Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Linlith Lohen

Linlith Lohen

Autor:Mao
Korekta:IKa
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Fantasy
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc
Dodany:2006-10-03 19:43:06
Aktualizowany:2008-03-13 19:45:04



Rozdział 1

Przepowiednia

Katalintha i Salima, są to dwa Wielkie Miasta, zamieszkiwane przez najszlachetniejsze rody elfów. W Katalinthie rządzą Lohenowie, a w Salimie Ferinowie. Od 100 lat władcy tych dwóch potęg walczą ze sobą i nic nie wskazuje na to, aby coś mogło ich powstrzymać. Niektórzy wierzą w przepowiednię, która mówi, o narodzeniu dziedzica króla Katalinthy i dziedziczkę króla Salimy, którzy odmienią losy tych dwóch skłóconych rodów na zawsze.

Niektórzy jednak stracili już wszelką nadzieję na połączenie Wielkich Miast i sojusz między nimi.

Jest rok 1106, minęły dwa lata od ostatniej bitwy między Katalinthą a Salimą. Przerwę tą spowodowały dwa uroczyste wydarzenia w życiu Lohenów i Ferinów. Otóż królowi Litrenowi i królowi Grithenowi narodzili się spadkobiercy tronu. Wielkie Miasta świętowały przez całe trzy lata, a mieszkańcy głosili między sobą, że nadszedł czas połączenia królestw.


Rozdział 2

Linlith i Midril

Mijały miesiące, lata, a w Miastach panowała cisza i spokój.

W Katalinthie syn Litrena i Glorwiny, Linlith rósł na mądrego władcę. Był wysoki, silny, miał długie, blond włosy i ciemne, niebieskie oczy. Książę uczył się jak zostać godnym następcą tronu. Przede wszystkim, aby władać królestwem musiał mieć zaufanie wśród swojego ludu i wysłuchiwać ich próśb oraz skarg. Wszyscy mieszkańcy bardzo kochali księcia z różnych powodów. Pewnego dnia młody Linlith (miał 15 lat) wraz ze swoim opiekunem Ferginem wyruszył na polowanie do pobliskiego lasu. Chodzili po lesie przez dwie godziny nie mogąc znaleźć zwierzyny, aż tu nagle coś poruszyło się w krzakach. Książę przygotowany na wszystko, napiął łuk z całej siły, dokładnie wycelował i kiedy miał już strzelać, z krzaków wybiegła kobieta, krzycząc:

- Oszczędź mnie panie!! Oszczędź!

Linlith opuścił łuk i podszedł do niej.

- Jam jest Linlith, syn Litrena króla Katalinthy, a ty?

Kobieta spojrzała na niego i padając na kolana, zaczęła głośno płakać.

- Mam na imię Zimaria, rok temu ojciec miłościwego pana wygnał mnie z królestwa, a powrót zagroził śmiercią.

- Musiałaś sobie czymś na to zasłużyć - powiedział z powagą książę. - Co więc uczyniłaś?

- Mój panie - zaszlochała Zimaria - ukradłam bardzo dużo jedzenia dla moich dzieci, które tak jak ja głodowały. Król dowiedział się o tym i przysłał do mojego domu pełno straży, która przeszukała wszystkie pomieszczenia, a znalezione jedzenie zabrała ze sobą. Zostałam wygnana z moimi dziećmi.

- Gdzie one teraz są? - zapytał przerażony tym, co uczynił jego ojciec.

- One panie...Nie żyją - po tych słowach z jej dużych brązowych oczu popłynęło morze łez. Linlith jeszcze nigdy nie widział nikogo, kto by tak cierpiał jak ta kobieta. Patrząc w jej wielkie, pełne smutku oczy, widział każdy dzień, każdą sekundę z życia tej kobiety na wygnaniu w lesie, przez co ona musiała przejść, przez jakie trudności.

- Ja jako następca tronu Katalinthy powiadam ci, że ból i cierpienie, jakie doznałaś za panowania mego ojca, wynagrodzę ci dziesięciokrotnie. Od tej pory zamieszkasz w domu, który wykupię dla ciebie obok mego pałacu, abym mógł doglądać czy niczego ci nie brakuje. Codziennie Fergin, ten oto tutaj elf, będzie przynosił jedzenie i ubrania. Postawię straże u twych drzwi abyś nie lękała się niczego. - powiedział stanowczo Linlith.

- Panie...Ja nie wiem jak mam ci dziękować - mówiła przez łzy, lecz teraz były to łzy szczęścia.

- Nie musisz Zimario - podał jaj rękę i pomógł wstać - To ja powinienem tobie dziękować za to, że otworzyłaś mi oczy. Teraz pojedziemy razem do pałacu i...

- Ale tam jest król - przerwała Zimaria.

- Nie lękaj się mojego ojca. Ja z nim będę rozmawiał. - powiedział uśmiechając się Linlith.

Po tych słowach Fergin pomógł wsiąść kobiecie na konia i wyruszyli do pałacu. Dotarli tam dopiero na wieczór. Przed bramą książę i Zimaria zeszli z koni, które zostały odprowadzone do stajni królewskiej przez Fergina. Dostał on także polecenie pójścia do swojego pokoju i nie przeszkadzania w trakcie rozmowy z królem. Linlith nakazał strażom, aby zapowiedziały jego powrót do domu. Uczyniwszy to miały powrócić do swoich stanowisk. Tak, więc oczekiwany przez swoich rodziców książę wszedł do wielkiej sali gdzie oni przebywali. Od razu podbiegła do niego piękna i wysoka jak na elfa kobieta z długimi blond włosami, niebieskimi oczami, w jedwabnej, przewiewnej sukience. Była to jego matka, a Linlith był do niej niesamowicie podobny, lecz mocny charakter, siłę i odwagę odziedziczył po ojcu, który zaraz po matce podszedł do niego z uśmiechem.

- Witaj synu! Jak udały się polowania?

- Nie wiedziałem ojcze, że oprócz zwierząt w tym lesie zamieszkują również twoi byli poddani.

- O czym ty mówisz synku? - zapytała zdumiona matka, - Jacy poddani?

- Podczas polowania spotkałem kobietę, którą dokładnie rok temu skazałeś na wygnanie za kradzież jedzenia.

- To bzdura! Pewnie była jakaś obłąkana! Majaczyła! - oburzył się król.

- Potrafię odróżnić człowieka o zdrowych zmysłach ojcze!!

- Nie waż się podnosić na ojca głos! - skarciła go matka, chociaż w jej oczach można było dostrzec zakłopotanie.

- Jak mogłeś zrobić coś takiego?! Zawsze uważałem ciebie za wspaniałego i sprawiedliwego władcę!! Wiem również, co działo się przed moimi narodzinami!! - zaczął krzyczeć chłopiec.

- Ty tego nie zrozumiesz synu!!

- Czego?! Czego mam nie zrozumieć?! Tego, że przez ciebie, przez twoje wspaniałe rządy umarło dwoje nie winnych dzieci?!

- Ta kobieta cię okłamała synu!!

- A możesz jej to powiedzieć?! - przez wielkie drzwi wprowadzono Zimarię - Możesz jej wykrzyczeć w twarz, że to nie ty posłałeś ją i jej dzieci na pewną śmierć?!

Król nic nie odpowiedział. W jego myślach pojawiła się młoda, ładna kobieta z dwojgiem ślicznych dzieci, których rok temu sądził. Ta kobieta w jego myślach i ta, która stała w drzwiach były do siebie bardzo podobne, lecz ta w drzwiach miała na sobie wyniszczone ubranie, jej ciało było pokryte licznymi zadrapaniami, a włosy były brudne i rozczochrane. Król ku zdumieniu wszystkich padł na kolana i zasłonił twarz rękami. W sali zaległa cisza, której nikt nie warzył się zakłócić. Po chwili król powiedział załamanym głosem do swojej żony:

- Glorwino... Zaprowadź tę kobietę do jej nowego pokoju i poślij po kogoś, aby doprowadził ją do porządku.

- Litrenie, a wiec to prawda, co powiedział nasz syn? Że ty...

- Glorwino! Później ci wszystko wytłumaczę, a teraz zrób to, o co cię prosiłem. - wtrącił król. - A ty mój drogi chłopcze zostań na chwilę chcę ci coś powiedzieć.

- Wiem już wszystko ojcze, co bym chciał wiedzieć, więc wybacz, ale pójdę teraz do siebie i wszystko przemyślę. - i odszedł.

Król został sam w wielkiej sali, a od czasu do czasu zaglądała tam jego żona Glorwina i upewniała się czy wszystko w porządku.

Wieść o tym wydarzeniu szybko rozniosła się po królestwie i nikt nie ważył się powiedzieć o księciu złego słowa. Wszyscy wierzyli, że wyrośnie z niego godny następca tronu.

Natomiast niedaleko, Katalinthy na piękną i mądrą królową rosła Midril, córka Grithena i Rigriny, którzy panowali w Salimie. Midril była tego samego wieku, co Linlith. Miała długie czarne włosy, ciemne, zielone oczy i śliczne usta. Była wysoka i bardzo zgrabna. Posiadała ciemną karnację, która podkreślała jej piękno. Podejmowała trudne decyzje bardzo rozsądnie, nieustannie się uśmiechała i pomagała wszystkim tym, którzy potrzebowali pomocy.

Z roku na rok książę Linlith i księżniczka Midril stawali się coraz mądrzejsi i piękniejsi. Z roku na rok również przybywało im coraz więcej trudniejszych zadań należących do władców.


Rozdział 3

Wyprawa

Rok 1124, wiosna.

Wiosna przybyła do Wielkich Miast niosąc ze sobą eliksir życia. Las pomiędzy Katalinthą a Salimą znów zatętnił życiem, a przepływająca przez niego rzeka stała się rwąca i bardzo niebezpieczna. W górach z topniejącego śniegu powstawały małe, lodowate potoczki, które spływały do rzeki Andunai. Krajobraz ten można było dokładnie obejrzeć ze wzgórza, którego elfowie nazywali Montun. Piękny obraz odradzającego się kraju rozciągał się daleko, aż po góry, Crimerony, które stanowiły granicę kończącą świat elfów, a zaczynającą świat ludzi.

W Salimie pierwszy dzień wiosny był przepiękny i wszyscy mieszkańcy byli zachwyceni tak nagłym odrodzeniem. Lecz w mieście tym mieszkała jedna, młoda osóbka, na której to wszystko nie robiło zbyt wielkiego wrażenia. Wiedziała ona, bowiem, że jest miejsce, z którego krajobraz był o wiele lepszy niż ten w królestwie. Tą mądrą i bystrą osóbką była księżniczka, Midril. Odkąd skończyła 10 lat, w każdą wiosnę wyruszała samotnie na wzgórze, Montun, aby podziwiać nieskończenie piękne widoki. Tak było też i tego roku. Podczas pakowania się na wyprawę do pokoju Midril weszła jej matka, Rigrin. Była to przepiękna elfia kobieta ubrana w ciemno zieloną szatę, przyozdabianą szlachetnymi kamieniami. Na czole zawsze nosiła srebrny diadem, który był oznaką panowania i wielkości w kraju. Jej oczy były koloru srebrnego, odbijał się w nich każdy blask księżyca i każdy promień słońca. Włosy miała bardzo długie, bo aż do kostek.

- Widzę, że już jesteś spakowana - zagadnęła matka.

- Prawie... Jestem pewna, że o czymś zapomniałam... - księżniczka zrobiła bardzo skupioną i zamyśloną minę.

- Wybrałam ci najlepszego wierzchowca, jaki był w stajni twojego ojca - uśmiechnęła się Rigrin - Ma na imię Bargon.

- Bardzo ci dziękuję matko, lecz w tym roku wyruszam na wzgórze bez konia - znowu zmarszczyła czoło i niespodziewanie krzyknęła - Wiem, o czym zapomniałam! - podbiegła do schowka i wyciągnęła łuk, kołczan ze strzałami i mały nożyk, który wsadziła w skórzany pokrowiec przy pasku. Teraz w ogóle nie przypominała grzecznej księżniczki, lecz młodą strażniczkę lasu. Miała na sobie granatowy strój jak na polowania, na plecach łuk i kołczan, a przy pasku mały nożyk. Jej grube, długie, czarne włosy, które zazwyczaj były rozpuszczone, związała w ciasny kok. Była jeszcze młoda, bo miała dopiero 20 lat. Bardzo lubiła podróżować, ponieważ dla niej siedzenie w jednym miejscu było męczące i nudne. Ojciec jej Grithen był przeciwny temu, aby się gdzieś włóczyła i ciągle jej przypominał, że jak już zostanie królową, będzie musiała pilnować swojego królestwa i nigdzie nie wyjeżdżać, chyba, że w sprawach Salimy. Jednak na próżno jej doradzał, bo i tak go nie słuchała i robiła to, na co dusza jej pragnęła.

- Jestem już gotowa - powiedziała z dumą - Czas wyruszyć w długą podróż. Oczekujcie mnie za 10 dni.

Rigrin spojrzała na nią, a z oczu popłynęły jej łzy.

- Mamo nie płacz. Niedługo wrócę cała i zdrowa.

Królowa przytuliła ją ostatni raz do czasu, kiedy Midril wróci. Potem odprowadziła księżniczkę do bramy gdzie czekał na nią król z Bargonem.

- Proszę kochanie. Najlepszy wierzchowiec, jaki jest w naszej stajni.

- Wybacz ojcze, ale postanowiłam iść pieszo na wzgórze Montun - powiedziała z powagą w głosie Midril.

- Ale to daleko - zdziwił się Grithen.

- Nie martw się o mnie. Z moich obliczeń wynika, że powinnam wrócić za dziesięć dni.

- To może dam ci jednego ze strażników, żeby nic ci się nie stało.

- Tato jestem już duża, poza tym mam przy sobie łuk, strzały i nóż, więc jestem bezpieczna.

- Sam nie wiem czy powinienem puszczać ciebie samą, abyś się włóczyła obok królestwa, Katalintha.

- Mówię to ostatni raz: NIC MI NIE GROZI - zaprzeczyła Midril.

- W takim razie... Ruszaj i szybko do nas wracaj - postanowił król.

- Dziękuję za wszystko. Obiecuję, że ten czas szybko zleci i zanim się obejrzycie będę już w domu.

Po tych słowach obróciła się na pięcie i przekroczyła próg bramy. Grithen i Rigrin obserwowali ją, aż do momentu, w którym zniknęła w lesie.


Rozdział 4

Spotkanie

W lesie Barlin panowała cisza i spokój, którą od czasu do czasu zakłócał piękny śpiew ptaków. Były to, bowiem rozenny, których głos działał na wszelkie stworzenia (oprócz zwierząt zamieszkujących las) jak eliksir po wypiciu, którego stawały się bardzo senne i po chwili usypiały. Ptaki chroniły mieszkańców tych okolic, którzy nie poddawali się temu urokowi, czyli elfowie, przed nieproszonymi gośćmi. Rozenny oprócz wspaniałego, zdradzieckiego głosu posiadały przepiękne upierzenie. Pióra od czubka głowy do koniuszka ogona przechodziły z koloru czerwonego w żółty, lub z ciemnego granatu w jaśniutki błękit. Las Barlin był zamieszkiwany nie tylko przez piękne ptaki, ale również przez jelenie, łosie, lisy, niedźwiedzie, a także wilki, które były przyjazne dla elfów, lecz nie tolerowały obcych. Wszystkie zwierzęta w lesie czuły się bezpiecznie, miały pod dostatkiem wszelkiego jedzenia. Zwierzęta roślinożerne mogły rozkoszować się rozmaitymi gatunkami roślin, a mięsożerne polowały na małych mieszkańców lasu.

Przez gęste korony drzew to tu, to tam przeciskały się promienie wiosennego słońca, które były jedynym źródłem światła w bardzo gęstym lesie.

Wiosenny, chłodny poranek rozpierał ze szczęścia duszę księżniczki Midril, która wędrowała już przez dwa dni. Pierwszy dzień był bardzo deszczowy, lecz w powietrzu panował zaduch, więc tempo marszu było wolne. Natomiast drugiego dnia pogoda się poprawiła i dzięki temu Midril doszła prawie do końca lasu gdzie przenocowała. Obudziła się bardzo wcześnie i aby nie tracić czasu bez śniadania wyruszyła w dalszą drogę. Po trzech godzinach szybkiego marszu postanowiła zrobić sobie krótką przerwę na jedzenie i odpoczynek. Rozłożyła koc i wyjęła jedzenie z torby. Midril była zaopatrzona w pyszne potrawy jej mamy, między innymi w pyszny placek z miodem i w specjalny chleb elfów, który się nie psuł. Rigrin przygotowała również wspaniały sok jagodowy, do którego dodawała proszek o cudownym zapachu i to dzięki niemu po wypiciu tego soku przybywała siła, a w bardzo zimne dni rozgrzewał całe ciało od stóp do głów. Tak, więc z takim wyposażeniem Midril zasiadła do śniadania. Posilając się w spokoju, podziwiała piękno lasu i rozmyślała o swojej dalszej wędrówce. Lecz w pewnej chwili ogarnął ją niezwykły niepokój, który z każdą chwilą pogłębiał się. Jej wzrok natychmiast zaczął obiegać wszystko dokoła, aż spoczął na poruszających się krzakach. Nagle, wprost na nią wybiegł ogromny niedźwiedź. Midril chwyciła za łuk, lecz zwierzę było szybsze i z przeraźliwym wrzaskiem rzuciło się przygniatając ją swoim tłustym cielskiem. Księżniczka straciła przytomność. Olbrzym widząc, że się nie rusza pomyślał, że już jest martwa, więc postanowił zjeść swoją zdobycz za nim stanie się nie świeża. Podniósł wysoko łapę, aby jednym ruchem przekroić piękną księżniczkę i skosztować mięsa, lecz w tym samym momencie z lasu wybiegł młody elf z napiętym łukiem, który był wycelowany w niedźwiedzia. Bestia powstrzymała swoją łapę w powietrzu i obróciła łeb w stronę stojącego za nim młodzieńca. Zeszła z ofiary i wolnym krokiem skierowała się na niego. Będąc już bardzo blisko stanęła na dwóch łapach, głośno wrzeszcząc z wściekłości, lecz na elfie nie zrobiło to zbyt wielkiego wrażenia i ze spokojem podniósł w górę łuk celując w serce niedźwiedzia.

- Giń!! - krzykną i w tej chwili strzała świsnęła w powietrzu ugadzając bestię w serce. Zwierzę ucichło, obróciło się i z wielkim grzmotem upadło w gęstą, zieloną trawę. Przez chwilę młodzieniec stał spokojnie i czekał, aż niedźwiedź wyda ostatnie tchnienie. Kiedy tak się stało podszedł do leżącej księżniczki, położył głowę na jej piersi i upewniwszy się, że żyje przykrył ją kocem i zaopiekował się nią. Nadszedł wieczór, a Midril jeszcze się nie obudziła. Zrobiło się bardzo zimno, więc elf, który się nią opiekował rozpalił ognisko i zmienił opatrunek na lewej ręce, którą rozcięła sobie o ostre gałęzie, kiedy upadła pod ciężarem grubego zwierza. Minęła jeszcze jedna godzina, aż w końcu księżniczka otworzyła oczy.

- Witaj piękna nieznajoma - uśmiechnął się siedzący przy ognisku elf. - Cieszę się, że wreszcie się obudziłaś - wziął patyk i zaczął grzebać w ognisku.

Midril zaskoczona widokiem obcego elfa, usiadła na kocu i obrzuciła go badawczym spojrzeniem. Przez krótką chwilę przyglądała mu się bardzo uważnie i zauważyła, że ma piękne niebieskie oczy, delikatną, młodzieńczą twarz i blond włosy. W myślach stwierdziła, że jest nawet przystojny i nagle uświadomiła sobie, że na jej twarzy jest drobny wstydliwy uśmiech, którego nie potrafiła powstrzymać. Nieznajomy oderwał oczy od przygasającego ogniska, spojrzał na Midril i odwzajemnił uśmiech. Księżniczka po raz pierwszy w życiu tak się zachowywała i kiedy ujrzała uśmiech na chłopięcej twarzy, poczuła drżenie własnych rąk i nóg. Wreszcie zdobyła się na odwagę i zadała nieznajomemu pytanie.

- Kim jesteś i co się stało?

- Mam na imię, Linlith i jestem księciem królestwa Katalintha - odpowiedział chłopiec.

Księżniczka zdziwiła się bardzo, bo nigdy nie słyszała, że w sąsiednim królestwie mieszka książę i, że rodzice nigdy ich sobie nie przedstawili.

- Ja się już przedstawiłem i bardzo bym pragnął poznać twoje imię - powiedział książę, - jeśli oczywiście można.

"Nie dość, że przystojny to jeszcze taki miły- pomyślała sobie Midril.

- No, więc dowiem się jak taka piękność ma na imię? - zapytał ponownie Linlith.

- Tak, oczywiście - zlała się rumieńcem księżniczka. - Mam na imię Midril i - zawahała się przez chwilę - jestem księżniczką Salimy.

Midril zdziwiła się, bowiem nie ujrzała na twarzy księcia oznaki zaskoczenia. Linlith wstał i ukłonił się, mówiąc.

- Cieszę się, że mogłem pomóc ci księżniczko, kiedy byłaś w zagrożeniu. - i ponownie usiadł na swoim miejscu.

- A więc ty mnie uratowałeś?

- Tak, ale nie chcę teraz o tym rozmawiać. - zmieszał się Linlith - Wolałbym dowiedzieć się, co robiłaś sama w lesie księżniczko.

- Nie mów do mnie księżniczko tylko, Midril - poprosiła.– Kilka dni temu wyruszyłam z mojego królestwa, bo co roku odwiedzam wzgórze Montun... Pewnie słyszałeś o nim.

- Tak, słyszałem, ale to strasznie daleko. - odparł książę - Zawsze wyruszałaś tam pieszo i sama?

- Zazwyczaj towarzyszył mi mój koń Bargon, ale tym razem postanowiłam iść pieszo.

- Z każdą chwilą mnie zadziwiasz księż... To znaczy Midril - poprawił się Linlith.

- Gdyby nie ty pewnie już nigdy bym nie odwiedziła Montun. - uśmiechnęła się Midril - Bardzo ci dziękuję, że mnie uratowałeś, ale - wstała i zaczęła składać koc - niestety muszę cię tutaj zostawić i wyruszyć w dalszą drogę, bo tylko tracę czas, a obiecałam rodzicom, że wrócę za dziesięć dni, więc wybacz mi i żegnaj. Może jeszcze kiedyś się spotkamy.

- Nie, to ty mi wybacz.

Midril odwróciła się i spojrzała na Linlitha, który miał bardzo poważną twarz.

- Nie rozumiem. Co masz na myśli?

- Po tym, co się stało nie puszczę cię samą, żebyś szła aż na wzgórze Montun - wyjaśnił Linlith.

- Wykluczone! - oburzyła się księżniczka - Nawet gdybyś się nie zjawił poradziłabym sobie!

- Gdyby nie ja to byś już dawno została zjedzona przez tego niedźwiedzia!

- Nie mogę cię prosić o to żebyś był moim ochroniarzem - powiedziała ze spokojem Midril.

- A ja nie mogę cię opuścić - wstał i podszedł do niej. - Gdybym pozwolił ci odejść samej, to sumienie dręczyłoby mnie do końca życia.

Midril spojrzała na niego, a w jego oczach widać było zarazem smutek jak i złość. Postanowiła, więc, że nie będzie się z nim sprzeczała, bo i tak nie wygra. Stali naprzeciwko siebie przez krótką chwilę, aż w końcu, Midril powiedziała.

- Skoro mamy wyruszyć razem i los tak chce to... W drogę.

- A więc jednak razem? - powiedział cały w skowronkach Linlith.

- Myślę, że nawet gdybym nie pozwoliła ci iść ze mną to i tak byś się nie odczepił - uśmiechnęła się księżniczka.

- Może przeczekamy tutaj noc i z samego rana pójdziemy dalej? - zaproponował książę.

- Masz rację, ale chciałabym się o coś ciebie spytać - zaczęła Midril. - Czy twoi rodzice nie będą się o ciebie martwić? Przecież nie będzie nas około ośmiu dni.

- Nie, czasami wybierałem się z domu po kryjomu na polowania i nie wracałem przez jakieś pięć dni, więc teraz jak nie będzie mnie przez osiem to nie zrobi moim rodzicom żadnej różnicy. Do moich wybryków już się przyzwyczaili.

- Aha... - odparła Midril, po czym spojrzała na lewą rękę i dopiero teraz zauważyła bandaż. - Co mi się stało w rękę?

- Kiedy upadałaś na ziemię rozcięłaś ją sobie, więc owinąłem ją bandażem, bo wyglądało to na coś poważniejszego - wytłumaczył się Linlith.

- I znowu muszę ci dziękować - uśmiechnęła się Midril. - Ciekawe, co jeszcze zrobisz dla mnie w tej podróży?

Linlith zmieszał się bardzo, ponieważ jego zdaniem uratowanie dziewczyny przed niedźwiedziem i opatrzenie jej rany to było coś normalnego. Rozmawiali ze sobą jeszcze przez kilka godzin, aż w końcu ognisko całkiem wygasło i poszli spać. Tak jak mówił książę, wstali bardzo wcześnie i zjedli na spokojnie śniadanie. Ranek był bardzo chłodny, więc wypili po małym łyku soku, który sporządziła matka Midril, Rigrin i od razu poczuli jak od środka zaczyna powoli rozprzestrzeniać się po całym ciele ciepło i spokój. Późnym popołudniem zaczęło strasznie padać, więc ukryli się w małej jaskini, w której najprawdopodobniej mieszkał kiedyś niedźwiedź, którego zabił Linlith.

- Jak myślisz, długo będzie jeszcze padać? - zagadnęła księżniczka.

- Nie wiem, ale na razie mam ochotę pozostać tu trochę dłużej, ponieważ to miejsce jest chyba jedynym suchym i ciepłym miejscem w całym lesie. Kiedy się przejaśni, pójdziemy tamtędy do ścieżki i wyjdziemy z tego kapryśnego Barlina.

Midril kiwnęła głową na znak, że się zgadza. Teraz, gdy znów może siedzieć nie martwiąc się niczym, zaczęła obserwować Linlitha. W świetle dziennym wydawał się jeszcze bardziej przystojniejszy i mądżejszy.Księżniczka nie wiedziała o tym, ale książę przygląda jej się od chwili kiedy zaczął się nią opiekować. Największe wrażenie robiły na nim piękne, ciemne, zielone oczy i śliczne usta księżniczki. Kiedy siedzieli przy ognisku nie zwrócił uwagi na jej długie, czarne włosy, które rozpuściła siedząc w jaskini. Linlith spojrzał na nią i dopiero teraz widział jak piękną istotę spotkał i mógł jej towarzyszyć podczas niebezpiecznej wyprawy. Midril poczuła przeszywający wzrok księcia i odwróciła głowę w inną stronę.

- Czemu mi się tak przyglądasz? - zapytała wstydliwie.

- Nie wiem. Po prostu.... - przerwał i zarumienił się.

- Po prostu, co? - zaciekawiła się Midril.

- Po prostu jesteś... jesteś bardzo ładna - dokończył książę.

- Dziękuję... ty też jesteś niczego sobie - zmieszała się i szybko zmieniła temat. - Chyba już przestało padać.

Linlith oderwał oczy od pięknej księżniczki i powiedział.

- Nareszcie możemy ruszać w dalszą drogę i mam nadzieję, że zdążymy jeszcze dziś wyjść z tego lasu, bo mam już dosyć tych gęstych drzew i kłujących krzaków.

Po godzinie marszu wyszli z Barlina i otworzył się przed nimi świat pełen słońca i wysokich pól.


Rozdział 5

Nieporozumienie

Po gęstych, złotych łąkach szli przez kilka godzin, aż w końcu ich oczom ukazał się oddalony o kilka kilometrów dwu piętrowy, zbudowany z pięknych, szkarłatnych cegieł zamek. Na jego czterech wieżyczkach powiewały szkarłatno - złote flagi, które przedstawiały konia z rozłożonymi skrzydłami, czyli Pegaza. Zamek otoczony był wysokim, grubym murem, na którym było z 20 rycerzy, a każdy z nich był wyposażony w łuk, strzały i miecz.

- Oto zamek mego wuja - wyjaśniła Midril.

- Jest olśniewający - wymamrotał książę. - Dobrze, że do niego nie idziemy, bo tylko byśmy nadłożyli drogi, a tak to skręcimy teraz w prawo i przejdziemy przez tamten mały lasek i za dzień dojdziemy na miejsce... Prawda?? - spojrzał teraz w rozmarzoną twarz księżniczki.

- O nie, nie, nie, nie, nie!! Nic z tego!! - zaprzeczył, wiedząc co się szykuje.

- Linlithie daj spokój. To tylko jeden dzień - nalegała Midril. - Nareszcie wyśpisz się w normalnym łóżku i dobrze zjesz, a poza tym za twoim laskiem są bagna i nie ma przejścia.

- Poradzimy sobie.

- Za zamkiem jest prosta droga i możemy dojść do celu w pół dnia! - nalegała księżniczka.

- Hmm...

- Proszę, proszę, proszę! Zrób to dla mnie - męczyła młodzieńca Midril.

- Sam nie wiem - podrapał się po głowie i powiedział stanowczo - Nie, nie idziemy tam.

- Ale...

- Znam jeszcze inne przejście.

Midril spojrzała na niego i stwierdziła, że nie ma się, co sprzeczać. "Głupi Katalinczyk- pomyślała sobie idąc za księciem. Była tak zdenerwowana, że pragnęła coś zniszczyć. Na początku pomyślała o elfie, który przed nią szedł, ale stwierdziwszy, że to zły pomysł kopnęła z całej siły w kamień myśląc, że na tym rozładuje swoją złość na księcia, lecz stało się inaczej.

- Aaauuuu!!! - wrzasnęła z bólu Midril.

Linlith natychmiast się odwrócił i podbiegł do księżniczki, która leżała na ziemi trzymając się za stopę.

- Co się stało?!

- Chyba złamałam sobie palec u nogi.

Książę kucnął przy niej i pomógł jej usiąść. Spojrzał w jej piękne zielone zapłakane oczy i powiedział:

- Nie martw się księżniczko, wszystko będzie dobrze - wziął ją w ramiona i szepnął jej do ucha ciepłymi opiekuńczym głosem - Nie zostawię cię tu. Obiecuję, że jeszcze dziś zaznasz spokoju w ciepłym, wygodnym łóżku.

Midril spojrzała na niego i nie wiedząc, co robi zbliżyła swoje pełne namiętności czerwone usta do jego ust i pocałowała go. Kiedy książę poczuł, że niepokój opuścił go jak za odjęciem czarodziejskiej różdżki, odwzajemnił pocałunek. Oboje czuli się tak jakby przed sekundą wypili po łyku magicznego soku matki Midril, Rigrin. Kiedy ten romantyczny pocałunek dobiegł końca ruszyli w stronę zam... to znaczy on ruszył, a ona cały czas była w jego objęciach.

Na niebie świecił już księżyc, kiedy dotarli do królestwa. Przy bramie Linlith postawił księżniczkę na ziemi, która przytrzymując się jedną ręką jego ramienia, a drugą zapukała do bramy.

- Kto tam?!

- Mam na imię Midril Ferin i jestem córką króla Salimy Grithena Ferin, który jest bratem króla Oluzji Margona II.

- Jesteś sama księżniczko?! - dopytywał się strażnik.

- Nie, jest ze mną mój przyjaciel książę Linlith Lohen.

- Otworzyć bramy!! - krzyknął strażnik. - Księżniczko lepiej się odsuń!!

Midril i Linlith posłuchali przestrogi i zrobili kilka kroków w tył.

Miasto Oluzja okazało się bardzo piękne i romantyczne pod osłoną nocy. Kiedy dotarli do schodów zamku czekał tam już na nich Margon II.

- Witam was w moich skromnych progach - przywitał ich ciepło król.

- Witaj wujaszku - rzuciła mu się w ramiona Midril.

- No dobrze... Puść mnie już, bo mam swoja lata i mogę się rozpaść - zażartował.

- Wujku to jest, Linlith Lohen - przedstawiła. Książę klęknął przed królem.

- Hmm... Chyba już gdzieś słyszałem to nazwisko - zamyślił się Margon. - No cóż starość nie radość, - podszedł do Linlitha i ruchem dłoni nakazał mu wstać. Nic nie mówiąc przyglądał mu się z zaciekawieniem i po chwili powiedział z uśmiechem na twarzy, - ale pomimo tego wieku potrafię się jeszcze bawić, więc nie rozumiem czemu nie zaprosiłaś swojego kochanego wujaszka chociaż na ślub, ale mówi się trudno.

Linlith i Midril wymienili spojrzenia.

- Na jaki ślub? - powiedzieli jednocześnie.

- Nie nabierzecie mnie. Kiedy tylko zobaczyłem was razem od razu się zorientowałem co się stało.

- Mianowicie? - spytała się Midril nie dowierzając własnym uszom co ten wujek opowiada.

- No... To chyba oczywiste nieprawdaż?

- Co jest takie oczywiste dla waszej wysokości? - tym razem do rozmowy włączył się Linlith.

- Nie zgrywajcie się ze mną! - zezłościł się król. - Wejdźcie do środka i nie marznijcie. Za chwilę jedna z dworek zaprowadzi was do pokoju, w który będziecie mogli się wyspać - obrócił się na pięcie i krzyknął na dobranoc - Pomyślcie w jaki sposób chcecie mi wynagrodzić to, że nie dostałem zaproszenia! - i pozostawił ich w holu gdzie po kilku minutach przyszła jedna z dworek o imieniu Arsenie, która zaprowadziła ich do pięknej sypialni.

- Gdybyś czegoś potrzebowała wasza wysokość proszę zadzwonić trzy razy tym dzwoneczkiem - Arsenie wcisnęła Midril do ręki mały złoty dzwoneczek, który pomimo swojej wielkości wydobywał głośne dźwięki.

Midril siadła na łóżku nic nie mówiąc. Linlith widząc jej zrozpaczoną twarz podszedł, usiadł obok niej i przytulił. Midril już nie wytrzymała napięcia i z jej oczu popłynęły łzy.

- Miałeś racje - powiedziała cicho księżniczka. - Ty zawsze masz rację. Gdybym nie była taka uparta, nie zezłościłabym się na ciebie i nie kopnęła w ten głupi kamień, a wtedy nie musielibyśmy tu przychodzić. Mogę się założyć, że w tej chwili wujek na pewno pisze list do mego ojca z wiadomością: Twoja córka i jej mąż są u mnie. Zachowali się wprost nie na miejscu nie przysyłając mi zaproszenia i w dodatku kłamiąc, że nic między nimi nie zaszło.

- To, że nie było żadnego ślubu to prawda, ale...wiesz o czym teraz myślę? - zapytał się Linlith.

- Tak wiem i przepraszam. To było nie na miejscu. Tak nie zachowują się księżniczki - zaczęła się tłumaczyć Midril.

- Nie masz za co przepraszać. I przecież nie jesteś tylko księżniczką... Prawda?

- Co masz na myśli?

- No to, że nie wyruszyłem z tobą tylko, dlatego, że jesteś księżniczką i mam wobec ciebie jakieś zobowiązanie, ale głównie z powodu twojego charakteru, urody i... - przerwał książę usiłując wydusić z siebie te najważniejsze słowa - i...

- I co jeszcze? - zapytała się Midril mając wielką nadzieję, że chodzi o coś więcej niż tylko przyjaźń.

- I... - Linlith wziął głęboki wdech - Kocham cię księżniczko Midril - stało się, wypowiedział najpiękniejsze słowa na świecie, o których marzy każda księżniczka od czasu, kiedy skończy 15 lat.

Serce księżniczki biło coraz szybciej, nie wiedziała, co się dzieje, co ma powiedzieć.

- Linlithie...- książę położył delikatnie palec na jej ustach, aby nic nie mówiła i pocałował ją, a ona odwzajemniła pocałunek. Linlith wziął rękę księżniczki i przyciągną ją do siebie. Powoli rozbierał księżniczkę, a ona jego. Jedwabista skóra Midril była tak delikatna jak pościel, w której oboje leżeli. Nic, ani nikt nie był wstanie ich powstrzymać. Byli tak sobą zafascynowani, że zapomnieli o całym nieporozumieniu z królem Margonem II, i że jutro będą musieli się przed nim stawić twarzą w twarz.


Rozdział 6

Trudne chwile

Życie w Oluzji rozpoczęło się już o szóstej rano. Handlarze przyjeżdżali na swoich wozach do miasta z dalekich krajów, a mieszkańcy tłoczyli się wokół nich z wielką ciekawością. Natomiast w zamku panowała cisza i spokój. Księżniczka Midril spała w najlepsze gdy król wezwał do siebie Linlitha na rozmowę. Śniła bowiem o pięknym zamku bardzo podobnym do tego, w którym się zatrzymała z księciem. Zwiedzała najskrytsze jego zakątki. Były one zarazem bardzo tajemnicze i piękne. Przechodziła z jednych do drugich nie mogąc nacieszyć wzroku. Kiedy tak zwiedzała, usłyszała głos, męski głos, który wydobywał się z ciemnego korytarza. Miała już iść dalej drogą, którą do tej pory szła, lecz jej uszu dobiegł przeraźliwy krzyk bólu, przeplatający się ze słowami, których Midril nie dosłyszała, gdyż stała za daleko. Ciekawość zżerała ją od stóp do czubka głowy. Nie wytrzymała. Ruszyła w stronę korytarza, którego otulała groza i chłód. Krzyk mężczyzny stawał się coraz bardziej zrozumiały. "On woła jakąś kobietę- pomyślała sobie Midril. Z sercem na ramieniu księżniczka biegła dalej czując, że przerażający mróz dostaje się do jej piersi i osłabia ją, lecz ona nie poddaje się, wiedząc, że jest coraz bliżej celu. Teraz usłyszała tylko fragment krzyku:

- ...uciekaj!! On cię zabije!!

Midril miała wrażenie, że głos mężczyzny jest jej bardzo znany i bliski jej sercu, więc biegła ile sił w nogach, aż prawie wpadła w drzwi, które kończyły korytarz i za którymi prawdopodobnie znajdował się owy mężczyzna, który tak bardzo cierpiał. Księżniczka zatrzymała się. "I co teraz? Muszę go uratować, ale w jaki ...- jej myśli przerwał krzyk tego nieznajomego.

- Midril uciekaj!! On cię zabije!!

Dziewczyna rozpoznała głos. To był Linlith.

- Nie uratujesz jej, a ona ciebie, więc nie pozostaje ci nic innego jak pożegnanie się z życiem. Ha, ha, ha, ha!!

Midril rozpoznała i drugi głos, którego wcześniej nie słyszała, a należał on do... jej wuja.

- NIEEEE!!! - wrzasnęła i otworzyła drzwi z wielkim hukiem. Ku jej zaskoczeniu ujrzała Margona i Linlitha stojących przy stole z jakimiś mapami. Nagle wszystko zaczęło się rozmazywać: twarze tych ludzi, którzy patrzyli na nią z przerażeniem i całe pomieszczenie, w którym przebywali.

Linlith i król patrzyli z osłupieniem na całą tą sytuację przez krótką chwilę, aż w końcu młody książę podbiegł do leżącej na podłodze całej bladej, zmarzniętej i trzęsącej się królewny, wziął ją na ręce i zaniósł do jej komnaty.

Na drugi dzień Margon sprowadził do Oluzji najlepszego lekarza w okolicy, który od razu na wezwanie króla stawił się tego samego dnia.

- Będę szczery... nie jest dobrze - powiedział doktor Illes z powagą.

- Linlithie... nie... zostaw go... czemu to zrobiłeś... czemu go zabiłeś, a nie... mnie... - majaczyła nieprzytomna księżniczka.

- Midril jestem przy tobie... nic mi nie jest i ty też wyzdrowiejesz - mówił cicho ze łzami w oczach Linlith gdy nagle Midril otworzyła szeroko oczy i wrzasnęła:

- NIEEEE!!

Linlith nie wytrzymał, nie mógł na to patrzeć. Podszedł do doktora złapał go z całych sił za ramiona i potrząsał krzycząc do niego:

- Co jej jest?! Masz ją wyleczyć rozumiesz!!

- Dla niej nie ma ratunku... zapadła na ciężką chorobę, która nazywa się blacith. Ona jest nie uleczalna. I nie ma przyczyny, dlaczego się na nią choruje... po prostu atakuje przypadkowe osoby.

- Musi być na nią jakiś sposób!! A ty dobrze wiesz jaki, tylko nie wiem z jakiego powodu nie chcesz mi powiedzieć!! - nalegał coraz bardziej zdenerwowany książę.

- Linlithie uspokój się! Jeśli wie co może pomóc mojej siostrzenicy to powie! - teraz do rozmowy włączył się król.

Chłopak puścił doktora chociaż złość rosła w nim z każdą sekundą.

- Czy możesz nam powiedzieć Illesie jak ją można uratować? - zapytał spokojnie Margon.

- Jest jeden sposób...

- Mówiłem, że kłamie!! - przerwał Linlith.

- Powstrzymaj swoje nerwy wasza książęca mość. Nigdy nie mówiłem nikomu o tym, gdyż to jest nie do wykonania i naprawdę nie wiem po co teraz to robię, bo i tak w tej sytuacji nic to nie da. Ona zachorowała wczoraj, a blacith można powstrzymać tylko w trzy dni od dnia zachorowania, więc dokładny czas to dwa dni na wykonanie zadania co jest niedorzeczne.

- Niech pan na litość Boską mówi, bo przecież nie mamy czasu! - teraz i król się zdenerwował.

- No dobrze, już dobrze wasza wysokość. Lekarstwo na blacith rośnie na najwyższym szczycie gór Crimeron, czyli na Blacithie. Nazwali go tak właśnie ze względu na rosnący tam kwiat, który jest lekarstwem na tą chorobę. To wszystko, więc aby tam się dostać są potrzebne co najmniej cztery dni i jak mówiłem mamy tylko dwa dni. Sami to oceńcie wasza wysokość.

- To jest nie możliwe... - powiedział zrezygnowany Margon i usiadł przy Midril, która teraz leżała spokojnie i nie majaczyła.

- Ale nie dla mnie! - wtrącił swoją myśl Linlith.

- Chłopcze nie trać rozumu. Jest początek wiosny i śnieg jeszcze całkiem nie opad z gór, więc możesz zginąć. Jeszcze dziś wyślę list do Rigrin i Grithena, aby przyjechali po Midril.

- Nie! Przecież mówię, że ja tam wyruszę i powrócę z tym kwiatem jutro po południu. Illesie jak on wygląda?! - krzyczał roztrzęsiony książę.

- Kwiat z wyglądu przypomina różę, ale jego płatki są czarne. - wyjaśnił doktor.

- Obiecuję wrócę jutro pod wieczór - podszedł do łóżka nachylił się do Midril i powiedział jej cicho do ucha - Czekaj na mnie... proszę.

- Linlithie widzę, że cię nie powstrzymam i mogę ci tylko życzyć powodzenia - powiedział król, po czym uściskał go jak własnego syna, którego nigdy nie miał.

Linlith przygotował się jak najlepiej na trudną wyprawę. Wziął najpotrzebniejsze rzeczy, lecz nie wziął jedzenia, gdyż uważał, że nie będzie miał czasu na tak przyziemne sprawy. Margon II pożegnał go stając na jednej wieży i machając mu. Linlith zasalutował i popędził przez bramę na wspaniałym rumaku w mgliste i niebezpieczne Crimerony.


Rozdział 7

Corbin Noir

Niebo powoli stawało się pomarańczowe od zachodzącego słońca, a powiew chłodnego, wiosennego wiatru zmusił mieszkańców pobliskiego lasu do ukrycia się w swoich domkach. W lesie tym panowałaby grobowa cisza gdyby nie tupot czterech, potężnych kopyt wspaniałego rumaka, którego dosiadał jasnowłosy elf. Linlith pędził co sił na spotkanie z bezwzględnymi górami, które nie przepuszczały nikogo przez swoje strome i wysokie szczyty. Wiedział, że z tej niebezpiecznej podróży może nie wrócić cały i zdrowy, ale myśl, że Midril już nigdy się nie obudzi była dla niego o wiele gorsza. Przez kilka godzin nie zmniejszał tempa, które narzucił rumakowi od samego początku wyprawy. Gdyby to był zwykły koń to już dawno by padł z wycieńczenia, na szczęście był to rumak z elfickiej stajni, który nie znał czegoś takiego jak zmęczenie. Po następnych dwóch godzinach noc już całkowicie otuliła las, a jedynym źródłem światła był księżyc, który tej nocy świecił bardzo mocno. Linlithowi nawet przez myśl nie przeszło żeby się zatrzymać i tak rozpędzony dążył do celu. Nagle, ku jego zdumieniu las powoli zaczynał się kończyć, a przestrzeń, jaka za nim była wywoływała w księciu mieszane uczucia. "Czyżby to był już koniec?- zadawał sobie w duchu pytanie. "To nie możliwe, żebym tak szybko dojechał od gór- . Jego obawy potwierdziły się. Na końcu lasu było...

- Urwisko!! - wrzasnął książę i w ostatniej chwili z ledwością zatrzymał rozpędzonego rumaka prawie na krawędzi wielkiego urwiska. Odetchnął z ulgą i odsunął się od przepaści. Tak jak przypuszczał to nie był koniec. Za urwiskiem rozciągała się druga połowa gęstego lasu, a dopiero za nim był widok na ośnieżone jeszcze Crimerony.

- Co teraz? - powiedział do siebie szeptem. - Nie mogę przecież nadkładać drogi...liczy się każda sekunda...

- No to masz problem...

Linlith obrócił się w stronę lasu skąd wydobywał się głos.

- Kim jesteś? Skąd się tu wziąłeś? - zadawał pytania książę.

- To ja powinienem ci zadać te pytania - powiedział nieznajomy z lekceważącą nutą w głosie.

- Przestań się ze mną droczyć!

- Spokojnie...nie denerwuj się - tym razem dało się usłyszeć rozbawienie tajemniczej postaci - po co te nerwy?

- Ech....tylko tracę czas na rozmowę z tobą - stwierdził Linlith i zaczął szukać wzrokiem innej drogi.

- Tak myślisz? Gdybym Ci powiedział, że znam drogę, którą dojedziesz do swojego celu?

Zaciekawiony książę spojrzał w głąb lasu i nagle wynurzył się z niego wysoki, dobrze zbudowany elf, o krótkich czarnych włosach i piwnych oczach, w których można było dostrzec przebiegłość i chytrość. Był odziany w czarny płaszcz z kapturem, pas, przy którym widniał długi srebrny miecz, a w ręku trzymał łuk z wycelowaną w Linlitha strzałą.

- W obecnej sytuacji, która jest lepsza dla mnie ze względu na moje przygotowanie do walki, odpowiesz na pytania, które ci zadam - powiedział pewny siebie elf. - Jak ci na imię, skąd jesteś i czego tu szukasz?

- Szczerze mówiąc to twoja arogancja mnie drażni - zlekceważył pytania Linlith.

- Szczerze mówiąc to ty się prosisz o śmierć.

- No dobrze, niech ci będzie. Nazywam się Linlith Lohen, syn Litrena Lohena, jestem z królestwa Katalintha i zmierzam w góry Crimerony.

- Księciunio...hmmm...a po co tak bardzo chcesz zginąć?

Linlith uświadomił sobie, że Midril nadal czeka, a on traci tylko czas na rozmowie z tym aroganckim elfem, który prędzej go zabije niż mu pomoże.

- Wierz mi, mam powody żeby tam iść, a ciebie to nie powinno interesować - powiedział coraz bardziej zdenerwowany książę.

- Skoro tak stawiasz sprawę...

Linlith był prawie pewny, że strzała, która od dłuższego czasu była w niego wycelowana ugodzi go prosto w serce, które i tak już wystarczająco cierpiało. Ku jego zdumieniu nieznajomy elf opuścił łuk, podszedł do niego i wyciągnął rękę, aby się przywitać.

- Mam na imię Corbin Noir* , mieszkam w tym lesie i strzegę nasz świat przed ludźmi, którzy nie mają dobrych zamiarów. - powiedziawszy to uśmiechną się i dodał - widzę książę, że masz poważny problem skoro się wybierasz w Crimerony, bo jedynie szaleniec odważyłby się tam pójść.

Linlith był szalony, ale tylko w pozytywnym znaczeniu tego słowa, bo powodem była jego miłość do księżniczki Midril. Książę w końcu otrząsnął się ze zdziwienia i powiedział.

- Myślałem, że chcesz mnie zabić...

- Bo chciałem, ale zmieniłem zdanie.

- Zmieniłeś, kiedy usłyszałeś moje imię - nalegał książę.

- Pomogę ci przedostać się na drugą stronę i pójdę z tobą w Crimerony - zmienił temat Corbin.

- Powiedz mi, dlaczego?

- Jeśli ci nie pomogę będziesz musiał obejść na około, a tego chyba nie chcesz, prawda?

- Nie o to mi chodzi! Dlaczego jak usłyszałeś moje imię to zmieniłeś zdanie?! - nie wytrzymał z nerwów Linlith.

- Powiem ci po drodze, a teraz nie marnujmy czasu.

Dochodziła północ, a Linlith nadal nie dotarł do szczytu Blacith, który był od niego oddalony o kilkanaście, a może nawet i kilkadziesiąt kilometrów. Książę zszedł z konia i szedł prowadząc go za idącym przed nim Corbinem. Szli wzdłuż urwiska, aż w końcu elf się zatrzymał.

- Rath** - wyszeptał i nagle ukazał się nad przepaścią most.

- Czemu ja o tym nie wiedziałem? - zapytał trochę oburzony Linlith.

- Bo nikt o tym nie wie oprócz mnie...no i teraz też ciebie.

Most wydawał się być stabilny, więc książę wskoczył na konia, aby nie tracić czasu.

- Wskakuj, zmieścisz się - zaproponował.

- Nie dzięki.

Linlith popatrzył na niego ze zdziwieniem.

- Nie, nie mam zamiaru biec za tobą - wyjaśnił Corbin wiedząc, jakie pytanie zrodziło się w głowie księcia, po czym zagwizdał dwa razy, a z lasu wybiegł czarny rumak, którego dosiadł i razem przeprawili się przez most na drugą stronę lasu,

który wydawał się teraz jeszcze bardziej mroczny i pełen niespodzianek.

*Noir Corbin - (j. Francuski) czarny kruk.

**Rath - (jęz. Sindarin) droga, ścieżka.


Rozdział 8

Blacith

Wyprawa na mglistą górę Blacith ponownie nabrała szybkiego tempa. Lecz tym razem książę Linlith nie był sam. Towarzyszył mu strażnik lasu oddzielającego świat ludzi od świata elfów. Corbin zaproponował mu swoją pomoc zaraz po tym jak książę wyjawił mu swoje imię. Myśl czemu właśnie tak postąpił nie dawała Linlithowi spokoju lecz nie było czasu na wszelkie wyjaśnienia. Niebawem słońce miało ukazać się na horyzoncie, a to oznaczało, że pozostało im mało czasu, aby dotrzeć do góry i powrócić z kwiatem na czas do chorej księżniczki. Kiedy wyjechali z lasu, ich oczom ukazał się ośnieżony łańcuch gór, który zarazem zapierał dech w piersiach i przerażał młodych podróżników.

- Dojechaliśmy - odetchnął z ulgą Corbin. - Co teraz?

- Musimy się wspiąć na Blacith - powiedział z powagą Linlith.

- Ty chyba żartujesz - zakpił strażnik.

- Ja ciebie do niczego nie zmuszam. To jest moja sprawa i nie musisz się tam ze mną wspinać.

- A jednak nie żartujesz... Są dwa powody, dla których chcesz się tam wspiąć, albo jesteś nienormalny i chcesz coś udowodnić, albo... - zawahał się - ktoś od ciebie choruje na blacith.

- Raczej to drugie...

- Więc, na co czekamy? - Corbin zszedł z konia, przywiązał go do drzewa i ruszył w kierunku góry. Linlitha zamurowało. - Idziesz czy wolisz się rozkoszować pięknem tych gór?

Książę poszedł w ślady nowego przyjaciela, stanął obok niego i spojrzał w górę. Czubek Blacitha otulała gęsta mgła. Linlith przełknął ślinę i razem z Corbinem zaczęli się wspinać. Teraz każdy ruch musiał być dziesięć razy dokładnie przemyślany. Corbin wiedział o tym doskonale, ale Linlith nigdy nie miał do czynienia z górami i jego każdy następny ruch był nie przemyślany, co powodowało upadek na twardą powierzchnię. Corbin stał z boku i przypatrywał się poczynaniom młodego księcia. Po piątej próbie zakończonej oczywiście niepowodzeniem, Linlith stracił cierpliwość.

- Czy nie ma innej drogi?!

- Jest - odrzekł spokojnie Corbin.

Linlith spojrzał na niego jak na wariata.

- Słucham?! Czemu nie powiedziałeś wcześniej?!

- Taki byłeś zaangażowany w tą wspinaczkę, więc myślałem, że nie będziesz chciał słyszeć o innej drodze.

- No nie... - Linlith jednym ruchem wyciągnął miecz z pochwy i przyłożył go do gardła Corbinowi. - Jak widać teraz ja jestem w lepszej sytuacji, więc posłuchaj mnie uważnie, bo nie będę powtarzać!! - wykrzyknął zdenerwowany. - Mam niecałe 15 godzin na odnalezienie tego cholernego kwiatka i na powrót z nim do Oluzji i jeśli mi się nie uda przez twoje inteligentne myślenie to obiecuję ci, że wrócę po ciebie i zabiję!!

Corbin zrozumiał, że Linlith nie żartuje i jeśli jeszcze raz zrobi coś nie tak to choćby nie wiem jak się bronił i tak nie uniknie śmierci z rąk księcia Linlitha Lohena.

- Z boku góry jest ścieżka, bardzo wąska i tak samo niebezpieczna jak sama wspinaczka. W każdej chwili może obsunąć się śnieg. Dobrze wiesz, że jeszcze nie wszystko się rozpuściło.

Linlith opuścił miecz i włożył go z powrotem do pochwy przy pasku.

- Ruszajmy...będziesz szedł przede mną - wypchnął przed siebie elfa i ruszył szybkim krokiem ku ścieżce, która miała go doprowadzić do lekarstwa.

Tak jak powiedział Corbin ścieżka była bardzo wąska, a lód, który ją pokrywał stwarzał dodatkowe problemy. Im wyżej szli tym większy doskwierał im ból w klatce piersiowej przez mroźne powietrze. Droga wydawała się nie mieć końca, a czasu było coraz mniej. Twarz Corbina zrobiła się strasznie blada, elf opadał z sił. Linlith na wszelki wypadek przywiązał go do siebie bardzo mocnym sznurem, który miał za pasem. Ścieżka zwężała się wraz z wzrastającą wysokością. Nagle noga Corbina obsunęła się, a elf wypadł ze ścieżki. Linlith, który poruszał się o resztkach sił trzymał jak najmocniej linę, aby nie upuścić przyjaciela.

- Linlithie....

- Nic nie mów! Trzymaj się mocno liny!

- Linlithie jak ten kwiat wygląda?

- Czemu pytasz o to w takiej chwili?! - zdziwił się książę, próbując wciągnąć elfa dyndającego nad przepaścią. - Jest podobny do róży tylko, że ma czarne płatki!

- To właśnie taki kwiat tu widzę!

Linlith nie dowierzając temu, co słyszy nieświadomie poluzował uścisk.

- Linlithie!!! Co ty na litość Boską wyprawiasz?! - wystraszył się Corbin.

- Przepraszam! Czy jesteś w stanie go zerwać?

- Tak, tylko jest jeden problem!

"No nie, kolejna przeszkoda- pomyślał książę.

- Jeśli będę chciał zerwać kwiat jedną ręką to drugą nie będę miał siły się utrzymać!

- Jak policzę do trzech to zerwiesz kwiat, a ja w tym czasie szybko cię wciągnę! - wyjawił swój plan Linlith. - Dobra?

- Dobra!!

- Na trzy!! Raz!! - zaparł się o fragment wystającej skały- Dwa!! - skoncentrował całą swoją siłę na rękach- Trzy!! - szarpnął ze wszystkich sił za linę i w ułamku sekundy już było po wszystkim.

Obaj leżeli na ścieżce ledwo oddychając.

- Masz? - wysapał Linlith.

- Mam - i pokazał różę o czarnych płatkach.

Na twarzy księcia ukazał się uśmiech szaleńca. "Mam go, mam go Midril- powiedział w duchu. Kiedy tylko ich oddech ustabilizował się, Linlith zaczepił linę o wystającą skałę i spuścili się po niej na sam dół. Wrócili do miejsca gdzie pozostawili swoje rumaki i dosiadłszy ich skierowali się w stronę Oluzji.


Rozdział 9

Opowieść Corbina

Powrót do królestwa przebiegał pomyślnie i bez dodatkowych przeszkód. Corbin i Linlith wracali tą samą drogą, czyli przez las i most, który ukazywał się nad wielkim urwiskiem po wypowiedzeniu pewnego słowa w elfickim języku. Dzięki temu, że na drodze nie pojawiały się żadne problemy, z którymi młodzi elfowie musieliby się borykać, mieli czas na spokojną rozmowę.

- Wybacz, ale pewna myśl ciągle nie daje mi spokoju - zaczął Linlith.

- Jaka myśl?

- Chodzi o to, że nie rozumiem, czemu się zgodziłeś mi pomóc jak wyjawiłem ci moje imię.

- Ech...i tu cię boli? Powiedzmy, że chciałem ci się odwdzięczyć - powiedział tajemniczo Corbin.

- Ale, za co? Przecież nigdy wcześniej cię nie spotkałem....

- Za to, co uczyniłeś w przeszłości.

- Możesz, choć na chwilę przestać być taki tajemniczy i powiedzieć, o co ci konkretnie chodzi? - nalegał książę.

- Widzę, że nie mam innego wyboru...Otóż mam siostrę, która jest ode mnie o siedem lat starsza. Wyszła za mąż, kiedy miała dwadzieścia lat. Jej mężem był kowal Swordirith, który pracował wykuwając miecze dla królewskiej armii i podkuwając królewskie konie. Oboje mieszkali w Katalinthie, a ja razem z nimi. Urodziła bliźniaki w tym samym roku, co wzięła ślub. Jak skończyłem czternaście lat zostałem powołany na strażnika lasu oddzielającego świat elfów od świata ludzi i od tego czasu mieszkałem w lesie, który stał się moim domem. Zaraz po tym mąż mojej siostry ciężko zachorował i zmarł. Nie miała pracy, a musiała wykarmić dwoje małych dzieci, a ja nie mogłem jej w żaden sposób pomóc. Zaczęła kraść na targach jedzenie. Na początku nikt nie zauważał aż w końcu przyłapano ją. Król zabrał jej całe pożywienie i wygnał ją razem z dziećmi z królestwa. Rok później dowiedziałem się od elfów, którzy przechodzili przez mój las, że piętnastoletni następca tronu Katalinthy okazał wielkie miłosierdzie kobiecie, która żyła na wygnaniu za popełnione kradzieże jedzenia. Pozwolił jej zamieszkać w pałacu i kazał się nią opiekować. Podobno dzieci z nią nie było, ale wiedziałem, że to była ona. Wiedziałem, że to była Zimaria.

"To imię...Zimaria...przypominam sobie- pomyślał Linlith.

- Czyli ta kobieta, którą przyprowadziłem do zamku to...to twoja siostra?

- Jestem zachwycony twoją spostrzegawczością - powiedział z ironią w głosie Corbin. - Tak czy owak jestem ci bardzo wdzięczny i cieszę się, że mogłem to w jakiś sposób wynagrodzić.

- Wierz mi, że to, co zrobiłeś jest dla mnie naprawdę ważne, bo dzięki tobie osoba bliska memu sercu będzie mogła żyć.

- Zatem jesteśmy kwita? Ty uratowałeś moją siostrę, a ja.... właśnie....nie powiedziałeś mi kto zachorował.

- Księżniczka Salimy Midril Ferin. Kiedy dotarliśmy do Oluzji, do królestwa Margona II zachorowała, a ja nie mogłem pozwolić jej umrzeć, więc postanowiłem zdobyć ten kwiat za wszelką cenę, nawet za cenę mojego życia.

- Słyszałem, że księżniczka wyrosła na naprawdę piękną kobietę, ale Salima i Katalintha to miasta, które łączy jedynie spór pomiędzy nimi. W sumie to minęło już dwadzieścia lat od ostatniej bitwy, ale z tego, co wiem to oba królestwa są w każdej chwili gotowe, aby rozpocząć walki na nowo. - stwierdził z powagą Corbin.

- Widzisz? I tu pojawia się problem, który raz na zawsze trzeba rozwiązać! Dopóki ja i Midril nie zasiądziemy na tronie to może dojść do następnej wojny. Mój ojciec nie wykazał się rozsądkiem skazując twoją siostrę na pewną śmierć w tym lesie, ale mądrze włada królestwem i na pewno nie dopuści do jego upadku, więc jeśli Salima pierwsza otworzy ogień to ojciec będzie się bronił i walczył do końca.

- A co będzie, jeśli księżniczka....umrze?

To pytanie dręczyło Linlitha od samego początku wyprawy na Blacith, ale odkąd Corbin zerwał kwiat, nie dopuszczał takiej myśli do swojej głowy. Książę na dłuższą chwilę zanurzył się w otchłani swoich myśli, po czym pochylił głowę i nic nie odpowiedział. Pomimo tego, że z twarzy Linlitha nie dało się odczytać smutku czy rozpaczy, to Corbin wiedział, że książę tak naprawdę bardzo cierpi i postanowił się go o nic więcej na ten temat nie pytać.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.