Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Z mugolem za pan brat!

Brygada Ryzykownego Ratunku?

Autor:Pisces Miles
Korekta:IKa
Tłumacz:Villdeo
Serie:Harry Potter
Gatunki:Akcja, Dramat, Komedia, Romans
Dodany:2006-10-04 16:33:52
Aktualizowany:2008-02-14 13:49:50


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zrzeczenie: Harry Potter i wszystkie jego części są własnością Jane Katherine Rowling oraz firmy Warner Brothers. Ja tylko pożyczam.

Oryginał: Muggle Year

Zamieszczone za zgodą autorki.


Po tym wybuchu Virginia nabawiła się strachu całej szkoły i opinii osoby bardzo nerwowej. Prawdę mówiąc, cała szkoła już o wszystkim wiedziała, niekoniecznie w wersji oryginalnej. Uczniowie podzielili się na takich, którzy na jej widok prychali - to chyba wszyscy; rzucali złowieszcze spojrzenia - fani Malfoya albo się po prostu gapili - to ci, którzy uważali ją za słodka idiotkę.

No, nie jest tak źle... W końcu mnie rozpoznają na korytarzach... Taa, sława jest fajna, co, Ginny...?

Wcześniej marudziła w duchu, że nikt jej nie zna, teraz nawet nauczyciele czasami na nią dziwnie patrzyli. McGonagall zrobiła raz taki ruch, jakby chciała z nią porozmawiać na osobności.

Musiały do niej dotrzeć te głupie pogłoski o spaniu ze sobą...

Już mijały dwa tygodnie, odkąd prowadziła ze swoim bratem zimną wojnę. A czas nie był zbyt dobrym lekarstwem na plotki, wręcz odwrotnie. Draco nie znał plotek, a "dobry, stary Snape" zadawał im coraz więcej roboty. Co oznaczało, że każdej nocy Virginia padała z nóg. Jedyną dobrą rzeczą było to, że Mistrz Eliksirów pozwolił im poruszać się po szkole do trzeciej rano. Szlaban to już byłoby dla nich za dużo.

Myślałam, że Snape będzie milszy dla Malfoya, ale nie, skądże. Teraz wyżywa się na nas obojgu.

Jeszcze raz przeczesała włosy szczotką i spojrzała w lustro. Na razie zapięła kostium, założyła getry i buty. Czyli wszystko OK.

Rozsunęła zasłonę i wyszła, wpadając na Lavender i Parvati.

- O... o... cześć Ginny! - pozdrowiła ją Lavender, uśmiechając się nerwowo.

Virginia spojrzała na nią i odeszła w drugą stronę, nie odpowiadając.

Dajcie spokój, zimna wojna z Gryffindorem...

Parvati westchnęła, a jej koleżanka potrząsnęła głową. Virginia nie spojrzała na nie. Nadal była zła na całą akcję Śniętej Trójcy. No, i wszystkich, którzy brali w niej udział.

- Lesley! - krzyknęła.

- Ginny? - jej przyszła bratowa uśmiechnęła się i posunęła, robiąc miejsce. - Co jest? Jeszcze nie skończyła się przerwa, a z tego co wiem, to uczniowie lubią czekać do ostatniej sekundy. Ja wchodzę, a tu wszyscy się przebierają, niektórzy już nawet ćwiczą.

Virginia kiwnęła nieobecnie głową i spojrzała przez okno, za którym ktoś skakał z trampoliny. Był prawie grudzień, a tam nadal ciepło. Dumbledore rzucił specjalne zaklęcie.

Millicenta Bulstrode wpadła do wody z ogromnym pluskiem.

Westchnęła.

- Nienawidzę Snape'a.

- Chyba wszyscy go nienawidzą? - Lesley zaśmiała się. - Ale wiem, czemu. Charlie mi opowiedział o całej akcji, o tym jak Ron i reszta się zdziwili. Mówili, że zwariowałaś. Charlie turlał się ze śmiechu z godzinę, kiedy usłyszał o numerze, który wykręciłaś Seamusowi.

- I tak nadal im nie ufam. Nie rób miny, wiem, że i tak lepsze to, niż gdyby uwierzyli! Weź, co by to było!

- Cóż... - blondynka zamyśliła się. - Może Ron źle zrobił, ale przecież on i Harry się martwią o ciebie. Z tego, co wiem, to Draco jest dla nich całkowitym pacanem.

- I się z nimi zgadzam... - westchnęła Virginia.- Ale co mogę zrobić. Głupio by było zrezygnować, poza tym Snape by się chyba wściekł.

- Ucz się ucz, nauka to potęgi klucz... Kto ma dużo kluczy, to zostaje woźnym...

Rudowłosa spojrzała na stół.

- Widzę, że masz nowy katalog od Agaty? Ale chyba każdy ma dla siebie, nie? - spojrzała na stronę z akcesoriami i kostiumami specjalnymi. - Przecież i tak nic nie będziemy wystawiać.

Lesley uśmiechnęła się i zabrała katalog.

- Sama zobaczysz... Hej! Wszyscy mnie słyszą? - klasnęła w dłonie. - Ustawcie się w pary, przećwiczymy to, co umiemy.

Virginia podeszła do starszej grupy i znalazła swojego partnera - Justyna Finch-Fletcheya. Wydawał się być fajnym chłopakiem, ale od jej wybuchu jakby się trochę denerwował, co wpłynęło na to, że jeszcze bardziej mylił kroki i częściej deptał jej po placach.

- Uch... część, Ginny - zawołał. - Gotowa?

Kiwnęła głową, a Puchon pochwycił ją. Rudowłosa położyła swoja rękę na jego ramieniu.

- Ale teraz trzymaj mnie mocno, dobra? Bo ostatnio niemal upadłam.

- N-no dob-brze- odpowiedział, rumieniąc się lekko. Zaczęli tańczyć bez muzyki.

Kątem oka zauważyła Draco tańczącego z Pansy. Nie lubiła zmuszać się do stwierdzenia, że Malfoy jest tak wspaniałym tancerzem, jakby to robił od dziecka. Po około pół godziny odezwała się Lesley. Najmłodsi nadal ćwiczyli balet, starsze grupy taniec nowoczesny. Instruktorka rozejrzał się, a jej wzrok spoczął na Draco i Pansy.

- Jak na razie macie najlepsze wyniki. Możecie zademonstrować klasie, jak wam idzie?

Kilka dziewcząt z Ravenclawu pisnęło. I owszem, Draco i Pansy byli najlepsi.

Virginia widziała, że ona sama nie jest najlepsza, wręcz odwrotnie, poza tym nie chciała się pokazywać, a Lesley widocznie to doskonale rozumiała. Uczniowie rozstąpili się.

Draco jak gdyby nigdy nic kiwnął głową, przeklinając wewnętrznie, a Pansy uśmiechnęła się szeroko, patrząc na Virginię.

Ta zrozumiała, że Ślizgonka naprawdę jej nienawidzi.

Zachowuje się tak, jakbym jej chciała uwieść chłopaka.

Zagrała muzyka.

Tak, Pansy była dobra, Virginia nic jej nie mogła zarzucić. Była nawet bardzo dobra, a obecność Dracona, który sam w sobie był najlepszym partnerem, dawała jej pewność, co czyniło ją jeszcze lepsza. Promienie słońca błyszczały w jej brązowych włosach. Byłaby gwiazdą szkoły - z tymi włosami i figurą. Wszystko psuła twarz mopsa.

- Wspaniale! - krzyknęła Lesley, kiedy skończyli. Reszta zaczęła klaskać.

Nagle drzwi otworzyły się i wszedł Filch, razem ze swoją kotką.

- W czymś mogę pomóc, panie Filch? - spytała Lesley, uśmiechając się przymilnie. Filch łypnął okiem na Draco i Pansy, po czym rzekł:

- Profesor Snape wzywa Dracona Malfoya i Ginny Weasley do lochów, panno Chestwood.

Virginia spojrzała na niego zaskoczona i odwróciła się do Lesley, patrząc na nią wyczekująco.

- Lepiej się pospieszcie, zanim Snape was obedrze ze skóry - odpowiedziała.

Virginia wstała i podeszła do Filcha jak i Draco. Po chwili cała czwórka zniknęła za drzwiami.

***

- Profesorze? - Virginia otworzyła drzwi. Wyglądało na to, że ktoś posprzątał, było czysto i porządnie. Wyglądało jak nie-biuro Snape'a.

- Wzywał nas pan? - spytał Draco, wchodząc za nią.

- Tak - odpowiedział, wysuwając szufladę, z której wyjął osiem dużym zwojów pergaminu i jeden mniejszy. Dwoje uczniów jęknęło w tym samym czasie.

- Nie będzie w Hogwarcie przez trzy tygodnie. Prawdopodobnie będziecie mieli zastępstwa. Przygotowałem dla was zadania. Ten mały zwitek to pozwolenie na wypożyczenie książek. Doceńcie to, bo musiałem stoczyć o niego bój z panią Pince. Macie uwarzyć te eliksiry i napisać o nich wypracowania.

- Świetnie, po prostu wspaniale - wymamrotał Draco, kiedy Snape odwrócił się, aby przekazać im składniki.

- To jest klucz do kredensu. Ufam, że będziecie mądrze korzystać z moich zbiorów. Oczekuje osiągnięć - powiedział.- I wyćwiczcie wywar tojadowy, bo to na razie wam nie wychodzi - spojrzał drwiąco na Virginię, która spuściła wzrok. - Całe, zakończone zadanie macie mi oddać tuż po świętach Bożego Narodzenia. Macie mnóstwo czasu, wiec myślę, że umiecie go wykorzystać. Jakieś pytania?

Spojrzeli po sobie i pokręcili głowami, przeklinając Snape'a w duchu.

***

- Po co to Snape'owi, skoro i tak to potem wylewa?!!! Po co?!!! - krzyknęła Virginia, waląc głową w stół.

Draco i ona przebywali w skrzydle szpitalnym, obłożeni księgami, książkami, pergaminami, buteleczkami z atramentem i połamanymi piórami. - Co jeszcze będzie nam kazał, znaleźć sposób na Klątwę Imperiusa?!

Draco odłożył pióro i oparł się o krzesło. Musiał jej przyznać rację - to wszystko, co dotychczas odszukali na pewno nie wiązało się z codziennym życiem czarodziei. Każda książka wiązała się z amuletami, talizmanami, znakami i zaklęciami czarnej magii. Snape kazał im napisać pergamin o Mrocznym Znaku - po co, skoro byłą temu poświęcona całą jedna książka? Mieli znaleźć początki i historię Morsmordre, co przecież nierozerwalnie łączyło się z Voldemortem.

- Czarna magia, mordercze eliksiry, wszystko fajnie, znaczy, niefajnie, ale co to ma wspólnego z nami?

Virginia wzruszyła ramionami i uniosła głowę. Kilka czerwonych pasemek spadło jej na twarz.

- Snape nas torturuje. Ile razy już nas złapał Filch, co? Wczoraj wróciłam tak późno, że McGonagall chciała mi dać szlaban.

- Mówił ci już ktoś, że powinnaś ściąć włosy? - zaciekawił się. Chyba żadna dziewczyna nie miała włosów dłuższych od niej. - Od dawna ich nie obcinasz?

Virginia spojrzała na niego. Pod jej oczami miała czarne wory.

- Mama mi to powtarza zawsze, gdy mnie widzi. Jeszcze bardziej mnie męczy niż mojego starszego brata, Billa, który nosi kitkę i kolczyk w uchu. A od kiedy nie obcinam? Chyba rok. Wiesz, jak się obetnie włosy, to potem szybciej rosną.

- Nawet ładne, tylko szkoda, że rude - uśmiechnął się kpiąco.

Virginia wyciągnęła do niego język i zawinęła sobie kosmyk na palec.

- Wiesz, twoje wyglądają, jakbyś był chory. Takie białe, to niezdrowe.

- A tobie postawić garnek na głowie, a nuż się coś ugotuje...

- Och, cicho bądź! - złamała pióro z nerwów.

Nagle drzwi komnaty otworzyły się i weszło dwóch Ślizgonów z siódmego roku.

- Malfoy, dostaliśmy stadion, jest trening. Pucey kazał ci przyjść natychmiast - powiedział jeden z nich, uśmiechając się podle do Virginii. - Cóż to, ptaszki gruchają i się nie zamykają na klucz?

- Zaraz przyjdę, tylko zamknij gębę - odrzekł Draco.

- Dobra - odrzekł, uśmiechając się. Wyszli, zamykając drzwi.

- No, fajnie - blondyn westchnął. - Sama to skończysz, ja wychodzę.

- Co? Że jak? Znowu ja? Jesteś strasznie nieodpowiedzialny, Malfoy! - krzyknęła.

- Co chcesz, mam własne życie - odpowiedział, wstając.

- Kiedy jest mecz?

- A co cię to? - spytał, podchodząc do drzwi. - Dziewiątego grudnia, Gryfoni przeciwko Ślizgonom - odpowiedział, trzaskając drzwiami jej na złość.

***

- I są nasi Gryfoni!!! Potter, kapitan i szukający, Katz, Berrisford, Creevy, ścigający, Myers, Weasley, pałkarze i Somerville, obrońca!!! - krzyknął Dean Thomas, a trzy czwarte trybun zawyło.

- Slytherin! Pucey, kapitan i ścigający, Malfoy, szukający, Montague, Bruce, ścigający, Hase, Marshall, pałkarze i Sherman, obrońca!!! - na końcu stadionu wybuchał wrzawa, w górę poleciały zielono-srebrne flagi.- Mecz sezonu, Ślizgoni przeciwko Gryfonom!!!

- Podajcie sobie ręce - powiedziała pani Hooch, lądując między dwoma kapitanami.

Piłki zostały wypuszczone, zaczął się mecz. Dean próbował przekrzyczeć fanów Quidditcha i samych drużyn.

Virginia odeszła do pracy i spojrzała przez okno. Ze Skrzydła Szpitalnego było widać boisko, więc wszystko było widać jak na dłoni. Zdecydowała się nie patrzeć na mecz, dlatego że Malfoy trzasnął drzwiami, ale wrzawa była tak wielka, że nie mogła się przemóc, żeby nie podjeść. Nie sposób nie oglądać meczu, skoro czterech braci grało w drużynie.

Skrzywiła się, kiedy Ron posłała tłuczek w kierunku Dracona, który nie był taki tępy jak myślała i odskoczył. Ale i tak przegrają, zawsze przegrywają, bo Harry pierwszy łapie znicza.

Virginia oparła się o parapet. Draco uniósł się w górę, w poszukiwaniu małej złotej piłeczki.

Nie był taki zły jak sądziła przez ostatnie cztery lata w szkole. Był niezły w eliksirach, nawet chyba lepszy niż Hermiona. Nie spytała go, czemu chciał zostać na wakacje w Hogwarcie, czuła, że to bardzo drażliwy temat. Podsłuchała u Ślizgonów, że w wakacje podciągnął się właśnie w eliksirach - chyba przez to tak bardzo wcześniej dręczył Hermionę.

Ciekawe, co robił przez wakacje...

Westchnęła, trzęsąc głową. Miała lepszych rzeczy do roboty, niż martwić się o Malfoya. Z myśli wyrwał ją błysk. To błyskawica przecięła niebo. Zaczęło padać. Widoczność pogorszyła się.

Bez sensu, czemu pada w grudniu?

- Potter ma znicz!!! Niebywałe!!! Kilka metrów od Malfoya!!! Ale cóż to, mamy remis!!! REMIS!!! Dwieście do dwustu!!! - krzyknęła Dean przez magiczny megafon. Trybuny szalały, a gracze wylądowali.

Virginia zmarszczyła brwi. Harry znów miał znicza?

Nie mam zamiaru wysłuchiwać wrzeszczącego Malfoya, oczywiście będzie się wyżywał na mnie!

Spojrzała w górę i nagle, przed jej oczami, ukazał się okrąglutki jak piłka księżyc.

Ale bajer, pada i widać księżyc.

Nagle ludzie cofnęli się od kogoś, tam, na dole. Profesor McGonagall i Madame Pomfrey szybko szły do zamku, po chwili dołączyli do nich Ron i Hermiona.

Virginia usiadła. Po chwili do małej komnaty wpadł Harry, cały wyświniony błotem.

- Co się stało?- spytała, patrząc na niego.

- Ginny... - wydyszał. - Lupin.... Wywar tojadowy....

Virginia przytknęła dłoń do ust. Chwilę później wszedł pochodzik składający się z opiekunki Gryfonów, Hermiony, Rona.

- I co teraz? Profesor Lupin zapomniał wypić swój eliksir!!! - krzyknęła. Weszli Filch, Flitwick i Sinistra.

- Ale o co chodzi? - spytał nagle Harry. - Chyba nie ma dokładnej pełni. Pani profesor?

Profesor Sinistra spojrzała na niego i pokręciła głową.

- Przykro mi, ale takiego księżyca jak dziś nie było co najmniej od pięćdziesięciu lat. Jeśli profesor Lupin nie wypije swojego eliksiru przed północą nie wiadomo co się stanie z nim, no i ze szkołą.

- No to do Snape'a! - krzyknął Ron.

- Snape'a nie ma szkole, Weasley - powiedział Draco, wchodząc do komnaty. Był cały mokry, w ręku trzymał miotłę.

- Och, nie... - pisnął Flitwick. - Co my teraz zrobimy? Severus jest jedyną oprócz Albusa osobą w szkole, która umie uwarzyć wywar tojadowy!

- Dumbledore'a też nie ma - przypomniał Filch.

- I co teraz?- westchnęła Sinistra.

- Ginny, Draco, przecież Severus wspominał, że uczycie się warzyć wywar tojadowy - powiedziała nagle McGonagall.

- No... - zająknęła się Virginia. - Tak, ale...

- Ale był nietestowany - przerwał jej Draco. - Kilka razy go zrobiliśmy, ale Snape w ogóle go nie dawał Lupinowi!

- Jakby mu to podał, to by padł na miejscu - Ron spojrzał na niego rozzłoszczony.

- Panie Weasley!

- Lepszy rydz niż nic, musimy uratować Remusa - powiedziała Sinistra. - Mógłby być zagrożeniem dla uczniów.

- Ginny! - krzyknęła Hermiona. - Umiesz i możesz to zrobić!

- Też umiem to zrobić - mruknął Draco. - Tylko jest jeden problem. Nie mamy krwi jednorożca.

- CO?! - zawołała McGonagall. - No, ale... Ale ... Ją trzeba zamawiać miesiąc wcześniej! Teraz nie...

- Pani profesor - zaczęła Hermiona. - Krew jednorożca może być zastąpiona krwią bazyliszka.

- Ale skąd wziąć krew bazyliszka, tak czy owak? - krzyknął Harry z rozpaczą. - Komnata Tajemnic jest zamknięta, poza tym ten stwór już nie żyje od czterech lat!

Bazyliszek... Komnata Tajemnic...

Virginia spojrzała na Draco i na jego miotłę... Nagle chwyciła go za rękę i wybiegła z nim.

- Weasleyówna, co ty...

- Profesor McGonagall, niech pani powie Profesor Sprout, żeby przygotowała akonit, pięć łodyg. Wrócę za dwie godziny, a eliksir będzie gotowy przed jedenastą! - krzyknęła przez ramię.

- Ry-... Ryjówo ... Nie tak szybko! Ru-... Weasleyówna! - wrzasnął, a Virginia ciągnęła go po schodach, całkowicie ignorując jego krzyki.

W końcu weszli do ciemnego korytarza. Zatrzymała się przed łazienką. Draco położył ręce na kolanach, cały zdyszany.

- Po co to, do diabła?! Czemu my... - spojrzał w górę i rozpoznał miejsce. - Łazienka Jęczącej Marty?

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.