Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Was it all meant to be?

+2+

Autor:Saluchna
Serie:Slayers
Gatunki:Fantasy
Dodany:2005-10-13 21:21:02
Aktualizowany:2008-08-17 16:30:02


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Was it all meant to be? +2+


Wytarła ręce w kawałek szmaty, którą musiała się zadowolić z powodu braku jakiegokolwiek ręcznika. I tak nie schodziło. Trudno zmyć krew... Zwłaszcza tę na wpół zaschniętą. No nic, trzeba poczekać aż znajdzie się w pobliżu jakiejś wody i mydła. Próbowała jeszcze przez chwilę trzeć najbardziej ubrudzone miejsca, ale bez skutku. Cały czas miała ręce uwalane na ciemny szkarłat aż po łokcie. Jak to wygląda?... Jakby kogoś zabiła. Było wprost przeciwnie.

Uśmiechnęła się, gdy przypomniała sobie wyraz twarzy tego miłego pana, któremu pomogła. Pewnie nie spodziewał się, że tak młoda osoba będzie znać Ressurection. Miał taki śmieszny wyraz twarzy! Gdyby nie wiedziała, że był uzdrowicielem, to uznałaby, że nigdy wcześniej nie widział tego zaklęcia. No, ale to niemożliwe, prawda? Zresztą, po co w ogóle o tym myśleć... Ważne, że pomogła tej biednej dziewczynie! Jeszcze godzina zwłoki i nie byłoby kogo ratować.

Zanim wyszła z pokoju - by zapewnić rannej spokojny odpoczynek - jeszcze raz sprawdziła, czy wszystko jest w porządku. Chyba było - bandaże nie były jeszcze przesiąknięte krwią, dziewczyna leżała spokojnie. Żałowała, że nie potrafiła wyleczyć jej do końca - ale rany były bardzo poważne. Nie opanowała Ressurection do stopnia, który pozwoliłby na całkowite uleczenie. Ale i tak mogła gratulować sobie uratowania życia. Może i rany nie były jeszcze zagojone, ale zmniejszyły się i częściowo zamknęły. I nie krwawiły aż tak bardzo, więc dziewczynie nie groziła śmierć przez utratę krwi. Dwa, trzy tygodnie i nie będzie po nich śladu. Znaczy zagoją się - bo blizny zostaną na całe życie. Wielkie blizny.

Poprawiła koc, którym przykryła ranną i cicho, by przypadkiem nie zakłócić jej snu wyszła na korytarz. Przez chwilę zastanawiała się gdzie iść - ten miły pan, który ją tu przyprowadził zniknął, gdy zaczynała bandażować. No i teraz za bardzo nie wiedziała w którą stronę jest wyjście... Zdecydowała się pójść w kierunku głosów, które słyszała. Nawet jeżeli tam nie będzie wyjścia, to tamten ktoś na pewno pokaże gdzie ono się znajduje.

Drzwi do pokoju, w którym ktoś był były lekko uchylone. Najpierw tylko do nich podeszła - nie wchodziła, by przypadkiem komuś nie przeszkodzić. Może to i niegodne, ale wolała najpierw sprawdzić. Wiedziała, że będzie mieć potem wielkie wyrzuty sumienia... Ale jeżeli to był szpital, to ten ktoś za drzwiami mógł być chory. Albo mógł to być uzdrowiciel, a gdyby przeszkodziła mu w rzucaniu czaru stałoby się coś znacznie gorszego niż wyrzutu sumienia.

Ale kiedy tylko usłyszała znajome głosy bez wahania weszła do środka. Uśmiechnęła się ładnie do "miłego pana", jak go nazwała w myślach, potem zwróciła się w stronę panny Liny. Nie miała pojęcia skąd się tu wzięła - w pośpiechu nawet nie powiedziała, że wychodzi z karczmy. Na szczęście czarodziejka nie wyglądała na złą. Przez chwilę cała trójka trwała w lekko niezręcznej ciszy. Uznała, że jednak nie powinna była wchodzić bez pukania... Najwyraźniej coś im przerwała. Zdecydowała się udać, że nie zauważyła niczego i zaczęła rozmowę jakby nigdy nic.

- Tamta pani czuję się już lepiej. Znaczy nic nie mówiła, bo śpi... Ale na pewno tak jest! - Spojrzała niepewnie na mężczyznę i z ulgą zauważyła, że się uśmiecha - Czy mogę pomóc w czymś jeszcze?

- Nie, panienko, nie mam już chorych na zbyciu - zaśmiał się, co miało pewnie oznaczać, że powiedział coś śmiesznego - Już wystarczająco panienka pomogła. Aż żem nie mógł uwierzyć, że taka młoda panienka umie tak dobrze leczyć! Mistrz mój panience do pięt nie dorasta.

- Przesadza pan - zaczerwieniła się mimo woli - Tylko tak pan mówi, żebym się cieszyła.

- E tam. To może pomówimy o zapłacie, co?

- Ale ja nie chcę zapłaaaaaaaaaauuuuu! - Schyliła się i pomasowała bolącą od mocnego kopnięcia kostkę - Panno Lino, za co?!

- Za nic - Lina pokręciła głową z dezaprobatą - To może już chodźmy?... Zel i Gourry na nas czekają.

W gruncie rzeczy to nie miała tu już nic do roboty, więc posłuchała i wyszła za Liną. Zdążyła zrobić dokładnie jeden krok, zanim potężne trzęsienie ziemi zwaliło ją z nóg. Potężne - ale na szczęście krótkie. Kilkanaście sekund.

Podniosła się i pomogła wstać pannie Linie. Co to mogło być? Trzęsienia nie bywają aż takie krótkie... No i nie towarzyszą im głośne wybuchy. Może... To jakaś akcja terrorystyczna? Albo napad? Jeżeli tak, to na pewno na miejscu potrzebna jest pomoc... Podbiegła do okna. Tak! Coś się pali. Przez chwilę rozważała wyskoczenie oknem i pognanie na miejsce, ale uznała, że potrzeba czegoś jeszcze. A dokładniej kogoś.

Panna Lina chyba umie czytać w myślach.

- Nie, nawet na to nie licz! Nie dam się w nic wciągnąć. Nie marz o tym. Nie.

- Ale panno Lino... Przecież tam mogą być ranni i potrzebujący! - Zrobiła najbardziej proszącą minę, jaką mogła, ale Lina była zwrócona w stronę okna - Naszym obowiązkiem jest im pomóc!

- Jedynym moim obowiązkiem w tym momencie jest trzymanie się od tego z daleka - z zamiarem wyjścia odwróciła się w stronę Amelii - Amelia, nie patrz tak na mniee...

***

Nie musiała daleko iść. Już kilkanaście metrów od domu uzdrowiciela widać było płomienie. Nie tak ogromne, jak dalej, w miejscu wybuchu - ale i tak trzeba było ich unikać. Panna Lina stanowczo odmówiła jakichkolwiek zaklęć wodnych, a Amelia wolała oszczędzać energię na ewentualne leczenie, więc trzeba było jakoś sobie radzić. "Miły pan" poszedł z nimi, pewnie też chciał pomóc rannym. Za każdym razem, kiedy musiał omijać ogień pojawiała się kolejna fala narzekań i komentarzy.

- Tak to jest, jak się nieodpowiedzialni bawią... Jak się to zwało? A tak, "proch". Zabawiają się i o, coś takiego jest. Tamta, co ją panienka leczyła to też w takim wybuchu się poraniła! A teraz to pewnie kolejni ranni będą i co? I leczyć ich mamy.

- Proszę pana, to, co zraniło tamtą panią to na pewno nie był proch. Widzi pan, rany od prochu są owszem, bardzo rozległe, ale skóra w takim przypadku raczej się pali niż...

- Amelia, oszczędź szczegółów, proszę cię - panna Lina zrobiła się lekko zielona po usłyszeniu dość dokładnego opisu ran - Po prostu powiedz co to było, i już.

- Tak jest, panno Lino... Ja myślę, że to było jakieś zaklęcie.

- Ale co panienka mówi! Magią można tylko świecić i leczyć, nawet dzieci to wiedzą. Nie da się zranić!

Spojrzały po sobie. Jak to "tylko świecić i leczyć"? A tak... Przecież w tej części świata nie ma rozwiniętej magii. Czyli on naprawdę nigdy nie widział Ressurection! Mimo woli uśmiechnęła się. Pewnie pomyślał, że jest przepotężną czarodziejką. Ale w takim razie... Skąd to zaklęcie, które raniło tamtą panią? Stanowczo dziwne. Cóż... Żeby się dowiedzieć najlepiej po prostu sprawdzić.

Po chwili byli już w centrum pożaru. Tu - mimo swoich wcześniejszych zapewnień o "nic nie robieniu" - panna Lina otoczyła ich barierą ochronną. Powiedziała, że ognia jest stanowczo za dużo, żeby miała go gasić. Poza tym w okolicy krążyła już miejscowa straż ogniowa, więc nie ma po co się wysilać.

Przez jakiś czas krążyli między płomieniami, ale nie znaleźli niczego poza dwoma ciałami przechodniów. Nikogo żywego... Wszyscy okoliczni mieszkańcy już dawno uciekli, tylko niektórzy - nie wiadomi czy odważni, czy głupi - stali w niewielkiej odległości od ognia i przyglądali się akcji strażaków. Może mieli nadzieję na ocalenie dobytku? Powinni już dawno ją stracić... Takie silne płomienie niszczą wszystko, co stanie na ich drodze. Wiedziała, że mimo najszczerszych chęci strażacy nie zdołają ocalić niczego, pozostaną tylko kamienne elementy budowli.

Ale chciała jeszcze poszukać. Panna Lina już bardzo głośno dawała do zrozumienia, że najchętniej zdjęłaby barierę i dała im się usmażyć. Amelia wiedziała, że i tak tego nie zrobi, ale wolała się nie narażać. Wreszcie dała za wygraną. Może i panna Lina ma rację?

A może jednak nie, pomyślała, kiedy potknęła się o coś, co na pierwszy rzut oka uznała za wyjątkowo twardą kupkę błota. Potem doszła do wniosku, że błoto nie ma włosów i nie krwawi. Kucnęła i starła ziemię z miejsca, w którym ta osoba powinna mieć twarz. Nic to nie dało - pod warstwą błota było może brudnych od dymu i ziemi włosów szczelnie zakrywających jakiekolwiek rysy. Nie mogła ich odsunąć - były przyklejone. Pewnie krew... Nie wiedziała nawet, czy to kobieta, czy mężczyzna. Zresztą, to chyba nieważne... Nie żyje.

- Amelia, zostaw tego trupa... Chodźmy już.

- Dobrze, dobrze... Już idę.

I tylko dzięki swojej niezdarności odkryła, że ów trup trupem tak naprawdę nie jest. Kiedy potknęła się o niego po raz drugi nie-trup wyraził swoje niezadowolenie poprzez głośny i wyraźny jęk.

***

Westchnęła ciężko. To będzie trudne... Była zmęczona po pierwszym Ressurection, a teraz musiała użyć go po raz drugi. I włożyć w niego o wiele więcej energii - pacjent nr2 był w o wiele poważniejszym stanie. Ale wiedziała, że musi to zrobić. Miała całkowitą pewność, że w promieniu setek kilometrów nie ma innej osoby, która potrafi użyć tego zaklęcia. Gdyby była tu panna Sylpheel... Ale nie ma. Jest Amelia i Amelia musi wystarczyć.

Odwróciła się i spojrzała na pannę Linę, która jak gdyby nigdy nic siedziała sobie w fotelu i ze znudzeniem patrzyła w sufit. Ona to może się tak niczym nie przejmować. Ale ona może... Zna się na czarnej magii, nie na białej. I choćby chciała - a nigdy nie przyszłoby jej do głowy chcieć - to i tak nic nie mogłaby zrobić. No dobra... Zaczynajmy.

Zamknęła oczy i skupiła się najbardziej, jak mogła. Musi włożyć w to całą swoją siłę. Nawet nie chciała myśleć co może się stać, jeżeli zemdlałaby w połowie zaklęcia... To byłoby chyba gorsze od pozostawienia tej osoby zupełnie bez leczenia. Nie, nie można myśleć o takich rzeczach podczas zaklęcia! Pełne skupienie. Pełna kontrola.

Doszła do połowy. Jeszcze nie mdlała, choć już czuła się bardzo słabo. Zbyt duży wysiłek... Nie mogła teraz przezwać. Trzeba wytrzymać... Pomyślała, że kiedy tylko skończy będzie mogła paść do łóżka i spać całą noc i pół następnego dnia. Ta myśl dodała odrobinę sił. Już niedługo...

Po kilku minutach skończyła. Ledwo powstrzymała się od wpadnięcia na pacjenta. Kiedy ratując się przed upadkiem oparła się na krawędzi łóżka doszła do wniosku, że to kobieta. Dalej nie widziała twarzy - włosy dalej były mocno przyklejone do skóry. Ale pod nimi nie było już ran, więc można delikatnie je oderwać. Później... Nie miała już na to siły. Panna Lina też zniknęła z pokoju, pewnie wróciła do karczmy. Dobry pomysł... Jutro rano wróci, i zobaczy co z obiema paniami, jeżeli będzie potrzeba to zmieni bandaże. Wciąż czuła się za nie odpowiedzialna. Ale to wszystko jutro... A na razie... Dobranoc.

Sal

sal_@vp.pl

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.