Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Ariel's Diary 4 - Paradise

Houshi to Odore to Kami-sama-tachi

Autor:Ariel-chan
Korekta:IKa
Dodany:2006-12-19 11:06:57
Aktualizowany:2006-12-19 11:06:57


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

''ARIEL'S DIARY''

Część Czwarta: Paradise

Rozdział dwudziesty piąty: Houshi to Odore to Kami-sama-tachi.*

(*Mnich, Taniec i Bogowie)


1. Houshi

- Pana godność?

Xellos rozejrzał się, nie czając w pierwszej chwili, o co chodzi. Ariel szturchnęła go, że ma się przedstawić. Tak to jest, gdy "wieśniaki" udają się na bal dla elity, pomyślała przewracając oczami.

- A... tak! Xellos Metalium jestem, przychodzę w imieniu pana Hellmastera Fibrizo.

- Tak, tak, wiem, pan Fibrizo już nas poinformował... - odpowiedział wysoki pan w garniturze, ubrany jak kamerdyner, który przyjmował gości w holu bardzo wytwornej rezydencji znajdującej się gdzieś na granicy wymiarów - Pan jest z towarzyszką, tak?

- Oczywiście, jak widać... - kiwnął na Ariel, która już w tej chwili czuła się dość... nieswojo.

- Dobrze, proszę tylko tutaj podpisać...

- A... co to jest?

- Potwierdzenie odbioru ogranicznika mocy.

- Ee... Słucham?

- A no fakt, pan tu po raz pierwszy? W takim razie, proszę pozwolić, że wyjaśnię. W skrócie, wygląda to tak... W celu uniknięcia wszelkiego rodzaju przemocy oraz agresywnych zachowań, moc wszelkiego rodzaju demonów zostaje ograniczona za pomocą odpowiedniego do ich rasy ogranicznika... I to nieważne, czy chodzi o zwykłego sługę, czy o wielkiego lorda. Takie są przepisy.

- Dobrze, dobrze, rozumiem... Mam coś do wyboru?

- Oczywiście, proszę... - kamerdyner, będący najwyraźniej "bogiem" lub przynajmniej kimś o boskim pochodzeniu, wyciągnął zza lady tacę z różnymi... rzeczami. - Mamy wszelkiego rodzaju biżuterie... naszyjniki, kolczyki, pierścionki, obrączki, diademy... Rozumiem, że dla pana biżuteria nie bardzo? Ale mamy tu również biżuterię typowo dla panów, a także opaski, przepaski, zegarki, krawaty, muszki...

- Chmm... Chwileczkę... - Xellos przyglądał się całkiem ładnym rzeczom, aż w końcu... zauważył coś, czego brakowało mu do kompletnego "ugarniturowienia". Sięgnął po małą, czerwoną różyczkę i włożył se do przedniej kieszeni marynarki - Tak, to powinno być idealne... Całkiem fajny ogranicznik mocy! (Wyobrażałem sobie, że będą to jakieś kajdany, albo inne takie....)

- Oczywiście... Jeszcze pani podpisik... Pani godność? - "kamerdyner" zwrócił się teraz do Ariel.

- Ee... Tsukino Ariel desu... - odpowiedziała trochę zakłopotana Ariel i, całkiem bez zastanowienia, podeszła z zamiarem podpisania papierka.

- Mo... Moment... - zatrzymał ją Xellos - A dla niej z jakiej paki ogranicznik?

- E... jak z jakiej...? Znaczy...

"Kamerdyner" teraz dopiero przyjrzał się Arielci.

- A, pani... Pani jest człowiekiem? - spytał po chwili wahania.

- Tak, jak najbardziej, nie widać? Jakiś problem? - Xellowi już zaczynało się to nie podobać, zaś Arielcia wolała się, po prostu, nie odzywać - Przecież mam podwójne zaproszenie, niby dlaczego bym je przynosił...?

- Ach, tak, oczywiście! - odparł całkowicie zmieszany "kamerdyner" - Nie ma żadnego problemu, po prostu nie spodziewałem się...

- Że człowiek przyjdzie z... "Mazoku"? - spytała nieśmiało Ariel.

- Ach, nie, znaczy... - zaciął się na moment - "Po prostu... w ogóle nie wyczułem, że ona jest człowiekiem. Musi być potężna, jak w cholerę. Aż dziw, że dla takich ludzi nie mamy ograniczników. Chociaż... nie sądzę, aby ta buzia była niebezpieczna, czy coś..." - to wszystko powiedział w myślach, dlatego dla Ariel i Xella wyglądało to jak jedna, wielka... "cisza" - Proszę bardzo, prosto tym korytarzem, wszyscy już prawie są... - powiedział, gdy ta dwójka już dziwnie się na niego patrzyła. - "Było nie było..." - pomyślał, kiedy już zniknęli w holu" - Musiałbym kogoś o tym poinformować... Piękna, potężna "śmiertelniczka" przyszła z jednym z najpotężniejszych demonów z rasy "Mazoku"... Nie, żeby było coś w tym złego... Po prostu to dziwne i interesujące zarazem, jak diabli. Może zawiadomię panią Kanzeon, żeby się jednak zjawiła? Kazała się wołać tylko wtedy, gdy zapowiada się coś interesującego... Jeszcze jest czas..."

Jak pomyślał, tak też zrobił. Bogini Kanzeon Bosatsu zjawiła się niedługo potem, w dodatku nie sama... przyszła z "bardzo interesującym" człowiekiem...

- Ariel-chan... - powiedział Xell, gdy szli tym długim dosyć korytarzem - Pięknie wyglądasz. Szczena mi opadła, gdy cię zobaczyłem...

- Wiesz... Mi też... Nie, żeby nie podobała mi się ta kiecka...

Mayune ubierała Arielcię tylko i wyłącznie w nieźle wydekoltowane kreacje z gołymi plecami. I taką też jej dała. Piękna, długa, złoto-brązowa suknia, z tzw. "rozpierdakiem" z prawej, błyszcząca i świecąca niczym Srebrny Kryształ, pasowała jej idealnie i była chyba jedną z najładniejszych kiecek Mayune. Żeby tego było mało, Himeno zamówiła, parę godzin przed balem, fryzjerkę i kosmetyczkę. W rezultacie, Ariel-chan przyszła ślicznie umalowana i uczesana w kok, a po bokach twarzy zwisały jej kręcące się kosmyki. Wszyscy stwierdzili, że wygląda jak księżniczka. No i faktycznie, błyszczała jak księżniczka, tak, że w momencie, gdy oboje weszli na salę... wszystkie oczy, wpierw skierowane na Xella, potem na nią, oniemiały z wrażenia...

Xellos na szczęście (bądź nie) umiał zachować się w towarzystwie, dlatego nie speszył się, w przeciwieństwie do niej i w odpowiedzi tylko kiwnął głową, po czym podał swej towarzyszce rękę i wprowadził na salę.

Cała sala momentalnie wróciła do swoich zajęć, stwierdzając najwyraźniej, że dalsze gapienie się na nowo-przybyłych byłoby conajmniej niekulturalne. Zresztą, każdy kto wchodził na ostatnią chwilę, przyciągał uwagę. Z Kanzeon było prawie tak samo, z tym, że akurat w tej chwili, wszystkie oczy skierowane były wciąż na Xellosa i Arielcię, więc mało osób zwróciło na nią uwagę. Za to większą uwagę zwrócono na mężczyznę, który z nią przyszedł.

Ariel-chan, w dalszym ciągu zażenowana całą tą sytuacją, zaczęła się przyglądać tej dwójce, przybyłej, jako ostatnia i doszła do wniosku, że są to... bogini... i człowiek. Odetchnęła z ulgą, bo oprócz siebie nie zauważyła jeszcze żadnego człowieka. Bogini przywitała się z paroma osobami, po czym wraz ze swoim towarzyszem usiadła przy suto zastawionym stole. Xellos, widząc, że Ariel czuje się jeszcze "nie-za-bardzo", usiadł z nią całkiem niedaleko owej pary. Ariel zaczęła się przyglądać człowiekowi, przybyłemu z Kanzeon. Wyglądał na jakiegoś mnicha albo coś w tym guście. Piękne, złote włosy, fioletowe oczy o opadających kącikach oraz czerwona kropka na czole, wszystko to było bardzo charakterystyczne dla tego człowieka, choć zanim Ariel się skapła, minęło trochę czasu. Do tego, na głowie miał jakąś złotą, korono-podobną ozdobę, z której zwisało białe... ee... "prześcieradło", a na ramionach przewieszony jakiś dziwnie wyglądający, zielony zwój papieru. Na sobie miał jakąś długą sukienkę... znaczy, tunikę, którą zapewne noszą mnisi z jego wymiaru, spod której wystawało jakieś czarne ubranko. Choć i tak to, co się najbardziej rzucało w oczy, to... papieros w ustach oraz spluwa, wyglądająca na rewolwer, wystająca spod "sukienki".

Tak, to było moje pierwsze spotkanie z Genjou Sanzo Houshi'm, czyli Mnichem o zaszczytnym tytule Sanzo, najbardziej wypaczonym, nienormalnym do granic możliwości i wrednym "sługą bożym" we wszystkich światach...

Ale, ani ja ani Xelli, nie mieliśmy wówczas o tym zielonego pojęcia... Xellos zauważył tylko, że wszyscy zwracają baczną uwagę... właśnie na tego człowieka... albo na Ariel-chan. Najwyraźniej, jak doszedł do wniosku, ludzie są jednak rzadko spotykaną atrakcją na takich balach... Czyli jednak... trochę się pomylił...

Xelli i Ariel kiwnęli na siebie i zaczęli podsłuchiwać ową parę, która, po gorących przywitaniach ze strony bogini, (Sanzo był jak najbardziej nie zainteresowany witaniem się z otoczeniem) zaczęła gadać między sobą. Na pierwszy rzut oka mnich wydawał się być spokojnym, ułożonym, wielce inteligentnym i grzecznym człowiekiem, ale... to tylko pozory, jak się po chwili przekonali Ariel-chan-tachi.

- No co, Kounzen, dlaczego z nikim się nie przywitasz? - spytała Kanzeon.

- Nie nazywam się "Kounzen"... - odparł, jak na razie spokojnie, Sanzo.

- Och, no dobrze, Sanzo, niech ci będzie "Sanzo"... - zgodziła się kobieta - Pytałam, czemu się z nikim nie przywitasz?

- Nie znam tu ani jednej osoby, zresztą nie mam najmniejszej ochoty witać się ani z tymi lalusiowatymi bogami, ani tym bardziej z żadnymi demonami.

- Ale zawiało chłodem... - zaczęła popijać coś czerwonego z kieliszka... (Xellos, jako smakosz, poznał od razu...) - Skoro już się nie chcesz witać, to chociaż rozchmurzyłbyś się trochę... Nie możesz mieć takiej miny na balu...

- "Ma rację, on ma minę jak srający kot na pustyni... - pomyślała Ariel, a Xell, choć mu nie wolno podsłuchiwać jej myśli, przytaknął.

- Phe... - prychnął mnich - "Mogę" mieć "taką" minę, ponieważ nie prosiłem się o to... To tyś mnie tu przyprowadziła...

- No dobrze, ale bez przesady... Chociaż udawałbyś zadowolonego... Założę się, że każdy śmiertelnik oddałby wszystko, żeby znaleźć, że na takim balu...

- Ja nie jestem "każdym", ani tym bardziej "zwykłym" śmiertelnikiem...

- Ech, no dobrze, ale skoro już tu ze mną jesteś, przynajmniej się uśmiechaj i udawaj, że się cieszysz...

Sanzo spojrzał na nią jak na kretynkę.

- Chyba zdurniałaś...

Ariel i Xell, którzy chyba jako jedyni podsłuchiwali ich rozmowę, omal nie zaliczyli glebki.

- W sumie racja... - odpowiedziała Kanzeon - Prosić ciebie, wielkiego Sanzo Houshi-sama, byś się uśmiechał, to tak jak prosić o śnieg w lecie... A właściwie, masz tak zlodowaciałe serce, że nawet w lecie nie topnieje...

- Jeszcze słowo, a się zdenerwuję, stara wiedźmo...!

- Proszę bardzo... Swoją pukawką nic mi nie zrobisz, a nawet jeślibyś próbował, wyleciałbyś stąd na zbity pysk, z wiecznym zakazem pojawiania się na takowych balach... Nie, żeby ci to zapewne przeszkadzało, ale... co za wstyd...

Sanzo aż warknął...

Xellos i Ariel baranieli z minuty na minutę...

- No to jak, uśmiechniemy się... Sanzo Houshi-sama? - zapytała przebiegle bogini.

- Po... po... im... pie...

- Co proszę, nie usłyszałam cię?

- PO MOIM TRUPIE!!! - ryknął - JESZCZE JEDNO TAKIE SŁOWO, A... A...

- A co?

- Wychodzę... - powiedział już spokojnie, a Ariel z Xellem zaliczyli w myślach gleby.

- Dobrze, tylko proszę, nie drzyj się tak, bo... ludzie zaczynają się gapić... - odrzekła bogini.

Fakt, Sanzo wydarł się na całą salę i w tej chwili prawie wszyscy uczestnicy balu gapili się na nich z zaciekawieniem. Mnich spłonął rumieńcem i prychnął. Niektórzy roześmiali się i na tym się skończyło. Zaś Ariel pomyślała, ukrywając swe myśli przed Xellem...

- "Nie jest taki grzeczniutki na jakiego wygląda... Ale... w pewien sposób jest uroczy..."

- Całkiem miły gościu... - stwierdził Xelli, ale z jak najbardziej zbaraniałą miną - Może teraz pooglądamy resztę ludzi?

Kiwnęła, choć oczarowana w pewien sposób mnichem Sanzo, nadal miała ochotę patrzeć na niego, ale nie chciała, żeby Xellos się pokapował. Z drugiej strony, miała też nadzieję na spotkanie kogoś znajomego, dlatego odwróciła się, przeszukując wzrokiem tłumy. Było więcej ludzi, niż się spodziewała, choć przy stołach siedziało mało, większość stała, rozmawiając ze sobą lub, co lepsze, unosząc się w powietrzu. Przyglądała się twarzom, aby rozpoznać kogoś, a te nieznajome, próbowała zapamiętać, ale... ani jedno, ani drugie zbyt dobrze jej nie wychodziło.

- Właściwie, dlaczego mnie tu zaciągnęłaś? - w tym czasie Sanzo kontynuował rozmowę z boginią - Mówiłaś, że będzie coś interesującego na tym balu, a jak na razie, widzę tylko hordę demonów i rozanielonych bogów...

- No i jest coś interesującego, jest... Przed chwilą nas podsłuchiwali, dlatego nie chciałam nic mówić...

- Gdzie?

- Patrzysz na nich, debilu... Spójrz przed siebie, odwrócili się teraz...

- Ten fioletowy demon, wyglądający jak jakiś kapłan...? I ta... dziewczyna... To jest człowiek?

- No, jakby nie patrzeć, wygląda na boginię, nie? Ale jest jak najbardziej człowiekiem...

- No i...? Co z tego? - Sanzo chyba się tym wielce nie przejął.

- Ech... - złapała się za głowę - Widzisz tu jakiegoś innego człowieka oprócz siebie i tej dziewczyny?

- Nie wydaje mi się... Ale w dalszym ciągu, ponawiam pytanie... Co z tego? Tego typu związki są zakazane, ale co z tego? Zresztą, ja z tobą przyszedłem, a to "wcale" nic nie znaczy...

- Oczywiście, że nic nie znaczy... W ich przypadku też tak może być, ale... nie sądzę... Zastanów się, gdybym ci nie powiedziała, kapnąłbyś się, że ta dziewczyna jest człowiekiem?

Sanzo zastanowił się.

- Wydawało mi się, że jest boginią... - przyznał.

- A mnie, że demonem... Jednak to jak byk człowiek... W dodatku, ty może nie wiesz, ale... jeżeli dobrze widzę, ten demon to... "Mazoku"...

- "Ma... zoku"?

- Jedna z najgorszych ras demonów... A ten to mi nawet wygląda... Wiecznie zmrużone oczy, uśmiech na twarzy, fioletowe włosy... Na kapłana i generała w jednym, samej Zellas Metalium, jednej z pięciu lordów podwładnych samemu Czarnemu Władcy, Shabranigdo z wymiaru o nie pamiętam, jakiej nazwie...

- Shabra... co?

- Shabranigdo... Odpowiednik naszego Gyuumaou, tylko chyba jeszcze straszniejszy. Ma pod sobą pięciu lordów, a ci mają dwójkę swoich sługów, kapłana i generała, a ten jest ponoć najpotężniejszym, ponieważ jest i generałem i kapłanem w jednym... Nazywa się... Xellos... Tak, Xellos Metalium.

- No i co z tego? - w dalszym ciągu nie wzruszony Sanzo wzruszył tylko ramionami - A ja znam Kougaij'ego, syna samego Gyuumaou i co z tego...?

- Ech, z tobą się dogadać... - Kanzeon już załamała ręce - Chodzi mi o to, że... przyjść na bal z kimś takim, to trzeba... albo mieć nie po kolei w głowie... albo być z nim w bardzo bliskich stosunkach... albo być conajmniej równie potężnym, co on...

- O dziewczynie mówisz, tak? Jak na mój gust... Wszystkie trzy odpowiedzi są poprawne...

- Dokładnie o to mi chodzi... - ucieszyła się, że wreszcie zczaił bazę - Teraz nie czuję, bo pewnie się maskuje, ale... ta dziewczyna musi być bardzo potężna... W dodatku, być kochanką demona, który ponoć żywi się negatywnymi uczuciami, a pozytywne go zabijają... Albo on jest jakimś wyjątkiem, albo ona jest taka niezła...

- Obie odpowiedzi... poprawne... - przytaknął Sanzo, zapalając se papieroska - Masz rację, ta dziewczyna nie jest zwykłym człowiekiem... A on nie jest zwykłym Mazoku, ale... Co w tym dziwnego? W wymiarach mamy wiele niezwykłych, dziwacznych stworzeń... Nie, żebym się na tym wielce znał, ale tyle to każde dziecko wie.

- Ta, w sumie masz rację... - westchnęła Kanzeon - Ale chciałam ich zobaczyć... A przychodzić samej mi nie wypadało zwłaszcza, że nie było mnie tu od czasu tamtego bankietu, na którym tak usilnie starałam się, by nie zaakceptowali tego chłopaka na Anioła Stróża. Jakoś miałam co do niego złe przeczucie...

- Moment... - Sanzo zgasił papieros - Chcesz powiedzieć, że TYLKO dlatego mnie tutaj wyciągnęłaś...? Mnie, bardzo zajętego człowieka?! Nie dość, że to wyście wysłali mnie na tą całą błazenadę na zachód z tymi pajacami w roli głównej, to jeszcze...

- Przecież obiecałam ci, że jak ze mną pójdziesz, to przetransportuję was w trymiga do tych Indii, załatwicie, co trzeba i pójdziecie se wreszcie każdy w swoją stronę! Nie będziesz już musiał oglądać ich wstrętnych pysków...

- Obiecałaś też zapas papierosów i piwa na całe życie... A ile z tego zobaczę?!

- Chmm... Nad papierosami i piwskiem się zastanowię...

- Kisama... Ty stara wiedźmo, od początku nie miałaś zamiaru dotrzymać słowa?!

- Wcale nie... Ale chyba nie myślałeś, że pozbawiłabym się przyjemności oglądania z góry waszych wielce interesujących zmagań...

- WYCHODZĘ!!!

- Siad, spokojnie! Mówię ci, że będzie ciekawie... Mam przeczucie, co do tej dziewczyny...

- I mam wierzyć temu twojemu przeczuciu?!

- Wierzysz czy nie, siadaj i nie marudź... Chyba, że chcesz się najeść wstydu przed tyloma osobistościami? Zapewniam cię, że jeszcze nikt stąd nie wyszedł przed czasem... Chyba, że chcesz się zabawić w Kopciuszka? Proszę bardzo, tylko wpierw znajdź swojego księcia i nie zapomnij zgubić pantofelka...

Sanzo zrobił się czerwony ze złości. Prychnął, po czym usiadł z powrotem, zakładając nogę na nogę...

- Tylko, do cholery jasnej, nie licz, że będę z tobą tańczył...

- Ależ nie liczę... Znajdę sobie kogoś innego...!

W trakcie, gdy Sanzo i Kanzeon prowadzili taką milutką konwersację, orkiestra zaczynała przygrywać, ludzie zaczęli schodzić się na parkiet, a Xelli próbował przekonać Ariel, by z nim zatańczyła.

- No chodź, wstydzisz się?

- Nie o to chodzi, debilu, ja NIE UMIEM tańczyć...!

- No i co z tego, ja też nie!

- No ale spójrz na nich... tańczą jakiegoś walca... poloneza, albo krakowiaka, nie wiem! W ogóle się na tym nie wyznaję!

- Nie musisz wiedzieć, co to za taniec, oni wszyscy też tańczą, jak chcą...

- Akurat!

- No chodź, nauczę cię!

- Czego? Poloneza czy krakowiaka???

- Wiesz... "tańca" cię nauczę, wystarczy... (Mnie to raczej wygląda na walc, a nie na poloneza... Że już o krakowiaku nie wspominając...)

- W jaki sposób?

- No to cho.

Wstała, z niechęcią, ale wstała... Rozległa się całkiem przyjemna muzyczka...

- Tak, jedna ręka na biodrze, drugą mnie trzymasz za rękę i ja prowadzę... Znasz to?

- Co?

- I w górę raz-dwa, w dół i obrót, trzask o stół i wszystko gra...

- E? Właściwie to znam, ale...

- No to dawaj... I w rytm tej muzyki... I w górę raz-dwa, w dół i obrót, trzask o stół i wszystko gra... Ekskiuze mła...

- E...? Czy ten trzask o stół również???

- Trochę do stołu daleko, ale jak się zbliżymy, to czemuż by nie? I dalej... I w górę raz-dwa, w dół, obrocik, trzask o stół, czy wszystko gra? Ore wu ła... Teraz ty...

- No dobra... "I w górę raz-dwa, w dół i obrót, trzask o stół i wszystko gra... I w górę raz-dwa, w dół, obrocik, trzask o stół, czy wszystko gra?" Ty, nawet mi wychodzi...

- No widzisz. To teraz razem... "I w górę raz-dwa, w dół i obrót, trzask o stół i wszystko gra, ekskiuze mła... I w górę raz-dwa, w dół, obrocik, trzask o stół, czy wszystko gra, ore wu ła..."



2.Odore (Taniec)


Sanzo nie spuszczał wzroku z Ariel, którą Xell próbował czegoś nauczyć. W końcu bogini go trzepnęła...

- Te, no idź...

- Gdzie?

- Odbijany!

- Że co niby???

- Odbijany jest teraz, masz idealną okazję, żeby z nią zatańczyć!

- Z kim, do cholery jasnej?!

- A na kogo się tak gapisz?! Przy okazji dowiedziałbyś, jak się nazywa...

- Wybacz... ale ja nie jestem tym zboczonym, kuso Kappą...

- W tańcu nie ma nic zboczonego, pieruno jedna...

- To sama sobie idź...

- Mnie nie wypada odbić tego fioletowego, ale jak tylko będzie wolny... Nie ma sprawy...

- Zdurniałaś do reszty, kretynko.

- Dostaniesz zapas papierosów na cały rok...

- Nie trzeba, mam kartę kredytową Buddy...

- ...Z dostawą do domu, gdziekolwiek na świecie, o każdej porze dnia i nocy...

- Chmmm...

- ...Gratis dostawy gazety porannej oraz pizzy na śniadanie...

- Chmmm... <= poważnie zastanawiający się Sanzo.

- No weź i tak nikt cię tu nie zna!

- Ach, shikatanai... Chyba nie mam wyjścia... Zresztą, nawet słyszałem gdzieś ten "taniec"...


- "I w górę raz-dwa w dół obrocik, trzask o stół czy wszystko gra, ore wu ła..."

W tym momencie Sanzo niby przypadkiem wtarabanił się na Xella...

- Tańczy pan z panią...? - spytał - To przepraszam, co za pech, podszedłbym później, ale spieszę się. Wybaczy pan, odbiję, ups, odbiję w bok. Dziękuję panu, to był piękny krok...

- Co proszę??? - zbaraniał Xell, gdy Sanzo najprościej w świecie odbił mu Ariel - A zresztą, jak odbijany, to odbijany... (Ale czemu akurat on...???)

- Eee... Przepraszam, ale... - Ariel z leksza zdębiała. - Odbijany, tak?

- Odbijany... - potwierdził Sanzo, który... ku zdziwieniu Kanzeon, całkiem nieźle się poruszał.

Sanzo tańczył z Ariel, a Xellos zaczął się rozglądać za partnerką dla siebie. Idealnie, towarzyszka pana mniszka podpierała ścianę, całkiem niedaleko. Mazoku uśmiechnął się i podszedł do Kanzeon.

- Czy pani sama, spytam grzecznie, bonszuła, wypada damie tak pod ścianą stać? Pani pozwoli, się przedstawię, mayor Kloc, rozkaz przetańczyć ze mną całą noc...! - ukłonił się, puszczając jej oczko.

- Ależ nie ma sprawy, panie Kloc... - odpowiedziała Kanzeon, podając mu rękę - A jak się pan naprawdę nazywa? - spytała już w tańcu.

- Xellos... Metalium Xellos desu... A pani?

- Kanzeon Bosatsu.

- Miłościwa Bogini? A więc pani od drugiej strony...

- Pan z rasy demonów, jak przypuszczam.

- Naturalnie...

- Z całkiem interesującą/interesującym towarzyszką/towarzyszem pan/pani przyszedł/przyszła... - powiedzieli jednocześnie, jakby czytali sobie w myślach, po czym się roześmiali.

- Tak... Całkiem interesujący z niego człowiek... Z tego Genjou Sanza... - stwierdziła Kanzeon.

- Nazywa się... Genjou Sanzo? On jest jakimś mnichem, czy czymś?

- I to całkiem nam bliskim. Czerwona chakra na czole jest dowodem tego, że jest jednym z czterech wielkich mnichów o tytule Sanzo, którzy są bezpośrednio pod nami, bogami.

- Całkiem ciekawie, muszę przyznać...

- A ta panienka, która z panem przyszła?

- Ariel-chan? A, ona jest nikim... E, znaczy, zabiłaby mnie, jakby to usłyszała...

- Może to zrobić? Przecież jest tylko człowiekiem...

- Ano fakt, że jest człowiekiem... Ale wcale nie takim zwykłym człowiekiem... Jak by chciała, ukatrupiłaby mnie na miejscu... Ha ha ha...

- Jeśli mogę spytać... w jakich jesteście stosunkach? Pani i sługa? Czy może...?

- No, aż tak to nie, na pewno jest moją panią, ale ja nie jestem jej sługą, znaczy...

- Rozumiem...

- Co takiego pani rozumie?

- Koibito... ka? - uśmiechnęła się - Jak tak, to chyba nie mam szans...

- No nie powiedziałbym, że od razu "kochankowie", trochę to skomplikowane, znaczy... A zresztą, skoro już pani zaczęła... - kiwnął na mnicha.

- Och, nawet nie żartuj, Xellosie-san... Nie mam do niego "takich" uczuć... Nawet gdybym miała... to on chyba i tak nienawidzi mnie najbardziej na świecie... Na takie "typy" trzeba mieć swoje sposoby...

- Rozumiem...

- Może odbijany? Sanzo powiedział, że w życiu ze mną nie zatańczy, ale tak to kto wie...

- Oczywiście...

Parę chwil wcześniej...

- Eee... Ano... - Ariel próbowała coś powiedzieć, natomiast Sanzo bił się z myślami...

- "Miałem się dowiedzieć, jak się nazywa... Ale jak tak po prostu spytam, wyjdę na tego zboczonego Kappę... A zresztą, więcej się nie spotkamy..." Kim... jesteś? - spytał nagle, choć to w ogóle nie tak brzmieć miało.

- Kim? Znaczy, jak się nazywam, czy...? Ariel-chan desu... Tsukino Ariel desu...

Sanzo popatrzył zdziwiony. Abstrahując już od tego, że nazywanie siebie per "-chan" jest absolutnie niegrzeczne i nietaktowne, zauważył co innego... Ta dziewczyna, nazywa się "Księżycowa"... ("Tsukino"), a mimo tego nie jest "boginią"... Nie jest boginią, a błyszczy... i wygląda jak bogini... Ale nie jak ta stara, okropna, pół-naga wiedźma Kanzeon...

- Co się stało? - spytała Ariel, widząc grymas zamyślenia na twarzy Sanza.

- Nic, tylko... pomyślałem, że wyglądasz jak... księżycowa księżniczka...

Tak, księżycowa księżniczka to najodpowiedniejsze określenie, nie "bogini"... Teraz, jak się przyjrzał, wcale nie czuć, że jest boginią... Jak najbardziej jest człowiekiem, ale człowiekiem od którego bije taki blask i ciepło... że aż się niedobrze robi...

- A no może... jestem księżycową księżniczką...? - odparła pytaniem Ariel - A pan jest...?

- Genjou Sanzo... Houshi... Choć pewnie i tak nic ci to nie mówi...

- Masz rację... Absolutnie "zenzen" (nic a nic) mi to nie mówi... - powiedziała to z takim uśmiechem, jakby jej niewiedza (ignorancja?) była najszczęśliwszą rzeczą na świecie.

- Oczywiście... Jestem tylko znany u siebie... (Powiedzmy...) - Sanzo w dalszym ciągu zachowywał kamienną twarz, choć to "zenzen" omal go nie przewróciło.



3.Kami-sama-tachi



W trakcie, gdy ta dwójka tańczyła, cała sala zwróciła na nich uwagę. Z początku babki gapiły się na Sanza, a facety na Ariel, ale gdy Xellos nagle wtarabanił się na Sanza, odbijając mu Ariel, a podając Kanzeon, role się odwróciły, a właściwie, obie płcie patrzyły i na nią i na niego. Właściwie to cała czwórka wywołała niemałą sensację, ponieważ byli oni jedynymi mieszanymi parami ;) Sanzo po jednym, wymuszonym tańcu z Kanzeon siadnął se z powrotem na dupie, a para Xellos-Ariel tańczyła w dalszym ciągu.

Właśnie przez ten taniec, zarówno z Xellem jak i z Sanzem, Ariel zwróciła na siebie uwagę wielu osób.

- Aizen-taichou, coś się stało? - jasnowłosy ex-porucznik zagadnął swojego ex-kapitana - Od paru chwil się nie odzywasz...

- Nie zauważyłeś, Gin? Ta dziewczyna, tańcząca z tym demonem... - odparł jego były kapitan.

- Co z nią? - człowiek nazwany Ginem, do tej pory mający zamknięte oczy, otwarł je i zaczął się przyglądać dziewczynie, zupełnie jakby do oględzin "duchowej mocy" był potrzebny zmysł wzroku... a raczej nie był. - Sou desu ka... - powiedział po chwili - Ta dziewczyna... jest człowiekiem... do tego ma bardzo interesującą reiatsu (energię duchową)...

- W rzeczy samej... - potwierdził Aizen Sousuke, będący kapitanem 5go Oddziału z 13tu Obronnych Gotei (Oddziałów). Ichimaru Gin, jego były podkomendny, był obecnie kapitanem Odziału 3go. Obaj byli Shinigami, czyli "Bogami Śmierci", pochodzili z nie istniejącego jeszcze wówczas wymiaru "Bleach", a przybyli z miejsca zwanego Soul Society, Społeczeństwem Dusz, dokładniej z Seireitei, Dworu Czystych Dusz, należącego tylko i wyłącznie do Bóstw Śmierci. Choć wtedy nikt o tym nie wiedział, w przyszłości Aizen wraz z Ichimaru i jeszcze jednym Shinigami'm, miał dopuścić się zdrady wobec całego Społeczeństwa Dusz i sprzymierzyć się z wrogiem. Szukając dla siebie "sojuszników", nie omieszkał chodzić na owe bale i zwrócić uwagi na dziewczynę, która jak najbardziej zwracała na siebie uwagę.

- Nie wiem kim jest... - powiedział Aizen - Ale... słyszałem kiedyś o człowieku, który, po raz pierwszy złamał Pierwotne Prawo Filozofii Wymiarów i zaczął podróżować między wymiarami, do tego ucząc tej sztuki innych. Nie wiem, kiedy to było, ale biorąc pod uwagę, że podróżowanie możliwe jest, jak mniemam, dopiero od paru lat, wiek tej dziewczyny... zgadzałby się mniej więcej.

- Myślisz, że to ona, Aizen-taichou? Zresztą, podróżować mogliśmy zawsze... To znaczy, tylko wybrane osoby, które były do tego zdolne...

- Nie o to chodzi... Pierwotnym Prawem Filozofii Wymiarów jest całkowity zakaz kontaktu pomiędzy jednostkami z różnych wymiarów... I prawdę mówiąc, całkiem słuszne prawo, to, że ludzie już dawno je łamali, nie ma znaczenia... Ta dziewczyna, będąc tylko człowiekiem, zaczęła "sama" podróżować między wymiarami i nie dość, że nie została za to ukarana, to jeszcze podzieliła się tą informacją z innymi utalentowanymi jednostkami z innych wymiarów, łącząc w ten sposób wymiary, a potem wymyślając pozostałe Prawa Filozofii Wymiarów.

- Ona wymyśliła te "Prawa"? Wydawało mi się, że "Wielka Księga Filozofii Wymiarów" istnieje od zawsze...

- Źle mnie zrozumiałeś, Gin... Prawda, Wielka Księga Filozofii Wymiarów istnieje od zawsze... jednak, po złamaniu przez tą dziewczynę jednego z jej najważniejszych punktów, Księga sama dopasowała do niej odpowiednie prawo, a po nim następne i następne. W ten sposób mamy Świat (Świat, w sensie: wszechmiar wszystkich wymiarów, dla odróżnienia, będziemy go pisać z dużej litery), w którym mogą istnieć bale, takie jak ten. Cóż, tak przynajmniej słyszałem. Było nie było, Sou-taichou (Głównodowodzący Kapitan) twierdzi, że jest to prawda i tylko prawda. Nie mam powodów, by mu nie wierzyć.

- Ale, Aizen-taichou... Myślisz, że to dobrze... że Pierwotne Prawo w ogóle zostało złamane?

- Nie żeby jakoś specjalnie mi się to podobało, ale nie mam też nic przeciwko. Może po prostu jestem trochę staroświecki, a może po prostu... na tyle stary, by pamiętać poprzednie Prawa Filozofii Wymiarów i być do nich przywiązanym.

- Pamiętasz je?

- Oczywiście, ty też powinieneś, to nie było aż tak dawno. Sęk w tym, że dopóki ta dziewczyna nie zaczęła podróżować, nikt nawet nie miał pojęcia o czymś takim jak Filozofia Wymiarów... Poza wielkimi osobistościami, takimi jak my, Shinigami, żaden zwykły człowiek jej nie znał, ba, nawet nie musiał, bo skoro nie ma pojęcia, że istnieją inne wymiary, to na co mu to wiedzieć?

- Racja, Aizen-taichou... Ale, uważasz, że to dobrze, czy źle, że Pierwotne Prawo zostało złamane? Jeśli mam być szczerym, uważam, że dobrze się stało. Gdyby nie to, nie byłoby nas tu teraz... i w ogóle...

- Jak najbardziej, Gin, jak najbardziej. Powiedziałem już, nie uważam tego za nic złego... ale za nim wielce dobrego również. Wyobraź sobie, jaką moglibyśmy mieć przewagę nad innymi światami, gdyby takowe prawa nie istniały... "Prawo nie wtrącania się w inne wymiary"... "Zakaz zmiany scenariusza itd."... Przez to wszystko, demony obecne na tym balu... Przypatrz się, muszą nosić specjalne ograniczniki, nieważne, czy im się to podoba, czy nie, czy w rzeczywistości są niebezpieczne, czy też nie.

- Nas to nie dotyczy, nie jesteśmy demonami. Zresztą, te prawa powstały tylko ze względu na możliwość podróżowania między wymiarami. Gdyby nie powstały, nie powstałaby też możliwość swobodnego podróżowania, jedno się wiążę z drugim i...

- Rozumiem do czego zmierzasz, Gin... W tej chwili uważam, że dobrze się stało, iż prawo to zostało złamane, jednak niedobrze, że zostało to zrobione przez... człowieka. Zresztą, chciałbym się przyjrzeć tej dziewczynie... Nie jestem pewien, czy to ona, czy nie, ale to bez znaczenia... Ktoś taki może nam się przydać.

- Zgadzam się, Aizen-taichou... - kiwnął Ichimaru.

Tak rozmawiając, obserwowali kręcącą się z Xellem Ariel.

A Ariel, choć zdawała sobie sprawę z tego, że jest w tej chwili obserwowana przez wielu, nie mogła się pozbyć uczucia, że obserwują ją czyjeś złowieszcze oczy. Wśród tego tłumu nie potrafiła znaleźć ich właściciela. Wiedziała tylko, że z pewnością nie są to fioletowe oczy mnicha, z którym tańczyła.

- ARIEL-CHAN!!! - rozległo się nagle przez całą salę - Przepraszam, przepraszam, proszę mnie puścić... - czyjś słodki głos przepychał się przez tłum gapowiczów i próbował dostać się do dziewczyny - Ach, to naprawdę ty! Jednak się nie pomyliłem! - piękna twarz jasnowłosej osoby "wykrzywiła" się w ślicznym uśmiechu, a jej dłonie klasnęły z radości. Za nią przecisnął się czarny, całkiem przystojny, wysoki mężczyzna.

Ariel zamarła w bezruchu, ponieważ za Chiny Ludowe nie mogła rozpoznać tego głosu. Na widok pięknego, białego, lśniącego Anioła, a właściwie Upadłego Archanioła, zamarła na 5 sekund jeszcze bardziej i...

- HISUI-SAMAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!! - krzyknęła, wcale a wcale nie głośno, tylko tak głośno, że cała sala (mająca coś około 30 na 50 metrów, żeby nie było) słyszała jasno i wyraźnie - Hisui-sama, to naprawdę ty?! - jak głupia rzuciła się na Anioła, który wyciągał do niej ręce.

- Moment, to chyba ja powinienem o to spytać! Co ty tutaj robisz, zmieniłaś się w boginię, czy jak?

- Ależ gdzie tam, przyszłam z Xellem, który przyszedł w ramach zastępstwa za swojego Hellmastera!

- Co ma znaczyć "swojego Hellmastera"??? - zbaraniał z leksza Xellos, ale nie przejął się zbytnio - Ohissashiburi desu ne, Hisui-san, Kokuyo-san... - przywitał się - Dawnośmy się nie widzieli...

- Honto ni... W rzeczy samej... - odpowiedział Hisui, uśmiechając się ślicznie. Ten piękny, niebieskooki osobnik z wymiaru "Wish", był "Upadłym Archaniołem", byłym Archaniołem Wiatru, a "Upadłym" dlatego, że opuścił Niebiosa dla swojego ukochanego, Kokuyo, będącego, nomen omen, diabłem z Piekła rodem, synem samego Lucyfera, którego jednym z wielu imion jest najprawdopodobniej Gyuumaou, więc bardzo możliwe, iż ten pierwszy jest też "przyszywanym" bratem Kougaijiego...

- Hora, Kokuyo, kochanie, ty też się przywitaj... - ponaglił go Hisui.

- Ohissa... - kiwnął tylko Kokuyo, jednak cały czas miał na oku to, że Ariel jest w ramionach "jego" Hisui'a... Xellos miał ten sam problem, tylko z drugiej strony.

- Jak tam Kohaku-chan i młody Shuichirou-kun? A Koryuu? W ogóle, jak wam się powodzi, dalej z nimi mieszkacie, prawda? - Ariel zasypywała Hisui'a pytaniami.

- Ależ, bardzo dobrze im się żyje. Tak, jest najszczęśliwszy, gdy może dokuczać Kohaku. Hai, nam się powodzi całkiem nieźle. Hai, oczywiście, że z nimi mieszkamy... - Hisui starał się odpowiedzieć na wszystkie pytania - Pozwól, że teraz ja spytam... Jak ci się powodzi z Xellosem-san?

- E? No co ty, nie żartuj, Xell to tylko... szczegół, tak, szczegół... Ha ha ha...

Xelli o mało nie dostał tiku nerwowego.

- Miło mi, "szczegół" jestem... - powiedział do Kokuyo - Nie miałem pojęcia, że zmieniło mi się przezwisko...

- Jak zwykle niedostępna... - stwierdził Hisui, ale z takim uśmiechem, że legnąć można było.

- E, słucham? Co to miało znaczyć?

- Że jak zwykle nie przyznajesz się, co cię łączy z Xellem... Ale cóż, ja nie wnikam, i tak wiem swoje...

- Acha... - zbaraniała z leksza dziewczyna - Mam rozumieć, że Hisui-sama i Kokuyo-san przyznają się, co ich łączy?

- Oczywiście...

- Nee, Kokuyo-san... Co ma znaczyć ten "-sama"? - ignorowani panowie tymczasem gadali między sobą.

- Mnie się pytasz? - wzruszył ramionami diabeł - To twoja dziewczyna...

- Chciałbym...

- Hisui-sama jak zwykle piękny... Wiesz, jesteś chyba najpiękniejszym Aniołem na świecie!

- Ależ, dziękuje, choć się nie zgodzę.

- Więc kto jest piękniejszy?

- Ty, moja droga!

- Ta, asfaltowa... Kiedy ja nie jestem Aniołem...

- Dla mnie jesteś, moja piękności...

- Weźmy lepiej przestańmy, bo zaraz ktoś tu będzie zazdrosny...

- Xellos-san? Czy Kokuyo?

- I jeden i drugi, jak sądzę...

- A ha ha, ależ, Kokuyem się nie przejmuj, zawsze mu mówię, jaka ta Ariel jest śliczna, więc absolutnie to na niego nie działa... A ty zawsze powtarzasz, jaki ja jestem piękny, nie? Zresztą, ja cię bardzo lubię, Ariel-chan... a Kokuya kocham...

- Oczywiście, oczywiście, nie ma to jak "yaoi" na pustyni... ee, znaczy, na balu... W każdym razie... Co? Na co się patrzysz... Ej...

W tym momencie ktoś od tyłu zasłonił jej oczy rękami.

Hisui widział tego osobnika i w jego imieniu powiedział...

- Ee... Zgadnij... kto...?

- Może jakaś podpowiedź... Z której strony?

- Mojego kochanego... - powiedział bez namysłu Hisui.

- Czyli demon... Chmmm... Ciemny, blondyn?

- Ciemny...

- Chmm... Eclipse się raczej na takich dowcipach nie wyznaje... Laures właściwie też nie... Więc to może być tylko jedna osoba... Ale to niemożliwe...

- Bingo, kochanie...

- Za... ZARDI?! - Ariel odwróciła głowę, gdy zabrał jej ręce z oczu. - Co ty tutaj...?

- Co TY tutaj robisz, kochanie, o ile się nie mylę, to bal tylko i wyłącznie dla bogów i demonów... Chyba, że.. Ach, przyszłaś z tym pajacem... - teraz zauważył Xella, który zajęty rozmową z Kokuyem, oddalił się kawałek i w ogóle nie zauważył, co za osobnik zbliżył się do jego ukochanej.

- Xelli nie jest pajacem... (Co najwyżej fioletowym bałwanem, ale to wcale nie...)

- Stęskniłem się za tobą, skarbie...

Zardi, demon z wymiaru 'Seimaden', zaczął podejrzanie się do niej 'przymilać'... Hisui tylko stał i uśmiechał się jeszcze bardziej podejrzanie...

- Ej, Zardi, siad, nie rób se jaj! Przeca ty masz Tetiego, nie?!

- Ale Teti mnie nie chce... Zresztą, to nie przeszkadza temu, żebyś i ty mi się podobała... Zwłaszcza po tym, jak mi dałaś kosza w moim wymiarze...

- Jakiego kosza, debilu... To... znaczy... - zniżyła ton i upewniła się, czy Xellos nie słyszy - Dobierałeś się do mnie, to co ci miałam powiedzieć?!

- Ech, no szczegół, szczegół... A tak po za tym... tylko żartuję, Ariel-chan... W tej chwili nie widzę nikogo innego oprócz mojego Tetiego... Chociaż... - zastanowił się Zardi, zerkając na Hisui'a. - A pani to...?

- Pan... - odparł z uśmiechem Hisui.

- Ależ to nie przeszkadza, Hisui-sama, Zardi też pedał...

- Ojej, Ariel-chan, tak się nie mówi... - pouczał ją Hisui - Mówi się z wymiaru o "jajowatej orientacji", albo, po prostu, z "yaoi'ca" lub "shounen ai'a"...

- Dobra, dobra, na to samo wychodzi, Hisui-sama...

- Hisui-sama? Więc pan się nazywa Hisui-san, tak? Bardzo przypomina mi pan mojego Anielskiego Tetiego...

- Och, pan też zakochany w przeciwnej stronie? Widzi pan, moim ukochanym jest tamten demon, który właśnie rozmawia z panem Xellosem...

- Ależ, źle mnie pan zrozumiał... Tetius jest jak najbardziej demonem, ale o iście anielskim wyglądzie. Zresztą, stoi tam, rozmawia z jakimiś Aniołami, którzy zwrócili na niego uwagę.

- Ty, faktycznie, Teti... - pokiwała Ariel. - W tym tłumie ciężko kogoś poznać...

- A, sou desu ka... Rozumiem... - odparł Hisui.

- W ogóle, jak mnie tu znalazłeś? I, przy okazji, nie ma tu gdzieś drugiego przystojniaka, Lauresa? - Arielcia rozgląda się na prawo i lewo.

- Nie znajdziesz go, bo go nie ma, dzisiaj wyjątkowo przyszedłem za niego... Ale tylko dlatego, że Teti zgodził się mi towarzyszyć. Co do pierwszego pytania... Nietrudno cię zauważyć... Nikt się nie drze na cała salę "HISUI-SAMA!"... A zastanawiałem się, co to za Hisui-sama...

- Aa, no fakt...

- Teraz już wiem... - Zardi uśmiechnął się do Hisui'a - Pański towarzysz nie obrazi się, jeśli poproszę o jeden taniec... Hisui-san?

- Ależ oczywiście, że nie... Zardi-san, jak mniemam?

- Hai...

I poszli w siną dal.

W ten sposób, Ariel została sama, bo Xell w dalszym ciągu rozprawiał z Kokuyem...

Fajnie, właśnie zostawiła ją dwójka przystojniaków... i to dla siebie. No nic, nic tylko <Glebcia>, zwłaszcza, że dopiero co oboje byli taaacy nią zachwyceni... Ech, me and my big luck. Ja i moje wielkie szczęście... A zresztą, to w końcu peda... znaczy... osoby z wymiaru o "jajowatej orientacji"...

- Przepraszam, Ojou-san... Panienko...

- Hai?! - podskoczyła. O mało nie dostała zawału, gdy nagle pojawił się ktoś za nią.

- Ha... Hai? - spytała już spokojniej.

- Przepraszam najmocniej, nie chciałem cię wystraszyć...

- Ależ, nic się nie... - przyjrzała się "intruzowi".

Brązowowłosy mężczyzna w okularach, na oko 25 lat, może mniej, może więcej, ubrany w czarno-białe kimono, wyglądał jej na boga. Uśmiechał się tak szczerze i łagodnie, że w jednej chwili wszystkie jej obawy zniknęły... Aż do chwili następnej, gdy przyjrzała się jego oczom...

- S... Słucham? - wyjąkała niepewnie.

- Nazywam się Aizen Sousuke... Jestem bogiem z jeszcze nie istniejącego wymiaru, dlatego nie podam panience jego nazwy... Panienka jak się nazywa...?

- A... Ariel-chan... Znaczy, Tsukino Ariel...

Wbrew sobie, zaczerwieniła się. Ten uśmiech zawstydzał ją, chociaż co innego zaczęło ją niepokoić... jego oczy... na pierwszy rzut oka, łagodnie, ciepłe i troskliwe, im bardziej im się przyglądała, tym bardziej zaczynała się ich bać... Tak, to te oczy obserwowały ją cały czas.

- Chyba się mnie nie boisz... Tsukino-kun? Aż taki jestem straszny?

- Nie, oczywiście, że nie...

Kłamała jak z nut. Bała się i to jak w cholerę. Nie miała pojęcia, dlaczego, ale ten człowiek ją przerażał. Nie wyczuwała kompletnie nic, żadnych morderczych intencji, nawet najmniejszej złej myśli, ale... właśnie to ją przerażało. Ten spokój. Ten uśmiech. Ten wzrok. Jakby wszystko to było fałszywe, a w rzeczywistości pod maską uśmiechu skrywało się coś... bardzo niebezpiecznego.

- M-Mogę czymś służyć... - wybełkotała w końcu - A-Aizen-san?

- Mógłbym prosić na słówko do mojego stolika?

- Ee... znaczy... Nie bardzo, jestem tutaj z... - już chciała uciekać, gdzie mak rośnie.

- Wiem, zauważyłem, nie o to mi chodzi... Proszę się mnie nie bać, nie zrobię ci krzywdy... Jestem w końcu "bogiem..." - tutaj Aizen poprawił okularki, co dla Ariel było jeszcze gorszym sygnałem, ponieważ przez chwilę wydawało jej się, że widzi ich prawdziwe oblicze - Chciałbym się tylko dowiedzieć, czy to panienka, Tsukino-kun...

- Ariel-chan... - przerwała mu, wbrew uczuciom nią targającym i znów się speszyła - Nienawidzę, gdy ktoś mówi do mnie po nazwisku...

- W porządku... Ariel-chan... Chciałbym się tylko dowiedzieć, czy to ty jesteś tym słynnym człowiekiem, który złamał Pierwotne Prawo Filozofii Wymiarów i zaczął podróżować między wymiarami?

- Pierwotne... Prawo? - Ariel zbaraniała w pierwszej chwili - O czym... pan mówi?

- Pierwotne, oryginalne Prawo Filozofii Wymiarów zabraniało podróży międzywymiarowych. Ktoś złamał to prawo i dzięki temu, mamy bale takie jak ten...

Nie wiedziała, co powiedzieć. Jeżeli ten człowiek jest dobry, nie ma znaczenia, co odpowie, ale jeśli jej przeczucia się sprawdzą... nawet jeżeli jest tu Xellos i cała kupa ludzi... od tej odpowiedzi może zależeć jej życie. Postanowiła więc postawić wszystko na jedną kartę... i odpowiedzieć pytaniem na pytanie...

- A nawet jeśli... to co?

- To nic... Po prostu, chciałbym bardzo podziękować tej osobie, ponieważ dzięki niej mogę teraz z panienką rozmawiać... Tutaj, na tym balu...

Xellos, skończywszy najwyraźniej z Kokuyo, kiwnął na nią.

- Aa, przepraszam, wołają mnie... Miło było poznać... - skłoniła się przed Aizenem i popędziła do Xella.

- Z kim rozmawiałaś? - zapytał Xellos.

- Nie wiem, z jakimś Aizelem, czy jakoś tak...

- Czego chciał?

- A, niczego...

- Jak, niczego?!

- Aaa, chodźmy zatańczyć, Xellos... - zmieniła temat.

- Nie zmieniaj tematu... - zauważył Xellos - A zresztą, nie widziałaś Hisui'a-san? Kokuyo-san się pytał o swojego chłopaka...

- A, tak, powinien gdzieś tu tańczyć... Z Zardim...

- Acha, z Zardi... Eeeee?!?!?!?! Z KIM?!?!

- No mówię, że z Zardim.

- Z kumplem Lauresa-san?!

- A nie, z innym Zardim...

- Fiu, fiu, fiu, no to klops...

- Dlaczego...?

- No wiesz, było nie było, Kokuyo-san jest diabłem, a widzieć zazdrosnego diabła...

- To samo, co widzieć zazdrosnego demona...

- No właśnie... W każdym razie... Zapraszam do tańca...

- Hai...


- "Nie ma wątpliwości... - pomyślał Aizen, gdy odeszła - To ona..."

Wrócił do swojego stolika i kiwnął. Ichimaru zrozumiał bez słów. Nalał sobie i swojemu ex-kapitanowi po czarce sake i oczekiwał szerszych wyjaśnień. Aizen-taichou odparł dopiero po dłuższej chwili...

- Bała się mnie...

- Co proszę?

- Choć widziała mnie pierwszy raz w życiu, czułem, że aż cała drży z przerażenia...

- Ojej, chyba nie jesteśmy aż tacy straszni, Aizen-taichou?

- Nie o to chodzi... Ta dziewczyna... przejrzała mój kamuflaż...

- To znaczy, że...? - Ichimaru otworzył z wrażenia ślepia.

- Tak, zobaczyła moje prawdziwe oblicze... Fakt, że moja hipnoza nie jest tak silna w innych wymiarach, a właściwie, nie powinna działać na nikogo, kto nie widział mojego Ban Kai'a, ale...

- Ale przecież działa...

- Działa, bo nasz wymiar jeszcze nie istnieje, więc nikt nie może mieć o tym pojęcia... Ale ona, mimo wszystko, jako pierwsza... przejrzała moją hipnozę... Może nie dosłownie, ale coś jej mówiło... że musi się mnie bać...

- Muszę powiedzieć... Niesamowite, Aizen-taichou...

- W rzeczy samej, Gin... Uciekła, zanim zdążyłem się czegoś więcej dowiedzieć... Ale, to na pewno "ona"... Muszę zapamiętać tą twarz...

- Jak się nazywa?

- Ariel-chan... Tsukino Ariel-chan...

- Więc... Nie ma możliwości, żeby Ariel-chan... nam w czymś pomogła?

- Nie wydaje mi się... skoro ucieka na sam mój widok.

- Może ja spróbuję? - Gin uśmiechnął się naprawdę "szczerze"... xD

Aizen popatrzył na niego z miną pt. "Chyba ci na mózg coś niezdrowego padło...".

- Wybacz, ale skoro uciekła przede mną, to przed tobą tym bardziej... - odparł szczerze w talerze.

- Fakt... - kiwnął Gin.

- W każdym razie, dziewczyna jest potężna, i to jak w cholerę. Choć tego po niej nie widać... Nie słychać, ani nie czuć... Może nawet nam, Shinigami'm, dorównuje w potędze... Ba, może nawet przewyższa połowę tej sali, wszystkich razem wziętych... Maskuje się jednak bardzo dobrze, może nawet ma zapieczętowane moce, dlatego prawie wszyscy na tej sali tego nie zauważają... No, co "mądrzejsi", tacy jak my, zauważą to po paru takich drobnych szczegółach... Choćby samo to, że przyszła tu z Mazoku... Albo że, w obecności tylu bogów i demonów nie czuje się skrępowana ich mocą... Zwykle człowiek czułby się conajmniej "przygnębiony" w obecności tylu demonów, a mocą bogów i Aniołów po prostu przygnieciony. A oprócz tego, że może trochę się nas wstydzi, nie wyczułem od niej niczego z tych rzeczy.

- Rozumiem, Aizen-taichou... Niezwykłe, naprawdę niezwykłe... Może jednak warto by było spróbować zwerbować ją do naszych planów?

- Warto może i by było, ale... próżne by były nasze wysiłki. "Takiej" osoby nie namówisz na współpracę... No chyba, że użyjesz środków specjalnych...

- Pt. "szantaż"???

- No na przykład... - zaśmiał się Aizen - Może kiedyś...

- Ale... co jeśli, nie będzie po naszej stronie... i kiedyś wejdzie nam w drogę?

- No cóż... wtedy... będziemy musieli ją zabić... Innego wyjścia nie widzę.

- Zabijesz ją... Aizen-taichou?

- Tylko jeśli wejdzie nam w drogę... No, chyba, że będziemy mogli ją do czegoś wykorzystać... To drugie zdecydowanie bardziej mi się podoba. Tak potężna moc... Coś musi być źródłem jej mocy... A tego źródła zdecydowanie szkoda... na człowieka...

- Zgadzam się... Aizen-taichou.


Koniec rozdziału dwudziestego piątego

Ciąg dalszy Nastąpi


Czy mi się zdaje, czy coś a propos "takiej mocy (czytaj: Srebrnego Kryształu) szkoda na człowieka" nie wyszło przypadkiem z ust Aiona? =_=' Tak... jak najbardziej, dopóki mu się role nie odwróciły i przestał udawać "głównego złego"... =_=' A raczej, przyznał się, że "jemu tylko na córeczce zależało"... Powiedzmy... ^_~

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Emil : 2010-10-29 16:44:01

    Ooooo, Aizen i Sanzo... O.o

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu