Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Shades of Grey (Odcienie szarości)

Złe dobrego początki...

Autor:Arleen
Korekta:feroluce
Redakcja:IKa
Serie:Warhammer Fantasy, Forgotten Realms
Gatunki:Fantasy, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2007-10-16 23:55:04
Aktualizowany:2008-04-24 14:33:37


Następny rozdział

Zreadagowana i poprawiona wersja 'Shades of Grey'.

Zaszło w nim wiele zmian - za co ogromnie dziękuję Feroluce, która zgodziła sie zostać moją beta-reader i dzielnie wytykała mi niespójności i błędy. :)

Zapraszam do poczytania o genezie Shades of Grey - daję link, by nie zawalac Korekty takimi rzeczami. ;)

http://www.phpbb88.com/arleen/viewtopic.php?t=25&mforum=arleen

******************************************************************

‘Złoto szczęścia nie daje, ale bardzo w życiu pomaga’, a przynajmniej tak twierdzi ulubione powiedzenie mieszkańców Wolnego Miasta Marienberg. Najwyraźniej coś w tym przysłowiu tkwi, bowiem jak Imperium długie i szerokie bardzo niewiele miast mogło dorównać temu ośrodkowi handlu i kultury. Zewsząd zjeżdżali tu kupcy i handlarze, pragnący jak najlepiej sprzedać swoje towary. Począwszy od zwykłych straganiarzy, oferujących proste i tanie wyroby własnych rąk, poprzez zręcznych rzemieślników różnych profesji, a kończąc na bogatych kupcach sprowadzających przyprawy, luksusowe tkaniny i zbytkowne towary. W Marienburgu każdy mógł próbować swoich sił w handlu. Niektórzy odnosili sukcesy, stawali się bogaci i szanowani, inni do końca życia nie potrafili wyjść z długów, które pozaciągali na ‘dobry początek interesu’, ale to był Marienberg. Tu życie toczyło się swoim własnym, pośpiesznym rytmem. Ludzie różnych narodowości, także przybysze z odległego Kitaju, czy Arabii, mieszali się z przedstawicielami innych ras Starego Świata. Pewien elf niegdyś porównał Marienberg do żywego organizmu. Mózgiem miasta był nieskazitelny Ratusz, sercem jego wspaniały, zbudowany z rozmachem rynek. Tłumy kupujących i sprzedawców przetaczały się przez ulice niczym krew przez arterie ciała, a całe miasto tętniło życiem, handlem i muzyką. Czyste, brukowane ulice wypełniały nęcące zapachy z różnej maści zajazdów i gospód, ze straganów kusiły wyszukanymi kształtami oraz wszystkimi kolorami tęczy zamorskie towary, którymi zachwycali się szlachetni panowie i piękne, odziane w jedwabie damy.

Wieczorami puls przyśpieszał do zawrotnego tempa, gdy na ulicę wychodzili spragnieni wrażeń mieszkańcy i podróżni, by zażyć nieco nocnego życia. Alejki rozświetlały dziesiątki latarni i lampionów. Wino lało się wartkim strumieniem na wytwornych balach, mniej szykownych potańcówkach w zajazdach, czy zwyczajnych popijawach w portowych tawernach. W Marienburgu nie można było się nudzić, choćby człowiek chciał.

Mniej strojna, wciąż jednak była dzielnica rzemieślników, gdzie za niewielkie pieniądze lokalni wytwórcy oferowali owoce swojej pracy. Tutaj też pobożni mieszkańcy, oraz podróżni mogli złożyć datek oraz zanieść prośbę do swego bóstwa o opiekę w drodze do domu czy powodzenie w interesach.

Jednak każde miasto miało też swoją ciemną stronę. Portowa część Marienburga była zatłoczona, brudna i duszna, jak zresztą każda tego typu dzielnica większości nadmorskich miast. Z nieoświetlonych, ponurych uliczek często spływały brunatne strugi śmierdzących ścieków. W tej dzielnicy po zmroku nie słychać było tanecznej muzyki, lecz odgłosy pijackich burd. Tutaj mieszkali ci, którym się nie powiodło, lub ci, którzy sukces osiągnęli w nielegalnym fachu. Tu królowali złodzieje, prostytutki i wszelkiej maści typki spod ciemnej gwiazdy. Jedynym domem modlitwy mogła być zakonspirowana świątynia boga złodziei, Ranalda, lub zabiedzona kapliczka, gdzie kapłani Shaylli, opiekunki chorych, prowadzili prowizoryczny przytułek wraz z sierocińcem. Niestety, mimo ich tytanicznych wysiłków oraz dobrej woli bezdomne dzieciaki nadal wałęsały się pod nogami i było ich tylko trochę mniej niż bezpańskich psów, biegających całymi watahami po zaśmieconych ulicach.

Aktualnie jedna grupa zebrała się wokół samotnego szlachcica który najwyraźniej się zgubił i koniecznie chciał się wydostać z tego ponurego miejsca. Chciał spytać o drogę, a miejscowe dzieciaki wydały mu się najlepszym źródłem informacji. Chłopcy natomiast postanowili za pomoc pobrać opłatę w postaci pękatej sakiewki pechowego arystokraty, a zanim ten się zorientował w sytuacji - złodziei już nie było.

Druga grupka lokalnej młodzieży usiłowała zwinąć jabłka z jednego z nielicznych straganów. W końcu jednak właściciel okradanego kramu zorientował się i małoletni amatorzy owoców rozbiegli się na wszystkie strony, uniemożliwiając kupcowi wskazanie jednego, konkretnego kierunku ucieczki złodziei. Wezwana na miejsce straż zgłoszenie przyjęła, któryś ze strażników, młody i jeszcze pełen zapału, usiłował nawet gonić młodocianych przestępców, szybko dał jednak za wygraną. Zrozumiał, że i tak za chwilę wmieszają się w tłum.

Tylko jeden z chłopców, młodszy od innych, bo może ośmioletni, został w tyle za kolegami, którzy nie mieli zamiaru czekać na niego. Złodziejska szajka rozbiegła się gdzie tylko mogła, lecz on w całym tym zamieszaniu wywalił się z impetem na bruk, a skradzione dobra w postaci jabłek, rozsypały się po najbliższej okolicy. Chłopak natychmiast zerwał się na kolana i zaczął je zbierać, usiłując w locie łapać te, które się jeszcze toczyły. Udało mu się odzyskać już trzy, gdy jednak sięgnął ręką po czwarte, zamarł, bowiem jego łup zatrzymał się na w wyjątkowo niefortunnym miejscu, uderzył bowiem o but. Co gorsze, obuwie miało właściciela, który zaskoczony spojrzał pod nogi i schylił się, by podnieść owoc. Dzieciak przez moment patrzył na osobę, która przywłaszczyła sobie jego jabłko. Był to wysoki, szczupły mężczyzna w ciemnym płaszczu. Gdy odwrócił się w stronę chłopca spod szerokiego ronda kapelusza z piórkiem spojrzały na niego jasne oczy, a na twarzy, na której wciąż znać było młodzieńcze rysy, pojawił się wyraz zaciekawienia. Chłopczyk wstał powoli, śledząc owoc głodnym wzrokiem

- Twoje? - zapytał mężczyzna, wyciągając owoc ku chłopcu. Ten pokiwał głowa, po czym bez słowa porwał odzyskaną zdobycz i uciekł w najbliższą uliczkę, ani razu nie oglądając się za siebie. Młody mężczyzna uśmiechnął się, jednak już nie do małego złodziejaszka, a do wspomnień. Znał bowiem takie życie aż nazbyt dobrze. Sam się tak wychował i gdyby nie wrodzona inteligencja, poparta zaradnością, skończyłby tak, jak kończy wiele takich dzieciaków. W więziennych lochach, względnie na szafocie.

W końcu Lauengram oderwał spojrzenie od gromady dzieciaków, które dzikim wrzaskiem oznajmiły sukces w obrabianiu zagubionej szlachty i rozbiegły się po wąskich uliczkach dzielnicy nędzy. Przywykł już do tego rodzaju scen - był w mieście od kilku dni, ciesząc się życiem dzięki uczciwie zarobionym na przemycie kislewskiej wódki złotym koronom. Czekał także na znajomego, z którym planował wyruszyć do Bretonii, gdzie miał do załatwienia kilka ‘formalności’ związanych ze starym zleceniem. Nie wiedział jeszcze, co będzie robił później. Zarabiał robiąc mundurowym koło pióra, wcale nieźle się przy tym bawiąc. Prócz tego, w myśl powiedzenia, że podróże kształcą, zwyczajnie włóczył się po Imperium. Często żył z dnia na dzień, nie mając w życiu jeszcze żadnego konkretnego celu… I szczerze powiedziawszy takie życie bardzo mu pasowało. Nie wyobrażał sobie, by wyglądało inaczej.

Przez chwilę jeszcze obserwował spowodowane przez dzieciaki zamieszania, ale szybko sterczenie na małym i zaniedbanym ryneczku za nudne oraz bezcelowe. W karczmie natomiast czekał na niego ciepły posiłek i zimne piwo, które, jak dobrze się zakręcić przy szynku i sypnąć paroma srebrnymi szylingami, nie było nawet rozwodnione. Spojrzał w niebo. Było już późne popołudnie, więc nadszedł czas, by przestać się włóczyć po mieście. Nie przeszedł jednak nawet dziesięciu kroków, gdy nieliczni kupujący rozpierzchli się na boki, a nad rynkiem rozległ się ochrypły krzyk:

- Brać ją! Nie dajcie jej uciec…!

Lauengram odruchowo zszedł z drogi, sądząc, że na gorącym uczynku złapano kolejną złodziejkę z lokalnej kliki lub małoletnią prostytutkę, która nie oddawała służbom porządkowym należnych tantiem w naturze. Chciał się dyskretnie wycofać, tak na wszelki wypadek. W Marienburgu wyjątkowo nie udało mu się popaść w konflikt z prawem i chciał zachować ten stan rzeczy. Lubił czasem kusić los, bo jakże nudne byłoby życie bez odrobiny ryzyka, ale dziś nie miał już chęci na użeranie się z debilami w mundurach. Odwrócił się więc, wchodząc w najbliższą uliczkę. Przypominała bardziej rynsztok, gdyż brukowana nawierzchnia usiana była dziurami po brakujących kamieniach oraz śmierdzącymi kałużami. Osobiście nie lubił mundurowych, ale nie był też na tyle naiwny, by lubić wszystkich, którzy byli przeciwni ‘stróżom prawa i porządku’. Nie wyglądało to jednak na typowy pościg za złodziejaszkiem, więc zaciekawiony zerknął w stronę zamieszania, usiłując dokładniej dojrzeć co się dzieje.

Otyły strażnik miejski, wrzeszcząc coś niezrozumiale i z trudem przeciskając się obok przechodniów, wskazywał zakutaną w burą opończę sylwetkę. Uciekinierka zaś zwinnie, z akrobatyczną gracją przemykała obok zdezorientowanych mieszkańców Marienburga, kierując się w stronę jego zacisznego schronienia! Lauengram zaklął pod nosem, usuwając się w cień, lecz uważnie nasłuchując. Tupot podkutych buciorów straży był coraz bliższy… I wtedy tuż obok niego przemknęła w dzikim pędzie szczupła, szara sylwetka. Mężczyzna drgnął, niemile zaskoczony, bowiem w ogóle nie usłyszał odgłosu jej kroków! Zwolniła tylko na ułamek chwili, by obejrzeć się przez ramię, czy pościg za nią podąży. Miała ciemną cerę, być może była Tileanką, lub Estalijką… Ale tylko tyle zdążył zaobserwować. Niemal od razu znów zaczęła biec, lecz poprzez mdlący odór zastałej, stęchłej wody młody mężczyzna wychwycił słodki zapach… Jaśminu? Trwało to ułamek sekundy, potem dziewczyna pobiegła dalej, skręcając w najbliższą uliczkę, przynajmniej na chwilę umykając pogoni.

Lauengram w pierwszej chwili odetchnął. Strażnicy zapewnie go miną, nie zaszczycając nawet spojrzeniem… Jednak po chwili zastanowienia uznał, że nigdy nie lubił straży miejskiej. Dziewczynie udało się ich na chwilę zmylić, choć zapewne nie na długo. Niewiele się nawet pomylił, bowiem już po chwili do uliczki wpadli strażnicy, rozglądając się nerwowo na wszystkie strony. Nieufnym wzrokiem obrzucili Lauengrama, którzy równie nieprzychylnie zerkał na nich spod ronda kapelusza.

Było ich trzech. Pierwszy miał oznaczenia sierżanta, był już starszy, niski i okrągły jak piłka - jego dwaj podwładni zapewne go tu dotoczyli, bo dobiec sam nie miał prawa. Na jego nalanej twarzy, niczym rosa na bladym liściu łopianu, perliły się krople potu. Drugi był młodszy, śmiertelnie blady i chyba nieco zabobonny, bo ściskał w ręku symbol Mannana, bóstwa morza. Trzeci był niskim, nerwowym facecikiem, który łypał na prawo i lewo szczurzymi oczkami. Przez chwilę rozglądali się w milczeniu, jakby rozważając czy warto interesować się skromną osobą przypadkowego przechodnia w sposób uprzejmy, czy od ręki dać mu w łeb. Uznali chyba jednak, że bić nie warto i poszli dalej. Wtem jeden z mundurowych, Szczurek, jak w myślach nazwał go Lauengram, ruszył w stronę zaułka, w którym zniknęła tajemnicza uciekinierka.

Młody przemytnik długo się nie zastanawiał, choć właściwie sam nie znał powodu, dla którego tak przejął się tym zdarzeniem. Uznał jednak, że powinien zrobić cokolwiek. Udał więc, że usiłuje przejść, manewrując tak, by przypadkiem potrącić tłuściutkiego dowódcę.

- Uważaj jak łazisz, włóczęgo! - syknął rozzłoszczony strażnik, mierząc Lauengrama złym spojrzeniem. Szczurek odwrócił się gwałtownie, a jego dłoń mocniej zacisnęła się na halabardzie. Najmłodszy ze strażników zbladł tylko jeszcze bardziej, z napięciem oczekując na rozwój wypadków. Wszyscy patrzyli na tego bezczelnego młodzieńca.

Lauengram uśmiechnął się. Sukces!

- A cóż to, porządnych ludzi się czepiacie? I wyzywacie od włóczęgów? Jak się wasz kapitan dowie… - powiedział z zaczepną nutką w głosie.

- Grozicie mi? - warknął strażnik, który za punkt honoru postawił sobie najwyraźniej odbicie swojego życiowego niepowodzenia na przypadkowym przechodniu, lecz Lauengram z satysfakcją podjął wyzwanie. Przecież na to właśnie liczył; że wkurzeni ucieczką swej ofiary strażnicy będą bardziej skorzy do kłótni, a co za tym szło, do odwrócenia ich uwagi. Młodzieniec uniósł brwi, wyglądając na niewzruszonego uwagą. On i strażnik mierzyli się chwilę spojrzeniem. Wysoki, młody człowiek prezentował się jednak znacznie lepiej od zaniedbanego jegomościa w średnim wieku, który po dłuższej chwili odwrócił wzrok i pominął dodanie kolejnej obelgi.

- Grozisz mi? - powtórzył, lecz jakby ciszej i nieco mniej pewnie.

- Gdzieżbym śmiał odgrażać się stróżom prawa. - uśmiechnął się szeroko i przyjaźnie Lauengram, czym zbił grubaska z tropu. Nie chciał prowokować bójki, bo strażników było trzech. Podejrzewał, że bez problemu dałby sobie z nimi radę, nie chciał jednak dodatkowych kłopotów. Miał zamiar jedynie odwrócić uwagę od ich potencjalnej ofiary. Na jego szczęście strażnik okazał za głupi by pojąć ideę ironii, bo pokiwał głową z satysfakcją i zapytał.

- Widziałeś, żeby ktoś tędy biegł?

- Tak, ale potem podążył w ten labirynt ulic i tyle go widziałem. - bez mrugnięcia okiem skłamał mężczyzna.

- To lepiej miej oczy szeroko otwarte. To kobieta. Elfka… - strażnik splunął. - Te, jak jej tam… Drechi? - podrapał się po głowie. Lauengram zmarszczył brwi. W pierwszej chwili chciał poprawić go, bo wiedział, o co, czy raczej, o kogo chodzi. Druchii - osławieni wojownicy i budzące postrach Wiedźmy. Ugryzł się jednak w język, bowiem taka wiedza mogła mu ściągnąć na głowę tylko kłopoty. stwierdził po chwili, dochodząc do wniosku, iż było niezwykle mało prawdopodobne, aby ścigana dziewczyna rzeczywiście była mroczną elfką. Druchii unikały ludzkich osiedli, a jeśli sytuacja zmuszała ich do wejścia do miasta, nigdy nie pozwalały przyłapać się samotne. Osamotniony mroczny elf, kobieta na dodatek, w Marienburgu byłaby ewenementem.

- Musiała być strasznie niebezpieczna skoro trzech takich zuchów jak wy ją goniło. - stwierdził po chwili.

- A ba! - uderzył się w pierś sierżant, któremu pojęcie sarkazmu najwyraźniej było obce.

- Ktoś musi dbać o to miasto i spokój jego mieszkańców!

- Oczywiście. - kiwnął głową przemytnik, ale był to gest na odczepnego. Musiał przyznać, że ci trzej kretyni rozpalili jego ciekawość względem tajemniczej postaci, którą ścigali. Która bowiem z cieszących się złą sławą Wiedźm dałaby się przegonić po mieście zwykłym chłopkom w mundurach? Pewnie ci idioci pomylili Wiedźmę ze zwykłą elfką. Dla nich wszystko, co miało uszy w szpic mogło być druchii.

- Uważaj na tę diablicę, czar jaki rzuci i po tobie. - wtrącił trwożliwie ostatni z mundurowych, ten najmłodszy. Rozglądał się przy tym strachliwie, jakby w obawie, by straszliwa elfia czarownica nie rzuciła na niego jakiejś klątwy. ‘Szczurek’ klepnął go w plecy, rzucając mu pełne pogardy spojrzenie, które miało przywrócić młodzika do pionu. Zamiast tego chłopak skulił się, wciskając głowę w ramiona i wyglądał jeszcze mizerniej. Lauengramowi po raz pierwszy w życiu żal było jakiegoś strażnika.

Pozostali natomiast przejrzeli jeszcze pobieżnie okoliczne zakamarki i odeszli, rzucając na odchodne przemytnikowi spojrzenie, które w jego mniemaniu było groźne, Lauengramowi zaś skojarzył się z psem, który spod stołu warczy na wrogiego mu człowieka. Młody mężczyzna nie przejął się tym zupełnie, a gdy tylko strażnicy znikli mu z oczu, ruszył w stronę uliczki, do której wbiegła dziewczyna. Na wszelki wypadek wyciągnął pistolet i zajrzał do zaułka.

Był ciemny, pełen połamanych desek, oraz cuchnących szmat. Chyba przez to w pierwszym momencie jej nie zauważył, ale już drugie spojrzenie ujawniło, gdzie skryła się uciekinierka. Zdradziła ją jasna, prawie biała plama włosów. Klęczała przycupnięta za stosem zbutwiałych beczek, oparta bokiem o mur, oddychała ciężko i nierówno. Rzeczywiście mogła być elfką, bądź półelfką, bo spomiędzy kosmyków niesfornej czupryny dostrzegł spiczasto zakończone ucho. Zaskoczył go także fakt, że dała się podejść… Słuch jednak miała dobry, bo gdy odciągnął kurek od pistoletu, odwróciła się gwałtowanie, sięgając za plecy.

- Nie rób tego. - powiedział miękko. - Nie chcę cię zastrzelić, ale zrobię to, jeżeli będę musiał.

Dziewczyna jęknęła tylko w geście rezygnacji, odwracając ku niemu szczupłą twarz. I musiał przyznać strażnikowi rację, bo choć nieco sponiewierana, gdyby chciała i dano jej szansę, mogłaby rzucić urok na każdego mężczyznę. Bez pomocy magii.

Miała regularne rysy twarzy i ciemną karnację. Lekko wystające kości policzkowe nadawały jej największemu atutowi, ogromnym oczom w kolorze fiołków, kształt migdałów. Jeśli zaś reszta dorównywała temu, co widział…

- Nie jesteś ze straży… - nie spytała, lecz stwierdziła.

- Celne spostrzeżenie. - pokiwał głową.

- Jeśli chcesz mnie zaprowadzić do wieży, to może lepiej będzie jak pociągniesz za spust. Patrzyła z rezygnacją, lecz nie na niego, a na lufę pistoletu. Mówiła Wspólnym nieźle, z mocnym śpiewnym akcentem, który nieco utrudniał zrozumienie słów.

- Nie kuś. - ostrzegł, widząc determinację na jej twarzy, oraz dłoń ponownie podążającą za plecy, w stronę paska z bronią. Najwyraźniej gotowa była podjąć ryzyko… - Nie chciałbym zrobić ci krzywdy.

- To po co we mnie mierzysz? - zmrużyła oczy.

- Dla własnego bezpieczeństwa. - wyjaśnił spokojnie przemytnik. - Nie jestem twoim wrogiem. Gdybym chciał, żeby cię znaleźli, to po prostu poszedłbym dalej.

- Nie rozumiem… - dziewczyna wydawała się zbita z tropu.

- Czemu cię ścigali? - zmienił temat.

- Bo mam uszy w szpic i ciemną skórę. - skrzywiła się nieznacznie. - Nie odpowiedziałeś.

- Obiecaj, że nie wbijesz mi noża pod żebro, to podejdę bliżej.

Dziewczyna milczała chwilę, patrząc na niego szeroko otwartymi oczyma, w których teraz, zamiast nieufności, malowało się zdumienie. Wahała się.

- Obiecuję… - powiedziała po chwili niepewne mierząc go spojrzeniem fiołkowych oczu.

- Mam cię jednak na widoku. - ostrzegł Lauengram. Wydawało się jednak, że elfka mówi szczerze. Schował broń i ostrożnie podszedł do niej na wyciągnięcie ręki. Stała spokojnie, z rękoma wzdłuż ciała. Nie drgnęła nawet, gdy wyciągnął ręce i nałożył jej na głowę kaptur poszarpanej opończy. Widok musiał być jednak raczej marny, więc po chwili wahania zdjął własny płaszcz i łagodnym ruchem okrył jej ramiona. Drgnęła pod jego dotykiem, jak szczeniak, którego bito zbyt często.

- Dlaczego…? - szepnęła, odwracając się ku niemu, wtulając się w czysty płaszcz. Lauengram sam się chwilę nad tym zastanawiał.

- Intuicja. - mruknął w końcu. - Chodź, wyglądasz, jakbyś od dwóch dni nie widziała ciepłego obiadu, a balii od tygodnia… - zmienił temat, nie mając najmniejszego zamiaru tłumaczyć się przed nią z czegoś, czego sam do końca nie rozumiał. Zabieranie kompletnie obcej kobiety do siebie… Czyste wariactwo!

Z drugiej strony trzeba byłoby mieć serce z kamienia, by nie zlitować się na tym pokazowym zbiorem siedmiu nieszczęść. Wyraźnie zmęczona, brudna i zrezygnowana. Nie chciał jednak, by współczucie przysłoniło mu zdrowy rozsądek. Uważnie ją obserwując, lekko popchnął elfkę ku wyjściu. Zanim jednak wyszli, dziewczyna nagle zatrzymała się, zerkając przez ramię. Na jej twarzy gościł nikły uśmiech.

- Sana… - powiedziała krótko. Mężczyzna rzucił jej pytające spojrzenie.

- Mam na imię Sana. - wyjaśniła.

- Ach… A ja Lauengram. - odparł, nieco zażenowany, że nie przedstawił się wcześniej. Cóż, okoliczności były dosyć nietypowe, nie było czasu na uprzejmości. - A teraz już chodźmy. Tutaj nie jest zbyt bezpiecznie. - pośpieszył ją. Dziewczyna tylko skinęła w odpowiedzi głową, nie stawiając już żadnego oporu, gdy delikatnie, ale stanowczo młody mężczyzna wyprowadził ją z zaułka.

Lauengram przeprowadził ją przez dzielnicę dłuższą, bardziej krętą, ale mniej uczęszczaną i bezpieczniejszą drogą. Pół godziny później byli w pokoju, który mężczyzna wynajął na czas pobytu w mieście. Sana, ku zaskoczeniu młodego przemytnika, zachowywała się całkiem normalnie, choć rzeczywiście wyglądała jak pokazowy przykład druchii; ciemna cera, szare włosy, wielkie błyszczące oczy, smukła figura. Nie zachowywała się jednak jak Wiedźma. Co więcej, wyglądała raczej mizernie, jakby od kilku dni nic nie jadła i niewiele spała. Zdawała się krucha, delikatna i zupełnie niegroźna, jak bezpański szczeniak, ale mężczyzna podejrzewał, że i tak potrafiłaby być zrobić komuś krzywdę. Dziewczyna tymczasem jakby nie zdając sobie sprawy z obaw nowego towarzysza, doprowadzała się do porządku, czesząc mokre po kąpieli włosy. Lauengram stwierdził, że nie były szare, ale białe, zaś cera miała ładny, jasnobrązowy odcień. Ubranie nie nadawało się chwilowo do noszenia, więc mężczyzna zwyczajnie dał jej jedną ze swoich koszul. Wyglądała na dziewczynie bardziej jak sukienka, ale była o niebo lepsza od znoszonych ubrań, w których ją tu przyprowadził.

W międzyczasie kazał przynieść obiad dla dwóch osób i butelkę lekkiego wina. Sana, choć początkowo nieufna, na widok ciepłego posiłku nieco zmiękła. Nie wyglądała na biedną, jej stare ubranie było porządnie uszyte, z dobrej jakości materiałów, tylko mocno wygniecione i przybrudzone. Przy pasie miała sakiewkę, w której coś brzęczało i chrzęściło. Wprawne ucho przemytnika rozpoznało monety i kamienie jubilerskie, miała więc gotówkę i to niemało - z jakiegoś powodu jedynym problemem było jej wydanie. Zjedli w milczeniu siedząc obok siebie na łóżku, pokoik bowiem był raczej mały. Po posiłku Lauengram nalał wina, postanawiając rozwiać nieco aurę tajemniczości nietypowego gościa. Sana, owinięta kocem, podziękowała mu z oszczędnym uśmiechem, nieśpiesznie popijając wino ze skórzanego kubeczka.

- Nie obraź się, ale wcale nie dziwię się tym strażnikom, że wzięli cię za druchii. Wyglądasz, wypisz wymaluj, jak jedna z Wiedźm. Różnicę widzę taką, że włosy masz ścięte.

- I nie mam czerwonych źrenic. - pokiwała głową, nieco zaskoczona. - Potrafisz odróżnić elfa od druchii, jestem pod wrażeniem.

- W sumie to jest między druchii, a tobą taka różnica jak między mną i Norsmenem. Odmienny temperament, inne karnacja, religia i język. Mam rację?

- Masz. - pokiwała głową. - Popełniłeś tylko jeden błąd.

- Zawsze chętnie nauczę się czegoś nowego. - zasalutował jej kubkiem. - Jaki?

- Powiedziałeś „między druchii, a tobą”. - dziewczyna wpatrywała się w niego swoimi fiołkowymi oczami, wahając się, czy podjąć wątek. W końcu jednak przełamała się.

- Powinieneś raczej rzec „między elfem, a tobą”. Ja naprawdę jestem mroczną elfką. - umilkła po tym stwierdzeniu, nerwowo obracając w ręku kubek. Przemytnik chwilę wpatrywał się w nią, zaskoczony szczerym aż do bólu stwierdzeniem. Po chwili potrząsnął głową.

- Mówisz poważnie?

- Rzadko mówię niepoważnie.

- No cóż, to… - Lauengram odgarnął z czoła nieposłuszne kosmyki, szukając odpowiedniego do sytuacji słowa. - Nieoczekiwane.

- Czemu? - elfka przechyliła lekko głowę, jakby bawiło ją zakłopotanie jej przypadkowego wybawiciela.

- Druchii nie podróżują samotnie, szczególnie kobiety. Ludzie was się boją i nienawidzą.

- Ty też? - zmrużyła oczy stosownie do użytego przez niego określenia.

- Zależy od sytuacji. - odparł, wzruszając ramionami.

- Łatwo przeszedłeś nad tym do porządku dziennego. - zauważyła ostrożnie, naciągając koc głębiej na ramiona, jakby przypomniała sobie, że nie należało mu ufać, a koc mógłby ją ochronić.

- Jesteś samotną kobietą. Być może druchii, ale samotną i wyczerpaną. Mroczne elfy słyną z wielu nieprzyjemnych cech, tymi małymi piąstkami niewiele byś zdziałała.

- Więc sądzisz, że jestem bezbronna? - uśmiechnęła się słodko, ale mina zaraz jej zrzedła, bowiem w odpowiedzi Lauengram wskazał, gdzie leżała jej broń. Dopiero teraz dziewczyna przypomniała sobie, jak podczas przebierania się niefrasobliwie odłożyła sztylet na stojący na drugim końcu pokoju stół.

- Punkt dla mnie. - pozwolił sobie na nikły uśmiech. - Wyjaśnij mi coś jednak. Nie mogłaś zrobić tamtym strażnikom kilku nieprzyjemnych rzeczy, z jakich słyną Wiedźmy? Nie musiałabyś się chować jak zaszczuta kotka po śmierdzących zaułkach.

- Nie jestem Wiedźmą. Nie potrafię posługiwać się magią. - przyznała cicho, spuszczając wzrok. - Gdybym zaś wyciągnęła broń roznieśliby mnie na halabardach. Względnie ktoś wpadłby na pomysł, by użyć kuszy.

- Mądra decyzja w takim razie. - pokiwał głową, rozumiejąc już choć część historii.

- Dlaczego mnie przed nimi ukryłeś? A teraz zabrałeś do siebie…? - spytała w końcu. Patrzyła mu prosto w oczy, jakby usiłowała doszukać się w nich podstępu lub kłamstwa. Lauengram nie odwrócił wzroku, odważnie odwzajemnił spojrzenie.

- Nie lubię mundurowych. - odparł spokojnie. - I sądziłem… że jesteś kimś nieco innym. - przyznał po chwili lekko zażenowany.

- Zaraz zacznę podejrzewać, że pomoc nie była bezinteresowna. - mruknęła spoglądając na niego spode łba, machinalnie otulając się szczelniej kocem. Lauengram przez chwilę patrzył na nią, jakby się nad czymś zastanawiał,

- Wiesz, właściwie to mogłabyś się w jakiś miły sposób odwdzięczyć. - powiedział nagle. Sana wstrzymała oddech.

- Co? - przez ułamek sekundy zastanawiała się, co powinna zrobić. Uciekać? Dać mu w pysk i wyjść? Spojrzała na sztylet, lecz ten leżał poza jej zasięgiem.

Zanim jednak zdołała coś wymyślić, siedzący pół metra od niej młodzieniec pochylił się lekko. Jedną dłoń położył na jej talii, drugą musnął skórę szyi.

W pierwszej chwili chciała go odepchnąć, ale zawahała się… I wtedy, zamiast spodziewanego popchnięcia na pościel poczuła, jak mężczyzna delikatnie uszczypnął ją w policzek! Sana gwałtownie wciągnęła powietrze w płuca. Lauengram zaś zaczął się śmiać! Elfka z niedowierzaniem patrzyła jak ten młody człowiek przez chwilę śmiał się, by potem obdarzyć kompletnie zdezorientowaną dziewczynę rozbawionym spojrzeniem ciemnobłękitnych oczu.

- Tu… - powiedział po chwili, palcem dotykając policzka. Przez chwilę nie pojmowała, o co mu chodzi. Zrozumiała, gdy powtórzył gest.

- Zażartowałeś sobie ze mnie! - stwierdziła, a jej oczy pociemniały z gniewu.

- Nie mogłem się powstrzymać… - odparł, niemalże ze łzami śmiechu w oczach.

- Ale po co? - Sana, widząc w jego oczach rozbawienie, uspokoiła się nieco. Nadal jednak czuła się urażona jego żartem.

- Byłaś spięta, jakbyś sądziła, że chcę cię zamordować.

- Mroczne elfy oceniają innych własną miarką. - skrzywiła się lekko.

- Nie wiedziałem, że jesteś druchii, a gdy się dowiedziałem było już za późno. - wzruszył ramionami - No, ale ja czekam. - przypomniał przemytnik i przechylił lekko głowę.

Sana odetchnęła, po czym uśmiechnęła się i pochyliła, całując go delikatnie w policzek. Choć na twarzy miał dwu lub trzydniowy zarost, nie kłuł jednak, był przyjemnie miękki.

- Dziękuję… - powiedziała cicho, a jemu wydało się, że elfka lekko się rumieni?

- Zawsze jestem gotów ocalić damę z opresji. I wiesz co?

- Hm?

- Masz ładne nogi. - powiedział i wtedy zdała dobie sprawę, iż siedzi nieomal do niego przytulona. Poczuła się jeszcze bardziej niezręcznie, gdy zauważyła, że koc zsunął jej się z nóg, a na wpół rozpięta koszula odsłoniła obojczyk i ramię. Lauengram roześmiał się raz jeszcze, radośnie i szczerze niczym dziecko, naciągnął jej ubranie na ramię i usiadł naprzeciwko. Łobuzerski uśmiech jednak nie schodził z jego ust.

- Od razu lepiej. - pokiwał głową. - Wyglądałaś jak siedem nieszczęść.

- I to pewnie dlatego mnie uratowałeś, co? - mruknęła, dopinając guziki, by ubranie nie płatało więcej figli. Była mu zobowiązana za ratunek i schronienie, ale wrodzona nieufność powoli brała górę nad wdzięcznością. Mężczyzna rzucił jej tajemnicze spojrzenie.

- Nie, przyjaciel mi wywróżył, że wkrótce spotkam kogoś niezwykłego. I oto proszę, jesteś ty. Bardziej niezwykłej osoby spotkać nie mogłem. - Lauengram posłał jej szeroki uśmiech.

- Żarty sobie ze mnie stroisz?

- Gdzieżbym śmiał!

- To twój przyjaciel jest wróżbitą?

- Tak jakby, ale głównym powodem był fakt, że byłaś samotną, ściganą kobietą.

- Nie bałeś się, że wbiję ci sztylet w plecy?

- Miałem cię na muszce pistoletu, możesz mi wierzyć, że byłbym szybszy.

- Wierzę. - pokiwała z rezygnacją głową, ręką poprawiając rozczochrane włosy. - Słuchaj, nie chcę się narzucać, ale mógłbyś wyświadczyć mi przysługę?

- Prosić możesz zawsze.

- W karczmie na pewno jest jakaś praczka, albo służąca… - wzrok elfki spoczął na kupce jej ubrań, rzuconych niedbale na podłogę. - Byłbyś tak miły i oddał moje ubrania, żeby je wyprała? Reszta moich rzeczy została w poprzedniej karczmie i chyba ich już nie odzyskam. To moja jedyna zmiana ubrań… A w twojej koszuli daleko nie zajdę. - elfka przekrzywiła figlarnie głowę i rozłożyła ramiona, prezentując się w całej okazałości. Nie ulegało wątpliwości, że koszula Laiengrama nie jest kreacją na wyjście z domu; sięgała dziewczynie zaledwie do połowy ud.

- Może i nie, ale wyglądasz niezwykle interesująco. - przyznał z rozbrajającym uśmiechem. Sana parsknęła cicho.

- Rozmawiasz w ten sposób z każdą kobietą?

- Możesz mi wierzyć na słowo, że nie. Czasem tylko lubię się droczyć.

- A może ja nie mam poczucia humoru? Może naprawdę jestem typową druchii? - spojrzała na niego wyzywająco, zadzierając głowę. Tym razem to on parsknął.

- A jednak masz poczucie humoru, niczego sobie w dodatku. - a gdy na twarzy dziewczyny zobaczył kompletny brak zrozumienia, wyjaśnił. - Gdybyś była modelową Wiedźmą, nie siedziałabyś półnaga w pokoju przygodnie napotkanego mężczyzny, prosząc by zaniósł twoją jedyną zmianę ubrań do uprania.

- Punkt dla ciebie, Lauengram. - pokiwała głową, a po chwili wahania zebrała do kupy swoje ubrania. - Będziesz tak miły? W sakiewce mam trochę pieniędzy, wystarczy…

- Spokojnie, nie zamierzam im tu płacić za cokolwiek z góry. - skrzywił się nieznacznie, dając jasno do zrozumienia, co sądzi o uczciwości właściciela lokalu. - Nie martw się, zaraz to załatwię. Zostań tutaj. - powiedział, potem wziął od niej zawiniątko i już miał wyjść, gdy zawołała go po imieniu.

- Coś jeszcze?

- Tak jakby. Dziękowałam ci już?

- Chyba tak.

- Nie szkodzi… Dziękuję, Lauengram. - powiedziała cicho, uśmiechając się do niego, zupełnie inaczej niż wcześniej, jakby łagodniej i bardziej prawdziwie. Pokiwał głową.

- Żaden problem, zawsze do usług. - odwzajemnił uśmiech i skłonił się, nieco parodiując dworski ukłon. Potem wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Sana naciągnęła na ramiona koc. Z trudem zmuszała się, by trzymać oczy otwarte. Nie powiedziała tego swemu nieoczekiwanemu wybawcy, ale chowała się po mieście od dwóch dni, szukając okazji, by wymknąć się z niego i nie dać się przy tym schwytać straży.

Dziewczyna westchnęła cicho i wygodniej ułożyła się na łóżku, podkładając ramię pod głowę. Myślała nad tym, co ją dziś spotkało, czy raczej, kto.

Lauengram. Młody mężczyzna zaintrygował ją. Mimo początkowej nieufności nie odebrał jej broni, zabrał ją do siebie, dał schronienie. W jej rodzinnym mieście mówiono ludziach z pogardą. Twierdzono, że gdyby nie to, że mnożą się jak szarańcza byliby jak zwykłe szkodniki w przydomowym ogródku. Bardzo dobrze zapamiętała te lekcje, lecz szybko musiała stawić czoła prawdzie. Z jednej strony ludzie potrafili być równie okrutni i nieustępliwi jak druchii, z drugiej byli w stanie zrobić coś równie głupiego, jak pomoc kompletnie nieznajomej osobie. Mężczyzna wiele ryzykował pomagając jej ze strażnikami oraz zabierając ją do siebie. Żaden druchii by tak nie postąpił, jej zapewne też nie przyszłoby do głowy tak się zachować. Na szczęście jednak Lauengram nie był, jak każdy druchii… Inaczej ona byłaby albo martwa, albo właśnie szykowałaby się na stos, albo…

Sana gwałtownie odwróciła się na bok. Nie było żadnego ‘albo’. Była tutaj, w cichym pokoju portowej karczmy, z dala od zagrożenia - przynajmniej na jakiś czas. I choć wiedziała, że powinna być czujna, nie potrafiła przezwyciężyć ogarniającego ją uczucia senności. Od chwili, gdy uciekła z poprzedniej karczmy, czyli od dwóch dni, nie jadła i nie spała. I chociaż szorstka pościel drapała, dziewczyna już wkrótce usnęła…

Nie obudziło jej nawet wejście do pokoju Lauengrama, który ze zdziwieniem stwierdził, że choć nie było go zaledwie kilka chwil, elfka śpi w najlepsze.

‘Ciekawe…’ pomyślał. Nie sądził, że elfy zwyczajnie śpią. Słyszał, że zapadają raczej w pewnego rodzaju letarg i…

Zresztą, jakie to miało teraz znaczenie? Chyba żadnego, dziewczyna była wyczerpana i należał się jej odpoczynek. Początkowo chciał z nią porozmawiać, być może dowiedzieć się czegoś na jej temat, lecz uznał, że lepiej będzie, jeśli odzyska siły. Jej ubrania i tak nie będą gotowe wcześniej niż na rano, a on nie miał zamiaru wypraszać jej tylko w koszuli.

Poza tym… wyglądała tak krucho, że tylko ktoś kompletnie bez serca mógłby chcieć ją teraz budzić. Westchnął jedynie, rozkładając na podłodze podróżną derkę, myśląc o konieczności spędzenia kolejnej nocy na twardym i raczej chłodnym posłaniu. W porównaniu z traktem niewielka różnica, jeśli nie liczyć dachu, który chronił przed deszczem. Zaraz jednak się rozchmurzył, patrząc na drugą stronę tej niecodziennej sytuacji. Nie należał do osób, które lubiły narzekać na wszystko, co je spotyka w życiu. Ponadto, niecodziennie gości się u siebie mroczą elfkę.

Następny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Arleen : 2007-10-17 14:48:41
    Shades of Grey - Podziękowania i wyjaśnienie

    Na początek: dziękuję za komentarz i przychylne słowa :hug:

    Morf_GM napisał(a):
    Wielka szkoda, że to "utwór niedokończony". Taka sierota porzucona przez matkę zaraz po urodzeniu. A przecież mogła wyrosnąć na świetną historię, co sugeruje choćby "rozdział 1" w tytule.

    Być może pomieszałam kategorie, plannuję jednak dodać kilka roździałów dalej - całość jest jednak jeszcze w powijakach, bo wrzuciłam z ciekawości, czy kogoś to zainteresuje ;)

    Miło się zaskoczyłam :)

  • : 2007-10-17 09:06:52
    Shades of Grey

    Przeczytałem z wielką przyjemnością: własnie tak powinny zaczynać się historie z gatunku warhammerskiego płaszcza i szpady.

    Od razu przedstawiałaś dwójkę bohaterów, miedzy którymi mogłoby dojść do ciekawych i niewątpliwie burzliwych relacji. Lauengram jawi mi się jako typ samotnika, który raz zrobił coś wbrew koronnej zasadzie "niemieszamsięwnieswojesprawy"i uruchomił tym samym lawinę wydarzeń, które niechybnie wymkną się spod kontroli. I będą kanwą opowieści. Lubię takie postaci.

    Wielka szkoda, że to "utwór niedokończony". Taka sierota porzucona przez matkę zaraz po urodzeniu. A przecież mogła wyrosnąć na świetną historię, co sugeruje choćby "rozdział 1" w tytule.

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu