Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Samotna Twierdza

I

Autor:Moonlight
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Fantasy
Dodany:2005-08-20 23:33:24
Aktualizowany:2008-03-14 21:49:19


Następny rozdział

To był dzień, jak każdy inny. Wieczorem siedziałyśmy w karczmie, gdzie jak zwykle zaciągnęła mnie Ilayde. Nie przepadałam za tym, ale wolałam nie sprzeciwiać się przyjaciółce. Usiłowałam nie zwracać uwagi na chóralne śpiewy wstawionego towarzystwa pod oknem i na jękliwe zawodzenia barda, który im więcej wypił, tym gorzej fałszował. Ilayde była w swoim żywiole, czego nie można było powiedzieć o mnie. Cóż, nie rozumiem, co skłania ją do przebywania w takich miejscach...

Tym razem nawet nie piła dużo. Wdała się w rozmowę z podchmielonymi facetami spod okna. Co jakiś czas rzucałam na nią okiem. Sama siedziałam w kącie, przy migoczącym świetle lamp usiłując uporządkować swój dzisiejszy łup.

Ciężkie jest życie poszukiwaczki skarbów. W tym zawodzie plotki wciąż zderzają się z rzeczywistością. Tak jak dzisiaj - wielokrotnie słyszałam, ze w Orenii znajdują się ruiny niewielkiego zameczku, gdzie w podziemiach znaleźć można dziedzictwo kilkunastu pokoleń królów, ple, ple, ple. Tymczasem przybywamy tu dzisiaj, po długiej podróży, no i co? Owszem, ruiny są, jak najbardziej. Podziemia również. Znalazłam tylko kilka pajęczyn i dość archaicznych magicznych barier, z których przełamaniem nie miałam najmniejszych kłopotów. Skarby? Jeśli nawet jakieś były, to rabusie byli ode mnie szybsi. O jakieś kilkaset lat. Półtorej godziny przerzucania gruzu z jednej sterty na drugą - i zaledwie garść zaśniedziałych monet, jakiś dziwny posążek, trochę niezbyt cennej biżuterii i jakieś alabastrowe drobiazgi. Jedyną rzeczą, wyglądającą na dosyć wartościową, był wysadzany drobniutkimi perełkami diadem, zresztą w okropnym stanie. W dodatku zupełnie zniszczyłam sobie ręce. Ze względów bezpieczeństwa wolałam nie posługiwać się magią. Jeszcze by mi coś w tych lochach spadło na głowę, na przykład sufit. A nie wyglądał zbyt solidnie.

I teraz siedziałam w karczmie, usiłując usłyszeć własne myśli i dokładniej przyjrzeć się znaleziskom. Doprawdy, nic nadzwyczajnego. Będę mogła mówić o niesamowitym szczęściu, jeśli uda mi się gdzieś to opchnąć.

No cóż, nawet księżniczka z urodzenia, czarodziejka z powołania i poszukiwaczka skarbów z pasji musi za coś żyć.

Dobiegające spod okna odgłosy rozmowy stały się coraz głośniejsze, co widocznie uzależnione było od ilości wysokoprocentowych trunków. Ilayde bawiła się świetnie. Uznałam, że należy jej się to, skoro przez pół dnia ciągałam ją po lochach. Co chwila dobiegał do mnie jej głośny śmiech.

Pochyliłam się nad znaleziskami, usiłując dociec, od jak dawna mogły leżeć pod gruzami. Gdyby były odpowiednio stare, z pewnością znalazłby się jakiś chętny kolekcjoner, którego nie interesowałoby nawet to, co właściwie ode mnie kupuje.

Na stół padł cień. Ze zniecierpliwieniem podniosłam głowę.

- Przepraszam pana, zasłania mi pan światło! - powiedziałam, wciąż krążąc myślą wokół szans na zarobienie czegokolwiek w najbliższym czasie.

- No, no... - nieznajomy najwyraźniej nie zwracał na mnie uwagi, a interesowały go wyłącznie moje "skarby". - Całkiem niezłe cacka, paniusiu...

- Zostaw pan to! - postanowiłam zrezygnować z elementarnej grzeczności.

Nie, facet bynajmniej nie wyglądał niebezpiecznie. Powiedziałabym nawet, że samym wyglądem zrobił na mnie całkiem niezłe wrażenie, a ja mam dość wysokie wymagania w tych kwestiach. Jednak kiedy udał głuchego i sięgnął po jeden z tandetnych, nadgryzionych zębem czasu pierścionków (koneser), uznałam, że słowa tu nie wystarczą.

Wstałam i pozwoliłam, aby pomiędzy palcami mojej uniesionej ręki przeskoczyło kilka błękitnych iskier. Ot tak, jako ostrzeżenie. On nawet nie zwrócił na to uwagi. Po prostu uśmiechnął się pogardliwie. W karczmie nagle ucichło. Słyszałam tylko przytłumione, porozumiewawcze szepty. Zupełnie, jakby ten mężczyzna był tutaj dobrze znany...

- Powiedziałam, zostaw pan to! - powtórzyłam tonem nie znoszącym sprzeciwu. A co na to nieznajomy?

Pozostawał niewzruszony, mierząc mnie wzrokiem. Rzuciłam okiem na Ilayde, stojącą z tyłu z przestraszoną miną. Wykorzystał tę chwilę nieuwagi, poczułam szarpnięcie i już byłam przyparta do ściany. Przy mojej szyi złowrogo zalśniło ostrze noża.

- Paniusiu, oddawaj wszystko, co masz!

Zauważył mój wisiorek z lunarnego kryształu i uśmiechnął się pod nosem. Sięgnął ręką, aby mi go zerwać. Nie wiedział, co to znaczy zadzierać z Moonlight...

Dopiero kiedy pole widzenia przesłonił mu biały płomień, opryszek zorientował się, że coś jest nie tak. Chcąc uniknąć konfrontacji z niewielką porcją skondensowanej energii, którą niedbale przerzucałam z ręki do ręki, cofnął się gwałtownie i przewrócił stolik. Moje znaleziska rozsypały się po podłodze. Odezwałam się słowami, które bynajmniej nie przystają księżniczce, po czym dla lepszego efektu wystrzeliłam z palca kilka kolorowych iskier.

Nie chcę się chwalić, ale zaraz wziął nogi za pas.

Dopiero teraz zauważyłam, że karczma dziwnie opustoszała. Czyżby nikt nie chciał narazić się mojemu "rozmówcy"? Przy stoliku pod oknem zostali tylko: Ilayde, która z emocji wytrzeźwiała dokumentnie, oraz jeden z jej nowych znajomych, młody mężczyzna o rozwichrzonej, jasnej czuprynie i przenikliwym spojrzeniu.

- Świetna byłaś... - powiedziała Ilayde z uznaniem. - A już się wystraszyłam, że coś ci zrobi...

- Tylko go postraszyłam - rzekłam zgodnie z prawdą. - Miałam pozwolić, żeby jakiś oprych bezkarnie przykładał mi nóż do gardła?

Karczmarz powoli wyłonił się zza kontuaru, zerkając na mnie niepewnie. Czyżbym jawiła mu się jako pogromczyni miejscowego bandyty? Tymczasem towarzysz Ilayde rzucił się, aby pomóc mi w zbieraniu rozrzuconych skarbów. Usta mu się przy tym nie zamykały.

- Niczym bogini wojny, z bezkresu Chaosu wyłoniona.. O, gdym ujrzał panią, pojąłem, iż piękno absolutne jednak istnieje! Czy godzien jestem poznać pani godność?

Przez chwilę wpatrywałam się w niego tępo, w myśli przekładając wyszukane słowa na zrozumiały język. Czego on ode mnie chce?

- To poeta... - szepnęła uradowana Ilayde.

- Widzę - odparłam również szeptem. - Wiesz, trudno to zauważyć...

- O, pani! - poeta poderwał się z podłogi, wrzucając drobiazgi do torby, którą mu miłosiernie nadstawiłam. - Czy jestem godzien...

- Dobra, już dobra! - machnęłam ręką. - Zasadniczo nazywam się Moonlight.

- Za... zasadniczo? A... niezasadniczo, jeśli można wiedzieć, piękna pani?

Rozbawił mnie ten poczciwy młodzieniec. Uśmiechnęłam się mimo woli. Chce mieć poezję, będzie ją miał.

- Arisa Tessa Nynaeve Moonlight. Miło mi poznać. Moonlight to przydomek, ale używam go jako imienia - dodałam dla jasności.

Młodzieniec wyglądał na wniebowziętego.

- Imiona jak jakaś księżniczka... - rzekł z niemal nabożnym podziwem. Śmiać mi się chciało. Ilayde chyba miała zamiar powiedzieć coś nader inteligentnego - w stylu: "ależ ona jest księżniczką!" - lecz profilaktycznie kopnęłam ją w kostkę.

- Jam jest Aleksander, poeta natchniony - przedstawił się z emfazą. - Słucham szeptów gwiazd i przekładam je na język ludzki...

Moja przyjaciółka westchnęła, ja z trudem powstrzymałam się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Całkiem ciekawie zapowiadała się ta znajomość...

Karczma znów zaczynała się zapełniać, a że ludzie jakoś dziwnie na mnie patrzyli, zaproponowałam, żebyśmy wyszli się przejść.

- Ależ ulice Orenii po zmroku to nie jest bezpieczne miejsce dla tak pięknej dziewczyny! - uniósł się Aleksander. Kiedy jednak stanowczo postawiłam na swoim, zgodził się bez szemrania. Poprzestał na wpatrywaniu się na mnie z zachwytem. Ilayde chichotała.

Noc była chłodna, niebo usiane setkami gwiazd. Wąskie uliczki miały swój urok, jeśli nie myślało się o tym, że w każdej chwili zza rogu może wyskoczyć bandyta z nożem. A ponieważ ja się bandytów z nożami nie boję, nie myślałam o nich i mogłam poświęcić się kontemplowaniu wielowiekowej zabudowy miasta.

- I milczenie bogini jest darem - rzekł Aleksander, kiedy przez jakiś czas się nie odzywałam.

- Dlaczego nazywasz mnie boginią?

- Po pierwsze: twa uroda, pani, jest doprawdy boska. Po drugie: zadziwiła mnie twa odwaga. To był jeden z największych bandytów w mieście, nikt nie śmiał mu się sprzeciwiać. Gdy przyłożył nóż do twej smukłej szyi, wszyscy, miast rzucić ci się na ratunek, tchórzliwie uciekli...

- A ty, ma się rozumieć, zostałeś, aby mnie ocalić, prawda?

Zastanawiałam się, czy wyczuł w mym głosie ironię. Chyba nie, bo wciąż gadał jak najęty.

- I wtedy ujrzałem, jak sama jedna rozprawiasz się z nim... Jesteś poszukiwaczką skarbów, prawda?

- Skąd wiesz? - zezłościłam się. Na wszelki wypadek wolałam nie rozgłaszać nikomu, kim jestem.

- Twoja przyjaciółka wiele mi o tobie opowiedziała.

- I co jeszcze wiesz? - zapytałam zgryźliwie. Gdyby nie ciemność, z pewnością zauważyłabym, że Ilayde czerwieni się.

- Wiem, że jesteś jedną z najpotężniejszych czarodziejek na świecie i że gdybyś chciała, cały świat leżałby u twoich stóp...

Ciekawe, czy to powiedziała mu Ilayde, czy sam sobie wymyślił? Nie zdziwiłabym się, gdyby prawdą okazała się ta pierwsza ewentualność. Chociaż druga była równie prawdopodobna. Poeci miewają wybujałą wyobraźnię.

- Co za głupoty wygadujesz. Wymyśliłeś to sobie, prawda?

- O, pani...

Wyglądało na to, że Aleksandrowi chwilowo zabrakło słów. Z czymś takim jeszcze się nie spotkałam. W milczeniu doszliśmy aż do pięknie podświetlonej fontanny. Zamarłam, kiedy poeta padł przede mną na kolana.

- Znalazłem! - rzekł wielkim głosem. Zdębiałam i zapytałam ostrożnie:

- Przepraszam bardzo, ale... co znalazłeś?

- Swoją muzę. Damę mego serca. O, bądź łaskawa przyjąć hołd od swego uniżonego sługi!

- No cóż...

Zanim udało mi się powiedzieć coś sensownego, Aleksander zaczął obcałowywać mnie po rękach. Sytuacja robiła się coraz ciekawsza, zwłaszcza, że Ilayde usiadła na obmurowaniu fontanny i bez słowa - co było bardzo dziwne jak na nią - wpatrywała się w gwiazdy. Uznałam, że owszem, może jest to romantyczne, to rozgwieżdżone niebo, fontanna i klęczący przede mną facet, wzniosłymi słowy wyrażający się o mojej urodzie i zapewniający wierność po grób - ale nie zmieniło to faktu, że noc nie należała do najcieplejszych.

- Cholernie zimno się zrobiło.

Poeta spojrzał na mnie rozkojarzonym wzrokiem.

- Zimno, mówię! I nie patrz tak na mnie, bo wyglądasz jak zbity pies. Idziemy?

Wstał, obrzucił mnie roztargnionym spojrzeniem.

- Jeśli taka pani wola - rzekł z westchnieniem. - A może spędziłyby panie noc u mnie...

- Och, to wspaniały... - zaczęła Ilayde, którą najwidoczniej znudziło podziwianie gwiazd. Znów "przypadkowo" ją kopnęłam. Syknęła, ale nie kontynuowała swojej nadzwyczaj inteligentnej wypowiedzi.

- Dziękujemy bardzo, ale mamy wynajęty pokój w zajeździe.

- A może jednak...

Ucięłam jego prośby krótkim i stanowczym: "nie". Zgodziłam się tylko, żeby nas odprowadził.

- Dlaczego mu odmówiłaś? - zapytała Ilayde, kiedy Aleksander, po licznych pożegnaniach i zapewnieniu, że przybędzie do nas rano, wreszcie zniknął z pola widzenia. Siedziałyśmy w małym pokoju, w którym jedynym źródłem światła była świeczka, stojąca na kulawym stoliku. Co za ironia, pomyślałam sobie. Według popularnego wyobrażenia, jako księżniczka powinnam sypiać wyłącznie w pałacach. Niestety, baśnie nie przewidywały, że jakiejś księżniczce uwidzi się kiedyś poszukiwanie skarbów, niszczenie sobie rąk w zapomnianych ruinach i rozpaczliwe starania o sprzedanie czegokolwiek...

- No wiesz! - oburzyłam się w odpowiedzi na pytanie przyjaciółki. - Miałabym spędzić noc w jednym domu z mężczyzną, którego dopiero poznałam i który zachowuje się jak... jak...

- To poeta - stwierdziła Ilayde rzecz oczywistą. - Jakbyś nie wiedziała, wpadłaś mu w oko.

- No faktycznie, nie zwróciłam na to uwagi... - powiedziałam od niechcenia. Chciałam uniknąć rozmowy o Aleksandrze. Czułam, że Ilayde może dojsć do interesujących wniosków...

- Idziemy spać! - zadecydowałam. Zdmuchnęłam świecę i po chwili pokoik pogrążył się w ciemności. Już zasypiałam, kiedy Ilayde odezwała się:

- Moony, śpisz?

- Mhm...

- Bo wiesz co? Ja myślę, że wpadłaś mu w oko.

No proszę, ciekawe rzeczy zauważa ta moja przyjaciółka. Nie dość, że ciekawe, to jeszcze sama robiłam wszystko, żeby ich nie zauważać...

- Kochana, zrób coś dla mnie. Nie myśl tyle, dobrze?

- Kiedy ja naprawdę myślę, że...

- Dobranoc.

Przez okno zajrzał do pokoju sierp księżyca.

- Dobranoc, Moony.

Z samego rana oznajmiłam Ilayde, że wyjeżdżamy. Nawet jeśli pomyślała sobie, że chcę w ten sposób uciec przed Aleksandrem, to nie powiedziała tego głośno. Zapytała mnie tylko, dokąd teraz się wybierzemy. Prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia. Ale i tak rzadko zdarzało się, że wyruszałyśmy w drogę, mając przed sobą jakiś określony cel. Dużo częściej po prostu kierowałyśmy się w bliżej nieokreśloną stronę, a przygoda prędzej czy później nas znajdowała...

Kiedy tylko wyszłyśmy z zajazdu, natknęłyśmy się na Aleksandra, który na mój widok zaczął niemal skakać z radości. Na Ilayde nie zwrócił najmniejszej uwagi, zupełnie jakby nie istniała.

- Witam piękną panią! Jakiż uroczy dzień mamy dzisiaj, nieprawdaż? Napisałem dla pani sonet i byłbym rad, gdyby...

Z zaciśniętymi zębami słuchałam jego monologu. Tylko tego brakowało, żeby zaczął mi tu recytować wiersze! Ilayde wpatrywała się w niego z zachwytem, kiedy wyjął z kieszeni jakiś wymięty świstek i zaczął czytać.

Prawdę mówiąc, nie słuchałam go w ogóle. Moje myśli krążyły gdzieś daleko. Szliśmy główną ulicą w bliżej nieokreślonym kierunku. Zupełnie nie zwracałam uwagi na to, co dzieje się obok mnie.

- Moony, uważaj! - krzyknęła nagle Ilayde i złapała mnie za kołnierz. Zanim zorientowałam się, co właściwie się dzieje, tuż przed moim nosem przejechał czarny koń. O mało nie znalazłam się pod jego kopytami.

- O mały włos! Moony, dziewczyno, o czym ty myślisz, co?

- Och, sama nie wiem... Dzięki.

Byłam nieźle wystraszona. Tymczasem koń zatrzymał się, a z siodła zeskoczyła wysoka, bardzo szczupła kobieta o niezwykle jasnej cerze. Czarne włosy miała gładko zaczesane do tyłu, a ubrana była w obcisłą, również czarną suknię.

- Bardzo panią przepraszam! - powiedziałam szybko, widząc jej mało sympatyczną minę. Kobieta dokładnie zmierzyła mnie wzrokiem.

- Jestem w Orenii, prawda? - zapytała. Przytaknęłam. Aleksander chwycił mnie za rękę.

- Szukam pewnej dziewczyny, podobno jest w tym mieście. Poszukiwaczki skarbów. Nazywają ją Moonlight. Wiecie, gdzie mogę ją znaleźć? Przybywam z daleka.

- O, czyżby jej sława sięgała daleko? - zapytałam, niczym nie zdradzając, kim jestem. Ilayde miłosiernie milczała. Aleksander widocznie również zrozumiał moje intencje, bo nie odezwał się ani słowem.

- Mam dla niej zlecenie. Znacie ją może?

- Można tak powiedzieć - rzekłam spokojnie. - To ja jestem Arisa Tessa Nynaeve Moonlight. Tak się składa, że chętnie przyjmę zlecenie.

Kobieta podeszła do mnie. Jej oczy również były koloru głębokiej czerni. W myślach zaczęłam tytułować ją Czarną Damą. Cieszyłam się na myśl o rychłym zarobku.

- Świetnie się składa, panno Moonlight - powiedziała cicho. - Chciałabym z panią coś omówić. To dość delikatna sprawa...

- W takim razie zapraszam panie do mnie! - wtrącił się Aleksander, rozradowany, że może w czymś pomóc damie swego serca. Kobieta w czerni spojrzała na niego i Ilayde podejrzliwie, ale uspokoiłam ją wzrokiem.

Dom Aleksandra jest niezbyt duży, a w dodatku dość ciemny. Kiedy poeta wprowadził nas do salonu, zaczął się zachowywać zupełnie jakby coś go ugryzło - jednym ruchem odsunął ciężką zasłonę, wpuszczając do pokoju dosyć światła, abym mogła zorientować się, że większego bałaganu nie widziałam nigdy w życiu. Zrzucił ze stołu stertę pergaminów, nogą wepchnął pod kanapę kilka pustych butelek, zaplątał się w zaścielające podłogę ubrania, stłukł wazon, z niezwykłą finezją przewrócił dwa krzesła i doprowadził do zawalenia się niemal półtorametrowego stosu książek, wzbijając przy tym tumany kurzu. Wszystkie te działania wyglądały, jakby na celu miały nie uprzątnięcie bałaganu, ale doszczętne zdemolowanie salonu. Kiedy kurz opadł, poeta z dumą rzucił okiem na poczynione dzieło zniszczenia, po czym zorientował się, że chyba nie to miał na myśli, zaczerwienił się i wybiegł do kuchni, mówiąc coś o herbacie. Ja, Ilayde i Czarna Dama usiadłyśmy na kanapie.

- Jaki ten artystyczny nieład jest romantyczny! - wyrwało się Ilayde, jak zwykle oczarowanej nie wiadomo czym. Zgromiłam ją wzrokiem.

- Faktycznie, trochę tu nieporządnie... - rzekła Czarna Dama, z niesmakiem patrząc na wytaczające się spod kanapy butelki. - Ale do rzeczy. Panno Moonlight, panno...?

- Ilayde. A ten przemiły pan poeta, który zaraz zrobi nam herbatki, to Aleksander. Mają się z panną Moony ku sobie.

- Panno Moonlight, panno Ilayde. Nazywam się Maiandra. Mieszkam na zamku Ravengaard, który należy do mojego brata. Zamek jest bardzo stary a ja, choć nieźle znam się na magii, wciąż jestem daleka od odkrycia wszystkich jego tajemnic. Bo Ravengaard jest właśnie magiczny. W jego podziemiach podobno znajduje się niewyobrażalny wręcz, legendarny skarb...

- O, nie ma mowy! - przerwałam jej. - Nie przyjmuję zleceń, które opierają się na "podobno" i "legendarny". Proszę podać mi chociaż jeden powód, dla którego miałabym podjąć takie ryzyko! Nigdy nie słyszałam o żadnym Ravengaardzie.

Maiandra nie wyglądała na zaskoczoną. Powiedziała spokojnie:

- No cóż, słyszałam, że jest pani świetna w posługiwaniu się magią, więc nie sprawiłoby pani kłopotu złamanie magicznych barier, strzegących skarbu. Jeśli się pani powiedzie, otrzyma pani jedną dziesiątą część skarbu. Teraz zaś, jeśli zgodzi się pani na udział w tym przedsięwzięciu, mogę zaoferować pani sporą zaliczkę...

- Ile? - zapytałam, starając się ukryć podekscytowanie. Maiandra podała mi ciężką sakiewkę. Zajrzałam do środka. I w jednej chwili poczułam się jak milionerka. A to dopiero zaliczka?

- Zgadzam się! Gdzie jest ten zamek? - zapytałam. Oczy Ilayde błyszczały z zachwytu. Zanim Czarna Dama zdążyła odpowiedzieć, do salonu wszedł Aleksander. Udało mu się o nic nie potknąć - co było zdumiewające, zważywszy na kompletny bałagan - i bezpiecznie postawić przed nami tacę z herbatą.

- Coś mnie ominęło? - zapytał.

- Absolutnie nic - powiedziałam ze stoickim spokojem, sięgając po filiżankę.

- Jesteś okrutna! - syknęła Ilayde. Uśmiechnęłam się tajemniczo.

- Wkrótce wyjeżdżamy - rzekłam. - Możliwe, że jeszcze dzisiaj. Bądź tak łaskaw i nie przeszkadzaj nam w rozmowie.

- Ale przecież... przecież... - na twarzy poety malowała się czysta rozpacz. Owszem, może jestem okrutna. Ale czyż jest coś piękniejszego, niż przerażenie na twarzy mężczyzny? Skinęłam głową do Maiandry, na znak, że może mówić dalej i że ten facet w żadnym wypadku nie jest powodem do przerwania konwersacji.

- Ravengaard wcale nie jest daleko. Konno, jeśli utrzymamy stałe tempo, dotrzemy tam za jakiś tydzień.

O, tydzień, jak miło. Mina mi trochę zrzedła, ale tylko troszeczkę. Pomyślałam sobie o zawartości sakiewki i o tym, że skoro tak wygląda zaliczka, to ciekawe, ile wynosić będzie pełne wynagrodzenie - i zadecydowałam. Mina Ilayde też wskazywała na to, że moja przyjaciółka zdecydowana jest na wszystko.

- Zgadzamy się.

- Wiedziałam, że pani sława jest prawdziwa, panno Moonlight. Mówią, że przyjmie pani każde zlecenie, pod warunkiem, że...

Maiandra znacząco zawiesiła głos. Czyżby była to aluzja do mojej, hm, jak by to nazwać... Troski o własny interes?

Zrobiło mi się żal Aleksandra. Chyba naprawdę przeżywał nasz wyjazd. A raczej mój wyjazd, bo Ilayde traktował jak powietrze. Pomyślałam sobie, że skoro tak bardzo mu na mnie zależy, to z pewnością ucieszy się, jeśli będzie mógł mi pomóc. Gdzieś w mojej głowie kołatały co prawda myśli o tym, że skoro mężczyzna jest gatunkiem niższym - a ten egzemplarz został jakoś szczególnie poszkodowany przez los - to nie wolno go wykorzystywać, ale cóż... skoro sam się prosi...

Dałam mu część pieniędzy z sakiewki i poprosiłam, żeby kupił dla nas konie i prowiant na tydzień drogi. Umówiłam się z nim i Maiandrą na spotkanie po południu, na wzgórzu pod miastem. Poeta delikatnie zasugerował - pod postacią rozmaitych aluzji i westchnień - że chętnie pojechałby z nami do Ravengaardu. Ja na sugestie pozostałam kategorycznie głucha.

Tymczasem Ilayde wymyśliła sobie, że skoro raz mamy tyle pieniędzy, to powinnyśmy kupić sobie suknie. Bardzo delikatnie dałam jej do zrozumienia, że nie ze mną takie numery, że w kieckach czuję się jak idiotka i że przysięgłam sobie kiedyś, że sukienki nigdy w życiu nie włożę.

- Oj, Moony, zapomniałaś? - popatrzyła na mnie z politowaniem. - Przecież jedziemy do prawdziwego zamku! Jechać możesz sobie w spodniach, ale w zamku nie wypada pokazać się inaczej, jak w eleganckiej sukni. A jeśli odbędzie się bal albo inna uroczystość? Co wtedy poczniesz, panno poszukiwaczko skarbów?

Uległam jej namowom i kupiłyśmy sobie sukienki - eleganckie, ale niezbyt wystawne. Zresztą nie wiem, czy w wypadku Ilayde należałoby mówić o elegancji. Wybrała uroczą, ale jak na mój gust nieco zbyt słodziutką, różowo-błękitną kreację, przybraną delikatnymi koronkami. Ja zaś zdecydowałam się na prostą, niebieską sukienkę sukienkę z bufiastymi rękami, ozdobioną czarnymi wstążkami.

Po południu, zgodnie z umową, zjawiłyśmy się na wzgórzu pod miastem. Wkrótce przybył Aleksander, prowadząc dwa konie kasztanowej maści... ale sam też był konno.

- Udało mi się pożyczyć konia od ojca! - oznajmił z radością. - Czyż to nie wspaniałe, moja umiłowana! Poprzysiągłem sobie, że choćby świat się walił, a pioruny biły w ziemię, ja nigdy nie opuszczę damy swego serca!

Chyba nie muszę wspominać, że Ilayde zademonstrowała o wiele większą radość niż ja? Stwierdziłam, że moja przyjaciółka pasuje do Aleksandra, czego bynajmniej nie da się powiedzieć o mnie. W duszy złożyłam obietnicę Bogom, że jeśli w miarę szybko uwolnią mnie od poety, całe swe życie spędzę w celibacie. Tylko zabierzcie go ode mnie!

Wkrótce pojawiła się i Maiandra. Z wysokości siodła przyglądała się naszym machinacjom z bagażami. Czy mi się tylko wydawało, czy zauważyłam na jej twarzy drwiący uśmieszek? Ech, na pewno mi się zdawało. Zbyt byłam pochłonięta złoszczeniem się na Aleksandra. Bo czy wypadało mi powiedzieć, że mam go serdecznie dosyć i żeby polazł sobie w cholerę ze swoimi wierszami i zachwytami? No, po prostu mi nie wypadało. Facet wyraźnie się zaangażował. Poza tym w jego obecności Ilayde stawała się dziwnie rozkojarzona, a co za tym idzie - potrafiła ni z tego ni z owego zamilknąć. A to doprawdy rzadkość u mojej przyjaciółki, żeby tak po prostu zamilkła.

Ale teraz chyba nie był ten moment i gadała jak nakręcona. Usiłowała zwrócić na siebie uwagę Aleksandra, który jednak był zupełnie pochłonięty plątaniem mi się pod nogami i akurat dużo go obchodziło, że koleżaneczka bóstwa skacze obok niego jak opętana. Maiandra uśmiechała się ironicznie - albo po prostu mi się wydawało, a ja zaczynałam mieć tego wszystkiego dosyć.

Ale nadeszła wreszcie ta chwila, kiedy nareszcie ruszyliśmy, kierując się na północ, przez otaczające Orenię rozległe łąki.

- Nocować przyjdzie nam najprawdopodobniej w lesie - odezwała się Maiandra chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu. Ilayde rozmarzyła się, a Aleksander zaczął coś bredzić o pięknie księżycowych nocy.

- Proszę opowiedzieć mi coś więcej o Ravengaardzie - poprosiłam. - Jestem bardzo ciekawa, co mnie tam czeka.


- Panno Moonlight, czy na pewno chce pani wiedzieć?

- Co to za wygłupy? Oczywiście, im więcej wiem, tym większe są szanse, że uda mi się wykonać zadanie!

- Nie wiadomo, kiedy powstał Ravengaard. Nie jest to zwykły zamek. Stanowi esencję magii. Kiedyś nazywany był Samotną Twierdzą, ale niektórzy uważają, że jego prawdziwa nazwa to Twierdza Samotności. W każdym razie jego historia owiana jest tajemnicą. Wiele jest legend o pochodzeniu Ravengaardu, a każda mówi co innego...

- Do rzeczy proszę, do rzeczy. Nie interesują mnie legendy, interesują mnie fakty.

Maiandra westchnęła.

- Fakty? Nie ma faktów o Ravengaardzie. Kiedy pani się tam znajdzie, sama pani to zrozumie.

- Jednak chciałabym mieć jak najwięcej konkretnych informacji.

- No cóż, z pewnością wiadomo, że Samotna Twierdza stoi na granicy światów.

- Jest więc portalem? - zapytałam, gdyż wiem nieco o portalach - przejściach do innych światów. Nigdy wcześniej nie słyszałam jednak, aby funkcję portalu pełnił zamek.

- I tak, i nie. Światy, na których granicy stoi to: jawa i sen. A magia, z której jest zbudowany, ma szczególną moc...

- No, ciekawe, jaką? - zadrwiłam sobie. Owszem, nie kwestionuję istnienia portali, przejść między światami. Jestem nawet skłonna uwierzyć, że gdzieś tam znajduje się zamek, będący esencją magii, który stanowi pomost pomiędzy światami jawy i snu, rzeczywistości i ułudy. Ale jeśli jest coś takiego, to musiałabym wiedzieć o tym wcześniej! Tak potężne skupisko mocy nie może tak po prostu istnieć w czasoprzestrzeni, żebym ja o nim nie wiedziała. Przecież musi wytwarzać zawirowania aury, które wyczuć można nawet z ogromnej odległości - chociaż w takich przypadkach odległość nie ma żadnego znaczenia, bo portale zawieszone są zwykle w dość specyficznych punktach czasoprzestrzeni. Potrafię wyczuć wszystkie portale, które otwierają się na nasz świat. Ich istnienie jest udokumentowane, wszystkie parametry dokładnie zbadane i określone.

A o Ravengaardzie nie słyszałam nigdy wcześniej. I co to za określenia - świat jawy i świat snu?!

- Ravengaard ma to do siebie - rzekła Maiandra jak najbardziej poważnie - że kto znajdzie się w jego mocy, ten niebezpiecznie zbliża się do swoich snów.

- Bzdura! - zaprotestowałam. - Proszę mi tu takich głupot nie wygadywać, jak można zbliżać się do snów? A podział na świat jawy i świat snu jest wyłącznie umowny, nie ma wyraźnej granicy między nimi, więc jak może istnieć portal?

Maiandra spojrzała na mnie z pobłażaniem.

- Czyżby była pani zwolenniczką naukowego podejścia do magii? Jeśli tak, to wkrótce przekona się pani, że magii nie można ogarnąć wiedzą...

Noc spędzona pod gołym niebem; wpatrywanie się w gwiazdy. Różne są światy i różne gwiazdy, ale rozgwieżdżone niebo zawsze wygląda pięknie. Niestety, rankiem Ilayde nie podzielała mojego optymizmu. Dzień zaczęła od narzekania - a to, że zimno, a to, że ją w nocy przewiało, a to, że śniadanie niedobre... Nie reagowałam na jej gadanie, przez miesiące wspólnych podróży i przygód przyzwyczaiłam się do wielu rzeczy.

Maiandra była jak zwykle dumna i poważna, a Aleksander nie przestawał się do mnie umizgiwać.

- Jesteś aż taką ignorantką? - zagadnęła mnie Ilayde, kiedy przygotowywaliśmy się do dalszej drogi. - Nie widzisz, że on oszalał na twoim punkcie?

Zbyłam ją jakimiś wymówkami. Czyżby zauważyła, że w stosunku do poety zachowuję się nieco zbyt chłodno i wyniośle?

Aż do południa droga minęła nam spokojnie. Wyjechaliśmy z lasu i przemierzaliśmy rozległe, wybujałe łąki. Kiedy słońce stało w zenicie, dotarliśmy do ruin jakiejś małej świątyni, niemal kompletnie zarośniętych i zniszczałych. Gdzieniegdzie tylko wznosiły się pozostałości ścian z ostrołukowymi otworami okiennymi. Wszystko porośnięte było mchem, trawą i powojnikiem, a między resztkami smukłych kolumienek szumiały krzewy.

