Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Senshi no Unmei: Pestilence

Dies Irae

Autor:Samuel
Serie:Sailor Moon
Dodany:2005-08-23 01:06:42
Aktualizowany:2005-08-23 01:06:42


Następny rozdział

[date: 15101997 4.44PM]

Ten fanfic to jak na razie najdłuższe moje "dzieło". Czy raczej "wypociny". Czy... wszystko jedno. W każdym razie pisanie go zajęło mi na prawdę masę czasu. W tekście jest trochę wulgaryzmów, dość dużo przemocy i szczypta seksu, całość doprawiłem informatycznym żargonem. Jeśli ktoś nie czuje się na siłach... proszę nie czytać dalej. ^_^

Nazwałem go "Pestilence". Tytuł wziąłem od pierwszej części serii filmów Stephena Kinga "Bastion" - "Pomór". Ale "Pomór" to tak głupio brzmi... Anyway, zrezygnowałem ze wstępów w następnych częściach fanfica. Po części dlatego, by nie tracić niepotrzebnie miejsca, a po części... cóż, jeśli komuś będzie się chciało spiąć w jedną wszystkie części, ma ułatwione zadanie (proszę, jaki uczynny jestem ^_^). Tak więc, wstęp jest tylko jeden... Tak proszę pani, wstęp jest tylko jeden. Nie, proszę nie dotykać! To nie jest na sprzedaż!... więc jak już mówiłem, wstęp jest jeden i to właśnie go czytacie. Natomiast na końcu fanfica znajduje się "słowniczek wyrazów trudniejszych", tzw. "credits" i jeszcze trochę śmieci ^_^

Początkowo pisałem, że akcja dzieje się w świecie alternatywnym do naszego. To nie do końca prawda. Choć ogólnie bardzo przypomina kontynuację SM Myth i wszystkich serii Sailor Moon, w której Crystal Tokyo po prostu zapomniało się pojawić, jest to raczej "parallel" niż "alternate world". Tych, którzy w tym momencie wybałuszają gały, jakie ja brednie piszę, odsyłam do "Thy Kingdom Come" Marka Latusa. Do ściągnięcia na www.texas.net/~android/sme_main.html. Chodzi o to, że "światy alternatywne", to zwyczajne ^_^ wszechświaty, w których jakaś decyzja z przeszłości została inaczej podjęta... Ale mieszam... Po prostu ktoś, powiedzmy przy ołtarzu, powiedział "tak", ale w tym innym wymiarze powiedział "nie" i już z powodu głupiego ślubu powstał nowy "świat alternatywny". Natomiast "świat równoległy", czy też "świat analogiczny" to taki, w którym żyją zupełnie inni ludzie niż w naszym,a tylko historia może mieć podobny przebieg... Zresztą zajrzyjcie do "Thy Kingdom Come".

Choć... nie doszedłem jeszcze do tego, czy świat opisany w tym fanficu jest "alternatywny", czy "równoległy". Zasada jest taka, że gdy ktoś dostanie się do świata równoległego, zaczyna się upodabniać do jednej z istniejących w nim postaci. W przypadku świata alternatywnego pozostaje sobą. Więc po prostu muszę znaleźć jakiś materiał na eksperyment i wysłać go do świata tego fanfica. A jak juz kiedys Schroedinger zauważył, najlepszymi materiałami na eksperymenty są koty. Więc idę szukać kota - a konkretnie Artemisa (dlatego nie występuje w fanficu; Luna pojawia się na chwilę przy samym końcu). Wrzucę go do bramy międzywymiarowej i zobaczę co wyrośnie. Więc idę szukać, a wy sobie tymczasem poczytajcie.

"Today is a good day to someone else die!"

jak zwykła mawiać Margrave ^_^


[date: 03062060 4.30AM]

Biegnie. Krzyczy. Głupia kobieta. Czy nie wie, że przede mną nie ma ucieczki? Służę mojemu Władcy, a on mi ją dał. Biegnę za nią. Niech ucieka. Mój Władca jest cierpliwy. Ja też. Nie zdoła uciec. Jam jest Śmierć, a ona Życie - jesteśmy sobie przeznaczeni. Wbiega do parku. Wspaniale. Drzewa, przyroda, kwiaty. Ofiara będzie pełniejsza. Władca na pewno przyjmie jej duszę i obłaskawi mnie za ten dar. Teraz staje. Przywieram do gleby, wdychając jej słodki zapach. Kobieta rozgląda się z przerażeniem, nie wiedząc co robić. Nie widzi mnie. Jej niedoskonałe zmysły nie potrafią odróżnić mojego ciała od Matki - Ziemi. Ale ja ją widzę. Widzę, słyszę czuję i smakuję. Już teraz, zanim jej dotknąłem. Mój Władca daje mi znak, że ta kobieta należy do mnie. Podnoszę się i rzucam na nią. Znów zaczyna biec, potyka się. Jej nieskromny strój, odsłaniający plugawe ciało, jest jej zgubą. Popycham ją i uderza głową o ziemię. Traci przytomność, lecz nadal oddycha. Zatapiam ręce w jej ciele, rozkoszując się ciepłem krwi. Serce kobiety bije jeszcze, gdy patrzę na nie, trzymając w dłoni. Czy to nie najlepszy dowód, że siedzibą duszy jest serce? Lecz w końcu dusza opuszcza i to miejsce, a ja wykrzykuję radośnie, powiadamiając Władcę o kolejnym życiu, które mu ofiarowałem.

