Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Back to Hope

Back to Hope

Autor:Pleiades
Korekta:IKa
Serie:Final Fantasy
Gatunki:Fantasy, Obyczajowy
Dodany:2007-03-28 17:47:03
Aktualizowany:2008-02-21 17:51:46



Opowiadanie ze zbiorów Inner World of Final Fantasy.

Zamieszczone za zgodą autora.


Witam serdecznie i zaczynam od disclaimera...

Final Fantasy 8, jak już niejednokrotnie podkreślałam, jest wymysłem Squaresoftu. Do nich również należy Cid, Edea, oraz wszelkie inne przedstawione poniżej postacie. Zbieżność z wydarzeniami prawdziwymi jest całkowicie przypadkowa, no, chyba że ujrzeliście kiedyś lecący nad waszymi głowami Ogród Balamb. Jeśli tak, to w takim razie nic, co tu piszę, nie jest fikcją, a wydarzyło się naprawdę.

Tytuł nie jest chaotycznym wymysłem. Ma nawiązywać do nazwy miejsca, w którym stoi dom Edei (Cape of Good Hope), a także ma uświadomić czytelnikowi, że w niektórych sytuacjach pozostaje jedynie Nadzieja i wiara w lepsze jutro.

Tym razem więc rozpisuję się na temat Cida.

To będzie zatem historia właśnie o nim i o wydarzeniach, których z pewnością był świadkiem, mimo iż starał się uciekać przed sytuacjami-bez-wyjścia. Niestety, nie do końca było to możliwe...

Inspiracja: wspaniały soundtrack z filmu "Spy Game", który właściwie stał się ścieżką dźwiękową podczas pisania tego tekstu.


-----

W kolebce całowanym wolności ustami

został ten znak na czole i ten znak Was pali.

Już nie iść Wam pod jarzmo. Czerwień gra nad Wami

i to ona prowadzi Was dalej i dalej.

Losy Wasze rzucone na te szale wagi,

pod którymi się dzisiaj najśmielsze gną moce.

Trzeba Wam ogni serca i mózgów odwagi -

zabraknie ich, a stoczycie się znów w długie noce.

S. R. Dobrowolski


"To nie jest z pewnością dobre... kiedy stajesz oko w oko z dziećmi, które tak dobrze znasz i wiesz, że musisz je znowu okłamać, że nie wolno powiedzieć ci całej prawdy, ażebyś mógł uchronić je przed najgorszym - przed konfrontacją z rzeczywistością. Wiesz też, że nawet nie mówienie prawdy jest w tym przypadku tak samo złe, jak i kłamstwo, bo wprowadza zamieszanie w sercach osób, które kochasz..."

Mężczyzna poprawił okulary na nosie, przymrużył oczy i ponownie pochylił się nad zeszytem, wpisując w nim kolejne litery układające się w potok słów, odzwierciedlających jego wzburzone niepokojem myśli.

"Kiedy jednak dziś Squall spytał mnie o całą prawdę, nie byłem w stanie już dłużej milczeć. Opowiedziałem więc mu... O ogrodzie, o SeeD... I o nas... O mnie i o Tobie, moja droga... Biedny, zagubiony w chaosie chłopiec, nie ma jednak wciąż pojęcia o tym, z czym tak naprawdę pragnie walczyć. Czasem tracę pewność, czy przyjaźń naszych dzieci z GFami nie wyrządziła więcej szkód, niż przyniosła pożytku, no ale... przecież nie raz już zawdzięczały one swym opiekuńczym siłom życie, prawda? I mają potęgę tych wielkich stworzeń, które nie znają ni strachu, ni śmierci.

A jednak, myśl, że kiedyś nasze drogie dzieci obrócą się przeciw nam, przeraża mnie. Nie sam fakt tej fatalnej w skutkach walki, ale to, że przestaną nas pamiętać. Już przestały...

Żałuję, że nie możesz przeczytać mych słów... Nawet nie mam pojęcia, gdzie jesteś i czy nadal jesteś... Boję się, że straciłem Cię bezpowrotnie. Zapisuję więc te słowa w swym pamiętniku, abym chociaż ja mógł je raz po raz przeczytać i uświadomić sobie, że wciąż Cię bardzo kocham i nigdy nie przestanę. Ze względu na Ciebie postanowiłem, że już nie będę okłamywał naszych dzieci. Niech poznają prawdę..."

Upuścił pióro na ziemię. Nie miał już siły utrzymać go w bolących palcach. Nie czuł się najlepiej i wiedział, że powinien wypocząć. Ostatnie wydarzenia bardzo źle wpłynęły na jego zdrowie. Stał się nerwowy i niepewny, co do dalszych poczynań. Nie uspokoił go ni łagodny dryf Ogrodu po morzu, ni wieczorna bryza wpadająca przez okno i rozwiewająca jego krótkie brązowe włosy.

Próbował się podnieść z łóżka, na którym siedział, ale stare kości odmówiły posłuszeństwa, a mięśnie zabolały w akcie protestu.

- Chyba się starzeję... - mruknął sam do siebie

- Przesadzasz - usłyszał odpowiedź. Odwrócił głowę i ujrzał stojącą w drzwiach doktor Kadowaki, niosącą w dłoniach szklankę z gorącym napojem - Po prostu nie powinieneś już w twoim wieku wdawać się w bójki ze silniejszymi od siebie przeciwnikami. Nie wychodzi ci to na zdrowie, Cid.

Cid nerwowo podrapał się w potylicę

- Wiesz dobrze, że to wina sługusów Norga - rzekł - Ja chciałem tylko pogadać, a oni przeszli od razu do rękoczynów.

- Nie musisz mi się tłumaczyć - przerwała pani doktor - Znam cię przecież doskonale, wiem, że jesteś łagodnym i spokojnym człowiekiem. Ale mógłbyś oszczędzić sobie ładowania się w dodatkowe kłopoty... Twoje serce może tego nie wytrzymać...

- Wytrzymało wiele, więc i to wytrzyma... - zapewnił smutno Cid

- A'propos, mam coś dla ciebie - doktor podała mu szklankę z naparem - Wypij to, dobrze ci zrobi.

- Dziękuję... Ty zawsze potrafisz o mnie zadbać

- Dbam o wszystkich, którzy potrzebują mej pomocy. Ale pamiętaj, że ja leczę tylko ciała. Dusz i serc ogarniętych bólem nie jestem w stanie wyleczyć...

Nastała chwila niezręcznej ciszy. Cid patrzył w zamyśleniu na własne odbicie malujące się na powierzchni naparu. W końcu przybliżył szklankę do ust i powoli począł pić gorący napój.

- Co zamierzasz dalej zrobić? - spytała nagle doktor Kadowaki

- Nie wiem... - odpowiedział - Jeszcze nie wiem...

- Naprawdę chcesz poprowadzić SeeD przeciwko niej?

Cid przymknął oczy, mając nadzieję, że to pytanie nie padło z ust jednej z najbardziej przyjaznych mu w Ogrodzie osób, która w dodatku wiedziała o nim znacznie więcej niż ktokolwiek inny tu mieszkający. Ale niestety, pytanie padło. Cóż na nie odpowiedzieć? Prawdę...?

- Muszę. - wyszeptał w końcu, nie patrząc doktor Kadowaki w oczy, lecz spuszczając wzrok w stronę podłogi - Takie jest moje zadanie. Oboje, tworząc SeeD zdawaliśmy sobie sprawę, że ten moment może kiedyś nadejść..

Doktor Kadowaki nic na to nie odpowiedziała. Popatrzyła jedynie ze smutkiem w oczach, westchnęła i udała się w stronę wyjścia, po cichu, aby nie niepokoić więcej zmęczonego nerwami Cida.

W drzwiach wyjściowych zderzyła się z wpadającą właśnie do ambulatorium dziewczyną.

- Xu! - krzyknęła ostrzegawczo - Tyle razy mówiłam, aby nie biegać po korytarzach! Ech, bez komisji dyscyplinarnej nie sposób nad wami zapanować...

- Sorry, pani doktor! - wysapała dziewczyna, pochylając się na moment i oparłszy ręce o kolana, usiłowała złapać powietrze - Mam... ważną wiadomość dla dyrektora Cida...

Cid oderwał wzrok od podłogi i spojrzał z zaciekawieniem na dziewczynę

- O co chodzi, Xu?

- Właśnie do Ogrodu przycumował jakiś statek... Boimy się, że to siły Galbadii, albo co...

- Jak wygląda ten statek? - spytał z niepokojem w głosie mężczyzna

- Smukły i długi, z trzema żaglami w kształcie trójkątów...

Cid, słysząc to, uspokoił się nieco.

- Och, ach tak... Nie ma się czego obawiać... To przyjaciele.

----

Squall już stał na balkonie, usiłując negocjować z kapitanem obcego statku. Rozmowa całkowicie się nie kleiła, gdyż ubrani w białe stroje załoganci nie chcieli opuścić ogrodu, mimo silnej argumentacji chłopaka.

- Prosimy... - rzekł kapitan - Chcemy się zobaczyć z Cidem.

Squall właśnie miał po raz kolejny zapewnić obcych ludzi, że dyrektora nie ma na pokładzie, kiedy usłyszał za swymi plecami znajomy głos:

- W porządku Squall. Ja się tym zajmę.

Squall obejrzał się i ujrzał stojącego u wyjścia Cida wraz z Xu.

Dyrektor podszedł wolno do białych żołnierzy i skinął porozumiewawczo głową.

- Witaj, Cid - przywitał się kapitan - Przybyliśmy po Ellone...

- Wiem... - odparł Cid - Mam nadzieję, że zatroszczycie się o nią należycie.

- Będzie u nas bezpieczna. Mogę ci to obiecać... - zapewnił kapitan.

Cid skinął głową i zwrócił się do lekko zdezorientowanego Squalla

- Idź jej poszukać. Musi być gdzieś w Ogrodzie.

Chłopak zasalutował i wraz ze swymi dwoma przyjaciółmi zniknął w głębi budynku.

- Cid... - odezwał się kapitan - Słyszeliśmy o wydarzeniu w Deling i o ataku rakietowym... Nikt nie został ranny w ogrodzie?

- Nie... Na szczęście obyło się bez ofiar - odpowiedział szczerze Cid - Choć wszyscy przeżywaliśmy ciężkie chwile...

- Niewątpliwie... Są jakieś nowe wieści z Galbadii?

- Na razie cisza... - rzekł Cid, spoglądając w stronę rozciągających się aż po horyzont bezkresnych wód oceanu - W każdej jednak chwili spodziewamy się nowego ataku. Jesteśmy w pogotowiu.

- Przykro mi, że musicie przez to przechodzić - przyznał kapitan - Wiem, że to dla ciebie wyjątkowo ciężkie.

- Byliśmy przygotowani na taką ewentualność... Wiesz dobrze o tym...

- Tak... Znam was przecież od lat. Mimo wszystko, nigdy nie chciałem widzieć was w takim stanie. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę ukrywać siebie i moją załogę przed osobą, którą nauczyłeś mnie przez całe moje życie szanować...

- Pomyśl o tym jako o przysłudze, jaką wyświadczasz Ellone i całemu światu - odparł Cid - Ja zawsze tak robię. Wtedy mi jest łatwiej pogodzić się z tym, co może nastąpić.

Rozmowę obu mężczyzn przerwało pojawienie się Squalla wraz z Ellone.

- Och, Ellone, dobrze, że jesteś... - przywitał się kapitan.

- Czas odpłynąć? - spytała dziewczyna, patrząc pytająco na Cida. Ten skinął twierdząco głową

- Będziesz tam bezpieczna - rzekł ze smutkiem.

- Cóż, na nas czas - ponaglił kapitan - Musimy się zbierać, ażeby przed świtem dotrzeć do najbliższych klifów Centry.

- Źegnaj, Elle - Cid zbliżył się do dziewczyny i mocno ją objął, gładząc dłońmi jej włosy - Uważaj na siebie...

- Do widzenia, Cid... Obiecuję, że jeszcze się spotkamy. Opiekuj się Squallem i resztą, dobrze?

- Jasne, Elle. Dla ciebie wszystko...

Statek Białych SeeD odbił od balkonu ogrodu, zrobił zręczny nawrót i pomknął z delikatnym pomrukiem silników przed siebie. Oddaliwszy się nieco od dryfującej budowli, rozłożył trzy strzeliste, pobłyskujące w ostatnich promieniach zachodzącego słońca żagle, by korzystając z łask morskiego wiatru dotrzeć do najbardziej cichych i odludnych terenów wzdłuż wybrzeży Centry.

Cid długo obserwował oddalający się statek, dopóki ten całkowicie nie zniknął za linią horyzontu. W oku mężczyzny zakręciła się pojedyncza łezka, ale natychmiast wytarł ją dłonią, nim ktokolwiek mógł zauważyć jego smutek i ogarniające jego serce poczucie pustki.

----

Siedział w sali koncertowej, znajdującej się tuż na przeciw jego dawnego gabinetu. Zmęczony całodzienną przeprowadzką własnych rzeczy do nowego miejsca pobytu, postanowił zrobić chwilę przerwy, uciec od zgiełku ogrodu i przysiąść na chwilę samotnie wraz ze swym pamiętnikiem.

Sala była przytulna i zaciszna. Cid nie zapalał świateł, mimo iż przez niewielkie okna umieszczone w wysokim sklepieniu niewiele promieni słonecznych wpadało do środka. W pomieszczeniu panował więc przyjazny półmrok, rozświetlany jedynie wątłymi płomieniami świec zapalonych przy małym, skromnym ołtarzyku poświęconym pamięci Hyne. To właśnie przy nim siedział Cid, wsparty plecami o marmurową kolumnę.

"Elle wyjechała..." rozpoczął dzisiejszą notatkę "Pozostawiła w mym sercu pustkę, której już ani Squall, ani reszta dzieci nie jest w stanie zapełnić. Ona jako jedyna pamiętała... A teraz musi się ukrywać, abyś Ty jej nie odnalazła. Cóż za ironia, prawda?

Mój pokój jest kompletnie zdewastowany. Powstanie więc tam mostek - ekipy z FH już nad tym pracują. No tak, zapomniałem napisać, iż z samego rana Ogród rozbił się o Fisherman's Horizon. Nie jesteśmy tu mile widziani, czas więc jak najszybciej odlecieć. Pojawiły się wojska Galbadii, szukają Ellone. Jak dobrze, że w porę ją ukryłem na statku SeeD...

Przeraża mnie myśl, że tak uparcie i niestrudzenie jej szukasz... Dlaczego? Powiesz mi kiedyś? Co się z tobą stało, kochanie? Nie mogę zrozumieć, jakim sposobem ta jędza zmusza cię do czynienia tylu okropnych rzeczy... Obiecywałaś mi przecież, że nigdy nie będę musiał... walczyć z Tobą.

Dziś podjąłem ostateczną decyzję. Zrezygnowałem. Jeśli jest tu ktokolwiek upoważniony do wykonania tego zadania, to to z pewnością są SeeD. Nie ja, tylko oni. Przekazałem dowództwo Squallowi, teraz on tu jest szefem. On zdecyduje o tym, jak potoczą się nasze dalsze losy. I żadne uczucia nie wpłyną na jego decyzje, on nie pamięta nas... I chyba dobrze, prawda?

Nie chcę myśleć o tym, co nastanie. Nie mogę. Staram się znaleźć sobie jakieś zajęcie. Właśnie kończę przeprowadzkę do mojego nowego gabinetu. Leży on teraz bardziej na uboczu, z zupełnie drugiej strony kwater studenckich. Przytulnie tu jest i cicho. Mam duże okno z widokiem na morze. Pod ścianą ustawiłem moje biurko, a na nim trzymam nasze zdjęcie. To, na którym jesteśmy razem, a Ty uśmiechasz się w tak ujmujący i wspaniały sposób... Pamiętasz? Miałaś wtedy takie radosne i szczęśliwe oczy. Nikt nie zagrażał jeszcze wówczas ani Tobie ani naszym dzieciom... Dlaczego te chwile szczęścia odeszły tak dawno w niepamięć?

Czasem brak mi odwagi, aby spojrzeć w te uśmiechające się do mnie złote oczy. To zbyt bolesne... "

----

Dni mijały, jeden po drugim.

Ogród zazwyczaj leniwie płynął po niebie, rzucając na mijane lądy i wody swój głęboki cień. Nowy szef ogrodu samodzielnie podejmował decyzje co do kolejnego celu podróży.

Dziś wracali do domu. Do Balamb.

Z każdą godziną powolnego lotu nad powierzchnią oceanu zbliżali się do ukochanego lądu.

Były szef ogrodu siedział w najdalszym kącie kafeterii, czytając najnowsze raporty Squalla. Dzięki nim wiedział dokładnie, co dzieje się w Ogrodzie, mimo iż sam zrezygnował z wydawania rozkazów. Siedzący obok studenci, mimo iż co chwilę zerkali w jego stronę, starali się go nie rozpraszać. W kafeterii życie płynęło całkiem normalnie. Jedynie przy bufecie Zell dawał wszystkim głośno do zrozumienia, iż jest oburzony faktem, iż znowu zabrakło dla niego hot-dogów.

Cid na chwilę oderwał wzrok od raportów i spojrzał w stronę bufetu. Uśmiechnął się, widząc, iż wraz z Zellem przyszli tu również Irvy i Selphie.

"Dzieci coraz bardziej zżywają się ze sobą... " pomyślał.

Nagły pisk w głośnikach oderwał wszystkich od ich dotychczasowych czynności. To mogło oznaczać tylko jedno - że za chwilę usłyszą wszyscy oficjalne ogłoszenie.

- Khm... Uwaga, uwaga - z głośników popłynął niepewny głos Squalla. Studenci słuchali w skupieniu - Uprzejmie powiadamiam wszystkich, że zbliżamy się do Balamb. Planowane miejsce lądowania znajduje się w pobliżu portu. Osoby zainteresowane otrzymaniem przepustki na ląd niech zgłoszą się do Xu lub pracowników biblioteki. To na razie tyle. Źyczę miłego dnia.

- Suupeerrr! - krzyknął Zell, tracąc w tym momencie całkowicie zainteresowanie hot-dogami - Odwiedzę rodziców! - wybiegł z kafeterii, zapewne w poszukiwaniu osób upoważnionych do wydawania przepustek. Tuż za nim wybiegli również jego przyjaciele.

Cid spojrzał w stronę okna. Na pogodnym niebie raz po raz pojawiały się sylwetki lądowych ptaków - najlepszy znak, że do wybrzeża już niedaleko.

Wstał z miejsca, kierując się ku wyjściu.

----

Winda zaniosła go na mostek.

Oprócz Nidy, pilotującego Ogród, spotkał tam również Squalla i Rinoę. Cała trójka przywitała go zdziwionymi spojrzeniami.

- Czy mogę do was dołączyć...? - spytał Cid, ukłoniwszy się grzecznie.

- Ależ oczywiście... Przecież to twój ogród... Możesz przychodzić na mostek, kiedykolwiek chcesz - odpowiedział Squall

- Teraz ty tu dowodzisz - przypomniał Cid

- Ale ty jesteś teraz właścicielem ogrodu, skoro Norg nie żyje

- Racja - przyznał Cid - W każdym razie nie będę wam przeszkadzać. Chciałem tylko zobaczyć, jak wygląda Balamb z lotu ptaka i przywitać się z naszym ukochanym lądem...

- No to jest ku temu okazja - odezwał się Nida, wskazując ręką przed siebie - Oto przed nami Wybrzeże Rinaul

Wszystkie zgromadzone na motku osoby spojrzały na wyłaniający się zza horyzontu ciemny pas zieleni

- Ojej, nie mogę się już doczekać, kiedy znów będę mogła spacerować wzdłuż plaży - westchnęła Rinoa. Spojrzała błagalnie na Squalla - Oprowadzisz mnie po wybrzeżu? Chcę też zwiedzić miasto...

- Jesteśmy tu z obowiązku, a nie dla zabawy - przypomniał Squall - Mamy bronić Balamb przed najazdem...

Nie zdążył skończyć wypowiedzi, gdyż nagle przerwał mu Nida, szturchając go w ramię

- Squall... Mamy problem... - rzekł

Squall wytężył wzrok, spojrzawszy w stronę wybrzeża.

- Cholera jasna... Co oni tu robią? - mruknął

Cid i Rinoa również dopadli punktu obserwacyjnego. To, co zobaczyli oprócz spokojnego wybrzeża Balamb przerosło ich najśmielsze oczekiwania.

Tuż przy portowym mieście, kilkanaście metrów od brzegu nad spokojnymi wodami zatoczki unosił się potężny, błyszczący w promieniach słońca czystą czerwienią, Ogród Galbadia.

- Zdaje się, że czarownica zrobiła z ogrodu latającą bazę - stwierdził z uznaniem Nida - Niezły pomysł. Teraz już nikt jej nie zagrozi.

- O co jej chodzi? - spytał Squall - Nie dość narobiła bałaganu w Galbadii i Fisherman's Horizon?! Czego chce od Balamb?

- Może szuka tu Ellone? - próbował zgadnąć Nida - Wiecie chyba dobrze, co zrobi, jak już przeszuka miasto? Puści je z dymem, tak jak chciała to uczynić z FH...

- Jasna cholera... - mruknął Squall - Cid, co robić?

Cid spuścił głowę, unikając pytającego wzroku Squalla

- To zależy od ciebie - odpowiedział po chwili - Czy jesteś gotowy na tę walkę?

- Oczywiście. - odparł chłopak - Tego mnie przecież nauczyłeś - nie wycofywać się w decydującym momencie.

- A więc idź... I czyń, co do ciebie należy - odparł były dyrektor. Chłopak skinął głową. Wraz z Rinoą opuścił mostek.

----

"Przyznaję, że z ulgą zobaczyłem, jak czerwona budowla wzburzając pierścieniami spokojne wody, odlatuje z Balamb. Chyba nie byłem gotów na bezpośrednią konfrontację. Jeszcze nie pogodziłem się z tą myślą" pisał w swym dzienniku Cid "Wiem, że ona tam była... czułem wyraźnie jej obecność. Mym sercem zawładnął strach... Najprawdziwszy, przejmujący strach, tworzący pustkę, w jakiej jeszcze nigdy przedtem się nie znajdowałem...

Zostawiamy Balamb w spokoju. Po wyzwoleniu miasta życie wróciło tam do normy. Squall proponował, abym zatrzymał się tu na dłużej, abym został wśród ludzi, których znam. Ale odmówiłem. Nie chcę być sam w miejscu, które zawsze kojarzyć mi się będzie z przeszłością. Z czasami, kiedy owładnięty myślą o ogrodzie i SeeD patrzyłem, jak nasza przeogromna szkoła pnie się w górę, jak nabiera gracji i potęgi. Gdybym wtedy wiedział, że kiedyś poprowadzę studentów przeciwko osobie, którą kocham nad życie, nigdy bym nie zdecydował się na zrealizowanie tego projektu.

Ale teraz jest już za późno. Nasz ogród powstał i mknie właśnie spokojnie zawieszony między niebem a ziemią. Natomiast sąsiedni ogród, niczym nasze lustrzane odbicie, gdzieś tam wciąż jest. Wciąż czai się w ukryciu, jest jak drapieżca poszukujący ofiar."

Pukanie do drzwi.

Cid zamknął zeszyt i schował go do szuflady. Wstał od biurka, od niechcenia spoglądając przez sekundę na stojącą na blacie fotografię. Przymknął oczy, lekko wzdychając.

Jeszcze raz usłyszał pukanie do drzwi.

Nie miał ochoty przyjmować gości. Był zbyt zmęczony po kolejnej nieprzespanej nocy, w której, jak zwykle, jego niespokojny sen wypełniały potworne koszmary. Z dnia na dzień coraz gorsze, niemal tak złe jak rzeczywistość, która miała niedługo nastąpić i z którą spotkania się tak bardzo obawiał.

Ktokolwiek oczekuje za drzwiami... lepiej, żeby nie naruszał jego spokoju i sobie poszedł...

Ale Cid zdawał sobie sprawę z tego, iż wszyscy doskonale wiedzą, że tu go znajdą, zaszytego we własnej prywatności. Jeśli to coś naprawdę ważnego, to może lepiej przyjąć nieoczekiwanego gościa, wysłuchać go i mieć to już z głowy...

- Proszę - zawołał Cid, zwracając głowę ku drzwiom i poprawiając okulary na nosie.

Po chwili ujrzał nieśmiało zaglądającą do środka pogodną twarz długowłosego kowboja. Jakże dobrze znał tę twarz...

- Dzień dobry - przywitał się chłopak łagodnym głosem

- Irvine - Cid wydawał się nieco zdziwiony tą niespodziewaną wizytą - Proszę, wejdź... - wskazał gestem sofę. Chłopak usiadł i zdjął kapelusz, położywszy go obok.

- Napijesz się może kawy? - spytał po chwili milczenia Cid. Chłopak skinął twierdząco głową, tak też były dyrektor przygotował dwie filiżanki, by po chwili zalać nasypaną kawę gotującym się w mosiężnym czajniczku wrzątkiem.

W końcu postawił filiżankę na stoliczku przed sofą. Sam usiadł na krześle na przeciw chłopaka, z własną kawą w ręku.

Dopiero teraz przyjrzał się bliżej twarzy młodego chłopca.

Irvy... Jak bardzo się zmienił przez te wszystkie lata. Nie było to już małe, zastraszone dziecko, lecz niemal dojrzały mężczyzna. Tylko te oczy... pozostały takie, jak dawniej... niezwykle spokojne, łagodne, pełne ciepła i młodzieńczej fascynacji światem. Spoglądając w te ciepłe oczy Cid zastanawiał się, jak to możliwe, iż taki spokojny chłopak został jednym z najlepszych snajperów w Galbadii. Zrządzenie losu, czy przypadek? Czy również przypadkiem było to, że Martine wybrał tego młodzieńca do misji w Deling?

Mimo wszystko to wciąż był ten sam mały Irvy, co przed laty... Jak wyznać temu chłopcu, że tęskniło się za nim i wypatrywało go tak samo mocno, jak i resztę rozrzuconych po świecie dzieci? Co mu powiedzieć? Jak wytłumaczyć się przed nim, jak podzielić się bólem drążącym serce z osobą, która z winy GFów nic z przeszłości nie pamięta...

Przecież on nie pamięta...

Nie pamięta...

Z zamyślenia wyrwał Cida spokojny i głęboki głos chłopaka

- Chciałbym... porozmawiać... - rzekł, nie spuszczając oczu z Cida.

- O czym, chłopcze? - spytał mężczyzna, biorąc z filiżanki łyk orzeźwiającej zmysły kawy.

- O... przeszłości... O tym, co mówił Norg i o tym, co powiedział nam Squall...

- A więc już wiesz wszystko, o czym z nim rozmawiałem... - westchnął Cid - Rozumiem, jeśli gniewacie się na mnie, że nie powiedziałem wam wcześniej prawdy... Ale... nie mogłem, nie potrafiłem... To dla mnie bardzo ciężkie...

- Cid... - chłopak zniżył głos - Chcę tylko wiedzieć jedną rzecz, która nie daje mi spokoju... - westchnął głęboko, po czym kontynuował - Co tak właściwie się stało? Dlaczego... dlaczego musimy z nią walczyć?

Mężczyzna wstał od stołu. Podszedł do okna i spojrzał ze smutkiem na bezkresne wody oceanu. Światło słoneczne tworzyło na powierzchni fal tysiące błyszczących iskier. Morskie ptaki krążyły wokół płynącego powoli ogrodu, wyłapując ryby wystraszone przez przecinające toń wodną pierścienie. Na czole budowli grupowały się delfiny, radośnie wyskakujące ponad fale w beztroskiej zabawie. Dzień był taki piękny...

Walcząc z ogarniającym serce smutkiem i tęsknotą, Cid postanowił odpowiedzieć na zadane pytanie.

- Niegdyś byliśmy szczęśliwi... Bardzo szczęśliwi... - zaczął - Ale później stało się coś dziwnego, coś nagle zagroziło temu naszemu szczęściu. Wiesz już, jak powstał Ogród, prawda? Na początku nie zdawałem sobie sprawy ze znaczenia SeeD. Wiedziałem, że będą oni trenowani z myślą o likwidowaniu zagrażających światu czarownic, aby nie dopuścić do takiej tragicznej wojny, jak ta mająca miejsce w Esthar. Ale nie przypuszczałem, że... pewnego dnia będę zmuszony poprowadzić oddział przeciwko własnej żonie... - Cid odwrócił się w stronę swojego rozmówcy, smutno się uśmiechając - Jednakże... ona coś przeczuwała... Tworząc SeeD doskonale wiedziała, że kiedyś stanie po przeciwnej stronie... Źe będziemy musieli ją... pokonać...

- Jak to możliwe? - spytał zaskoczony Irvine

- To już nie jest ona... To ktoś całkiem inny... - wyszeptał Cid - Ktoś, kto bezczelnie wykorzystuje ją do własnych celów... Edea jest opętana... Nie pytaj mnie, przez kogo, bo nie mam pojęcia. Pamiętam tylko strzępy rozmów z czasów, gdy moja żona zachowywała jeszcze resztki własnej woli...

Irvine wstał z miejsca, patrząc z niedowierzaniem na Cida

- A więc to prawda... To, co od dawna podejrzewałem... Jakaś zła siła kieruje Matron i nakazuje jej walczyć przeciw nam...

Tym razem Cid spojrzał zaskoczony na chłopaka.

Powiedział 'Matron'... Czyżby pamiętał?

... czyżby Irvine pamiętał...?

- Tak, Cid - skinął głową kowboj - Wszystko pamiętam... Kamienny dom przy latarni morskiej, dzieci z sierocińca... Ciebie... Złote oczy Matron... Pamiętam wszystko...

- Irvy... Chłopcze... - Cid nie potrafił ukryć łez. Po raz pierwszy od wielu lat poczuł się naprawdę małą i słabą istotą, niezdolną do życia w ogarniającym serce cierpieniu.

---

Z ciemnego nieba poczęły na ziemię spadać pierwsze płatki śniegu.

Cid, usiadłszy na szczątkach dawnej fontanny, patrzył ze smutkiem w oczach na tonące w białym puchu ruiny ogrodu Trabia.

Powoli zaczął żałować, że w ogóle wychodził z własnego ogrodu, aby zobaczyć ten obraz nędzy i rozpaczy, który niegdyś był równie pięknym, pełnym życia i radości miejscem, co zawieszona kilkaset metrów dalej błękitna budowla, którą tu przylecieli.

Squall wraz z resztą drużyny zniknęli gdzieś w ruinach, dokąd poprowadziła ich Selphie.

A on po prostu siedział i patrzył...

Ogród został niemal zrównany z ziemią. Kilkanaście rakiet, takich samych, jak i te wypuszczone na Balamb, dosięgły swego celu i kolejne potężne wybuchy pogrążyły szkołę w ruinie.

Wokół panowała przerażająca cisza... Niewiele ocalałych studentów krzątało się przy szczątkach, usiłując robić rzeczy, które przekraczały ich możliwości. Nikt już przecież nie zwróci życia ich towarzyszom...

Z budowli wynoszono ostatnich rannych. Niektórzy szli o własnych siłach, innych trzeba było wynosić na noszach.

Nie miało to znaczenia...

I tak Cid widział tu tylko krew... Mnóstwo krwi...

Boże, czy to dzieje się naprawdę?

- Uhm, przepraszam, czy pan jest szefem Ogrodu Balamb? - do Cida podeszła sympatycznie wyglądająca blondynka, ręką strzepując z poszarpanego mundurka SeeD resztki kurzu i pyłu

- Można tak powiedzieć... - odparł ze smutkiem Cid - Chociaż jeśli chodzi o aktualne sprawy, to proszę rozmawiać ze Squallem.

Dziewczyna usiadła obok Cida na resztkach ocalałego murku okalającego byłą fontannę

- Pan Cid Kramer, o ile się nie mylę? - spytała

- Zgadza się. W czym mogę pomóc?

- Dużo o panu słyszałam. W każdym razie, chcę podziękować za wszelką udzieloną pomoc - odparła dziewczyna - Gdyby nie leki i żywność, którą nam przekazaliście, nie przetrwalibyśmy pewnie najbliższych dni... Jak widać, idzie zmiana pogody... Tutaj śnieżyce są ciężkie...

Dziewczyna spojrzała w stronę ruin.

- Potworny widok, prawda? - spytała od niechcenia - I pomyśleć, że to było takie piękne i spokojne miejsce...

Cid nie odpowiedział.

- Dlaczego czarownica zaatakowała Trabię? Co myśmy jej złego uczynili? Czyż ona nie widzi, ile bólu i cierpienia sprawia niewinnym ludziom? Czemu odbiera nam życie?

Cid nadal milczał.

- Proszę pana... Mam małą prośbę - odezwała się dziewczyna - Jest tu kilkanaście osób, które pragną polecieć z wami. Proszę, niech pan przyjmie ich do swego oddziału. Są zdeterminowani. Pragną zemsty. Pomogą wam rozprawić się z czarownicą.

Cid nie miał siły nic powiedzieć. Po prostu skinął głową.

Dziewczyna ukłoniła się i skierowała swe kroki ku gruzom ogrodu.

- Cid... - cichy głos za plecami. Mężczyzna odwrócił się i jego wzrok padł na smutną twarz Irvine'a - Lecimy do Przylądka Dobrej Nadziei.

- Co? - spytał zaskoczony

- Oni już wiedzą, Cid... Powiedziałem im wszystko... Przypomnieli sobie.

Dlaczego, Irvine? Dlaczego to zrobiłeś? Czy nie lepiej byłoby, gdyby żyli w nieświadomości? Te i inne pyatnia ogarnęły zmęczony umysł Cida.

- Mimo wszystko... będziemy walczyć, Tak już postanowiliśmy. Matron pewnie chciałaby, abyśmy byli odważni i trzymali się razem. Poradzimy sobie...

- Irvy...

- Chcę tylko wiedzieć... Czy naprawdę nie ma innego sposobu na zakończenie tej walki? - spytał chłopak

- Nie, Irvy,... to jest jedyny... Musicie ją zabić....

Chłopak już nic nie powiedział. Odszedł w stronę Ogrodu Balamb, pozostawiając Cida samego z własnymi myślami, wśród wirujących płatków śniegu.

---

Przylądek Dobrej Nadziei.

Dla Cida nie było już żadnej nadziei.

Patrzył ze smutkiem przez okno na rozgrywającą się na zielonych równinach walkę pomiędzy dwoma ogrodami.

Obie budowle, mocno nadwyrężone przez liczne zderzenia w powietrzu, osiadły w końcu zrezygnowane na ziemię z cichym jękiem silników.

Niepokój i strach wypełniał serce Cida.

"To ostateczne starcie" przypomniał sobie słowa Nidy, kiedy ten naprowadzał ogród wprost na przeciwnika "Walka jest nieunikniona. Rozprawimy się z czarownicą..."

Squall tylko przytaknął, a następnie wydał rozkazy. Wszyscy w ogrodzie musieli znać swoje miejsce. Wszyscy studenci usilnie pracowali, aby osiągnąć sukces.

Tym razem ich umiejętności zostaną poddane poważnej próbie.

Ilu z nich zginie? Ilu już nigdy nie powróci z pola bitwy? Ile ofiar pochłonie ta beznadziejna walka? - zastanawiał się Cid.

Gdzieś tam, w murach Galbadii, swego przeznaczenia wypatruje wszechpotężna czarownica i jej wierny rycerz.

- Edea... - szepnął Cid, choć wiedział, że go nikt nie może usłyszeć - Tyle lat rozłąki... Dlaczego nie dane nam już było nigdy się spotkać...? Dlaczego to musi się skończyć w ten sposób?

Usiadł przy biurku. Spojrzał na zdjęcie, z którego uśmiechała się do niego ukochana osoba.

- Nie chcę, abyś umierała... - wyszeptał, z trudem powstrzymując łzy - Nie chcę widzieć, jak umierasz... Jesteś całym mym światem... Proszę, nie opuszczaj mnie...

Nie mógł jednak już nic uczynić.

Patrzył więc i modlił się... aby choć jego dzieci wróciły bezpiecznie z tej wyprawy...

---

- Cid! Ciiiid!! - głośne wołanie przeszyło powietrze. Z pewnością nie zwrócił by na nie uwagi, gdyby nie następujący po nim łomot w drzwi - Otwórz, to my, Selphie i Irvine!

Ocknął się, uniósłszy głowę z blatu biurka. Chyba usnął, zmęczony oczekiwaniem na to, co ma nastąpić. A może po prostu chciał umrzeć i już nigdy tu nie powrócić?

Jednak powrócił. Teraz czekał na najgorsze wieści...

Otworzył drzwi. Do pokoju wpadł Irvine wraz z Selphie. Na twarzy obojga malowało się podekscytowanie, zmęczenie i... coś jeszcze...

- Galbadia oswobodzona... - wysapała Selphie. Najwyraźniej całą drogę biegła wraz z Irvinem, aby przekazać najświeższe wieści - Wraca do domu...

- Co ze Squallem i resztą? - spytał Cid, unikając zadania tego ostatecznego, najgorszego ze wszystkich pytania.

- W porządku. Uff, cóż to była za walka... Jest tylko mały problem z Rinoą. Doktor Kadowaki już się nią zajęła. Leży nieprzytomna w ambulatorium. Squall jest przy niej, czuwa...

- Cid... - rzekł łagodnie Irvine - Udało się...

- Co...?

- Ocaliliśmy ją... Matron jest taka jak dawniej...

Cid jęknął, siadając na sofie. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczał, że kiedykolwiek usłyszy te zbawienne słowa...

- Gdzie...? - spytał słabo - Co z nią...?

- Powróciła do domu... Czeka na ciebie. - Irvine uśmiechnął się lekko - Idź do niej. W końcu nie widzieliście się od wielu lat, prawda?

Cid skinął głową. Odprowadzany wzrokiem najdroższych dzieci udał się na spotkanie ze swoją nową nadzieją...

----

Słońce chyliło się ku zachodowi. Ciepłe, gorące promienie ogarniały rozgrzaną letnią łąkę. W trawie rozbiegane chrząszcze i mrówki zajmowały się tysiącami swych własnych spraw. Ubarwiona kwieciem łąka pachniała bajecznie. Powietrze wypełnione było słodkimi zapachami kwiatów oraz dźwiękiem delikatnych pszczelich skrzydeł. Na niebie kołysały się leniwie drapieżne ptaki, krążąc na wznoszących prądach powietrza, wykorzystując bijącą od morza bryzę. Na marmurowych, powalonych niegdyś przez wiatr kolumnach wygrzewał się w ostatnich promieniach słońca zaskroniec, muskając rozwidlonym językiem powietrze.

W oddali majaczyła wznosząca się ponad wzgórzami potężna budowla, otoczona świecącymi pierścieniami i wydająca z siebie łagodny pomruk pracujących silników.

Cid przestąpił próg kamiennego domu. Spojrzał na zerwane przez wiatr stropy, zastanawiając się, ile czasu zajmie położenie nowego dachu.

Cała przednia ściana budynku, ta od morza, również przedstawiała sobą marny widok. Jesienne sztormy uczyniły wielkie szkody, powalając kamienny mur i podmywając fundamenty domu.

Na szczęście żywioły okazały się łaskawsze dla lewego skrzydła budynku, które stało nienaruszone, jakby czas się tu zatrzymał.

Wszystko prawie takie same jak w dniu, kiedy dom opuścili... Ten sam dziecięcy pokój... Ciemny korytarz... Salon... Miejsca bliskie sercu, za którymi tęsknił i o których nieraz marzył. Choć nigdy nie przypuszczał, że tu powróci.

Wyszedł zdewastowanymi tylnymi drzwiami na podwórze.

I ujrzał ją...

W pierwszej chwili nie zauważyła go. Stała odwrócona plecami do kamiennego domku, kierując twarz ku morzu, wpatrzona w widniejącą w oddali biel latarni morskiej. Kilka ciekawskich mew wylądowało na pobliskiej kolumnie witając kobietę przyjaznym kwileniem. Po chwili odleciały zająć się własnymi sprawami.

Cid stał tak i patrzył, nie mogąc wydobyć ze zduszonego gardła ni słowa...

Patrzył na najpiękniejszą kobietę, jaką kiedykolwiek w życiu widział. Była niczym bogini, niczym anioł otulony kruczymi piórami. Delikatna sylwetka, odziana w ciemną suknię drgnęła lekko, jakby wyczuła jego obecność.

- Edea... - wyszeptał Cid

Odwróciła się w jego stronę. Złote oczy spotkały się z ciemnymi, pełnymi smutku oczami mężczyzny.

- Edea... - powtórzył Cid - To naprawdę ty?...

Podszedł do niej. Odpowiedziała mu łagodnym uśmiechem. Jakże smutnym... Dotknął jej ciepłego policzka. Poczuł, jak łza spływa wprost w jego palce. Kobieta ujęła jego dłoń i poprowadziła do swoich ust, delikatnie całując.

- Cid... - wypowiedziała wreszcie jego imię.

Cid objął mocno Edeę, obdarzając ją namiętnym pocałunkiem w usta. Następnie mocno przytulił ją do siebie, pragnąc, aby już nigdy przenigdy nie musiał puszczać jej ze swych silnych ramion.

- Kochanie moje... - wyszeptał czule - Piękności moja... Tęskniłem za tobą... Tak bardzo...

- Ja za tobą też... - odpowiedziała Edea

- Przyrzeknij mi... że już zawsze będziemy razem...

- Zawsze, Cid... Zawsze. - odpowiedziała.

Stali tak przez dłuższą chwilę, wtuleni w siebie, nie zwracając zupełnie uwagi na cały otaczający świat.

Istnieli tylko oni.

Oni na Przylądku Dobrej Nadziei...


-END-

29-31 maja 2002


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.