- Oto pozostałości po minionych wiekach - zaczął patetycznie Aleksander. Spojrzałam porozumiewawczo na Ilayde. Moje spojrzenie mówiło jasno: "On znowu zaczyna, weźcie go ode mnie". Natomiast w oczach mej przyjaciółki ujrzałam bezgraniczny zachwyt. No tak, ona każdą grafomanię uważa za poezję.

Zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek. Aleksander szybko zorientował się, że raczej sobie ze mną nie pogada, a że akurat miał wenę twórczą i musiał komuś wygadywać głupoty nad uchem, postanowił więc wybrać sobie na słuchaczkę Ilayde. Tymczasem ja i Maiandra usiadłyśmy w cieniu drzewa.

- Proszę mnie posłuchać - powiedziała Czarna Dama. - Tak naprawdę to skarby nie są jedynym powodem, dla którego zależy mi na pani przybyciu do Ravengaardu.

- Domyślałam się - odrzekłam wprost. - Gdyby to tylko o znalezienie skarbu chodziło, nie dostałabym tak sowitej zaliczki, prawda? W dodatku ta wczorajsza rozmowa... Coś w tym musi być.

- Jest pani bardzo domyślna. Na razie nie mogę powiedzieć pani wszystkiego. Więc proszę się nie zdziwić, jeśli w zamku poproszę panią o jeszcze coś. O coś zupełnie innego.

- Więc skarb jest tylko pretekstem?

Maiandra uśmiechnęła się. Już wiedziała, że ją rozpracowałam. Oddam głowę, że chodzi jej o coś naprawdę poważnego, a skarb spoczywający w Twierdzy Samotności to jedynie czubek góry lodowej!

- Jest pani dociekliwa, panno Moonlight. Nieprzypadkowo panią wybrałam. Ravengaard jest tak silnym skupiskiem mocy, że najpotężniejsi magowie naszego świata nie mogą sobie z nim poradzić...

- To paranoja! I niby ja miałabym... Skoro nawet nie wiem, jak będzie wyglądać moje prawdziwe zadanie?

- Mogę mówić do ciebie po imieniu? Tytułowanie cię "panną" staje się nieco niezręczne, nie sądzisz?

Wiedziałam, o co jej chodzi. Jestem od niej dużo młodsza, to fakt. Ale mimo to nie lubię, kiedy traktuje się mnie jak dziecko. Jednakże zgodziłam się.

- A więc posłuchaj mnie uważnie. Powiedziałam, że najpotężniejsi magowie naszego świata nie potrafią rozwikłać zagadek Ravengaardu. Dlatego utrzymują jego istnienie w tajemnicy. Zniszczono wiele wartościowych publikacji na temat teoretyki snu. Zaprzecza się istnieniu wyraźnej granicy pomiędzy jawą i snem, a nawet więcej - nie chce się uznawać podziału ich na pełnoprawne, samodzielne światy! Zaprzecza się istnieniu portalu - a wiesz, dlaczego?

- Bo... bo nikt nie potrafi zrozumieć jego istoty?

Maiandra była naprawdę wzburzona.

- Właśnie! I dlatego nigdy nie słyszałaś o Ravengaardzie, panno zwolenniczko naukowego poglądu na magię. Nie słyszałaś o nim, bo ci, którzy nie potrafią go zrozumieć, ukrywają jego istnienie. Nic dziwnego, że nie wierzysz w Ravengaard!

Struchlałam. Faktycznie, nigdy nie słyszałam o Samotnej Twierdzy. Jeśli faktycznie jest tak, jak mówi Czarna Dama, to zupełnie zmienia dotychczasowe poglądy na naturę rzeczywistości...

- Ale... co ja mam do tego? - zadałam wreszcie nurtujące mnie od dawna pytanie.

- Wybacz, że się uniosłam. Sprawa wygląda tak - nikt z naszego świata nie potrafi zrozumieć Ravengaardu. Ale ty... ty nie jesteś stąd, prawda?

Nie musiałam pytać, skąd o tym wie. Patrzyła na lunarny kryształ na mojej szyi. Dla większości ludzi jest to zwykły wisiorek, błyskotka, podczas pełni księżyca połyskująca barwami tęczy. Naprawdę mało kto potrafi rozpoznać jego prawdziwą naturę i ujrzeć w nim symbol, znak mojego pochodzenia.

- Jesteś Selenitką, prawda? - zapytała cicho, tak aby Aleksander i Ilayde nie usłyszeli. Nie było żadnych obaw. Oboje pochłonięci byli pleceniem wianków z powojnika. Po raz kolejny doszłam do wniosku, że moja przyjaciółka to nie tylko niepoprawna romantyczka, ale i wieczne dziecko.

- Owszem, jestem - odrzekłam. Ukrywanie tego nie miałoby sensu.

- Dysponujesz więc mocą swej rasy, prawda?

- Tak... to znaczy: nie! To wszystko bujda, te opowieści o magii Selenitów. Zresztą, prawie o niej zapomniałam.

- Ale kryształ nosisz. Czyli do czegoś jest ci potrzebny.

- To pamiątka. Rzadko go używam.

- A imię, którego używasz? Też jest pamiątką? O ile dobrze wiem, przydomek Moonlight otrzymuje następczyni tronu Selenitów.

Byłam pełna podziwu dla tej kobiety. Pomyślałam, że musi mieć ogromną wiedzę, skoro mnie przejrzała. Udało jej się skojarzyć mój wisiorek, moje imię - i z pewnością znała najpopularniejszą z baśni o Selenitach...

- Jest świat, do którego prowadzi niezwykły portal. Kluczem do niego jest promień księżyca. W tym świecie żyła sobie pewna piękna, dumna i wyniosła dziewczyna. Księżniczka, następczyni tronu. Pokochała śmiertelnika, zwykłego człowieka z niższego świata. I dlatego została wygnana. Nie sprzeciwiała się losowi. Po promieniu księżyca przeszła do niższego świata, gdzie żyła przez długie lata, odrzucając wszystko to, co łączyło ją ze światem wyższym - ze światem Selenitów. Urodziła córkę, która miała w sobie część z Selenitki, część ze zwykłego człowieka. Gdy dziewczynka podrosła, ruszyła w świat. Niektórzy widzą ją, tańczącą w świetle księżyca podczas pełni. Mówią, że tak cudnego widoku nie widzieli nigdy. Dziewczyna spowita jest delikatną, srebrzystą poświatą. A ukazuje się tylko wybranym. Nazywają ją Moonlight, gdyż jest potomkinią następczyni tronu Selenitów...

Maiandra zamilkła. I ja też nie wiedziałam, co powiedzieć. Ilayde i Aleksander gonili się wokół ruin, śmiejąc się i żartując, a ja myślałam o moim świecie, którego nigdy nie widziałam. I nigdy nie będę mogła wrócić do Księżycowego Promienia, do świata, w którym urodziła się moja matka - gdyż nie jestem czystą Selenitką i nie potrafię otworzyć odpowiedniego przejścia. Przez naprawdę długi czas nie myślałam o tym, kim naprawdę jestem i kim byłabym, gdyby moja matka została wygnana. Czułam się w pełni mieszkanką świata ludzi. Ale teraz, po opowieści Maiandry, w pełni uświadomiłam sobie, że tak naprawdę należę do dwóch światów naraz.

- Teraz rozumiesz? Pomimo tego, że twój ojciec jest człowiekiem, masz w sobie część potęgi Selenitów. Możliwe, że jest to moc wystarczająca, aby poznać tajemnice Ravengaardu. Dlatego jesteś mi bardzo potrzebna.

Tajemnice Ravengaardu... Sekrety zamku na granicy światów... Prawdziwe oblicze Samotnej Twierdzy...

Aleksander złapał mnie za rękę i pociągnął w kierunku ruin.

- Mówiłem już, że wśród tych starych murów wygląda pani niczym księżniczka? - zapytał wesoło. Ilayde zaśmiała się i włożyła mi wianek na głowę.

- Nie, absolutnie nie... - powiedziałam, czerwieniąc się. Dałam się wciągnąć w szaleńczy taniec wśród wysokich traw i kwiatów. Maiandra przyglądała się nam z poważną miną, niczym nauczycielka pilnująca rozbrykanych dzieci. Kiedy wstała i otrzepała sukienkę z liści, wiedzieliśmy, że to koniec zabawy.

- Proszę się pospieszyć! - powiedziała surowo. - Jeśli chcemy przed zmrokiem dotrzeć do jakiegoś miasteczka, nie możemy tracić czasu na głupoty.

Kiedy przechodziłam obok niej, szepnęła do mnie:

- Pamiętaj, jeśli czegoś nie potrafimy zrozumieć, to nie znaczy, że to nie istnieje. A skoro sny istnieją, to dlaczego nie miałby istnieć Ravengaard?

Mogę powiedzieć tylko jedno - nareszcie! Już zaczynałam mieć dosyć przedzierania się przez chaszcze, odcisków od siodła, kataru, liści we włosach, zatrzymywania się w wiochach, gdzie nawet wrony zawracają (a mimo to poeta, wiedziony zapewne wrodzonym instynktem, właściwym dla ludzi jego natury, zawsze znajdywał stosowny lokal aby upić się jak świnia), nie mówiąc już o narzekaniach Ilayde z wyżej wymienionych powodów - no, może oprócz tego ostatniego, bo obojętnie co zrobiłby Aleksander, w niej wywołuje to pełne zachwytu westchnienia. Podsumowując - tylko wizja skarbów sprawiła, że w ciągu tych kilku dni udało mi się nie uciec od wiecznie skacowanego idioty-grafomana, jego wielbicielki i enigmatycznej Maiandry, która zdawała się wiedzieć o mnie więcej niż ja sama.

W dodatku osuszanie stronic tego dziennika po tym, jak nie zdążyliśmy schronić się przed ulewą, wcale nie jest wybitnie rozrywkowym zajęciem.

No, ale ja przecież nie narzekam, nie takie rzeczy już mi się przydarzały, nie w takich towarzystwach przebywałam i nie tak długie podróże odbywałam.

Czarną sylwetkę Ravengaardu ujrzeliśmy już z daleka. Prawdę mówiąc, był to widok dość przygnębiający. Zrozumiałam, dlaczego miejsce to nazywane jest Samotną Twierdzą. Trudno było wyobrazić sobie lepszą definicję słowa "samotność", niż te ciemne wieże górujące nad nieciekawym krajobrazem.

- A widzisz? Ravengaard istnieje - powiedziała Maiandra, kiedy byliśmy coraz bliżej zamku. Teraz wyraźnie było widać więcej szczegółów, blanki murów i wąskie, strzeliste okienka.

- To o niczym nie przesądza - powiedziałam sucho. - Nie przyznam pani racji, dopóki dokładnie nie poznam jego właściwości.

Ale im bardziej zbliżaliśmy się do zamku, tym lepiej czułam, że coś jest nie tak. Z początku były to ledwo zauważalne wibracje, które jednak szybko przeobraziły się w naprawdę potężne pole magiczne. Gdy stanęliśmy pod murami Ravengaardu, wiedziałam, że opowieści Maiandry wcale nie muszą być przesadzone. Nie zdziwiłabym się, gdyby te mury, tak silnie promieniujące magią, nie były bramą... niekoniecznie do świata snów. Mało to jest światów i czasoprzestrzeni?

No właśnie. Mury Ravengaardu. Zbudowane z kamienia czarnego jak noc, który zdawał się pochłaniać światło. Odniosłam wrażenie, że ta czerń migocze, faluje wokół mnie, tak jak powietrze, wręcz przesycone magią, w którym wystarczy jedna iskra, aby stało się coś absolutnie nieprzewidywalnego.

Z pełną siłą uderzyło to we mnie, kiedy przekroczyliśmy starą bramę, ozdobioną wyciosanymi z kamienia wyobrażeniami dwóch kruków o rozpostartych skrzydłach. To wszystko nie wydzielało magii - ale po prostu nią było. Może to po prostu złudzenie? - pomyślałam nawet.

- Nie, to nie złudzenie - powiedziała Maiandra, prowadząc nas głównym korytarzem. Ona czyta moje myśli? No tak, nic w tym dziwnego. To pole magiczne zakłóciło moją aurę, która, najogólniej rzecz biorąc, robiła co jej się żywnie podobało. Włącznie z roznoszeniem moich myśli we wszystkie strony.

Tak byłam pochłonięta rozważaniem tego problemu, że kompletnie nie zwracałam uwagi na otoczenie. Dopiero nabożne westchnienia Ilayde kazały mi wrócić do rzeczywistości. I bardzo dobrze, bo to, co zobaczyłam, przeszło wszelkie moje oczekiwania.

Gdyby ktoś - dajmy na to, ja - usiłował oszacować wartość tych wszystkich mebli, arrasów i gobelinów, obrazów w złotych ramach, kryształów i zdobień, najpewniej by zwariował. Takiego przepychu nie widziałam nigdy. Zupełnie, jakby w tym mrocznym zamczysku, z zewnątrz tak nieciekawym, zgromadzono bogactwa kilkunastu pokoleń niezwykle rozrzutnych królów.

- Czy ty to widzisz? - szeptała Ilayde. - Spójrz tylko na ten posążek, nefryt i masa perłowa! Powiedz mi, że nie śnię!

Niestety, nie mogłam jej tego powiedzieć. Głównie dlatego, że byłam kompletnie oszołomiona i z miejsca gotowa uwierzyć we wszystko, co powie Maiandra.

Wprowadziła nas do małego, przytulnego salonu. Nie czekając na zaproszenie, z ulgą opadłam na fotel. Nie wiedzieć skąd, na okrągłym stoliku pojawiła się srebrna taca, a na niej imbryk i filiżanki z cieniutkiej porcelany, malowanej w białe i czerwone róże.

- Herbaty? - zapytała Maiandra. Dziwna kobieta. Kilka dni wyczerpującej podróży nie zostawiło na niej ani śladu. Wciąż wyniosła, dumna... nie, raczej sztywna. O tak, sztywna, to najlepsze słowo. Założę się o nie wiem co, że pod tą szałową kreacją w jedynym słusznym kolorze nosi gorset. Z okropnymi fiszbinami, które wpijają się w ciało.

- Założymy się? - szepnęła, nalewając herbatę i puściła do mnie oko. To przypomniało mi, że muszę mieć się na baczności i unikać zbytniej rozpusty w myśleniu. Przynajmniej dopóki nie dostroję się do aury tego zamku.

Zaczęłam zazdrościć Ilayde i Aleksandrowi, że nie czują tych wibracji, że - w przeciwieństwie do mnie - mogą teraz szczebiotać wesoło... a o czym? Nadstawiłam ucha. Szeptali między sobą o poezji. Z pewną dozą zaskoczenia dowiedziałam się więc, że moja przyjaciółka zna się na poezji. No proszę, co to się z ludźmi porobiło...

Dobrze jednak, że on z nią, a nie ze mną. Teraz tylko znaleźć okazję, żeby się go pozbyć.

- Widzę, że podziwiasz wystrój wnętrz - powiedziała Maiandra.

- O, tak - pokiwałam głową z entuzjazmem. - Jest, hmm... oryginalny. Bardzo ciekawy styl, muszę przyznać.

Styl "och-wszyscy-muszą-widzieć-jaka-jestem-bogata", odruchowo dopowiedziałam sobie w myślach i natychmiast tego pożałowałam. Ale na kamiennej twarzy kobiety nie zauważyłam żadnej reakcji.

- To wszystko gromadzone tu było przez wieki - rzekła spokojnie. - Dziedzictwo wielu pokoleń. Bo w Ravengaardzie czas nie płynie. Stoi w miejscu. Ja i mój brat mieszkamy tutaj od... niech się zastanowię... tak, za trzy tygodnie minie już sześć wieków.

Omal nie zakrztusiłam się herbatą.

- Jak to? Przecież to niemożliwe! Naukowo niewytłumaczalne.

- Niedługo zaczniesz pojmować różnicę między "niemożliwe" i "naukowo niewytłumaczalne".

- No dobrze, ale tak właściwie... Przecież to wszystko ma ogromną wartość, to jest bogactwo o którym mało komu się śniło, a ja mam odnaleźć ten cały ukryty skarb... W takim razie jak bardzo wartościowy on musi być?

Nie wiem, dlaczego zadałam to pytanie. Chyba tylko dla zachowania pozorów. Maiandra wiedziała i ja wiedziałam, że nie o skarb tu chodzi. Że jeśli nawet on istnieje, to jest tylko pretekstem, służącym zwabieniu mnie tutaj. Ilayde i Aleksander nie mają pojęcia, że mam - jak to Maiandra ujęła kilka dni temu - "poznać tajemnice Ravengaardu". Ale o co dokładnie chodzi?

- Nie rozmawiajmy teraz o tym - rzekła kobieta. Była to odpowiedź na moje pytanie wypowiedziane, czy na to, które zadałam w myślach?

Postanowiła zmienić temat. I bardzo dobrze. Stanowczo za dużo tajemnic jak na jeden dzień.

- Jak się państwu tu podoba? - zapytała grzecznościowo.

- Och, tu jest cudownie! - oczy Ilayde lśniły z zachwytu. Zawsze byłam pewna, że przepych to odpowiednie dla niej środowisko. I miałam rację. Oby tylko moja przyjaciółka nie wpadła na pomysł pozostania w zamku dłużej niż będzie to absolutnie konieczne.

Nie słuchałam, co mówi Aleksander. Zupełnie jakby mi się chciało. O ile jego słowa nie były naprawdę wyraźnie skierowane do mnie, starałam się je ignorować. No chyba że, tak jak teraz, uporczywie wpatrywał mi się w oczy. Z trudem pozbierałam rozpierzchnięte myśli. Dosłownie. Dlaczego tutaj kompletnie nie mogę się skoncentrować?

Dla świętego spokoju przytaknęłam poecie, mając nadzieję, że wreszcie się ode mnie odczepi. Nagle, całkiem wyraźnie, usłyszałam myśli Czarnej Damy:

- Ciekawa strategia. Tylko uważaj, bo pewnego dnia on zaproponuje ci małżeństwo, a ty nawet nie będziesz go słuchała i zgodzisz się dla świętego spokoju.

Och, a więc to działa w obie strony? Wszystko pięknie, zamek na granicy wymiarów, przytulny salonik, herbatka, pracująca na pełnych obrotach telepatia, plus facet deklamujący wiersze...

- A właśnie! - przypomniałam sobie. - A pani brat? Kiedy będziemy mogli go poznać?

Oj, chyba nie należało zadawać tego pytania. Maiandra przygryzła wargi.

- Państwo są na pewno zmęczeni. Może jutro? Sama nie wiem, niestety, nie ode mnie to zależy...

Pół godziny później, leżąc w wannie po brzegi wypełnionej gorącą wodą, zastanawiałam się nad przyczyną zdenerwowania Czarnej Damy. A zresztą, nad czym się tu zastanawiać? Mam po prostu zbyt mało punktów zaczepienia, żeby być pewną czegokolwiek.

W mojej sypialni wisiał obraz, na który z początku nie zwróciłam uwagi. Ale że znajdował się na ścianie dokładnie naprzeciw łóżka, więc zanim zgasiłam świecę, przyglądałam mu się przez chwilę. Byłam wykończona i, prawdę mówiąc, prawie już spałam, kiedy w pełni uświadomiłam sobie coś kompletnie zaskakującego.

Kobieta przedstawiona na obrazie - młoda, szczupła aż do przesady, o długich, prawie białych włosach opadających na blade ramiona, spowita w błękitne koronki - bynajmniej nie była mi obca. Tę twarz, tak łudząco podobną do mojej, znałam aż zbyt dobrze. Co najgorsze, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, aby skojarzyć ją z tym miejscem.

A więc tak wyglądała moja matka, kiedy była młoda. No cóż, z tego co pamiętam, nigdy nie wspominała mi o Samotnej Twierdzy. Skąd jej portret wziął się tutaj? Kolejna z zagadek do rozwiązania.

Kto wie - pomyślałam, opadając na puchowe poduszki - może to właśnie jest klucz do wszystkiego?

Ale nie zdążyłam zastanowić się nad tym głębiej, bo zaraz zasnęłam. Ostatnia myśl, która mi towarzyszyła - to czy Ravengaard faktycznie jest portalem i czy powinnam obawiać się śnić tutaj?

Następny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.