Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Lisy i Lunatycy

Lisy i Lunatycy

Autor:Zegarmistrz
Korekta:IKa
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Fantasy, Komedia
Dodany:2006-03-10 18:02:31
Aktualizowany:2008-04-01 19:33:50



Ostatnimi czasy zrobiło się nieco nudno. Większość skrzydlatych - niestety - wyjechała gdzieś daleko z Warowni, co Monika początkowo uznała za błogosławieństwo, lecz bardzo szybko doszła do wniosku, że nie ma się z czego cieszyć, bowiem nie było już komu podkładać żab do łóżek i płatać innych figli... Zresztą skrzydlaci i tak pomału stawali się nie tylko nudni, ale wręcz niebezpieczni i na pewnym etapie zaczęli winić o każde nieszczęście - włącznie ze złą pogodą i niedawnym wybuchem magii - właśnie Ją!

Co więcej - co niby takiego złego jej zrobili, że miała się na nich mścić? Nie pamiętała... I chyba nie chciała sobie przypominać. Na pewno było to coś okropnego, wiązało się z ogniem, dymem i krwią, które coraz rzadziej śniły jej się w nocy... Ale to nie byli przecież ci sami skrzydlaci, którzy mieszkali w Warowni... Zrozumienie tego zajęło jej kilka miesięcy, lecz nieźle przyswoiła sobie tą lekcję.

Zabawny wciąż był jeszcze Jared, ale to zupełnie inna historia...

W każdym razie Jared planował wyjechać, a Monika z nim, bo przecież taki fajtłapa sam nie dałby sobie rady poza Warownią! Potrzebował pomocy sprytnej, zdolnej kobiety! A jako, że nie potrafił sobie znaleźć nikogo innego, to wyruszyć musiała ona!

Do podróży należało się naturalnie przygotować, a to - jak wiadomo - sporo roboty. Trzeba wszystko spakować, zadbać o ciepłe ubranie, broń na wypadek spotkania niebezpieczeństwa, baterie do Gameboya na wypadek nie spotkania niebezpieczeństwa i nudy, jedzenie, plastry na skaleczenia... Nie mniej jednak istniało proste rozwiązanie części z tych kwestii...

Był taki eliksir, który pozwalał odegnać zmęczenie, leczyć rany i choroby, obywać się bez jedzenia oraz nie powodował żadnych efektów ubocznych... Wystarczyło tylko zebrać wszystkie składniki i nawet najtrudniejsze zadanie byłoby dla niej bajecznie łatwe.

Składniki - o ile oceniała Monika - były albo pod ręką, albo łatwo dostępne. Korzenne przyprawy z krańców świata znajdowały się w kuchni, a o inne, bardziej czarodziejskie ingrediencje wystarczyło tylko wystarczająco długo i natarczywie prosić któregoś maga. Problem stanowiły tylko ostatni składnik... Musiała nim być albo krew bogini, która była zdecydowanie najlepsza, ale Guern wykazała się bardzo małym zrozumieniem dla problemu, gdy Monika zaczęła kręcić się w jej okolicy z sekatorem, albo sierść magicznej bestii.

Teoretycznie ona sama była magiczną bestią, ale nie miała szczególnej ochoty obcinać sobie warkoczy, zwłaszcza, że mogła skorzystać z cudzego owłosienia...

***

Mruczek spał wyciągnięty na schodach Warowni tak, że zajmował je całe. Teoretycznie była zima, co dało się poznać po leżących tu i ówdzie kupkach szaro-burego śniegu, lecz grube, białe, zimowe futro, jakim obrósł zapewniało mu ciepło. Dodatkowo padające na schody światło sprawiało, że było mu naprawdę, przyjemnie gorąco - prawie tak gorąco, jak w lecie. Monika przeczuwała, że gigantyczny kotowaty w rzeczywistości nie śpi, a przeciwnie - lustruje czujnie otoczenie spod przymkniętych powiek. Wiedziała też, że gdyby zbliżyć się do niego z nożyczkami wyciągniętymi w rękach stwór rzuciłby się do ucieczki, albo pobiegł na skargę do Dio, a potrafił biegać naprawdę szybko... Należało, więc to rozegrać ostrożnie.

Wyłoniła się niespodziewanie zza kamienia i błyskawicznie przeskoczyła za jakiś krzak. Instynktownie potrafiła się chować. Dodatkowo chroniło ją też proste zaklęcie, stapiające jej wygląd z otoczeniem i drugie, bardziej skomplikowane, które kazało umysłom patrzącym nie wierzyć, że ona tu jest... Była, więc częściowo niewidzialna. Wystarczyło jeszcze wykonać trzy skoki od krzaczka do krzaczka, szybko uciąć Mruczkowi pukiel włosów i rzucić się do ucieczki...

- Ała! - zaprotestowała oburzonym głosem przeciwko takiemu traktowaniu.

- Najmocniej przepraszam! Nie wiedziałam, że ktoś tu jest! - osoba, której buty właśnie wbijały się jej w żebra wyraźnie spostrzegła jej obecność, o czym świadczył speszony ton głosu. Nie znaczyło to naturalnie, że zabrała nogi z jej pleców.

- Przeprosiny przyjęte! - zmusiła się do dobrej woli Monika - ale czy nie wygodniej byłoby ci stać w innym miejscu?

- Nie dziękuję. Tu mi dobrze. - padła krótka odpowiedź. O ile do tej pory Monika była zbyt zaskoczona tym, że nagle ktoś z butami wtargnął na jej plecy, to ta odpowiedź całkiem wybiła ją z równowagi.

- Co to za idiota? - błyskawicznie zadała sobie pytanie. Nawet Samia nie byłaby chyba aż taka głupia. Przywieźli nowego skrzydlatego, czy co? Natomiast na głos powiedziała jedynie - NATYCHMIAST ZŁAŹ ZE MNIE!!!!

Krzyknęła na tyle głośno, że nawet do tego novum musiało dotrzeć, o co chodzi.

- Przepraszam! Bardzo przepraszam! Ja nie chciałam! - odpowiedziała deptaczka i odsunęła się kilka kroków i nadeptując jej na bark.

Dziewczyna wstała pomału prostując obolałe plecy. Jak spostrzegła Mruczek już nie spał, a przeciwnie - gapił się na nie. Czyli efekt zaskoczenia diabli wzięli! Zmierzyła wzrokiem osobę, której zawdzięczała zdemaskowanie. Wyglądała na trochę starszą od niej, ludzką dziewczynę. Była raczej delikatnie zbudowana, a jedynym, co ją wyróżniało z tłumu były długie, rozpuszczone włosy w ślicznym, błękitnym kolorze pogodnego nieba. Jej równie błękitne, mętne oczy patrzyły gdzieś w dal. Monika pomachała przed nimi ręką.

- Tak? - zapytała się śnięta nagle zwracając na nią uwagę.

- Czy ty oczu nie masz? Jak można tak bezczelnie wejść komuś na plecy?

- Ja przepraszam! Ja się zamyśliłam i nie widziałam...

- Często ci się zdarza tak zamyślić? - zapytała Monika, a jad w jej głosie wystarczyłby, by posłać na tamten świat małe miasto.

- Co chwila! - wyznała szczerze i naiwnie zapytana. - Kiedyś na przykład szukałam swojego czarodziejskiego amuletu przez cały dzień, a potem okazało się, że miałam go cały czas w kieszeni... - dodała chyba nie rozumiejąc, że nadepnięta osoba właśnie szuka pretekstu, żeby ją zrugać do suchej nitki. Nagle jej twarz przybrała inny wygląd, zupełnie, jakby sobie o czymś przypomniała. - Aaaa! Właśnie! Gdzie jest mój amulet! - jęknęła. - Aaaa!!! Chyba go zguuubiłam!!!! Aaaa!!!

Monika ze zdziwieniem obserwowała, jak spanikowana deptaczka wymachuje rękoma i obmacuje wszelkie możliwe kieszenie.

- Czy mówiąc o amulecie masz na myśli naszyjnik wykonany z takiego dużego granatowego kamienia? - zadała pytanie Monika.

- Tak! Skąd wiesz?

- Masz go na szyi.

- Acha! Dziękuje!!! - głos deptaczki wyrażał najwyższą ulgę. Monika wzięła głęboki wdech. Już nie była nawet zła... Zdumienie zastąpiło wszystkie uczucia, jakie do tej pory żywiła. - Kto to jest? - zadawała sobie pytanie - Skąd oni wzięli takiego dziwoląga? I czy ona zażywa coś nielegalnego, czy co?

- Naprawdę dziękuje! Nie wiem, co bym zrobiła bez mojego kamienia mocy!

Kamień mocy - to słowo uderzyło Monikę jak obuch. Wiedziała, do czego służą takie przedmioty...

- Czy ty jesteś czarodziejką? - ta myśl była aż straszna. Jakim idiotą trzeba być, żeby nauczyć taką śpiącą królewnę czarów? Przecież ona może sobie zrobić krzywdę!

- Acha! Jestem mistrzynią czarów! Mam nawet dyplom Kolegium i patent mistrzowski! Pisze na nim "Mistrzyni Beatrix" - powiedziała niebieskowłosa.

- Przynajmniej pamięta własne imię - zauważyła jej rozmówczyni złośliwie, a na głos powiedziała - Kolegium Magii? To znaczy, że tam, skąd przychodzisz, jest więcej takich jak ty?

- Tak! Kolegium Magów Nieboskłonu jest bardzo duże!

- I wszyscy są tacy dziwni?

- Tak! - przyznała radośnie czarodziejka.

- I też potrafią szukać cały dzień amuletu, który mają na szyi, albo rozdeptać kogoś, bo się zamyślili?

- Tak! - przyznała czarodziejka z taką samą radością, a jej oczy znowu odpłynęły w dal.

To było szokujące. Całe magiczne kolegium pełne śniętych lunatyków. Monika potrzebowała chwili by przetrawić tą myśl.

- Wiesz co? - Monika znów zwróciła uwagę na siebie machając dłoniom przed oczami marzycielki - Nie wierzę, że jesteś magiem!

- Ale ja naprawdę potrafię czarować! - oburzyła się Beatrix.

- Ach tak? To zaczaruj mnie!

Na twarzy rzekomej adeptki czarów pojawiła się - po raz pierwszy w czasie tej rozmowy - koncentracja. Zadanie nie było trudne... W każdej chwili mogła sprowadzić błyskawicę, by poraziła swą rozmówczynie, lub wiatr, który by ją porwał. To zwykle przekonywało niedowiarków, nie mniej jednak chyba nie byłoby właściwe, a poza tym na pewno komuś stała by się krzywda. Pozostawał jej zawsze drugi atut Kolegium Nieboskłonu - wyjątkowo dokładne wróżby - nie mniej jednak te nie były tak efektowne.

- Czekam! - oznajmiła Monika.

- Już, już! - zaszczebiotała Beatrix i złożyła dłonie nucąc cichym, monotonnym głosem skomplikowany zaśpiew. Monika westchnęła i zmrużyła oczy...

Gdy je otworzyła stała już w zupełnie innym miejscu, niemal oparta o pień Zegarowego Drzewa. To jednak było coś...

- Zaklęcie, które rzuciłam - wyjaśniła Beatrix, z której oczu ulotniła się charakterystyczna mgła - nazywa się Szafirowy Łuk Stamteka.* Czarodziej za jego pomocą otwiera przejście do obcego wymiaru. W przejściu może zmieścić dowolny obiekt lub osobę. Gdy ta znajdzie się w obcym wymiarze zatrzymuje się dla niej czas. Czarodziej może ją wypuścić w wybranym przez siebie miejscu i czasie drugi raz wypowiadając zaklęcie...

- To znaczy, że zatrzymał się dla mnie czas? Nic nie czułam - zdziwiła się Monika.

- Naprawdę?

- Tak! Sama spróbuj, jeśli nie wierzysz!

Beatrix spróbowała i po paru sekundach już nikła w połyskującym błękitem portalu, który pojawił się z nikąd. Monika postanowiła poczekać, aż ta wyłoni się znowu... Czekała... Czekała... Czekała i czekała bardzo długo, bo całe 20 minut, a nowo poznana czarodziejka nie wracała.

- Co ona myśli, że czas się zatrzymał? - zadała nagle sobie pytanie i wtedy ją olśniło...

Gdy ta ofiara wchodziła do portalu istotnie zatrzymał się dla niej czas. Oznacza to, że znalazła się w miejscu, z którego może wyjść tylko w chwili, gdy drugi raz wypowie zaklęcie... A wypowiedzieć nie może, bo zatrzymał się dla niej czas, więc jest niezdolna do jakichkolwiek działań!

Trzeba ją więc ratować! A gdy w grę wchodzą czary najlepsze jest jedno rozwiązanie!

- Ciociu Nooooomo!!! Czy mogłabyś tu na chwilę przyjść!?


* Zobacz "Warhammer Battle 5 Edition lub Warhammer Fantasy RolePlay „Realms of Sorcerry".


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Zegarmistrz : 2007-03-03 23:54:44
    Re:

    Masz całkiem sporo racji Arashi. Tak naprawde utwór ten nie jest samodzielnym opowiadaniem, tylko fanfiction do cudzego twórczości (moje są jedynie postaci). Niestety, obawiam się, że większość moich dotychczasowych dzieł jest mocno niezrozumiała dla kogoś, kto nie jest obeznany z Tanukową Mitologią.

  • Arashino Shiro : 2007-03-03 21:52:24
    może być.

    Bardziej bym to przyjęła jako prolog do czegoś większego...

    ogólnie to może być, choć Keii ma rację-nie czuje się tego czegoś co buduje i tworzy ten niesamowity klimat fantasy...

  • Keii : 2006-07-28 21:48:17
    Niezłe

    Opowiadanie przyjemnie się czyta, ale brakuje tego "czegoś" ;)

  • Skomentuj