Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Oklaski

Rozdział 2

Autor:Zegarmistrz
Korekta:IKa
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Fantasy, Komedia
Dodany:2006-03-03 12:20:38
Aktualizowany:2006-03-03 12:20:38


Poprzedni rozdział

Dzień minął jakoś Serinie na nic nie robieniu. W końcu zdołała sama siebie przekonać, że nie jest chora i pod wieczór wykonała nawet kilka ćwiczeń fizycznych. Nie mniej jednak nie wszystkie zamieszkujące w Warowni osoby mogły sobie pozwolić na taką beztroskę.

Teoretycznie Samia mogła w każdej chwili zrezygnować ze swych zajęć, nie mniej jednak nauka czarów wymagała narzucenia sobie pewnego reżimu, a flirt księżniczki z czarną magią pomału przemieniał się w prawdziwe, gorące uczucie, wymagające jednak stałej pielęgnacji i pracy. Cały dzień wisiała – niczym jakiś złowieszczy, czarny ptak – nad książkami i następny również na to poświęciła… Dobę po cudownym ozdrowieniu Seriny wracała z biblioteki, dźwigając pokaźny egzemplarz „Libris Mortis”, gdy jej oczy ujrzały Roskę.

Kapłanka stała po drugiej stronie korytarza spokojnie, jakby na kogoś czekając. Samia nieszczególnie ją lubiła, głównie z powodu jej bigoteryjnego sposobu bycia, nie mniej jednak ostatnio stosunki między obydwoma dziewczynami znacznie pogorszyły się, gdy kapłanka uraziła jej dumę celnie rzuconą książką. Skrzydlata nie miała pojęcia, że owym pociskiem miotała wówczas Monika.

Samia zważyła w rękach tom. Księga była gruba i ciężka, liczyła dobrze ponad tysiąc stron, a jej okładki okuto ołowiem.

Nadszedł dzień rewanżu!

Skrzydlaci z jej świata byli wojowniczym ludem, non stop walczącym z najazdami orków. Naturalnym było, że ich szlachta nie tylko powinna umieć walczyć, ale także stanowić na tym polu wzór dla prostaczków. Oficer, który uczył księżniczkę rzucać oszczepami byłby dumny widząc jej zamach. Opasłe tomiszcze poszybowało prosto na spotkanie…

…wychodzącej zza rogu kruchej blondyneczki. Do trafienia w pełni pasowała nazwa „krytyczne”, ofiara bowiem nie dość, że wywróciła się z hukiem, to jeszcze przejechała kilka metrów po świeżo wypastowanej posadzce.

- Przepraszam! Książka wypadła mi z rąk! – powiedziała Samia nieszczerze. Los trafionej niewiele ją obchodził… Ma oczy, to niech patrzy, gdzie się pęta!

- Monika, nic ci nie jest? – wykrzyknął ktoś, kto wyskoczył zza rogu.

Więc tak nazywała się jej ofiara. Samia znała to imię ze słyszenia… Jakiś mały urwipołeć, lubiący płatać niezbyt przemyślane figle. Cóż, nikomu nie będzie jej żal… Gdyby jeszcze pozbyła się tej kapłanki – pomyślała Samia, która do tej pory jeszcze nie zorientowała się, kto NAPRWDĘ wtedy rzucił tą książkę.

Tymczasem zbiegowisko przy smarkaczu zaczęło robić się coraz większe. Do czarnowłosej koleżanki Moniki dołączyła, bowiem także i Roska.

- Ona krwawi! – krzyknęła z przerażeniem kapłanka. – Trzeba jej pomóc!

Roska wiedziała jedno – oto jej bóg, najłaskawszy Heksor wystawia ją na próbę! W tej chwili winna zaczerpnąć jego mocy i uzdrowić ranną, dając niezbity dowód jego potęgi niedowiarkom… Nie mniej jednak, jak to zwykle u niedoświadczonych nowicjuszów postawionych nagle w nieznanej sytuacji ręce jej drżały, a modlitwy i zaklęcia mieszały się…

Który to święty odpowiadał za uzdrawianie? Nie potrafiła zdecydować, mimo, że znała ich imiona i historie męczeństwa niemal na pamięć. Teraz jednak wypadły jej one z umysłu. Chyba Kurlajt… Tak prawie na pewno błogosławiony Kurlajt… Jak tylko należało się do niego zwracać? Przez chwile różne modlitwy tańczyły jej po głowie, aż w końcu znalazła coś, co wydało jej się adekwatne do sytuacji. Cała zlana potem zaintonowała więc:

- Wieczne odpoczywanie racz jej dać Panie…

Przerwała nagle widząc, co robi Serina. Ta mocowała się ze wstążką, którą jeszcze chwilę temu miała związane w koński ogon włosy.

- Co robisz?

- Zakładam opaskę uciskową!

- Na głowę?

- No tak… Wokół szyi będzie wygodnie.

- A ona nie udusi się?

- Jak założę lekko to nie…

Roska – która nie znała się na medycynie powiedziała tylko – „Acha”. Coś jej w tym rozumowaniu nie grało, ale nie była specjalistką, a poza tym tak bardzo się bała…

Tymczasem mózg Sami przetrawił wszystkie fakty. Monika nie wstawała… Monice stała się poważna krzywda… To nie jej wina, bo mała powinna uważać sama, gdzie łazi… Ale są przy niej te dwie idiotki, które zaraz ją wykończą i będzie na nią…

W prawdzie mała wyglądała na zwykłą chłopkę – więc logicznie rzecz biorąc nikomu nie powinno być jej żal – ale tutejsi ludzie byli dziwaczni. Na pewno ją – Samię - stąd wyrzucą – co miało same zalety…

Już miała krzyknąć „zaciskaj mocniej”, gdy przez jej umysł przeszła nowa, straszna myśl. Przecież spotkała tu inną księżniczkę, która pracowała w stajni… Oblał ją zimny pot… Jeśli mała umrze, wszyscy będą wściekli i na pewno ją ukażą! Wyślą ją do stajni, by zajmowała się jakimiś wszawymi zwierzakami, jak jakiś parobek, albo – co gorsza – każą jej pasać krowy! Nie! Nie zniosłaby takiej hańby! Podeszła, więc spokojnie do zbiegowiska, tak by nie zdradzić, że los rozpłaszczonej na ziemi dziewczyny coś ją obchodzi.

- Odsuńcie się od niej! Ja się na tym znam! – oświadczyła. Jeśli chodzi o medycynę, to Samia w prawdzie nie kojarzyła witaminy C – nawet jako cukierków – pamiętała jednak lekarza, który zajmował się nią, gdy jej matka zginęła w eksplozji, a ona sama została ranna. Medyk pochwalił się, że był chłopem, który dzięki nauce i ciężkiej pracy dostał się na królewski dwór.

Konkluzja Sami była prosta – skoro chłopi mogą zajmować się leczeniem, a nawet leczeniem rodziny królewskiej, to medycyna nie może być trudna i skomplikowana! Gdyby była, to przecież by sobie nie poradzili! Ona, jako osoba bardzo dobrze urodzona nie powinna mieć problemów ze zrobieniem czegokolwiek, co osoby tak niskiej proweniencji robiły!

- Ej ty! Żyjesz!? – Zadała pytanie delikatnie szturchając Monikę nogą. Ranna nie dała znaku życia.

- Czy na pewno można tak nogą? – zadała pytanie któraś z dziewczyn. Chyba ta czarnowłosa maniaczka od mieczy…

Może miała rację… Samia przyjrzała się swej ofierze… Prawie na pewno pochodziła z jakiejś dość niskiej warstwy społecznej. Na pewno była chłopką, może nawet – o zgrozo - mieszczanką… Ba! Gorzej! Mogła być barbarzyńcą z lasu! Dotknąć COŚ takiego ręką na pewno nie było higieniczne.

Z drugiej strony jeśli TO umrze będzie musiała dotykać krów albo świń, jeszcze gorszego paskudztwa.

- No Samia, raz się żyje – powiedziała do siebie i krzywiąc się wewnątrz z obrzydzenia trzasnęła dwa razy dziewczynę otwartą dłonią w twarz. Ta zajęczała i pomału otworzyła oczy.

***

Monika delikatnie rozchyliła powieki. Obraz był nieco rozmazany, ale bardzo szybko ukształtował się w wiszącą nad nią skrzydlatą o rozpostartych, gawronich skrzydłach. Demony z przeszłości, które jej umysł dawno temu zepchnął w najgłębsze zakamarki zapomnienia i nocnych koszmarów wychynęły niemal natychmiast na wierzch. Znów poczuła żar płonącego lasu, odór krwi, a jej płuca wypełnił dławiący dym…

Zareagowała instynktownie, niczym dzikie zwierze, którym w istocie była…

***

Samia, która przeżyła dwa zamachy na swoje życie przez chwilę miała okazję spojrzeć w oczy Moniki. Nigdy, naprawdę nigdy wcześniej nie spotkała się z taką koncentracją nienawiści, jak teraz… Nawet, gdy wybuch „machiny piekielnej” rozerwał jej matkę… Może dlatego, że tamci ludzie byli profesjonalistami, a maska dworskiej etykiety i grzeczności kazała im zachować maniery nawet, gdy podkładali bomby, lub sypali komuś truciznę do jedzenia.

Monika rzuciła się na nią z paznokciami i zębami i nim Roska z Seriną ją odciągnęły zdążyła zacisnąć szczęki na ramieniu skrzydlatej. Zrobiła to instynktownie, tak, jak robi to drapieżnik – zacisnęła, szarpnęła i zacisnęła mocniej, przegryzając skórą… Samia ryknęła z bólu, pociekła krew.

Właściwie skrzydlata miała ogromne szczęście… Gdyby Monika zmieniła postać nikt nie zdołałby jej odciągnąć, a szarpnięcie zębami oderwałoby księżniczce rękę wraz z dużym kawałkiem klatki piersiowej.

Nie mniej jednak dziewczyna została w ludzkiej formie i Roska z Seriną nie miały kłopotów z odciągnięciem jej daleko od Sami i zaciągnięciem do kuchni, mimo, że wyrywała się, wierzgała i próbowała gryźć…

Uspokojenie furiatki zajęło im w prawdzie trochę czasu, nie mniej jednak jakieś pół godziny później Monika była już w miarę spokojna i mniej więcej opanowana. Siedziała nieco naburmuszona na krześle w kuchni, nad szklanką soku malinowego. W miejscu, gdzie kanciasta księga rozcięła jej skórę bielała nieduża warstewka nowej tkanki, ślad po zaklęciu – modlitwie Roski. A jeśli o tej mowa…

Serina opowiedziała Rosce o swych przygodach z ostatnich dni. Wojowniczka słabo znała kapłankę, nie orientowała się też w jej przekonaniach, streściła więc jej nawet przygodę z gazetą.

- Może mogłabym pomóc – zadeklarowała jej słuchaczka. Namiętnie czytała wszelkiego rodzaju romanse, a ta historia była prawie jak z najnowszego Harlekina. Para skłóconych kochanków, których związek ratują rady świątobliwej kapłanki… Widziała to oczami wyobraźni! Dlatego los i wielki Hexor rzucili ją do tego miejsca! Miała misje! Teraz nic nie mogło jej powstrzymać. – Czy mogłabym najpierw zobaczyć tą gazetę? – zapytała.

Serina wyjęła Brawo z plecaka i czerwieniąc się podała kapłance… Nie chciała, żeby ktoś ją z tym widział, ale ta dziewczyna była taka miła… Na pewno nikomu nie opowie.

Roska przyjrzała się publikacji krytycznym okiem, kartkując ją.

- O bogowie! Musze to mieć! – pomyślała, a głośno powiedziała – A fuj! Co za paskudztwo! – starała się nadać swemu głosowi wyraz maksymalnego obrzydzenia. – Kto czyta takie rzeczy!

- Ty! Ty! Ty! – zakrzyczało w jej głowie sumienie, ale jego głos nie dotarł do uszu kapłanki. Ta bowiem spostrzegła, że gazeta umożliwia nawet zakup prenumeraty! – Ciekawe, czy drogo? – pomyślała.

- Zabiorę to świństwo! – orzekła – I przeczytam całe, kiedy nikt nie będzie widział – dodała w duchu. – Nie nadaje się, by grzeczne panienki to czytały!

Serina czerwieniąc się ze wstydu przytaknęła jej i bez oporu oddała gazetę.

- Moim zdaniem twojemu chłopcu brakuje trochę kobiecej ręki! – powiedziała Roska bardzo fachowo. Wiedziała, co mówi! W romansach zawsze to działało! – Pomyśl tylko, co takiego typowego robiły kobiety w twoim świecie?

- Plotkowały! Mam zaprosić Zerna do pokoju i gadać z nim przez godzinę o tym, co Samia powiedziała o Tatianie? – tym razem to w głosie Seriny zabrzmiało najwyższe obrzydzenie. Dawno, dawno temu przysięgła sobie, że nigdy nie będzie taka, jak te obrzydliwe baby, które swego czasu zatruwały jej życie.

- To mogłaby być ciekawa idea – odpowiedziała głosem znawczyni Roska. – Nie mniej jednak czy nie robiły czegoś innego? Nie gotowały, sprzątały i innych takich?

Serinie przypomniało się, co się działo, gdy kiedyś posprzątała u Zerna w pokoju… Nie był to najszczęśliwszy pomysł, z tego co pamiętała.

- Najlepiej będzie coś ugotować! W końcu jak mówi przysłowie „przez żołądek do serca” – zacytowała Roska, po czym dodała, że będzie trzymać za koleżankę kciuki i się zmyła, tłumacząc, że chciała spotkać się z niejaką Guern, wyznawczynią ciekawej religii od drzew.

Serina została w kuchni. Złośliwy głos w jej głowie kazał zignorować jej rady Roski – bo w końcu co kapłani mogą wiedzieć o związkach międzyludzkich? Nie mniej jednak nie był to jedyny głos, który dawał jej rady…

- To co gotujemy? – zapytała się Monika, która wyraźnie przestała się już gniewać.

- Nie wiem… Nie jestem dobrą kucharką. – przyznała się najzupełniej szczerze Serina. Kiedyś, kiedy mieszkała jeszcze w prawdziwym zamku, pod opieką prawdziwego barona powiedziano jej, że potrafi zrobić bardzo smaczną jajecznicę… Prawdopodobnie nie chcieli jej robić przykrości, ale miło było o tym pomyśleć… Niestety było to jej jedyne kulinarne doświadczenie.

- To jest łatwe – powiedziała Monika. - Setki razy widziałam, jak to się robi!

Serina też setki razy widziała, jak to się robi. Nie była jednak pewna, czy to wystarczy… Podzieliła się tymi przemyśleniami z koleżanką. Ta nie straciła optymizmu…

- To proste: kroisz różne rzeczy, wrzucasz od garnka i gotujesz! Każdy to potrafi! – wyjaśniła Monika. Co ciekawe z grubsza miała rację.

Raz kozie śmierć – pomyślała Serina

W kuchni była cała masa różnych produktów, podobno dlatego, że spiżarnia wypełniała się w sposób magicznych. Trudno było z nich coś wybrać. Niektóre z nich Serina i Monika znały z widzenia, niemniej jednak większość z nich stanowiła dla nich całkowitą egzotykę… Tyczyło się to przede wszystkim rozmaitości warzyw.

- Fuj! Kto by jadł tyle zieleniny! – skrzywiła się Monika, rasowy drapieżnik.

- Nie wszystkie są zielone – zauważyła głupie skołowana Serina gapiąc się na dorodny, lśniący fioletem bakłażan. Nie chodzi o to, że była mało inteligentna, czy życiowo zaradna. Całe życie wychowywano ją do czegoś innego… Umiała walczyć mieczem i fechtować jak mało kto, jeszcze jako mała dziewczynka biła dużo starszych chłopców i zabierała im kieszonkowe, ale to… Była jak kosmonauta, który dopiero, co wylądowawszy na obcej planecie wyszedł ze swego statku i staną twarzą w twarz z zupełnie niezrozumiałym mu pejzażem. Co gorsza porównanie było całkiem trafne…

Nigdy właściwie nie wyjaśniono, dlaczego w tak wielu światach występują te same rośliny i zwierzęta. Zasoby spiżarni więc w jakichś siedemdziesięciu procentach pokrywały się z zawartością wyjątkowo dobrze wyekwipowanego supermarketu, niemniej jednak… Niemniej jednak znów na wierzch wychodziła historia. Serina pochodziła z kraju, w którym występowała podobna do środkowoeuropejskiej szata roślinna, z okresu zbliżonego do naszego średniowiecza. Tym czasem wiele z tego, co dziś jemy zostało przywiezione z Ameryki, Afryki czy Azji… Skąd biedna miała wiedzieć, jak należy spożywać ziemniaki, kukurydzę, pomidory, paprykę, pomarańcze, brzoskwinie, banany czy inne, codzienne dla nas produkty?

- Monika, to, co zrobimy? – zapytała się Serina. Odpowiedź była taka, jakiej się spodziewała, bowiem pomału zaczęła już poznawać logikę swojej nowej przyjaciółki. Słowo „jedzenie” jakoś jej nie zadowoliło.

- A jakieś konkretne danie? – drążyła dalej – Jaki konkretny przepis wykonujemy?

Pytania rozbiły się o mur niezrozumienia.

- Mia mówiła – powołała się na autorytet Monika – że wystarczy zmieszać różne rzeczy i przyprawić tak, żeby smakowało… Zawsze jej wychodziło!

Serina westchnęła zrezygnowana. Była w zupełnie obcym środowisku, znikąd nie było widać pomocy… Z drugiej strony nie mogła się teraz poddać! Zaczęła ogarniać ją desperacja…

- Pociąć, ugotować i przyprawić, tak? Zróbmy to – powiedziała biorąc do rąk nóż.

Dziewczęta zabrały się, więc do pracy.

Generalnie całość sztuki kulinarnej sprowadza się właśnie do tego, że – jak twierdziła szefowa Warowni - każda mieszanina rzeczy jadalnych jest z grubsza jadalna… Ba! Niekiedy nawet rzeczy niejadalne po odpowiedniej termicznej obróbce stają się jadalne… Tak przynajmniej twierdzą profani.

Dwie profanki zaczęły tymczasem od obrania ziemniaków.

- Zobacz jaki śmieszny ziemniak! – powiedziała Monika unosząc do góry zieloną bulwę. – Jak myślisz, dlaczego jest takiego koloru?

- Pewnie ten owoc jeszcze nie dojrzał – oznajmiła Serina.

- Ten jest niedojrzały, ale tamte są już pewnie nieświeże! Nawet korzonki im rosną! – zauważyła blondynka. W życiu nie widziała ziemniaków… Na jej kontynencie nie rosły, a nawet, gdyby rosły, to nie zmieniało to faktu, że cierpiała na zanik pamięci.

To była ważna kwestia, należało ją omówić. Niestety, Serina urodziła się na tym samym kontynencie, co Monika. Także w życiu nie widziała ziemniaka. W końcu zdecydowały się ukroić kawałek i spróbować… Nie smakował dobrze.

- Rzeczywiście, całkiem zepsuty!

Starannie, więc pozbierały wszystkie białe kartofle i wyrzuciły je do śmieci. Na ziemi została niewielka kupka zielonych „owoców”. Obrały ją starannie, czy też raczej – Serina obrała, bo sposób, w jaki Monika trzymała nóż napawał ją przerażeniem.

Głównym wrogiem obecnym w kuchni jest jednak Ogień! To najbardziej przebiegły, podstępny i kapryśny awatar Zła w najczystszej formie, jakiego skrywa ludzkie domostwo. Na szczęście dla dziewcząt kuchenka, na której przyszło im pracować była urządzeniem czysto elektrycznym, co uniemożliwiło im zagazowanie się i wysadzenie w powietrze, czy choćby podpalenie budynku. Gdy posiekały już pewną ilość dość przypadkowo wybranych warzyw i owoców napełniły garnek wodą i wrzuciły doń swe ofiary. Potrawka warzywna zaczęła bulgotać przyjemnie, a ziemniaki zieleniły się w niej przepięknie. Do warzyw należało podać też jakieś mięsiwo, więc Monika zadeklarowała się zrobić kotlety… Wiedziała nawet, jak je należy panierować, nie miała jednak pojęcia o tym, że mięso należy najpierw rozbić młotkiem. Ukroiła więc kilka plastrów, zapanierowała i rzuciła na rozgrzany olej. Palnik ustawiła na maksimum, jak każdy laik, któremu się spieszy. Myślała – dość zresztą logicznie – że w ten sposób mięso szybciej się usmaży.

Rzeczywiście, w ciągu kilku chwil danie pokryło się przyjemnym, złotym kolorem. Jak niejeden dała się złapać na najstarszy kuchenny fortel! Nie wiedziała, że na dużym ogniu stykająca się z olejem warstwa mięsa smaży się rzeczywiście bardzo szybko, lecz niestety wewnętrzna część dania nie nagrzewa się tak szybko… Tym sposobem można wewnątrz spalonego mięsiwa znaleźć surową, krwistą tkankę.

Serina natomiast doprawiła warzywa kilkoma znaleziony w kuchni przyprawami, dodała makaronu i skosztowała. Powstająca substancja smakowała całkiem, całkiem, a po dodaniu przecieru pomidorowego nawet wyglądała nieźle. Postanowiła, więc usiąść gdzieś z boku i poczekać, aż całość się zagotuje. Wewnątrz jej garnka powstawał przyjemny, gęsty sos z warzyw.

Pozostało im tylko czekać – a przynajmniej tak im się zdawało. W pomieszczeniu panował spokój i wszystko miały pod kontrolą… Takie uczucie jest niechybnym znakiem na to, że żyjące w każdej kuchni Ciemne Moce przeszły do ofensywy.

Serina, korzystając z faktu, że potrawka z warzyw z makaronem gotowała się spokojnie zrobiła sobie herbatę i postanowiła usiąść i spokojnie poczekać na efekt. Monika nie była równie spokojną osobą, jak jej koleżanka i nie potrafiła długo usiedzieć w miejscu, zaczęła, więc z zainteresowaniem buszować po pomieszczenu, aż trafiła na tajemnicze torebki z kolorowymi ilustracjami. Zawierały – sądząc z dotyku – jakieś proszki, ale zdobiące je obrazki i atrakcyjne napisy sugerowały inną zawartość: „żurek”, „barszcz czerwony”, „grochówka” głosiły nazwy.

- Zupa w proszku? – pomyślała. Zestawienie było absurdalne… Jak coś płynnego może zostać sproszkowane? Z drugiej strony podczas ostatniego pobytu w kuchni widziała, kto z takich torebek korzysta: zadufana w sobie, czarnoskrzydła wiedźma o charakterze tak podłym, że nawet inni skrzydlaci jej nie chcieli. Monika setki razy obiecywała nigdy więcej nie dokuczać skrzydlatym… I na każdą taką obietnicę przypadały przynajmniej dwa głupie dowcipy. Właściwie to nawet nie wiedziała, dlaczego tak nie lubi tych istot… Za każdym razem, gdy ich widziała budziły w niej niejasne i nieprzyjemne skojarzenia, wiążące się z dymem, ogniem i krzykiem, zjawiskami, jakie dominowały także w jej snach. Nie wiedziała, dlaczego tak jest… Nie pamiętała nic ze swojej przeszłości…

Nie chciała pamiętać…

Ale żeby nie lubić Sami miała powody. Samia rzuciła w nią książką! Pewną okolicznością łagodzącą mogło w prawdzie być to, że parę tygodni temu także Monika cisnęła opasłym tomiskiem w Samię (która do tej pory myślała, że było to winą Roski – ot, kolejny dowód na to, że skrzydlaci są głupi), ale to było zupełnie co innego… Całkiem, absolutnie, zupełnie co innego! Nic, a nic nie było w tym podobnego!

Miała prawo się odwdzięczyć!

Wiedziała, że gdy wyjmie się produkty zapakowane w sklepie w pudełka z opakowań, w których się je kupuje, to one mogą się bardzo szybko zepsuć! Nadszedł, więc czas na zemstę! Szybko otworzyła wszystkie torebki.

Tymczasem Serina postanowiła sprawdzić efekt swych kulinarnych wysiłków. Minęło dobre pół godziny odkąd wrzuciła wszystkie składniki do garnka i przestała się nimi interesować. Podniosła pokrywkę. Zawartość kociołka bulgotała ładnie, nie mniej jednak pachniała już mniej przyjemnie. Zamieszała łyżką… Warzywa wypłynęły na powierzchnie, ale nie było widać ani śladu makaronu. Poskrobała garnek po dnie i na powierzchnie zaczęły wypływać ohydne, czarne gluty. Makaron – jak to makaron – przywarł do garnka i się przypalił. Właśnie zbyt długie przytrzymanie potrawy na ogniu jest największym dlań zagrożeniem i najczęściej powoduje jej zepsucie. Nie musiała nawet próbować, żeby wiedzieć, że to nie nadaje się do jedzenia. Nie poprawiło jej też humoru to, że w tej samej chwili, gdy grzebała w garnku zastanawiając się, co zrobić z powstałą substancją (wylać do sedesu – proponował zdrowy rozsądek, czemu bardzo wyraźnie przeciwstawiał się wyuczony jeszcze we wczesnym dzieciństwie szacunek do żywności) w drzwiach kuchni stanęła Samia.

- Co tak śmierdzi? – zapytała się prawie natychmiast i podeszła do garnka, nad którym stała Serina. – Acha! Wszystko przypalone, jak to zwykle u nowicjuszy! – oznajmiła mentorskim głosem. Samia posiadała długą, sięgającą dwóch miesięcy wstecz praktykę kucharską. O spaleniźnie wiedziała już wszystko (oprócz tego, jak jej uniknąć), potrafiła też rozróżniać po smaku jej pięć rodzajów… Miała też liczne sukcesy – po piątej próbie udało jej się zrobić jajka na twardo, a co więcej nikt jeszcze nie zauważył, że próba druga – ta, która wybuchła – tkwi po dziś dzień na suficie.

Liczne kulinarne niepowodzenia niemal nie doprowadziły Samii do depresji (o śmierci głodowej nie wspominając). Na szczęście uratowały ją dwa odkrycia. Po pierwsze – uświadomiła sobie, że gotowanie jest zajęciem typowym dla niższych warstw społecznych, więc nie powinno dziwić, że ona – było nie było księżniczka krwi i dziedziczka tronu, osoba stworzona do wyższych zadań (takich jak: bale, bankiety i poezja dworska) – nie radzi sobie z tak podłą i plebejską dziedziną.

Po drugie odkryła, że istnieją takie czarodziejskie torebki i słoiczki, których zawartość wystarczy tylko wsypać do wrzątku i otrzymywało się gotowe danie. Do kuchni przyszła właśnie po to, by móc pożywić się w ten sposób. Niestety odkrycie, że coś jest nie tak nie zajęło jej wiele czasu. Wszystkie torebki były bowiem pootwierane.

Dla normalnego człowieka nie byłoby to niczym szczególnie niezwykłym – być może by się zdziwił, być może nawet zirytował, ale Samia nie myślała kategoriami zwykłego człowieka, a następczyni tronu. Odkąd wyrosły jej skrzydła, a kapłani zinterpretowali jej kolor upierzenia jako najgorszy z możliwych omenów ktoś zawsze czyhał na jej życie. Odcisnęło to głębokie piętno w jej psychice i dziewczyna bała się nawet własnego cienia… Nikt nigdy nie widział jak pierwsza wchodzi do pustego pokoju, nienawidziła też, gdy ktoś – ktokolwiek – stał za jej plecami. Otwarte torebki po wyrobach firmy Knorr odczytała, więc jednoznacznie:

- Ktoś chce mnie otruć – pomyślała. Nie było dla niej tajemnicą, że nie miała tu wielu przyjaciół! W prawdzie sytuacja nie była tak okropna, jak w rodzinnym pałacu, gdzie każdy miał ochotę wbić jej sztylet w plecy, ale demonstracyjne akty wrogości doń były na porządku dziennym. Ten potwór w jej sypialni kilka dni temu… Książka przed miesiącem… Żaby, robaki, ryby i myszy w pokoju, co kilka dni… Widocznie teraz postanowili się jej pozbyć! Choć z drugiej strony miała tu też i sojuszników. Na przykład pani tego miejsca – chyba nie sprowadzałaby jej tutaj, gdyby nie zależało Jej na jej życiu!

Jeśli dobrze to rozegra może pozbędzie się tych złośliwców raz na zawsze…

- Czy przypaliło się wam jedzenie? – zapytała ze szczerym współczuciem w głosie. Nauczenie się, jak symulować to uczucie zajęło jej długie tygodnie, ale nigdy nie żałowała utraty tego czasu. – Jeśli tak, to zacznijcie od czegoś łatwego! Na przykład od jednej z tych zup w proszku – zasugerowała wciskając Serinie trzy napoczęte torebki Barszczu Białego Instant i przybierając wyraz twarzy, który jej nauczyciele nazywali „Naturalnie ciepłym uśmiechem numer 4”.

Serina przyjęła podarunek – bo jak można odmówić komuś, kto jest tak serdeczny i pełen dobrej woli? Już po kwadransie jedzenie było gotowe… Zgodnie z sugestią księżniczki dodała do niego kilka ugotowanych na twardo jajek, dzięki którym zupa wyglądała naprawdę smakowicie.

- Spróbuj jak smakuje – zachęciła ją Samia uśmiechając się łagodnie. Serina zanurzyła łyżkę w garnku, wyczuwając na sobie pełne napięcia spojrzenia skrzydlatej oraz złaknionej magicznych cudów Moniki. Takie zainteresowanie peszyło ją, a dodatkowo całkiem go nie rozumiała… To w końcu zwyczajny garnek zupy, fakt, że w proszku… Ale skoro w Warowni mieli najprawdziwszego smoka, czarodziejów i latające machiny, to dlaczego mieliby nie mieć zupy w proszku? Ale widać tamte dziewczyny były tu nowe i jeszcze nie przywykły…

Skosztowała trochę i oznajmiła:

- Myślę, że jest dobre.

- Nie wyczuwasz jakiegoś gorzkiego posmaku? – zadała pytanie Samia.

- Nie, jest raczej kwaśne…

- A nie smakuje migdałowo?

To wymagało ponownego kosztowania zupy.

- Nie, nie smakuje migdałami. Czy powinno?

- Szlak! To znaczy, że nie dodali strychniny, arszeniku ani cyjanku, tylko coś zupełnie bez smaku. – pomyślała księżniczka, a głośno powiedziała – To bardzo dobrze, że nie smakuje migdałami, bo nie powinno. Zjedz trochę więcej, żeby się upewnić, czy na pewno jest dobre!

Serina i tym razem posłuchała bardziej doświadczonej kucharki i zjadła cały talerz, tym chętniej, że poprzedniego dnia porządnie się przegłodziła. Ku niezadowoleniu Samii i tym razem nic się jej nie stało. Ktoś normalny uznałby zapewne, że jest to pewny znak, że jedzenie nie jest zatrute… Ale nie ta księżniczka. Samia wiedziała już jedno – ktoś dosypał jej do żywności paskudnej, powolnej trucizny, która miała zabić ją po wielodniowych męczarniach… To tylko zaostrzyło jej paranoję. Należało, więc uciec się do środków ostatecznych. Zgarnęła wszystkie torebki i udała się do laboratorium, w którym widziała zautomatyzowaną aparaturę do analizy chemicznej.

Gdy księżniczka oddaliła się celem wykrycia w daniu z torebki glutaminianu sodu, pozostawiona na pewną śmierć (ze starości) Serina spojrzała na garnek, potem na torebkę i jeszcze raz na garnek pełen Barszczu Białego Instant.

- Monika, nie jesteś głodna? – zadała pytanie. Było ono w prawdzie retoryczne i nie spodziewała się usłyszeć odpowiedzi, ale jej znajoma zareagowała energicznym i pełnym entuzjazmu „Tak”.

- To zjedz ile chcesz, a resztę wylej do zlewu. – odpowiedziała.

- Co mam z tym zrobić? – zdziwiła się jej towarzyszka.

- Wylać do zlewu, wyrzucić do śmieci, czy co robi się z resztkami… Ja tego nie zrobię, bo idę do siebie płakać. – wyjaśniła Serina.

- Dlaczego? – niektórzy zwyczajnie nie wiedzą, kiedy należy przerwać rozmowę.

- Bo jestem beznadziejna! – wyjaśniła Serina. – Nic nie umiem, tylko potrafię się bić… A i w tym jestem słaba, bo się brzydzę krwią! Po co komuś wojowniczka, której zbiera się na wymioty, jak kogoś skaleczy? Nie potrafię nawet ugotować niczego! To potrafiła każda, nawet najgłupsza dziewczyna w sąsiedztwie…

- Ale wyszła ci bardzo dobra zupa, szkoda takiej zmarnować!

- To jest zupa w proszku… Zalewasz ją wodą i mieszasz, ot cała sztuka! Każdy kretyn potrafi ją zrobić. Pewnie dlatego mi tak dobrze wyszła – dodała po chwili i zamilkła pochlipując z lekka.

- Co ja powiem Zernowi, jak się u niego pokażę z czymś takim? „Cześć kochanie, przyniosłam ci zupę, dziś na obiad jakiś – spojrzała na opakowanie od zupy – pieprzony Gorący Kubek”

- Ale to na pewno będzie mu smakować!

- Pomyśli sobie, że jestem skończoną kretynką! Kto robi swojemu chłopakowi jakieś gorące kubki…

- Ale…

- Och, daj mi już spokój… Jestem beznadziejna, do niczego się nie nadaje… Takie jak ja powinno się humanitarnie usypiać.

- Ale… - nie było to potrzebne, bo Serina wyszła z kuchni. Monika chwilę zastanawiała się, czy nie iść za nią i nie poprawić jej humoru, jednak przed nią stał garnek pełen barszczu białego z jajkiem… Gdy jest się młodziutką, dopiero dojrzewającą magiczną bestią trzeba się dobrze odżywiać. Monika w prawdziwej postaci i tak miała już jakieś sto kilogramów niedowagi. Nalała sobie jeszcze zupy i zagryzła ją półsurowym kotletem. W lodówce znalazła na dodatek sporo wędlin, a i owoce jak im się lepiej przyjrzeć, to też wyglądały nieźle. Gdzieś tu powinno być także mleko i czekolada…

- To właśnie jest problem Seriny – pomyślała. – Pije za mało czekolady!

***

Tymczasem gdzie indziej Samia rozpracowywała właśnie tajemnicę przemysłową czynnika E-19837 dodawanego do każdej zupy w proszku.

***

Przenieśmy się tymczasem nieco w czasie i przestrzeni… Zern pierwszego dnia był nieco zły i powiedział o kilka przykrych słów za dużo. Raczej trudno powiedzieć, by przywiązywał do nich duże znaczenie. Był cholerykiem i czasem zdarzało się, że ponosiły go emocje, które jednak równie szybko gasły, co się rozpalały. Gdy więc przyszła refleksja zaczął nieco żałować tego, co powiedział. Niemniej jednak uznał, że dobrze, że zrobił, co zrobił, to w końcu wina Seriny, że się spóźniła i w ogóle, co ona sobie myśli…

Drugiego dnia, gdy nie było dane mu się z nią spotkać uznał, że dziewczyna jest na niego ciężko obrażona. Wzruszył ramionami i orzekł, że dobrze, On poczeka, aż jej przejdzie i zobaczy ile się jeszcze będzie wygłupiać, bo On nie ma zamiaru przepraszać. W postanowieniu tym wytrwał gdzieś do wieczora następnego dnia, gdy usłyszał, że jego dziewczyna nie wyszła przez cały dzień z pokoju. Jako, że nie wiedział, że cierpiała na ostry atak urojonej astmo – anemio – anoreksji pomyślał, że to jego wina. Wzruszył tylko ramionami, twierdząc, że jeśli Serina jest aż taka głupia to, to jej sprawa i on jej za to nie będzie przepraszał.

Niestety na swoje nieszczęście Zern był dość porządnym facetem… Im dłużej to trwało, to tym więcej o tym myślał, a im dłużej o tym myślał, to tym gorzej się czuł. Może rzeczywiście powiedział za dużo? Nie wiedział, co mogło tak dotknąć Serinę, nie mniej jednak, kto zrozumie kobietę? Zresztą dziewczyna mogła mieć poważne powody, żeby się spóźnić…

Czwartego dnia po południu wreszcie zebrał się na męską decyzję. Werdykt brzmial: no jasne, że to wina Seriny, że się spóźniła! To oczywiste, że nie powiedział nic złego! Naturalnie jest ona skończoną idiotką tak długo i mocno się na niego gniewając! Nie mniej jednak KTOŚ musi być tym mądrym i szlachetnym, gotowym przeprosić i wziąć na siebie winę, by ten głupi mógł się dobrze czuć!

Tylko, czemu cholera musiał to być on?

Bo jest mądrzejszy – to jasne.

Zgodnie ze swym postanowieniem udał się do pokoju, w którym mieszkała Serina. Teoretycznie powinien wziąć ze sobą bukiet jakiś chwastów lub ewentualnie coś słodkiego, by posłużyło jako łapówka, ale niestety nie zaopatrzył się w nie. Miał tylko nadzieję, że dziewczyna wpuści go do pokoju.

Jak się okazało niepotrzebnie się martwił, drzwi zastał uchylone. Mimo to zapukał w nie – w końcu przyszedł przepraszać, powinien, więc być kulturalny. Nikt nie odpowiedział za pierwszym, drugim, ani nawet trzecim razem, postanowił, więc wejść nieproszony.

Widok, jaki zastał przeszedł wszystkie jego oczekiwania. Serinę zastał leżącą w łóżku, wtuloną w poduszkę. Poduszka, jak uchwycił to jego bystry wzrok była cała mokra od łez… Chyba wolałby już przyłapać ją z gachem – mógłby go stłuc na kwaśne jabłko i rozwiązać w ten sposób problem, zamiast zajmować się jakimiś babskimi durnotami…

- Zern – zajęczała dziewczyna żałośnie, a jej oczy wypełniły się łzami.

- O matko! Co ja takiego powiedziałem? – zadał sobie pytanie w myślach, a głośno powiedział. – Ja chciałem przeprosić za wszystko, co powiedziałem… Naprawdę wstydzę się tego… - trzeba mu przyznać, że starał się, jak tylko mógł, żeby jego ton i postawa były jak najbardziej pojednawcze i wyrażały maksymalnie duże skruszenie i wstyd. Nie szło mu to za bardzo.

- To znaczy, że się nie gniewasz? – odpowiedziała słabym głosem ta żałosna istota, która jeszcze niedawno była Seriną.

- Nie, nie gniewam się… - odpowiedział i właśnie miał znowu spróbować przepraszać, gdy dziewczyna rzuciła mu się na szyję.

- Zern – zajęczała tym razem jakby radośniej. – Tak się cieszę! – dodała ściskając go. Trzeba przyznać, że była bardzo silna, jak na swoją dość delikatną budowę.

- No dobrze, tylko kto mi wyjaśni, o co tu chodzi? – pomyślał nieco zdezorientowany półbóg. – Nigdy nie zrozumiem tych kobiet.


***


Gdzie indziej, kiedy indziej…

- Powiedz jej, żeby się wynosiła – zasugerował pierwszy rifematyk dyskretnie wskazując towarzyszowi Samię ślęczącą nad aparaturą chemiczną.

- Nie chce mi się z nią użerać, jak jej się znudzi, to sobie pójdzie… - uznał drugi.

- Ale ona siedzi tutaj już drugi dzień!

- To czemu sam jej tego nie powiesz? Mi ta aparatura nie jest potrzebna…

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.