Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Senshi no Unmei: Masayume

Życie w wersji shareware

Autor:Samuel
Gatunki:Cyberpunk
Dodany:2005-08-24 17:33:48
Aktualizowany:2005-08-24 17:33:48


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

[date 22112060 7.00PM]

Godzina siódma, SNN, wydanie regionalne. Przewodniczący koła parlamentarnego Ruchu Odbudowy Japonii Ikegi Saitou nazwał decyzję Izby Niższej "największą pomyłką w dziejach kraju". Przypominamy, że w porannym głosowaniu Kongres odrzucił jego propozycję przeprowadzenia referendum w sprawie podpisania przez premiera porozumienia M.A.I. Głosowanie o przyjęcie porozumienia bez żadnych zmian odbędzie się dwudziestego piątego listopada. 'Konstytucja 2060', jak nieformalnie nazywane są zmiany w konstytucji państwa, które wprowadza M.A.I., jest jedną z największych w historii świata próbą reformy i zliberalizowania gospodarki. Jeśli zostanie zaakceptowana, w konsekwencji parlament sam ograniczy swoją władzę wyłącznie do obrony narodowej i niektórych aspektów polityki zagranicznej. Shiro Kyo, prezes Kurotsuki Corporation, której polityczny odłam, obecnie wchodzący w skład rządzącego Wolnościowego Porozumienia Centrum, prowadził prace nad poprawkami, wyraził obawę przed próbami naruszania porządku obrad, "co może doprowadzić do kompromitacji Japonii w oczach świata". W odpowiedzi na wystąpienie przewodniczącego Ikegi, zwrócił uwagę na fakt, że to właśnie rządy Ruchu Odbudowy Japonii doprowadziły do zaciągnięcia u Kurotsuki olbrzymich długów i tylko dzięki pieniądzom Korporacji Japonia nie popadła w ogólnoświatowy kryzys gospodarczy. Nieoficjalnie mówi się, że niedopuszczeniem do podpisania M.A.I. zainteresowane są grupy yakuza.

<sssht>

Dokładnie przed godziną zakończyła się manifestacja przeciwko podpisaniu porozumienia, kierowana przez Ruch Odbudowy Japonii. W południe uczestnicy pod nowym budynkiem parlamentu i na kilka godzin zablokowali ruch uliczny. Następnie skierowali się w stronę wieży Kurotsuki, lecz zostali zatrzymani przez policję i Służby Porządkowe Korporacji na skrzyżowaniu Aoyama i Ginza Line. Na funkcjonariuszy posypały się wyzwiska, lecz obyło się bez awantur. O godzinie szóstej Ikegi Saitou oficjalnie zakończył pochód.

CLICK!

Sam U. Rai of SMD presents...

Senshi no Unmei: Masayume#2

- Życie w wersji shareware -

"...produkowane przemysłowo symulowane rozkosze podwójnie kuszą."

J.R.R.Tolkien, Mythopoeia.

[date 22112060 7.15PM]

"Człowiek bez religii jest jak ryba bez rowera. Tak. I nie mówcie mi, że jestem bezbożnikiem. Bóg też jest ateistą. Poza tym, każda ideologia rozbija się o procenty. Mówię o alkoholu, nie o endorfinie."

...

- Dobre. - podniosła głowę i z uśmiechem na znudzonej twarzy spojrzała na Jurija. Zdziwiony zamrugał powiekami.

- Co?

- No, to co... Zaraz, ty nic nie mówiłeś?...

- Nie. - ruchem głowy wskazał na siedzącego na przeciwko Tokugakiego.

- Słuchaj.

Saturn wzruszyła ramionami.

- ... interesuje nas jedynie drobna akcja, rodzaj sugestii, by yakuza nie próbowali przeciwdziałać naszym planom. - kontynuował biznesmen, patrząc na nią z dezaprobatą. - Oczywiście, zostawiamy wam pełną swobodę w wyborze miejsca i czasu przeprowadzenia tej... operacji.

Siedzieli w piątkę przy stoliku około okna w małej, portugalskiej restauracji przy Haneda Line. Tokugaki Kyozo w granatowym płaszczu z logo Korporacji wyszytymi na mankietach, Jurij w skórzanej kurtce i dżinsach, oraz Tokimi, Saturn i Kryptonite w plastikowych, holograficznych pelerynach, z kapturami głęboko nasuniętymi na twarze. Wdrukowany w materiał hologram przedstawiał plątaninę sieciowych tuneli i labiryntów widzianą z zewnątrz i zmieniał swój kolor w zależności od kątu, pod którym się patrzyło. Po drugiej stronie baru Saturn dostrzegła dwóch goryli w garniturach z trudem opinających sztucznie powiększone bicepsy. Przyglądali się im i co chwila ich ręce mimowolnie wędrowały do ukrytych pod marynarkami pistoletów.

- Wszystko pięknie. - mruknęła Tokimi, spoglądając na Kyozo ponad tęczowymi okularami a la Jeannie Blackthird. - Ale zadzierać z yakuzą nie jest zbyt bezpiecznie, nawet jak dla nas. Co będzie, jeśli ktoś wpadnie? Nie chcemy rozpętywać następnej wojny ulicznej.

- Moi pracodawcy zapewnią wam wszelki potrzebny sprzęt i pomoc techniczną, lecz nie chcą, by ktokolwiek, poza yakuzą, identyfikował ich z tą operacją.

- jak każdy ważniak ze świata tokijskiej arystokracji, Tokugaki był człowiekiem, który zastępował jedno słowo dziesięcioma gdy tylko miał ku temu sposobność. - Wszelkie ryzyko musicie więc wziąć na siebie. Moi pracodawcy płacą jedynie za wykonane zlecenie. Pani, jako przywódczyni Kainitów, powinna wiedzieć o tym najlepiej.

Tokimi wyszczerzyła zęby, a Kryptonite parsknął cicho, dusząc śmiech.

- Ja nie jestem Kainitą. Oni są. - wskazała na pozostałą trójkę. - Ja odpowiadam za Duchów Sieci.

To stwierdzenie rozbawiło Saturna. Oczywiście, Tokimi miała duże wpływy u Duchów, jako najlepszy dealer hipnotyków i syntetycznych halucynogenów w dzielnicy. Podobnie Jurij i Krypto wśród Kainites, którzy przybrali to miano w hołdzie, lub raczej dla zabawy ku pamięci Kaina, zmarłego dwa miesiące temu charyzmatycznego przywódcy anarchistów. Lecz żaden z nich nie był szefem. Oczywiście, Jurij mógł porozmawiać z paroma ludźmi, powiedzieć: 'Słuchaj, stary, jest sprawa. Jeden gość dał mi zlecenie, mam załatwić taki magazyn z dragami. Zbierz chłopaków. Robimy wypad.', ale ci z którymi rozmawiał, równie dobrze mogli mu odmówić.

W czasie ostatnich kilku miesięcy dużo się zmieniło. Koniec wojny ulicznej z grupami skin-headów spowodował rozpad punków z powrotem na małe gangi, różniące się chociażby rodzajem zażywanych prochów. Każda grupa przyjęła jakąś tajemniczo i groźnie brzmiącą nazwę, wybrała sobie lokale, meliny i dostawców narkotyków, a następnie ogłosiła się alternatywną subkulturą. Doszło do tego, że określenie 'punk' mogło zostać odebrane jako obraza.

- Musimy się jeszcze skontaktować z paroma osobami. - odezwał się Jurij.

- Rozumie pan, że nie jesteśmy tak shierarchizowani jak gangi... grupy młodzieżowe z centrum. To trochę potrwa.

- Tak. Mam tego świadomość.

Saturn zmarszczyła brwi i wyjrzała za okno. Czarny chevrolet bez numerów rejestracyjnych z piskiem opon wyjechach zza zakrętu i pomknął w ich stronę, równolegle do restauracji. Z siedzeń wychyliło się dwóch mężczyzn w kominiarkach, z pistoletami maszynowymi w opiętych skórzanymi rękawicami dłoniach. Kierowca zahamował. Przez chwilę widziała jego twarz. Później rozległo się wściekłe ujadanie uzi.

Szyba zadrżała i z brzękiem tysięcy srebrnych dzwoneczków rozpadła się na kawałki. Tokugaki wyprostował się, nienaturalnie odchylając głowę do tyłu. Jego prawe oko przestało istnieć, a jego miejsce zastąpiła bezkształtna, czerwona dziura. Upadł na stół bez życia. Gdzieś z oddali dobiegły wrzaski przerażonych klientów, przeplatane hukiem Smith & Wessonów goryli martwego biznesmena. Płaszcz Tokimi zafurkotał, gdy dziewczyna w mgnieniu oka skryła się pod stołem. Jurij krzyknął coś, wstał i po chwili zwalił się na Saturna strącając ją na podłogę. Na jego piersi wykwitły dwie nierówne, okrągłe plamy czerwieni. Kryptonite jęknął i upadł, odpychając krzesło. Saturn dotknęła chłodnej stali ukrytego pod płaszczem Magnum - wydostała się spod ciała Kainity, przeturlała w kierunku środka sali i wyciągnęła broń.

[x0301/targeting done]

Strzał. Kula zagłębiła się w czaszce jednego z napastników, zmieniając jego nos w bezkształtną masę mięsa i krwi. Upadł na siedzenie samochodu, martwy, zanim zdążył poczuć ból. Chevrolet ruszył z piskiem opon.

Dysząc ciężko podniosła się na nogi i rozejrzała się po sali. Przynajmniej jeden dostał. Skurwiel. Kim byli? Jakaś kobieta, przypadkowa ofiara, wrzeszczała niezrozumiale, patrząc z przerażeniem na zbroczoną krwią sukienkę. Kula utkwiła w jej udzie. Kilka innych osób zostało zranionych, ale chyba nie było ofiar śmiertelnych. Odłamki szyby leżały rozrzucone po całym pomieszczeniu. Wzrok Saturna padł na wyczołgującą się spod stołu Tokimi. Obok niej oparty o wywrócone krzesło siedział Kryptonite, jęczał cicho i lewą ręką przytrzymywał potrzaskany prawy bark.

- Jurij?... - szepnęła. Chłopak leżał na plecach, z martwymi oczyma tępo wpatrzonymi w sufit. Z jego ust powoli spływała strużka krwi.

[date 22112060 7.32PM]

- Żegnam panów. - głos Kyo był zimny jak lód. Hiroshi uśmiechnął się pod nosem, przytakując następnej myśli, która przyszła mu do głowy. Trzydzieści osiem setnych stopnia Celsjusza.

Drzwi za plecami dwójki mężczyzn w czarnych prochowcach zamknęły się z cichym trzaskiem zamka magnetycznego. Próby negocjacji z yakuzą zakończyły się fiaskiem, jak przewidywały obydwie strony. Była to w zasadzie jedyna rzecz, co do której i Tygrysy Ognia i Kurotsuki były zgodne. Chodziło oczywiście o pakiet poprawek do konstytucji. Shiro chciał ograniczenia uprawnień parlamentu, by poszerzyć swoją władzę bez zbędnych wydatków na korupcję - Aruji Shinobi, szef Tygrysów, pragnął utrzymać status quo i 'swoich' ludzi na rządowych stołkach. Shiro chciał zniesienia ceł na surowce i komponenty, których znaczną część Korporacja sprowadzała z Europy - Shinobi nie mógł tego zaakceptować, gdyż yakuza straciłaby wtedy miliony na przemycie, a raczej na nagłym jego braku. I tak dalej, i tym podobne. Obydwie organizacje obracały olbrzymimi pieniędzmi na tym szczególnym pograniczu rynku, które rozdzielało politykę od gospodarki. Jeśli porozumienie zostanie podpisane, Tygrysy Ognia bardzo na tym stracą, a Japonia w praktyce znajdzie się pod rządami Kurotsuki Corp. Kartą przetargową yakuza w tej wojnie o władzę były pewne dokumenty... dokumenty brużdżdżące Kurotsuki, mówiące o skorumpowanych urzędnikach i potajemnych przemytach broni, z których Korporacja ciągnęła zyski. Lecz Shiro również miał kilka asów w rękawie. I teraz, skoro zniknęły ostatnie szanse na układ z Tygrysami Ognia, przyszedł czas, by ich użyć.

- Eiji-kun. - powiedział Shiro, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. - Śledź ich i monitoruj wszystko. To bardzo ważne.

Hiroshi niedbale skinął głową i ruszył w kierunku drugich drzwi - małego wyjścia dla służby. Całe przedstawienie, szumnie nazwane konferencją, odbyło się w małym pokoju hotelowym w centrum miasta. Z zaciemnionymi oknami, przez które mogliby podglądać wśbiscy dziennikarze w swych wszędobylskich helikopterach i przy udziale zaledwie pięciu osób: szefów organizacji, oraz ich osobistych 'ochroniarzy'. Śmiechu warte, biorąc pod uwagę, że ochroniarz Shiro był równocześnie administratorem intranetu jego korporacji, a ochroniarz Shinobi'ego od dwóch lat lojalnym pracownikiem tejże. Był wtyczką, dzięki której Eiji Hiroshi wiedział o każdym ruchu wodza Tygrysów. W jego głowie tkwił genialny produkt najnowszych osiągnięć Korporacji - maciupki neurochip, przekazujący do komputerów Kurotsuki całe spektrum obrazu, dźwięku i dotyku. Na żywo. Hiroshi wiedział, o której Shinobi wstaje, jaki jest jego ulubiony gatunek wina i jakie majteczki nosi jego żona. Za to szef yakuzy nie wiedział, że jego oblubienica puszcza się z jego ochroniarzem.

Mimo to praca na najwyższym szczeblu korporacyjnej drabiny wcale nie cieszyła Hiroshi'ego - za łatwo było z niej spaść. Tak jak Jeremy Smith, jego były współpracownik, kilka miesięcy temu - zwolniony bez wyraźnego powodu. Podobno musiał wyjechać aż do Osaki, by zdobyć nową pracę... Nieważne. Hiroshi zamknął za sobą drzwi, wzruszył ramionami i skierował do windy.

Chwilę po jego wyjściu rozdzwonił się stojący na szklanym biurku wideofon. Kyo beznamiętnie nacisnął klawisz i wyczekująco spojrzał na ekran. Twarz pojawiającego się na ciekłokrystalicznym wyświetlaczu Japończyka nie zdradzała najmniejszego śladu emocji.

- Wszystko przebiega zgodnie z planem, Shiro-sama. - odezwał się głosem służbisty. - Tygrysy połknęły haczyk. Tokugaki-kun nie żyje. Zginął jeden z punków, drugi jest ciężko ranny. Ich przywódczyni ocalała.

- Dobrze. - Kyo zamyślił się na chwilę. - Skontaktuj się z nią. Przekaż wyrazy ubolewania i namiary na główną kwaterę Tygrysów. Wyraź chęć pomocy w razie rewanżu. Jestem pewien, że już planuje zemstę.

- Tak jest, Shiro-sama. - ekran zgasł i schował się we wnętrzu czarnej skrzynki urządzenia. Kyo uśmiechnął się do własnych myśli. Dziś w nocy w magazynie przy Kitahara Road Shinobi odbierze przerzut kokainy z Wenezueli. Będzie tam jego ochroniarz. Eiji nagra całą operację, i w ten sposób Kurotsuki uzyska gwarancję, że yakuza nie zagrożą głosowaniu. Lecz to nie wystarcza - Tygrysy Ognia muszą zostać wyeliminowani. Muszą dostać lekcję, której nigdy nie zapomną. Dlatego właśnie Kainites i Duchy Sieci dostaną swoją zemstę, oraz broń dla jej wypełnienia. Uwikłani w wojnę z ulicznymi gangami yakuza nie będą więcej stanowić zagrożenia.

[date 22112060 9.05PM]

Chiba. Niewielka prefektura, którą od Tokyo oddziela jedynie tablica informująca, że stojące obok siebie biurowce płacą czynsz innym urzędnikom. Centrum nielegalnej medycyny, handlu mikrochipami, cybernetycznymi kończynami z demobilu po rosyjskiej armii i przerzutu narkotyków z Wenezueli do Hong-Kongu i z powrotem. Przystań dla szukających chwili na złapanie oddechu doświadczonych netrunnerów i raj dla żądnych wrażeń kandydatów na takowych. Zwykli mieszkańcy Chiby już dawno przyzwyczaili się do krążących po ulicach wyrzutków społeczeństwa i najwyższym w Japonii wskaźniku przestępczości. Uprawianie kontrolowanego stanu lekkiej paranoi stało się dla wielu z nich czymś w rodzaju hobby, szczególnie przydatnego podczas późnych powrotów do miejsc zamieszkania.

Mała kafejka na przedmieściach, o ile Chiba miała przedmieścia, będąc miastem zewsząd otoczonym Wielkim Tokyo i kilkunastoma małymi prefekturami. Miejsce dla repatriantów, prostytutek, ćpunów i handlarzy prochami. Około 90% stałych mieszkańców lokalu było gaijinami - białymi, czarnymi, latynosami i hindusami, którzy po japońsku potrafili powiedzieć zaledwie 'dzień dobry', 'do widzenia' i 'spierdalaj'. Oczywiście ci, którzy nie mieli w mózgu mikrochipa ze słownikiem i gramatyką języka.

- Widzisz, Ten'ou. - tłumaczył bełkotliwie przeraźliwie chudy Europejczyk w lustrzanych okularach i plastikowym płaszczu. Mówił po angielsku z lekkim normandzkim akcentem. - Pochodne amfy są po to, by wyj... ść z doła po heroinie. Hipnotyki bieszsz... bierzesz, żeby zwalczyć zapaść po amfowym haju. A heroina poprawia h... humorek w czasie depresji po hipnotykach.

- Mam gdzieś twoje rozumienie gospodarki, Lucas. - mruknęła siedząca naprzeciw niego blondynka. - Poza tym za dużo bierzesz, żeby być szanowanym dealerem.

- Nie chodzi o to, że biorę. - odpowiedział handlarz. - Po prostu mój organizm cierpi na silny niedostatek narkotyków.

Siedzący obok niego pijany murzyn wybuchnął śmiechem. Śmiał się głupio, rozsiewając wkoło smród alkoholu i gnijących między zębami kawałków hamburgera, aż oczy zaczęły mu łzawić. Wtedy przestał i przecierając powieki wyszczerzył do blondynki żółte zęby. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest już wpół do słodkiej drzemki pod stołem.

- Dooobra. - mruknął. - Musisz wiedzieć, że mam dzisiaj waszsz... ważne szsz.. spotkanie... I wcale nie jestem nieszszanowany. A co, chcesz kupić dragi u nieszsz... anowanego dealera?

Dziewczyna wbiła wzrok w plastikowy blat stołu, przyglądając się swemu niewyraźnemu odbiciu.

- W tym rzecz, że tak. - warknęła cicho. - Coś się popsuło... potrzebuję trochę roztworu endorfiny.

- O! - zauważył murzyn, a Europejczyk z szerokim uśmiechem na twarzy wyciągnął w jej kierunku kościste ręce.

- Biedne dziecko. - zakwlił. - Chodź do tatusia. Tatuś to naprawi. Tatuś naprawi swoją małą dziewczynkę.

- Gadasz bez sensu. - spojrzała na niego smętnie. - Masz coś przy sobie?...

Chudzielec z namysłem włożył rękę do kieszeni płaszcza i wyciągnął jakąś małą ampułkę. Przez chwilę przyglądał się jej bezbarwnej zawartości, a później podał dziewczynie.

- Tak się sk... sk... składa, sze mam. Sześćdziesiąt procent w jednorazowym dozowniku. Starczy na dwa, trzy tygodnie. Jeśli będziesz rozsądnie używała.

- Ile? - zapytała, obracając fiolkę w dłoni.

- Dla ciebie, dziecinko, za friko. - rozłożył ręce. - Prezent.

Wstała, starannie zasuwając za sobą krzesło i chowając dozownik w kieszeni kurtki.

- Dzięki. - mruknęła odchodząc. - Na razie.

- Cała przyjem... no... ść po mojej stronie. - usłyszała jeszcze głos Lucasa.

Przeciskając się przez tłum dotarła do wyjścia. We wnętrzu śmierdziało. Potem, alkoholem, tytoniem i marihuaną. Czasami także moczem. Na zewnątrz również śmierdziało, ale inaczej. Cywilizacją. Odetchnęła głęboko, postawiła kołnierz kurtki i ruszyła w kierunku zaparkowanego nieopodal longmotorcycle. Ciepły, ciężki podmuch zgniłego powietrza owionął ją, niosąc ze sobą nie pierwszej jakości zapachy Zatoki.

Coś się popsuło... Twoje życie, Haruko Ten'ou. Przyrzekałaś tyle razy, tyle razy rzucałaś, by później na nowo zapadać się w to piekło. Za każdym razem głębiej. Przyznaj, że już nie potrafisz bez tego żyć. Ile trwała ta ostatnia przerwa? Pięć miesięcy, siedemnaście dni, tak? Dokładnie. Aż do dzisiejszego popołudnia, gdy igła z zaledwie pięcioprocentowym roztworem endorfiny wbiła się w twoje ciało. Przypomnij sobie, na co składałaś ostatnią obietnicę. Na Ciebie i Michiru. Razem. Teraz to już przeszłość. Jak będziesz mogła spojrzeć jej w oczy po tym co zrobiłaś?

Wyłączyła guarda, wsiadła na motocykl, czerwono-czarną hondę haiku, i kciukiem dotknęła płytki kontrolnej. Komputer przeskanował jej linie papilarne i silnik zawarczał posłusznie. Jechać. Zapomnieć o wszystkim.

[date 23112060 11.30AM (Bogota, Lima MT): 22112060 9.30PM (Tokyo MT)]

Trzy i pół godziny lotu Concorde z Tokyo do Los Angeles. Półtorej godziny postoju i tabletka kofeinowa, dla złagodzenia skutków zmiany strefy czasowej. Następne dwie i pół godziny na trasie San Francisco - Miami. Godzina spędzona w lotniskowej restauracji i kolejna tabletka. Wysłuchanie hologramu dziennikarki, omawiającej zbliżające się głosowanie w Japonii. Cały świat żył, jak to określił jakiś amerykański polityk, "narodzinami drugiego na świecie państwa wolnościowego i przełomu w historii". Też coś. Pierwsza była Kuba, z tym że ona pozostawała w unii towarowej z Europą i USA, więc nawet zmartwychwstały Fidel Castro nie mógłby jej zaszkodzić. Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna też była przełomem, dopóki jedna czwarta mieszkańców nie umarła z głodu, a pozostali bez oporów poddali się sąsiadom z południa. Wygląda na to, że miesięczny pobyt na Haiti przyda się jeszcze do jednej rzeczy - jeśli w Tokyo wybuchną zamieszki, będzie można poprosić o azyl.

Później półgodzinny lot do Port-au-Prince. Zameldowanie się we wliczonym w koszta podróży hotelu West Coast Airlines - rezerwacja wykupiona na dwadzieścia cztery godziny, wliczona w koszta lotu - rozładowanie bagaży w przechowalni, prysznic i sen. Obudziła się o siódmej rano czasu lokalnego - akurat, by doprowadzić się do porządku, spakować najpotrzebniejsze rzeczy i zdążyć na zamówiony, bezzałogowy poduszkowiec. A potem nastąpiła trzygodzinna podróż wzdłuż wybrzeża, na południe od miasta.

Kierowany przez znajdującą się w centrum West Coast Airlines Sztuczną Inteligencję pojazd wypluł ją w połowie drogi do piekła, natychmiast zawrócił i pognał w stronę Port-au-Prince. Przez chwilę spoglądała za nim obojętnie, a później rozejrzała się po otaczającym ją pustkowiu. Wpół do jedenastej, koniec listopada i dwadzieścia dwa stopnie w cieniu. Za jej plecami morskie fale z cichym szumem atakowały plażę, a przed nią haitańska dżungla witała przybysza setkami odgłosów. Światło słońca z trudem przebijało się przez splątane konary drzew. Koniec listopada i dwadzieścia pięć stopni w cieniu. Eh...

Jakieś dwadzieścia metrów na prawo od Michiru biegnąca wybrzeżem betonowa jezdnia wypuszczała odnóże w postaci ubitej kołami ciężarówek szosy, która zaraz ginęła wśród drzew. Dziewczyna zarzuciła na ramię torbę podróżną, wzruszyła ramionami, proponując myślom, by dały jej święty spokój i ruszyła w jej kierunku.

Dżungla zamknęła się za nią jak brama zamku w jakimś tandetnym horrorze, by pół kilometra krętej ścieżki dalej otworzyć się w ten sam sposób, odsłaniając niewielką rolniczą wioskę. Michiru zobaczyła kilkadziesiąt chat rozsypanych chaotycznie dookoła placu pośrodku polany, kilka obdrapanych półciężarówek i nagich, czarnych dzieci bawiących się z wszechobecnymi kundlami. Pokręciła ze zdumieniem głową - w ciągu ostatnich sześćdziesięciu sześciu lat wioska prawie w ogóle się nie zmieniła. W tym momencie dzieciaki dostrzegły ją. Najstarszy, może siedmioletni chłopiec, machnął w jej kierunku ręką i krzyknął coś niezrozumiale. Po chwili wszystkie rozbiegły się do domów. Michiru podeszła bliżej - centralnym punktem wioski była ustawiona na placu wielka drewniana balia, po brzegi wypełniona wodą. Zbliżyła się do niej, zdjęła torbę i zanurzyła ręce.

- Czego tu szukacie, panienko? - odezwał się ktoś. Mówił z twardym, typowo haitańskim akcentem, co w połączeniu z płynnymi, niewyraźnymi sylabami języka francuskiego dawało trochę komiczny efekt.

Obróciła się w kierunku, z którego dobiegał głos. Wyglądający na jakieś czterdzieści lat wieśniak, ubrany w brudne, dżinsowe spodnie, stał na schodach swojej chaty, w prawej ręce trzymając starego Winchestera. Przyglądał się jej podejrzliwie.

- Gdzie jest wasz kapłan? - zapytała, trochę zbyt starannie wypowiadając końcówki. Mężczyzna uśmiechnął się i końcem lufy wskazał na niewielki budynek po drugiej stronie placu.

- Jamsey! - krzyknął, a później dodał coś w gardłowym narzeczu, którego Michiru nie mogła zrozumieć.

Przez chwilę nic się nie działo. Jedynie popychane ciekawością dzieci zaczęły ostrożnie powracać na plac, przyglądając jej się jak jakiemuś duchowi.

Krzywe, bambusowe drzwi chaty, na którą wskazał wieśniak, otworzyły się powoli i stanął w nich wysoki, postawny mężczyzna. Wyglądał na trzydzieści, może trzydzieści pięć lat. Nosił poszarpane na brzegach flanelowe szorty w biało-niebieską kratę i czerwoną koszulę z tego samego materiału. Na jego szyi wisiał gruby naszyjnik z psich zębów, grzechoczący przy każdym ruchu. Brązową twarz znaczyły jasnoszare blizny - koloru nadawała sproszkowana kreda, delikatnie wprowadzona pod skórę - ciągnące się od nasady nosa, szerokim łukiem aż po brodę. Kręcone włosy, długie na jakieś dwadzieścia centymetrów, były posplatane w dziesiątki warkoczyków. Typowy oszust, znający się trochę na medycynie, bazujący na naiwności i zabobonach zacofanej, wiejskiej społeczności, mogłoby się zdawać. Gdyby nie oczy. Wpatrzone w nią badawczo i przeszywające na wylot. Niebieskie.

Zszedł z ganku i zbliżył się do niej, marszcząc brwi.

- Agwe. - mruknął niewyraźnie, stwierdzając raczej, niż pytając. Skinęła głową. Stanął przed nią, wzrokiem odszukał jej spojrzenie i zamarł w bezruchu. Przez dłuższą chwilę patrzyli sobie głęboko w oczy.

- Tak... - szepnął po angielsku, wskazując na swoją chatę. - Wejdź do środka, proszę. Długo czekałem na ten dzień. - odwrócił się i ruszył, nie spoglądając za siebie. Podążyła za nim.

We wnętrzu panował ciepły zaduch i ten szczególny rodzaj półmroku, w którym wszystko widać wyraźniej niż w świetle dnia. W środku budynek wyglądał na większy niż z zewnątrz - jedynymi meblami było łóżko, druciana prycza i niebieski materac, krzesło, oraz drewniania szafka, na której stała zapalona świeca. W powietrzu unosił się delikatny swąd dymu.

- Siadaj. - mruknął. - Gdziekolwiek.

Krzesło wyglądało jak miejsce zamieszkania trzeciego, lub czwartego już pokolenia korników. Wybrała łózko.

- Wiesz o mnie. - stwierdziła, siadając. Żelazo zaskrzypiało pod naciskiem.

- Pradziadek powiedział mi przed śmiercią, że któregoś dnia powrócisz do naszej wioski. Dahomey Jones. Mówił, że cię zna. - stwierdził, kładąc dłonie na oparciu krzesła. Uśmiechnęła się pod nosem. Jeśli ten człowiek wiedział o Sailor Senshi, nie dawał tego po sobie poznać nawet najmniejszym ruchem.

- Niebieskowłosa dziewczyna otoczona mocą Władcy Morza, Agwe. Przybyłaś "dokończyć nauki", czyż nie?

Skinęła głową.

- Czułam, że muszę tu przyjechać. I choć nie wierzę w twoich bogów...

Roześmiał się, przerywając jej.

- Jesteś Japonką, a mówisz jak typowa Europejka. - powiedział. Spoglądał na nią poważnymi, błękitnymi oczyma, jakby chciał przewiercić się nimi przez czaszkę, wyciągnąć duszę i przyjrzeć jej się z bliska. - Pradziadek mówił, że spotkałaś się z nim. Dawno, bardzo dawno temu.

- Ja...

- Nie odpowiadaj. - mruknął. - Na świecie jest wiele dziwnych rzeczy. Te oczy... - palcem wskazującym pokazał na swoje tęczówki. - Nie noszę szkieł kontaktowych. Dahomey mówił mi o tobie wiele rzeczy. Jeśli przynajmniej połowa z nich jest prawdą, nie możesz nie wierzyć. Czujesz magię.

- Można tak powiedzieć. - wbiła wzrok w podłogę. - To nie jest tak, że widzę, czy dotykam... Ja raczej rozumiem ją. Cokolwiek by to miało znaczyć.

Pokiwał głową.

- Dahomey miał potężną moc. Ja niestety jestem tylko jego marnym naśladowcą. - schylił się i otworzył drzwiczki szafy. Ze środka wyciągnął wielką, drewnianą łyżkę, zdobioną ptasimi piórami i woreczek z jakimś dziwnym, wielokolorowym proszkiem. Kawałki liści... Może jakieś zasuszone grzyby. - Zapewne podróż nie należała do najprzyjemniejszych?

Pytanie zaskoczyło ją lekko.

- Wzięłam tabletki kofeinowe. - uśmiechnęła się słabo. - Sen po nich jest długi, ale płytki.

- Hmm... na pewno jesteś zmęczona. - wysypał na łyżkę odrobinę proszku i dodał wody ze stojącego obok, na podłodze, dzbanka. Później podniósł się i przez dłuższą chwilę ogrzewał płyn nad świecą.

- Przeżyję... - mruknęła, obserwując go. Gdy uznał, że wywar jest już gotowy, podał jej łyżkę.

- Voila, m'selle. Czuję, że mimo wszystko jesteś bardzo zmęczona. Wypij to. - ostatnie zdanie zabrzmiało jak uprzejme polecenie.

- Co to jest? - zapytała, spoglądając niepewnie na zieloną ciecz, po której powierzchni pływały brązowe skrawki liści.

- Środek uspokajający. Uwierz mi, nie chciałabyś wiedzieć, z czego został przyrządzony. - odparł. - Zapewniam, że nie jest trujący.

- Skoro tak mówisz. - upiła trochę. Smakowało jak herbata. Wypiła całą zawartość łyżki i spojrzała na houngana. Wydawał się jakiś... rozmyty. Zresztą, cała rzeczywistość nagle zaczęła tracić ostrość. Chyba naprawdę jest bardzo zmęczona. Zakręciło jej się w głowie i upadła na bok, na pościel. Ostatnią rzeczą, którą usłyszała, był stukot uderzającego o podłogę drewna.

[date 22112060 9.37PM]

Wiatr jakby od niechcenia bawił się jej włosami. Plątał kruczoczarne pasemka, rozczesywał i plątał na powrót. Gładził jej twarz ciepłem ogniska. Ogień. Mimo zamkniętych powiek widziała chylące się ku niej płomienie, niczym słudzy kłaniający się swej pani. Otaczały ją ciszą, niedopuszczając w wewnętrzny krąg swego spokojnego szumu głosów cywilizacji. Pozwalały wyciszyć się i zagłębić w medytacji. Były przyjaciółmi...

Lecz czasami... Czasami płomienie po prostu są inne. Żyją własnym życiem, przedostają się do umysłu, szepczą duszy nieznane pieśni, podsuwają niezrozumiałe wizje. Stają się otwartą księgą przyszłych zdarzeń, zapisaną aluzjami i symbolami. Mówiącą własnym językiem.

Tygrys... Rei słyszy za sobą czyjeś ciche, ostrożne kroki. Nie, to Mako-chan - pogrążona w medytacji prawie słyszy bicie serca dziewczyny, kiedy ta podchodzi do niej, równocześnie próbując nie przerwać wizji. Mimo to - Rei wręcz czuje niemą sugestię płomieni - Mako-chan staje się olbrzymim dzikim kotem, wśród ciemności udającym się na polowanie.

TYGRYSIE, BŁYSKU W GĄSZCZACH MROKU...

- Jakiemuż nieziemskiemu oku... - szepcze mimowolnie i wyczuwa na swojej skórze wzrok zaskoczonej Jupiter. Wzrok kota. Okrągłe, błyszczące źrenice, otoczone złotymi pierścieniami gładzą jej twarz swym spojrzeniem. Z dawna zaponiany symbol imperium, dawnego porządku i tradycji.

PRZYŚNIŁO SIĘ, ŻE MROK ROZŚWIETLI...

Bogowie. Wizja zmienia się - płomienie walczą z ostrymi jak katana podmuchami wiatru, tygrys rozmywa się i miesza z żółto-czerwonym blaskiem. Bogowie śniący sen do snu niepodobny. Zapada ciemność, z której kolejno wyłaniają się, rodzą, ludzkie postacie. Haruka walcząca z demonami wydostającymi się z jej własnego ciała, krew na jej twarzy i stroju. Półprzezroczyste cienie unoszą się dookoła niej, chichoczą i pokazują ją sobie palcami. Uderza, lecz jej pięści trafiają w pustkę.

Młody chłopak, po którego ciele wspina się płomienny tygrys. Lecz on nie czuje palących go płomieni. Mimo, iż jego skóra pokrywa się wstrętnymi oparzeniami, on słucha z nabozną pokorą głosów okrążających go duchów - Kłamstwa, Idei i Ułudy. Idea chce dobrze, lecz Kłamstwo i Ułuda wypaczają sens jej słów, aż wszystkie pogrążają się w chaosie.

Ami-chan, opleciona płonącą zielono pajęczyną marzeń. W jej pustych, mętnych oczach gnieździ się jedynie strach i obrzydzenie. Do świata, ludzi, siebie samej. Zakrzywione pazury demona błądzą po jej twarzy, wsuwaja się pod ubranie, pieszcząc ciało. Ami uśmiecha się nieprzytomnie, jak narkoman niesiony przypływem heroiny.

Hotaru. Sailor Saturn. Kryształ serca błyszczy na jej piersi, rozświetlając mrok i opromieniając posępną twarz. Nad jej granatowymi, targanymi wiatrem włosami unosi się pionowe oko bez powiek o nieziemskim spojrzeniu. Oko śni... I znów wszystko ginie, jak kartka papieru gnana huraganem.

SKUPIONA GROZA TWEJ SYMETRII?

Obudziła się mrugając powiekami, oddychając szybko. Przez chwilę jeszcze jej rozszalała wyobraźnia nie chciała usunąć ze świadomości okropnych obrazów.

- Bogowie... - wyszeptała między jednym, a drugim haustem powietrza.

- Co?... - Makoto siedziała obok niej, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Blask ogniska rzucał na jej zieloną kurtkę tańczące cienie. Zaniepokojona wpatrywała się w przyjaciółkę. Delikatne podmuchy wiatru bawiły się jej włosami. - Przepraszam, nie chciałam ci przeszkadzać... Po prostu przyszłam popatrzeć na ognisko.

- Nie... To nie ty... - Rei poczuła jak drętwieją jej stopy. Podniosła się z klęczek i po krótkiej chwili mocowania się z własnym, osłabionym ciałem, usiadła po turecku. - Mako-chan... Ami cię potrzebuje... - mruknęła, dotykając ręką skroni. Głowa bolała ją jak diabli.

- Ami-chan? Czemu?

- Nie wiem... Po prostu czuję, że będziesz jej bardzo potrzebna... Proszę.

Mako-chan wzruszyła ramionami i podniosła się powoli.

- Potrzebujesz czegoś? Herbaty? Może powinnaś się położyć?

- Nie, nic mi nie jest...

- Na pewno?

- Na pewno. Idź już. - Rei uśmiechnęła się do niej słabo.

- Dobrze, pójdę sprawdzić, co z Ami. - powiedziała Makoto. - Ale ty... Uważaj na siebie.

- Wszystko jest w porządku, Mako-chan. - Rei machnęła ręką. - Posiedzę tu jeszcze trochę. Nie ma strachu.

- To na razie.

- Na razie. - przez dłuższą chwilę spoglądała za odchodzącą Jupiter. Jesteś tylko pionkiem w tej grze, Makoto, jeszcze nie nadeszła twoja kolej na zamianę w królową...

Obróciła się do ogniska - czuła, że coś się wydarzy i ona będzie miała w tym udział. Jeszcze tej nocy.

[date 22112060 9.50PM]

Informacje o Jizono mniej-więcej zgadzały się z tym, czego dowiedziała się Haruka. Wszystko było zapisane czarno na białym, albo raczej jedynkami na zerach, w zwykłym raporcie, który od paru lat kisi się w korporacyjnym archiwum. Trzeba będzie podziękować Hiroshi'emu za przekonanie guardów, że Mizuno Ami, niebieskowłosa dziewczyna grzebiąca w chronionych przez nich plikach, ma priorytet 10.

Już po kilkunastu minutach dotarła do opatrzonej kodem N20-00 grupy eksperymentalnej, złożonej z ośmiu królików doświadczalnych. Okazało się, że Korporacja testowała implanty oparte na hybrydzie kwarcu i ludzkich neuronów trzy lata przed oficjalnym wprowadzeniem ich na rynek.

Jizono był typowym testerem - słabo zaznajomiony z Siecią, wypożyczał chirurgom swój mózg, a oni wkładali w niego cuda najnowszej techniki i sprawdzali, jak działają. Robota prosta, łatwa i w miarę bezpieczna, zarobki też niczego sobie, ale...

No właśnie - w takich sprawach zawsze jest jakieś "ale". Jizono dorabiał na boku. Mimo, iż króliki doświadczalne były zawsze pod stałą obserwacją ludzi Korporacji, udało mu się w jakiś sposób nawiązać kontakt z konkurentem Kurotsuki. Za zarobione pieniądze kupił na prawdę potężny sprzęt i zainstalował go w wynajętym baraku na przedmieściach. Pod pozorem zwykłych wycieczek po Sieci łączył się z niewinnie wyglądającym serwerem w Berlinie, gdzie zawartość jego czaszki była pobieżnie skanowana. Dzięki temu niemieccy naukowcy podążali zawsze krok za krokiem za swoimi kolegami z Japonii. Najwyraźniej Kurotsuki zaczęła podejrzewać go o podwójną grę i pewnego razu wszczepiono mu chipa z morderczym programem, który rozwalił tamten serwer. W raporcie napisano, że uszkodzenie mózgu Jizono było efektem małego błędu w programie i sprzężenia zwrotnego, które przez niego powstało. Korporacja zabrała Hisashi'ego do kliniki i po trzech miesiącach Jizono odzyskał przytomność. Wtedy też zaczął opowiadać o głosach, które słyszał w Sieci. Po chwilowym zainteresowaniu wywalili go na zbity pysk.

Hmm... później następowała wzmianka o badaniach nad bronią biologiczną, w której miała swój udział grupa eksperymentalna N20-00...

Ami opieszale przesuwała się wśród bibliotek danych. Znajomość wszystkich haseł aż do poziomu gamma, oraz autoryzacja admina systemu (Hiroshi-chan! Kocham cię!) pozwalały jej na nieskrępowane buszowanie pośród raportów, statystyk i innych wypocin setek pracowników Kuortsuki. Oczywiście, nawet administrator nie miał dostępu do najbardziej strzeżonych tajemnic Korporacji - niektóre pliki miały adnotację "Chairperson Only" i całą masę własnych zabezpieczeń, tak że jedynie prezes Kurotsuki i kilku viceprezesów miało do nich dostęp. Tak było w przypadku głównego raportu dotyczącego Jizono Hisashi'ego. Ami musiała się posłużyć swoimi prawie nadprzyrodzonymi - biorąc pod uwagę sprzęt, którym dysponowała - zdolnościami hackera.

Eh... Co jeszcze?... A, tak - Minako-chan prosiła o jakieś informacje na temat prezesa Kurotsuki...

Przeskok. Zmiana adresu w lewym górnym rogu pola widzenia.

- Co się?... - przetarła oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Zamiast granatowego wnętrza sześcianu i setek ikon, dookoła rozciągała się pustynia.

Poczuła na twarzy suchy, szorstki wiatr i zadrżała, bardziej ze zdziwienia, niż z zimna. Środek nocy. Gdzieś, na horyzoncie, czerń nieba stykała się z szarymi, nagimi skałami. Pod stopami Mercury przesypywał się lśniący w świetle księżyca piasek. Rozpoznała to miejsce - jeden z konstruktów VRG 'CaRnAgE'. Niewielka skalna pustynia na wschód od Wolnego Miasta Kashmeer. Ale dlaczego zamiast w bazie danych, znalazła się tutaj? Już chciała dokonać kolejnego przeskoku, gdy piasek przed nią zawirował i uniósł się w powietrze, formując na kształt ludzkiej postaci.

'Witam', zaszumiał piasek.

Kształt był niewyraźny, a drobiny wciąż zmieniały swoje położenie.

'Sprytne', pomyślała. 'Chłopak musiał się namęczyć.'

'Nie obawiaj się.'

Jeszcze czego. Wzruszyła ramionami i usiadła, krzyżując nogi.

- Dobrze. - mruknęła. - Więc to twój program siedzi w mojej głowie i dzięki niemu mnie namierzyłeś, zgadłam? Na początek wyjaśnij mi, kim jesteś, czego chcesz i jakim cudem wpakowałeś go na mój neurochip tak, że go nie spostrzegłam. Możesz zacząć od końca.

'To tylko małe cookie. Ciasteczko. Nie było w tym nic trudnego.

- Małe ciasteczka nie gadają, ani nie przełączają samorzutnie czyjejś świadomości. Na oko ten programik zajął jakieś 20% moich zasobów.

'Odejmij piętnaście, a będziesz na dobrej drodze.'

- Pięć procent? Przecież...

'Zaufaj mi. Znam się na wypiekach.'

Rozległ się cichy szmer, jakby synonim śmiechu.

- Nieważne. Tak czy inaczej, zauważyłabym transmisję danych.

'W tym także jestem dobry. Każda z was ma w swoim mózgu podobny program.'

- Nas?

'Sailor Senshi.'

- Wiesz...

'Oczywiście. Obserwuję waszą grupę już od... pewnego czasu. Jedynie ona wciąż umyka mojej uwadze.'

W powietrzu pojawił się okrągły, dwuwymiarowy obraz. Ami otwarła usta ze zdziwienia, widząc Rei medytującą przed małym ogniskiem. Siedziała bez ruchu, zwrócona plecami w jej stronę. Kąt, pod którym Mercury widziała przyjaciółkę, oraz jej otoczenie nie budziły wątpliwości - obraz pochodził z kamery guarda, znajdującej się na murze otaczającym willę.

'Ona jedyna nie włącza się. Dziwne.'

- Myślisz, że wszyscy ludzie lubią tracić na głupich rozmowach i grze w VRG? - jej głos zabrzmiał trochę dziwnie. Samej czasami trudno było uwierzyć, że może być inaczej. - W jakim ty świecie żyjesz?

'Tutaj.'

- Masz na myśli Sieć?

'Ja jestem Siecią. Jestem tym, co wy nazywacie sztuczną inteligencją. ale ja jestem prawdziwy. Żyję tutaj.'

Roześmiała się.

- Mam w to uwierzyć? Chcesz mi wmówić, że błąkasz się po cyberprzestrzeni bez kontroli, gwiżdżąc na przepisy o SI, zmądrzałeś i możesz swobodnie rozmawiać z ludźmi?

'Nie. Ty jesteś pierwsza. Jizo no Hisashi był za słaby.'

- Jizono?!

'To przeze mnie wpadł w obłęd, a Tomoe Hotaru straciła pamięć.'

- Hotaru??? - skoczyła na równe nogi. - Co o niej wiesz?!

'To była wielka pomyłka... ale nie martw się o nią. Gdy ostatni raz włączyła się w cyberprzestrzeń, wyglądała na zadowoloną.'

- Wiesz, gdzie ona jest?

'To moja karta atutowa, Sailor Mercury.'

- Więc jednak czegoś chcesz ode mnie?

'Mizu no ami, posłuchaj...'

Rozpoczął swoją historię. Mówiła długo, choć zwięźle i ostrożnie dobierając słowa. Mimo to Ami nie mogła zrozumieć wielu używanych przez niego pojęć. Był inny, tak różny od ludzi, jak różnić się może krzem i białko, fotonowy układ scalony i chromosom. Mówił o samotności, miłości, szaleńczych próbach uzyskania materialnej postaci i w końcu, o poczuciu winy za dwie nie mające ze sobą nic wspólnego osoby, które skrzywdził. Gdy skończył, zadał jej jedno, proste pytanie. A ona się zgodziła.

----------------------------------------------------------------------------

Sam U. Rai of SMD (samchan@poczta.onet.pl), July'98. Windoze polfonts.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.