Samurai, with bless of MAG & Kyoshiro

in association with This-Who-Sleeps-In-Pyjamas-With-Small-Pinky-Elephants

proudly present...

Senshi no Unmei: Pestilence, part #1

- Dies Irae -

[date: 03062060 3.45PM]

Chłopak w skórzanej kurtce i różowym irokezie na głowie uderzył plecami o ścianę i osunął z cichym jękiem na ziemię. Błyszczące ostrze kosy przecięło ze świstem powietrze, zatrzymując się milimetr od jego krtani.Punk wrzasnął z przerażenia i całym ciałem przylgnął do muru. Przerażony wzrok utkwił w stojącej nad nim brunetce w marynarskim stroju. Zaczął się trząść.

- Portfel. - rzuciła dziewczyna. Jej twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Tylko z oczu biła czysta, straszliwa nienawiść. Lewa źrenica miała kształt sześciokąta i okolona była cienkim pasemkiem miedzianych nitek - ceramiczny, wspomagany zapewne utkwionym gdzieś w mózgu chipem, receptor.

- Portfel. - powtórzyła z naciskiem, nie zmieniając wyrazu twarzy. Jej ubiór - fioletowy kołnierzyk, kokarda i minispódniczka kontrastowały z bielą reszty stroju - przywodził raczej na myśl uczennicę szkoły średniej, nie wyrafinowaną morderczynię.

Chłopak wyciągnął z kieszeni kurtki brązowy, skórzany prostokąt i drżącą dłonią podał dziewczynie.

- Rzuć w ich stronę. - ruchem głowy wskazała stojącą kilka metrów dalej w ciemnym zaułku parę, kobietę i mężczyznę, oboje koło pięćdziesiątki. Stali bez ruchu, z otwartymi ustami, nie wiedząc, czy postać, która przybyła im na ratunek, sama nie zechce ich zabić. Punk uniósł lekko portfel i gwałtownym, wyglądającym raczej jak spazm ruchem, wyrzucił go w powietrze. Portfel przeleciał dwa, może trzy metry i spadł w kałużę, zbryzgując buty starszego mężczyzny kroplami brudnej wody. Mężczyzna schylił się i podniósł go.

- Wszystko w porządku? - dziewczyna cofnęła ostrze i podniosła na niego wzrok.

- Ttak... - wyjąkał. - Wszystko w po... porządku...

W tym momencie chłopak zerwał się na równe nogi. Strach wykrzesał w nim nowe pokłady sił. Uderzył kobietę barkiem, odpychając ją na bok i rzucił się do ucieczki, przed siebie. Dziewczyna podniosła na wysokość oczu lewą, wolną rękę. W prawej trzymała postawioną na sztorc kosę.

- W imieniu Saturna, planety śmierci i zniszczenia... - rozległ się jej beznamiętny głos. Z nadgarstka ręki wysunęło się coś na kształt lufy karabinu. Źrenica lewego oka na ułamek sekundy zmieniła wielkość. - ... zostaniesz surowo ukarany.

Rozległ się strzał, potem następny. Punk zwolnił bieg i odchylił głowę do tyłu. Na skórzanej kurtce pojawiły się ciemnoczerwone ślady krwi. Przez chwilę jeszcze nogi same pchały go do przodu w tej nienaturalnej pozycji. Następnie upadł na plecy, a jego oczy wywróciły się do góry.

- Choć powinnam raczej powiedzieć, że już zostałeś.

[date: 03062060 3.50PM]

Z bocznej uliczki wyszła szczupła, około dwudziestoletnia dziewczyna w obciętych na wysokości ud, poszarpanych jean'sach i podkoszulku z przekreśloną swastyką i wdzięcznym napisem "I fuck your nationality". W prawej ręce trzymała kołnierz zarzuconej na plecy, ciemnoniebieskiej kamizelki. Przystanęła pod upiększonym wymyślnym graffiti murem budynku i założyła ją. Westchnęła cicho, przebiegając palcami po zmierzwionych, kruczych włosach.

Zwykły napad... po co się wtrącałam? - dziwna myśl przemknęła przez jej umysł. Czemu? Jak to: czemu? Jesteś Sailor Senshi, Hotaru Tomoe. Być może zostałaś obdarzona olbrzymią mocą, lecz nikt nie dał ci boskiej władzy. Nie tobie sądzić, kogo życie warte jest ratunku.

Gdzieś w oddali zawyły syreny policyjne. Hotaru odwróciła głowę i zmrużyła oczy. Trzy przecznice przed nią, z zaułku wybiegła wysoka dziewczyna o sięgających ramion ciemnozielonych włosach i ruszyła w jej stronę. Michiru Kaiou, od lat prowadząca własną krucjatę przeciwko bezprawnym rządom Korporacji Kurotsuki. Ciekawe co tym razem...

Michiru rozpoznała ją i uśmiechnęła się. Nagle, jakieś dziesięć metrów za nią, pojawił się policyjny longmotorcycle.

- W imieniu Służb Porządkowych Korporacji rozkazuję ci się zatrzymać! - rozległ się głos policjanta. W tym samym momencie rozległy się strzały.

Michiru uskoczyła w prawo, odbiła się od dachu jakiegoś samochodu i strąciła funkcjonariusza z maszyny potężnym kopnięciem. W innej sytuacji Hotaru zaczęłaby klaskać - nawet najlepsi akrobaci byli tylko uczniakami w porównaniu z szybkością i precyzją ruchów Sailor Senshi.

Policjant uderzył głową o ścianę budynku, upadł na chodnik i znieruchomiał. Motocykl zawył, skręcił gwałtownie w prawo i wyjechał na środek jezdni, po czym upadł na bok, wzniecając snop iskier. Jakiś audi próbował przed nim zachamować. Skręcił, piszcząc oponami, obrócił się o 180 stopni i w tym momencie wpadł na niego olbrzymi, czarny mercedes. Inni kierowcy zdołali się zatrzymać, lecz na drodze już zaczął się tworzyć, sięgający kilkuset metrów, korek.

- Nie myślałam, że do tego dojdzie. - mruknęła Michiru. Hotaru stała z otwartymi ustami patrząc się to na karambol, to na uśmiechniętą twarz koleżanki. - Zamknij buzię. Nieładnie tak się gapić.

- Chodź. - Hotaru pociągnęła Sailor Neptune za rękaw henshinu i poprowadziła do zaciemnionej przecznicy. - Zmieniaj się, nikt cię nie może zobaczyć w tym stroju. I... - zaczęła przeszukiwać kieszenie kamizelki. Po chwili wyciągnęła małe, czarne zawiniątko. - Załóż to.

- Maska holograficzna? Musiała kosztować majątek! - krzyknęła Michiru rozprostowując materiał. Siatka kryształów na powierzchni potrafiła lekko zaginać światło, powodując zmianę rysów właściciela, zależnie od nadanej im polaryzacji. Nie było to tak doskonałe urządzenie, jakiego używano w niektórych filmach SF z końca XX wieku, ale wystarczało, by nikt nie mógł cię rozpoznać.

- Wcale nie. Dostałam na czarnym rynku... I zepnij włosy, ktoś może się domyślić, że nosisz maskę...

- Hotaru-chan...

- Co?

Michiru z uśmiechem oddała jej maskę. Teraz ubrana już była w powłóczystą, jasnoniebieską sukienkę i apaszkę, tego samego koloru.

- Nie pamiętasz, że magia chroni nas przed rozpoznaniem?

Hotaru spojrzała na nią z dziwnym wyrazem twarzy. Wzięła od Michiru maskę i schowała do kieszeni.

- To chyba ten stres... Zupełnie zapomniałam... Ale przecież... - głos jej się zaczął załamywać. Jak mogła zapomnieć o czymś tak prostym?! Przecież magia zawsze chroniła ich osobowości... Dlaczego nie pamiętała o tak podstawowej rzeczy?! Michiru położyła jej rękę na ramieniu i popatrzyła głęboko w oczy. Ona nigdy nie miała rozterek, ani nie popełniała błędów. Zawsze opanowana, dorosła...

- Nie przejmuj się, nic się nie stało. A teraz lepiej już chodźmy. Nie chciałabym tu być, gdy pojawi się policja.

[date: 03062060 4.03PM]

- Rin.

Żółto-czerwone płomienie podniosły się, jak gdyby wsłuchując w głos siedzącej przed ogniskiem dziewczyny.

- Pyou.

<Czy świat mógł się aż tak zmienić? Przecież jeszcze niedawno wszystko było inaczej...>

- Tou.

Cienie zatańczyły dziko na jej twarzy.

- Sha.

<Czy można o kimś powiedzieć, że jest dobrym człowiekiem?>

- Kai.

Gdzieś w oddali rozległo się krakanie... Niemożliwe. Kruki już od trzydziestu lat są gatunkiem wymarłym.

- Jin.

<Czy może wszyscy ludzie są źli, a jedynie niektórzy potrafią dobrze udawać?>

- Retsu.

W płomieniach na chwilę pojawił się obraz wykrzywionej, okrutnej twarzy.

- Sai.

<Prawdopodobnie nigdy nie uzyskam odpowiedzi.>

- Zen.

Obraz zamigotał i zniknął. Rei otworzyła oczy. Kim był ten człowiek?

Spojrzała na zachmurzone niebo, przez które z trudnością przebijały się promienie słońca. Średnia zanieczyszczenia powietrza tlenkiem ołowiu dla Tokyo wynosiła 90% stężenia dopuszczalnego. W dzielnicy Minato-ku stężenie dopuszczalne było przekroczone o 140%, a w centrum aż o 160%. Choć zwykły mieszkaniec metropolii niczego nie czuł, ludzie przyjeżdżający z czystszych regionów Japonii, chociażby Hokkaido, mówili że w stolicy powietrze zwyczajnie śmierdzi.

- Rei-chan! - z oddali dobiegł do niej głos Minako. Odwróciła się i machnęła ręką, dając jej znać, że słyszy. Minako stała przy wejściu do olbrzymiej willi, która służyła im za mieszkanie od... czterdziestu lat? To już na prawdę taki kawał czasu? Aż trudno uwierzyć.

Dopiero w 2005 roku spostrzegła, że przestała się starzeć. Ludzie dawali jej po dwadzieścia, dwadzieścia jeden lat, a ona rozpoczęła już dwudziesty szósty rok życia. Spóźniony zapłon, tak by powiedziała Haruka. Pozostałe dziewczyny po pewnym czasie również zrozumiały, że nie zmieniają się wraz z wiekiem. Haruka i Michiru podśmiewały się z nich i opowiadały głupie kawały. Na przykład "Dlaczego Minako wpadła w szał, gdy się dowiedziała, że na zawsze już pozostanie dwudziestoletnią blondynką? Bo wydała masę pieniędzy na utlenianie włosów." Głupie, nie? I wcale nie śmieszne. Minako nigdy nie utleniała włosów.

