Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Inna przyszłość

Superagenci - czyli jak zrobić zadymę

Autor:Martha
Korekta:Irin
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Akcja, Science-Fiction
Dodany:2006-07-12 12:51:06
Aktualizowany:2008-03-10 21:10:08


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Minęło kilka dni od tego incydentu. A ja nadal głowiłam się nad tym zdarzeniem. "Z kim i o co mógł się bić? Tutaj wszyscy powinni ze sobą współpracować, ale nie zawsze bywa tak, jak być powinno. Na to wygląda" - zauważyłam.

Któregoś dnia boss znów wezwał do siebie wszelkich mężczyzn. I wpadłam na szalony pomysł: wmieszać się w tłum, i zobaczyć tego całego bossa!

Szybko się wmieszałam (nie każdy mnie tu znał) i weszłam. W środku doznałam niemałego szoku - młodzi mężczyźni! Dziwne, zazwyczaj widywałam starców, a tu proszę! Sami młodzi, butni!

- Heh, i ona myśli, że jesteśmy tępakami. - usłyszałam za plecami. Na moje nieszczęście ktoś rozpoznał moją płeć. Odwróciłam się. Za mną stali młodzieńcy - mniej więcej w wieku Marca! Szybko się od nich odwróciłam, by ich nie prowokować. Niestety, nie powinnam się w ogóle odwracać. Wtedy bym ich nie sprowokowała...

Jeden młokos przygwoździł mnie do ściany.

- Ty mała smarkulo! Od początku wiedziałem, że jesteś kobietą! Ludzie, patrzcie no tu! Tu jest kobieta! Co ona tu robi?!

Zapadła głupia cisza.

- A wiecie, do czego służyła w dawnych czasach kobieta?!...

Facet nie dokończył: przywaliłam mu z liścia w twarz. Rozległ się śmiech... temu gościowi odpadła głowa!!! Ja tak mocno biłam?

Jego ciało szukało swojej głowy, i może by ją znalazła, gdyby facetom nie zachciało się gry w piłkę nożną. W końcu tak kopnęli tę głowę, że wpadła w ręce posiadacza.

Śmiech towarzyszył androidowi, gdy ten mocował się z głową.

Nie był on człowiekiem, zapewne był androidem. "dziwne..." - pomyślałam - "android jest wrogiem człowieka, zwłaszcza z podziemi. Jakim prawem tutaj jest?!"

- Ty wredna sikso! - przezwał mnie. Połowa facetów chórem powtórzyła tą obelgę. "po jakie licho ja się tu wpakowałam..." - pomyślałam dramatycznie, kiedy android zbliżył się do mnie, chwycił za bluzkę i rzucił mną o ścianę. Jęknęłam. Android nadal był nie zadowolony z zemsty. Chciał więcej.

- Chcecie zobaczyć ją... bez ubranka? - na te słowa aż zbladłam. Chciał mnie rozebrać!... Chór mężczyzn przytaknął, że chcą. Android spojrzał na mnie z wielką satysfakcją:

- A więc dokonamy sekcji zwłok...

myślałam, że to już jest koniec. Ale...

- Coś chcesz od mojej koleżanki, kutasie? - nade mną czuwała dobra gwiazda. Marc wszedł w samą porę.

- Twoja koleżanka mnie znieważyła...

- A czy to jej wina, że jesteś mięczakowaty, a twoja głowa nie lubi trzymać się tak śmierdzącego ciała?... - zapytał się kpiąco.

Android porządnie się wkurzył.

- Chcesz oberwać w mordę tak jak poprzednio?... - zagroził mu.

- Nie radzę, w przeciwnym wypadku stracisz głowę raz na zawsze...

W stronę twarzy Marca wystrzeliła pięść. No i zaczęła się bójka! Masa męskich głosów oznajmiała, że coś się ciekawego dzieje. I znów ucichły, ktoś wszedł do pokoju...

