Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Tichaja nocz

Tichaja nocz

Autor:Shen Lasik
Korekta:IKa
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Obyczajowy
Dodany:2006-01-18 15:08:24
Aktualizowany:2008-03-15 19:59:17



Opowiadanie zajęło pierwsze miejsce w Konkursie Świątecznym Czytelni.

Gratujemy.


***

Śnieg. Woda w stanie stałym, bezsilna wobec nieubłaganej grawitacji. Biały puch opisywany w książkach, tak romantyczny i piękny. Uwieczniony na tysiącach obrazów jako tło lub jako główny bohater. Jego drobne płatki powoli wirujące w powietrzu i opadające na ziemię. Czysty i idealny.

Śnieg. Breja ciągnąca się wzdłuż krawężników, pokrywająca wszystkie chodniki i rozbryzgująca się wokół przejeżdżających samochodów. Brudna ciapa sprawiająca, że miasto wyglądało jeszcze bardziej przygnębiająco niż zazwyczaj. A wszystko przez to, że przedświąteczna odwilż w tym roku sięgnęła nawet Moskwy.

***

Dziewczyna stanęła na przystanku autobusowym, ale po chwili cofnęła się w głąb chodnika - w samą porę. Rozpędzony Kamaz przeciął kałużę rozlewającą się na połowie szerokości ulicy i spod jego kół wystrzeliła imponująca fontanna brudnej brązowej cieczy zmieszanej z błotem pośniegowym. Kilka osób zaczęło kląć soczyście, wymyślając kierowcy od bezmózgich kretynów, którzy nie mają za grosz szacunku dla innych - kulturalnych, ludzi. Nie rozumiała, czemu to robią, bo przecież kierowca ani ich nie słyszał, a nawet, jeśli, to już na pewno się by nimi nie przejął. Uśmiechnęła się i oddelegowała do swojego własnego świata - odtwarzacz mp3, głośne dźwięki, jak kuloodporna ściana odgrodziły ją od świata zewnętrznego.

Byle dotrwać do wieczora - myślała, gdy podjechał autobus, wzbijając niemniejszą fontannę niż poprzednio ciężarówka. Tym razem jednak nikt nie pisnął nawet słówka. Dziwny świat.

Drogi nierówne, domy nijakie, ludzie źli na wszystko i wszystkich, tłok w sklepach i na parkingach oraz kicz wylewający się z wystaw okiennych, to były najwyraźniejsze oznaki nadchodzących świąt. Natalia była naprawdę szczęśliwa, że te ostatnie dni dobiegu do Wigilii spędzi z dala od Petersburga. Nie obyło się oczywiście bez awantur, ale z matką nigdy nie kłóciła się długo i bardziej przypominało to jakąś grę. Chorą i co najmniej nienormalną, ale mimo wszystko grę. Ojczym tymczasem trzymał się od tych sporów z daleka i chwała mu za to. Po trzech dniach na przemian milczenia i skakania sobie do gardeł klamka zapadła. Natalia mogła wyjechać, ale miała bezwzględnie wrócić w Wigilię rano. Była szczęśliwa. W przewieszonej na skos torbie już grzał się bilet na wieczorny pociąg, w domu czekał spakowany plecak. Jakim cudem udało się jej w niego zapakować, miało już na wieki pozostać zagadką i nawet ona wolała tego nie dochodzić. Była zadowolona, zabrała wszystko, co chciała, od ciepłych skarpet począwszy, a na grubym szkicowniku skończywszy. Oczywiście gdyby tylko się dało zabrać więcej, to by to zrobiła. Zawsze ciężko się jej zostawiało te wszystkie drobiazgi poniewierające się po jej pokoju. Było ich dużo, bardzo dużo. Tak koszmarne ilości, że przypadkowy gość mógł się pogubić, a już na pewno niczego sam by nie znalazł. Podłoga zasłana, półki zapełnione, a ściany niemal wytapetowane jej własnymi pracami - tak opisywała swój pokój w listach, które pisała do przyjaciela z Moskwy. On twierdził, że pewnikiem może być jeszcze gorzej. Ona zaś nie umiała mu wybić tego z głowy. Nie umiała mu również wybić kilku innych rzeczy i także dlatego cieszyła się z tego wyjazdu.

"Sieroża, ty się bój, bo ja Ci spokoju nie dam..." pisała do niego w ostatnim liście. Oczywiście nie odpisał jej, nie było, bowiem sensu tego robić. Prawdopodobnie otrzymał list wczoraj rano, ale wiedziała w jak makabrycznych godzinach zdarza mu się niekiedy pracować, więc nie była optymistką. List przeczytał na pewno wieczorem. Odpowiedź nie zdążyłaby dotrzeć do Petersburga na czas, nawet gdyby rosyjska poczta nagle, z okazji świąt, dostała metaforycznych skrzydeł. I tak należało się pocieszać, że Moskwa jest bliżej niż takie Dorogorskoje, gdzie czasami poczta w ogóle dojechać nie mogła - śnieg, zasypane drogi. Cud, miód, zwykła rosyjska rzeczywistość. Tylko gdzie teraz był ten śnieg?!

Przebiegła przez jezdnię już wybitnie na czerwonym świetle, "uprzejmy" kierowca zniszczonego Moskwicza strąbił ją na pół osiedla, ale ona zupełnie nie zaprzątała sobie tym głowy. Naciągnęła czapkę na uszy, uśmiechnęła się do samej siebie i pobiegła dalej. Wzdłuż chodnika przejeżdżały jeden po drugim samochody, a na dachu każdego "rozsiadła" się mniej lub bardziej gigantyczna choinka. Ich zapachem przesycone było wilgotne powietrze. Tak było tutaj, co roku, gdy na pobliskim skrawku pola rozstawiał się wielki stragan z drzewkami. Drewniany płot odgradzał pokaźny kawałek ziemi, na którym rozstawiono żywe choinki, zarówno takie już ścięte, jak i mniejsze, które można było sobie posadzić w ogródku. Można było też kupić same gałęzie do stroików lub gwiazdę betlejemską. Gdy tylko stragan się pojawiał świąteczna atmosfera zaczynała się zagęszczać i tak już do samej wigilii.

Zazwyczaj Natalia coś tam kupowała, aby przystroić swój pokój, w tym roku postanowiła to odłożyć na samą Wigilię, gdy już wróci z gór.

- Na pewno wszystko wzięłaś?

- Tak mamo, na pewno. Sprawdziłyśmy to już pięć razy.

- Żeby potem nie było, że mamy ci coś na dworzec dowieźć.

- Ale naprawdę mamo, wszystko mam, a jeśli czegoś nie zabrałam, to na pewno dam sobie bez tego radę. Ja jadę tylko na cztery dni, bez przesady.

- Tylko potem będziesz znowu narzekać, że nie zabrałaś...

- Nie będę! Mamo litości!

Ojczym Natalii przyglądał się tej kłótni znad kubka kawy i nie mógł powstrzymać uśmiechu. One, Natalia i jej matka, zachowywały się jak siostry. Obie pełne energii i o własnych poglądach na świat, niestety niekiedy odmiennych. Wolał nie myśleć, jak wyglądałoby ich życie domowe, gdyby również starsza z córek mieszkała z nimi pod jednym dachem. Zachichotał niezauważalnie i udał, że całkowicie pochłonęła go rubryka sportowa w bieżącym wydaniu gazety.

- Mamo ja już muszę jechać, bo się spóźnię na ten pociąg i absolutnie nigdzie nie pojadę!

- Ale...

- Mamo!

Pożegnały się. Na autobus zdążyła cudem, na pociąg musiała jeszcze czekać dobry kwadrans, bo to on się bardziej spóźnił niż ona. Zgrzytliwy głos płynący z głośnika przepraszał za opóźnienie pociągu przyspieszonego... Jęknęła w myślach. Czy tak jest we wszystkich krajach, pomyślała, czy tylko u nas?

Pociąg przyjechał z finalnym opóźnieniem sięgającym trzydziestu minut, ale przez całą noc zdążył dodać do tego jeszcze cała godzinę. W połowie drogi telefon komórkowy Nataliji bezpowrotnie stracił zasięg i dziewczyna wątpiła, aby szybko się to zmieniło. Na stację wysiadała zła na pociągi i szczęśliwa, bo nareszcie była na miejscu.

Od dziecka była mistrzynią sprzeczności. Potrafiła się cieszyć i złościć za razem. Czasami sama nie wiedząc, co dlaczego. Śmiech i łzy, nienawiść i promienny uśmiech. Jej było z tym dobrze. Patrzyła w lustro i była zadowolona z siebie, a jej znajomi nauczyli się to akceptować. Ci, którzy nie umieli, po prostu odchodzili. Nie lubiła, gdy znikali, ale na siłę przecież nie mogła ich zatrzymywać, zresztą... Takie rzeczy nie zdarzały się często. I dobrze, zbyt mocno przeżywała te rozstania.

Stacyjka była w rzeczywistości kawałkiem betonowego podestu, już mocno nadgryzionego przez następujące po sobie mrozy. Miał on może dwa metry szerokości i dziesięć, no może piętnaście długości. I tak nie było szans by zmieścił się przy nim cały pociąg. Pasażerowie z dalszych wagonów musieli zeskakiwać prosto w błoto. Tych jednak tego dnia było jak na lekarstwo. Jeden zgrzytliwy staruszek o mało wyszukanym sposobie wyrażania się. Natalia miała szczęście - wysiadła na beton. Rozejrzała się uważnie, choć niewiele tu było do oglądania. Tablice z nazwą stacyjki już dawno przeżarła rdza i cyrylica za nic w świecie nie dawała się odczytać. Poza tym, jak wzrokiem sięgnąć ciągnęły pola, a za nimi szarą smugą wyrastały góry.

Staruszek złorzecząc podreptał w stronę pobliskich zabudowań. Całe miasteczko stanowiło kilkanaście chat, kilka stodół i cerkiew z cebulastą kopułą. Najlepiej pasowało do tego miejsca określenie "dziura zabita dechami", choć pewnie romantycy wynaleźliby piękniejszą nazwę, opiewając w swych dziełach naturalne piękno tego miejsca. Możliwe jednak, że siąpiący z brudnoszarego nieba, deszcz wypłoszyłby ich stąd zanim jeszcze sięgnęliby oni po swoje kajety.

W całym tym miejscu była tylko jedna wybitnie niepasująca rzecz. Ciemnozielony samochód terenowy, stojący nieopodal platformy. Dziewczyna zawahała się, kierowca nie. Podjechał bliżej i wysiadł.

- Cześć - powiedział wspinając się po kilku rozpadających się schodkach.

- S... Siergiej Andriejewicz Narenow? - zapytała, choć przecież wyglądał dokładnie, jak na zdjęciach, które jej wysyłał.

Przytaknął.

Radio co chwilę gubiło zasięg i w samochodzie zapadała niezręczna cisza. Siergiej całkowicie skupiał się na nierównej drodze wspinającej się pod coraz większym kątem na zbocze góry. Przynajmniej wyglądał na skupionego. Natalia próbowała przyglądać się widokom, ale szybko ją nużyły, a potem zaczął się gęsty iglasty las i nie było już widać. Zaczęła rzucać ukradkowe spojrzenia mężczyźnie. Spoglądała i gwałtownie odwracała wzrok speszona. W myślach wymyślała sobie samej, że jak to tak? Ona? Ona nie może zacząć rozmowy. Przecież go znała, co z tego, że tylko z listów! A jednak nie była w stanie, jakoś do momentu spotkania nie zdawała sobie w pełni sprawy z dzielącej ich przepaści wiekowej. Natalia miała osiemnaście lat, a w sumie jesieni, Siergiej zaś dwadzieścia sześć. Ona dopiero miała zacząć studia, a on już pracował. W listach wszystko układało się jakoś lepiej. Na zdjęciach również. Prawdziwy Siergiej był jakby bardziej wychudzony, bardziej smutny i w pewien sposób przygnębiający. Nie chciała tak o nim myśleć, ale to było silniejsze. Brązowawe włosy miał jakby za długie, a teraz, gdy nasiąkły w wilgotnym powietrzu, zupełnie mu oklapły. Kosmyki grzywki poprzyklejały się do szkieł okularów. Czarny płaszcz dosłownie na nim wisiał, a czarny szalik dopełniał tego iście przygnębiającego wizerunku. Miała ochotę założyć mu na szyję swój wielobarwny, zrobiony przez nią sama na drutach, tak żeby złamać tę grobową aurę, jaka się tworzyła wokół mężczyzny.

Zupełnie podświadomie westchnęła. Przetaczali się właśnie przez chybotliwy mostek nad pełnym wigoru strumyczkiem. Drewniane bale skrzypiały i jęczały wyraźnie protestując przeciwko takim ich obciążaniu. Natalia również miała pewne obawy, czy to, aby właściwe. Oczyma wyobraźni widziała, jak drewno załamuje się pod kołami terenówki.

- Wytrzymają - odezwał się Siergiej.

Spojrzała na niego zaskoczona. Nie miała pojęcia, co ma odpowiedzieć i czy w ogóle ma odpowiadać.

- W tym roku pogoda jest najobrzydliwsza z obrzydliwych.

- Plucha - odparła. - I mówią, że tak już będzie do nowego roku.

- Zależy, kto mówi. Są tacy, co mają zupełnie inne zdanie.

- To chyba jacyś wyjątkowi optymiści. We wszystkich prognozach w telewizji powtarzali, że będzie padać deszcz i deszcz ze śniegiem - rozwinęła swoją myśl. W cale jej na tym deszczu nie zależało, ale synoptycy nie pozostawiali złudzeń. Białych świąt, nie będzie, chyba, że mieszka się gdzieś bardziej na północ. Dorogorskoje - pomyślała.

Siergiej nie odpowiedział. Właśnie zjeżdżali z wąskiej drogi w jeszcze węższą i bardziej zarośniętą. Kątem oka dostrzegła przy skrzyżowaniu nieprzyzwoicie nową skrzynkę pocztową i wygiętą tabliczkę przystanku autobusowego. W takim miejscu - pomyślała zaskoczona. Przystanek był ostatnią rzeczą, jaką spodziewała się tu zobaczyć. Była ciekawa raz na ile godzin, a może raczej dni, pojawia się tu jakikolwiek autobus. Nie zdecydowała się jednak o to zapytać. Silnik samochodu zawył, gdy mężczyzna zmusił auto do wyjechania z głębokiej kałuży. Przed nimi widać już było koniec drzew.

Wyjechali na halę równie przygnębiająco wyglądająca, jak wszystko inne. Jedynie drewniany dom nieopodal lasu prezentował się ślicznie. Ściany w ciepłym drewnianym kolorze układały się w kształt nieco nierównej litery U, stromy dach miał barwę cegły, z jednego z kominów siwą strużką wydostawał się dym. Gdy podjechali bliżej dostrzegła kolejne szczegóły. Rzeźbione zdobienia wokół drzwi i okien, białe firanki w oknach, budę w rogu otoczonego ścianami podwórza.

- Jest tu pies?

- Gdzieś tak, ale nie mam pojęcia gdzie aktualnie pobiegł. Wróci jak zgłodnieje - wyjaśnił Siergiej i pierwszy raz od półtorej godziny naprawdę się uśmiechnął. - Dom póki, co jest niemal pusty. Tylko w jednym ze skrzydeł ktoś wynajął pokój. Ale nic nie trwa wiecznie i pewnikiem jeszcze ktoś się tu zjawi, o ile droga zupełnie nie rozmoknie.

- Do kogo to w sumie należy? - zapytała, gdy godzinę później siedzieli w kuchni. Na metalowej płycie pieca kaflowego grzała się woda na herbatę, a deszcz bębnił o parapet.

- Wybudowaliśmy to w trzy, a może raczej dwie, rodziny. Mniejsze skrzydło należy do jakiś znajomych mojego ojca, ale oni rzadko tu przyjeżdżają. Głównie wynajmują. Większe, to pół na pół, wkład mojego ojca i męża jego siostry.

- Fajnie wam - powiedziała rozmarzona. - Gdybym miała w rodzinie coś takiego, to pewnie cały rok chciałabym tu spędzać.

Siergiej wzruszył ramionami. On też czasami miał na to ochotę. Wyrwać się z zatłoczonej Moskwy i zamknąć tutaj, z dala od ludzi, którzy na siłę starali się "umilić" mu życie swoim towarzystwem. Babcia powtarzała mu ciągle, że jest orłem, a nie jakąś tam miejską jaskółką. Śmiała się przy tym serdecznie i dodawała: "tylko, że jesz tyle, co wróbel i niedługo mi tutaj padniesz. Stara jestem, nie ten wiek, żeby na cmentarzu długie godziny stać." W takich sytuacjach mógł jedynie się uśmiechać przepraszająco i pakować do torby zrobione przez nią kanapki. Potem, w bibliotece, częstował nimi, kogo się dało. Niemożliwością, bowiem było, aby jeden człowiek zjadł je wszystkie i nie pękł z hukiem.

Potem pokazał jej pokoje, strych, bibliotekę, salę kominkową, a tuż po zapadnięciu zmroku do drzwi wejściowych począł się doskrobywać wyrośnięty golden red river. Ledwie Siergiej mu otworzył, psisko wbiegło do domu i zaległo przed kominkiem.

- Natalia Kola, Kola Natalia - przedstawił ich sobie.

Dziewczyn, wynajmujących pokój w mniejszym skrzydle nie widzieli. Kilka razy słyszeli, jak rozmawiają i to ostatecznie zniechęciło Nataliję do prób zawarcia znajomości. Nie miała ochoty na użeranie się z angielską gramatyką, a dziewczyny bynajmniej nie rozmawiały ze sobą po rosyjsku. Siergiej zaś w ogóle o zapoznawaniu się z nimi nie pomyślał. Dla niego one niemal nie istniały i miał nadzieję, że tak pozostanie. I nie miało tu najmniejszego znaczenia to, że były Polakami. Mogły pochodzić z dowolnego miejsca na ziemi, a jemu nie czyniłoby to większej różnicy. Z przyjemnością zamknął się późnym wieczorem w bibliotece i odpłyną w drukowany świat.

Pokój, który udostępnił jej Siergiej był niewielki. Wszystkie ściany były drewniane, podobnie podłoga i sufit. Jedna ze ścian była wyraźnie niższa, ścięta przez skośny dach. Duża szafa, komoda, łóżko i stojące pod oknem biurko - to były wszystkie meble, ale ona niczego więcej nie potrzebowała. Pochylona nad szkicownikiem starała się coś narysować. Tylko, że to coś wybitnie się temu sprzeciwiało. Westchnęła i odchyliła się na krześle omal go nie wywracając.

Ostatni raz podobne problemy miała, gdy starała się narysować przyjaciółkę, tylko, kiedy to było. Nagle ogrom czasu zupełnie ją przytłoczył. Trzy lata, nawet trochę więcej, minęły tak szybko, że nawet nie w pełni to zauważyła. Dopiero teraz, zupełnie przypadkiem zdała sobie z tego sprawę. Trzy lata temu Nadia wyjechała z Petersburga do Polski i od tej pory prawie się nie widywały. Najpierw jeszcze słały do siebie listy. Niemożliwie długie i opisujące dosłownie wszystko, a potem jakoś kończyły się tematy, kończyły się chęci. Nadia odpisywała coraz rzadziej i krócej, Natalia nie umiała już z nią znaleźć wspólnego języka i po prostu coś w tej przyjaźni umarło. Pozostały jedynie wspomnienia i zdjęcia. I ten nieszczęsny rysunek na zmaltretowanej przez gumkę do mazania kartce.


***

- Litości - jęknęła długowłosa blondynka, pochylając się nad kartką. - Natalia, to mam być ja? Błagam, powiedz, że nie!

Druga nastolatka spiorunowała ją wzrokiem. Tak, to miała być Nadia i Natalia doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że podobieństwo jest zerowe. Przyjaciółka nie musiała jej tego dodatkowo uświadamiać.

- No wiesz... - Nadi zaczęła się nieudolnie tłumaczyć.

Znów plama, myślała. Miała ochotę odgryźć sobie ten niewyparzony język.

- Może trochę jeszcze poprawisz, wierzę w ciebie.

Natalia machnęła ręką i sięgnęła po gumkę.

- Poprawiam to już od trzech godzin. Po prostu nie umiem tego narysować - stwierdziła i wróciła do pracy.

- Uda ci się.

Efekt niemal całego dnia pracy przedstawiał się przeciętnie, ale chyba obie dziewczyny były z niego zadowolone. Po skserowaniu nawet nadawał się do powieszenia na ścianie. Nadia bezwzględnie przywłaszczyła sobie właśnie to ksero, rekompensując to dużą porcją lodów.

Siedząc przy niewielkim stoliku nieopodal Newy śmiały się, jakby nic innego na świecie się nie liczyło. Jakby tak miało być wiecznie.

***

Szczupła kasjerka w hipermarkecie metodycznym ruchem przesuwała kolejne produkty nad czytnikiem. Była święcie przekonana, że mężczyzna beztrosko oparty o barierkę jest typem tych zapobiegawczych ludzi, którzy nawet zakupy świąteczne robią z tygodniowym wyprzedzeniem, jakby myśleli, że potem to już w sklepach nic nie będzie. To już nie te czasy - pomyślała z pewną pogardą, ale jej twarz nawet nie drgnęła. Usteczka pozostały rozciągnięte w reklamowym uśmiechu, a dłonie nadal przesuwały produkty. Kartę płatniczą od klienta wzięła w dwa palce trochę, jakby to był jakiś szczur. Mężczyzna z trudem powstrzymał się od śmiechu. Jak najszybciej ewakuował się ze sklepu na parking. Chwilami odnosił wrażenie, że tu nigdy nic się nie zmieni. Im dalej od naprawdę dużych miast, tym bardziej wszystko się jakby cofało w czasie. Nie był to bynajmniej jego problem, a jedynie zwykła obserwacja faktu, który kiedyś mógł mu się przydać.

- Siergiej, czy ty wiesz o czymś, o czym ja nie wiem, czy tylko masz ochotę w końcu zaradzić swojej niedowadze? - zapytała młoda kobieta, okupująca aktualnie fotel pasażera w jego samochodzie.

- Zależy, co ty wiesz? - odpowiedział jej pytaniem na pytanie i skupił się na przepakowywaniu reklamówek z koszyka do bagażnika terenówki. W zasadzie, to był pewien, że wie o tym "czymś", ale z pewnych względów wolał o tym póki, co nie mówić. Doskonale umiał sobie wyobrazić reakcję Nadjeżdy i w cale mu ona nie odpowiadała.

Wredny jesteś - szeptał głos w jego głowie, a on jedynie mu przytakiwał. Będzie się martwił później.

- Jedziemy tam na pięć dni, a ty właśnie zrobiłeś zakupy, jakby to miały być dwa tygodnie. Nawet idiota zorientowałby się, że coś tu nie gra.

Wzruszył bezradnie ramionami i zatrzasnął drzwi bagażnika. Nie podejrzewał Nadjeżdy o bycie idiotką, aczkolwiek byłoby mu na rękę, gdyby nie zwróciła większej uwagi na ilość zakupów. Nie miał ochoty kłamać, a powiedzenie prawdy również nie wchodziło w rachubę. Westchnął i wsiadł do auta.

- Więc?

Takie drążenie tematu wybitnie mu do niej nie pasowało. Zazwyczaj trzeba było się troszkę napracować, aby wciągnąć ją w rozmowę. Tego dnia jednak, to on stawiał opór i na kojącą ciszę wydawało się nie być miejsca.

- Daj spokój, Żdana, co ja mógłbym wiedzieć? Może gdybym był jakimś politykiem, ale powiedz mi, co takiego może wiedzieć mężczyzna imający się prac dorywczych i zarabiający głównie pisaniem mniej lub bardziej inteligentnych opowiadań?

- No właśnie próbuję się tego dowiedzieć - odpowiedziała beztrosko, aż coś mu się w żołądku skręciło. Głos w głowie znów począł wypominać, że jest skończonym chamem, a Żdana zabije go pomimo całych pokładów drzemiącej w niej sympatii. Taka miła i rodzinna kobieta, wierząca w boga i, co chyba najważniejsze, nadal praktykująca, splami swe dłonie zabiciem kogoś tak nieciekawego jak on - Siergiej Iwanowicz Krutikow, szkoda słów.

Wyjechał na autostradę i docisnął pedał gazu. Niebawem droga miała się stać o wiele mniej przyjemna dla zawieszenia i chciał stworzyć sobie odpowiedni zapas czasu.

Z Nadjeżdą znali się od czterech długich lat, które stanowiły pasmo wzlotów i upadków. Krutikow skończył studia, Wieregonowa dostała się na filologię angielską. Jego rzuciła dziewczyna i miesiąc później wszyła za mąż, nie raczywszy mu nawet wysłać kulturalnego zaproszenia, a przecież, gdy odchodziła powtarzała coś o przyjaźni. Ona zakochała się i niemal zaręczyła, ale wszystko skończyło się nagle i do tej pory sama nie wiedziała z czyjej winy. On opublikował pierwszą książkę, ona zdobyła stypendium. Kiedy on stracił pracę, Nadjeżda w końcu kupiła swoje pierwsze mieszkanie. Niewielkie i trochę zaniedbane, ale własne i blisko mieszkania rodziców. Jej starszy brat - Goran, ożenił się, potem urodził mu się syn. Święto rodzinne i gdybanie całej familii, kiedy to przyjdzie czas na Żdankę. Na następne takie spotkanie pociągnęła ze sobą Siergieja, mając nadzieję, że choć trochę dadzą jej spokój - nie dali. Teraz oboje właśnie skutecznie odbili się od dna i nie mieli zamiaru na nie wracać przez dłuższy czas.

- W najbliższych dniach pogoda nie ulegnie zmianie. Radzimy zabrać z domu parasol i nie rozstawać się z szalikiem. Porywisty wiatr z północy może okazać się wyjątkowo zdradliwy. W tym roku czekają nas chyba deszczowe święta...

Nadjeżda przyciszyła radio. Miała już szczerze dosyć ciągłego widoku szarej masy chmur przelewającej się ponad głową. Chwilami czuła się jak roślinka, która niczego więcej nie pragnie, jak odrobiny słońca, a tego było jak na lekarstwo. Do tego święta w deszczu. Gdyby to był Londyn, to w pełni by to rozumiała. Tam ponoć często padało, nawet w zimie. Ale Rosja zazwyczaj mogła sobie przypisywać miano najzimniejszego kraju w Eurazji i nie trzeba było mieszkać od razu na Syberii, aby zdać sobie z tego sprawę.

- Dzięki - odezwał się Krutikow.

- Za co?

- Za wyłączenie tego cymbała.

Nadjeżda mogła się jedynie domyślić, że chodziło o prowadzącego prognozę pogody. To było w stylu Siergieja.

- On tylko czyta, co mu napisał synoptyk, nie czepiaj się go.

- Wiem, wiem, to ten synoptyk jest idiotą, ale jak na złość nigdy nie podają jego nazwiska.

Kobieta westchnęła. Ktoś tu jest przewrażliwiony, pomyślała. Krutikow już jakiś czas temu pogodził się z tym, że pracy w zawodzie zdobyć nie może. Jakoś nie było popytu na meteorologów, chyba, że chciało się pracować w jakiejś malutkiej stacji w miejscu, o którym nawet rząd i Bóg zapomnieli. On, mimo całego swojego zamiłowania do tej pracy, nie miał na to ochoty.

- Nie wiem, co cię akurat teraz tak w tym zirytowało? Wszędzie powiedzieliby dokładnie tak samo.

Prychnął. On bynajmniej nie przejmował się tym wszędzie. Zresztą w tej chwili nawet nie za bardzo go ta prognoza pogody zainteresowała. Oburzył się z rutyny. Zawsze to robił i już.

Wzdłuż drogi ciągnęła się równina, przed nimi zaś powoli wyrastały góry. Czasami monotonię przerywała jakaś wieś lub miasteczko. Tam jedynie pojawiały się jakieś żywsze kolory. Święta - myślała Nadjeżda i uśmiechała się do samej siebie. Lubiła święta. Niekoniecznie zjazdy rodzinne, które im towarzyszyły, ale i w nich umiała się odnaleźć. Zawłaszcza teraz, gdy już nie mieszkali wszyscy w jednym domu i potrzeba było właśnie świąt, aby mogli się spotkać.

Auto szarpnęło na wyboju. Chrząknęła, a Siergiej bezradnie wzruszył ramionami. Kilka kilometrów dalej nie miało już to znaczenia, bo drogi jako takiej już nie było. Jeśli kiedykolwiek pokrywał to asfalt, to było to dawno temu i kolejne mrozy wyżarły go do reszty. Terenówka była w swoim raju, jej pasażerowie raczej nie. Domek na hali objawił im się jako najpiękniejsza rzecz pod słońcem, choć trafniejsze byłoby określenie "pod chmurami".

Zaczęło lać.

Już wyjeżdżając z lasu Nadjeżda przekonała się, że nie będą tu sami. W kwadratowych oknach paliły się światła. Ciepły, żółty blask wylewał się nieśmiało na kamienne podwórze. Koło drzwi, pod wiatą, stał już jeden samochód.

- Nie tylko my postanowiliśmy uciec z miasta - odezwał się Siergiej. Cisza męczyła go. Z jednej strony otwarcie przyznawał się, że jej dźwięk jest dla niego najpiękniejszą muzyką, ale z drugiej nie lubił sytuacji, gdy dwie osoby w jednym pomieszczeniu milczą. Siedzą, nie mają konkretnych zajęć, które w pełni absorbowałby ich uwagę, a jednak milczą.

"I dobrze" - pomyślała. Taki stan rzeczy nie groził krępującymi sytuacjami.

- Wiesz, kto to? - zapytała.

- Pewnikiem Narenow - odparł nie tłumacząc tym nic.

Nawet, jeśli kiedykolwiek dane jej było usłyszeć to nazwisko, to w tej chwili nie kojarzyła go z żadną konkretną osobą. Jednak nie zadała kolejnego pytania. Poprawiła się w fotelu i spojrzała przed przednią szybę. Wilgotny zmierzch ogarniał już wszystko, mimo że dochodziła dopiero piąta.

Do pracy silnika dołączył nowy dźwięk - głośnego szczekania naprawdę trudno było nie usłyszeć. Trudniej było samego psa zobaczyć i Nadjeżda szybko zaniechała prób. Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się. Żdanka, pora odpocząć - powiedziała sobie w myślach i zupełnie się rozluźniła. Ciepłą myślą obdarzyła książki, które spokojnie leżały w jej torbie.

Kola przywitał ich przed drzwiami. Skakał i szczekał omal nie wywracając jednego i drugiego. W ciszy nocy wydawało się, że usłyszeliby go nawet w Moskwie. Silny pies nawet, gdy się bawi może zrobić krzywdę. Przypadkiem i naprawdę niechcący, ale jednak. Dobrze się stało, że Siergiej Andriejewicz wyszedł, aby uspokoić psisko.

- Cześć - Krutikow rzucił cicho i wyciągnął z bagażnika torby.

Mężczyzna w drzwiach tylko skinął głową i pociągnął Kolę do środka.

Tego wieczoru Nadjeżda już go nie widziała. Podobnie szybko straciła z oczu Siergieja Iwanowicza. Pokazał jej, co gdzie jest i przeprosił, ale był zmęczony po tylu godzinach spędzonych za kierownicą. Zniknął za drzwiami swojego pokoju i tyle go widziała. Nie miała mu tego za złe. W końcu miał prawo być zmęczony, a jednak czuła tu zwykły blef. Jechali może pięć, sześć godzin i, jak na niego, to nie było tak wiele. Zdarzało mu się niemal bez postojów jeździć z Petersburga do Gdańska w Polsce, a potem jedna noc i dalej do Berlina, czy jeszcze gdzie indziej. Czym wobec tego była dzisiejsza trasa?

Mogła oczywiście pójść za nim i powiedzieć, co myśli, ale zrezygnowała. Będzie na to jeszcze czas - pomyślała i na kilka godzin sama zaszyła się w przytulnym pokoiku.

***

W salonie kominkowym było aż za ciepło i Natalia szybko przeniosła się do kuchni w większym skrzydle. Pozwoliła sobie zasłać cały stół kartkami ze swojego szkicownika, sama zaś usiadła na drewnianym krześle z kubkiem gorącej czekolady w dłoniach. Ołówki leżały tuż obok niej gotowe do użycia w chwili, gdy pomysł obrazka ostatecznie wykrystalizuje się w jej głowie.

W domu było cicho, a to sprzyjało myśleniu. Siergiej Andriejewicz przepadł w bibliotece. Chciała do niego pójść, ale już trzy razy zatrzymała się z dłonią na klamce. Nie umiała ani zapukać, ani po prostu otworzyć drzwi i wejść z uśmiechem. Miała wrażenie, że w ten sposób naruszyłaby jakąś świętość. Biblioteka i bibliotekarz, jak świątynia i jej kapłan. Patetyczne - pomyślała, ale koncepcja nadal krążyła wokół jej głowy. Unosiła się wraz zapachem czekolady i ognia płonącego w kominku za ścianą.

W końcu zaczęła rysować.

- Nie przeszkadzam?

- Nie, skądże - odpowiedziała podnosząc wzrok znad szkicu i spoglądając w stronę kobiety w drzwiach. Uśmiechnęła się do niej.

- Nadjeżda Uljana - przedstawiła się tamta i usiadła na przeciwległym krześle. Dłonie splotła pod brodą i niezobowiązująco przyglądała się pracom dziewczyny.

- Natalia Aleksiejewna - odparła i odłożyła ołówek.

Zapadła taka chwila niezręcznej ciszy, gdy wszyscy wiedzą, że należałoby się odezwać, ale nikt nie ma pojęcia, co takiego można by było powiedzieć. Dlatego się milczy i udaje, że cisza jest jak najbardziej na miejscu. Ludzie okazują się wówczas niesamowitymi aktorami. Wzrok ich spokojnie ślizga się po meblach, usta to uśmiechają, to układają w dziubek zdumienia. Cała paleta stanów emocjonalnych na wyciągnięcie ręki, tylko jednego wówczas brak - skrępowania przeciągającą się ciszą. Im człowiek straszy, tym lepiej mu ta gra wychodzi, przestaje się zastanawiać nad tym, co robi i po prostu odgrywa swą rolę. Młodszym przychodzi to z większym trudem. Młodość jest jak ogień, szarpie się i skacze, nie usiedzi. Natalia pierwsza wyrwała się z formy ciszy.

- Ładnie tutaj, prawda? - zadała jedynie pytanie, jakie przyszło jej do głowy.

- Tak. Bardzo ładnie i spokojnie. Chciałabym mieć takie na własność.

- Ja też! - rozpromieniła się dziewczyna. - Móc się tu zamknąć i zapomnieć o całym tym świecie...

- Tylko? - Nadjeżda weszła jej w zdanie. Głuchy i ślepy jedynie nie zorientowałby się, ze w tym wszystkim jest coś nie tak.

Dziewczyna westchnęła.

- Jakoś inaczej sobie to wyobrażałam. Siergiej Andriejewicz zaprosił mnie tu i myślałam, że teraz dobrze go poznam, bo tak, to tylko z listów się znamy. Wiadomo, że przez papier nie wszystko przejdzie, ale... Ale on niemal cały wczorajszy dzień spędził w bibliotece ze swoimi książkami. Wieczorem mnie przeprosił za to zaniedbanie, ale dzisiaj znów było podobnie. Mam wrażenie, ze ja mu tu tylko problem sprawiam. Lepiej by było, gdybym w ogóle nie ruszała się z Petersburga!

- Jesteś z Petersburga?

Natalia przytaknęła.

- Ja i Siergiej Iwanowicz również. Świat jest czasami mały - roześmiała się kobieta. Na chwilę wstała od stołu i dolała sobie gorącej wody do kubka z herbatą.

- Jesteście parą?

Nadjeżda zamarła na chwilę. Pytanie dziewczyny dosłownie sprawiło, że nie była w stanie się ruszyć. Myśli, jak zalane betonem, zatrzymały się na swoich drogach i czekały na jakiś znak, który nie chciał nadejść. Jedna tylko pozostał żwawa i krzyczała coraz głośniej. Ja i Sieroża!? Przecież to czysta abstrakcja, on jest zatwardziałym samotnikiem, a ja bynajmniej nie mam ochoty na związek! W końcu z trudem przełamała odrętwienie i roześmiała się.

- Nie. Jesteśmy tylko przyjaciółmi, a może nawet nie. Zaciągnął mnie tutaj, żebym przygotowała się psychicznie na święta, bo u mnie w domu zawsze jest wtedy tłoczno, gwarno i trudno się zrelaksować. A teraz siedzi w swoim pokoju i udaje, że śpi.

Teraz śmiały się obie. To był taki prosty, pogodny i przyjacielski śmiech, który szybko klarował wzajemne stosunki. Co z tego, że jeszcze chwilę temu zupełnie się nie znały? Od tego momentu były koleżankami i ani wiek, ani czas nie miały tu najmniejszego znaczenia. Obie pozwoliły, aby wszystko toczyło się samo po swoich własnych torach. Osią zaś zdawali się być obaj mężczyźni przez żart losu noszący to samo imię.

- To mu to powiedz - poradziła jej w końcu Nadjeżda.

- Ale jak? - Jęknęła dziewczyna i ryzykownie odchyliła się na krześle. - Tak po prostu, mam powiedzieć, że jeśli mu tu przeszkadzam, to mogę wyjechać już teraz? No niby o to właśnie chodzi, ale ja go lubię, a po czymś takim, to nie wiem, jak ja do niego kolejny list napiszę! A miało być tak fajnie i wesoło, a tu same problemy!

Nadjeżda uśmiechnęła się pocieszająco.


Śmiech dziewczyn ledwie docierał do biblioteki. Pomieszczenie było niewielkie, a niemal każda jego ściana podtrzymywała drewniane półki z książkami. W rezultacie było tu jeszcze mniej miejsca niż zakładał projekt. Okrągły stolik i dwa fotele pod oknem ledwie znalazły tu dla siebie skrawek wolnej podłogi. Dla Siergieja Andriejewicza tak właśnie powinno było to miejsce wyglądać. Nie pozwalał tu niczego zmienić, a propozycję o powiększeniu biblioteki o sąsiedni, nieużywany, pokój zbył zagniewanym spojrzeniem. Nie, nie i jeszcze raz nie, to była jego twierdza i nikt nie miał się do niej zbliżać. Tylko tu czuł się naprawdę dobrze, tylko tu miewał te czegoś warte pomysły do swojej książki, tylko tu czuł, że w ogóle warto budzić się, jeść i pić.

Uśmiechnął się do kratkowanej kartki papieru. W palcach obracał zniszczony długopis. Słowa i słówka wymykały mu się tego wieczora nad wyraz skutecznie i miał ochotę kogoś ugryźć. Zapisał kilka zdań i skreślił je. Kolejne spotkał ten sam los. Niby pomysł miał. Niby wszystko było tak ładnie zaplanowane w jego myślach, a potem, na papierze, to wszystko szlag jasny trafiał. Brakowało dynamiki, brakowało tego czegoś.

Natalia w listach ciągle powtarzała mu, że ma talent i ona jego książkę uwielbia. On też ją uwielbiał, ale chwilami tylko w swojej wyobraźni.

- Grand był od ciebie o stokroć lepszym pisarzem - mruknął i zmiął kartkę. Nie miał najmniejszej ochoty podzielić losu camus’owego bohatera. Tyle lat spędzonych wśród książek odcisnęło na nim swoje piętno wyjątkowo głęboko i literacki perfekcjonizm wszedł mu już w krew. Dlatego jedno zdanie potrafił pisać przez tydzień, a potem wściekał się na siebie, że tyle czasu mu to zajęło, choć pierwsza wersja była najlepsza. Później następował zastój, gdy zły na swą niemoc twórczą nie pisał absolutnie nic. Nawet wypisanie zwykłej karty bibliotecznej było wówczas niemożliwością, a gdy to mijało pisał. I tak, jak w zaklętym kole.

Teraz był jakoś w połowie cyklu. Pisał, nawet mu się to podobało, ale perfidny głosik szeptał mu nad uchem, ze przecież mogłoby być lepiej.

- W ten sposób, to nigdy niczego nie wydasz - wdarł się w jego myśli bynajmniej nierozbawiony głos. - Nie żebym uważała się za kogoś odpowiedniego do dawania takich rad, ale po prostu nikt nie wydaje nieskończonych historii.

- Jeszcze trzeźwy? - odciął się znad notatek.

- Niestety dziś trzeźwy pozostanę. No pokaż, co tam wyskrobałeś.

Siergiej Iwanowicz zabrał mu kilka stron notatek nim ten w ogóle zdążył zareagować. Jakakolwiek próba odebrania ich siłą mogła skończyć się ich zniszczeniem, a tego by nie przeżył.

- Oddaj.

- Czytam.

- Oddaj.

- Czytam.

- Oddawaj.

- Przeczytałem. Ciekawe - stwierdził i oddał mu kartki.

Siergiej Andriejewicz westchnął i z powrotem usiadł w fotelu.

- Mów, co chcesz, mogłoby być lepsze.

- Mów, co chcesz, ale jest dobre i należałoby to pisać dalej. Jak skończysz, to podrzucę to wydawcy. Może przestanie mnie wtedy dręczyć.

- Zastój twórczy?

- Jak korek pod Monachium

- Niewiele mi to mówi.

- Fakt, nie byłeś tam. Uwierz wiec na słowo, ogromny.

- W takim razie witam w dołku.

Westchnęli obaj. Gdyby nie byli na dodatek tak zmęczeni, to pewnie ich własna, wyprana z jakichkolwiek emocji, rozmowa rozbawiłaby ich i teraz właśnie śmiali by się z samych siebie. Tymczasem cisza w bibliotece gęstniała. Niczym galaretowaty stwór wypełzała ze wszystkich ciemnych zakamarków i rozlewała się po całym pomieszczeniu. Zegar odmierzał mijające sekundy, na dole - w kuchni, dziewczyny rozmawiały, na dworze Kola szczekał, jakby nie miał niczego innego do roboty. I pewnikiem nie miał.

- Jedyne pocieszenie w pogodzie - Siergiej Iwanowicz spojrzał w stronę okna i uśmiechnął się lekko.

- Śnieg? Mówili, że śniegu w te święta nie będzie.

Tamten prychnął.

- To, kogo ty słuchasz.

Tu powinien był rozlec się śmiech, ale była tylko cisza. Skrzypnęły zawiasy drzwi i Narenow został sam na sam ze swoją niechciejącą się skończyć historią.

Gdzieś, daleko za linią horyzontu, płonęły światła miast. Gdzieś tam była cywilizacja, byli ludzie i ich problemy. Tylko, że to było bardzo, bardzo daleko. Bliżej tylko kilka wiosek, kilka błędnych złotych ogników, które szybko znikły za białą kurtyną. Znikło też rozgwieżdżone niebo i znikła cisza. Zerwał się wiatr. Nałożyły na siebie puchate chmury i odcięły ziemię od światła. Powoli, najpierw bardzo nieśmiało, a potem coraz bardziej zdecydowane, białe płatki poczęły spadać ku ziemi. Wirowały niesione wiatrem, to w górę, to w dół. Wieczny taniec.

Niebawem już wszystko było w ich władzy. Żwirowa droga niewinnie biała, drzewa otulone jasną pierzyną, domy, jak na świątecznych pocztówkach. Biała hala, ośnieżone samochody.

Co z tego, że mówili "Padać nie będzie chyba, że deszcz"? Co oni takiego mogli wiedzieć?

Nic, a nic.

Śnieg padał, nic ani nikt nie mógł tego zmienić. Ani domorośli magicy, ani pełne przekleństw wypowiedzi synoptyków.

***

- Mam złe przeczucia, bardzo złe.

Stojąca przy oknie dziewczyna w cale nie miała zamiaru zabrzmieć jakoś specjalnie pesymistyczne, to samo tak wyszło, a ona nawet była z tego zadowolona.

- Dziękuję za pocieszenie - bardzo cicho odgryzła się jej "koleżanka".

Siedziała przy stoliku i z małym zainteresowaniem zajmowała się przeżuwaniem kanapki.

- Nie chcę psuć nastroju, czy coś, ale dzisiaj miałyśmy pojechać po zakupy, a w taką śnieżycę, to nawet do przystanku nie dojdziemy - dodała nieśmiało, ale w pokoju było cicho, więc było ją dostatecznie słychać.

Anita rzuciła jej przeciągłe, bardzo, ale to bardzo, wymowne spojrzenie. Stwierdzanie rzeczy oczywistych - nie lubiła tego. To było tak, jakby Matylda oczekiwała od niej jakiegoś rozwiązania tej nieszczególnej sytuacji, w jakiej się znalazły. Tylko, dlaczego to ona miała myśleć? Bo była starsza? Bo była rozsądniejsza? Bo Matylda nie miała pomysłów?

Odpowiedź pewnikiem była wypadkową tego wszystkiego i jeszcze wielu innych rzeczy, które jej do głowy nawet nie przyszły. Zawsze takie rzeczy lubią leżeć pośrodku.

Powstrzymała się od westchnięcia. Odczekała jeszcze kilka sekund, odwróciła się na pięcie, rude włosy zawinęły się jej wokół szyi. Dłonią odrzuciła je na plecy. Spojrzała na Matyldę, ale nic nie powiedziała. Zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę drzwi. Bynajmniej nie miała tu już nic do roboty, poza tym w pokoju było chłodno. Wolała swój malutki pokoik przy końcu korytarza. Na moment zatrzymała się na progu.

- Zawsze możemy poprosić o pomoc Rosjan - powiedziała, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Zresztą może faktycznie była taką, tylko Matylda jakoś niespecjalnie chciała przyjąć taka możliwość do wiadomości.

- Ale ...

Zamknięcie drzwi przerwało jej ledwie rozpoczęte zdanie. To niesprawiedliwe, bardzo niesprawiedliwe - myślała, zabijając talerz wzrokiem.

W filmie pewnikiem biedne naczynie już dawno rozsypałoby się w drobny mak, w rzeczywistości jednak pozostawało irytująco spokojne i przede wszystkim: całe.

Anita przekręciła sczerniały kluczyk w zamku. Odetchnęła, rozluźniła się, błędny uśmiech zawitał na jej twarzy. Gdyby nie bała się, że ściany są za cienkie, że za łatwo przepuszczą jej głos, to może roześmiałaby się. Tymczasem jedynie położyła się na łóżku i przez chwilę patrzyła w drewniany sufit. Pierwsza, druga, trzecia - w myślach liczyła jego belki. Z szuflady wyciągnęła książkę. Gdyby ktoś ją teraz zobaczył, to zapadłaby się ze wstydu. Nie była to, bowiem twarz, którą zwykła pokazywać innym, nie taka miała być dla znajomych i obcych.

Gra w kotka i myszkę z własna osobowością, karnawałowe maski na każdy dzień życia - nieważne, bo liczyło się tylko to, że tak było łatwiej.

Książka miała zmaltretowaną okładkę, strony powoli wypadały, choć Anita jeszcze nawet nie zdążyła ich przeczytać. Czego jednak więcej mogła się spodziewać po kupionym za psie pieniądze romansidełku? Zresztą, czy to miało jakieś znaczenie. Kartki były numerowane, nawet gdyby już można było je tasować, to i tak by je przeczytała.

W mniejszym skrzydle zapadła nic nieznacząca cisza. W większym zaś życie toczyło się po swojemu, głównie wokół stołu w kuchni.

Nadjeżda ostrożnie odstawiła naczynia do zlewu nawet nie mając zamiaru ich w tej chwili zmywać. Natalia znów zajęła niemal cały stół swoimi przyborami. Siergiej Andriejewicz kątem oka obserwował jej poczynania. Kawa w jego kubku zbliżyła się już do temperatury pokojowej i niespecjalnie miał ochotę ją dopijać.

- Niezłe - mruknął z nikłym zainteresowaniem.

- Dzięki - odparła.

Brzdęk naczyń i krepująca cisza. Nadjeżda usiadła na parapecie z gazetą w dłoniach i zupełnie wyobcowała się z towarzystwa. Mogła pójść do innego pokoju, ale chciała zobaczyć, co się tu stanie.

- Kto to? - zapytał wskazując na jeden z rysunków.

Dziewczyna przygryzła wargę. Jak niby miała mu powiedzieć, że to "miał" być on, tylko nie wyszedł i dlatego przypominał... Właśnie, kogoś jej przypominał, tylko pojęcia nie miała, kogo?

- Trochę przypomina Sierożę - dodał przekrzywiając głowę, aby spojrzeć na rysunek pod innym kątem.

- Przypadek. Ja go przecież prawie nie widziałam - wyjaśniła nie patrząc na niego. Powiedziała prawdę, przynajmniej takie miała wrażenie. Bardzo możliwe, że jednak wcześniej już spotkała Siergieja Iwanowicza. Petersburg był duży, ale czasami odnosiła wrażenie, że się kurczy.

- Mimo wszystko mam wrażenie, że to on i ten jego nic nieznaczący uśmiech.

- Wy jesteście rodziną?

Czuła, że nie powinna pytać, choć nie wiedziała, czemu. W listach wszystko było prostsze, a przede wszystkim nie było tego zielonego spojrzenia zza szkieł okularów, śledzącego jej ruchy.

- Czemu tak myślisz?

- No ten... Jesteście do siebie trochę podobni, poza tym jest coś w waszym zachowaniu. Sama nie wiem - ostatnie dodała o wiele głośniej. Potrzasnęła głową, jakby chciała coś od siebie odpędzić. - Nieważne!

Wzruszył ramionami i duszkiem wypił zimny już płyn.

- Jesteśmy kuzynami.

- Acha - co więcej mogła powiedzieć?

Przeklęta cisza wciskała się wszędzie. Żeby, chociaż woda z kranu kapała! Ale nie, było cicho. Za oknem dalej padał śnieg, w jakiś sposób potęgował on ciszę. Wszystko sprawiało, że wzrastała ona z każda chwilą i jeszcze trochę, a prawdopodobnie już nigdy by jej nie przełamano.

- Czy ja ci tu przeszkadzam? - zapytała przez zaciśnięte zęby.

Nie patrzyła na niego, gdzieżby tam. Wzrok wbiła w kartki papieru, ślizgała się po wyrysowanych ołówkiem liniach. Nadjeżda nieznacznie podniosła wzrok znad gazety.

- Dlaczego?

- To ja się pytam?! Przyjechałam tutaj, bo chciałam cię lepiej poznać, ale mam wrażenie, że sprawiam tylko kłopot! Jeśli chcesz wyjadę nawet dzisiaj, tylko to powiedz!

Nie odpowiedział. Ona zaś zebrała swoje prace i pobiegła do swojego pokoju. Pakowała się na szybko. Nie zastanawiała się, czy coś się pognie i zniszczy.

- Pada śnieg - Nadjeżda powiedziała to jak gdyby bez żadnej konkretnej intencji.

- Pozory. - Myślę, że dzisiejszy autobus na dobre już utknął w zaspach.

Odłożyła gazetę i zeskoczyła z parapetu.

- Chyba zima wszystkich zaskoczyła - dodała i znów pauza. - Idę zobaczyć, czy z Sierożą wszystko porządku, nie widziałam go od wczoraj.

Wyszła zostawiając go z jego problemem. Chwile później na schodach rozległy się kroki Nataliji. Z trudem niosła swój plecak. Zaklęła pod nosem, gdy omal nie pośliznęła się na progu domu. Potem był już tylko trzask zamykanych drzwi i cisza, która na dobre zadomawiała się w tym miejscu.

Śnieg za oknem, ogień w kominku...

- Cholera!

Wybiegł przed dom. Dziewczyna nie zdążyła daleko odejść, za to jej czarna kurtka była już niemal cała w śniegu. On tymczasem był jedynie w startych dżinsach i koszuli. Zimny wiatr omal nie cofnął go z powrotem do ciepłego korytarza. Zaklął cichutko i zrobił jeszcze kilka kroków.

- Wracaj tu! - krzyknął jak najgłośniej mógł, a i tak nie doczekał się jakiejkolwiek reakcji. - Nie wydurniaj się!

Zatrzymała się, ale w cale nie miała zamiaru zawracać. Była zła, trudniej tylko było określić, na kogo jest zła. Na Siergieja Andriejewicza, czy na samą siebie.

- No! Zanim oboje tu zamarzniemy!

Pozwoliła logice zwyciężyć i odwróciła się. Spojrzała na niego. Wyglądał jak wieszak, na którym ktoś powiesił kilka nieco zmiętych ubrań. Musiało mu być zimniej niż jej.

Westchnęła.

Zawróciła.

- Przepraszam - mruknął, gdy go mijała.

Uśmiechnęła się lekko. Miło znów było być w ciepłym korytarzu.

Miło było być w tym domu.

Znowu siedzieli w kuchni i znów było cicho, ale jakoś im to nie przeszkadzało.

- Nie ruszaj się - powiedziała cicho i sięgnęła po inny ołówek.

- Ale...

- Ciii. Nie ruszaj się, już kończę.

Westchnął. Powoli zaczynało go już wszystko boleć, a zapewnienia, że to potrwa jeszcze tylko chwilkę słyszał już od dłuższego czasu. A jednak siedział nadal.

- Prze... Przepraszam - dobiegł bardzo nieśmiały głosik od strony drzwi. Oboje odwrócili się w tamtą stronę, tylko mina Siergieja Andriejewicza była trochę bardziej zaskoczona niż Nataliji.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale z przyjaciółką wynajmujemy pokoje w drugim skrzydle - mówiło dalej dziewczę z głowa zwieńczoną dredami. - Pogoda tak nagle się zmieniła, a my miałyśmy dzisiaj po zakupy pojechać, tymczasem nie sposób dojść nawet na przystanek. Macie państwo może pożyczyć trochę chleba?

Dziewczyna mówiła po rosyjsku, ale wyraźnie było słychać, że nie jest to jej rodzinny język. W uszach obojga Rosjan straszliwie to wszystko zgrzytało. Nie ta melodia, nie te akcenty, ale nie skomentowali tego. Natalia zerknęła na Siergieja, a on jedynie skinął głową.

- Proszę - powiedziała podając dziewczynie niewielka reklamówkę.

Tamta speszona wymruczała podziękowanie pół po angielsku pół po rosyjsku i szybko odeszła. Czy się bała i dlaczego, to miało pozostać nierozstrzygnięte, choć oboje - Siergiej i Natalia, byli tego ciekawi. Potem jeszcze długo żartowali sobie, że może to któreś z nich tak bardzo wystraszyło biedną Polkę? To wszystko były jedynie żarty, niewinne, niemające na celu skrzywdzić nikogo.

Dla niego było to trochę dziwne. Nie przywykł do takich sytuacji, a może raczej odwykł od nich? Zresztą, czy to ważne?

Zapukała, ale nikt nie raczył jej odpowiedzieć. Z jakiś powodów wcale jej to nie zaskoczyło. Nie czuła się nawet urażona. Odczekała jedynie chwilę, wygładziła w tym czasie bluzkę, poprawiła włosy i zapukała ponownie.

Puk, puk, puk...

W pustym korytarzu było to aż nadto słyszalne, a jednak znów nikt jej nie odpowiedział. Trzecia próba powinna była być ostatnią, a jednak nie była. I dobrze się stało, bo właśnie ten czwarty raz zakończył się sukcesem. Siergiej Iwanowicz złamał się.

- Otwarte - powiedział, nie patrzył w stronę drzwi. Nie patrzył się nigdzie i wielce mu to odpowiadało. Oczy miał zamknięte, w dłoni połyskiwała puszka piwa, a dwie inne bezczelnie leżały na podłodze. Był zadowolony. Nie szczęśliwy, ale zadowolony. Myśli płynęły mu na chmielowych falach, ale wciąż nad nimi panował. Spić się - to była ostatnia rzecz, jaką chciałby teraz zrobić. Pił, bo lubił smak piwa. Lekko goryczkowy, uderzający w nos bąbelkami dwutlenku węgla - po prostu dobry. Wziął kolejnego łyka i leniwie podniósł lewą powiekę. Jego spojrzenie skrzyżowało się z wzrokiem Nadjeżda. Uśmiechnął się pusto, ale był trzeźwy - widział to. Gdyby się spił byłoby prościej - pomyślała.

Usiadła na blacie stolika, na wprost niego.

- Więc? - zapytała.

- Tak?

- Pijesz w intencji...?

- Życia.

Kryzys wisiał w powietrzu i oboje czuli to aż za dobrze.

- Bardzo konkretne - zauważyła, a on roześmiał się. Lewe oko na powrót skryło się pod powieką i teraz to prawe obserwowało świat.

- Jak diabli, wiem. Niestety mej tępej głowy nie stać obecnie na lepszą odpowiedź. Ale bez obaw, minie mi to.

Westchnęła. W to, że miało przejść nie wątpiła. Zawsze przechodziło, a potem wracało.

- Chcesz pogadać?

- Raczej nie.

- Święta idą. Wigilia już jutro, nawet Siergieje Iwanowicze mogłyby z tej okazji przemówić ludzkim głosem.

Roześmiał się. Przez dłuższą chwilę nie mógł się opanować. Jak długo by jej nie znał, to ona wciąż, raz na jakiś czas, robiła coś, co nijak nie pasowało do jej codziennych zachowań. Nie ukrywał, że to właśnie lubił w niej szczególnie.

- Pomyślę - odparł w końcu. Z trudem łapał oddech.

- To, jak już się namyślisz, daj mi znać. Dobranoc.

Z uśmiechem na twarzy podeszła do drzwi.

- Dobranoc. Słodkich snów - rzucił za nią i puścił w jej stronę oko. Roześmiała się i znikła w korytarzu.

No i co się szczerzysz, głupku jeden - zagadał głos na dnie jego czaszki. Był chyba bardziej podchmielony niż jego właściciel. - Zaraz ci się uśmiech zawinie wokół głowy. Poczekaj, niech ja tylko odetnę ci uszy, bo zawadzają.

- Sza! - rozkazał i dopił piwo.

Komórka na szafce rozdarła się nieprzyzwoicie głośno, ale zignorował ją. Rozmowa z wydawcą, o tej porze, w stanie, ze śnieżycą za oknem i ginącym zasięgiem - nie, to stanowczo nie wchodziło w rachubę.

***

Było biało. Tak biało, ze trudno było na ta biel patrzyć. Niemal od razu żołądek skręcał się w artystyczne kokardki, a pojęcia pionu i poziomu drastycznie traciły na znaczeniu. Wyjście na zewnątrz było możliwe jedynie kuchennym oknem, a i tak zaraz zapadało się w śnieg po pas. Jedynym zadowolonym był Kola. Biegał wokół domu i zdawał się nie pojmować, czemu ci dziwni ludzie siedzą w salonie kominkowym z tak markotnymi minami. A zebrali się tam wszyscy włącznie z Polkami.

- Obiecałam, że wrócę do domu na wigilię...

- Lepiej zadzwoń i powiedz, że to nie wykonalne. Winę możesz zrzucić na synoptyków, którzy tylko o deszczy mówili - przerwał Nataliji Siergiej Iwanowicz. Złośliwa satysfakcja w jego głosie przeszła niezauważona. Nadjeżda uzbroiła się w poduszkę i razem z nią rzuciła:

- Wiedziałeś, że tak będzie.

- Tak - odparł z rozbrajającą niewinnością.

- Tak, więc ugrzęźliśmy tutaj - stwierdziła Anita. Jej brutalny realizm nie został przyjęty z entuzjazmem. Nadjeżdża westchnęła powoli godząc się z losem. W sumie święta tu, na hali, mogły być miłe. Takie trochę bajkowe, tylko rodziny jej tu brakowało.

Przeżyje - powiedziała sobie. - Będę mieć pretekst, aby pojechać do Gorana.

Oba Siergieje zdawały się najmniej całą sytuacją przejmować. Wymieniwszy porozumiewawcze spojrzenia udali się do kuchni, w celu wyjścia na dwór.

- A wy? - Nadjeżda zwróciła się do obu Polek.

- A to ma jakieś znaczenie? Teraz nawet, gdybyśmy chciały, to i tak nigdzie nie pojedziemy - odparła rzeczowo Anita. Druga w ogóle się nie odezwała. Nawet, gdy Nadjeżda spojrzała na nią pytająca, ona pozostała milcząca. Jedynie raz po raz zerkała na Anitę, jakby czekając, aż ta odpowie za nią.

- W sumie racja - przytaknęła dziewczynie. - Niepotrzebnie zadałam to pytanie. Raczej powinnyśmy się skupić na dzisiejszym wieczorze.

Rola organizatora jej nie pasowała, ale ktoś musiał się w nią wcielić, a ona była najstarsza i to sprawiało, że przynajmniej na początku musiała się tego podjąć.

- Przyłączycie się do nas?

Matylda drgnęła i spojrzała na kobietę roziskrzonymi oczyma. Punkt - pomyślała Nadjeżda. Anita jednak wciąż wydawała się nie być zachwycona. Z świętami utożsamiała całą rozbudowaną tradycję, która wiele dla niej znaczyła. Tutaj, z dala od domu i z obcymi ludźmi - po prostu nie wyobrażała sobie tego. Nie mogło być mowy o jakimkolwiek porozumieniu. Dzieliło ich wszystko, tego była pewna i nie przyjmowała do siebie żadnych, ewentualnych, wariantów porozumienia.

- Nati.

Matylda chwyciła ja za rękaw bluzki.

- Nati - jej głos był trochę pytający, ale przede wszystkim wyczuwało się w nim nutę prośby.

Nadjeżda z zainteresowaniem przyglądała się całej scence. W tych kilku słowach i gestach zawarta była cała masa informacji. Poza tym, to było ciekawe, patrzyć, zapamiętywać, porównywać ludzi ze sobą. Szukać różnych zależności, które na pierwszy rzut oka były niedostrzegalne. Siergiej Iwanowicz lubił śmiać się, że rozminęła się z powołaniem. Powinna była pójść na psychologię, albo coś temu pokrewnego. Przynajmniej on tak uważał. Ona lubiła swoje studia i nie miała ochoty ich zmieniać.

Anita wyszarpnęła rękę z uścisku młodszej dziewczyny i bez słowa wyszła z pokoju.

- Przepraszam - wydukała Matylda. Wyraźnie była speszona zachowaniem drugiej dziewczyny. Nie wiedziała, czy zostać tu i usprawiedliwiać ją, co z pewnością spotkałoby się potem z ostrą krytyka Anity. Czy pobiec za dziewczyną nie wyjaśniwszy już nic Rosjance? Każda z opcji wydawała się jej być równie zła.

- Nic się nie stało - Nadjeżda przerwała jej burzę myśli. - Ma prawo nie być zadowolona - dodała i przysiadła na krawędzi stołu. Uśmiechnęła się. - Większości z nas cała ta sytuacja jest nie na rękę, ale jak słusznie zauważyła twoja koleżanka, nic na to nie możemy obecnie poradzić.

Dziewczyna odpowiedziała jej nieśmiałym uśmiechem.

- Pomożesz mi wypakować trochę jedzenia z samochodu? - Nadjeżda przekrzywiła głowę tak, aby kątem oka widzieć Matyldę.

Ta zawahała się, ale w końcu poddała się chwili.

- Tak! - powiedziała uśmiechając się serdecznie.

W swoim pokoju Anita próbowała coś napisać, ale słowa się od niej odwracały. Dwa zdania do przodu i jedno w tył. W ten sposób nigdy nie skończy tego pisać, wiedziała o tym i to jedynie dodatkowo pogłębiało jej zły humor.

Rzuciła notatkami o ścianę. To było niesprawiedliwe. Bardzo niesprawiedliwe. Dlaczego ona musiała siedzieć tu sama? Dlaczego Matylda została z nimi? Wstała od stołu i podeszła do okna. Na dole dwie Rosjanki i Matylda szukały czegoś w jednym z samochodów. Rozmawiały głównie po rosyjsku, ale Mati chwilami uciekała w angielski. Tamtym zdawało się to nie przeszkadzać.

Prychnęła i położyła się na łóżku. To nie będą prawdziwe święta - pomyślała i sięgnęła po książkę. Miała nadzieje, że uda się jej w ten sposób na dłuższy czas oderwać od rzeczywistości, bo książka była gruba. Trzysta stron z okładem, mogła czytać do późnej nocy tu w tym pokoju. Tak, właśnie tak miała zamiar postąpić. Uśmiechnęła się do siebie i otworzyła lekturę w miejscu gdzie tkwiła kolorowa zakładka.

Gdy Matylda pukała do drzwi zupełnie to zignorowała. Za każdym z ponad dziesięciu razów. Zatykała uszy, wyciągała walkmana lub po prostu udawała, że nie słyszy.

- Nita, proszę!

Nie odpowiedziała. Nie, nie i jeszcze raz nie - powtarzała w myślach.

- Nita, daj spokój, to ponoć ja jestem ta uparta, nie ty!

W końcu jednak szesnastolatka poddała się ostatecznie. Już nie stała pod drzwiami, nie pukała, nie mówiła niczego. Znikła i tak było dobrze, przynajmniej Anicie się tak wydawało.

Zmrok zapadł szybko, jak to w grudniu. W ostatnich chwilach dnia zza chmur wyjrzało słońce. Złoto-pomarańczowe promienie położyły długie cienie drzew i domu na ośnieżonej hali. Jeszcze przez jakiś czas wiatr rozwiewał chmury. Niełatwe miał zadanie, ale wkrótce nad górami otworzyła się nieskończona przestrzeń atramentowego nieba. Gwiazdy lśniły niczym rozsypane diamenty.

- Bajkowo - szepnęła Natalia, gdy wyszli na chwilę przed dom. - Po prostu jakby nas wciągnęło do jakiegoś obrazka - roześmiała się. - Co myślicie?

Siergiej Andriejewicz uśmiechnął się jedynie w odpowiedzi, ale ten uśmiech dziewczynie w zupełności wystarczał. Pogodny, ciepły i odbijający się nawet w oczach mężczyzny. Ładnych oczach, które jakby zaczynały w końcu ożywać.

- Do tej pory widywałam takie rzeczy tylko na pocztówkach - Nadjeżda była nie mniej oczarowana widokiem. - Teraz to nawet nie wiem, co powiedzieć. Sieroża, masz lepszy zasób słów, pomóż - dodała wbijając Siergiejowi Iwanowiczowi łokieć w bok.

Spojrzał na nią i pokręcił z rozbawieniem głową.

- A po co mamy cokolwiek mówić. Patrzmy i to chyba wystarczy, ne?

Przytaknęli mu wszyscy. Chwila zaiste była magiczna.

Matylda kątem oka spojrzał w Stern domu, na jedno jedyne światło palące się w oknie na piętrze. Wiedziała, że nie ma sensu, aby znów tam iść. Westchnęła cichutko i skupiła się na widoku.

W kominku płonął ogień, przybrana trochę partyzancko choinka i tak wyglądała pięknie, a nakryty dla sześciu osób stół zapraszał samym swoim widokiem. Pod oknem leżał Kola i udawał, że śpi.

Na piętrze Anita słyszała śmiech, urwane fragmenty rozmów, które przeniknęły przez ściany. Choć w myślach powtarzała sobie, że tam nie pójdzie, to coraz bardziej puste były to słowa. W końcu zaskrzypiała podłoga, zazgrzytał klucz w zamku, a jej ostrożne kroki zbliżyły się ku schodom. Zatrzymała się kilka metrów od drzwi. Podsłuchiwała, choć nigdy w życiu by się do tego nie przyznała. Rękoma, zupełnie nieświadomie, obejmowała książkę.

Oni rozmawiali, wydawali się być szczęśliwi.

- Może się przyłączysz?

Usłyszała za sobą dziewczęcy głos.

Natalia właśnie wchodziła do domu, po krótkim wypadzie do samochodu i z powrotem.

- Nie.

- Szkoda.

Mimo że ton jej głosu jakby zmarkotniał, to radość w oczach pozostała.

- Co takiego czytasz? - zapytała spoglądając na książkę.

Nie zamierzała tak łatwo odpuścić, w końcu nie miała nic do stracenia.

Anita pokazała jej okładkę. Chwilę zajęło nim dziewczyna przeczytała imię i nazwisko autora, znajome, a jednak wyglądające bardzo dziwnie, gdy nie były zapisane cyrylicą. Zupełnie odruchowo roześmiała się.

- Wow - powiedziała i zawołała w stronę salonu. - Siergiej, to tę twoja książkę wydali już gdzieś za granicą?! Nic o tym nie powiedziałeś!

W korytarzu pojawił się Siergiej Iwanowicz.

- Wydali, ale...

- Schowaj tę fałszywą skromność - zgromiła go zza ściany Nadjeżda.

Roześmiał się, znów go zaskoczyła. Stanowczo za dużo się śmieję - pomyślał, ale wcale nie zamierzał niczego z tym robić.

Coś sprawiło, że po chwili śmiali się wszyscy. Zainteresowany zamieszaniem Kola wybiegł do nich na korytarz. Omal nie przewrócił Nataliji; Siergiej Andriejewicz w ostatniej chwili złapał ja za ramię.

- I wszyscy wynieśliśmy się na korytarz, ciasno się robi - zauważył Siergiej Iwanowicz.

Śmiech...

Siedzieli w salonie. Teraz już wszyscy. Nadjeżda jak gdyby nigdy nic siedziała na kolanach Siergieja Iwanowicza i rozmawiała z Anitą, Natalia dogadywała drugiemu Siergiejowi. Kola znów udawał, że śpi i czekał aż coś "spadnie" ze stołu. Matylda zerkała badawczo na Anitę, ale wszystko zdawało się w końcu układać.

- Święta - pomyślała. - Magiczny czas.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.