Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Natural Born Sailors

Oh my God, they killed everyone!

Autor:Samuel
Gatunki:Parodia
Dodany:2005-08-20 01:32:41
Aktualizowany:2005-08-20 01:32:41


Poprzedni rozdział

'Czarodziejka z Księżyca' is a courtesy of p. Agnieszka Kamińska and Wisemen from Polsat, 1995. Reszta w credits'ach na końcu.

---------------------------------------------------------------------------

Wstęp: Uroczyście oświadczam, że poniższy tekst nie ma (już) nic wspólnego z pewną brutalną chińską bajką, którą Polsat emituje jak wściekły od listopada 1995. Podobieństwo jakichkolwiek postaci do jakichkolwiek innych postaci jest zupełnie przypadkowe. Poza tym chciałbym podziękować p. Agnieszce Kamińskiej za nieoceniony wkład, jaki wniosła w proces twórczy tego opowiadania ^,^

Wszelkie recenzje, ekskomuniki i pozwy o zniesławienie proszę słać na samchan@poczta.onet.pl.

Samuel U. Rai of SMD

Autor zaznacza również, że opowiadanie to zostało napisane ponad 5 lat temu.

---------------------------------------------------------------------------

Natural Born Sailors, część 5:

- Oh my God, they killed everyone! (*)-

Józefów. Mała mieścina na wschód od Warszawy. Dworzec kolejowy, teatr,supermarket i knajpa. No, może jeszcze przystanek PKS. To smutne, ale niektóre polskie miasta nie są niczym innym, tylko niewyraźnymi zabudowaniami wokół znaku ograniczenia prędkości na trasie Berlin-Moskwa. Smutne. Bardzo smutne. Wręcz przygnębiające... Sniff...

A dobrze im tak, zadupiom na końcu świata. Hehehe.

Gosia z powątpiewaniem spojrzała na Mruczka. Kot siedział wśród sterty wielokolorowych kwiatków, pozłacanych łańcuszków i palących się świeczek owocowych i próbował wyglądać dostojnie. Na szyi miał zawieszony maleńki wieniec z kwiatów, a na półksiężycowata plama łysiny na jego czole była maźnięta złotą farbą. Dookoła niego stało pięć czarodziejek, gapiących się bezrozumnie na kocią wersję Buddy Gautamy.

- Mruczek, to na prawdę konieczne? - spytała Gosia.

- Tak. - odpowiedział... nie, to złe wyrażenie... odrzekł uduchowiony dachowiec, nie otwierając oczu. - Niechaj teraz mój Boski Sprzymierzeniec, Pan Siedmiu Świętych Krów i Ten Który Osiągnął Pełnię Zrozumienia zajmie obok mnie należne sobie miejsce.

- Eee... kto?

- Ja. - mruknął Ciapek, miną dając do zrozumienia, że najchętniej zapadłby się pod ziemię. Zamiast tego podszedł do Mruczka i usiadł na kwiatkach.

- Tako też się stało. - rzekł(a) Mruczek. - Niechaj teraz każda z was, od Księżyca poczynając, a prze Merkurego, Marsa, Jowisza, a na Wenusie zakończywszy, po nóż sięgnie, a formułkę następującą wypowie...

- Nóż? O co to to nie, nie było mowy o żadnym nożu!

- Cicho bądź. Znajdźmy jakiś nóż i skończmy z tym, do cholery... O nie, Matko Boska przebacz mi!...

- Ja...

- Dziewczyny, uważam, że to śmieszne. Żaden eksperyment naukowy nie dowiódł skuteczności obrządków magicznych...

- Jaaa...

- Hej, Monika chce coś powiedzieć. - ucięła dyskusję Magda. Monika rzeczywiście grzebała w swoim różowym plecaczku, jąkajac się przy tym bardziej niż zwykle. Po chwili wyciągnęła z niego mały scyzoryk w serduszka. - Jest nóż!

- Bogu niech będą dzięki. - odezwał się kot. - Niechaj więc każda z was po sztylet ów sięgnie, a formułkę do waszych najgorszych wyobrażeń się odwołującą wypowie: "Lepiej bym cierpienia i gwałtu zaznała, niż bym wstąpiła w ten krąg z lękiem w sercu."

- No dobra. Monika, daj mi ten... sztylet. Ja mam zaczynać. - Gosia wzruszyła ramionami.

Wzięła scyzoryk od koleżanki i spróbowała go otworzyć. Był zepsuty. Jedynym działającym narzędziem spośród całej masy szpikulców, maleńkich ostrzy i Bóg-wie-czego-jeszcze był pilniczek do paznokci. Po kilku nieudanych próbach wyciągnięcia czegokolwiek Gosia otworzyła pilniczek i wypowiedziała formułkę. Następnie scyzoryk trafił do rąk Ani. Później Reni. Gdy przyszła kolej na Magdę, dziewczyna spojrzała na niego z rozmarzeniem.

- Wiecie co... To całe cierpienie i gwałt wcale nie musi być takie złe...

- Do cholery, chodzi o gwałt na umyśle! - syknął(ęła) Mruczek. - Jak ci nie pasuje, to powiedz cokolwiek, żeby to tylko było najgorsze, co może ci się przydarzyć!

- Hmm... niech pomyślę... Wolałabym zachować przez tydzień celibat, niż wejść w krąg z lękiem w sercu! - uśmiechnęła się radośnie i spojrzała na twarze koleżanek. - No co?... Monika, twoja kolej!

Czarodziejka z Wenusa wzięła scyzoryk i wlepiła się w niego swe błękitne, równie bezdenne co bezrozumne oczy.

- Mniejsza z tym. - wysyczał kot. - Postąpcie krok do przodu.

Wykonały polecenie.

- Dobra, i co te... - Gosia zamrugała oczyma. Podobnie jak jej koleżanki miała na sobie strój Czarodziejki, a sceneria zmieniła się jak stan rozkładu rozjechanego kota w ciepły, parny dzień: dookoła dziewczyny rozciągała się skalista, pokryta szarym pyłem pustynia. Jedynym wyróżniającym się elementem był czarny, połyskujący metalicznie obelisk, wysoki na jakieś pięć metrów, wznoszący się w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą siedziały koty. Czarodziejki nie znajdowały się już w parku otaczającym teatr w Józefowie. Chociaż prawdopodobnie mogłyby go zobaczyć, gdyby tylko były w posiadaniu dostatecznie potężnego teleskopu. Ziemia wisiała na nieboskłonie, w kierunku który w tej sytuacji możnaby określić następująco: na prawo i trochę do przodu. - O, mamo.

Zamrugała ponownie i obrzuciła kamień zdumionym spojrzeniem. Gdzieś w oddali zagrały bębny. Inne Czarodziejki również spoglądały na obielisk z zainteresowaniem. Magdzie chyba znowu coś się skojarzyło, bo zaczęła się ślinić.

- Jesteśmy na Księżycu? - domyśliła się Ania.

- Tak. - rozległ się głos Mruczka. Dochodził z góry i brzmiał tak, jakby jego właściciel za wszelką cenę próbował utrzymać równowagę na czymś bardzo, bardzo wąskim.

- Ale jak w takim razie możemy oddychać, mówić i dlaczego jest mi całkiem ciepło?

- Bo to jest właśnie ta cholerna skuteczność obrządków magicznych. A teraz nas ściągnijcie.

Po kilku minutach przekonywań, że grawitacja jest tu tak jakby mniejsza i mogą spokojnie skakać, bo - o, proszę - jak ja podskoczę (Magda! Nie zaglądaj mi pod spódniczkę!) to prawie was dosięgam, że pięć metrów po pochyłej ścianie to przecież nic takiego dla odważnych warszawskich dachowców, a tak w ogóle to zostaną złapane i co do jasnej anielki z tym spadaniem na cztery łapy, koty bezpiecznie znalazły się na zie... księżycu. Mruczek strząsnęła z szyi wiązankę kwiatków i odchrząknęła. Kwiatki momentalnie zesztywniały i rozsypały się w drobny pył. Na ten widok Gosia przełknęła głośno ślinę.

Kot obrócił się w stronę obelisku i wymruczał coś niewyraźnie. Nagle powierzchnia kamienia rozbłysła jaskrawym światłem, a dookoła Czarodziejek rozległ się szum, jakby ktoś z desperacją próbował ustawić radio na nieistniejący kanał.

BIP BIP BIP... PODAJ HASŁO... szum wysublimował się w końcu w ledwo zrozumiały kobiecy głos.

- Mruczek, co my tu robimy? - zainteresowała się Magda. Kot nie zwrócił na nią uwagi.

- Ciapek, znasz hasło? - spytał wyjątkowo wyraźnie, tonem w nie pozostawiającym wątpliwości stylu jestem-całkowicie-spokojny-ale-nie-odzywajcie-się-dobrze?

- Hasło? - zdziwił się drugi kot. - Nie było żadnego hasła.

- Mruczek, co jest grane?...

- Ale teraz jest. A ja go nie znam.

PODAJ HASŁO...

- Kurwa mać! - zdenerwowała się Czarodziejka z Jowisza.

- Madzia, co ty... - zgorszyła się Renia.

BIP BIP BIP... HASŁO POPRAWNE...

- Aha. - Mruczek kiwnął(ęła) głową. - Można się było tego po Niej spodziewać.

- Po niej? - spytała Gosia.

- Po Niej.

Kobieta, która pojawiła się na miejscu obelisku nie sprawiała wrażenia olśniewającej urodą i mądrością królowej potężnego kraju. W ogóle. Jeśli chodzi o jej wygląd... rozważmy stereotypowe wyobrażenie grubej, nieuczesanej herod-baby, o przetłuszczonej cerze, tragicznym makijażu, beznadziejnej kreacji stroju i spływającej tłuszczem twarzy z wyraźnie widocznym wąsikiem. A następnie te i niewyliczone tu cechy pomnóżmy razy dwa.

- Jestem botem Wielkiej Pani Twardowskiej, władczyni tego królestwa... - jej głos był czymś pomiędzy głębokim altem, a warczeniem piły łańcuchowej.

- Botem? - Gosia zmarszczyła brwi.

- Sekretarka automatyczna. - powiedział(a) Mruczek, zanim Ania zdążyła zacząć wyjaśniać. - Tyle, że zamiast dawać sygnał, odpowiada na pytania.

- Ależ nie... - zaprotestowała Ania.

- Cicho.

- Czy teraz ktoś wyjaśni mi, co tu robimy? - spytała ponownie Magda.

Była jedyną spośród całej grupy, którą interesowała ta sprawa. Gosia, jak zwykle w takich sytuacjach, do reszty zbaraniała. Ania właśnie zabierała się do sprawdzania sposobu działania maszyny - już po pierwszej próbie dotknięcia kobiety udowodniła empirycznie, że jest to hologram. Teraz siedziała po turecku i rozcierała porażoną prądem rękę. Reni z zamkniętymi oczyma mamrotała jakąś modlitwę - najwyraźniej uznając hologram za ducha - a Monika postanowiła właśnie, że czas nakarmić tamagotchi.

Tymczasem Pani Twardowska obrzucił Czarodziejki krytycznym spojrzeniem, pokiwała głową, wprawiając tym samym w falowanie fałdy tłuszczu na szyi, i odchrząknęła.

- Głupie stroje. Zupełnie niepraktyczne. - orzekła w końcu.

- Mi tam się podoba. - odgryzła się Magda.

- Odpowiedz im. - powiedział(a) Mruczek podniosłym tonem. - Opowiedz skąd się wzięły i dlaczego muszą walczyć z Metallicą.

- Ah, tak... Mogłam się domyślić. - ociekające tłuszczem, upierścienione palce splotły się na fałdach brzucha. - To będzie krótka historia: i tak nie ma o czym opowiadać.

Dawno, dawno temu na Księżycu kwitła wspaniała cywilizacja. To znaczy, tak podają w filmach propagandowych z tamtego okresu. Rozwijała się nauka, kwitła gospodarka, umacnialiśmy kontakty z Ziemianami... My braliśmy od nich niewolników, a w zamian za to oni się do nas modlili... Sztuka i kultura stała na bardzo wysokim poziomie, mieliśmy świetnych malarzy i muzyków... A nad Wisłą przewalały się stada jaskiniowców i robiły umca, umca. W każdym razie, właśnie o muzykę poszło. Ta sponsorowana przez państwo, czyli przeze mnie, miała być przyjemna, wpadać w ucho i umilać słuchaczom czas. Ale ku mojemu kompletnemu niezrozumieniu byli tacy, którzy jej nie lubili. Wyobrażacie sobie? Jak można nie lubić piosenek o miłości i pięknych dziewczynach? No, widocznie, można. Ci odszczepieńcy słuchali jakiegoś jazgotu na gitarach elektrycznych, zapuszczali włosy, albo co gorsza robili sobie irokezy. Przewodziła im jedna taka jędza, której kiedyś nie dałam dotacji, bo moim zdaniem brzydko śpiewała i za dużo było myślenia przy jej piosenkach, a za mało 'lalala'. Nazywała się Bursztynek.

No i był książę Zadymion. Całkiem wysoko urodzony, niezła partia. Nawet pozwoliłabym mu się spotykać ze Śnieżką, gdyby nie to, że podobał mu się ten jazgot. Tak, Śnieżka to moja córka. A ten Zadymion nosił skóry, jeździł na harleyu i mówił do niej 'paniena'. I podobno jej to imponowało. No, ale na szczęście nie zostawił jej z brzuchem i nie uciekł na tym swoim motorze. Nie zdążył, bo wybuchła wojna. Bursztynek nie mogła pogodzić się z tym, że nie podobają mi się jej piosenki. Zaczęła wykonywać jakieś satanistyczne obrzędy, czy inny syf... W końcu obudziła jednego takiego demona - Metallicę. I zebrała wszystkich tych obszarpańców i uderzyła na moje państwo. Walki trwały długo i co gorsza, oni wygrywali. W końcu podeszli pod mój pałac i wtedy...

Wtedy postanowiłam użyć Wielkiego Akumulatora. Legenda mówiła, że wolno go używać tylko w momentach największego zagrożenia - koniec świata, bankructwo skarbu państwa, wizyty komorników i inne takie... Uznałam, że sytuacja spełnia wymagania. Później krążyły pogłoski, że z pomocą Wielkiego Akumulatora wysadziłam wszystko w powietrze. Ale to nie było tak. Dzięki jego mocy udało mi się zniszczyć fizyczną formę Metalliki, zakląć całą zgraję Bursztynka i wysłać ich wszystkich na Ziemię. Wybuch spowodował mój mąż, Pan Twardowski. Otrzymał błędne informacje i wiedziony swoim pochrzanionym honorem poszedł do zbrojowni i uruchomił bomby termonuklearne. Ehh... Wygralibyśmy tę głupią wojnę, ale tak to mieć nadpobudliwego męża...

Po wszystkim agenci Bursztynka zaczęli rozpowszechniać kłamliwe opowieści, jakobym to ja była jakąś złą czarownicą, a Zadymion chciał Śnieżkę uratować ode mnie. 'O Królewnie Śnieżce i Siedmiu Krasnoludkach' na przykład. Te krasnoludki, to tak na prawdę były jej demony. Taki dostały łomot, że z siedmiu przeżyło tylko czterech i razem ze swoją królową wynieśli się na Ziemię. Albo o Panu Twardowskim i diable, co to podobno mnie się przestraszył...

Małe umalowane oczy hologramu spojrzały na Gosię, jakby oczekując, że zrozumie ona ogrom tego bezsensu.

- Tak, Śnieżko... Całe szczęście, że się odrodziłaś...

Gosia otworzyła buzię. Gosia zamknęła buzię. Uniosła palec wskazujący i pokazała na siebie.

- Kto, ja?... - wydukała.

- No, ty. - bot przeniósł wzrok na koty. - Nie powiedzieliście jej?

- W zasadzie... - zmieszał(a) się Mruczek.

Królowa westchnęła. Znów spojrzała na Gosię i zaczęła wyjaśniać tonem,jakim matka zwraca się do nic nie rozumiejącego dziecka.

- Jesteś moją córeczką, malutka. Nie ma, że boli. Umarłaś tutaj, tysiące lat temu, a teraz odrodziłaś się na Ziemi... Zresztą, to tyczy się was wszystkich. - zwróciła się do reszty Czarodziejek.

- Reinkarnacja?! - wrzasnęła uniesiona świętym gniewem Reni.

- Broń Boże! - wrzasnął podobnie hologram. A później w zamyśleniu poskrobał się po brodzie. - Nie, to nie mogła być reinkarnacja... Coś innego... jakaś magia pewnie... W każdym razie, dobrze że się odrodziłyście i walczycie z Bursztynkiem...

Gosia ponownie otworzyła buzię.

- Aha. - powiedziała takim tonem, jakby ktoś właśnie uderzył ją w głowę dzisięciotonowym młotkiem.

- Właśnie w tej sprawie tu przybyliśmy. - mruknął(ęła) dumnie Mruczek. - Wiemy, gdzie leży siedziba wroga i właśnie zabieramy się do ostatecznego natarcia na nich. Jedynym problemem są potężne zabezpieczenia, jakie odgradzają Królestwo Ciemnoty od świata zewnętrznego. Chcielibyśmy, żebyś nas tam przeniosła. W ten sposób uzyskalibyśmy efekt zaskoczenia.

Hologram pokiwał głową.

- Niegłupie... niegłupie... Dacie sobie radę?

- Nie mamy wyboru! - krzyknęła Reni. - Czuję, że stało się coś złego... Boję się, że Metallice udało się w jakiś sposób obudzić... chociaż nie ma Wielkiego Akumulatora.

- A kto go ma?

- Ja! - Gosia wyciągnęła z kieszeni... hmm... nie, nie z kieszeni.

W strojach Czarodziejek nie było kieszeni. W każdym razie, wyciągnęła skądśjasnożółtą pałeczkę zakończoną sierpem Księżyca. Potrząsnęła nią radośnie.

- No... to znaczy... jest w środku. Pałeczkę dał mi Mruczek. Powiedział, że to ważne, żebym trzymała Wielki Akumulator w środku.

Twarz królowej rozpromieniła się.

- Moje dziecko... Dobrze. Skoro tak... - spojrzała na Mruczka. - Więc gdzie jest to Królestwo Ciemnoty?

Kot odchrząknął.

- W olbrzymich tunelach, ciągnących się pod centrum Warszawy. Główna siedziba znajduje się dokładnie pod Pałacem Joja i Joja.

I co teraz? Nic. Spełniliśmy już swoją misję. Oddaliśmy Czarodziejkom Wielki Akumulator. Teraz to już wyłącznie ich walka. Nie dopilnujemy, czy im się uda? Musi im się udać. Ale powtarzam, to wyłącznie ich walka. Autor i tak zrobił już olbrzymie odstępstwo od oryginalnego scenariusza. Więc co zrobimy? Ukryjemy się na jakiś czas. Jeśli nic się nie stanie, to znaczy, że Czarodziejki wygrały. Będziemy mogli zacząć nowe życie. A jeśli wygra Metallica? Wtedy... Wtedy we will be unforgiven.

Stuk. Stuk. Stuk.

Stuk. Stuk.

Bum.

Idiom wyrażający zdenerwowanie z powodu nieobecności światła i niepotrzebnej obecności ściany. Dziwnym zbiegiem okoliczności tożsamy z nazwą najstarszego zawodu na świecie. Niecenzuralny. Przytaczać nie będę.

- Wybacz mi, Boże.

Stuk.

Powyższa onomatopeja ma na celu przedstawić Czytelnikowi odgłos wysokich obcasów uderzających o betonowe podłoże. Podłoże jest brudne, wilgotne, śmierdzące.

- Małe piersi też mają swoje zalety, możesz mi wierzyć. Nie zdajesz sobie sprawy, co to znaczy biegać z takim biustem jak ja mam, podskakującym przy każdym kroku.

- Mi i tak się nie podobają.

Dwa ściszone kobiece głosy, należące odpowiednio do Magdy Hoffman i Ani Wodnik, dyskutujące o kompleksie małych piersi. Zupełny brak poszanowania dla trudnej pracy Autora, próbującego tworzyć nastrój grozy.

Stuk. Stuk. Stuk. Stuk. Stuk. Stuk. Stuk. Stuk. Stuk.

- Stop. Tunel się rozgałęzia.

- Gdzie?

- No tu, ciemnoty.

- Mruczek, może ty to widzisz, ale my nie.

Wściekłe prychnięcie.

- Słuchać mnie. Reni, Monika i Ciapek pójdą w lewą stronę. Ania i Magda w prawą. Ja i Gośka prosto. Jakby ktoś coś zobaczył, krzyczeć.

- Na razie nic nie widać.

- Ja widzę dość. Rozejść się.

Ciche kaszlnięcie.

- Dziewczyny, uważajcie... czuję, że to może się źle skończyć.

By być szczegółowym - ten sam głos rozpoczął ten akapit, wyrażając swoje zdenerwowanie.

- Skąd wiesz? Wróżka się znalazła.

- Żadna tam wróżka. Ja po prostu czytam komiksy, idiotko.

- Co?

- Nieważne. Chodźmy.

Stuk. Stuk. Stuk. Stuk. Stuk.

- Monika, w tę drugą lewą stronę.

Stuk. Stuk.

- Aha.

Stuk. Stuk. Stuk. Stuk. Stuk. Stuk.

A potem szybciej: stukstukstukstukstukstuk.

Po kilku minutach dumne i pewne kroki Czarodziejki z Księżyca zmieniają się w trochę mniej dumne i pewne człapnięcia. Po następnych kilku minutach dołącza do nich nierówny, głośny oddech, oraz jęki i postękiwania w rodzaju "ja już nigdzie nie pójdę", "Mruczek, daleko jeszcze?", "Gdzie my właściwie jesteśmy?", "Pięć minut odpoczynku, błagam." i inne podobne. Jeszcze kilka minut, a człapnięcia cichną.

- Mruczek, nie. Ja już nie mogę. Ciemno tu ... Przydałoby się trochę... Światła. Dziesiątki olbrzymich, oślepiających reflektorów. Takich, co robią "Woosh!" przy zapalaniu. Czy o czymś zapomniałem? A tak, czasownik.

Rozbłysły.

- Nareszcie.

Głos pławił się w ekstazie. Brzmiało w nim uczucie, jakiego doświadczasz wygrywając na loterii. Widząc śmierć znienawidzonej teściowej. Dopadając w ostatniej chwili toalety. Że o seksie nie wspomnę.

- Kto tam?... - Gosia przesłoniła dłonią oczy.

Po chwili źrenice przyzwyczaiły się do nagłej zmiany oświetlenia. Po środku olbrzymiej, urządzonej w średniowiecznym stylu piwnicy stał Kumite, z rękoma opartymi na biodrach i rozpiętym kołnierzykiem, odsłaniającym Klatę-Zawsze-Na-Wierzchu. Gdyby była tu Magda, już zaczęłaby się ślinić. Ale jej nie było. Innych Czarodziejek też nie. Gosia została sama.

- Doczekałem się. Nareszcie nadszedł czas zemsty.

- O czym ty mówisz?...

- To przez ciebie zginął Delete! - ryknął generał. - To twoja wina! Wtedy, gdy po walce w Pałacu Joja i Joja wróciliśmy do Królestwa Ciemnoty bez joja i dezerterów... Bursztynek wpadła w wściekłość i zabiła mojego maleńkiego... ekhem. Dotąd słyszę jego głos, mówiący "Kochałem cię jak brata". Całkiem możliwe, że była to prawda.

- No i co z tego! Zabraliście mi Bogusława! - wrzasnęła Gosia.

W dłoni Kumite pojawił się pistolet. Generał wycelował prosto w czoło Czarodziejki. Zbliżył się.

- Tak, przynajmniej to się udało. Bursztynek zrobiła mu pranie mózgu. Teraz książę Zadymion jest po naszej stronie!

- Książę Zadymio...

Wystrzał. Później chwila ciszy, przeciągająca się w nieskończoność. Szczęk metalu uderzającego o bruk.

- CHOOOLEEERAAA!!! Moja rękaaaa!!! - ryknął Kumite, chwytając się za krwawiącą dłoń. - Znooowuuu!!! Kto...

- Boguś! - krzyknęła Gosia. Stojący przy jej nogach Mruczek miauknął(ęła) z ulgą.

Leon zbliżył się powolnym, ostrożnym krokiem. Jego płaszcz był brudny i w kilku miejscach podarty, kominiarka przekrzywiona. Zataczał się lekko. Jedynie fioletowe lennonki lśniły jak dawniej. Podniósł jeszcze dymiącą lufę swojego CZ-75 i przyłożył ją do skroni jęczącego z bólu Kumite. Generał momentalnie ucichł i spojrzał ze zdumieniem na mordercę.

- Przecież Bursztynek mówiła...

- Cicho, kurwa. Ja mówię. - wycharczał Bogusław. Wolną ręką wykonał zamaszysty ruch, omal nie tracąc równowagi. Beknął głośno i wskazał na Gosię. - Praffda, wycieli mi ten Esss... Esperal. I wreszszcie sie mogłem urżżnonć... Ale. To jeszcze nic nie znaczy.

Jego twarz zbliżyła się do Kumite tak, że generał mógł czuć przesiąknięty alkoholem oddech mordercy.

- Wieszsz co zrobiem, jak spróbujeszz jo skrzyfdzić?

- Zabijesz mnie? - pisnął. Leon pociągnął nosem. Wyglądało na to, że się zastanawia.

- Załatw go, Boguś! - wrzasnęła Gosia.

Leon machnął ręką.

- A cicho tam... Wiesz co, nie. - ponownie zwrócił się do Kumite. - To by było za proste. Zabijem wuja Hieronima.

Gdzieś w oddali zagrzmiały ponure akordy gitary elektrycznej. Mruczek zjeżył sierść i prychnął.

- Prawdę mówiąc wuj Hieronim jest moim bratem...

- Nie szszkodzi. Brata tesz zabijem. I szfagierkem Anie i Hanie tesz. I Słaffka. I całom resztem tej twojej cholernej komuny hipisuff... I nawet nie bendzie mnie oppchodzić, kim oni dla ciebie som. Rozumiesz?...

Kumite głośno przełknął ślinę.

- Skąd wiesz?

- Widziałem to kopniente dszefo tfojej rodzinki. Rozumiesz?...

Dźwięk powtórzył się. Tym razem był znacznie donośniejszy i bardziej złożony.

- Rozumiem. - mruknął Kumite. - Nic jej nie zrobię.

- Dobszsze... Gośka...

Jupitery zamigotały i zgasły. Piwnicę ogarnęła nieprzenikniona ciemność.

Po krótkiej chwili ciszy trzeci, znacznie silniejszy od poprzednich akord przeszył powietrze. Z sufitu posypał się tynk.

PRZEPRASZAM ZA PROBLEM. ELEKTROWNIA WŁAŚNIE ODCIĘŁA NAM PRĄD. NIEZAPŁACONE RACHUNKI. WIECIE.

- To Metallica! - wrzasnął kot. - Czarodziejko z Księżyca, musisz użyć Wielkiego Akumulatora! Teraz!

Gosia wyciągnęła przed siebie pałeczkę. Nic się nie stało.

- Mruczek, co...

- Gośka, uciekaj! - ryknął Bogusław.

W ciemności rozległ się wystrzał. Potem drugi. Potem cichy krzyk i odgłos uderzających o bruk ciał. Na ten dźwięk Gosia rzuciła się do przodu. Potknęła się i opadła na podłogę. Jej ręka zanurzyła się w lepkiej, ciepłej cieczy. Pierwsza myśl jaka przyszła jej do głowy poinformowała zdziwiona, że ktoś krzyczy. Druga myśl przyniosła wiadomość, że tym kimś jest ona sama. Wysoki, pełen przerażenia krzyk. Przerwała.

- Bogusław? - jęknęła cicho. Tuż obok niej coś poruszyło się powoli, syknęło z bólu.

- Cholera. Trzeci raz w to samo żebro. Chyba każę je sobie wyciąć. - wymruczał, podnosząc głowę. A potem uśmiechnął się, po raz pierwszy, od kiedy go znała... i osunął się bezwładnie na ziemię.

- Bogusław!!!

NIE ŻYJE.

Głos rozbrzmiewał przy akompaniamencie basowych akordów gitary elektrycznej. Był niski i dźwięczny. Gosia podniosła głowę - poprzez łzy dostrzegła majaczący w Mroku olbrzymi kształt i dwa wielkie, czerwone punkty, błyszczące w miejscu, gdzie powinny znajdować się oczy.

- Metallica. Obudziłaś się. - warknął(ęła) Mruczek. - Gosia! Weź się w garść! Musisz walczyć!

NIE ŻYJE. powtórzył głos. TAK JAK KUMITE. I BURSZTYNEK. I TWOJE TOWARZYSZKI.

- Kłamiesz. - Gosia podniosła się na nogi. Pałeczka w jej dłoni drżała lekko, zakończenie w kształcie sierpu Księżyca rzucało dookoła słabą srebrną poświatę. - One nie zginęły.

NIE MUSISZ MI WIERZYĆ. ZARAZ DO NICH DOŁĄCZYSZ.

Postać zbliżyła się, weszła w krąg światła rzucanego przez pałeczkę. Stopniowo z Mroku wyłoniły się potężne skoki, okrągły, pokryty różowym futerkiem korpus i długie królicze uszy, od dołu podbite pluszem. Biały brzuszek króliczka odcinał się do reszty ciała kwadratowym zarysem klapki na baterie.

Metallica uniosła górną wargę, prezentując górne siekacze w czymś, co wydawało jej się groźnym wyrazem twarzy. Gosia przestała łkać. Prawdę mówiąc, na ten widok zapomniała, dlaczego wcześniej płakała.

- Olbrzymi króliczek? Więc to jest ciało, w którym postanowiłaś objawić się światu? - Mruczek nie krył(a) ironii w swoim głosie.

BURSZTYNEK OKAZAŁA SIĘ NIEODPOWIEDNIA.

- Co z nią zrobiłaś?

ZAMIENIŁAM JĄ W BATERIĘ. LUDZKIE CIAŁO WYTWARZA WIĘCEJ NEUROELEKTRYCZNOŚCI NIŻ AKUMULATOR. I STO PIĘĆDZIESIĄT KILODŻULI. WYSTARCZYŁO. TERAZ ZGINIECIE.

Znów zabrzmiały basy. Królik podszedł jeszcze bliżej. Różowy pyszczek o wielkich szklanych oczach z czerwonymi tęczówkami zbliżał się coraz bardziej do Czarodziejki z Księżyca.

- Gośka! Wielki Akumulator! - zawył kot.

Gosia wyciągnęła pałeczkę w stronę pyszczka. Kurczowo zacisnęła na niej obydwie dłonie, zagryzła wargi. Księżyc świecił jakby odrobinę mocniej, ale poza tym nic się nie działo.

Królik schylił się, umieszczając różowy pysk na wysokości jej twarzy. Z rozbawieniem spojrzał na pałeczkę.

WHERE'S YOUR CROWN, QUEEN NOTHING? zagrzmiały basy.

- To się nie może tak skończyć... - wycedziła Gosia przez zęby. Różowe łapki wyciągały się w jej kierunku. - To się w ogóle nie powinno zacząć...

Księżyc rozbłysł ostrym światłem, opromieniając całą piwnicę. Królik cofnął się z krzykiem, porażony nagłym blaskiem. Jasność zalała komnatę, w jednej chwili pokonując Mrok, uderzając w leżące za Czarodziejką z Księżyca ciała Leona i Kumite. Przez krótką chwilę Najmroczniejsza Piwnica na Świecie zamieniła się w maleńką, niepozorną piwniczkę, całkiem przytulną, o ile piwnice mogą być przytulne. Nawet wszechobecny brud schował się w szparach między czerwonymi cegłami, którymi wyłożona była podłoga i ściany. A potem wszystko zniknęło we wszechobecnej bieli.

Lazurowe fale rozbijające się o przybrzeżne skały. Cofające się i ponawiające swój atak. I znowu. I jeszcze raz. Będą uderzać, dopóki nie osiągną swego ustanowionego przed milionami lat celu - zniszczyć skały, zetrzeć na proch, uczynić piaskiem, klęczącym na złotej plaży, kłaniającym się przed potęgą Morza. Lecz nim to nastąpi powstaną nowe skały, twardsze i potężniejsze, a walka będzie musiała rozpocząć się na nowo.

Tuż przed linią brzegu plaża żyje swym własnym życiem. Wiatr unosi drobiny pyłu, bawi się piaskiem, gna niewielkie wydmy w niekończącym się wyścigu. Jeśli dobrze się wsłuchasz, usłyszysz ciche, ciche bębnienie - to ziarnka piasku uderzają o napiętą, skórzaną membranę. Bębenek leży pośród wydm, samotny. A stary czarownik? Siedzi kilka metrów dalej. Nogi skrzyżowane, ręce założone na piersi, wzrok wściekle utkwiony w morze. Jest wkurzony, że Autor nie wymyślił dla niego żadnej roli w tym opowiadaniu.

W stalowym wnętrzu budzika coś chrupnęło, zgrzytnęło z niezadowoleniem i ośmioletni rosyjski produkt, kupiony na targu po okazyjnej cenie, zaczął terkotać wniebogłosy. Spod niebieskiej kołdry w króliki i księżyce wysunęła się ręka i na ślepo uderzyła w tarczę zegara, strącając go z półki na podłogę. Mimo to niezrażony budzik kontynuował swą symfonię.

- Gooooosiuuuuu!!! - rozległ się krzyk zza drzwi dziecinnego pokoju. - Wstaaawaaaj!!! Czaaas dooo szkooołyyy!!!

Nad kołdrą najpierw pojawiła się skołtuniona masa blond włosów upiętych w dwa długie kucyki, następnie powieki, nos, a chwilę później właścicielka powyższego imienia wydała z siebie potężne ziewnięcie.

- Dobra, dobra... nie wrzeszcz, mamo... już schodzę...

Gosia powoli wstała z łózka, przetarła zaspane oczęta i skierowała się do łazienki. Umyła siebie i swoje zęby, przetarła twarz tonikiem przeciw pryszczom i uczesała kucyki, które niczym uszy żółtego królika zwisały aż do bioder. To właśnie dzięki nim przez całą szkołę podstawową wlokło się za nią przezwisko "Księżycowa Pałka". Czort wie czemu. Podobno się z jakimś serialem kojarzyło.

Powłócząc nogami wróciła do pokoju, sięgnęła po rzucony wczoraj wieczorem na krzesło plecak i zupełnie odruchowo spojrzała na leżący na podłodze rosyjski budzik.

- Rany boskie! Spóźnię się do szkoły! - oznajmiła światu piskliwym sopranem. W te pędy ubrała się, spakowała plecak i pobiegła - do kuchni, po drugie śniadanie. Pięć minut później była już w połowie drogi do szkoły.

Ah, jak wspaniała jest Warszawa u wschodu słońca! Powietrze z lekka pachnące benzyną, kałuże połyskujące promieniami poranka i środki miejskiego transportu wdzięcznie przejeżdżające ulicami. Popatrz! Tam, na przystanku, dwaj kanarzy trzymają swą pierwszą tego dnia ofiarę - biednego frajera, któremu nie udało się oszukać rachunku prawdopodobieństwa. A kilka metrów od nich pies obsikuje drzewo. Czy ktokolwiek mógłby spojrzeć na to wszystko i nie zachwycić się?

Pomińmy to pytanie i dajmy sobie spokój z szajbniętymi opisami.

- Kto wymyślił te głupie poranki?! - mruknęła pod nosem Gosia Twardowska, bo tak ma na nazwisko nasza bohaterka, spoglądając znacząco w kierunku Krakowskiego Przedmieścia. Jeśli ktoś mógłby, to na pewno to durne Ministerstwo Ubi... Edukacji Narodowej.

Była już pod bramą swojej szkoły, Liceum Ogólnokształcącego nr 4 w Warszawie, gdy z podwórka dobiegły ją chłopięce głosy:

- Szybciej! Lekcja zaraz będzie! Zapałką, nie łokciem! Zapałką! Dokładnie ma być! Co mi tu będziesz od łokcia mierzył!

Krzyk zaciekawił Gosię. Odwróciła się i zobaczyła trójkę chłopaków, najprawdopodobniej z drugiej klasy, otaczających zwartym kołem czwartego, który na kuckach przykładał coś do chodnika. Miał czarne włosy do ramion, czarne szorty, bluzę, czapkę założoną daszkiem do tyłu i wyglądał jakoś tak... dziwnie. Gosia zeszła z prowadzących do szkoły schodów, zbliżyła do drugoklasistów i w nagłym przypływie odwagi spytała cichutko:

- Co robicie?

- Tępimy kota! - odpowiedzieli zgodnie. - A ty tu po co?!

Gosia zawsze była osobą uważającą, że Pragę (tę w Warszawie) o godzinie dziesiątej w nocy łatwiej przebyć biegnąc sprintem i wrzeszcząc z całych sił: 'Ratunku!!!', niż cichutko przemykając ulicami i próbując dyskutować z przygodnie napotkanymi panami w dresach. Jednak w tej chwili ogarnęło ją dziwne przeświadczenie, że powinna kontynuować rozmowę.

- J-ja?... - spojrzała na nich z przestrachem. W do dzisiejszego dnia niewyjaśniony sposób w jej umyśle zakiełkowała nagle myśl, by spróbować pomóc biednemu rówieśnikowi, wykonującego właśnie pomiary wybiegowego chodnika. Ale myśl ta została szybko uciszona i zakneblowana przez Gosiowy instynkt samozachowawczy. - Nic...

Uśmiechnęła się niepewnie, odwróciła powoli i popędziła w kierunku szkoły.

A Bóg powiedział: "Niech ćwirki zaćwirkają."

I zaćwirkały.

Wszystkie, oprócz jednego. Któremu się nie chciało.

W końcu musi być jakaś wolność wyboru.

- Koniec, nareszcie -

---------------------------------------------------------------------------

* - What do you mean, everyone?

- EEEEVERYOOOONE!!!

(c) Pradera.

---------------------------------------------------------------------------

Credits.

Ojej... masa ludzi. Tych, którzy poddawali pomysły, oraz tych, którzy wyciągali mnie z dołków, gdy przez wiele tygodni nie mogłem napisać ani jednego sensownego akapitu. Bowiem stukałem 'Natural Born Sailors' powoli i z długimi przerwami od marca 1997. Tak więc, w szczególności chciałbym podziękować...

Senryo Kyoshiro Kusanagi, który po wysłaniu na SMD pierwszych dwóch części naskrobał NBS#33, czym wpędził mnie w kompleksy i wpłynął na design kilku postaci

Keiko, za podtrzymywanie na duchu i kilobajty maili

Praderze, Haruce i Dżozefowi za nocowanie, oraz Washuu za oprowadzanie po Warszawie, kiedy to zwiedzałem stolicę w celu wczucia się w klimat

oraz pewnym przedstawicielom i administracji Stołecznego Miasta Warszawy, za absolutny brak współpracy i chamstwo wobec turystów :PPP

Poza tym w 'Natural Born Sailors' pojawiła się spora ilość cytatów i nawiązań do filmów lub opowiadań, zazwyczaj w formie parodii. Oto one:

(filmy) 'Czarodziejka z Księżyca' (^.^), 'Leon Zawodowiec', 'Sara', 'Kiler', 'Pulp Fiction', 'Szkoła Czarownic', 'Speed', 'The Matrix', i w znacznie mniejszym stopniu: 'Desperado', 'Seksmisja', 'Jesus Christ Superstar', 'Odyseja Kosmiczna 2001', 'South Park'.

(opowiadania) 'Pamiętnik Znaleziony w Duppie' baj Kyoshiro, 'O Panu Twardowskim', 'O Królewnie Śnieżce i Siedmiu Krasnoludkach'

(inne) reklamy baterii Duracell, reklama Sprite'a, piosenka zespołu T.Love - 'Czwarte Liceum Ogólnokształcące', utwór Rammstein'a - 'Du hast'.

Poza tym 'Pan Wołodyjowski' H.Sienkiewicza, jako prototyp do ostatecznejwalki Pani Twardowskiej z Bursztynkiem.

Tia. To wszystko.

---------------------------------------------------------------------------

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.