Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Shades of Grey (Odcienie szarości)

Companions...

Autor:Arleen
Korekta:feroluce
Redakcja:IKa
Serie:Warhammer Fantasy, Forgotten Realms
Gatunki:Fantasy, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2007-12-12 19:52:43
Aktualizowany:2008-04-24 14:35:16


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Nat dawno nie był w Marienbergu, przez co odnalezienie lokalu w plątaninie portowych uliczek zajęło mu trochę czasu W karczmie, w której miał się spotkać z przyjacielem, piwo rozcieńczali tylko trochę, żarcie mieli niezłe i wcale czyste łóżka. Przede wszystkim jednak nie liczyli sobie wiele za te drobne przyjemności, co sprawiało, że miło było się tu zatrzymać na parę dni i odetchnąć po podróży. Z tego powodu lokal był dość popularny, przez co tłoczny i gdy tylko znalazł się w środku otoczył go gwar rozmów klientów, głównie mieszczan i rzemieślników. Choć na co dzień Nathaniel nie przepadał za zatłoczonymi miejscami - uważał, że to część jego elfiego dziedzictwa, nie zaś zwykła klaustrofobia - tłum i głośne rozmowy podziałały na roztrzęsionego wróżbitę niczym balsam. Wciąż był roztrzęsiony po spotkaniu z druchii, w uspokojeniu skołatanych nerwów pomogła myśl o ogromnym, wypełnionym po brzegi kuflu. Swoją drogą sądził, że oni się nie pokazują w Marienbergu i do głowy by mu nie przyszło, że może tu się na któregoś napatoczyć. Niech no tylko opowie Lauengramowi! Nie uwierzy.

Choć powinien być w mieście od blisko tygodnia, nie przejmował się spóźnieniem. Znając Lauengrama to i tak przemytnik miał przez te parę dni pełne ręce roboty. Zanim rozstali się w Bretonii, Lauengram zgodził się przeprowadzić przez góry karawanę przemytniczą, do Marienburga zaś wrócił po odbiór reszty zapłaty za wykonane zadanie. Właściwie to Lauengram częściej służył zorganizowanym szajkom za przewodnika po najbezpieczniejszych trasach przez góry niż sam organizował takie wyprawy. Ryzykował jednak dokładnie tym samym co reszta, bo rygorystyczne prawo Imperialne egzekwowało niezwykle surowe kary za przemyt, włącznie z szubienicą. Lauengram jak dotąd, czy to dzięki szczęściu, czy umiejętnościom, nie wpadł z ręce straży granicznej i cieszył się w imperialnym półświatku zasłużoną opinią.

Wróżbita wygodnie rozsiadł się przy jednym ze stołów i rozejrzał się po głównej sali, wzrokiem szukając znajomej sylwetki przyjaciela. Zbliżała się pora obiadowa, zapach gotującej się strawy nęcił i jeśli Lauengram tu jest, to Nat nie wątpił, że tutejsza kuchnia wywabi z pokoju jego. W sumie mógł spytać karczmarza, czy ktoś podobny do przemytnika wynajął pokój, ale wróżbita za dobrze znał tutejszego właściciela. Musiałby mu zostawić napiwek, a wolał kupić sobie drugie piwo i przy nim poczekać na przyjaciela. Oczywiście istaniała szansa, że jeszcze tu nie dotarł, ale Nathaniel uznał, że jest raczej nikła i najlepiej będzie chwilę tu posiedzieć.

Jak się prędko okazało nie pomylił się, bo niecałe pół godziny później na schodach pojawiła się znajoma szczupła sylwetka. Wróżbita wstał, machając ręką.

- Wesoły! - krzyknął. Młody przemytnik także go zauważył i podszedł do niego, kręcąc głową, Nathaniel bowiem często nazywał go właśnie w ten sposób:; ‘Wesoły’. Przydomek ten był skrótem od sarkastycznego przezwiska nadanego mu niegdyś przez dawnych towarzyszy.

- Nat! Już myślałem, że się nie zjawisz. Masz pięć dni spóźnienia. - Lauengram serdecznie uścisnął towarzysza, a Everglade machnął lekceważąco ręką.

- Wiesz jak to jest…

- Domyślam się, że gdzieś mieli nie rozcieńczone piwo i golonkę. - uśmiechnął się mężczyzna, znając przyjaciela i jego słabości.

- Oj tam, zaraz nie rozcieńczone… - Nat zrobił znaną już przemytnikowi minę niewiniątka, co oznaczało, że Laeungram się nie pomylił. Nie miał zamiaru robić przyjacielowi wyrzutów. Jego spóźnienie było mu nawet na rękę, bo miał czas na uporządkowanie kilku nie cierpiących zwłoki spraw…

- Opowiadaj co się działo! - zagadnął.

- Będzie na to masa czasu, najpierw pozwól, że się ogarnę i zostawię bagaże. - Nathaniel wymownie skinął głową w stronę plecaka.

- Jasne, nie krępuj się. Ja zamówię obiad. Pierwszy pokój po lewej. - wskazał Lauengram, natychmiast kierując uwagę na dziewkę służebną, która wcisnęła się między niego i Nata. Przemytnik nie wiedział zaś, czy usiłowała zwrócić jego uwagę na swój spory dekolt, czy jedynie pytała, czy ma przynieść posiłek do pokoju, czy może zastawić stół.

- Postawić trzecie nakrycie?

- Trzecie? - mruknął mężczyzna i zaraz przypomniał sobie o jeszcze jednej sprawie, o której wróżbita powinien był koniecznie się dowiedzieć, zanim wejdzie do pokoju. Przemytnik wychylił się nieco, zerkając w stronę wejścia.

- Nahaniel? Jeszcze jedno… - krzyknął, ale było już za późno. Wróżbita właśnie zamykał za sobą drzwi i Lauengram zdążył tylko zakląć pod nosem, gdy z pokoju dało się usłyszeć zduszony okrzyk. Mężczyzna, klnąc pod nosem na swoje roztargnienie, wpadł za nim po schodach, ignorując zaczepkę karczmarza. Błyskawicznie otworzył drzwi, zwinnie wślizgując się do pokoju i natychmiast zamykając wejście za sobą… i omal nie parsknął śmiechem. Sytuacja którą zastał skłaniała raczej do śmiechu, niż obaw. Zaskoczona przez obcego mężczyznę druchii mogła zrobić wróżbicie krzywdę. Na szczęście pomyślała, zanim zrobiła cokolwiek głupiego. Nathaniel zaś stał w rogu pokoju, trzymając dłoń na rękojeści sztyletu, szeroko otwartymi oczyma wpatrując się w drugą obecną w pomieszczeniu osobę, zapewne ostatnią, jakiej mógłby się tutaj spodziewać.

- Wesoły, to… to jest… - wyrzęził wróżbita, zerkając to na przyjaciela, to na gotową do skoku elfkę stojącą w drugim rogu pomieszczenia i trzymającą rękę za plecami.

- Tak, to jest druchii. Ale spokojnie, Sana nic ci nie zrobi. Prawda? - zerknął na elfkę, która od niechcenia kiwnęła głową. - Wybacz, nie zdążyłem ci powiedzieć, a powinienem był o tym pamiętać. - przemytnik uśmiechnął się przepraszająco.

- A żebyś wiedział, że powinieneś! - wrzasnął z wyrzutem wróżbita. Opuścił dłoń z rękojeści, wierząc w zapewnienie przyjaciela, ale nieufnie zerkając na egzotyczną dziewczynę, która jeszcze chwilę temu była zapewne gotowa wypatroszyć go jak pstrąga. Nat bowiem nie wątpił, iż za plecami kobieta miała jakiś morderczy puginał i nie zawahałaby się sprawdzić jego ostrości na jego skromnej osobie.

- Sana od paru dni jest… no, powiedzmy, że moją towarzyszką i…

- No, chłopie. - przerwał mu Nat. - Gust zawsze miałeś nader oryginalny, ale o skłonności samobójcze cię nie podejrzewałem. - Nat zerknął na elfkę, która także się rozluźniła i obserwowała ich z założonymi na piersi rękoma.

- Włóczę się czasem z tobą, co musi oznaczać, że lubię kłopoty. W twoim towarzystwie rzadko spotyka mnie coś innego. - odgryzł się Lauengram.

- No tak, ale sypiać z druchii… - skrzywił się Everglade.

- Czyś ty oszalał? Nie sypiam z nią!

- To co ona tu robi? - Nat teatralnym gestem wskazał na dziewczynę, która wydawała się niewzruszona jego insynuacją.

- Panowie pozwolą, że się wtrącę… - odezwała się, mierząc Nathaniela spojrzeniem, od którego wrzątek mógłby w jednej chwili zmienić się w lód. - Po pierwsze, my się już znamy z panem wróżbitą.

- O? - zdziwił się krótko i okrągło Lauengram, patrząc na oboje.

- Tia… - mruknął wróżbita. - Zaczepiłem ją na targu góra dwie godziny temu. Miała na głowie kaptur czy inną szmatę. Przyznasz, że w Marienburgu szansa spotkania druchii jest raczej nikła. Skąd więc mogłem wiedzieć…?

- Nie mogłeś. - elfka uśmiechnęła się nieco cieplej, zerknęła na Lauengrama, a w jej oczach zapaliła się iskierka humoru. - Wróżył mi powodzenie na bretońskim dworze, połączone z rozkoszami łoża. Jak już wspomniałam, co najwyżej katowskiego.

- Nie no, znaleźliby się i tacy, co woleliby zwykłe… - Nathanielowi wrócił dowcip, bo przyjrzał się jej, jakby oceniając walory estetyczne towarzyszki Lauengrama. Elfka złowiła jego lepkie spojrzenie, a jej oczy zwęziły się niebezpiecznie. Dała krok do przodu i choć zabrała dłoń z rękojeści noża, nie wyglądała na uszczęśliwioną niewybrednym komplementem.

- To może ja was sobie przedstawię? - zaproponował Lauengram. - Bezkrwawo. - dodał, widząc minę Sany. Nie musiał znać jej dobrze, by domyślać się, co chciałaby zrobić Nathanielowi.

- Naturalnie. - uśmiechnęła się, rozluźniając kark i ramiona kilkoma ruchami głowy. Upodobniło ją to do kota, uspokojonego pieszczotą właściciela, lecz wciąż gotowego do skoku na swoją ofiarę.

- Świetnie. - Lauengram nie czuł się najpewniej w roli mediatora, ale nikogo innego nie miał pod ręką. - Sana, to jest mój przyjaciel, o którym ci opowiadałem, Nathaniel Everglade.

- Wróżbita od siedmiu boleści i zwykły naciągacz. - mruknęła, patrząc na niego z powątpiewaniem. Ku jej zaskoczeniu, Nat skłonił się lekko.

- Dziękuję. - stwierdził całkowicie szczerze, po czym odwrócił się do Lauengrama.

- Absolutnie urocza. Spędzanie czasu w jej towarzystwie pozostawia zapewne niezatarte wrażenie. - szepnął do przyjaciela konspiracyjnym półgłosem.

- Prowokuj ją dalej, to zapewne z radością pozostawi ci po sobie jakąś pamiątkę. - Lauengram zerknął na elfkę, która zdawała się być spokojna i rozluźniona, jednak w jej oczach zapalił się fiołkowy płomień. Kobieta druchii i pozujący na szowinistę wróżbita, a pomiędzy nimi on. Czy istnieje ciekawszy sposób na spędzenie wiosennego popołudnia?

- Może usiądziemy i na spokojnie wszystko sobie wyjaśnimy? - zaproponował ostrożnie.

- Ja mam jeszcze lepszy pomysł. Chodźmy coś zjeść. Zdaje się, że obiad już czeka na dole. Żal, żeby się zmarnował… - Everglade miał niesamowity dar do rozładowywania napięcia oraz tendencję do myślenia o własnym żołądku w nieprawdopodobnych sytuacjach. Wróżbita powiódł wzrokiem po pozostałej dwójce, która wpatrywała się w niego ze szczerym niedowierzaniem. - No co?

- Nic, nic… Chodźmy na dół. - pokręcił głową Lauengram. - Sana?

- Jasne… - elfka wyglądała na nieco zdezorientowaną, ale po krótkiej chwili zarzuciła na ramiona szal, którym zazwyczaj zakrywała włosy i podążyła za mężczyznami.

Nathaniel jadł, popijał piwem i słuchał, co ma mu do powiedzenia Lauengram. Sana od czasu do czasu skubała jakiś kąsek z talerza. Przemytnik nie jadł wcale, czasem zwilżał gardło winem i mówił. Opowiedzenie całej historii zajęło mu pół pory obiadowej, ale chyba było warto. Sana przestała patrzeć na wróżbitę jak kotka na wróbla - choć głównym powodem mógł być fakt, że Nat po prostu umilkł, zajęty piwem i gulaszem. Uwierzył, że elfka jest samotną druchii. Uwierzył, że nie jest Wiedźmą i że wynajęła jego przyjaciela jako przewodnika po Bretonii. Nie uwierzył, że Lauengram się z nią nie przespał, ale zachował te wątpliwości dla siebie.

- No dobrze, ale co dalej? - zapytał w końcu, kończąc obiad i drugi kufel. - Jeśli dobrze zrozumiałem, to podjąłeś się zadania towarzyszenia tej przeuroczej istocie w podróży przez Bretonię.

- Zobowiązałem się do roli przewodnika i tłumacza. - potwierdził przemytnik, rozsiadając się wygodniej. - Na czas nieokreślony, ale suma zaproponowana przez Sanę jest rozsądna.

- To bardzo ciekawe. Tylko czy zanim nie rozstaliśmy w Giseraux, nie miałeś odebrać zapłaty i udać się dalej do Nuln? - przypomniał wróżbita, unosząc do ust trzeci kufel piwa.

- To może poczekać. - stwierdził Lauengram, jakby właśnie to miał w planach od miesięcy.

- Udamy się do Bordelaux. - wtrąciła Sana - Lauengram mówił, że to tam jest największe skupisko handlu niewolnictwem. Wydaje mi się naturalne, by zacząć poszukiwania właśnie tam. - stwierdziła cicho. Nat słysząc jej stwierdzenie wytrzeszczył na nich oczy.

- Bordeaux? No, to zachciało się wam wycieczek, Wesoły. - przeniósł wzrok na elfkę. - A tobie, żeby się przypadkiem w Bordeaux nie spełniła moja wróżba o łożu. Tyle tylko, że w połowie. Tej, która nie dotyczy szczęścia i miłości.

- Miło, że się o mnie troszczysz, ale myślę, że jakoś przetrwam. - zapewniła wróżbitę Sana.

- Radzę sobie od blisko dwóch lat, choć nie zawsze wszystko układa się tak, jakbym tego chciała. - dodała, skubiąc krawędź szala, co według Lauengrama oznaczało, że mogła być zdenerwowana. Nad twarzą panowała jednak doskonale.

- Dwa lata poza waszym osławionym miastem. - gwizdnął Nat. - Nieźle.

- Staram się. - odparła sucho, a Lauengram uznał że pora zmienić temat. Zdążył już zauważyć, że przy próbach poruszenia jakiegokolwiek tematu związanego czy to z powodem dla jakiego się ukrywa, czy z mrocznymi elfami w ogóle, Sana robi się ponura i spięta.

- Teraz to już chyba nie ma znaczenia, kto jak długo i gdzie przeżył. - stwierdził przemytnik. - Ja podjąłem decyzję i dotrzymam danego słowa, ciebie żadna obietnica nie wiąże.

- I tak nie mam nic lepszego do roboty. - odparł Nat, wzruszając ramionami

- Przyznaj się raczej, że wygodne jest ci wisieć u jego rękawa. - Sana uśmiechnęła się słodko, wskazując Lauengrama ruchem głowy, a wróżbita wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmieszku.

- Chyba zaczynam rozumieć, co w niej widzisz, Wesoły.

- Nie puszczaj zanadto wodzy fantazji, Nat. To niezdrowe.

- W takim razie, jeśli już ustaliliśmy, że to jedzie z nami… - Sana głośno odstawiła kielich z winem, podkreślając słowo ‘to’ i wymownie patrząc na Nathaniela. - Możemy się zabierać z miasta. Im szybciej, tym lepiej.

- Zakopiemy więc topór wojenny? - spytał, jakby nie usłyszał obrazy, jaka padła z jej ust i usiadł obok, obejmując jej plecy ramieniem. Sana skrzywiła się, ale po chwili uśmiechnęła się słodziutko i pozwoliła wróżbicie na tę daleko posuniętą poufałość.

- No proszę, pierwsze lody przełamane. - stwierdził radośnie Nat, ściskając dziewczynę. Lauengram przeczuwał, co się zaraz może stać, ale nie poczuł się w obowiązku uprzedzić o tym przyjaciela. Będzie miał to, na co zapracował… Sana zaś, cały czas mając ten sam niewinny wyraz twarzy, przesunęła pod stołem nogę, po czym wbiła obcas buta w palce stóp wróżbity. Nathan jęknął - dziewczyna dysponowała nieco większą siłą, niż na to wyglądała - i zagryzł wargę. Następnie powoli, jakby w zwolnionym tempie, zabrał rękę z jej ramienia.

- Cholera, za co?

- Ciesz się, że szkoda mi sztyletu. - stwierdziła pozornie zimno, lecz w jej głosie brzmiała nutka czarnego humoru.

- Czuję się po prostu zaszczycony. - mruknął z wyrzutem mężczyzna. - Myślałem, że towarzyszy podróży się nie krzywdzi.

Sana uniosła brwi, jakby zaskoczona słowami wróżbity, ale po chwili na jej twarz powrócił nieodgadniony wyraz.

- Wiesz, może masz rację? - dodała po chwili.

- O, jak miło… - syknął wróżbita, krzywiąc się nieznacznie, gdy spróbował poruszyć palcami u stóp. - Chwila. - zainteresował się nagle. - W czym niby mam rację?

Kąciki ust Sany drgnęły w uśmiechu, ale zamaskowała go pucharem z winem. Przez chwilę przyglądała się jasnowłosemu Nathanielowi, który oznajmiał przyjacielowi co o tej wyprawie myśli, gestykulując przy tym tak, że o mało nie wywalił glinianego dzbanka, i Lauengramowi, który ledwo się powstrzymywał, by nie roześmiać się na głos.

Jej ojciec kiedyś powiedział; ‘Samotny druchii musi zginąć, jeśli nie znajdzie towarzysza.’ Miał rację. Samotny mroczny elf może mieć szczęście, w końcu jednak i ono się wyczerpie. Wystarczy wtedy jedno potknięcie…

Ona jednak znalazła towarzyszy.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.