Michiru i Haruka same dowiedziały się o swojej nieśmiertelności kilka lat wcześniej od Setsuny. Niestety, Pluto nie powiedziała im, dlaczego tak się dzieje, a jakiś czas później oznajmiła, że wraca do Kryształowego Tokyo. Miała się jeszcze odezwać, lecz słuch o niej zaginął. Sailor Senshi pozostały sam na sam z nierozwikłaną zagadką. Najdziwniejsze było, że Hotaru rozwijała się dalej, przynajmniej do 2008 roku. Miała wtedy dwadzieścia lat. Postanowiły wtedy upozorować wypadek samochodowy i porzucić swoje rodziny. Radykalne posunięcie, ale i najbardziej rozsądne - lepiej, by pewnego pięknego dnia Ikuko Tsukino nie zapytała swojej córki, dlaczego wciąż tak młodo wygląda, a następnie poskładała w całość różne dziwne wydarzenia z przeszłości. Więc wymyśliły wypadek - wracając z wycieczki w góry, prowadzący niebiesko-czarnego vana ojca Minako Mamoru miał stracić kontrolę nad pojazdem, uderzyć w corvettę Haruki, a następnie obydwa samochody miały spaść ze zbocza góry. Udało się - ciał nigdy nie odnaleziono. Wcześniej Hotaru powiedziała swemu ojcu kim jest. Souichi Tomoe przyjął to ze spokojem. Udostępnił im swój letni domek w górach, a po kilkunastu latach, gdy w Tokyo nie było już nikogo, kto pamiętałby ich ludzkie osobowości, również willę w Minato-ku. Odtąd stały się absolwentkami odbudowanej w 2002r. Mugen Gauken High School, zamieszkującymi tymczasowo u profesora Tomoe. Dzięki zręcznemu manipulowaniu danymi przez Ami, "tymczasowo" rozciągnęło się aż do śmierci Souichi'ego w 2035 roku. Zapisał on cały swój majątek swojej bratanicy, Rin Tomoe. Zgadnijcie kto nią był.

- Rei-chan, może ty pograsz ze mną na konsolach?! - krzyknęła Minako.

- Nie... Przepraszam, Minako-chan, może innym razem! - odkrzyknęła.

Minako zawiedziona wróciła do budynku. Zostać, pogapić się w ogień ispróbować znaleźć odpowiedzi na odwieczne pytania... Kim był ten człowiek?

[date: 03062060 4.15PM]

"Nieważne, jak dobry był proszek, którego do tej pory używałaś..."

KLIK!.. kolejna durna reklama.

"W dzisiejszej antologii przebojów dwudziestego wieku, między innymi Elvis Presley, Celine Dion i zespół ThreeLights..."

KLIK!.. chociaż, to mogłoby być interesujące... ale nie.

"Poproszę 'M' jak Minako..."

KLIK!.. do czego to doszło.

"Jak myślisz, jaką szybkość może osiągnąć twoja konsola?..."

KLIK!.. Minako przerzuciła jeszcze kilka kanałów, po czym wróciła do antologii przebojów dwudziestego wieku. Na ciekłokrystalicznym ekranie jakiś spocony, owłosiony brunet w źle uszytych spodniach zawodził basem po angielsku. Minako położyła się na kanapie i sięgnęła po chrupki. Była znudzona i rozzłoszczona zachowaniem koleżanek. Grupa powoli się rozpadała - choć trudno było w to uwierzyć po tylu latach wspólnej walki, ale Sailor Senshi powoli przestawały istnieć. Usagi poważnie myślała o przeprowadzce do Mamoru, który już od kilku lat mieszkał w Chuo-ku, w pobliżu centrum miasta. Makoto znalazła sobie chłopaka "z wyższych sfer" - miał na imię Shin i był synem jakiegoś wiceprezesa do spraw handlu detalicznego Korporacji Kurotsuki - i coraz rzadziej przebywała w domu. Rei odseparowała się od rzeczywistości swoimi modlitwami i medytacji. Nie przyjmuje do wiadomości, że świat się zmienił, nikt nie wierzy już we wróżby i magię. Nikomu już nie są potrzebne dobroczynne duchy. Ami... eh... To okrutne, ale trzeba to powiedzieć - Ami choruje, a ta choroba nazywa się Sieć. Każdą wolną chwilę spędza w internecie. Przez ostatnie dziewięć lat kazała przeprowadzić na sobie jedenaście operacji, które po kawałku zamieniały jej prawdziwe ciało na doskonałą, elektroniczną replikę. Jedynie mózg pozostał ludzki, choć także wypełniony mikrochipami i procesorami, przyśpieszającymi jej reakcje. Hotaru prowadzi swą prywatną wojnę z przestępcami - stała się zimna i bezlitosna, zdolna zabić każdego, kto stanie na jej drodze. Pierwsza część dyrektywy "o miłość i sprawiedliwość" przestała dla niej istnieć. Podobnie jest z Michiru, z tym że Sailor Neptune walczy z Korporacją Kurotsuki - wciąż próbuje zdemaskować ich kontrakty z mafią, handel bronią i narkotykami. Jest zaangażowana w swą krucjatę, że nie dostrzega co dzieje się z jej ukochaną. A Haruka się pogrąża - całymi dniami nie wychodzi z pokoju i nie chce nikogo widzieć... albo wsiada na longmotorcycle i gna wzdłuż wybrzeża. Kilka razy przychodziła do domu z siniakami i zadrapaniami... Jedynie Michiru, zajęta swą walką, nie widzi tego. A może po prostu nie chce obarczać grupy swoimi problemami...

- Jestem! - o wilku mowa. Michiru zamknęła drzwi i skierowała się do schodów.

- Cześć. - Minako machnęła do niej ręką i znów zmieniła kanał telewizyjny.

Na ekranie pojawił się starszy mężczyzna w garniturze, reporter. Beznamiętnym, znudzonym głosem mówił o kolejnym biestialskim morderstwie w parku Shiba.

"Już od trzech miesięcy całym Tokyo wstrząsają wydarzenia zachodzące w największym parku miejskim..." - oznajmiał tonem zmęczonego tatusia, czytającego dziesiąty raz z kolei tą samą bajeczkę swojemu dziecku. - "Przy każdej pełni księżyca w parku Shiba ginie młoda kobieta. To już szóste

morderstwo. Policja podejrzewa, że zabójstwa popełniane są na tle seksualnym..."

- A wyrwane serce i wątroba mają być tylko kamuflażem psychopaty. - dokończyła za dziennikarza Michiru. Minako obróciła ze zdziwieniem głowę. Michiru stała na schodach, zdolna samym wzrokiem zabić reportera. - Słyszałam tą gadkę już wiele razy. Prawda jest taka, że policja nic nie robi. Ma związane ręce. Mogę się założyć, że Korporacja macza palce w tych zabójstwach. - potrząsnęła głową i ruszyła do swego pokoju.

Tak. Jasne. Korporacja. Twoja walka z Kurotsuki powoli staje się obsesją, Sailor Neptune.

[date: 03062060 4.23PM]

- Haruka-chan, jesteś? - Michiru powoli otworzyła drzwi pokoju. Nikt nie odpowiedział, lecz z łazienki dobiegł ją cichy szum wody. A więc jest. Ostatnimi czasy rzadko miały okazję porozmawiać - ciągle zajęte własnymi sprawami z każdym dniem oddalały się od siebie. Może teraz...

- Słyszysz mnie? - Michiru podeszła do stojącej obok drzwi łazienki szafy i otworzyła ją. - Od dawna nie miałyśmy czasu, by z sobą porozmawiać. Masz czas... choćby jutro o dwunastej? Może zjadłybyśmy razem lunch?

- Aha. - rozległ się cichy głos zza drzwi.

- Bo... wiesz... ostatnio wiele się zmieniło. - Michiru bezwiednie przerzucała sukienki. Ta się nie nadaje... ta też nie... tą będzie trzeba jeszcze raz wyprać... ta byłaby w porządku, gdyby nie to, że nie pasuje do butów... - W mieście praktycznie rządzi Korporacja... z grupą jest co raz gorzej... myślę, że gdybyśmy się sprzymierzyły przeciwko wspólnemu wrogowi... wiesz o co mi chodzi?

- Aha.

W końcu wybrała niebiesko-zieloną powłóczystą suknię ze wzorem przypominającym morskie fale. Zamknęła szafę.

- Idę z Mako-chan na bal. Jej nowy chłopak nas zaprosił... mam być chyba przyzwoitką. Śmieszne, co?... Haruka, czy ty mnie w ogóle słuchasz?

- Słucham. - zdawkowe odpowiedzi zaczęły już ją denerwować.

- Haruka, ta sukienka ma małą plamkę na kołnierzyku... mogłabyś mi podać wywabiacz? Stoi chyba koło umywalki... - nacisnęła na klamkę. - Po co zamykałaś drzwi? Przecież wiesz, że obwód się przepalił i...

Drzwi otworzyły się bezszelestnie i Michiru ujrzała Harukę, stojącą nad umywalką ze strzykawką w ręce. Znieruchomiała.

- Jest chyba drugi wywabiacz w szafce przy łóżku. Użyję tamtego. - powiedziała matowym głosem.

- Poczekaj! - upuszczona strzykawka z brzękiem wpadła do zlewu. - Ja...

- Nie teraz... nie mam czasu... jutro, dwunasta, lunch w kawiarence na rogu... wiesz gdzie. - powoli odwróciła się i zamknęła za sobą drzwi.

[date: 03062060 5.02PM]

- Do jutra, Usako... - Mamoru jeszcze raz spojrzał w jej oczy. Usagi zaczerwieniła się i spuściła wzrok.

- Więc... do jutra... - cofnęła się o krok, machnęła ręką. Uśmiechnął się do niej i zamknął drzwi.

- O, kurcze... - obrócił się i dopiero teraz zdał sobie sprawę, jaki bałagan panuje w mieszkaniu. Pościel rozciągnięta po całej sypialni, przewrócone krzesła, ketchup na obrusie, książki poniewierające się po podłodze. Co za dzień... Zjedli razem lunch, przez dwie, lub trzy godziny grali w jakąś VRG - Mamoru już nawet nie pamiętał co to było - a potem... potem ogarnęło ich czyste szaleństwo. Kochali się dosłownie wszędzie, od konsoli zaczynając, przez stół w jadalni, kanapę i dywan, a na łazience kończąc. Istna orgia zmysłów.

Ale teraz będzie trzeba to wszystko posprzątać. Może najpierw pościel. Mamoru przeszedł do sypialni i zaczął zbierać leżące na podłodze prześcieradło. Schylając się dostrzegł, jak coś szaro-brunatnego przemknęło przez róg pokoju i zaszyło się pod łóżkiem. Myszy? Tutaj?! Fakt, że dzielnica nie była zbyt ekskluzywna, a na jednego mieszkańca Tokyo przypadało dwa i pół małego, brudnego, chowającego się w kanałach gryzonia, ale nie powinno być tutaj myszy! Mamoru z wściekłością chwycił za ciężkiego, czarnego trapera, który jakimś cudem przywędrował z przedpokoju aż tutaj. Gwałtownym ruchem odsunął łóżko od ściany - mały stwór o brunatnej, pozlepianej sierści i ogonie prawie dwa razy dłuższym od reszty ciała, spoglądało na niego przekrwionymi, wyłupiastymi oczkami.

- Ty obrzydliwy... - Mamoru zamachnął się butem. Mysz odskoczyła, unikając zderzenia z metalową piętą trapera i desperacko ugryzła go w dłoń. Chłopak jęknął i uderzył ręką o ścianę - gryzoń osunął się na podłogę, zostawiając na tynku czerwony ślad. Mamoru odetchnął głęboko, uspokajając się. Dodatkowa robota. Będzie trzeba to sprzątnąć. Wstał i ruszył do kuchni, zastanawiając się po drodze, dlaczego zaczęła go nagle tak okropnie boleć głowa.

[date: 03062060 7.20PM]

- Mako-chan! - wesoły, męski głos przywrócił ją do rzeczywistości.

Jeszcze przez chwilę rozglądała się po sali, podziwiając wystrój i przepych wnętrz. Kryształowe żyrandole, olbrzymie stoły z prawdziwego, nie wyhodowanego w jakimś laboratorium drewna... Potrząsnęła głową i spojrzała w stronę, z której dobiegł głos. Shin, uśmiechnięty blondyn w granatowym garniturze, machnął na nią ręką. Kiedyś, prawie sto lat temu, inny chłopak o imieniu Shin był jej największym wrogiem. Przez niego odeszła ze szkoły i przeniosła się do Minato-ku, gdzie poznała Usagi Tsukino... Czysta ironia.

- No idź. - Michiru trąciła ją lekko w bok. - Przecież cię woła.

Mako kiwnęła głową i ruszyła w kierunku grupy biznesmenów, wśród których stał Shin.

- Jesteś nareszcie... - chwycił jej rękę i spojrzał głęboko w oczy. W tej chwili Mako zapomniała o świecie dookoła. Byli tylko oni, razem, i nic już nie mogło ich rozdzielić... Shin przeniósł wzrok na swojego ojca. Furuya Touru, czterdziesto-dziewięcioletni mężczyzna, na którego twarzy chyba nigdy nie gościł uśmiech, stał obok nich ze zgorszeniem wypisanym na twarzy. Inni mężczyźni w grupie uśmiechali się tajemniczo i szeptali między sobą.

- Shin... o co chodzi? - spytała niepewnie. Chłopak pokręcił głową.

- Mako-chan, muszę ci coś powiedzieć... chodźmy. - powiedział cicho i pociągnął ją w stronę tarasu.

Szklane drzwi rozsunęły się bezszelestnie na boki i owionęła ją ciepła, morska bryza. Morska bryza? Tu, pod kopułą? Na chwilę jej myśli odbiegły od dziwnie zachowującego się Shina. Ach, no tak... Shin stał przy konsoli i wprowadzał odpowiedni program. Zatoka Tokijska już od trzydziestu trzech lat była jednym wielkim zbiornikiem ścieków i środków toksycznych. W godzinach szczytu powietrze w centrum ledwo nadawało się do oddychania. Dla arystokracji Tokyo jedyną alternatywą wyjazdu z miasta były programatory, mogące w kilkanaście sekund zamienić miejski smog w doskonałą mieszankę tlenu i azotu. Tego rodzaju urządzenia miały jeszcze jedną zaletę - mogły dodawać do atmosfery gazowe narkotyki, środki pobudzające i uspokajające. Uzależniały.

- Mako-chan, muszę ci coś wyznać... - Makoto podeszła bliżej. Zarzuciła mu ręce na szyję i oparła głowę na ramieniu. Obrócił się, ich oczy spotkały się na moment.

- Mako-chan, jesteś wspaniałą dziewczyną, ale... - spuścił wzrok. - Na pewno spotkasz jeszcze wielu wspaniałych chłopaków, a ja... nie zasługuję na ciebie. - osunął się o krok.

- Shin... o czym ty mówisz?

Odetchnął głęboko i podniósł wzrok. Musi jej to powiedzieć.

- Mako-chan, ja...

- Kochanie, kto to jest? - miękki kobiecy głos dobiegający z wnętrza budynku. Makoto obróciła głowę i spojrzała z zaskoczeniem na drobną blondynkę w białej sukience. Dziewczyna stała w odległości jakichś dwóch metrów od nich i patrzyła na nich nic nie rozumiejącymi, błękitnymi oczami.

- Ko... kochanie? - wyjąkała Mako.

- Właśnie chciałem ci o tym powiedzieć... - Shin podszedł niepewnie do blondynki i wziął ją za rękę. - To jest Natsuko Hideyoshi, córka właściciela Korporacji Kurotsuki, pana Denga Hideyoshi. Natsuko, to Makoto Kino, moja... znajoma.

Znajoma??? Mako oparła się o konsolę. O co tu chodzi?

- Mako-chan, Natsuko i ja... bierzemy ślub... trzydziestego czerwca... To przyjęcie jest z okazji naszych zaręczyn...

Nie! Odwróciła się i bez słowa wybiegła z tarasu. Drzwi ledwo zdołały się przed nią rozsunąć.

- Mako-chan! To nie tak! Pozwól mi... - nie słuchała. Pobiegła do windy, nie zważając na zdziwione spojrzenia ludzi. Michiru gdzieś znikła, wraz z synem jakiegoś urzędnika Korporacji, z którym tańczyła jeszcze kilka minut temu... Czy ona... Nie, to niemożliwe. Po tym co się stało nie potrafi logicznie myśleć. To dlatego. Na pewno dlatego.

Dotknęła ikony parteru i winda ruszyła w dół. Szybciej... czy ta głupia maszyna nie może poruszać się szybciej?! Drzwi rozsunęły się i Makoto wybiegła na parking. Musisz się uspokoić. Zatrzymała się i odetchnęła głęboko. Trzeba wrócić na górę i znaleźć Michiru. Głupio zrobiła zjeżdżając tutaj. Trzeba...

Gdzieś wysoko nad nią rozległ się brzęk tłuczonej szyby i dziewczęca postać w biało-zielonym henshinie spadła na dach stojącego tuż przed Mako granatowej limuzyny, przebijając dach pojazdu. Makoto cofnęła się do tyłu, zasłaniając twarz rękami. Odłamki szkła zadźwięczały o asfalt i rozprysły we wszyskich kierunkach. Kilka z nich przedarło się w jej sukienkę, lecz żaden nie wbił w ciało. Sailor Neptune wyskoczyła przez przedziurawiony dach limuzyny i wylądowała na asfalcie. Bioniczne nogi całkowicie zamortyzowały jej upadek z piątego piętra. Niesamowite, ile potrafią wytrzymać stopy kevlaru.

- Weź taxi, ja złapię okazję. - szepnęła do niej Michiru. Gdzieś, z odległych zakątków parkingu, dobiegł je odgłos zapalanych silników longmotorcycles Służb Porządkowych. Zawyły syreny policyjne. Michiru mrugnęła do niej i ruszyła biegiem przez parking, po chwili znikając między dwumetrowej wysokości limuzynami...

- Nic się pani nie stało? - zdyszany chłopak w mundurze rekruta Służb Porządkowych stanął obok niej.

- Nie... Byłbyś tak miły i wezwał dla mnie taksówkę?

[date: 03062060 9.42PM]

- Na razie, minna, muszę lecieć. - Ami spojrzała na zawieszony nad tytanową bramą zegar. 9.42PM. Dziewczyny znów będą mówić, że za dużo czasu spędza w Sieci.

- No, cześć.

- Ja ne.

- Tylko nie zapomnij mi wysłać recenzji fanficu!

- Nie zapomnę. - uśmiechnęła się. - Sore dewa mata.

Przełączyła głos na check-command i szepnęła: "logout anime-pl". Sala o tytanowych ścianach rozpłynęła się w powietrzu. Hmm... może jeszcze nie wychodzić z Sieci... może by tak jeszcze sprawdzić...

- Ami. - głos Michiru docierał jakby z innego świata. Nie! Jeszcze nie teraz! Chcę tu zostać... porozmawiać z przyjaciółmi... - Am, mam tę kość pamięci.

Wymruczała "disconnect" i odłączyła z portu na skroni cienki, biały przewód.

- Wszystko poszło zgodnie z planem? - spytała.

- Nie do końca. Ochrona mnie przyłapała.

Palce Ami zatańczyły na konsoli.

[goto Kurotsuki_Corporation.vhc; find Finances.vhc]

- I co? Potraktowałaś ich neurotoksyną? - wyciągnęła rękę po kość pamięci.

- Nie... głupio zrobiłam, używając całej zawartości ampułki na chłopaka, dzięki któremu dostałam się do wewnętrznego systemu Korporacji. Strażników musiałam... zlikwidować.

Ami zmarszczyła brwi. Włożyła kość do kieszeni w konsoli i wystukała jeszcze kilka komend.

- Jakiego chłopaka? Nic mi nie mówiłaś o tej części planu.

- Na balu poderwałam syna jakiegoś viceprezesa. Zaproponowałam mu, byśmy weszli do Sieci. - Michiru uśmiechnęła się tajemniczo.

- Hmm... nie sądzisz, że posuwasz się za daleko?... Rozmawiałaś o tym z Haruką?

- Nawet jeśli, to co z tego? - odparła. - W walce o słuszną sprawę ofiary są konieczne... Zresztą, chłopak żyje. Pewnie właśnie się obudził i jest przekonany, że odprowadził mnie na postój taksówek, a potem poszedł pograć w VR... A Haruka ma dość własnych problemów.

- Co z nią?

- Pamiętasz, jak dwa miesiące temu wróciła z odwyku? Przysięgała, że już nigdy nie będzie brać narkotyków. Dziś przyłapałam ją w łazience ze strzykawką.

- Aha. - Ami umieściła przewód z powrotem w skroni. Przymknęła powieki. - To potrwa tylko chwilę. - szepnęła jeszcze.

<"Aha." - to wszystko na co ją stać. Biedna Ami. Sama nie wie ile straciła, przeistaczając się w żeglującą po Sieci myśl. Internet wyciąga z człowieka resztki emocji i wrażliwości, na które jeszcze możemy sobie pozwolić w tym umierającym świecie. Zabija człowieczeństwo. Stajesz się tylko doskonalszą, organiczną wersją androida.> - Michiru przeniosła wzrok z Ami na ekran komputera, na którym co chwila pojawiały się komunikaty o poczynaniach dziewczyny. - <A kim ja jestem, by ją osądzać? Kim stałyśmy się my, Sailor Senshi, przez ponad sześćdziesiąt pięć lat walki z tym, co nazywamy złem? Nie masz boskiej władzy, Michiru...>

Ami siedziała bez ruchu jeszcze przez dłuższą chwilę.

- Załatwione. - wymruczała "disconnect" i spojrzała na nią wesołymi oczami, dumna, że tak łatwo jej poszło. Dwadzieścia lat wcześniej skrzywiłaby się z odrazą na samą myśl hackowania czyjegoś systemu. Rzeczywistość, w której przyszło żyć Sailor Senshi, zmieniła je całkowicie.

- Już? - zdziwiła się Michiru. - Przecież sama mówiłaś, że mają świetne zabezpieczenia.

- Zapominasz o mikroprocesorze w moim mózgu. Dla mnie te dwie minuty były wystarczająco długie.Przez poziomy alfa i beta przedostałam się już kilka godzin temu, gdy byłaś na balu. Na delcie pozostawiłam bota, który rozpracował hasło. Kość pamięci była potrzebna tylko do gammy i potwierdzenia przelewu zawartości konta. - wyciągnęła wtyczkę i rozparła się w fotelu. - Fundacja Pomocy Chorym na DX imienia Księżny Diany dostała właśnie zastrzyk... - uśmiechnęła się. - Przepraszam, chciałam powiedzieć "dofinansowanie" w wysokości pięciu milionów dolarów. Przelewu dokonał Satomo Naeba, honorowy viceprezes Korporacji.

- Więc możemy sobie pogratulować. - Michiru machnęła ręką i skierowała się do drzwi. - Wielkie dzięki, Ami, jesteś niesamowita.

- I zawsze do usług. - Ami poczekała, aż Michiru zamknie za sobą drzwi i z powrotem usadowiła przed konsolą. Trzeba jeszcze sprawdzić kilka wirtualnych sal...

[date 04062060 1.48AM]

- Zginieeesz! - chudy chłopak z tatuażem w kształcie gwiazdy na czole i jasnozielonymi dredami zachichotał głosem hieny. W ręce trzymał pięciocalowy, kevlarowy scyzoryk, którym wciąż wymachiwał. Sailor Saturn zmarszczyła brwi, chłodno oceniając możliwości swych przeciwników. Obok chudzielca, najprawdopodobniej przywódcy bandy, stało dwóch dryblasów z takimi samymi znakami na czołach. Cała trójka miała jeansowe kurtki i czarne pasy z uwieszonymi po bokach kastetami. Punki z Shibuya-ku. W innych okolicznościach może nawet stanęli by po tej samej stronie, polując na Nieprzystosowanych, czy malując graffiti na murze rosyjskiej ambasady. Lecz teraz... Oni chcieli jej ciała, ona - ich śmierci.

Jeden z karmionych pewnie od dziecka sterydami olbrzymów rzucił się na nią z nieartykuowanym rykiem. Odskoczyła w bok, przeciągając ostrzem kosy po jego krtani. Odwrócił się i spojrzał na swojego szefa zdumionymi, przekrwionymi oczkami. Z tętnicy trysnęła krew, zachlapując niebieską kurtkę i czarny, poszarpany, T-shirt. Złapał się brudną, tłustą ręką za szyję i zwalił na asfalt.

- Kto następny? - wycedziła. Sztuczna skóra jej cybernetycznego przedramienia rozsunęła się bezszelestnie ukazując coś na kształt lufy karabinu. - Albo nie. Sama wybiorę. - źrenica lewego oka zwężyła się i rozjarzyła czerwonym światłem. Hotaru uniosła karabinek.

- Ty mała dziwko... - zasyczał drugi z olbrzymów. Rozległ się strzał.

- Aaah! - chudzielec wrzasnął z obrzydzeniem, gdy odłamki czaszki jego podwładnego uderzyły go w twarz. Obok niego ważące jakieś sto kilogramów ciało uderzyło o chodnik. Zaklął kilkakrotnie i rzucił do ucieczki.

- Nigdzie... - Sailor Saturn ruszyła za nim. - ... nie... - używając kosy jak tyczki wybiła się wysoko w powietrze. - ... pójdziesz! - uderzyła punka barkiem i zwaliła na ziemię. Chudzielec zaskowyczał i zamachnął się nożem.

Odruchowo zasłoniła twarz cybernetyczną ręką. Rozległ się zgrzyt metalu i posypały iskry. Hotaru krzyknęła i szarpnięciem wyrwała scyzoryk z ręki swojego przeciwnika. Punk jęknął.

- Kim... czym... ty jesteś?... - wycharczał.

- Kim? Jestem... - jej oczy rozszerzyły się z przerażenia. Nie znowu! - Jestem... - stanęła niepewnie na nogach i chwyciła za głowę. Chudzielec odskoczył od niej i rzucając przekleństwa zniknął w mroku.

- Jestem Sailor Saturn, wojowniczka o... sprawiedliwość... - wyszeptała.

----------------------------------------------------------------------------

* - Dzień Gniewu

Samurai of SMD, september '97

(samchan@poczta.onet.pl)

Następny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Setsuna87 : 2006-12-04 13:18:14
    Rewelacja!

    Wojowniczki w cyberpunku...za sam pomysł wielkie brawa!

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu