Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Inna przyszłość

Close to future

Autor:Martha
Korekta:Irin
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Akcja, Science-Fiction
Dodany:2006-06-29 18:03:49
Aktualizowany:2008-03-10 21:06:51


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Minął miesiąc. Coraz częściej myślami wracałam do przeszłości, tęskniłam za dniami wypełnionymi obowiązkami szkolnymi, polemizowania z przyjaciółmi. Nie czułam się w tym miejscu bezpieczna, byłam intruzem. Pragnęłam powietrza. Pragnęłam kwiatów. Pragnęłam normalnego życia...

Któregoś dnia przyszłam z laboratorium doktorka, aby położyć się na łóżku. Byłam, jak to określił dobrze Marc, nieczuła na zewnętrzne czynniki. Może po prostu naćpana?

- Znowu to samo... - burknął jakiś głos z oddali, jakby z zimnego tunelu, albo studni. Właścicielem tego głosu był sam Marc. Podszedł do mnie, i pogładził mnie po twarzy.

- Jesteś potwornie głupiutka. - stwierdził - w tym świecie dla mnie nigdy nie będziesz intruzem...

Zaczęłam zdawać sobie sprawę, mimo mojego osłabienia, co mu chodzi po głowie. Wstałam, nie do końca pewna, czy chodzę na własnych nogach.

- Chcesz uciec? - jego głos przestał być taki ciepły i miły. Stał się zimny, krnąbrny, pełen żądzy. Może nie należy mu się dziwić. Zawsze otoczony był dziewczynami. Zawsze spełniały jego zachcianki. Ale nie ja!

- Nie próbuj. Zachowujesz się jak ten wredny... funkcjonariusz... - byłam bliska omdlenia, próbowałam uciec do laboratorium.

- Przecież nie chcę cię zabić. Nie zabija się osoby, od której jest się zależnym... - odparł. Coraz mniej do mnie dochodziło.

- Zostaw mnie. Jeśli ci na mnie zależy... proszę...

- Ależ, głuptasie, nie będzie to bolało... - zapewniał mnie.

Coś do mnie mówił, ale nie mogłam zrozumieć. Chciałam uciekać, ale stałam.

Marc do mnie podszedł, i wbił mi coś w szyję. Syknęłam, a zaraz zaczęłam dochodzić do siebie. Otworzyłam oczy i zaskoczona stwierdziłam, że mój dawny stan minął.

- Ale...

- To było konieczne. Od paru dni zachowywałaś się jak żywy trup. Nic do ciebie nie docierało... i co z tego, że doktor nie pozwolił. Masz być... normalna. Nie dość, że jesteś jedyną kobietą... - przerwał, bo przytuliłam się mocno do niego i ucałowałam w czoło.

- Jesteś dla mnie największym przyjacielem... - szepnęłam mu w ucho.

Nie był speszony. Ani trochę. Tylko jego akcja serca przyśpieszyła. Wyczuwałam to.

- Jasne, że jedynym... - odpowiedział grzecznie.

Przez chwilę tak siedzieliśmy wtuleni do siebie. To było dziwne. Może dlatego, że wcale a wcale się nie wstydziłam? Do licha, może tego potrzebowałam??

- Co ten doktorek robi ci w tym całym laboratorium? - spytał mnie - możesz mi powiedzieć?

- Praktycznie nic. Tylko do rąk przyczepia jakieś plastry, a potem do szyi wbija rurkę. Chyba ta ciecz wydobywająca się z tej rurki jest narkotykiem... - przyznałam.

- Ale nie wiesz, po co ci to robi? Cele naukowe? Wykorzystuje cię jako królika doświadczalnego? - troszczył się o mnie

- Ciekawe. Nigdy nie byłbyś taki dla mnie 60 lat wstecz, prawda? - zadałam pytanie retoryczne.

Nie odpowiedział mi. Wolał milczeć.

Nagle rozległ się potężny huk. Skoczyliśmy jak oparzeni. Lewa ściana rozsypała się w mak. Z pyłu kurzu zaczęły wyłaniać się sylwetki...

- Noo, moi drodzy! Zaczęliście się czuć zbyt dobrze, co??? - zagadał bezczelnie młody funkcjonariusz Narodowej Policji.

Do rozwalonego pokoju wparował zdyszany Victor. W jego osobę, podobnie jak ze mną i Marcem, wycelowały lufy.

- Wybaczcie, że tak to długo trwało. Niestety, nasze urządzenia padły ofiarą jakiegoś wirusa. I dlatego nie można było was zlokalizować... nasza kobietka! - zauważył mnie funkcjonariusz - jaka jesteś śliczna, słodka! Idealna do poszukiwania środka na wieczną młodość...

- Zostaw ją! - Marc schował mnie za swoimi plecami. Okropnie się poczułam. Marc miałby przeze mnie stracić życie?!

- Oj, nie rób tego. Twoja koleżanka ma inne zdanie na ten temat... wyłaź stamtąd, no chyba że wolisz mnie na sumieniu twojego przyjaciela...

Bez słowa zgodziłam się na warunek funkcjonariusza. Marc próbował oponować, jednak rozpaczliwie potrząsnęłam głową.

- Nie bój się, podejdź do mnie... - funkcjonariusz zawołał mnie do siebie. Bałam się jednak. Ale jeśli znowu zacznie na mnie ostrzyć swój nóź?

- Zbliż się! Tym razem nie zrobię ci krzywdy... Wy macie siedzieć cicho! - ostrzegł Marca i Victora.

Podeszłam, nie miałam innego wyboru. Blondyn uniósł dłoń, zamknęłam oczy. O dziwo, dotknął moich włosów! Jednak nie próbowałam spojrzeć mu w oczy. Bałam się go jak sarna wilka. Jak dziecko na cmentarzu...

- Jesteś... niesamowita... taka odmienna, fantastyczna! - funkcjonariusz nie mógł powstrzymać podziwu. Ta, jasne. Ja do idealnych nie należę. Z drugiej strony ten facet nigdy na oczy nie widział kobiety. Teraz mógł mnie spokojnie oglądać.

- Biorę cię do siebie. A potem trafisz do gabinetu na badania. Zobaczymy, co z tego wyniknie...

Chciałam zaprotestować. Jednak zanim zechciałam wcielić mój protest w życie, dostałam w głowę...


***


Otworzyłam oczy. Pojawiłam się chyba w pokoju dla wariatów. Bez drzwi, bez klamek. Z tą różnicą, że nie miałam na sobie kaftanika. Otworzyłam szerzej oczy, usiadłam. Rozglądałam się, gdzie tylko się dało. Otaczała mnie pustka i światło. Tylko skąd to światło dochodziło? Może pokój był wielkim źródłem światła?

- Witam! - usłyszałam kogoś znajomego - doszłaś do siebie? Świetnie!

Odwróciłam się. Za mną stał funkcjonariusz.

- Gdzie jest Marc? A Victor? - moje pierwsze pytanie nie znalazło satysfakcjonującej odpowiedzi:

- Nie moja sprawa.

- Ale mnie to obchodzi! - wybuchłam, hamując łzy w oczach, i dziki strach.

- Najpierw ci się przedstawię... jestem Axel. Możesz się do mnie zwracać po imieniu, i będzie to twoje jedyne dobro. Licz się z tym... to jest twój drugi dom. Tylko się tu nie przyzwyczajaj, ponieważ niedługo się tu zabawisz. Może tydzień.

Spojrzałam na niego zdumiona.

- Axel... - powtórzyłam jego imię. - co się stało z moimi...

- Jak ci na imię... - wydukał, zniecierpliwiony. Kiedy w ramach protestu mu nie odpowiedziałam, Axel zaczął krzyczeć:

- Chyba coś się ciebie pytam, prawda?!...

Walczyłam ze strachem - nadal się nie odzywałam.

- Nie raczysz mi odpowiedzieć?... - jego cierpliwość utonęła w fali gniewu. Chwycił mnie za bluzkę, i przygwoździł do ściany:

- Mów, bo inaczej potnę cię nożem! Rządowi twoje życie jest obojętne, ważne jest, bym cię tam dostarczył! Mów, jeśli życie ci miłe.

- Pierwsza litera mówi o rodzicielce, dwie drugie o łodzi Noego. Dwie ostatnie sam zgadniesz - postanowiłam zaatakować zagadką. Axel zdębiał. Szybko powiedział:

- Nie chcę się bawić w zagadki cholerne...

- Pomyśl - nakazałam mu. Axel szarpnął mną raz jeszcze i rzucił na podłogę.

- Przestań się ze mną bawić... powinienem już cię zabić!

- Jesteś więc inteligentem, czy ciemnotą z podziemi?! - zaatakowałam jego dumę. Tym razem się naprawdę wcieknął, ale ku mojemu zdziwieniu odparł:

- Marta... pierwsza litera od słowa "matka", dwie następne od słowa "arka" i następne to litery "ta". Mam nadzieję, że to jest ostatnia zagadka, inaczej będę zmuszony cię zabić. Nie lubię, gdy ktoś mnie owija w bawełnę...

- Nikt tego nie lubi - odparłam zgodnie z prawdą. Gdzie Victor i Marc?! - zadałam mu pytanie, nie dbając o ton.

- Doktorek i twój koleżka dostali niezłe manto. Tylko tyle wiem. Hm... dostaniesz kolację, umyjesz się i spędzisz swoją pierwszą noc tutaj. - poinformował mnie łaskawie.

I w jakiś sposób wyszedł. Nie wiem, jak! Tajemniczo wszedł, tajemniczo wyszedł...

Rozglądałam się bardzo dobrze po pokoju, czy aby na pewno nie ma linek. Nic. Kompletna pustka. Tylko cztery puste ściany...

Chodziłam w kółko, myślami uciekałam do Marca i Victora. Gdzie oni są? Co się z nimi stało?... Wolałam do głosu nie dopuszczać pesymizmu, który często robi swoje. Bałam się o nich!...

Po godzinie totalnych nerwów ktoś wszedł. Stary dziadek w łachmanach. Swoim wyglądem wzbudzał litość. Przyniósł mi kolację drżącymi rękoma. W jego oczach widziałam paniczny strach i głód...

- Nie jest pan głodny? - spytałam, zmartwiona jego wyglądem. Staruszek potrząsnął energicznie głową, jakby jego odpowiedź twierdząca była wyrokiem śmierci.

- ... ja nie jestem głodna, proszę to wziąć...

- Zmieniłem zdanie - Axel nagle wparował do pokoju, staruszek zadrżał. A przecież nic złego nie zrobił!!

- Jesz ze mną kolację - Axel chwycił mnie za dłoń, szarpnął mną jak jakąś szmatką. A staruszka spiorunował spojrzeniem.

- Niech zje coś, bo umrze z głodu! - powiedziałam energicznie, ale niezbyt głośno. Axel nie odezwał się. Zanim się zorientowałam, byłam w innym salonie. Całkiem fajnym. Axel nakazał mi usiąść na lewitującym krześle. Usiadłam.

- Nakazuje wam wszystkim wracać do nor - przemówił ostro do gromady starców - przed kolacją macie się porządnie umyć.

Spojrzałam na biedaków. Wychudzeni, smutni... Axel był potworem.

- Axel... oni mieszkają w norach? Jak możesz...

- Nie ode mnie to zależy - odparł, nie patrząc się na mnie - i nie obchodzi mnie ich los, mają mi służyć, a ty masz się stać tabletką na nieśmiertelność... jasne? - Axel spojrzał na mnie niebieskimi, lodowatymi oczyma. Były jak studnia bez wody. Jak spojrzenie trupa...

- Jesteś największym potworem... nazista! - powiedziałam prawdę. Mimika Axela pokazywała, że trochę go zdziwiłam. Ha, ja byłam wściekła!

- Jak możesz, to tylko biedni starcy!... - kontynuowałam myśl. Axel znów spokojnie rzekł:

- Hm. Ale najważniejsze, że są zdolni do pracy. Nie złość się tak, możliwe że gniew może namieszać ci w środku... Nie chcę odpowiadać za szkodliwy towar...

Tym razem naprawdę się wściekłam. Co za cham!!!

Postanowiłam uciec. Dokądkolwiek, byleby zniknąć mu z oczu. Może gdzieś znajdę linkę!...

- Stój! - rozkazał mi, jednak nie posłuchałam. Popędziłam jak struś do innego pokoju.

Moje ciało znikło w olbrzymiej ciemności. Nie było mowy, bym coś widziała. Oparłam o ścianę - albo o coś, co mi przypominało ją. Bynajmniej "ściana" poruszyła się, i pojawiłam się w tym samym salonie, co byłam. Tuż obok Axela.

- No... no... nieładnie jest takie numerki wywijać... - syknął.

Obok zauważyłam broń - wpadłam na pomysł, by ją użyć. Byłam zdecydowana ratować się w każdy sposób, chociażby nie wiem jak szalony.

Porwałam broń, Axel spojrzał na mnie z lekkim zdezorientowaniem.

- Chyba nie próbujesz... - próbował przemówić do rozsądku, jednak szybko odparowałam:

- Mowy nie ma!! Pozwól mi uciec, jeśli nie... zginiesz!!

- Jesteś tego taka pewna! Zrób to teraz! - krzyknął w odpowiedzi. Axel ruszył, nie miałam większego wyboru... broń wypaliła...

Zaczęłam szybko biec. Nie patrzyłam, gdzie, byleby tylko uciec. Niestety! Zgubiłam broń, i nie miałam czym się bronić!

- To jest miecz obosieczny... moje życie uratowałem... kosztem mojej ręki. - Axel mnie dopadł. Sądziłam, że był martwy!!!

- No cóż... Nie udało ci się... To był ostatni raz!

Był to potworny widok. Zmasakrowana ręka krwawiła obficie, wręcz tryskała. A Axel? Nic nie czuł? Ja byłam blada, a co dopiero on... Jak to możliwe?

- Myślisz, że już nigdy nie będę sprawny? Mylisz się. Patrz!

W miejsce zakrwawionego kikuta wyskoczyła nowa, sprawna ręka! Wszelkie słowa straciły sens. Jak to możliwe?

- No. A teraz... potraktuję cię jak psa! - zapowiedział. Chwycił mnie za bluzkę, co było całkiem niepotrzebne - byłam jak miasto zrównane z ziemią - całkowicie bezsilna...

Axel na moją szyję założył obróżkę. Kiedy jej dotykałam - przeszywał mnie lekki dreszcz.

- Jeżeli spróbujesz z tego terytorium uciec - zginiesz. Obroża ma specjalny kolec, który idealnie wbije się w twoją tętnicę... A więc problem z głowy!

Przez moment mocowałam się z obrożą. Na nieszczęście parzyła za każdym razem, kiedy próbowałam ją rozerwać.

- Mógłbym dać coś bardziej nowoczesnego, ale ta obroża mnie satysfakcjonuje... Po pierwsze: wykonasz wszystkie moje rozkazy, inaczej obroża porazi cię prądem. Po drugie: jeżeli mi uciekniesz, obroża wskaże, gdzie jesteś, nawet jeśli jakimś cudem ją od siebie oddzielisz.

Co za dno. Z przerażeniem przyznałam, że nie mam szans na przeżycie...

- Aha... OK. - Axel mówił coś do siebie - No więc... teraz wejdziesz do tamtego pokoju - wskazał mi pokój po prawej - i radzę ci robić wszystko, co w twojej mocy, by uciec... inaczej zginiesz!

Chciałam zapytać: "ale dlaczego...?" - jednak obroża mi to uniemożliwiła. Musiałam wykonać rozkaz. Weszłam do pokoju. Nagle się ściemniło. Rozglądałam się, gdzie tylko się dało. Nic nie zauważyłam...

Obroża mnie zapiekła. O co znowu chodzi...? "radzę ci robić wszystko, co w twojej mocy, by uciec..." - przypomniały mi się słowa. Odwróciłam się. Za mną stał wielki potwór...

To był wielki wilk z ostrymi kłami. Warczał. Wyczuwałam powiew wywołany ruchem potężnych skrzydeł. Światło się zapaliło, sapnęłam z wrażenia. Przede mną stał wielki, zaśliniony wilk. Wilk skrzyżowany z orłem. Miał wielkie, upierzone skrzydła. Monstrum...

- Gdzie uciekać? - pisnęłam do siebie. Kiedy wilk zawył, już nie mówiłam do siebie, tylko brałam nogi za pas!

Silny podmuch wiatru przewrócił mnie. Jeśli chciałam przeżyć, nie miałam wyboru - byłam zmuszona wstać i uciekać dalej... Natknęłam się na dwa, długie korytarze. Ruszyłam tym pierwszym, po prawej. Okropne wycie wilka mordowało moje bębenki. Wilk wielkimi krokami zbliżał się do mnie... I pomyśleć, że kiedyś lubiłam te zwierzęta!

Nagle dostałam olbrzymią łapą. Zderzyłabym się ze ścianą, jednak - o! - ściana znikła, natomiast ja wylądowałam na materacu. To uderzenie nieźle mnie poturbowało. Dziwiłam się, ze żyję...

- Koniec ćwiczeń... Nadajesz się do laboratorium, choć nie jesteś idealna - poinformował mnie Axel - za trzy dni stawisz się tam. Wracaj do siebie.

- Ale miałam tu być tydzień... - wydukałam z siebie.

- Przez ten tydzień może wiele się wydarzyć. Możesz mi uciec, na przykład... Postanowione i koniec. Ale dziwię się bardzo, bo jesteś strasznie słabą istotą. Ale jeśli mam dzięki tobie uzyskać nieśmiertelność...

Spuściłam wzrok, posmutniałam. Mam się stać... stosem tabletek? Na nieśmiertelność? To jest niemożliwe...

- Ach. Po lewej stronie jest łaźnia. Idź się umyć... - przypomniał sobie.

Nawet gdybym chciała się zbuntować, mowy nie było. Obroża raziłam nie prądem.

Łaźnia sprawiła mi w pewnym sensie satysfakcję. Była wielka i wspaniała. W centrum znajdowała się olbrzymia fontanna, która była otoczona różnej wielkości basenami. Poszłam do tego dużego.

Przez pół godziny siedziałam w wodzie. Frajdę sprawiły też płatki róż, które skądś wzięły się w wodzie. Cudny dochodził do mojego nosa zapach... "Jeśli to są moje ostatnie dni, chcę je przeżyć tak jak należy. Trudno..." - w duszy już byłam przygotowana na najgorsze. - "Czas wstać. Jeszcze jutro mi pozostało..."

Nie było łatwo rozstać się z tak anielską wodą. Jednak to był wspaniały relaks.

Ledwo doszłam do mojego pokoju, kiedy obroża mnie razić lekko prądem. Usłyszałam głos mojego oprawcy:

- Nie tak szybko. Do łaźni, w podskokach!!

"Znowu?" - zdziwiłam się. Wykonałam jednak rozkaz (ale bez podskoków). Kiedy znalazłam się w łaźni, mocno się zaczerwieniłam. Byłam zmuszona siedzieć tuż przy nim... Siedział w basenie, pił czerwone wino.

- Coś taka zawstydzona?... - zauważył moje speszenie.

- Czego chcesz? - odparłam niegrzecznym zapytaniem.

- ... chcę z tobą pogadać. - odpowiedział, w dziwnym spokojem w głosie.

- A nie możemy gdzieś indziej? - znów odparłam zapytaniem.

- Mnie się wstydzisz?... Właściwie nie dużo się różnimy... W każdym bądź razie, bądź miła, i odpowiedz mi na kilka pytań...

- Jakich? - starałam się na niego nie patrzyć. Dużym zainteresowaniem moich oczu cieszył pomnik trytona, w centrum łaźni.

- Ech... na przykład. Co to było za uczucie... miłość...

Po raz pierwszy na niego spojrzałam w łaźni, z mocnym zdziwieniem. A on dalej popijał sobie winko. Jego blond włosy były przylepione do czachy. Odrzucił mokre kosmyki w tył, jego przystojna twarz była skierowana w moją stronę, wyczekiwała odpowiedzi.

- To było uczucie - wystrzeliłam konkretem, o którym on już wiedział.

- Hm, wiem o tym. Ale coś więcej. Chcesz wina? - zachęcił mnie szklanką z czerwonym płynem.

- Nie dziękuję. A dokładnie: co chcesz wiedzieć?

- Między jakimi osobnikami płci zachodziło, kiedy, gdzie, jak, dlaczego, skutki pozytywne i negatywne...

Ogłupiałam. Faceci z przyszłości nic nie wiedzą o miłości?

- Hm... to było uczucie, zachodziło pomiędzy kobietą, a mężczyzną, dziewczyną a chłopakiem... uczucie bliskości... - nagle zdałam sobie sprawę, że tak do końca nie wiem, czym jest miłość. Bo czy kiedyś ją przeżyłam, tak naprawdę? Z teorii coś o niej wiem, ale nic z praktyki...

- ... miłość... - nie umiałam zbyt dużo o niej powiedzieć.

- Dowody miłości? Co robili zakochani? - Axel był bardzo ciekawy tego uczucia.

- Hm... najczęściej się całowali... - powiedziałam zgodnie z prawdą, na to Axel:

- Jak? Pokaż.

- Co?

- Pokaż, jak się całowali.

- Mogę to narysować, ale całować cię nie będę. - przypominałam piwonię, taka byłam czerwona.

- No dobra. Narysuj mi... - rzekł poważnie. Nie minęła minuta, a pojawił się jeden z starszych panów - służących. Podał mi drżącymi rękoma szkicownik i ołówek.

Wzięłam się do pracy. Nie do końca wiedziałam, od czego zacząć. Zaczęłam i nie mogłam przestać, strasznie mnie to wchłonęło. Na swój sposób pocałunek musi być... ciekawy...

- Już...? - Axel w dalszym ciągu czekał. Chyba tylko wino powstrzymywało go od wybuchu złości.

- Nieźle - spojrzał na moją pracę - Mogło być lepiej, kreska jest nieco... poszarpana. Czy taki pocałunek był... jakimś odlotem, czy coś w tym rodzaju?

- Może, nie wiem, bo się nie całowałam. - wystrzeliłam.

- Jednak twój rysunek dobrze to ilustruje. Chciałbym tego spróbować. Zawsze byłem ciekaw, czym była zależność od kobiet...

Spojrzał na mnie nieco podpitym wzrokiem. "Jemu już kompletnie bije" - pomyślałam z wielką odrazą.

- Mam tego dosyć. Idę sobie... - zapowiedziałam, lecz szybko upadłam na podłogę. Przez chwilę leżałam sparaliżowana. Słyszałam bicie wody o twardą powierzchnię wanny.

- Wstawaj... - nakazał mi. Jednak nadal leżałam, bojąc się jego golizny. Nie miałam wyboru, wstałam z zamkniętymi oczami.

- Otwórz oczy, kobieto. Mam na sobie szlafrok - zdenerwował się. Znów obroża przywołała mnie do porządku.

- Już nie mogę się doczekać tej tajemnej nieśmiertelności... - rzekł złośliwie na pożegnanie.

Noc minęła. Nie mogłam usnąć. Bałam się okropnie. Przypomniałam sobie słowa Marca, o samotności. Miał rację! Pozostał mi tylko ból...i pustka...

- Idziemy, mała - Axel szybko zbudził mnie z natłoku myśli. Wstałam, nie spojrzałam nawet na niego. Miałam ochotę przywalić mu w pysk...

- Gdzie idziemy? - spytałam.

- Coś zjeść - odparł sucho.

W milczeniu opuściliśmy moją sypialnię.

Nagle Axel zatrzymał się, jeszcze chwila i zderzyłabym się nosem z jego szyją.

- O co chodzi?

Axel nie odpowiedział. Zaklaskał w ręce. Przyszedł staruszek, z czarną chustą w ręku.

- Zawiąż jej oczy, by nie widziała - szepnął na tyle głośno, bym słyszała. O sprzeciwie mowy nie było.

Przez dobre dwie minuty szłam, otoczona ciemnością. Kiedy Axel znów się zatrzymał, tym razem rozpłaszczyłam nosek na jego szyi.

Ciemność znikł. Ujrzałam przed sobą piękny ogród. Wyjątkowo piękny. W tym świecie istnieje pojęcie piękna, prócz urody facetów?...

- To twój nowy... dom - powiedział nagle do mnie

- Ale dlaczego? - zapytałam go, będąc w duchu wdzięczna za ten dar losu.

- Bo rarytas jest godny piękna, nie uważasz? - odparł dziwnie. Bo w nie jego stylu. co on knuje?

- Aha. Jeszcze jedno. Póki co nie staniesz się tabletką na nieśmiertelność...

- Ale... hm... dziękuję. - podziękowałam.

Axel odszedł. Ja natomiast weszłam do "nowego domu". Piękny. Naprzeciw mnie okno pokazywało wielkie gwiazdy. Pod oknem było łóżko. Kwiaty, tak egzotyczne, że trudno było je opisać, były przylepione do ściany, a może od niej wyrastały? Efekt był super.

Usiadłam na łóżku, zastanawiając się, co się dzieje z doktorkiem i Marciem. Mam cichą nadzieję, że żyją...

Minął wieczór. Po dobrej kąpieli poszłam do łóżka, znów rozważając opcje nad ucieczką. W końcu, nawet gdy ucieknę, Axel mnie dorwie... oho. A propos. Idzie. Jego kroki mogę rozpoznać na kilometr. Wszedł do mojego pokoju. Udawać, że śpię?

- Śpisz? - spytał żołnierskim tonem.

- Nie - odparłam, nie omijając westchnięcia - o co chodzi?

- Właściwie o nic.

- No więc po co przyszedłeś?

- ...

Milczał. Wolał się na mnie patrzyć. Nie do końca wiedziałam, o co mu biega. Właściwie często przyłapywał go, kiedy się na mnie patrzył. Czegoś chciał, ale nie umiał tego wydukać.

- Pierwsza sprawa... chcesz zostać tabletką?

- Nie chcę - odparłam.

- A więc zostań moją niewolnicą...

- Już nią jestem - moja mimika ukazywała poirytowanie: oczy powędrowały na sufit, i znów westchnęłam.

- Jesteś zakładniczką. A to co innego. Mogę cię bić, ale raczej niewolniczkę - rarytas się nie bije. A gdybyś tak została tą niewolnicą... Mogłabyś robić wiele rzeczy! Na przykład wychodzić na dwór.

- Heh... a reszta twoich niewolników?

- Im też pozwalam, ale ty miałabyś więcej praw.

- Ale dlaczego??! - zniecierpliwiłam się.

- Bo jesteś INNA - odparł z podniesionym głosem.

- Weź mnie nie denerwuj, daj mi spać. - wkurzyłam się.

- OK. akceptujesz bycie tabletką.

- Do jasnej cholery... dobra, jestem tą niewolniczką! Coś jeszcze!? - podniosłam głos, nieco się zmarszczyłam.

- Tak! - odparł tonem zdenerwowanego kapitana, kiedy żołnierz mu się buntuje. - Masz mi opowiedzieć kilka spraw...

- Jakich spraw?... - już nie miałam siły. To było wkurzające.

- Na to pozwolę sobie później. Teraz pora, by zerwać z ciebie tą obrożę. - zmienił szybko zdanie, jak błyskawica przecinająca niebo.

Ogłupiałam. Co on chce zrobić?

- Chodź no tu - zawołał mnie do siebie - No chodź!

Podeszłam. Czyżby były to ostatnie rozkazy?

Axel chwycił mnie za obrożę, i ją zdjął. Nawet nie poczułam, że ją zdejmuje. Jednak późniejszy jego ruch poczułam, i to bardzo dobrze.

Wbił mi coś w szyję. Może mnie ugryzł? Nie, nie... to było straszne uczucie, ale krótkotrwałe. Potem czułam się silniejsza i pewniejsza siebie.

- Lepiej?

- Lepiej - odparłam, ale nie tym samym głosem, co pięć minut wcześniej. Mój nowy głos brzmiał jak u policjantki. To tak, jakby wszczepił we mnie nową osobowość, charakter.

- To, co ci wbiłem jest bardzo kosztowne. Nie jeden mięczak z podziemi chciałby mieć coś takiego... - pogładził mnie po szyi. W moim środku zadudniło coś, co trudno mi określić. Byłam gotowa na wszelkie rozkazy. Podporządkowana, spokojna, pełna pewności siebie i... i...

- Co jest? Nadal boli? Masz gęsią skórkę.

Chciałam powiedzieć: "wyjdź już z tego pokoju" ale nowa osobowość była tak nieugięta, że ten impuls znikł, jak zabita dzika kaczka w wodzie.

Przez chwile staliśmy tak idiotycznie. Nie dziwię się wcale, że zdjął mi tą obrożę. To, co mi wbił perfekcyjnie ją zastępowało, no i było 100 razy lepsze. Axel zachichotał. Paskudnie zachichotał. Poklepał mnie po ramieniu (choć miałam wrażenie, że chciał klepnąć gdzie indziej) i rzekł:

- Dobra. Jutro wyjdziemy na dwór.

I znikł.

Wczesnym rankiem obudziła się moja nowa osobowość. Domagała się świeżego powietrza. Całkowita wariacja. Niby to mój umysł panuje nad moją osobowością, a tu nagle coś we mnie wtargnęło. Nie liczyło się z moimi dawnymi uczuciami. O nich wiem, ale już chyba do nich nie wrócę...

- Gotowa? - usłyszałam Axela. Zareagowałam niemal natychmiastowo. Podeszłam do niego, chwyciliśmy linkę, która "wyszła" z sufitu. I już byliśmy na dworze!

- Hm, i tak wygląda to nasze twarde, męskie życie. Jest wspaniałe, czyż nie?

Normalnie odpowiedziałabym, że jest to życie nędzne i pozbawione dawnych uroków. Ale nowa osobowość - ha! - przyznała rację!...

Chwilę tak chodziłam, oddalałam się nieco od Axela. Spoglądałam na sklepy. Miały normalne drzwi. Tylko nie wiem, z jakiej racji.

- Axel... a tu nie ma złodziei, albo takich gości? - spytałam go, kiedy dumnie spacerował z bronią zawieszoną na plecach.

- Och, spokojnie. Wszyscy wiedzą, co to znaczy respekt co do mojej osoby! - uspokoił mnie. Jednak mnie wcale to nie uspokoiło. Dziwnie się czułam. Jakby coś nagle miało się stać. Wielkie wejście, bum. Serce waliło mi tak jak nigdy dotąd. Nieziemskie uczucie.

I nagle nastąpił wybuch! Jeden ze sklepów... eksplodował? Axel ruszył w kierunku źródła hałasu. Wybuchły zamieszki. Krzyki, jakaś bitwa. Faceci na latających skuterach. Koło 40. Może nawet starsi...

Spośród kurzu falującego w powietrzu wyjawiła się męska sylwetka. Miał na sobie czarną maskę. Och...

- Axel! - wrzasnęłam. Miałam niezbyt przyjemną wizję. Jeszcze do tego nowa osobowość zaczęła wariować...

Axel ranny! Ale...

Nie mogłam nawet do niego podejść, bowiem młodzieniec porwał mnie! Powinnam dostać w łeb, bym się nie szamotała. Młodzieniec rzucił mnie na tył skutera i skutecznie mnie unieruchomił.

Leciałam wraz z nim w nieznane rejony. Stykaliśmy się z chmurami. Kimże on jest, do licha?!...

- Hej! - chciałam zwrócić na siebie uwagę. - Hejj! - powtórzyłam okrzyk. I nic. Nadal milczał. Mur beton...

W końcu zatrzymał się. Przyjrzałam mu się lepiej. Cała jego twarz była zasłonięta chustą. Czarną chustą. Jednak były widoczne jego oczy. Niebieskie, znane...

Kiedy wreszcie mnie wyjął z tego tyłu skutera, pierwsze co zrobiłam - zerwałam z jego twarzy tę cholerną chustę!

- Marc! - wrzasnęłam - ty... żyjesz? Jednak!

Patrzył się na mnie poważnie.

- Odwróć się.

Niestety, nowa osobowość nie zgodziła się na te słowa. Tył szyi zaczął mnie boleć.

- Mowy nie ma - zamiast mnie odpowiedziała cząstka tej drogocennej rzeczy, która była przylepiona w moją szyję. Posłużyła się moimi ustami i moją mimiką, by wrazić niezadowolenie.

- Nic mnie to nie obchodzi!

Wykręcił mi rękę, wyłożył na masce skutera. Brutalnie zerwał ze mnie...

- ...zaczątek androidu. Jeden dzień i stałabyś się androidem... cyborgiem...

- iii... to boli...! - skarżyłam się na potworny ból mojej szyi.

- Idziemy! - Marc przywołał mnie kiwnięciem palca wskazującego. - Zaraz przestanie boleć, jednak najpierw musimy zejść w dół.

Z wielkim bólem weszłam do starej windy. Bałam się, że jeszcze chwila i się rozleci, albo gorzej!...

- Hej, ta winda... - chciałam się podzielić moimi obawami, jednak kiedy ruszyła, po prostu zaniemówiłam. Nawet gdyby spadała w dół, tak szybko by nie pruła. Poczułam się jak w samochodzie wyścigowym. Ba! Ta winda skręcała! Kiedy skręciła z zawrotną prędkością w prawo, wylądowałam na Marcu. Nie zdołał utrzymać równowagi...

- Ojej... przepraszam... - wydukałam speszona. Pachniał taką ładną wodą kolońską, nie wspominając o jego gołej klatce...

- Nie masz za co, początki są trudne... Musisz się przyzwyczaić - pomógł mi wstać, zaś winda się zatrzymała.

Ciemność nie królowała w tej norze tylko dlatego, że z boków ściany ulatniało się czerwone światło. Ładnie to wyglądało.

Moja szyja mocno krwawiła, nie mówiąc o bólu. Chyba zdarł wraz z cackiem moją skórę...

- Zdarłeś z mojej szyi skórę? - spytałam nieco zdławionym głosem.

Delikatnie przejrzał moją szyję, i stwierdził, że się to zagoi.

- Mała sugestia... nigdy tam nie chodź - rzekł do mnie, i pokazał niezbyt grzecznie palcem prawy korytarz. Chciałam się zapytać, dlaczego, jednak Marc wepchał mnie do lewego przedsionka.

- Doktorek! - zawołałam Victora. - znaczy się... eee... Victorze! Jak miło cię widzieć! - poprawiłam się, widząc dziwne miny obcych mi ludzi.

- Kobieta! - jednego olśniło, patrzył się na mnie jak mężczyzna z okresu kamienia łupanego na Nowy York.

- Tak, to jest kobieta. - Marc był dumny, poklepał mnie po plecach - Macie opatrunki? - zwrócił się do nich, i puścił wiązankę o jakiejś osobie. Nie do powtórzenia. Wybałuszyłam oczy, ale zaraz potem się domyśliłam, że te przekleństwa dotyczyły Axela. Mocne przekleństwa.

Chwilę potem Marc zajął się opatrywaniem mojej szyi. Co chwila pojękiwałam, bo strasznie mnie ta rana piekła. Jakby ktoś przyłożył mi rozżarzony węgiel do rany.

- Zaraz przestanie cię boleć. To smarowidło szybko leczy rany, dezynfekuje je, no i szybciej się goją.

- Dawniej piłam to paskudztwo... - przyznałam.

- Ale doktorek tego paskudztwa nie może już produkować, bo nie ma odpowiednich składników. Wszystkie mu się skończyły. To smarowidło jest podobne do tamtego paskudztwa, tylko jeszcze gorzej śmierdzi. Fu...

- He, mogłeś zatkać sobie nos spinaczem albo czymś takim... - pozwoliłam sobie na żart.

- A żebyś wiedziała. - odparł ze śmiechem. - No dobra, zjesz coś i pójdziesz spać...

Do pokoju wszedł jakiś facet, odziany w strój kucharza.

- Dla ciebie, Marc. Ta zupa należy się tylko bohaterom! - odrzekł, zadowolony. Zdziwiłam się. Marc bohaterem? W gruncie rzeczy... czemu nie?

- Nie tym razem, Spox. Masz, Marta, zjedz. - podał mi miskę z łyżką.

- A niech mnie kule biją! Kobieta!! - zareagował na mnie podobnie jak wcześniejszy facet, z tą różnicą, że Spox robił wielkie, zabawne oczy. Prawie jak u wariata.

- Och... zupełnie jak porcelanowa laleczka u mnie!! - dodał po chwili zastanowienia.

"laleczka?! - nie odezwałam się, ale teraz ja zrobiłam wielkie oczy.

- Do porcelanowej laleczki jeszcze mi brakuje - przyznałam.

- Hm, ale skąd ona tu się wzięła? Jak ma na imię? Ile ma lat... - Spox zasypał Marc gradem pytań. Marc spojrzał na mnie z zabawnym wyrazem twarzy.

- Jesteśmy zmęczeni. Pozwolisz, że jutro wszystko ci opowiem?

- Oczywiście, z jej udziałem. Kobieta... - Spox zgodził się, i kilka razy się oglądnął, zanim opuścił pokój.

- Niestety, musisz się przyzwyczaić do wielu niedogodności - zaczął Marc - brakuje wody, która jest niezbędna, pokoi z łóżkami, tylko jakimś cudem światło jest pod dostatkiem... będziesz spać w jednym pokoju razem ze mną. No chyba że ci nie odpowiada...

- Nie, nie... przyzwyczaję się... hm... - zerknęłam na zupę. Wyglądała naprawdę apetycznie(no i pachniała cudnie) ale pomyślałam, że Marc zasługuje na nią.

- Wiesz co? Nie jestem głodna. Zjedz... - przysunęłam od niego miskę z zupą.

- Nie jestem głodny. - odparł, ale wyczułam, że to jest czyste kłamstwo. Zrezygnował z zupy dla mnie...

- Nie, nie, zjedz! - rzekłam do niego.

- Ech, pójdę na kompromis i wyleję tę zupę! - zniecierpliwił się.

- A ja proponuję co innego. Obydwaj jesteśmy głodni, możemy tą zupą się podzielić. Gdybyś tę zupę wylał, byłoby przykro Spoxowi...

Myślał przez chwilę, i przyznał mi rację.

Jakoś podzieliliśmy się tą zupą. Jednak drugim problemem okazało się jedna łoże. Właściwie nie łóżko, tylko pościel i materac, plus poduszka.

- Hm... jak my będziemy spać? - zdziwiłam się. Marc znów poszedł mi na ustępstwo, co strasznie mnie peszyło:

- Chodź, i wyśpij się normalnie tutaj. - poklepał materac, co miało znaczyć, bym tu spała.

- A ty?

- Będę spać na ziemi...

- Mowy nie ma! - nie zgodziłam się.

- Nie pozwolę ci spać na ziemi... - Marc był nieubłagany. - no bo przecież... razem będziemy spać?...

Mocno się zaczerwieniłam. To będzie trochę dziwne...

- W gruncie rzeczy... - zaczęłam, ale nie miałam odwagi kończyć. Było mi wstyd. A Marc?... na jego twarzy dostrzegłam uśmiech.

- No to chodź tu...

Usiadłam na materacu, ale nie wiedziałam, co dalej robić. Marc przygarnął mnie do siebie.

- He, he... ale będzie się spało...

Pytanie, czy potrafię usnąć, będąc do kogoś przylepiona. On być może wkroczył w świat marzeń sennych, ale ja...?

Okazało się, że i ja nie potrafię spać tak przylepiona. Było już późno, kiedy wyczułam, że nie śpi. Że być może, tak jak ja potrzebuje wygadania...

- Śpisz? - zaczął dosyć zabawnie, jak w niektórych filmach.

- Nie. Nie potrafię. Chyba jest mi zbyt dobrze... - stwierdziłam.

- Martwiłem się... co się z tobą dzieje... - przyznał się.

- Wzajemnie. Te trzy dni... były niekończącymi się dniami grozy... - rzekłam, zgodnie z moimi odczuciami.

- Trzy tygodnie, na powierzchni czas inaczej płynie. Tobie się wydawało, że przeleciały dwa, trzy dni, a u nas były to dwa, trzy tygodnie. Jestem strasznie ciekaw, co chciał z tobą ten drań zrobić...

- Tabletki na nieśmiertelność. Ale zmienił zdanie, bym stała się niewolnicą. A wiesz, wcześniej mnie pytał, co to jest miłość.

- Aha. I... co odpowiedziałaś? - zaciekawił się nagle.

- Najpierw musiałabym to przeżyć, by móc poetycko o tym mówić.

- A... chciałabyś to przeżyć? - drążył dalej ten temat. Do czego chciał dojść?

- W tym świecie byłoby najciekawsze uczucie pod słońcem. - odparłam cicho.

Pogładził mnie po twarzy. Nie do końca wiedziałam, co robić. Uciekać nie wypada, mówić o uczuciach za wcześnie...

- Jak mężczyźni mogli być tak podli, by was, kobiety wypędzić. Jesteście najwspanialszym istotami... - nie mógł przeboleć, że kobiety zostały wygnane.

- Marcu... a co to był za korytarz...

- Hm? A, ten, korytarz... nie ważne, najwyższy czas nas sen... - demonstracyjnie ziewnął, przewrócił się na bok, wtulając się w moją szyję.

- Marc... - chciałam coś powiedzieć, ale zrezygnowałam. Byłam zbyt senna. Sen przywoływał moje myśli do porządku, całe moje wnętrze uległo pod naporem narastającego zmęczenia...

Otworzyłam oczy, i zdałam sobie sprawę, że Marca obok mnie nie ma. Nic konkretnego mi się nie śniło...

Wstałam, i wyszłam z marmurowego pokoju. Korytarz tętnił życiem. Nie wiem, która to była godzina. Ósma? Może wcześniej? Wzrokiem szukałam Marca i Victora, ale żadnego z nich nie zobaczyłam w tłumie mężczyzn. Nawet Spoxa, tego wesołego faceta nie dostrzegłam. Dziwnie jest być wśród tylu podstarzałych facetów...

- Przepraszam, nie wiem pan, gdzie Marc? Albo Victor? Albo Spox? - spytałam się jakiegoś mężczyzny. Nie odpowiedział mi. popatrzył się na mnie jak ba wariatkę.

- Marc poszedł do zakazanego korytarza, tam - odezwał się ten facet w końcu, dziwnym tonem. Załapałam, w czym rzecz.

Pobiegłam do tego korytarza. Nie wyglądał na niebezpieczny. Normalny, z kamienia. Postanowiłam tam wejść.

Szłam najpierw kamiennymi schodkami. Gdzieniegdzie kapała woda. Schody prowadziły w dół, w ciemność. Nie miałam odwagi tam iść.

Jednak nagle kamienne schodki znikły - po prostu "spłaszczyły się". utworzyła się ślizgawka, dlatego nie miałam szans zawrócić. Z zawrotną prędkością pędziłam w dół, chodź do końca tego nie chciałam. Piszczałam. Za minutę już byłam na dole. Wylądowałam w kałuży...

- Uch... - na moją grzywkę kapała woda. Drogę oświetlały zacofane pochodnie. "Ktoś tu musiał być przede mną, tak od sobie pochodnie się nie zapalają" - pomyślałam. Wstałam. "Trudno, znajdę inną drogę na górę. Może coś znajdę... może jakąś windę" - myślałam zatrwożona.

Korytarz był jeden, i można było wyczuć, że jest wielki jak wąż boa w wersji powiększonej.

Usłyszałam za sobą kroki. Wystraszyłam się, ale jednocześnie w mojej duszy odrodziła się nadzieja na wyjścia cało z opresji.

Za mną stał Spox.

- Spox!... - ucieszyłam się bardzo na jego widok. Jednak od razu jego obecność dała mi do myślenia: "Spox tutaj? Nikt nie wie, że jestem tutaj. Po co Spox tutaj by się szwendał, skoro jest to strefa zakazana?..."

- Spox? - powtórzyłam jego imię. Byłam niemal pewna, że jednak to nie on. Oczy prawdziwego Spoxa nie są tak bezduszne...

Chciałam uciekać, ale stałam w miejscu. Nie zapowiadało się to zbyt dobrze...

Spox zatrzeszczał. Zaczął drżeć tak, jakby dostał padaczki. Z jego ciała wypadły dwie śrubki.

- Android! - skapnęłam się zbyt późno.

Tym razem ruszyłam nogami. Niestety, za późno. Kończyny cyborga wydłużyły się nawet do 20 metrów, i mnie złapały. Te niby dłonie były ostro zakończone, mogły z łatwością rozpruć mój brzuch. Oj, już mam ranę...

Nagle nastąpił silny wybuch. Odrzuciło mnie na kilka metrów, jakbym nagle dostała skrzydeł, które po sekundzie znikły.

- Mówiłem ci, żebyś tu nigdy nie szła! - zdenerwował się Marc - nic ci nie jest? Jak mogłaś się zachować tak... idiotycznie!

Zakaszlałam. Byłam troszkę poturbowana.

- Masz szczęście, że nie wypruł ci flaków. Te androidy żywią się ludzkim mięsem.

- Co? - zdziwiłam się.

- Feh, przysmakiem Francuzów są żaby, zaś przysmakiem cyborgów są ludzkie jelita. Pojęłaś? Och, już jesteś poraniona...

Wziął mnie na ręce. Przez parę minut chodził w jakichś nieznanych mi miejscach, a potem wydostaliśmy się stąd.

- Ty go zabiłeś? - spytałam.

- A kto? - prychnął. Znajdowaliśmy się w tym pokoju, gdzie spaliśmy. Opatrywał mi rany na brzuchu, a niekiedy - łaskotał.

- Zasługujesz na dużego całusa - zachichotałam.

- Zasługuję na coś więcej od strony kobiety, niż tylko całusa - żachnął się.

- Całus jak na razie ci wystarczy. - stwierdziłam.

- Marc? - Spox wszedł do naszego pokoju. - woła cię boss.

- Co? Ach, zaraz.... - odparł, i szepnął mi w ucho - a z tym całusem... chyba nie żartowałaś?

- Chyba... nie... - odparłam tonem mało zdecydowanym.

Marc wyszedł. Jaki znowu boss go woła? Nie miałam czasu nad tym się zastanawiać, przyszedł doktorek.

- Heja, doktorku! - przywitałam go radośnie

- Heja, Marta! - odparł z śmiechem. - spotkałaś się oko z oko z cyborgiem - natychmiast spoważniał.

- Zgadza się... kto zawołał Marca? Kim jest ten... boss? - zbombardowałam go pytaniami. Doktorkowi zalśniły okulary.

- Hm... boss ułożył plan ataku na budynek sejmu i senatu, by siłą objąć władzę. Chcą powrotu kobiet, tak po prostu... - wyjaśnił mi.

- Ha! Muszę pogratulować im odwagi, ale... co ma z tym wspólnego Marc? - zaniepokoiłam się.

- Cóż... jest postrachem wszelkiego rodzaju cyborgów. A kontrolę nad nimi sprawuje jeden człowiek... Max Hold...

- Max Hold? Kto to taki?

- Wujek Axela... jeśli cię to interesuje, Axel kiedyś tu żył. Został stąd zabrany, gdy miał rok... nawet nie wie, że stąd pochodzi jego ojciec i matka... która została zabita przez płatnych morderców.

- Biedak! - zaczęłam mu współczuć. - Swoją droga, ten jego wujek jest strasznie chamski!

- Żeby tylko, żeby tylko!... ho! Pardon, jest wzywany przez bossa!! Coś mi się zdaje, że plan ataku nastąpi w tym tygodniu!

I znikł. A ja postanowiłam iść za nim, by dowiedzieć się więcej o tym planie ataku. Nie pasowało mi to... Szybko i cicho szłam za Victorem jak jego własny cień. wszedł do pokoju, wpisując wcześniej w ścianę hasło.

- Cholera, nie znam hasła - syknęłam sama do siebie, niezadowolona z nieudanego planu podsłuchania. - a więc nic się nie dowiem. Mowy nie ma...

Przez pięć minut, a może dłużej krążyłam w kółko, jak mężczyzna, który czeka w poczekalni na nowonarodzone dziecko. Cudem nie wydrążyłam okręgu w tym miejscu, gdzie dreptałam. I nagle drzwi się otworzyły, i wyszły tłumy zbuntowanych mężczyzn w średnim wieku. Nagle spostrzegłam nieco zbitego faceta, ale jakoś się nie przejmowałam. Kiedy jednak zobaczyłam, że krew cieknie z nosa Marca, już się przejęłam. Spojrzał na mnie, wzrokiem zwycięzcy. U licha, on chyba się nie bił?!

- Marc! - krzyknęłam desperacko i podbiegłam. Pogładziłam go po twarzy. W jego oczach nadal pulsowała wściekłość, adrenalina. Coś się działo, tylko co?

- Nic się nie stało - zapewniał mnie. Jednak jego nos o tym nie świadczył. No i usta. Też były zbroczone krwią.

- Bawiłeś się w wampira? - spytałam.

- Tak, a z przyjemnością dobiorę się do szyi dziewic. - zarechotał.

- Niewybredny humor - przyznałam z sarkazmem - Biłeś się? O co? - domagałam się odpowiedzi jak żona, która widzi pijanego mężczyznę.

- O ciebie, złotko. - nadal sobie kpił. - Proszę, nie głaszcz mnie tak po twarzy... nie jestem dzieckiem - rzekł, lecz zdałam sobie sprawę, że nie to chciał powiedzieć. Może, swoim zachowaniem go prowokuję?...

w milczeniu dotarliśmy do pokoju, w którym rozmawiamy, śpimy. Przez jakieś 10 minut bawiłam się w pielęgniarkę, i opatrywałam jego twarz. Nosek już był w porządku, bałam się jednak o jego zęby. Nie jestem dentystką.

- Żaden ząb cię nie boli? - pogładziłam go troskliwie po twarzy.

- Nie, nie bój się - zapewniał mnie.

- Akurat. - żachnęłam się - O co poszło?

- O nic - już się niecierpliwił. - Nie wiem, po co ci to.

- Słuchaj, my jesteśmy przyjaciółmi, prawda? - czekałam na jego potwierdzenie.

- W zasadzie... tak - odparł, a zaraz uprzedził mnie - proszę, tylko bez kazań o niesamowitej sile przyjaźni i miłości.

- A dlaczego?

- Dlatego, że miłość i przyjaźń nie istnieją. Nie w tym świecie.

- A dlaczego?

Marc zdenerwowany moją postawą, szarpnął mnie za koszulkę i przyciągnął do siebie. Stuknęliśmy się nosami, i wybuchł:

- Cholera jasna, biłem się o moją godność, i respekt w grupie! Nie rozumiesz, że ten świat nie należy do dziecinnych smarkatych dziewczyn? Ja jestem zmuszony w tym świecie żyć. Muszę zabijać, by przeżyć! Czasami jestem zmuszony... a zresztą, co ci będę gadał...

Odepchnął mnie od siebie...

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Irin : 2006-06-29 18:31:05
    bez tytułu

    Historia jest oparta na ciekawym pomyśle, jednak posiada kilka sporych potknięć. Po pierwsze musisz popracować nad stylem, niektóre wypowiedzi są niezręczne, niektóre zdania mogłyby być skonstruowane o wiele lepiej... Przez co niektóre postacie doznają małego uszczerbku na charakterze. I błagam cię, po prostu błagam, nie lekceważ dużych liter i spacji! A myślniki w pół słowa nie są potrzebne. Rozumiem, że pisałaś w wordzie, jednak proponowałabym używanie notatnika i ewentualnie po skończeniu tekstu wrzucić na chwilę do worda, coby błędy poprawił.

    Ale muszę ci przyznać, że podziwiam cię za chęci. Zakładam, że napisanie tych tekstów wymagało cierpliwości :)

    Podoba mi się też forma, w której twoje opowiadanie jest napisane. Dosyć nietypowa, przez co ciekawsza.

    Mimo wszystko najbardziej podobała mi się pierwsza część. Ale pracuj, pracuj dalej.

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu