Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Natural Born Sailors

Czarodziejka ze Świata Czarodziejek

Autor:Samuel
Gatunki:Parodia
Dodany:2005-08-19 01:05:21
Aktualizowany:2005-08-19 01:05:21


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

'Czarodziejka z Księżyca' is a courtesy of p. Agnieszka Kamińska and Wisemen from Polsat, 1995. Mruczek belongs to Kyoshiro. Film 'Leon' prawdopodobnie jest własnością swojego właściciela. Special thanx to Biedronki Productions ^_^

---------------------------------------------------------------------------

Wstęp: Uroczyście oświadczam, że poniższy tekst nie ma (już) nic wspólnego z pewną brutalną japońską kreskówką, emitowaną przez Polsat w okresie listopad 1995 - sierpień 1998. Wszelkie podobieństwa postaci występujących w tym opowiadaniu i postaci występujących w owej kreskówce są czysto przypadkowe, cokolwiek nie mówiliby ludzie zaznajomieni z tematem. Poza tym chciałbym podziękować p. Agnieszce Kamińskiej za nieoceniony wkład, jaki wniosła w proces twórczy tego opowiadania ^_^

Wszelkie recenzje, ekskomuniki i pozwy o zniesławienie proszę słać na samchan@poczta.onet.pl. Co do tych ostatnich - oświadczam, że już od dawna jestem potencjalnym klientem najlepszego psychologa w mieście.

Samuel U. Rai of SMD

Autor zaznacza również, że opowiadanie to zostało napisane ponad 5 lat temu.

---------------------------------------------------------------------------


Natural Born Sailors, część 1 (*):

- Czarodziejka ze Świata Czarodziejek -

A oto "Korona" - mała knajpka nieopodal Liceum Ogólnokształcącego nr 27, często i gromadnie odwiedzana przez jego uczniów. Stoły, które - delikatnie mówiąc - najlepsze czasy mają już za sobą, zakurzona podłoga, wytatuowany karczmarz i powietrze tak przesiąknięte wonią alkoholu i papierosów, że siekierą można ciąć. I w zasadzie na tym opisie moglibyśmy poprzestać, gdyby nie jeden drobny fakt. W tylnej części knajpki, w otoczeniu kilku cherlawych roślinek, które już zapomniały co to jest światło słoneczne, stoi szereg fliperów. I automatów do gier. A przy jednym z nich stoi znajoma nam postać o blond kucykach.

Automat, na którym Gosia traci swoje ostatnie drobne, to Tomb Raider II. Najlepszy interes właściciela knajpy, który w ten sposób przyciągnął do 'Korony' co bardziej wykształconą młodzież i największa zmora jedynego kelnera w powyższej - Mateusza Kowalskiego. Koło automatu zawsze jest masa błota pozostawionego przez graczy, które on musi sprzątać.

Seksowna Lara Croft wraz ze swymi tęczowymi okularkami przemyka właśnie korytarzami średniowiecznego zamku. Jej odrobinę za duży biust podskakuje przy każdym kroku, a olbrzymi koński ogon wlecze się za Larą jak... jak coś, co bardzo lubi się wlec. Gosia mruczy niewyraźnie pod nosem. Wygląda na to, że zabłądziła. Skręca w boczny korytarz, przebiega kilkadziesiąt kroków i wraca. Próbuje innej drogi. Znowu nic. W pewnej chwili, gdy wydawało jej się, że już znalazła wyjście z sytuacji, ktoś atakuje ją od tyłu. Zanim Gosi udaje się zmusić Larę do wyciągnięcia pistoletów maszynowych, piękna bohaterka już nie żyje. Gosia wydaje z siebie głośne westchnienie i wkłada rękę do kieszeni kurtki. Nagle na jej twarzy pojawia się wyraz kompletnego zdumienia - w kieszeni nie ma już więcej żetonów - jedynie papierki po cukierkach i kilka skasowanych biletów. Po donośnym pociągnięciu nosem Gosia opuszcza salę.

Za nią podąża dziwny czarny kot, który śledził dziewczynkę już od momentu jej spotkania z mężczyzną w prochowcu. Ostrożnie, cały czas trzymając się w cieniu, stąpa po brudnej posadzce, niemal instynktownie omijając kałuże różnych podejrzanych płynów. Lepiej będzie, jeśli my też się stąd wyniesiemy. Oddychając tutaj można nabawić się choroby płuc, albo, w najlepszym razie, zafundować sobie kaca na cały następny dzień. (**)

- Droga pani, my się chyba nie rozumiemy. - zachrypnięty, męski głos przerwał na chwilę, odchrząknął i kontynuował wywód. - Chcę kupić zwykłe wino. Nie takie z Francji, tylko zwykłe. Wino marki wino.

Natalia stanęła w progu sklepu i ze zdumieniem rozejrzała się po wnętrzu. Takiego tłumu dawno nie było w "Alkoholach Świata". Ponad dwadzieścia osób, z lekka już zdenerwowanych przedłużającym się postojem w kolejce, kręciło się w miejscu, od niechcenia oglądając butelki na wystawach. Przy sklepowej ladzie stał niski, starszy mężczyzna w zniszczonym ubraniu i bełkotliwym głosem wyjaśniał matce Natalii, co on właściwie chce kupić.

- Tak, proszę pana. Właśnie o tym mówimy. Butelka zwykłego wina kosztuje piętnaście złotych.

- Piętnaście złotych?! Droga pani, co to znaczy piętnaście złotych? Powinno być trzy.

Natalka podeszła bliżej i machnęła ręką. Mama uśmiechnęła się do niej lekko, a potem na powrót zajęła klientem.

- Ale niestety kosztuje piętnaście. - wskazała na stojącą na ladzie owiniętą w papier butelkę. - I mniej kosztować nie będzie. Kupuje pan, czy nie? Ludzie czekają.

Natalia otworzyła usta ze zdziwienia. nigdy jeszcze nie widziała, żeby matka była tak stanowcza. Może wreszcie nauczyła się robić interesy...

- No, droga pani, jeśli tak pani stawia sprawę... Kupuję. - mruknął mężczyzna. - Ale musi pani wiedzieć, że mi się to wcale nie podoba. Jestem już pani klientem od bardzo dawna i kupuję u pani wino już tak długo, że inne mi nie smakuje... Nie wiedzieć czemu... Ale taka cena mi się naprawdę nie podoba.

Wyciągnął pieniądze z portfela i położył je na ladzie. Potem chwycił butelkę, obrócił się i chwiejnym krokiem ruszył do wyjścia, nawet nie zauważając Natalii.

Do lady podeszła mocno wymalowana, gruba kobieta w czerownej sukni. Trzęsącymi się rękoma otworzyła torebkę i rozpaczliwie zaczęła szukać portmonetki.

- Don Perignon i whisky... o,o, tamta... - wskazała na półkę. - I jeszcze coś na aperitif... Może ten szampan, co stoi tam wyżej... O, właśnie to. Tylko szybko. - zapiszczała błagalnie.

Matka postawiła na ladzie wskazane trunki i wystukała coś na klawiaturze kasy.

- Proszę bardzo. To będzie razem siedemdziesiąt cztery złote.

- C... co? - zdziwiła się kobieta.

Matka Natalki wzruszyła ramionami. Klientka trzęsącą się ręką wyciągnęła z portmonetki kilka banknotów.

- P.. proszę... tylko szybko...

- Droga pani, czemu te drzwi się nie chcą otworzyć? - zza pleców Natalki rozległ się znajomy, podpity głos. Natalia obróciła się. Nie przypominała sobie, żeby zamykała drzwi po wejściu do sklepu. Spojrzała na zamki i zamrugała ze zdziwienia - wszystkie były otwarte. Mimo to mężczyzna w starym ubraniu szarpał się z klamką, nie mogąc wyjść.

- Maybe... - powiedziała niepewnie. - Może spróbuje pan popchnąć, zamiast pociągnąć?

Mężczyzna spojrzał na nią mętnym wzrokiem.

- Próbowałem, panienko. - powiedział i dla zaznaczenia swych słów popchnął drzwi. Nic się nie stało.

- No to... I dunno...

Nagle usłyszała przeraźliwy, powodujący wibrowanie kieliszków śmiech i ciche jęki klientów. Rozejrzała się dookoła - ludzie chwiali się na nogach i upadali na posadzkę. Kilka osób chwyciło się za głowy. A nad nimi stała matka Natalki i śmiała się piskliwie. Nie był to śmiech wygrywającego na loterii. Ani dziecka witającego matkę, która wraca z podróży. Brzmiał raczej jak odgłosy wydawane przez podnieconego osła.

- Mama, what are you doing?! - krzyknęła Natalia. Usłyszała za sobą głośny łomot, gdy podpity mężczyzna upadł na podłogę. Jedynymi osobami pozostającymi jeszcze w pozycji stojącej była ona i jej matka. Z tym, że to już nie była jej matka.

Gosia wpadła do pokoju jak burza, goniona przez donośny głos swojej rodzicielki. Rzuciła plecak na łóżko, a chwilę później podążyła za nim, przykrywając głowę poduszką.

- Jedynka plus z klasówki?! Co to ma znaczyć jedynka plus?! Jakie ja dziecko wychowałam??? Kim ty zostaniesz w przyszłości?! Sławek, pokaż tę swoją! O, pięć minus! To jest ocena! A nie jeden plus!

Sławek, to był jej młodszy brat. Właśnie wsadził głowę przez szparę drzwi i pokazał Gosi język. Miał dwanaście lat, brązowe włosy, których nie czesał od dwóch miesięcy, żeby się dredy porobiły i pryszcze na całej twarzy.

- Widzisz? Hehe. Jestem lepszy od ciebie, ty Laro Croft od siedmiu boleści.

- ZAMKNIJ SIĘ!!! - jednym, płynnym ruchem podniosła się, zamachnęła i rzuciła poduszką w głowę braciszka. Ten jednak zdążył już zatrzasnąć drzwi, więc przedmiot ataku z głośnym "puff" uderzył w plakat Tomb Raider'a i upadł na podłogę. - Wracaj na drzewo, małpo nieuczesana! KUJON!

Zrezygnowana opadła na łóżko.

- Lara Croft na pewno nie ma takich problemów... - westchnęła.

Lara Croft była ulubioną bohaterką Gosi. Od czasu gdy w "Koronie" pojawił się automat z Tomb Raider'em, Gosia spędzała przy nim kilkanaście godzin tygodniowo, pokonując pułapki i tracąc swoje kieszonkowe. W jej pokoju, oprócz tradycyjnych plakatów Piaska i The Kelly Family, wisiały wizerunki Lary w jej zielonym podkoszulku i fioletowych okularkach a la John Lennon. Lara Croft odkrywała skarby we wnętrzach starożytnych piramid, średniowiecznych zamków i mrocznych jaskiń. Zawsze stawiała na swoim, a żaden wróg nie mógł jej zatrzymać. I na pewno nie musiała pisać głupich klasówek z historii. Nie musiała pisać żadnych klasówek. Była wspaniała.

Gosia uniosła ręce, naśladując sposób w jaki Lara wyciągała swoje uzi.

- I bach... bach... nie żyjesz, draniu. - wstała powoli, z dłońmi złożonymi w kształt pistoletów. - Tratatata! Ty też! A teraz...

Odwróciła się. Coś małego i czarnego stało na balkonie. Zamrugała powiekami. Kształt wskoczył na parapet i przez uchylone okno dostał do pokoju. Nagle poślizgnął się i upadł na posłanie.

- Uaaaa! Rany boskie, że też mi się chciało skakać z drzewa na balkon na wysokości drugiego piętra! - zajęczał i złotymi oczyma spojrzał na Gosię. - Wiesz ile czasu wisiałam trzymając się doniczki, zanim udało mi się wspiąć?! Mogłam spaść i się zabić!

W tym momencie siedzenie Gosi uderzyło o podłogę.

- Ty... ty... umieszszszmmmówić... M... m... m... - nie mogąc wydusić słowa gapiła się na leżącego przed nią kota. Oczy prawie wyszły jej z orbit.

- Tak, umiem. Nie da się ukryć. - powiedział kot, wstając. - Dzięki, że mnie uratowaś, wtedy rano. Tak, to byłam ja.

- M... M... M...

- ... potrafię różne dziwne rzeczy. Chciałam się upewnić, czy dobrze cię rozpoznałam... Co?

- Mmmm... - Gosia zaczęła się robić czerwona na twarzy. Kot spojrzał na nią dziwnie.

- Tylko nie wzywaj mamy. Muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego.

Wreszcie Gosia zdecydowała się, że weźmie głęboki oddech.

- MRUCZEK! - krzyknęła. - Nazwę cię Mruczek i będziesz moim kotkiem! Świetny jesteś, wiesz? Zawsze chciałam mieć kotka.

Chwyciła kota, którego wyraz twarzy (a może pyszczka?) był czymś pośrednim między rozpaczą i bezgranicznym zdumieniem, i przytuliła go mocno.

- Pu... puść mnie... - wysyczał. - D... duszę się... Zwaaa... riowałaś?

Zaczął się szarpać i wiercić, aż wreszcie udało mu się wyślizgnąć z rąk Gosi. Z całą godnością, na jaką jeszcze mógł się zdobyć, wskoczył spowrotem na łóżko.

- Jestem kotką, do cholery! - krzyknął. - I mam na imię...

- Mruczek! - krzyknęła Gosia. - A tak w ogóle to po co tu przyszedłeś?

- Słuchaj mnie...

Nagle Gosia westchnęła głośno, zakrywając dłonią usta.

- Wiem! Z tobą jest tak jak w tym filmie, co? Mruczek zrobił(a) dziwną minę i spojrzał(a) na nią z rozpaczą w brązowych oczach.

- Jakim znowu filmie?...

- No... w "Siedmiu życzeniach". Uratowałam cię, więc teraz musisz spełnić moje siedem życzeń. O, nawet mamy dzisiaj środę, tak jak w filmie.

- Nie, nie! Słuchaj, światu zagraża niebe... - kot był bliski histerii.

- No to moim pierwszym życzeniem będzie... Niech pomyślę. - Gosia wpatrzyła się w sufit z zadumą. Potem spojrzała na ścianę. A na ścianie był plakat. - Zawsze chciałam być taką dzielną bohaterką jak Lara Croft...

Rozmarzyła się. Kot westchnął. Odczekał chwilę i westchnął jeszcze raz.

- No? - spytała Gosia.

- Co "no"?

- Co z moim życzeniem?

- Życzeniem... ah, tak. - Mruczek kiwnął(ęła) głową. Wyskoczył(a) w górę, zrobił(a) salto, i nagle ni stąd ni z owąd w jego(/jej) pyszczku pojawiła się broszka. Stanął(ęła) i położył(a) ją przed sobą. - Masz.

- To wszystko? - zaciekawiona wzięła broszkę w ręce. Była okrągła, a pośrodku miała emblemat księżyca. Błyszczała jak złoto. - Eee... myślałam, że uzi i okularki...

- A teraz powiedz: "Potęgo Księżyca, działaj!" - kontynuował(a) Mruczek niezrażony.

- Co?

- Po-tę-go Księ-ży-ca, dzia-łaj.

- Czemu?

W brązowych oczach Mruczka pojawiły się mordercze ogniki.

- Po prostu powiedz. - wysyczał.

- No ale po co mam powiedzieć "Potęgo Księżyca, działaj"?...

I wtedy coś błysnęło. Gosia nie widziała dokładnie co to było, ale musiało coś błysnąć, bo nagle zrobiło się strasznie jasno, a potem przez kilkanaście sekund widziała tylko jakieś kolorki. Do tego zakręciło jej się w głowie.

Gdy wreszcie odzyskała wzrok, poczuła, że jest jej zimno w nogi. Spojrzała w dół.

- Rany boskie, co to? Miniówa?! Nie lubię mini!... Zimno! - przejrzała się w wypolerowanych drzwiach szafy. Miała na sobie mundur żeglarski... tyle że dość dziwnie skrócony. Składał się z wysokich, czerwonych butów, biało-niebieskiego stroju z czerwoną kokardą na przedzie, taką samą na plecach na wysokości pasa i białych, długich rękawiczek. Na głowie coś pobłyskiwało. - Co to za zapinki na kucykach? Diadem?! Kolczyki w kształcie księżyców?! Co to ma, cholera, znaczyć???

Mruczek westchnął(ęła).

- Nie drzyj się tak, bo matka przyjdzie. To po prostu standardowy mundurek szkolny... prawda? - w jego(/jej) głosie zabrzmiała nuta niepewności. Spojrzał(a) na Gosię pytająco. - Prawda?...

Gosia patrzyła na niego(/nią) jak na idiotę(tkę).

- Ciekawe... mi się zawsze wydawało, że szkolny mundurek to dżinsy i t-shirt. - odparła lodowato.

"Pomocy! Help!" usłyszała nagle znajomy głos. "Hilfe! Au secours!"

- Eee...

- Co "eee"?

"Niech mi ktoś pomosze, kudasai!"

- Wiesz, co?... Natalia ma chyba kłopoty...

- Słyszysz ją? - spytał kot. Gosia skinęła głową. - W takim razie ta twoja Natalia ma kłopoty. Musimy się spieszyć. Wiesz gdzie ona mieszka?

Gosia ponownie skinęła głową.

- Ale ja nie będę w tym biegała po mieście!

Trochę później, w "Alkoholach Świata".

Natalia siedziała związana, oparta plecami o sklepową ladę i patrzyła z przerażeniem jak zielonoskóry potwór, który jeszcze kilka minut temu wyglądał jak jej matka, wyjmuje portfele z kieszeni nieprzytomnych klientów. Śmiał się przy tym piskliwie, a kryształowe kieliszki na półkach odpowiadały mu.

- Zabiłaś ich wszyskich! - krzyknęła Natalka. Potwór obrócił się w jej stronę, ukazując wężowe, wyłupiaste oczy i pokryty łuskami, haczykowaty nos.

- Nie... - roześmiał się. - Myślisz, że ich zabiłam? Po prostu do każdej butelki dodałam spirytusu i trochę środków nasennych. To dlatego im się tak rączki trzęsły. Teraz śpią sobie, słodko jak aniołki. A ja mogę dobrać się do ich pieniędzy. Mojemu wielkiemu władcy potrzebne są fundusze...

- Okradasz ich?! Mother, wsadzą cię za to do więzienia!

Potwór wyprostował się, oparł łapy na biodrach i zaśmiał w głos. Kilka kieliszków z brzękiem zakończyło życie.

- Nie jestem twoją matką! - wrzasnął. - Twoja matka leży związana w piwnicy. Jak się nie zamkniesz, to do niej dołączysz! Khe, khe, khe...

I w tym oto momencie drzwi wejściowe otworzyły się.

Wiem. Co bardziej spostrzegawczy czytelnik może mi zwrócić uwagę, że drzwi tych nie mógł otworzyć nawet mężczyzna w sile wieku, choć może trochę podpity, ponieważ były one zamknięte jakąś magiczną siłą. Już śpieszę z wyjaśnieniem. Ten konkretny rodzaj magii, który posłużył demonicy do zamknięcia drzwi, to tak zwana sugestia. Demonica po prostu przekonała drzwi, że są zamknięte na klucz, mimo iż tak na prawdę były otwarte. Właśnie dlatego się nie otworzyły. W zasadzie nie była to żadna magia.

No, drogi czytelniku, pomyśl przez chwilę logicznie - jaki mag marnowałby swoje siły na zamykanie drzwi? Przecież mówimy o porządnym, realistycznym opowiadaniu, a nie o jakiejś trylogii fantasy, w której cherlawy niziołek pcha się przez pół świata, żeby wrzucić pierścień do wulkanu. A teraz, skoro już sobie to wyjaśniliśmy, powróćmy do zasadniczej części tego akapitu.

I w tym oto momencie drzwi wejściowe otworzyły się, bo sugestia już dawno przestała działać, a drzwi po namyśle doszły do wniosku, że jednak nie są zamknięte na klucz.

- STÓJ! - rozległ się donośny, dziewczęcy głos. Kieliszki zadrżały po raz kolejny. Demonica odwróciła się i spojrzała na stojącą w progu postać.

Wróć. Nie ona się odwróciła, a sama jej głowa przekręciła się o sto osiemdziesiąt stopni do tyłu.

- A kim ty jesteś? - zapytała głosem brzmiącym jak dźwięk piły, która natrafiła na zardzewiały gwóźdź.

- Eee... - popis gimnastyczny trochę zgasił Gosię. Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. - Ja... tego... jestem...

- Czarodziejką z Księżyca. - podpowiedział stojący u jej nóg kot.

- A, rzeczywiście. - wzięła głeboki oddech i postąpiła krok naprzód. - Jestem obrończynią dobra, dziewczyną w szkolnym... no, załóżmy, że w szkolnym... mundurku. Walcząc z z szarością świata... Broniąc sklepów monopolowych przed podstępnymi zakusami obronców moralności...

- But... ona sprzedawała alkohol. Tylko strasznie zawyżała ceny. - przerwała Natalia.

- To to samo. W każdym razie... - ciągnęła niezrażona. - Oto jestem ja, Czarodziejka z Księżyca! Przybyłam cię ukarać!

Zapadło niezręczne milczenie. Demonica gapiła się na Czarodziejkę. Natalia gapiła się na Czarodziejkę. Kot gapił się na Czarodziejkę. A Czarodziejka gapiła się na podłogę.

- Mruczek... - odezwała się w końcu. - Dlaczego właśnie z Księżyca?...

Zabrzmiał odgłos rozbijanej butelki i Gosia podniosła oczy. Demonica, z tulipanem po jakimś winie w prawej łapie, szła w jej kierunku sycząc groźnie. Ciemnoczerwona ciecz spływała po jej pysku, kapiąc na podłogę.

- Nieważne! - wysyczała. - Nie pożyjesz dość długo, by mogło ci się to na coś przydać!

Gosia oparła się plecami o szybę. Zęby zaczęły jej szczękać ze strachu.

- Czarodziejko z Księżyca, musisz walczyć! - krzyknął(ęła) Mruczek.

- Kiedy ja się boję! - załkała. w jej oczach pojawiły się łzy. Pociągnęła nosem i rozryczała się.

Kieliszki, obok których przechodziła demonica, po prostu wybuchły, nie mogąc znieść tak wielkiego napływu wysokich dźwięków. Odłamki pofrunęły we wszystkie strony, rykoszetem odbijając się od ścian. Potwór cofnął się z krzykiem.

- Przestań, bo wszystkich nas pozabijasz! - wrzasnął(ęła) Mruczek, padając na ziemię i nakrywając głowę łapami (co przy jego(/jej) budowie było samo w sobie dość ciekawym wydarzeniem).

- A... ale... - załkała Gosia, również rzucając się na podłogę. - Co ja innego mogę zrobić?

Nagle rozległ się strzał. Potem drugi. Tulipan w łapie demonicy rozpadł się na drobne kawałki, a ona sama, z wrzaskiem, chwyciła się za zranioną rękę.

Gosia podniosła głowę - w progu stał człowiek. Miał na sobie czarny, zapięty płaszcz, zawiniętą na czoło kominiarkę i okrągłe, fioletowe okularki. Takie same, jakie nosiła Lara. W prawej, wyciągniętej ręce, trzymał pistolet. Spojrzał na nią znad okularów i powiedział twardym, chropawym głosem:

- Leon. - a potem: - Teraz.

- No, ale co ja mogę zrobić?!

Mruczek odchrząknął(ęła).

- Weź tiarę, powiedz: "Księżycowy Diademie, działaj!" i rzuć nim!

- Tiarę?!

- Tak, tiarę! - Mruczek wkurzył(a) się nie na żarty. - To, co masz na tej pustej głowie! Zdejmij ją, powiedz "Księżycowy Diademie, działaj!" i rzuć, do jasnej...

Gosia zdecydowała, że tym razem lepiej posłuchać. Wstała powoli, patrząc groźnie na potwora. Przynajmniej taką miała nadzieję. Odetchnęła, ściągnęła tiarę z czoła i krzyknęła:

- Księżycowy Diademie, działaj!

Tiara sama wyrwała się z jej ręki i z głośnym jazgotem poleciała w kierunku demonicy. Potwór wrzasnął. I były to ostatnie słowa w jego życiu.

Gdzieś daleko, w innej części Warszawy, starszy szeregowy Satelite zaklął siarczyście. Nie udało się. Znowu pójdzie na dywanik królowej.

Demonica zniknęła. Nie było żadnej krwi, flaków, głowy ze stukotem toczącej się po posadzce. Po prostu rozsypała się w piasek, a potem i sam piasek zniknął. Czarodziejka z Księżyca skrzywiła się, zawiedziona trochę. Leon pokiwał głową z uznaniem i odwrócił się.

- Zaczekaj! - powiedziała. - Kim jesteś?

Znad fioletowych okularów rzucił jej długie, ponure spojrzenie. Zdało jej się, że stalowe oczy, błyszczące wśród mroku, który osłaniał jego twarz, wpatrują się w jej myśli, pytając czy jest dość odważna, by zgłębić tę tajemnicę. A potem mruknął:

- Ja tu tylko sprzątam.

I wyszedł. Zanim zdążyła wybiec na ulicę, jego już nie było.

- Koniec części pierwszej -

---------------------------------------------------------------------------

* początkowo nie miało być "części", tylko "akty", bo tak ładniej brzmi. Ale po dłuższym namyśle autor zdecydował, że skoro większość bohaterek jest niepełnoletnia, to żadnych aktów nie będzie.

** w początkowym okresie działalności "Korony" jej właściciel obawiał się, czy ze względu na sporą zawartość alkoholu w powietrzu nie powinien umieścić przed wejściem tabliczki "wstęp tylko dla osób powyżej 18". Jednak po przewertowaniu Kodeksu Karnego doszedł do wniosku, że co prawda jest zapis o zakazie sprzedawania zawierających alkohol napojów osobom niepełnoletnim, ale nie ma ani słowa o zawierających alkohol gazach. (oczywiście, w "Koronie" młodocianym sprzedaje się tylko piwo... ekhm... bezalkoholowe. Zresztą, wódkę też. Oczywiście.)

---------------------------------------------------------------------------

Sam U. Rai of SMD (samchan@poczta.onet.pl), v.beta. December '98.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Altena : 2014-05-01 11:50:25

    Aż się dziwię, że fanfik ma tak mało komentarzy :) Być może jedne fragmenty mniej, inne bardziej udane, mimo to jest to świetna parodia i ogólnie kojarzy mi się z czasami takich właśnie pierwszych opowiadań, pisanych jeszcze na papierze, w latach 1997-98. I pierwsze światy Mangi w Gdyni i moje przebieranie się za Harukę XD

    Dobra robota!

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu