Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Inna przyszłość

Take the future!

Autor:Martha
Korekta:Bianca
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Akcja, Science-Fiction
Dodany:2006-09-08 10:58:35
Aktualizowany:2008-03-10 21:12:37


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Dochodziła północ. Stan Marca był ciężki, ale nie beznadziejny; połamane żebra, przedziurawiony nadgarstek, i inne poturbowania. Nie chciałam go odwiedzać, bo bałam się, że się rozkleję. Nie sądzę, by chciał widzieć moją załzawioną twarz... jeśli byłby przytomny... ale tej nocy postanowiłam go odwiedzić. Nie potrafiłam normalnie spać, nie mówiąc o innych czynnościach. Na szczęście boss ulitował się nade mną i nad Marciem, dał nam dwa dni wolnego. Prawdopodobnie cyborgi i androidy urządzą sobie "piknik" w pobliżu...

Szybko wybiegłam z mojego pokoju, biegłam prosto, i potem skręciłam w prawo, by w wparować do "pokoju regeneracji" - bo tak się zwał. Na jednym łóżku leżał Marc. Rozpoznałabym jego piękne, czarne włosy na kilometr, twarz, która jak na razie nie wyrażała żadnych emocji... tak bardzo chciałabym zobaczyć jego oczy! Chociażby w takich ciemnościach!...

- O, to ty, Marta? - nie byłam sama w tym pokoju. - Nie bój się, Marc jest silny! Kilka dni i dojdzie do siebie. Na razie śpi.

- To dobrze- starałam się nie okazywać emocji w tonie głosu, choć moja twarz wskazywała właśnie to, co kryłam.

- Hm... coś chcesz? - Victor usiadł na łóżku Marca, by zmienić mu opatrunek.

- Na razie mamy urlop... hm... ja... - nie mogłam wydukać z siebie normalnie, co chciałam powiedzieć. W środku ból aż mnie parzył, skręcał wnętrzności, wbijał zęby w wspomnienia- bylebym tylko uzewnętrzniła to co czuję.

- Hm... czujesz się winna? - jakimś cudem Victor odgadł moje odczucia. Pokiwałam głową. Moje zbyt długa grzywka przysłaniała moje oczy, które z sekundy na sekundę wilgotniały.

- Nie martw się! - Victor próbował mnie uspokoić- on naprawdę z tego wyjdzie, zobaczysz! Nieraz przypominał jedną wielką ranę!... naprawdę... - przekonywał mnie do swojej racji. Z pewnym skutkiem. Jego przemowa działała jak gąbka na moje niepohamowane łzy.

- Przepraszam, straszna ze mnie... jestem po prostu głupia.

- Nie głupia, a wrażliwa. Wrażliwość jest cenną cechą, bo zapomnianą przez mężczyzn.

- Akurat. Wolałabym być jakąś twardą babą... - w moim głosie zagrzmiała złość na samą siebie. Victor westchnął.

Nagle poczułam czyjąś rękę na mojej szyi. Potem zawędrowała do moich włosów.

- Głuptas - pociekł znany tekst.

- Nie śpisz? - zdumiałam się.

- Nadszedł czas, bym doszedł do siebie - w ciemności dostrzegłam nikły uśmiech.

- Jak się czujesz ?- spytałam.

- Tak sobie - odparł, przeciągając się nieco.

- Hej, masz połamane żebra i nadgarstek - ostrzegłam go. Jednak dopiero teraz dostrzegłam jakieś kabelki przymocowane do miejsc, w których były rany. Dotknęłam jednej z nich.

- Ojej...

- Ta ciecz odbudowuje połamane kości i goi rany - wyjaśnił mi Victor, kiedy przyjrzałam się bliżej kabelkowi. Faktycznie - jakiś płyn wnikał w ciało Marca.

- Poczekacie? Muszę skoczyć do laboratorium, sprawdzę moją nową... ekhem, nieważne.

- Pochwal no się, doktorku. Sprawdzasz nową szczepionkę, którą już na mnie przetestowałeś - wygadał się Marc.

- Jaka szczepionka?- zdumiałam się.

- Eee... - doktorek był zawstydzony. I nie za bardzo był chętny do chwalenia się.

- Hej, jaka znowu szczepionka?

- Ech... no dobra... ta szczepionka uniemożliwia zmianę w cyborga. Hm...

- Zmianę w cyborga? Nie rozumiem! - powiedziałam.

- Ech! Rząd postanowił nas unieszkodliwiać nie tylko bandą głodnych cyborgów i androidów... w niektórych zawarte są wirusy. Te wirusy, kiedy zaatakują ludzkie ciało... wtedy ciało się mechanizuje. Może nie byliby tak niebezpieczni gdyby nie zmieniali się w morderców. Takie zamknięte koło...

zapadła cisza.

Nagle zabrzmiał mój speaker new messengers. To był boss.

- Marta, co prawda twój partner jest ranny, ale z tym zadaniem spokojnie dasz sobie radę... musisz unieszkodliwić androida, który pilnie poszukuje naszych kryjówek i baz na powierzchni. To detektyw, który pracuje dla Policji Narodowej. Uważaj, jest bardzo sprytny. Zna cię, dlatego tym bardziej uważaj. Powodzenia - tak mówił.

- Hm... dam sobie radę... to chyba musi być jakiś niedołęga.

- Hej, nie oceniaj... - Marc próbował mnie ostrzec, jednak ja wystrzeliłam z pokoju tak szybko, że nie dosłyszałam jego słów.

Winda posłusznie na mnie czekała.

Po chwili byłam na powierzchni. Noc pokryła tę krainę niczym kołdra. Złośliwe ciemne chmury przykryły sobą księżyc, który jest jedynym źródłem światła w tym miejscu.

- Heh, od czego mamy zaawansowaną technologię - prychnęłam, zakładając przy okazji specjalne okulary. Dzięki nim widziałam miasto tak, jakby było oświetlane przez słońce.

Nagle wyłowiłam uchem błaganie o pomoc.

- Proszę... nie rób mi tego... na pomoc! - krzyczał ktoś w głębi miasta.

Chwyciłam za róg okularów, przekręciłam szkiełko kilka razy. Tuż przed moim okiem pojawiły się dwa czerwone punkty i mini mapka, która wskazywała mi miejsce i bohaterów tego zdarzenia. Potem ujrzałam postacie. Zamarłam w bezruchu. Dwaj... całujący się... mężczyźni?! Ale... ale... homoseksualizm w tym świecie znikł, czyż nie?!

- Marta! - usłyszałam mojego komunikatora - nie daj się zwieść pozorom. Twój wróg nie jest homoseksualistą. Falco, bo tak się zwie najnowszej generacji android, właśnie wysysa środek tego mężczyzny. Jest to jego najniebezpieczniejsza broń. "pocałunek śmierci" - tak się nazywa jego atak - poinformował mnie łaskawie boss.

- Aha, dziękuję... eee... a czym mam go niby załatwić? Chyba moja broń... na niego nie podziała... - tknęły mnie wątpliwości.

- No właśnie. Po to są nam te procesory, które wykradliśmy z budynku Narodowej Policji. Najnowsza broń jest w trakcie produkcji...

- Zaraz, zaraz! - poczułam, że niepewność siebie paraliżuje moje ciało. - To znaczy... że jeśli ta broń nie podoła zadaniu... będę kolacją dla tego potwora?!

- Niekoniecznie... wiesz, co jest twoim zadaniem... masz je wykonać- rzekł sucho i rozłączył się.

- O matko kochana...teraz będzie rzeź niewiniątek - pisnęłam cicho do siebie.

Nagle moje okulary wskazały mi, że ten android zbliża się do mnie.

- Hm... nie mam wyboru! - czekałam, aż android wyjdzie.

Wyszedł!!

Władowałam w niego prawie całą energię mojej broni.

Odbiło się?...

Patrzyłam się na niego zdumiona. Moja broń nic mu nie zrobiła! Stał sobie, jak nigdy nic!...

Co ciekawe - przypominał zwykłego człowieka 60 lat wstecz. Miał dżinsowe spodnie, kurtkę ze skóry, buty... tylko jego oczy były takie nieludzkie. Bezlitosne, okropne, pełne okrutności. Dwa czarne tunele bez końca, jak u rekina... twarz jego była całkiem przystojna.

- Kobieta!- spostrzegł inność mojej płci.

- Tak, kobieta - przyznałam się. - Coś ci przeszkadza?

- Boss jest dziwaczny. Wystawia na walkę ze mną kobietę... a przecież mógł wystawić całą armię... - mówił takim dziwnym głosem.

- Ha, wie, na co mnie stać. Skąd wiesz, że nie jestem tak silna, jak cała armia? - chciałam zachować pozory silnej i pewnej siebie.

- Ty? Ciebie zaraz skonsumuje. Będzie to miła odmiana... o może lepiej by było, gdybym cię oszczędził. A więc zejdź mi z drogi...

- Co? Pogięło cię? Mowy nie ma!

- Hm... naprawdę chcesz, bym zrobił ci krzywdę? Nie wierzę. - nie mógł uwierzyć, że się mu stawiam.

- Nie zrobisz mi.

staliśmy naprzeciw siebie. Czekaliśmy...

Zaczął. Android właściwie nie ruszył stopy z ziemi, a ja zostałam przygwożdżona do budynku. Moja szyja, nadgarstki i podudzia zostały przymocowany do ściany budynku. Nie mogłam zrozumieć, co się stało.

- Mówiłem? Jesteś zbyt słaba. Dlatego staniesz się moim daniem... - przybliżył się do mnie, chwycił za podbródek. Zdawałam sobie sprawę, że "pocałunek śmierci" jest tuż tuż. Kiedy ja będę umierać, on będzie się rozkoszował moim ustami i wnętrznościami...

Straszna wizja wywołała u mnie nagłą produkcję adrenaliny. By uchronić się przed śmiercionośnym pocałunkiem, odciągałam głowę jak najdalej od jego głowy.

- Nie!... - pisnęłam.

Nagle android zaczął mnie wąchać. Nie podobał mu się mój zapach? Ale...

- Pachniesz przeszłością - spostrzegł. - Nie jesteś kobietą z teraźniejszości. I do tego pachniesz dziewictwem.

- Hej!! - zdenerwowałam się nagle - co ci to przeszkadza?

- Kobiety z przeszłości często właśnie w twoim wieku traciły cnotę...

Zamurowało mnie. Miałam umrzeć, a gadamy o dziewictwie.

- Ojej... przepraszam, chyba miałem cię skonsumować? - zauważył. - Chyba jednak cię oszczędzę. Mam inne sprawy na głowie...

I nagle znikł mi z oczu. "on się teleportował? A jeśli wykrył... wykrył naszą bazę?" - przeraziłam się. Nawet jeśli, nie mogłam nic zrobić. Byłam tak przygwożdżona do ściany, że nie było mowy o ruszeniu się z miejsca.

- Feh, muszę coś zrobić!! - zdenerwowałam się.

postanowiłam zawiadomić bossa. Skorzystałam z mojego komunikatora zahaczonego w okularach. Próbowałam nawiązać kontakt- bez skutku.

- Cholera!! Muszę znaleźć... - zamurowało mnie gdyż nagle przede mną stanął cyborg. Co oznaczało, że właściwie jestem doskonałym obiadkiem...

Cyborg ruszył ku mnie. Zaczęłam krzyczeć. Śmierć nie należy do najprzyjemniejszych, kiedy chce się żyć... zwłaszcza, kiedy coś lub ktoś chce mi wyrwać wnętrzności.

Mój kostium został rozerwany - widoczny był mój cały brzuch. Po raz pierwszy zobaczyłam wyłaniające się kły...

- Marta!!- usłyszałam. To był doktorek. Po raz pierwszy widziałam go z bronią w ręku. Broń wypaliła. Cyborg powalony!...

- Uf, w samą porę...- doktorek odetchnął z ulgą.

- Też tak myślę! - kamień spadł mi z serca, kiedy doktorek odgwoździł mnie od ściany.

- Jeszcze chwila i stałabym się daniem głównym tego potwora... - podzieliłam się przerażeniem z doktorkiem.

- Spoko - pocieszył mnie młodzieżowym słowem - chodź do schronu...

I znów zapadła cisza nocna w podziemiach. A ja ciągle nie mogłam dojść do siebie. Dlaczego ten android nagle uciekł? A może zlokalizował naszą bazę? Chyba tego najbardziej się obawiałam. Oznaczałoby to... oznaczałoby to koniec. Podziemna grupa zostałaby rozgromiona. A co za tym idzie, nici z zamachu stanu...

Nie mogłam tak bezczynnie leżeć, musiałam się podzielić moimi obawami z Victorem...

Postanowiłam iść do jego laboratorium. Kiedy po minucie znalazłam się tuż przed wejściem do jego laboratorium, dosłyszałam rozmowę Marca z Victorem:

- ... prawdopodobnie on jest tym gwałcicielem.

Dosłyszałam lekkie westchnięcie Marca, zanim się odezwał:

- Miała dużo szczęścia. Boss był na tyle głupi, że ją posłał! A wiedział, czym to może się zakończyć.

- Cóż, o tym, że gwałci dowiedzieliśmy się od grupy podziemnej w świecie kobiet. Tamtejsza policja nie daje sobie z nim rady. Jest cholernie szybki.

Marc zaklął siarczyście, i dodał:

- ... gdybym dorwał go...

- Na razie nic nie jesteśmy w stanie zrobić. Jeden fałszywy ruch i nas kropnie. Martę uratował fakt, że grupa kobiet z podziemi akurat tamtędy przechodziła, by wykraść ważne informacje z budynku Policji Narodowej.

Ho, ho! Czyli nasi mężczyźni nie są osamotnieni!! W świecie kobiet też są podziemia i butne kobiety. O , a może połączą siły. Jeżeli wywołałby zamach stanu w tym samym dniu... może coś by z tego wyszło? Kto wie?

- Hej, mała, gdzie się ty włóczysz?! - podskoczyłam, bo ktoś nagle zaszedł mnie od tyłu i ryknął.

- Eee... - zaczerwieniłam się.

- Do... - facet nie dokończył. Do laboratorium wciągnął mnie Marc.

- Pardon, ona na nas czekała. Idź już stąd - odprawił go Marc.

- Co ty tutaj robisz? - syknął do mnie - O tej porze masz być w naszym pokoju! I spać!

- Nie mogę spać!...

- Victor, daj je tabletki na sen. Bezsenności ci dokucza, hm? - przerwał mi.

- Marcu! - ofuknęłam go - Przecież sprawy konspiracyjne są tak dla mnie ważne, jak dla ciebie, Victora! Mam prawo wiedzieć, co się dzieje!...

- Ma rację!- stanął po mojej stronie Victor - należy do naszej grupy, partneruje ci, a więc o pewnych sprawach powinna wiedzieć.

Marc westchnął.

- Ale ona... nie jestem za tym, by ją mieszać w nasze sprawy.- Marc w dalszym ciągu oponował.

- Jesteś uparty jak osioł - żachnęłam się.

Zapanowała cisza. Jednak nie pozwoliłam, by długo trwała:

- O co chodzi z tym... gwałcicielem?

- Chodzi o detektywa, Falca, z Policji Narodowej. Atakuje kobiety z tamtejszego świata... - wyjaśnił mi krótko Victor.

- Hm... a Policja Narodowa wie coś o tym?

- Nawet jeśli, mało ich to obchodzi. Teraz skupiają uwagę na nas.- Victor zmarszczył się. przykrył wnętrzem dłoni twarz.

- Zamach nastąpi pojutrze - poinformował mnie grzecznie Victor. - Nie będzie to łatwa sprawa...

- No, a czy kobiety też zamierzają, w tym samym czasie, dokonać zamachu stanu? - spytałam.

- Tak - tym razem Marc się odezwał. - Wbrew pozorom, są świetnie wyszkolone. Falca załatwiłyby w minutę.

Znowu zapadła cisza. I wtedy przypomniała mi się taka fraza, którą usłyszałam, kiedy po raz pierwszy znalazłam się w świecie mężczyzn. "zaginione ogniwo"...

Nie było mi dane usłyszeć odpowiedź. Oto zabrzmiał speaker new messengers Marca. A oznaczało to, że boss znowu nas wzywa...

Po wysłuchaniu wiadomości Marc rzekł do mnie:

- Marta, idziemy do lasu. Jakieś androidy tam są...

Nie musiał dwa razy powtarzać. Ruszyłam jak najszybciej jak potrafiłam.

Szybkim krokiem dotarliśmy do "strefy ćwiczeń" - czyli lasu. Zazwyczaj przez całe godziny jest pozajmowany przez ćwiczących facetów. Tym razem nie było tutaj żadnej żywej duszy, prócz nas. A nawet, jeśliby była, zostałaby pożarta przez androidy.

- Hm, na razie będziemy tutaj. Zapalimy ognisko. Nie jest wskazane, byśmy szukali naszych wrogów. Las jest wielki, a androidy będą robić wszystko, by nas rozdzielić... swoją drogą, musi być tutaj spora grupka.

Chrustu tak było dużo, że z powodzeniem zapaliliśmy ognisko.

- Ech, przydałyby się kiełbaski i chleb. - westchnęłam.

Marc nagle wystrzelił z broni. Trafił w jakiegoś androida.

- Oho, już się tu zbliżają. Miej się na baczności- ostrzegł mnie.

Przybliżyłam do siebie broń.

Noc była bardzo chłodna i pozbawiona wrogów. Mimo, że ciało domagało się odpoczynku, oponowałam. Przecież wrogowie tylko na to czekali...

- Śpij, Marta. - Marc troskliwie pogładził mnie po twarzy.

- Nie jestem zmęczona - skłamałam.

- Ależ jesteś. Kogo chcesz oszukać? - zgarnął włosy z mojego czoła, by mógł widzieć moje oczy.

Marc bardzo się zmienił. I to diametralnie.

Dawniej nie należał do odpowiedzialnych ludzi. Często do domu przychodził pijany, z panienką lub bez panienki... z rozmazaną szminką na ubraniu lub bez... często rzucał bezpodstawnymi wiązankami na temat danej osoby, i nieraz ja padałam ofiarą tych wiązanek...

- Zmieniłeś się - rzuciłam nagle. - Bardzo się zmieniłeś.

Uśmiechnął się lekko. Zazwyczaj takimi uśmiechami strzelał, gdy podrywał panienkę do łóżka.

W dalszym ciągu gładził mnie po głowie. Westchnęłam. Przypominałam sobie z jakiegoś powodu, wszystkie złe chwile związane z nim. Nie wiem, dlaczego. Tak, po prostu.

- ... Nie za bardzo wiem, czy mam wierzyć... czy mam wierzyć w Twoją szczerość.

- Co masz na myśli? - przybliżył się do mnie znienacka. Odchyliłam się do tyłu, jakbym uciekała.

- Ja... hm, powiedz, co chcesz ode mnie! - wypaliłam.

- A czego mogę chcieć od ciebie? - popatrzył się na mnie ze zdziwieniem.

Wstałam. Odeszłam parę kroków od niego.

- Kiedy cię poznałam, kulturą nie grzeszyłeś. Chyba codziennie była u ciebie jakaś dziewczyna. Chcesz, abym ja też tak skończyła?

- O czym ty gadasz? - oburzył się - przecież to przeszłość...

- Kiedy wrócimy tam, skąd przybyliśmy- zaczniesz się zachowywać tak jak wcześniej... alkohol, szybkie numerki... nie wiem, do czego dążysz. A więc mi wreszcie...

Marc podszedł do mnie, i przygwoździł mnie rękoma do pobliskiego drzewa.

Rozpadało się. Zamokliśmy obydwaj.

- Co, boisz się, że zapędzę cię... do łóżka? Napastuję? Zgwałcę?

Pokiwałam niezręcznie głową, nie patrząc się na niego.

- Coś w tobie Casanovy pozostało...- odważyłam się na te słowa.

- Tak. Zgadzam się z tobą. - Marc podparł mój podbródek dłonią, i podniósł moją głowę. Wymusił, bym mu spojrzała w oczy.

A potem...

Odskoczyłam od niego, zaskoczona nagłym atakiem. Nie przeszkadzał mi deszcz. Schładzał moją zaczerwienioną twarz.

- Zgadzam się. Jest we mnie coś z Casanovy... - powtórzył.- ładnie wyglądasz, kiedy jesteś tak zaczerwieniona - strzelił komplementem.

Gdyby chociaż pocałował mnie delikatnie. Skądże. Nie dbał o to. To chyba była mieszanina. Francuskiego pocałunku... i chyba jakiegoś jeszcze. Bynajmniej nie był delikatny i łagodny. To nie było muśnięcie warg.... zupełnie jakby chciał pożreć moją duszę... lub wślizgnąć się do środka...

Zawstydzona, odwróciłam się do niego plecami i uciekłam z lasu...

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Martha : 2006-09-04 17:43:35
    rozumiem aluzje

    OK- zrozumiałam, i dziś wysłałam poprawioną wersję. za błędy przepraszam, tylko szkoda, że nikt wcześniej o tym mnie nie powiadomił.

    zaś o dużych literach na początku zdanie nie myślałam, ponieważ komputer automatycznie robi to za mnie- kurczę, tym razem tego nie zrobił, ale mniejsza oto.

    zapamiętam to sobie, i moje nowe opowiadanie(jeśli będę miała tylko czas:(() wyślę dobrze sprawdzone.

    z góry przepraszam

  • IKa : 2006-08-27 22:25:29
    błędy

    Nie będę owijać w bawełnę - chociaż opowiadanie jest w miarę dobre, to jednak jakość przysłanego tekstu jest tragiczna.

    Dialogi i początek zdania piszesz małą literą. Brakuje spacji pomiędzy znakiem interpunkcyjnym a myślnikiem. Brak spacji oddzielających myślnik od wyrazu.

    Nasza Korektorka zwracała uwagę na te błędy. Niestety, cierpliwość sie wyczerpała. Przed wysłaniem proszę o dokładne przejrzenie pracy pod tym kątem. Oceny nie wystawiam, na przyszłość proszę o szanowanie Czytelników i sprawdzanie pracy przed wysłaniem.

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu