Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Nie Zapomnij

Prolog

Autor:Pan Anonim
Korekta:IKa
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Akcja, Dramat, Kryminał, Obyczajowy
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc
Dodany:2007-11-11 11:54:33
Aktualizowany:2008-03-13 21:15:30



Prolog


Patrzył jej głęboko w oczy. Wiedział, że wszyscy ich teraz obserwują. Nieważne. Nawet się z tego cieszył. Przecież to tak doniosła chwila. Najważniejszy moment w jego życiu. Wziął głęboki oddech.

- Ja, Arthur - mówił doniośle. - Biorę sobie ciebie Monico za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, dopóki śmierć nas nie rozdzieli. Tak mi dopomóż Bóg.

Uśmiechnął się do niej. Wiedział, że odpowie to samo. Nie ma możliwości, żeby się teraz rozmyśliła. W wieku trzydziestu jeden lat otrzymał od losu mądrą i piękną żonę.

- Ja, Monica - zaczęła mówić. - Biorę sobie ciebie Arthurze za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, dopóki śmierć nas nie rozdzieli. Tak mi dopomóż Bóg.

Dopiero teraz odwzajemniła uśmiech. Już po wszystkim, pomyślał. Ksiądz podszedł do nich krok bliżej.

- Co Bóg złączył, niech człowiek...

Wtedy padły cztery strzały, które odbiły się po kościele głuchym echem. Monica spojrzała na niego, a on na nią. To było ostatnie co zobaczył. Jej pełne przerażenia spojrzenie. Potem padł martwy na podłogę. Przeszłość nigdy nie daje o sobie zapomnieć.

Brian odwrócił się. Widział zabójcę, który stał na końcu kościoła. Szybko wyskoczył z ławki i nim ludzie zaczęli uciekać w popłochu, zaczął go gonić. Ten jednak był piekielnie szybki i już po chwili wybiegł z kościoła. Brian zrobił to samo. Zbiegając po wejściowych schodach, zobaczył odjeżdżającą srebrną Toyotę. Chciał zapamiętać rejestrację, ale samochód tylko mignął mu przed oczami. Nie zastanawiając się, wrócił do środka. Przedarł się przez wszystkich zaproszonych na ślub gości, którzy niczym tłum cholernych gapiów obserwowali rozgrywający się dramat. Ktoś dzwonił po karetkę, ktoś inny po policję. Płacz Moniki mieszał się z jej krzykami. Chciał ją odciągnąć od ciała Arthura, ale jego siostra nie dawała za wygraną. Wreszcie mu się udało. Odciągnął ją na bok, aby nie musiała patrzeć na serce swojego męża, które przeszyły cztery kule. Zostawił ją w objęciach Ashley, swojej drugiej siostry. Usłyszał znajomy dźwięk. Karetka już się zbliżała.

Sierżant William Donovan siedział na krześle z nogami opartymi o biurko. Nienawidził takich upałów. Czytał gazetę. Nie było nic lepszego do roboty. Wszyscy gangsterzy pochowali się w domach. Nagle do jego biura wtargnął jeden z policjantów.

- Nie umiesz pukać? - warknął na niego.

- Przepraszam szefie - wydyszał. - Dostaliśmy wezwanie. Kościół Świętego Antoniego. Został zastrzelony mężczyzna. Podczas własnego ślubu.

- Jedziemy. Szybko! - krzyknął.

Wybiegł z biura, ale zaraz wrócił się po kapelusz. Nie zapominał o nim nigdy. Miał go od dziesięciu lat. Wsiadł do samochodu i natychmiast ruszył. Za kilka minut powinni być na miejscu. Spojrzał w lusterko. Jechały za nim trzy samochody. Z jakim pechem trzeba się urodzić, żeby zostać zastrzelonym podczas własnego ślubu? Zatrzymali się przy samym kościele. Policjanci wyprowadzili wszystkich zszokowanych gości na zewnątrz. Panna młoda nie chciała opuścić swojego zmarłego męża. Krzyczała na nich, ale po kilku minutach się poddała. W środku zostali tylko oni, ciało i Bóg.

Meg Smith szybko zakończyła rozmowę ze swoim informatorem. Wsiadła do swojego kabrioletu. Zanim ruszyła, założyła jeszcze okulary przeciwsłoneczne. Wszyscy twierdzili, że dodawały jej one urody. Podobała się mężczyznom, ale żaden z nich nie wiedział, co kryje się za tą ładną buźką. Przekonał się o tym jej były mąż. Nacisnęła pedał gazu i ruszyła przez miasto. Wiedziała, że nie powinna rozmawiać podczas jazdy przez telefon, ale jeszcze żaden policjant nie ośmielił się wypisać jej mandatu.

- Połącz mnie z szefem - powiedziała do sekretarki, nim ta zdołała się odezwać pierwsza.

- Nie ma go.

- Zadzwoń do niego i powiedz, żeby przestał wreszcie oglądać pornosy z Pamelą i wziął się do roboty.

- Bardzo śmieszne. Ciesz się, że on tego nie słyszy.

- Sophie, jak tylko on wróci, przekaż mu, żeby się do mnie odezwał. Szykuje się grubsza sprawa. I powiedz jakiemuś fotoreporterowi, by natychmiast przyjeżdżał pod Kościół Świętego Antoniego. Zaufaj mi, a obiecuję, że dostaniesz premię.

Rozłączyła się. Właśnie dojeżdżała do celu. Zapytała jakiegoś policjanta o całe zajście, ale ten odszedł do swojego szefa. Zaraz dojdzie do starcia.

- Zadzwoń do Alberta - słyszała, jak do kogoś mówił.

- Ale on... - ktoś odpowiedział.

- Wiem. Znienawidzi mnie za to.

Podszedł do niej. Sierżant William Donovan.

- Wiesz, że nie znoszę, gdy wtykasz nos w takie sprawy - powiedział.

- Też cię kocham, braciszku.

Albert Lisicki trzymał swoją żonę za rękę. Był niesamowicie szczęśliwy. Właśnie urodził mu się pierwszy syn.

- Damy mu na imię Nathan - powiedział.

- Nie rozumiem, dlaczego tak uparłeś się na tego Nathana.

- Grace, to imię naprawdę mi się podoba. Nie możesz go po prostu zaakceptować?

- To ja nosiłam go w brzuchu przez osiem miesięcy, dwa tygodnie i cztery dni, więc to ja zdecyduję, jak będzie miał na imię. Może być Beniamin.

- Jak ten słoń?

Oboje się roześmiali. Wiedział, że i tak zgodzi się na jej propozycję. Chciał jednak jak najdłużej udawać twardego. Mimo to, zawsze z nią przegrywał. Rozbrzmiał telefon. Koledzy już zaczynali składać mu gratulacje. Uśmiech, który pojawił się na początku rozmowy, z czasem powoli znikał, aż wreszcie nie było po nim śladu.

- Muszę jechać do pracy - powiedział do Grace. - To nagły wypadek.

- Teraz? - w jej głosie słychać było żal.

- Wiesz, że tego nie chcę - pocałował ją. - Kocham cię. Was.

Wyszedł. Kilka sekund później, do sali w której leżała Grace, weszła położna z ich synem.

Ashley Mathers, siostra Monici, nadal nie odstępowała od niej nawet na sekundę. Stały oparte o radiowóz. Monica nie przestawała płakać. Jej suknia ślubna była cała we krwi. Policja kazała odjechać niepotrzebnym gościom. Zostali tylko najbliżsi zmarłego. Ojciec Ashley i Monici zapewnił wszystkim, którzy musieli odjechać, nocleg w jego własnym hotelu. Michael, mąż Ashley, rozmawiał z jednym z policjantów. Pod kościół podjechał kolejny samochód. Wysiadł z niego człowiek z dużym aparatem fotograficznym. Nie wyglądał na policjanta. Bardziej przypominał dziennikarza. Reakcja Monici była natychmiastowa. Podbiegła do niego, wyrwała aparat z ręki i rzuciła nim w mur otaczający kościół. Zupełnie zdezorientowany mężczyzna nie zwracał uwagi na jej krzyki. Patrzył ze zdumieniem na to, co zostało z jego narzędzia pracy. Brian znowu musiał interweniować. Kolejny raz odciągnął siostrę do Ashley. Następnie wrócił i sam nakrzyczał na reportera. Monica powoli przestawała płakać. Tusz do rzęs już dawno spłynął z jej policzków. Miała całe popuchnięte oczy. Spojrzała na rodziców Arthura. Byli w wielkim szoku. Nie płakali, ale nie potrafili wydusić z siebie żadnego słowa.

- Odnajdę człowieka, który to zrobił - powiedziała mściwym tonem. - I sama go zabiję.

- Nie mów takich rzeczy - Ashley spojrzała na nią z przerażeniem.

Nie miały jednak okazji, aby dokończyć rozmowę. Podszedł do nich sierżant Donovan.

- Wracajcie wszyscy do domu - powiedział. - Wiem, że chcecie tu zostać, ale to nic nie zmieni. W domu jest przynajmniej chłodniej. Skontaktujemy się z wami jak najszybciej.

Monica nie chciała wracać. Trudno się temu dziwić, ale uległa pod naciskiem rodziny. Ostatni raz spojrzała na kościół - miejsce jej tragedii, po czym weszła do samochodu.

W domu Molly i Georga Anders zebrała się ich najbliższa rodzina. Brian ze swoją dziewczyną Claire oraz Ashley ze swoim mężem Michaelem. No i oczywiście Monica, która nadal tu mieszkała. Teraz spała we własnym pokoju, a Ashley nad nią czuwała. Piętro niżej, w salonie, panowała ponura atmosfera. Claire zajmowała się podrapaną twarzą Briana.

- Muszę się napić - powiedział Georg i podszedł do barku.

Michael widząc, jak jego teściowi trzęsą się ręce, sam rozlał whisky do szklanek. Usiedli się w fotelach. Każdy z nich pił powoli, bez słowa. Gdy skończyli, głos zabrała Molly. Tak jakby wcześniej się bała, że nikt nie zwróci na nią uwagi.

- Wydaje mi się... Sądzę, że Arthur zginął nieprzypadkowo.

Wszyscy spojrzeli na nią badawczo, choć chyba nikogo nie dziwiły te słowa.

- Ktoś chciał go zabić i doskonale wiedział, kiedy to zrobić. Zamordowany w dzień własnego ślubu. To nie może być zbieg okoliczności. On musiał mieć jakichś wrogów.

- Pytanie tylko, kogo? - dokończył za nią Michael. - Poza tym, zabójca musiał jakoś dostać się do kościoła, a przecież nikt nie zwrócił na niego uwagi. Więc niech mi ktoś wytłumaczy, jak on wszedł do środka? Wydaje mi się też, że policja powinna porozmawiać z rodzicami Arthura, może oni będą coś wiedzieli.

- Susan i Andrew pojechali do swojego domu - mówił Georg. - Koniecznie chcieli zostać sami. Wydaje mi się, że nie powinniśmy im już dziś przeszkadzać.

Susan i Andrew Combs parzyli sobie kawę w swojej nowo urządzonej kuchni.

- Tego mi było trzeba - uśmiechnął się Andrew.

- Czy ty się niczym nie przejmujesz? - zapytała go żona. - Nasz syn został zastrzelony na własnym ślubie.

- Szczerze mówiąc, wcale mnie to nie dziwi. Kiedyś i tak by to nastąpiło. Raczej prędzej niż później. Teraz przynajmniej nie osierocił żadnego dziecka.

- Nie mogę zrozumieć twojego zachowania. Równie dobrze moglibyśmy zginąć my. Powinniśmy zadzwonić do Stanleya.

- Nie bój się, jesteśmy bezpieczni. Oni chcieli zabić Arthura, nikogo więcej. Jestem tego pewien. A Stanley dowie się wszystkiego w swoim czasie.

- Niby skąd?

- Z gazet, z telewizji, z internetu. To będzie głośna sprawa. Powstaną setki plotek i spekulacji, ale nikt nigdy nie odkryje prawdy. Oni są zbyt dobrzy w tym co robią.

- Wiesz, że to nasza wina. On zginął przez nas.

- Nie mów tak. Arthur był dorosłym człowiekiem, wiedział co robi. Teraz poniósł konsekwencje swojego zachowania.

- Ciebie faktycznie wcale to nie obchodzi. Proszę cię tylko o jedno, rozpłacz się na pogrzebie. Musisz choć udawać, że bardzo jest ci żal po stracie syna.

- Nie martw się kochanie. Zawsze byłem dobrym aktorem.

- Co o tym sądzisz? - sierżant zawsze cenił sobie zdanie Alberta.

- Sądzę, że powinienem być teraz w zupełnie innym miejscu.

- Wiem, że jesteś na mnie wściekły, ale potrzebowałem twojej pomocy. Takie wypadki nie zdarzają się codziennie.

- Syn też nie będzie mi się rodził codziennie.

Koniec rozmowy. Obserwowali, jak ciało zostało wyniesione z kościoła i wsadzone do karetki. Na miejscu zbrodni kręciło się jeszcze kilku policjantów. Sami nie wiedzieli, czego tak naprawdę mają tu jeszcze szukać.

- Czy moja wredna siostra nadal tu jest? - zapytał Donovan.

- Wydaje mi się, że tak. Z pewnością czekała, aż ciało zostanie wyniesione z kościoła.

- Wytłumacz mi jedno. Może jestem głupi, ale dlaczego nikt nie zwrócił uwagi na tego zabójcę? Przecież musiał on jakoś wejść do środka.

- O ile dobrze słyszałem, drzwi były cały czas otwarte, ale i tak sądzę, że on był tu przed wszystkimi. Nagle stanęli jak wryci. W jednej chwili obaj doznali olśnienia. Podbiegli do konfesjonału. Uchylili kotarę. W środku nie było nikogo ani niczego. Donovan zobaczył na podłodze dwie małe plamy. Krew. Ktokolwiek tu był, musiał krwawić. Kilka kolejnych malutkich plam można było zobaczyć kawałek dalej.

- Czemu nikt nie zauważył tego wcześniej? - powiedział Albert.

Ślady doprowadziły ich do jednego z bocznych ołtarzy. Rozłożony na nim obrus sięgał do samej podłogi. Sierżant szybko go odchylił. Zobaczyli ciało z dziurą w głowie. Wpatrywało się w nich martwym wzrokiem.

Meg była bardzo zaskoczona, gdy zobaczyła drugą karetkę podjeżdżającą pod kościół. Już chciała zapytać się jednego z policjantów o przyczynę tego, ale do akcji szybko wkroczył jej brat.

- Bierz tego swojego przydupasa i wynoście się stąd - powiedział ostro.

- Proszę, proszę, co za nerwy. Mam prawo tu przebywać. Chcę zobaczyć kogo jeszcze wyniesiecie z kościoła.

- Dlaczego zachowujesz się jak zimna suka?

- Taki zawód - wzruszyła ramionami. - W jakimś sensie oboje utrzymujemy się dzięki trupom. Ten jest wyjątkowy. Jeśli mi się uda, dostanę dzięki niemu podwyżkę.

- Masz minutę, żeby stąd spadać. Inaczej następne 48 godzin spędzisz na komisariacie. A tam niestety będziesz musiała się obejść bez swoich kosmetyków i wanny z hydromasażem. Dotarło?

- Chodź Rob - zwróciła się do fotoreportera, ale cały czas patrzyła na brata. - Wiedz, że obsmaruję cię w swoim artykule.

- Jakoś to przeżyję.

Odwróciła się na pięcie i ruszyła do samochodu. Zanim zdążyła odjechać, zadzwonił telefon. Naczelny.

- Co dla mnie masz? - zapytał chłodno.

- Mężczyzna zastrzelony w kościele podczas własnego ślubu. Pachnie to mafijnymi porachunkami.

- Wiesz, co masz robić. Zdobądź jak najwięcej informacji. To twoja szansa.

- Nie zmarnuję jej.

Ksiądz Dawnson był w szoku. Słowa sierżanta nie docierały do niego prawie wcale.

- Dlaczego nie powiedział nam ksiądz, że wikariusz również był w kościele?

- On... - mówił powoli. - Jego nie powinno tu być. Zaraz po spowiedzi, miał wyjść na kilka godzin. Spowiedź miała się skończyć pół godziny przed ślubem. A więc...

- Wnioski nasuwają się same. Wikariusz O'Dell zginął co najmniej pół godziny przed ślubem. Przez ten czas zabójca czekał w konfesjonale.

- Co będziecie dalej robić?

- Sekcja zwłok, raport i później zabieramy się do roboty. Trzeba coś z tym zrobić. Taka zbrodnia nie może ujść zabójcy na sucho.

Kwadrans później opuścili pusty już kościół.

- Pojedziesz na sekcję - Donovan zwrócił się do Alberta.

- Dlaczego ja? Karen, to znaczy pani doktor, na pewno cieszyłaby się ze spotkania z panem.

- Randka w otoczeniu denatów nie może być udana.

- Nie chcę nic sugerować, ale mógłby pan gdzieś wyjść od czasu do czasu. Spotkać się z kimś.

Sierżant zmierzył go ostrym wzrokiem. Albert wiedział, że nie powinien tego mówić.

Brian odwiózł Claie do ich wspólnego mieszkania. Mimo jej protestów, nie dał za wygraną. Już wystarczająca ilość osób martwiła się zaistniałą sytuacją. Niedługo całe Buffalo zacznie opowiadać, o mężczyźnie, który został zastrzelony podczas własnego ślubu. Wystarczy, że tak wścibska dziennikarka napisze jakiś wybujały artykuł. Odprowadził ją pod same drzwi.

- Nie czekaj na mnie, przyjadę pewnie późno albo dopiero rano.

Pocałował ją na do widzenia i zbiegł po schodach. Nie odwrócił się, choć był pewien, że ona obserwuje go przez okno. Wsiadł do swojego samochodu i odjechał. Zatrzymał się na chwilę przed barem szybkiej obsługi i zamówił podwójnego hamburgera. Nie powinien myśleć w tym momencie o jedzeniu, ale był strasznie głodny. Zjadł w samochodzie i natychmiast pojechał dalej. Myśli cały czas nie dawały mu spokoju. Michael miał rację. Arthur na pewno nie zginął przez przypadek. To była dokładnie zaplanowana akcja. Rodzice Arthura nie wyglądali na szczególnie zmartwionych. Jedyne, co zrobili to zadzwonili z informacją do szefa lokalu, w którym miało odbyć się przyjęcie weselne. Brian był pewien, że ktoś z policji powinien z nimi porozmawiać. Nie dziś, nie jutro, ale na pewno po pogrzebie. Był też pewien, że powinien pomóc Monice. Jest jej to winien. Wtedy do głowy wpadł mu pewien pomysł. Wyciągnął telefon. Dzwonił do osoby, która będzie w stanie mu pomóc.

Dominic Fox kończył właśnie pisanie e-maila, gdy brutalnie przerwał mu telefon. Brian. Jego dobry kumpel. Tylko dlaczego dzwoni do niego w dniu ślubu swojej siostry?

- Wiatj, Brian. Jak się bawisz? - powitał go.

- Witaj. Chcę prosić cię o pomoc. Arthur został zamordowany. Ktoś zastrzelił go w kościele.

Dominic zamarł. Nie znał Arthura, ale takie wiadomości zawsze powodowały u niego wstrząs.

- O mój Boże... - wykrztusił wreszcie z siebie. - Jak to możliwe? Złapano sprawcę?

- Nie. Zaczął uciekać nim ktokolwiek się dobrze zorientował, o co chodzi. Nie zostawił po sobie żadnych śladów. Zero odcisków palców. Kompletnie nic. W związku z tym chcę cię prosić o pomoc.

- Chyba się domyślam, co chcesz powiedzieć. Mam ci pomóc znaleźć tego gościa, tak? Zdajesz sobie sprawę z tego, że to będzie bardzo trudne zadanie? Skoro policja nic nie znalazła...

- Wiesz, że jestem to winien Monice. Muszę chociaż spróbować. A ty jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc. Nie bez powodu ukończyłeś szkołę detektywistyczną z wyróżnieniem.

- Tak, ale nadal jest jeden problem. Nie wiem czy Monica chce mnie jeszcze widzieć na oczy. Wydaje mi się, że ona cały czas czuje do mnie żal.

- Ona wcale nie musi się dowiedzieć, że mi pomagasz. To jak, zgadzasz się?

- Chyba nie mam wyjścia. Zgadzam się.

- Świetnie. Zaczynamy zaraz po pogrzebie. Trzymaj się. Aha, mimo wszystko powinieneś przyjść na pogrzeb. Monica na pewno to doceni.

Rozłączyli się.

Podjechał samochodem pod dom swojego szefa. Ochroniarz zapytał go o nazwisko i otworzył bramę. Wjechał na podjazd. Przy schodach czekało na niego kolejnych dwóch ochroniarzy. Dokładnie go przeszukali. Zabrali telefon komórkowy. Otworzyli mu drzwi. Wiedział, którędy iść, choć cały czas towarzyszył mu jeden z ochroniarzy. Znaleźli się przy kolejnych drzwiach. Ochroniarz zapukał.

- Wejść - powiedział ktoś w środku.

Wszedł. Mimo że odwiedzał ten dom już wiele razy, ciągle czuł się tu jakoś nieswojo. Trudno się dziwić. Nie usiadł się na krześle. Czekał.

- Skoro się tu pojawiłeś, na pewno wykonałeś swoje zadanie. Chyba że jesteś na tyle głupi, że przyszedłeś mi powiedzieć o swojej porażce.

- Nie - odpowiedział. - Zadanie wykonane. On nie żyje. Nie powie już nikomu ani słowa. Nigdy.

- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Pieniądze dostaniesz jutro przelewem na konto. Kolejne zlecenie otrzymasz niebawem. Póki co, ciesz się urlopem. Możesz wyjść.

- Dziękuję. Do widzenia.

Jego szef odprowadził go wzrokiem do drzwi. Gdy ten zamknął je za sobą, wyciągnął z biurka laptop i wysłał krótkiego e-maila.

"Udało się. Cel wyeliminowany".


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • : 2007-11-11 13:37:14
    Nie Zapomnij

    Podzielam zdanie Nakago, co do zbyt dużej ilości postaci: bardzo łatwo się pogubić. Być może właśnie dlatego tekst wydaje mi sie chotyczny i męczący w obiorze. Coś jak seria błysków z fotograficznego flesza, która ma pomóc oświetlić scenerię, a zamiast tego zmusza do zamknięcia oczu z obawy przed oślepnięciem. Trudno jest się skupić i cokolwiek zapamiętać.

    Może warto spróbowac napisać tę historię raz jeszcze, od początku, tym razem wskazując czytelnikom głównego bohatera i na nim skupiając uwagę?

  • Nakago : 2007-11-11 12:34:07
    Słabo

    Pierwsze, co mnie zastanowiło, to z czego strzelał zabójca? Z broni krótkiej z końca kościoła - nierealne. Z karabinu, cztery kule w serce - nierealne. Z broni z celownikiem optycznym, bez podparcia - nierealne. Poza tym przy tego rodzaju porachunkach, jakich można się domyślać, a szczególnie w obliczu zupełnie niepotrzebnej śmierci postronnej osoby, bardziej prawdopodobne by było użycie materiału wybuchowego. No, chyba że Monica jest w to zamieszana, na co na razie nie wygląda. A jeśli już strzelać, to w tłumie przed kościołem, gdzie można podejść bliżej, i z broni z tłumikiem, dzięki czemu można zwiać zanim ktokolwiek się zorientuje, że w ogóle padły jakieś strzały. W przypadku drugiego zabójstwa też mam duże wątpliwości, jednak nie chcę się już nad nimi rozwodzić.

    Dalej: mnóstwo postaci wprowadzonych naraz, przez co ludzie zaczęli mi się mylić - kto jest kim i co tam właściwie robi. Sposób wprowadzania kolejnych bohaterów całkiem niezły, ale ich dalsze zachowanie w większości przypadków było nielogiczne. Poza tym niektórzy mają chyba nadprzyrodzone zdolności: skąd Brian wie, że policja nie znalazła żadnych odcisków palców? Tego się nawet czytelnik od samej policji nie dowiaduje, nie wspominając już o tym, że w tekście nie pojawia się żadna ekipa techniczna, która tych odcisków miałaby szukać.

    Językowo też nieciekawie. Kilka krótkich fragmentów było nawet dobrych, ale czytanie całego tekstu przypominało skakanie od wysepki do wysepki; raczej męczące.

    Dałam 3. Może kolejne części wypadną lepiej...

  • Skomentuj