Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Z mugolem za pan brat!

Cóż znaczy dorosnąć?

Autor:Pisces Miles
Korekta:IKa
Tłumacz:Villdeo
Serie:Harry Potter
Gatunki:Akcja, Dramat, Komedia, Romans
Dodany:2006-10-28 13:55:09
Aktualizowany:2008-02-14 14:06:07


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zrzeczenie: Harry Potter i wszystkie jego części są własnością Jane Katherine Rowling oraz firmy Warner Brothers. Ja tylko pożyczam.

Oryginał: Muggle Year

Zamieszczone za zgodą autorki.


Wszyscy dorastamy.

Ale jeszcze nikt nie orzekł, że jest to łatwe...


***


- Patrz, jak się znowu cizia!

- Wiesz, że mnie chce z nikim rozmawiać? Snobka jedna!

- Słyszałam, że naprawdę jest bogata.

- Od dawna to podejrzewałam. Przecież jest jakby pół-Malfyoką, kuzynką Malfoya, no nie?

- Tak naprawdę nigdy jej nie lubiłam. Jest taka dziecinna... Nie rozumiem, jak mogła dostać rolę... Rozbeczane beztalencie.

- Całkowicie się z tobą zgadzam.


***


- Ginny... - Geraldine szturchnęła swoją współmieszkankę. Virginia szybko odwróciła głowę od małej blondyneczki, która usiadła na końcu stołu. - Nic jej się nie stało...? Od trzech tygodni włóczy się jak duch po zamku, czasami chyba do niej nie dociera, co się do niej mówi. W ogóle się nie odzywa. Nawet McGonagall popada w panikę!

Virginia jeszcze raz spojrzała na Myrę, wpatrzoną w swój pusty talerz. Rączki ładnie złożone na kolanach. W pucharze także nic nie było.

- Ej, wiesz, co się stało? - zapytała Evelyne, krojąc swoje mięsko. - Gera ma rację, jeszcze trochę i ta mała zacznie straszyć po Hogwarcie! Raz widziałam, jak Sir Cadogan się koło niej wygłupiał, a ona nic! Dosłownie jak słup soli! Jak niemal ryczałam ze śmiechu, jak ten stary pryk próbował zamachać na nią swoją szabelką.

Geraldine się zakrztusiła.

- Żartujesz!

- Nie, ja też to widziałam - potwierdziła Adela, śmiejąc się. - Mówię wam, gdyby nie to, ze sir Cadogan jest obrazem, przebiły ją na wylot!

Weasleyówna zmarszczyła brwi. Oprócz niej, Draco i Pierre'a nikt tak naprawdę nie wiedział, co się stało, no, może prócz McGonagall i Dumbledore'a, którzy mieli na ten temat pewne domysły.

W każdym razie pozostali nie wiedzieli nic. Co było kolejną podstawą do gnębienia Myry. Cóż, nie byłą najmilszym dzieciakiem w Hogwarcie, co prawda, to prawda, ani zbyt znanym - oczywiście aż do ogłoszenia wyników dotyczących przedstawienia. Co także jej życia nie ułatwiło..

Virginia w małej Myrze widziała siebie. Ale jej taka tragedia nigdy się nie zdarzyła. Starsza Gryfonka przekonała się, że nawet czarodziejskie moce nie pomogą, jeśli ktoś umarł, zginął, już go nie ma. Życie okazało się bardzo kruche. Bo okazuje się, że wystarcza tylko machnięcie nadgarstkiem, aby ktoś zniknął z tego świata raz na zawsze.

- Trochę mi jej żal. Na próbach tańczy bardzo sztucznie, wygląda, jakby lada chwila chciała zrezygnować z roli. - odezwała się Geraldine. - Musiało się stać coś złego.

Adela uniosła oczy ku niebu i niecierpliwie machnęła ręką.

- Daj spokój, co złego może się zdarzyć takiemu dzieciakowi? Spójrz na to z innej strony, zachowuje się jak miliony małych szczyli - za wcześnie dojrzewa! Huśtaweczka nastrojów, moje panie!

Gera uniosła brew.

- Dojrzewanie? Nie przesadzaj, zawsze zachowywała się jak kilkulatka i nagle takie rach ciach - dziewczyna, tak?

- Nie za ostro, kochanie! - zaśmiała się Adela - To następny zepsuty bachor, który nie umie się odczepić od maminej spódniczki!

- Ach, tak? - zapytał za nią zimny głos. Tak zimny, że aż zadrżała. Okręcając się powoli, Adela zajrzała do lodowato szarych oczu, które przenikały ją na wylot.

- Co robisz przy naszym stole, Malfoy?- zaciekawił się Harry, podnosząc się.

Draco zignorował go, nadal patrząc na Adelę.

- No, powiedz mi, co Gryfonki widzą w mojej kuzynce, hę?

Przełknęła głośno ślinę, niezdolna do odpowiedzi.

Blondyn zmarszczył w obrzydzeniu nos.

- Rozumiem. Więc to są ci wspaniali, nieskazitelni Gryfoni, najodważniejsi, najinteligentniejsi, powołani do walki ze złem, ze złem takim jak Slytherin. Pragnę, żebyś mi odpowiedziała, co taka odważna Gryfonka widzi w mojej kuzynce, która, nawiasem, jest z tego samego domu co ty?

Powietrze zagęściło się, poczuł to nawet odległy Slytherin. Nikt nigdy przedtem nie widział Dracona w takim stanie. Był wściekły. Był niebezpieczny.

Jeszcze nigdy nie widzieli go tak niebezpiecznego.

Cichy głos, wściekły wzrok i napięcie w powietrzu.

- Och, straciłaś głos? - warknął, zakładając rękę na rękę.

- Nie masz prawa oceniać nas, Gryfonów, Malfoy - powiedział Harry, patrząc na niego wściekle.

- Właśnie, prawda, nie masz też prawa mieszać się w nasze sprawy - dodał Ron, także wstając.

- Masz rację - Seamus uśmiechnął się drwiąco. - Znaczy, w tym, co przed chwila powiedziałeś. Ślizgoni to zło. Zło nigdy nie kwestionuje dobra.

Draco spojrzał na niego, a jego źrenice jeszcze bardziej się zwęziły. Zacisnął pieści.

- No! - pisnął ktoś. Wszyscy zwrócili uwagę na chłopca, chyba z pierwszej klasy. - Myra jest twoją kuzynka, tak? No więc w takim razie niech się wynosi z naszego domu! Plugawi tylko dobre imię Gryfonów!

- Chadwick! - syknęła Hermiona, zauważając, ze Myra jeszcze bardziej spuściła głowę.

- No co? - odpyskował chłopiec, który najwyraźniej miał zwyczaj prawie każde zdanie rozpoczynać od "No". - To prawda! No, Harold?!

- Tak - potwierdził chłopiec nazwany Haroldem.- Zachowuje się i wyglądaj jak małolata! Znaczy, spójrzcie na nią - z nikim nie rozmawia, zachowuje się jak snobka, widocznie według niej świat powinien być na jej usługach i odgadywać każde najskrytsze życzenie jaśnie księżniczki. Co więcej może niszczyć dobre imię naszego domu niż to?

W Draconie się gotowało. Jego nadgarstki aż zbielały, ale starał się opanować. Spuścił wzrok i spojrzał na nich z niewypowiedzianym gniewem w oczach.

- Co, chcesz się bić? - zauważył Ron.

- A może nie? Co, tym razem nie ma trzech goryli, którzy by ci pomogli, nie? - zadrwił Dean.

- Tak naprawdę nigdy nie wierzyłem, że Gryfoni są zdolni do jakichś głębszych uczuć niż tylko zarozumiałość. Cóż z tego, że byle Malfoy podeptał wam pychę, prawda? – powiedział cicho Draco. - Tak naprawdę jesteście tylko stadłem bezzębnych lwów!

- Powtórz to Malfoy! - krzyknął Ron, ciągnąc go za kołnierz. - Mam cię dosyć, wiesz? Całujesz moja siostrę przed całą szkołą, znieważasz mój dom! Ale mogę cię zapewnić, że jeszcze dzisiaj będziesz łaził za mną na klęczkach i lizał buty w przeprosinach!

- DOŚĆ !!! - wrzasnął ktoś, zanim jakikolwiek profesor mógł przerwać sprzeczkę przeradzającą się w burdę.

Virginia stała, patrząc wściekle na obydwu chłopców. Wyprowadzili ją z równowagi. Nie mogła pohamować w sobie tego gniewu.

Zrobiło jej się gorąco.

- Gi-...

- Zamknij się! - krzyknęła, przerywając Harry'emu. - Nie chcę was widzieć w Skrzydle Szpitalnym nigdy więcej! Co się znowu dzieje miedzy Gryfonami i Ślizgonami?!!!

- No więc, sama wiesz, dawno, dawno temu czterech ma-... - zaczął Fred, ale natychmiast skończył swą wypowiedź.

- Nie do ciebie mówię, Fryderyku Weasley - powiedziała groźnym tonem. - Mam dość, mam dosyć tej ciągłej przepychanki miedzy domami, mam dosyć waszych nieustannych kłótni. Już was widziałam w tym roku dwa razy w szpitalu i nie chcę widzieć was znowu! Słyszycie mnie?

Ron patrzył z niewiarą na swoja siostrę.

- Ginny, co się z tobą...

- Słyszałeś mnie, Ronaldzie Weasley? - powtórzyła.

- Dobra! - krzyknął, wyrzucając ręce w powietrze. - Mów sobie, co chcesz, Ginny, ale mówię ci, to był obraza naszego domu, a ty sprawy nie poprawiasz! Nie ma w tobie ani odrobiny honoru? Gryffindor został znieważony! Dom, który był twym domem od pięciu lat, a ty stoisz sobie z boczku jak gdyby nigdy nic i pozwalasz, żeby obrażał cię ten popapraniec, który mugolsko urodzonych nazywa szlamami?!

Sapnęła ze złością, ale był na nią, tak wściekły w tej chwili, że nie zauważył.

Virginia spojrzała na swojego brata.

- To wasze zachowanie przynosi zniewagę domowi, Ron. Zupełnie nie umiecie uszanować innych, nie wiecie, jak uszanować swoich współmieszkańców, nie wiecie, jak szanować wrogów!

I w ten sposób kończąc, wyszła, trzaskając drzwiami.

- Ginny! - krzyknęła za nią Hermiona.

- Kurczę, okres ma dostać, czy co?- skomentowała Geraldine, potrząsając głowa.

Draco spuścił głowę i spojrzał na zamknięte drzwi.


***


Zaczęła się bać. Sama siebie, oczywiście.

Jeszcze nigdy w życiu nie czuła takiego strachu, który pogłębiałby się z sekundy na sekundę. Pomyślała o wszystkich tych rzeczach, których dokonała w tym roku.

Co się ze mną dzieje?

Odwróciła się w stronę góry książek medycznych na stole. Ukryła się wewnątrz komnaty roboczej w Skrzydle Szpitalnym, nie chcąc nikogo widzieć ani z nikim rozmawiać.

Nadal nie mogła uwierzyć w to, że krzyczała na Gryfonów w Wielkiej Sali, przed Ślizgonami, Puchonami, Krukonami, uczniami z innych szkół i wszystkimi nauczycielami, z Dumbledorem na czele.

Jakoś nigdy nie rozmyślała o swoim zachowaniu. Cała zabawa w Trzech Miotłach... wielka wojna z Pansy i jeszcze teraz... Virginia rzadko kiedy kłóciła się z rodziną, prawie nigdy nie denerwowała się na nikogo. Ale teraz naprawdę czuła, że wybuchnie. I wybuchła.

- Co się dzieje ze mną? Staję się coraz bardziej transparentna... - mruknęła. - Chciałam tylko pomóc Myrze, a zamiast tego urządziłam scenę przed całym Hogwartem.

- Jeśli mogę coś zasugerować, może to tylko przejaw twojego dojrzewania? - ktoś zaśmiał się cicho i złośliwie.

Virginia znała ten głos bardzo dobrze.

- Mam znowu wybuchnąć? - zagroziła.

- Nie gorączkuj się tak - rzucił, rozkładając się na kanapie.

- Zawsze musisz się zachowywać jak idiota? - zapytała z gniewem w głosie, odwracając się w jego stronę.

- Zależy - odrzekł, zakładając sobie ręce za głowę. - Zależy, przed kim.

Straciła cierpliwość.

- Słuchaj, nie jestem sobą i nie wiem dlaczego, więc lepiej ci radzę, żebyś mnie przestał denerwować, Malfoy i zostawił moją osobę w spokoju.

Znowu wróciła do pracy.

Ściągnął usta, ale nic nie powiedział.

Zrozumiał, że jej wszystkie uczucia widać teraz jak na dłoni, co nie było dobre, ponieważ... Draco ledwo pojmował to "ponieważ", ale zapowiadało jakieś zagrożenie, miał przeczucie, że stanie się coś niedobrego.

A pogrążona w bólu Virginia nie była tym, co chciał widzieć.

Prawdę mówiąc, nie chciał, żeby kiedykolwiek się w takim stanie znalazła.

Myśl o tym, co czyniła przez ostatnie pół roku zaszokowała go. Nie miał pojęcia, ze może mieć takie.... takie biegunowe charaktery. Taniec, temperament, wyuzdanie - tego w ogóle się po niej nie spodziewał.

Z drugiej wiedział, że jest wrażliwa, nieśmiała i... silna duchem.

...Nie, to śmieszne, nie mogę się przecież zakochać w Gryfonce, na dodatek Weasleyównie! Ślizgon i Gryfonka, koniec świata się dzieje!

Ale w głębi duszy wiedział. Wiedział, że to nie jest jakieś tam zauroczenie, żart, nie.

To, co do niej czuł miało jakąś nieokreśloną wartość, dotknęło jego nieczułego serca. Zmienił się. Dzięki niej.

Lecz czy ona... Czy ona...

- Czy ty... - mruknął nieświadomie, lecz nie za cicho, by nie usłyszała.

- Czy ja co? - spytała niecierpliwym tonem, odwracając się do niego.

Patrzył na nią.

To nie był zimny wzrok, to nie było wściekłe spojrzenie... To było...

To było TO spojrzenie. Patrzył na nią, Draco Malfoy patrzył na nią, a jego oczy stały się zwierciadłem duszy. Tam, w nim, wszystko było jasne jak na dłoni. W jego szarych oczach widniała walka, walka z samym sobą, czymś, czego ona jeszcze nie pojmowała, ale co...

Draco otworzył już usta, ale ktoś zapukał.

Niechętnie oderwał wzrok od jej brązowych oczu i spojrzał na drzwi. Weszła Myra, a za nią Pierre.

W komnacie nastała cisza.

Nagle Myra odchrząknęła i odgarnęła włosy za ucho.

A ten gest mówił za wszystko, co miała za chwilę powiedzieć.

- Draco, ja... - szepnęła, spuszczając głowę. - Ja chciałbym tylko przeprosić.

- Za co? - zapytał, unosząc brew. Zmierzył wzorkiem Pierre'a, stojącego za nią. Miał niejasne przeczucie, że ten mały miał coś wspólnego ze zmianą jego małej kuzynki.

- Ja... wiem, że brzydko się zachowywałam. Bardzo brzydko. Ciągle za tobą łaziłam - ciągnęła dalej. - Wiem, byłam strasznie dziecinna, byłam bardziej jak rozpuszczona kilkulatka niż jedenastolatka. Ale... ale każdy w końcu dorasta, prawda? Ja też muszę...

Spojrzała na niego i uśmiechnęła się, ale to już nie był ten jej dziecinny uśmiech. Nie.

Draco milczał, patrząc na nią szarymi oczami.

Wstał i podszedł do niej, klękając.

- Myraś... Ty zawsze będziesz dla mnie mała dziewczynką... moją ukochaną kuzyneczką...

- Draco... - ledwo powstrzymywała łzy. Przygryzła wargę i przytuliła się do niego, rozpłakując się. - Ty też zawsze będziesz dla mnie bratem... zawszę będę cię kochała!

Przygarnął ją do siebie mocno i uśmiechnął.

- Rodzeństwo na zawsze?

- Tak!

Virginia spojrzała na ten piękny przykład wzajemnej adoracji i uniosła brwi.

Zwróciła się do Pierre'a:

- Jakie cuda ty czynisz?

Francuz wzruszył ramionami i uśmiechnął się do niej szyderczo, trochę podobnie do Dracona.

To tajemnica - mówiły jego oczy.

Westchnęła.

Również się uśmiechając.


***


Virginia weszła do studia, słysząc śmiech. Prawie zemdlała, zobaczywszy trzy ogromne języki wywalone na wierzch.

- Co u diabła... - mruknął z niesmakiem Draco.

- Gi-... Ginny... - wydyszała Yvette, ciągle sie śmiejąc i trzymając za brzuch.

Alain, Beau i Edonard najwyraźniej coś zjedli. Wygłupiali się, tańcząc z tymi ekscesami zamiast języków.

Spojrzała na Freda i George'a, którzy najpewniej byli organizatorami tego wszystkie. Właśnie śmiali się do rozpuku.

- O Jezu... - szepnęła, zauważywszy na podłodze papierki od cukierków. - Daliście im gigantojęzyczne toffi?

- N-... no... - odpowiedział zdyszany George.

- Nie przeterminowały się jeszcze... - dodał Fred, ocierając łzy.

- Mama je wszystkie wywaliła! - krzyknął ich siostra, patrząc na rozhulane trio.

- Lee miał jeszcze jedną torebkę. Wpadliśmy do niego przed Hogwartem. No wiesz, tylko eksperymentujemy - wyjaśnił.

- Aha - to była cała jej odpowiedź. Już chciała coś dodać, kiedy usłyszeli krzyk. Rudowłosa odwróciła się.

To nie było nic złego. Chyba. Pansy, zauważając, co się stało, ukryła się za Draco, a na jej twarzy widniało obrzydzenie.

- Co to... co to do cholery jest, to... - wyjąkała.

- Magiczne dowcipy Weasleyów - wyjaśnił spokojnie jej kolega z domu.

- Ja wiedziałam, że tak będzie, jak się tu zjawicie, ja wiedziałam... - powiedziała Lesley, klepiąc Georga w tył głowy.

- Sama musisz jednak przyznać, że jest się z czego pośmiać! - wyznał Dominic, uśmiechając się i unosząc kciuki w górę.

Powiedział prawdę. Bliźniacy Weasley od razu po przybyciu do szkoły skumplowali się z Alainem, Beau i Edonardem, którzy mieli w Beauxbatons taką samą jak oni opinię. W Hogwarcie teraz często dawało się słyszeć jakieś piski, wrzaski, nawet małe wybuchy - komuś zmienił nagle kolor włosów, ktoś miał wielkie oczy, ogromny nos, zieloną skórę, duży język albo jeszcze gorsze rzeczy.

W związku z tym Virginia była bardzo zajęta w Skrzydle Szpitalny. W każdym razie, nie była głupia, żyjąc z nimi piętnaście lat, nauczyła się o nich coś niecoś. Wykombinowała własny eliksir, który niwelowałby wszystkie ich wybryki. Jedną buteleczkę miała ona. Drugą miał Draco.

- Pośmiać! - krzyknęła Gabrielle. To ona była jedną z prześladowanych "eksperymentami". Nic dziwnego, cała piątka nienawidziła jej całą duszą.

- A co! - zaprotestowała Una. - Uspokój się, Gabrielle, oni się tylko wygłupiają.

- To naprawdę zabawne! - dodała Yvette, patrząc na ćwierć wilę drwiąco. - Zaufaj mi.

- Dobra, dobra, koniec zabawy! - ogłosił Spencer, klaszcząc i próbując zachować twarz. - Musimy przećwiczyć dwie pierwsze sceny z tańcem, choreografia ma być skończona przed końcem marca. Mamy tylko pół miesiąca.

- Te, gdzie ty się wczoraj włóczyłaś, co? - zapytał Virginia Yvette. Przyjaciółka zazwyczaj przychodziła odwiedzić ją w szpitalu.

Od dwóch tygodni widziały się tylko przelotnie.

- Kto, ja? Widzisz... - zarumieniła się, przygryzając wargę. - Gin, to jest tak, że ja...

Uniosła brew.

- Nie mów, że chodzisz na randki.

- Ależ skąd!

- Nie? - spojrzała na nią podejrzliwie. - Ale, Yvette, uważaj, dobra?

Spojrzała na nią dziwnie.

- Te, ty myślisz, że ja....?

- No, co ja myślę? - zapytała, zakładając rękę na rękę.

- Myślisz, pewnie, że...

- Yvette, na miejsce! - krzyknęła Gabrielle z niecierpliwością. Obok niej stał Barlow D'Agular, patrząc ciągle na Yvette swoimi błękitnymi oczami.

- Idę! - odpowiedziała i odwróciła się do Virginii. - Porozmawiamy potem.

- Cze-... - zaczęła, ale ona już odeszła. Virginia wzruszyła ramionami i schyliła się, wiążąc buta. Wzdrygnęła się, kiedy przed nią upadła jakaś gruba, obita w jasna skórę księga. Spoglądając w górę, zajrzała do niebieskozielonych oczu Adriana.

Podniosła książkę, podając mu ją.

- Twoja?

- Dzięki - odpowiedział, uśmiechając się do niej. Sięgnął po swoją własność, przy okazji dotykając jej ręki.

Spojrzała na tytuł.

Trujące eliksiry - przeczytała, patrząc na niego.

- Też się zajmujesz eliksirami?

- Chyba wszyscy to robimy? - zapytał.

- Ale chodzi mi o dodatkowe prace - wyjaśnił, uśmiechając się nieśmiało.

- Interesuję się tym, oczywiście nie jestem na takim wysokim poziomie jak ty. Kupiłem tę książkę na Pokątnej, zanim przybyłem do Hogwartu. Fajna, mimo że o eliksirach - orzekł.

- Czytałam trochę o tym. Raz się otrułam, włosy mi się stały różowe, choć to był pewnie tylko kolejny dowcip Freda i George'a - zaśmiała się.

Adrian uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Mówiąc o tym, masz bardzo interesującą rodzinkę.

- Nawet mi nie mów - odparła. - Tam gdzie się pojawią, następuje totalny chaos. W domu mam całą szafkę korków do uszu.

- Chyba te ich zabawy nie są niebezpieczne? - zapytał zamyślony.

- Nie, nie - odpowiedziała szybko, kręcąc głową. - Wszystko da się odwrócić, są nieszkodliwi, chociaż z tego, co wiem, kiedyś wymyślili coś, co trwało rok. Nie pamiętam co to było. Ale trzeba powiedzieć, że bez nich byłoby u nas w domu ponuro.

- No widzisz - uśmiechnął się znowu. - A wiesz, co twierdzę?- że eliksiry nie powinny być używane do zabijania...

- Masz raję, ale... - chciała zacząć dysputę z tym znajomym, a jakże tajemniczym chłopakiem! Czuła się tak, jakby znalazła właśnie bratnią duszę. Serce zaczęło bić jej szybciej.

Jednak nadal czuła się przy nim dziwnie.

- Adrian! Ginny! Na scenę! - krzyknęła Lesley.

- Już idziemy!


***


Oczywiste było, że Ron nadal jest wściekły na swoją siostrę, wiedział o tym cały Gryffindor.

- Znowu przesiadywałaś z tym swoim manem? - zapytał, kiedy tylko przeszła przez dziurę w portrecie. Harry, grający z Deanem w szachy tylko na nią zerknął, natomiast Hermiona, zamknąwszy książkę, spojrzała jej w oczy. W Pokoju Wspólnym ucichło.

Virginia mocno przycisnęła do siebie podręczniki. Nie miała pojęcia, czy nadal się o nią martwią, ale frustrowała ją ich nadopiekuńczość

- Tak i nie - odparła spokojnie. - Musiałam skończyć pracę z Draco i Snape'm.

- Ha! - parsknął. - Więc Malfoy ci już nie wystarcza, teraz nawet się kumplujesz ze Snapem?! Może od razu się przeprowadzisz do Slytherinu?

Spojrzała rozeźlona na swojego brata i, nic nie mówiąc, przeszła przez pokój, podążając w stronę schodów na górę.

- Stój, młoda damo - rozkazał.

- Ginny, musimy poważnie porozmawiać - dodała łagodnie Hermiona.

- Przestańcie - powiedziała, odwracając się. - Nie macie prawa mówić mi, co powinnam robić, a czego nie!

- A właśnie, że mamy - zaprotestował Ron. - Muszę interweniować, gdy widzę, że dzieje się coś złego. Wyobraź sobie, że jesteś moja siostrą i mam powinność kontrolować i ustalać, z kim wolno ci się spotykać, a z kim nie.

- Ron, mam cię dosyć - odrzekła, wymachując rękami. - Nie! Nie, nie, nie, nie, nie chcę znowu słyszeć tego samego wykładu, Ronaldzie Weasley! Sam robisz wiele rzeczy, które mama by na pewno potępiła, więc patrz na swoje błędy i nie wytykaj ich u mnie, dobrze? Robię, co chcę robić, co mam robić i, jakbyś nie wiedział, jest to całkowicie niewinne! Mam gdzieś to, co myślisz o moim stowarzyszaniu się ze złym Slytherinem, bo, w odróżnieniu od ciebie, ja wiem, co robię!

- Ginny, Weasley, ja przysięgam... - wysapał ze złością. Hermiona, nie wiedząc czemu, odwróciła wzrok, czerwieniąc się.

- Przysięgaj, co sobie chcesz, idę trochę odpocząć - rzuciła, wchodząc na schody.

Kiedy wreszcie dotarła do dormitorium, trzasnęła drzwiami i rzuciła się na łóżko, zasłaniając zasłony. Chciała być sama.

Była zła i zawiedziona.

Virginia padła na poduszkę, powstrzymując szloch. Nienawidziła, kiedy Ron zachowywał się jak jej matka, a myśl o tym, co się z nią działo w tym czasie, była nieznośna. Bo przyszło jej do głowy, że to wszystko robi przez Dracona.

- Draco, Draco, Draco! - wydyszała, przyciskając do siebie poduszkę.

Czuła się przez niego jak wariatka. Nie mogła przestań o nim myśleć! Jak powiedział George, traciła swój rozumek.

Westchnęła głęboko. Musiała przyznać, że nie tego się spodziewała na początku roku szkolnego. W życiu by przecież nie pomyślała, że będzie rozmawiać z Draco po ludzku. Wszystko działo się tak szybko... Stała się jego przyjaciółką... Chociaż ciągle ją obrażał i na nią wymyślał, wiedziała, że zależy mu na niej. Zobaczyła w nim tak szeroką paletę uczuć, tak szeroką gamę emocji... Opiekuńczość... Śmiech... Wrażliwość... Uzdolnienia pod względem eliksirów... Miłość i przywiązanie do rodziny...

Wiedziała, że nikt inny by nie pomyślał nawet, jakie on posiada cechy. Dla ludzi z "zewnątrz" bywał niemiły, a to, co czuł nigdy nie objawiało się w jego spojrzeniu...

Nie mogła uwierzyć, że ona też kiedyś pochodziła z "zewnątrz". Ledwo przypominała sobie ich spotkanie na Nokturnie, zanim zaczęła się szkoła. Wszystko by wtedy oddała za to, aby zmyć mu z twarzy ten uśmieszek. Nie mówiąc już wyrazie twarzy pod tytułem "Znowu jakiś durny Weasley..."

To był Draco, którego myślała, że zna na wylot.

Ale nie, to był dopiero początek. Z czasem weszła w jego życie, zaufał jej, a ona...

A ona miała wrażenie, jakby znalazła swoje "gdzieś", gdzie mogłaby należeć...

- Mówiąc o Nokturnie... - mruknęła, siadając. Spod bluzki wyciągnęła opal przewieszony na czarnej wstążce. Nie poświeciła temu wisiorkowi uwagi, odkąd wyszła ze sklepu na ulicę Pokątną. Czyli od dawna.

Wezwał cię. Odtąd jesteś jego niewolnicą i władczynią zarazem

Co to miało oznaczać?

Spojrzała na klejnot. Nie znała tego człowieka u Borgina i Burkera i w życiu nie widziała tego opalu.

W jakiś dziwny sposób czuła, że naszyjnik stał się częścią niej - w każdym razie wisiał niezauważenie na jej szyi od przeszło pół roku.

Po chwili, która wydawała się wiecznością, do świata realnego przywrócił ją głos.

- Ginny! Zaraz będzie obiad! - zawołała Geraldine.

- No, tak, zaraz przyjdę! - odrzekła, kładąc stopy na podłodze. Szybko schowała wisiorek i rozsunęła kotary, szukając butów.

- Ginny! - zamachała jej przed nosem Yvette.

- Yvette? - usiadła obok przyjaciółki. - Co ci ludzie tu robią?

- Nie mam zielonego pojęcia, może Dumbledore chce coś ogłosić? - odparła, wzruszając ramionami. i sięgając po swój puchar.

- Ogłosić? - Virginia zmarszczyła nos.

- No. Te, skarbek, doszły mnie słuchy, że się znów kłóciłaś z Ronem. - zauważyła Yvette, popijając sok z dyni. - Znowu o Dracona?

Gryfonka parsknęła tylko, podnosząc swój kielich do ust.

- A jak myślisz, o co innego mogłoby pójść?

- Wiesz, jestem ciekawa - zaczęła Yvette. - Co się dzieje miedzy wami? Powiesz?

Jej koleżanka wyglądała, jakby się zaraz miała udusić.

- Aha, no dobra, już wszystko wiem - powiedziała Francuzka, nakładając sobie ziemniaków.

- Yvette, miedzy mną a nim nie ma nic a nic! - syknęła jej do cucha Virginia.

- Taa, krowy latają, a świstak siedzi - zadrwiła, podpierając brodę ręką. - Gina, nie ma sensu zaprzeczać, znaczy obydwie wiemy, że kiedy jesteście sami, panuje między wami idealna zgodność. Nigdy nie widziałam takie harmonii między Draconem i innymi, zawsze, jak coś do niego mówię, mam wrażeniem, jakby chciał mnie zamknąć na wieki.

Harmonia?

Spojrzała na swój sok.

Właśnie, co było miedzy nimi?

Coś więcej niż przyjaźń?

A może to tylko ona chciała tak uważać?

- Gi-iny - zawołała Yvette, machając jej ręką przed oczami, po czym westchnęła, trzęsąc głową. - Wyglądasz jak otruta wiesz?

Otruta?

Virginia szeroko otworzyła oczy. Niewyraźnie, jak przez mgłę widziała jakieś postacie. Chociaż było jasno, nie wiedziała, co kto robi. Ktoś wlewał coś z małej buteleczki do srebrnego kielicha. Virginia zmrużyła oczy. Po chwili inny ktoś wypił to, co było w pucharze... Ta osoba cofnęła się...

Czara wypadła jej z rąk... upadła na podłogę.

Z głośnym brzękiem.

- Ginny? - Yvette potrząsnęła nią, jednak bezskutecznie. - Nic ci nie jest?

Virginia była biała jak kreda. Powoli uniosła rękę i dotknęła swojej szyi. Było jej gorąco, tak strasznie gorąco...

Srebrny puchar... trucizna...

Srebro... Wąż... Slytherin...

- Draco... - szepnęła.

Yvette spojrzał na nią.

- Draco?

Virginia wstała gwałtownie.

- DRACO, NIE!!!

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.