- Hm? - ujrzałam faceta po 50, dość przy kości. Jego ubiór świadczył o jego pozycji: odstrzelony, pachniał wodą kolońską na kilometr. To był boss. Spojrzał z pobłażaniem na Marca i androida. Obydwaj odskoczyli od siebie jak oparzeni wrzątkiem, stanęli na baczność. Można było usłyszeć mrówkę drepczącą w podziemi, tak było cicho.

wzrok bossa padł nagle na mnie. Uśmiechnął się lekko.

- Ooo... to jest twoja kobieta, Marc? - spytał się go boss.

- Owszem - odparł dumnie, jakby posiadanie mnie było jakimś orderem. Starł z ust krew.

- Nie powiem... wszystko na swoim miejscu... ech, przypominają mi się stare czasy... możesz wstać? - zwrócił się do mnie. Nie mogłam powstrzymać wlepienia wzroku w sufit. Jednak posłusznie wstałam. Jak chce mnie oglądać, niech to robi. I tylko.

Przyjrzał mi się bliżej, uśmiechnął się szerzej. Dostrzegłam jego zęby, i już wiedziałam, że pił kawę.

- Hm. Nie należysz do delikatnych istotek... bynajmniej delikatna istotka nie wali po pysku. - wypomniał mi mój czyn.

- Hm... zabiłaś kiedyś kogoś? - zadał mi dziwaczne pytanie. Marc popatrzył się tak, jakby znał plany bossa. Nie spodobało mu się to.

- Nigdy przenigdy - odparłam.

- A na zlecenie... zabiłabyś cyborga, jakichś androidów?

Zupełnie mnie zatkało. Nie za bardzo wiedziałam, co mam powiedzieć.

- Eee... no ale... dlaczego ja? - wydukałam z siebie.

- Byłabyś partnerką Marca. On się tym zajmuje... uważam, że przy odpowiednim szkoleniu byłabyś doskonałą zabójczynią cyborgów.

- Hm... jeśli mogę... - Marc chciał zabrać głos w tej dyskusji, ale boss tym razem skarcił go spojrzeniem.

- Victor dokładniej ci to wyjaśni. Rozejść się. - rozkazał.

Przez chwile było tak, jakby go tylko ściany słyszały. I nikt więcej. Wszyscy stali, nieco osłupiali. Zupełnie jakby zobaczyli biblijne zniszczenie Sodomy i Gomory.

- Mam powtórzyć rozkaz? - boss zauważył bezczynność swoich podwładnych. Wszyscy się rozeszli - prócz Victora, Marca i samego bossa, mnie nie wyłączając.

Chwilowo panowała cisza.

- Trzeba ją przygotować, Victor... na co czekasz? - boss zwrócił się do niego z pewna nutą złości w głosie. - Marcu... masz jakiejś "ale"?

- Tak! - Marc odważnie powiedział to, co myśli - ona zupełnie się do tego nie nadaje i...

- Marcu... Victor ją przygotuje do tej roli, nie musisz się obawiać.

- Ale ona jest KOBIETĄ! - wybuchł Marc.

- Ho! - boss był zaskoczony tonem głosu Marca - ho!... przepraszam, my chyba walczymy o kobiety... a więc szowinizm jest zakazany... kobiety nie są gorsze od mężczyzn!

- Ale są pewne granice! - wtrącił się Victor. - żeby zabijać, trzeba...

- Dosyć! - wybuchł nagle boss - jeżeli nadal trwacie przy swoim, proszę stąd odejść raz na zawsze! Słyszycie, co do was mówię?! - krzyczał. Victor i Marc ani śmieli ruszyć się z pokoju. Stali twardo na podłodze.

- Marta do jutra ma być przygotowana. Jasne? - boss z wściekłością spojrzał na Victora - inaczej obydwaj pożałujecie. Czy zrozumieliście?

- Zrozumiałem - odparli jednocześnie Victor i Marc, mówiąc za siebie. Boss zniknął nam z oczu w pokoju, który był obcy moim oczom. Spojrzałam wzrokiem pytającym na doktorka i Marca.

- Nie mamy wyboru... chodźcie za mną - rzekł Victor, nie pomijając westchnięcia męczennika.

W prawej ścianie pojawił się otwór. Wszedł do niego Victor, Marc i ja na końcu. Było tak potwornie ciemno, i Marc musiał mnie trzymać za rękę jak dziecko. Wcale mnie to nie peszyło.

Kiedy w końcu schody skończyły się, jasność wybuchła swą niepohamowaną siłą. Zakryłam oczy, tak mnie raziło.

Weszliśmy do pokoju, który chyba był jakąś bazą. Było w nim mnóstwo ludzi i pełno jakichś skomplikowanych urządzeń.

- To jest nasza baza. Kontrolujemy stąd naszych wrogów, czy nic na mnie nie zagraża z powierzchni. Jak na razie możemy czuć się swobodnie... w drugim pokoju jest skład wszelakiej broni... - objaśniał nam wszystko Victor, jakby był naszym przewodnikiem. - ach, a tu cię wyszkolimy, Marta.

Otworzyłam usta. To przecież las...!

- To jest najprawdziwszy las pod słońcem, Marta. Widzę, że jesteś nim zachwycona?

- Tak! ale jak?...

- He, he, to już opowiem innym razem. Na razie dostaniesz broń, nauczysz się nią obsługiwać. A, i dostaniesz specjalnie zaprojektowany kombinezon.

Rozglądałam się wokół. Moje uszy pieścił dźwięk wody, oczy zachwycone były widokiem błękitnego nieba, lasu. Tylko zwierząt brak...

- Marc, na razie dostanie Twoją broń... zorientujemy się, jaka będzie dla niej odpowiednia. - powiedział doktorek do Marca.

- A ja mówię: ma być lekka, i sam zaraz zobaczysz... - odparł Marc.

Victor dał mi do ręki broń. Litości! Niemal natychmiast ugięłam się pod ciężarem broni! I coś takiego Marc nosi na plecach?!

- A nie mówiłem? - Marc przewrócił oczami - jej potrzebna jest celna broń, a zarazem lekka i zabezpieczona przed samoistnym wybuchem. - ciągnął dalej Marc.

- Heh... nie za dużo wymagacie?... no dobra... lekka... zabezpieczona... - doktorek wpisywał te słowa w jakieś urządzenie. Do licha, że też połowy urządzeń nie znam!

Do lasu wparował malutki robot - z ciekawą bronią. Był to smukły pistolet, który był długości ramienia. Były na nim dwa przyciski. I dlatego wydawało mi się, że jest łatwy w obsłudze.

- Dobra... to jest jedyna taka broń. Jedyna, dlatego jej nie zgub, Marta. Jest nawet zbyt lekka. - zauważył Victor.

Wzięłam broń do ręki, i wycelowałam w drzewo. Nacisnęłam całkiem niechcący czerwony przycisk - i odrzuciło mnie kilka metrów do tyłu!

Marc nie mógł powstrzymać śmiechu. A Victor złapał się za głowę...

- Ona naprawdę nie umie obsługiwać broni? - rozgoryczył się Victor.

- A co, nie widać? Wycelowała w siebie, zamiast w drzewo!

- Ech! - żachnęłam się - Zaraz w ciebie wypalę! - zdenerwowałam się.

- Podejdź tu - zawołał mnie. - najpierw musisz opanować tę broń, w przeciwnym wypadku ona ciebie opanuje!

Przez dobrą godzinę mordowałam się z bronią. Czerwony przycisk służył jako "odpychacz" - silny napór powietrza powodował odepchnięcie przeciwnika. A potem należało w niego władować promienie. Całe szczęście, że nie nacisnęłam zielonego guzika...

Kiedy opanowałam funkcję "wymiatania" bronią, jak to określił fajnie Marc, dostałam kombinezon. Giętki, lśniący, wodoodporny, ognioodporny... no i żadna ostra broń nie przetnie mojej skóry. Zalety były, tylko niestety - kombinezon nie chronił głowy. No i moje kobiece krągłości były tak widoczne, jak na dłoni. Marc miał czym oko cieszyć.

Kolejnym etapem było strzelanie w cel. W lesie pojawiły się różne określone kształty, w które musiałam strzelać. Szło mi to całkiem nieźle, ale do doskonałości mi brakowało!

- Musisz jeszcze popracować. - zauważył Marc. Cyborgi - szczególnie te nowsze - są cholernie szybkie. Ani się nie obejrzysz, a już cię kropną. Są nieludzko silne i bezwzględne. I dlatego nie chciałem, byś tę robotę dostała. Ale cóż poradzić... gdzie idziesz? - zdziwił się, widząc, że moje nogi gdzieś mnie prowadzą.

- Tam jest woda. Chce się napić - oznajmiłam krótko.

A woda była czysta i zaspokajała pragnienie po kilku łykach. Spostrzegłam mały wodospad. Pomyślałam, że warto skorzystać z tej sytuacji i umyć włosy, chociażby.

Kiedy podeszłam do małego wodospadu, zauważyłam dziwne zachowanie wody. Drżała, jakby się gotowała. Z początku sądziłam, że w tym świecie jest to normalka. Jednak jak zwykle moja intuicja mnie nie zawiodła...

- Android! - pisnęłam.

Był naprawdę sporych rozmiarów. Kilkanaście stóp wysokości. Widok był makabryczny: śrubki, metal, jakieś żelastwo mieszały się z wnętrzem człowieka, i to było widać na kilometr. Zupełnie jakby te całe żelastwo hamowało ludzkie wnętrzności od wyjścia na zewnątrz.

- Człowiek... - przemówił dziwnym głosem.

I rzucił się! musiałam uciekać! Łapy tego potwora złapały mnie za brzuch! Ścisnęły mnie, jakby liczyły, że mój środek wybuchnie i wyjdzie na wierzch...

Wycelowałam w niego lufę.

- Nie żartuj, chcesz mnie tym zabić?... - zachichotał, poczym uderzył mnie tak mocno, że musiałam zderzyć się z pobliskim drzewem.

- Twoje wnętrzności są dobrze ukryte!! Ale zaraz się do nich dobiorę...

- Po moim trupie!! - chwiejnie wycelowałam w niego lufę. Nacisnęłam czerwony guzik, i wycelowałam promienie. Nic to nie dawało!! "a gdyby tak nacisnąć dwa naraz?" - pomyślałam. I to zrobiłam!

Cyborga odrzuciło na kilkanaście metrów. "Broń się zacięła!" - pomyślałam zrozpaczona. Nic nie chciało działać. Katastrofa! Taka lekka i tak beznadziejna!...

Znów oberwałam. Oj, niedobrze...

Musiałam stąd zmiatać.

Obejrzałam się za siebie. Potwór już nie był taki zwinny jak wcześniej. Był poraniony, ale w dalszym ciągu upierał się, bym mnie skonsumować.

- Dobiorę ci się do skóry... poczekaj nooo... - jak to się mówi: "zaliczył glebę". Już nie wstał. To chyba nie moja zasługa?...

- Głuptas - zza drzew doszło do mnie znane mi słowo - jednak ta broń była beznadziejna, trzeba ci szukać lepszej... i ćwiczyć, bo bez kombinezonu to byś nie przeżyła. - mówił to tak, jakby nic mi nie groziło.

- I nie mów mi, że się spokojnie na to wszystko patrzyłeś.

- Do czasu. Ktoś go musiał kropnąć... w każdym bądź razie uważam, że nie nadajesz się na tę robotę. Przyznam, że z początku też dobrze mi nie szło...

Spiorunowałam go spojrzeniem z zawartą myślą: "następny szowinista!!".

Podskoczyłam, i odwróciłam się. Podpełznął do mnie średnich rozmiarów robot. W ręku coś trzymał. To była broń.

- Ho! To ci dopiero! - broń była wielka - na szczęście nie wiele cięższa od poprzedniczki. Zawiesiłam ją na ramieniu tak jakby była plecakiem. Żartobliwie wycelowałam w Marca.

- Hej! Dzieci nie powinny bawić się bronią! - zauważył.

- Niezbyt różnisz się od reszty szowinistów! Żeby się nie okazało, ze jestem w tym dobra!

Marc zarechotał, jakby usłyszał kawał o głupiej blondynce. Złośliwiec...

Postanowiłam użyć broni. O dziwo! Nie sprawiało mi żadnych kłopotów, a z lekka rozwaliła z pięć, sześć drzew! Odjazdowe!

- Hm! Jedna z tych lepszych broni! - Marc dopiero teraz to dostrzegł - pokaż no ją.

Broń podałam Marcowi nieufnie, jakbym się obawiała że ją ukradnie. Nic takiego się nie zdarzyło, Marc dobrze ją obejrzał. Nie było mu łatwo ukryć zdumienie, które wpełzło na jego twarz.

- A to ci dopiero... lepsza od mojej! Lekka... zabezpieczona!... kurza twarz, może się wymienimy? - zaproponował.

- Mowy nie ma - zaoponowałam z uśmiechem zwycięży - twoja broń jest tak ciężka, że nie mogę jej unieść.

- Szkoda... no dobra. Kto dał ci tą broń? - spytał, nadal podziwiając broń.

- Jakiś robot... średnich rozmiarów... - odpowiedziałam, starając sobie przypomnieć detale. Marc jednak od razu się skapnął, kto za tym stoi:

- Boss... dał ci ją boss.

- Tak? - ucieszyłam się - fajnie, mam u niego względy. - stwierdziłam z śmiechem.

- Czuje sentyment za kobietami. Nie jest osamotniony. - rzekł dosyć dziwnym tonem do mnie.

- Hm? Ale masz mnie? - nie zdążyłam się ugryźć z język.

- Wiesz... faktycznie... boisz się o konkurencję? - spojrzał na mnie.

- O czym ty gadasz?

Uśmiechnął się, ale mi nie odpowiedział. Zlekceważył mnie.

- Hej!! - wrzasnęłam, nie kryjąc gniewu na twarzy. - co to ma znaczyć?!...

- Nic. Wracamy, bo wzywa nas boss. Chyba za dobrze ci poszło...

Musiałam rozstać się z lasem, ale obiecałam sobie, że tutaj wrócę. I będę nocować...

chwilę później znaleźliśmy w kancelarii naszego bossa. Uśmiechnął się, gdy mnie zobaczył.

- A więc nasza agentka właściwie jest gotowa? - nie mógł ukryć uśmiechu.

- Myślę że jestem - odwdzięczyłam się tym samym grymasem ust. - a co zadanie już jest? - nie hamowałam pytań. Marc nie patrzył się na bossa, tylko na mnie. Dziwiła go moja postawa. A dokładniej - obserwował mnie niczym myśliwy swoją ofiarę. Miałam takie wrażanie, że jego wzrok mnie macał. Paskudne wrażenie...

- Marta? - boss zauważył moje rozkojarzenie. - a więc macie iść na powierzchnię i odwrócić uwagę Policji Narodowej. Zróbcie zadymę, cokolwiek!

- Hm, a dlaczego mamy odwrócić ich uwagę? -

boss zachichotał. Marc przysłonił twarz ręką. Gdyby jego palce nie były rozdzielone, nie zobaczyłabym jego zirytowanych oczu.

- Marta, nie słuchałaś! - ofuknął mnie - Agenci Podziemi mają wejść do kwatery Policji Narodowej i wykraść procesory... i tak nic z tego nie rozumiesz...

- A ja myślałam, że będziemy łapać cyborgi... - w moim głosie zabrzmiała nuta rozczarowania. Tym razem boss wybuchł śmiechem, Marc zaklął pod nosem.

- Czy Policja Narodowa nie składa się z cyborgów?! - Marc stracił cierpliwość.

- Ależ Axel jest człowiekiem! - zauważyłam.

- Jest - wtrącił się boss - ale w niewielkiej części jest robotem. Jego członki ciała są przystosowane do błyskawicznej regeneracji. I tylko tyle w nim robota.

- Hm... hm... - zaciekawiałam się.

- Rzeczywiście. Co chwila go bijemy, a on po dniu wygląda tak zdrowo jak ryba. Czasami szlag chce mnie trafić - odezwał się Marc z niezdrową miną, jakby mówił o rybich wnętrznościach w wiaderku.

- Że niby co? Axel tutaj jest? - nie mogłam powstrzymać podziwu.

- A co myślałaś?

- Ale gdzie on jest?

Nasza rozmowa mogła przerodzić się w kłótnie, Marc był już stanowczo na granicy cierpliwości. Na szczęście boss przyprowadził nas do porządku:

- Przestańcie... i róbcie to, co wam powiedziałem przed chwilą. Do roboty!

W ścianie naprzeciw nam pojawiła się winda. Tym razem boss pożegnał nas bez uśmiechu, jego twarz znów stała się taka smutna.

Winda ekspresowo wzięła nas w górę. Znów zatonęłam w morzu wspomnień. Zamknęłam oczy i ujrzałam twarze mych koleżanek... kolegów...

Obudziłam się po lekkim klepnięciu w plecy. Spojrzałam na mojego partnera. Zupełnie jak w "Archiwum X". On i ona. Ja i on...

- Hej, nie śpij, bo cię okradną. - powtórzył znane zdanie.

- A dokładnie, partnerze, gdzie mamy iść? - spytałam. Marc zachichotał.

- Droga partnerko... do centrum miasta. - odparł, kiedy winda się zatrzymała i otworzyła. Wyszliśmy z niej. Ho, ho!

- Ojej, to jest centrum?... - zaniemówiłam.

- Jasne. ponoć centrum marzeń. Widzisz tamten przezroczysty budynek? - wskazał mi wielki budynek, w którym było widać wszystkich ludzi w środku.

- Nasi agenci stoją przed budynkiem. Policja Narodowa jest tak głupia, że nie przypuszcza, że jesteśmy tak blisko...

- A jeśli coś pójdzie nie tak? - nagle ukłuła mnie podświadomość.

- Co ty pleciesz? - ofuknął mnie Marc - jeżeli coś pójdzie nie tak, wina spadnie na nas. My robimy zadymę... o zaczynamy!

- Co?

Marc wystrzelił z broni w stronę centrum handlowego.

- Rozdzielmy się! strzelaj, głupia!! Cyborgi zaraz tu będą! Strzelaj, gdzie popadnie, nie przejmuj się ludźmi!!

Miałam wybór? Strzelałam, gdzie się dało. Po kilku minutach dymu w centrum miasta było tyle, jakby to miasto się paliło. Trochę się bałam...

Rozejrzałam się, by powiedzieć: "rany, dwóch ludzi i zrobiło taką zadymę, jakby stu zbójów napadło to miasto!"

Nagle coś mnie tknęło, bym strzeliła prosto w malutki budynek. I to zrobiłam... ha! Ten mały budynek nafaszerowany był dynamitem, albo czymś podobnym, eksplodował! A wszelkie cyborgi, które tam były, odleciały na parę metrów.

Właśnie, cyborgi. Nagle miasto zaroiło się od istot które pilnowały porządku w tym mieście.

- Za późno, moi drodzy! - jak nigdy uśmiechnęłam się złowieszczo, i wystrzeliłam w gromadę całkiem pokaźny ładunek zielonych promieni.

Nagle zdziwił mnie brak wszelkich mężczyzn - jakby podczas ataku wsiąknęli w glebę. Zaraz potem nastąpił wybuch w budynku Policji Narodowej. Wszelkie cyborgi połapały się, co jest grane. Ruszyły w stronę budynku.

Marc stanął naprzeciw tym kupom złomu, i... broń się zacięła?!

Próbował strzelić! I nic! Cholera, muszę mu pomóc! Przecież te potwory go zadepczą! Zaczęłam strzelać z broni w ich kierunku. Dziwię się, że broni nie rozsadziło - ładunek energii był ogromny...

Ku mojej uciesze cyborgów było mniej. Ale!...

- Ty mało gówniaro!... - usłyszałam zza pleców. W potrę odskoczyłam. Jakiś facet... spojrzałam na niego z zdenerwowaniem.

- Ty... cała moja miesięczna praca poszła na marne! Najnowsze cyborgi! Dwoje gówniarzy i tyle zamieszania...

- Mylisz się, jest nas więcej, Max! - odezwał się nagle Marc. Spostrzegłam, że jego ręka mocno krwawi.

- Ten Max? Max Hold?! - zareagowałam nieco ostrzej.

- Tak, to ja.

Zerknęłam na niego. Nie wyglądał groźnie; szare włosy związane w mysi ogon, krzaczaste brwi, które zaznaczały dobrze jego gniew, wąskie usta.

- Hm, te cyborgi są za słabe. Czas, byście się zmierzyli z moim posłusznymi androidami...

Odwróciłam się. Tuż za Marcem stał android. W dodatku kobieta! Kobieta kulturystka.

- Zabij ich. - rozkazał Max i w jakiś dziwny sposób znikł.

Kulturystka uderzyła z całej siły Marca w żebra. I na tym zapewne by nie skończyła, gdyby w nią nie wycelowała promieniami!

- Hej!! - wrzasnęłam w jej stronę. Ku mojemu zaskoczeniu kulturystka nawet nie poczuła, promienie się od niej odbiły!...

- Hej!! Ty szmato! - chcąc odwrócić jej uwagę od Marca, postanowiłam ją obrazić. Najwyraźniej obelgi 60 lat wstecz nie działają na androidy, albo ich nie rozumieją. Mniejsza o to, musiałam działać!

- Słyszysz, boisz się mnie?... - chciałam kontynuować sypanie obelg, jednak ta kulturystka skoczyła z ziemi, i tak ruszyła, jak pociąg ekspresowy! Uderzyła w ścianę zniszczonego budynku. Spojrzała lodowatym wzrokiem na mnie, ruszyła - i tym razem mnie złapała. Bliskie spotkanie z androidem było bardzo bolesne.

Nagle pociekło przekleństwo, usłyszałam uderzenie. Marc zaatakował ją bronią!

Uderzył ją w pierś, przedziurawił ją! Z wnętrza kulturystki tryskały śrubki, ciekł olej. I do tego te niby błyskawice, które oświetlały twarz Marca. Jego kostium, twarz i włosy straciły kolor, by przybrać, niczym kameleon, nowy kolor błękitu i czerwieni. Android padł martwy. Marc odszedł od niej kilka metrów na własnych nogach, ale szybko upadł.

- Marcu! - zatroskałam się nagle. Podbiegłam do niego, ale nagle przylgnęłam do gleby! Android złapał mnie za kostium. Jego prawa ręka zamieniła się w sztylet...!

Zamknęłam oczy, nie było mowy o ucieczce!...

Jednak nic się nie stało, usłyszałam jedynie syk. Kiedy otworzyłam oczy, prawda mnie przeraziła!... android wbił sztylet w nadgarstek Marca... co oznaczało, że ochronił mój brzuch przed rozcięciem...!

Marca cholernie to bolało. Jego twarz ukryta była w cieniu bólu...

- Ty wredna kupo złomu!... - rzuciłam dodatkowym przekleństwem, którzy faceci używają w stosunku do kobiet o lekkich obyczajach. Zmiażdżyłam wściekle nogą jej twarz, kilka razy ją skopałam. Najgorszy był zakrwawiony sztylet...

- Sztylet... sztylet zaraz odetnie mi rękę - zatrwożyły mnie jego słowa. - jeśli teraz tego nie zrobisz... android jeszcze żyje...

Zdecydowałam się wyjąć ten nóż z jego nadgarstka! Podziwiałam dzielność Marca, że zniósł to bez krzyku.

Z budynku Policji Narodowej wybiegli nasi - od razu się ku nam rzucili.

- Pomóżcie mu!... - pisnęłam, zrozpaczona jego stanem.

- Ale... co się stało?

Padało kilka podobnych pytań, ale do mnie nic nie docierało. Marc był nieprzytomny. Jakby zapadł w letarg...

- Musicie mu pomóc! - zdenerwowałam się, widząc ich bezczynność.

W końcu dwóch gości wzięło go do windy...

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Irin : 2006-08-27 22:44:33
    .

    Raz jeszcze proszę o używanie spacji i dużych liter po myślnikach w dialogach. Dziękuję.

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu