Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

sin (grzech)

rozdział 10

Autor:feroluce
Korekta:Arleen
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Fikcja, Romans, Science-Fiction
Uwagi:Erotyka
Dodany:2008-10-20 14:17:55
Aktualizowany:2008-10-20 14:17:55


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

33. - Odeślę cię.

Usiadłam na łóżku.

„Już o tym rozmawialiśmy.”

„Wtedy, Lorrelaine, nie groziło ci bezpośrednie niebezpieczeństwo.”

Potrząsnęłam głową dając mu odczuć swoją irytację. Byłam gotowa bronić się do upadłego. Wszystko się we mnie buntowało na samą myśl, że miałabym się z nim rozdzielić. I to właśnie teraz, kiedy w końcu był mój.

„Groziło mi takie samo niebezpieczeństwo, co teraz.”

„Bzdura i dobrze o tym wiesz. Czy Suni muszą zawsze być takie uparte?”

Bezwiednie uśmiechnęłam się.

„Podobno jest to u nas zakodowane w genach. Dobrze, przyznaję, że teraz ryzyko jest większe. Pani Ish sprawia wrażenie osoby, która nie lubi się dzielić. Sama nie chce, ale innemu nie odda. Ale pomyśl logicznie. Ona wie tylko, że kogoś masz. Jakąś zabawkę. Wie też, że tą zabawką jest twoja Suni, jedna lub więcej. Ona nawet nie wie, ile ty nas w ogóle masz! Dla niej nie istnieję, mogłaby przejść koło mnie i mnie nie zauważyć. A już na pewno nie skojarzy, że jestem tą konkretną Suni.”

Sin zwinął ogon leżący dotąd swobodnie na moim udzie i zatrzepotał nim z irytacji.

„Ty też pomyśl logicznie! Myślisz, że będzie cię szukała? Nie będzie jej się chciało. Po prostu wytłucze mi całą obsadę domu! Poza tym zaczynasz się zaokrąglać i już niedługo będzie po tobie widać.”

Postukał w mój brzuch czubkiem ogona.

„Więc co ze mną zrobisz?! Wyeksmitujesz na orbitę? Wiesz, że to ryzykowne. Źle znoszę ciążę, nie jestem czystej krwi. Ziemia nie ma wind do nieba, a lot statkiem może być dla mnie niebezpieczny.”

„Myślałem już nad tym. Ses obiecała mi miejsce dla ciebie w jednej z przechowalni. Może nawet weźmie cię do siebie.”

Przechowalniami w slangu prawników nazywano prywatne posiadłości niektórych Atelicze, blisko, choć niekoniecznie jawnie, powiązanych z Zewnętrznymi. Tam znajdowały schronienie Dzieci Cyklu i ich matki, tamtędy biegły główne szlaki przemytu Suni na orbitę. Posiadłości te były pod ścisłą, choć nieoficjalną, ochroną Zewnętrznych i stanowiły azyl bezpieczny tak, jak to tylko było możliwe na Ziemi.

Więc już wszystko przemyślał i zaplanował. Poczułam urazę. Zapakuje mnie jak paczkę i odeśle, a sam spokojnie wykończy konkurencję i dostanie śliczną samiczkę w nagrodę. Czystej krwi i właściwej rasy. Jest szansa na żonę, to kochanka idzie w odstawkę.

„Skąd w tobie taka pewność, że zwyciężę?!”

„Sin, nie rób z siebie głupca. Wiem to ja, wie pani Ish, wiedzą też pozostali kandydaci. Niby dlaczego nikt cię nie atakuje? Bo każdy z nich wie, że tego nie przeżyje. Jednego tylko nie rozumiem. Czemu się dotąd nie wycofali? W przypadku każdego innego gatunku zwierząt słabszy samiec wycofuje się przed silniejszym bez walki. Tylko nie w rodzaju ludzkim.”

„Może nie mogą. Ja, gdybym mógł, zrobiłbym to już dawno, ale nie mam szansy. Nie tylko dlatego, że Ish się na to nie zgodzi. Za mną stoi klan. Moja wola zostałaby po prostu zignorowana, zresztą, jak dotąd, tak właśnie się dzieje. Gdybym się uparł, oznaczałoby to dla mnie prawdopodobnie śledztwo. Jeśli zginę zabity przez innego konkurenta, to moją własność odziedziczą osoby wyznaczone zgodnie z moimi zaleceniami, ale jeśli zostanę skazany, majątek przejmie klan. To znaczyłoby, że wróciłabyś do Tau. Tego samego Tau, którego upokorzyłaś i niemal zabiłaś. Wiesz, co by cię czekało? Co czekałoby wszystkie pozostałe Suni? Są przecież nienaruszone i pełne energii. Łakomy kąsek.”

„To dlatego tak mocno nalegałeś, byśmy pozwoliły się sprzedać…”

Podwinął ogon pod siebie. Wydawał się bardzo zmęczony ciążącą na nim odpowiedzialnością.

„Przyrzekłem was chronić. Nie ma dla mnie znaczenia, że jesteście Suni. Jesteście moimi przyjaciółmi i jestem za was odpowiedzialny. Trzeba mi było posłuchać wtedy Ses i wyemigrować na Zewnątrz, póki jeszcze mogłem. Teraz jest już na to za późno.”

Uśmiechnęłam się smutno.

„A ja się cieszę, że tego nie zrobiłeś. Wtedy nigdy nie bylibyśmy razem.”

Parsknął.

„Wtedy właśnie, Lorrelaine, moglibyśmy być razem. Byłabyś żoną, nie kochanką.”

Zesztywniałam, zaskoczona. Sin nigdy nie poruszał tego tematu. Cóż, dla niego byłam tylko kochanką. Gdzieś po drodze może też i przyjacielem. Bardzo mnie lubił.

Ale nie kochał.

Może nie jestem telempatą, ale wydaje mi się, że gdyby tak było, zdołałabym to wyczuć. Zbyt często i zbyt długo przebywaliśmy w stałym kontakcie empatycznym, by zdołał to przede mną ukryć.

„Nie tobie sądzić, co czuję, a co nie. Jestem Atelicze, Lorrelaine, co oznacza, że sam potrafię kształtować swoje uczucia.”

Znowu podsłuchał, o czym myślałam. Ten jego zwyczaj czasem bardzo mnie irytował.

Usiadłam na piętach i popatrzyłam na niego gniewnie.

„Więc się zdeklaruj, czym dla ciebie jestem! Przyjacielem? Kochanką? Zwierzątkiem domowym?”

„Za co ty mnie uważasz? Czy ja jestem Suni, by pójść z kimś do łóżka, bo akurat mi się zachciało?! Gdyby tak było, już dawno znalazłbym sobie chętniejszą samiczkę.”

Powiedział prawdę, ale jego słowa zabolały mnie jak dźgnięcie nożem.

Odebrał to.

Zesztywniałam, kiedy mnie objął.

„Przepraszam, Lorrelaine. Ja chyba nigdy nie nauczę się dyplomacji. Jesteś dla mnie bardzo ważna. Tak ważna, że nawet Ish się zorientowała. Skąd ci do głowy przyszło, że chcę się ciebie pozbyć? Nie rozumiesz, że ja po prostu staram się cię chronić?”

Przytulił mnie mocniej, jakby się upewniał, że nadal tu jestem.

„Boję się o ciebie. Boję, że Ish wykorzysta cię jako broń przeciw mnie. Nie chcę, by ktoś cię skrzywdził. Nie wiem, czy zdołałbym to znieść.”

Obejrzałam się przez ramię, zdumiona. Sin nie był wylewny w okazywaniu uczuć. Nigdy o nich nie mówił, nie dawał ich nawet odczuć, tłumiąc je gdzieś głęboko w sobie. To był pierwszy raz, kiedy coś przede mną ujawnił.

Przytulił czoło do mojego ramienia. Poddałam się niemal nieznośnej czułości, która od niego promieniowała.

Sin miał rację. Balansował na cienkiej linie. Atelicze, jakkolwiek samcom tej rasy zdarzało się czasem tworzyć przelotne związki, zasadniczo byli monogamistami. Było to bezpośrednio związane z naturą ich mocy. Im bliżej kogoś do siebie dopuszczali, tym bardziej stawali się bezbronni. Nic dziwnego, że obsesyjnie strzegący integralności swego umysłu przedstawiciele tej rasy bardzo rzadko pozwalali sobie na luksus jakiegokolwiek zaangażowania. Zakochiwali się tylko raz w życiu i byli wierni wybrankowi do śmierci. Dlatego też więź, jaka łączyła Atelicze z jego partnerem była tak restrykcyjna, wymagająca całkowitego oddania. Jej zadaniem była ochrona splecionych umysłów przed wzajemnym unicestwieniem.

Nie wiem, czy rzeczywiście jest możliwe takie manipulowanie swoimi uczuciami, by pokazać sobie palcem: „tego kocham a tego nie będę”, jak to wynikało ze słów Sina. Może. On w końcu był niewiarygodnie silnym telempatą, prawnikiem od niemal niemowlęcia szkolonym, by kontrolować samego siebie aż po status umysłu. Zaś więź jest najsilniejszym znanym w Galaktyce związkiem, jaki może połączyć dwie istoty myślące.

Z drugiej strony, przecież nie cierpiał pani Ish! Zareagował instynktownym wstrętem już przy pierwszym spotkaniu i, o ile mi było wiadomo, nic się pod tym względem nie zmieniło.

„Sin, czy nie mógłbyś po prostu udowodnić jej winy? To rozwiązałoby nasze problemy.”

Uśmiechnął się smutno.

„Żeby to było takie proste. Blefowałem dziś. Wiesz, jakie byłoby pierwsze pytanie śledczego? Czemu tak późno?! I nie sadzę, by ktokolwiek przełknął wyjaśnienie, że dopiero teraz mam niezbite dowody. Trzeba też uwzględnić jeszcze jedną kwestię. Ja zabijałem, Lorrelaine. W obronie własnej, ale przecież nikt nie jest na tyle głupi, by uwierzyć, że którykolwiek z przeciwników miał ze mną jakiekolwiek szanse. Moja skłonność do agresji jest powszechnie znana. Jeśli wytoczę Ish proces, mój własny klan oskarży mnie o seryjne zabójstwa z premedytacją. O to, że zwlekałem tyle czasu, by zaspokoić swoją żądzę krwi.”

Ewolucjo. O tym nie pomyślałam.

To była pułapka. W którą stronę by się nie ruszyć, klatka się zamykała.

Sin rzeczywiście nie mógł się starać o azyl u Zewnętrznych. Klan natychmiast zażądałby zwrotu ściganego mordercy. Nie wspominając, że oznaczałoby to kasację majątku, a kto wie, czy nie unieważnienie jego dotychczasowych umów. Zemsta wystawionego do wiatru klanu mogła dosięgnąć w ten sposób wszystkie jego Suni, nawet te już sprzedane, a kto wie, czy też nie panią Sesilije, pana Ouna i pana Mai z klanu R’ell’y.

Przytuliłam się mocniej.

Pułapka bez wyjścia.

„Jest wyjście.”

Popatrzyłam na niego z niepokojem, nagle tknięta złym przeczuciem.

„Rozwiązanie jest proste. Muszę po prostu przegrać kolejną walkę. To rozwiąże wszystkie problemy.”

Zdrętwiałam. To dlatego ostatnio zajmował się porządkowaniem spraw majątkowych na wypadek, gdyby coś mu się stało. Postanowił popełnić efektowne samobójstwo.

„Nie możesz! Nie wolno ci! Nie zgadzam się!”

„To jedyne wyjście.”

„Nie, Sin. Nie zgadzam się. Nie zrobisz tego. Jeśli się zdecydujesz, to przysięgam na Ewolucję, pójdę za tobą. Choćbym miała stanąć przed panią Ish, pomachać jej ręką przed oczami i oznajmić: <<Witaj, poznajesz mnie? To ja jestem tą Suni, która ogrzewała łóżko twojemu ulubionemu kandydatowi>>.”

Poparzył na mnie zdumiony. Mówiłam jak najbardziej serio. Nie pozwolę mu się zabić!

Popatrzyłam mu prosto w oczy. Podjęłam decyzję za niego.

„Sin, wygraj te targi.”

Co mi pozostało? Odsunąć się w cień, pozwolić ukryć. Zezwolić, by inna samica zawładnęła moim ukochanym. Dla jego dobra.

Położyłam rękę na brzuchu. Pod palcami wyczułam delikatną krągłość. W końcu to już trzeci miesiąc…

Niedługo to będzie moja jedyna pamiątka po uczuciu, jakim dążył mnie mój ukochany. Gdy więź wypali wszystkie jego uczucia do mnie, przenosząc je na samicę, której nie znosił, zmuszając, by ją pokochał.

34. Sin spacerował po ogrodzie z Ish, jak zwykle zabawiając ją rozmową. Myślami był jednak gdzie indziej.

Właśnie mijał drugi miesiąc od kiedy znalazł dla Lorrelaine bezpieczny azyl. Tęsknił za nią. Nawet jego samego dziwiło, jak bardzo brakowało mu jej cichej obecności. Ciepła miłości, którym promieniowała każda jej myśl. Szczególnie dotkliwie odczuwał brak wtedy, kiedy musiał przebywać z Ish. Tak jak w tej chwili.

Sesilije, zgodnie z obietnicą, wzięła ją do siebie. Teraz przebywała w posiadłości Mai, frustrująco blisko, jednak równie dobrze mogłaby dla niego przebywać gdzieś na Zewnątrz.

Sin oficjalnie ją sprzedał, żeby nikt nie miał wątpliwości, że się jej pozbył. Na razie, na czas ciąży, przebywała u jego przyjaciela, jednak miała już zapewniony transport na orbitę i stałą opiekę do czasu, aż się usamodzielni i przystosuje. Być może nawet na całe życie. Była matką Dziecka Cyklu, to dla czcicieli Ewolucji czyniło z niej coś w rodzaju świętej. Sin nie miał wątpliwości, że dobrze się nią tam zaopiekują.

Ish wiedziała, że Sin pozbył się części swoich Suni, ostatniej około dwóch miesięcy temu, tuż po ich rozmowie. Dotąd triumfowała w duchu. Zmusiła do czegoś tego upartego samca! Musiał jej ustąpić. Czyli tej suczki, która ogrzewała mu łóżko już z nim nie ma.

Ish nie wierzyła, że Sin czuł w stosunku do tej samiczki coś więcej niż tylko pożądanie. W końcu był autentycznie nieuzależniony, więc jego instynkt prokreacji był taki sam jak każdego innego samca rodzaju ludzkiego.

Przeszedł ją dreszcz na wspomnienie tego, co odebrała, gdy go przypadkiem przyłapała. A więc tak to wygląda…

Szaleństwo. Pragnienie zmywające z umysłu każdą logiczną myśl poza dążeniem do przyjemności…

Ish, na której rodzina wymusiła, by więcej czasu przebywała z kandydatami do swojej ręki, szczerze wątpiła, by tak było zawsze. To musiała być indywidualna cecha tego samca. W Sinie było jakieś tłumione szaleństwo, dziki temperament, który ujawniał się tylko, gdy zabijał lub uprawiał seks. W porównaniu z nim pozostali kandydaci byli dobrze wychowani i aż nazbyt potulni. Po prostu nudni.

W łóżku zapewne też byłoby z nimi nudno.

Ish musiała przed samą sobą przyznać, że Sin fascynował ją od pierwszej chwili, gdy go poznała. Dotąd pamiętała ten dzień, jakby to było dziś. Zobaczyła wysokiego, szczupłego Atelicze o rudo-kasztanowym warkoczu i przejrzystych jak woda oczach. Te piękne oczy obdarzyły ją taksującym spojrzeniem, a gdy dotknęła jego umysłu, by zwrócić uwagę, że zachowuje się bezczelnie, wyraźnie odebrała opinię o sobie, którą dałoby się streścić: „Uch…zboczona suka. I nawet nic ciekawego.”

Powinna była go za to znienawidzić. Obraził ją przecież śmiertelnie. Przepraszał potem, ale nie błagał o przebaczenie, jak zrobiłby to każdy z pozostałych kandydatów.

Nie, on ją stale traktował z chłodnym dystansem. Niczym jej nie uchybiał, ale sprawiał wrażenie dalekiego. Dla Ish, przyzwyczajonej od maleńkości do adoracji i spełniania wszelkich zachcianek, takie zachowanie było czymś nowym i niespotykanym. Traktował ją jak osobę równą sobie. Nic więcej.

Narastała w niej chęć, żeby udowodnić temu samcowi, że jest wyjątkowa. Że jej płeć nie jest jej jedynym wyróżnikiem.

Nie mogła jednak do niego dotrzeć. Już nawet nie chodziło jej o przebicie się przez jego osłony. Sin podobno słynął z poczucia humoru. Miał śmiać się tak chętnie i często jakby był Zewnętrznym. Tymczasem przy niej, w ciągu ich półrocznej zajomości, nigdy się nie roześmiał. Na Ewolucję, Ish pamiętała tylko kilka razy, kiedy się uśmiechnął!

I dotąd nie była pewna, czy uśmiechnął się właśnie do niej.

Tylko raz przypadkowo słyszała, jak się śmiał. Jego kuzyn powiedział coś, co go rozbawiło.

Czy do tamtej Suni się uśmiechał?

Ish szła przez park w towarzystwie wyraźnie nieobecnego myślami towarzysza i zastanawiała się po raz niewiadomo który, czemu to robi? Czemu się za nim ugania, jak, nie przymierzając, niewyżyta samica Suni, która wyczuła samca? Czemu poświęca mu tyle uwagi, więcej niż wszystkim pozostałym kandydatom razem wziętym?

Nawet przeszła pełną detoksykację. Chciała przekonać się na własnej skórze, jak to jest. Czy nieuzależnienie rzeczywiście zmienia reakcje. Czy naprawdę odczuwa się wtedy tak silny pociąg fizyczny, jak on wtedy?

Zdawała sobie sprawę, że jej myśli obsesyjnie zaczynają krążyć wokół jednego tematu. Szczególnie, kiedy była przy nim. Czy on wyczuwa jej zapach? Jak się przy nim zmienia? Atelicze są bardzo czuli na feromony. Ish zdawała sobie sprawę, że pachnie pobudzeniem. Gotowością.

Zatrzymała się gwałtownie.

Sin, wyrwany nagle z zamyślenia, popatrzył na nią zaskoczony.

- Nie zastanawiałeś się nigdy, panie, jak to by było przeżyć akt miłosny z przedstawicielem własnej rasy?

Sin zdębiał.

Ish uśmiechnęła się cynicznie w duchu. W końcu wywołała u niego jakąś reakcję. Choć na chwilę przestał być taki nieobecny.

- Pani?!

- W końcu zwróciłeś na mnie naprawdę uwagę, panie.

Sin ukłonił się chłodno.

- Wybacz, pani, jeśli byłem dziś kiepskim towarzyszem.

Ish westchnęła i nagle położyła mu dłoń na piersi.

„Znowu jest tak samo. Jesteś taki zimny…”

Zmrużył oczy gniewnie.

„Dlatego, pani, że w odróżnieniu od stada adorujących cię samców jako jedyny nie pozwalam się wodzić za nos?”

Spojrzała mu w oczy, zdumiona tonem, jakim do niej przemawiał. Niebieskozielone oczy były przejrzyste jak lód i równie zimne. Odbijał się w nich tylko cyniczny chłód.

„Po co tracisz energię, pani? Przecież oboje wiemy, jaki będzie wynik tych przepychanek. Może więc oboje przestaniemy udawać grzecznych Atelicze? Ja dla twej rozrywki pozabijam pozostałych przy życiu biedaków, którzy mieli pecha startować do twojej ręki, ty w zamian wpuścisz mnie do swojego łóżka. I, proszę, pani, nie udawajmy, że chodzi w tym o coś więcej. Komuś obiecałem, że przeżyję, więc zrobię to, co muszę, tak samo jak ty.”

Ish zdrętwiała. Nikt nigdy tak do niej jeszcze nie mówił. Sin nie bawił się w subtelności. Nazwał rzeczy po imieniu tak dosadnie, że zaszokował Ish. Ale był szczery. Chyba jak rzadko kiedy przy niej.

Nie darzył jej żadnym uczuciem. Nawet tak płytkim, jak pociąg seksualny. Nawet ta Suni, takie nic, zwykła erotyczna zabawka, otrzymała więcej jego uwagi i uczuć od niej!

Jej przynajmniej pożądał.

Fala zazdrości uderzyła Ish do głowy, zasnuwając oczy czerwona mgiełką wściekłości.

„Idziemy, pani?”

Zacisnęła pięści, patrząc w plecy spokojnie oddalającego się samca.

Znajdzie tę Suni. Znajdzie i rozerwie na strzępy…

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • iosellin : 2008-10-20 18:58:25
    ech

    zaczynam zalowac, ze nie zglosilam sie wczesniej na b-readera ;) Wciagnelo, a tu na terminarzu nie widac kiedy ciag dalszy ;)

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu