Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Przyjęcie przypadkowo zbieżne w czasie z pewnym świętem

Część 2

Autor:Arien Halfelven
Serie:Harry Potter
Gatunki:Parodia
Dodany:2008-03-13 14:39:53
Aktualizowany:2009-01-03 19:36:53


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zamieszczone za zgodą Autorki. Fanfik został opublikowany pierwotnie na Forum Mirriel. Przyjęcie przypadkowo zbieżne w czasie z pewnym świętem


Walentynki. Wymówienie tego słowa wcale nie było takie bolesne. Zwłaszcza w porównaniu z „Tak, Panie, będzie jak każesz” i następującą po tym inkantacją zaklęć. A jednak... Każdy z nas ma w życiu rzeczy, których nienawidzi i rzeczy, których nie lubi. Te ostatnie, choć tak nic nie znaczące w skali wyższego dobra i mniejszego zła, dopiero potrafią uprzykrzyć zwykłe, codzienne życie...

Narcyza i tak będzie zniesmaczona jego wyglądem. A reakcja panny - no, dobrze, tej Keiry - i tak go nie obchodziła. Tym niemniej, nawet jak na niego ubierał się wyjątkowo starannie. Wincyś, który Pana kochał platonicznie, ale takie przedstawienia również potrafił docenić, rozparł się przed kominkiem i bezkrytycznie chłonął dopasowywanie czerni do czerni z elementami czerwieni i bieli. Oczywiście, Winc jako stworzenie z definicji i świadomego wyboru złe a nieujarzmione, nigdy by się nie przyznał do posiadania takich upodobań estetycznych. Zaś Severus Snape strojąc się na bal coraz bardziej popadał w nastrój. A właściwie to nawet w Nastrój. Ten Nastrój, który kilka dni wcześniej sprawił, że Walentynka raz tylko nań spojrzała i bez oporów zgodziła się kusić cały Hogwart, jego zaś osobę z wielką starannością ominąć. Mistrz Eliksirów zerknął z oschłą aprobatą na klatkę, okrytą już kunsztowną draperią. Słuszna postawa. Radosne, Głupawe, Komercyjne Święto równa się wiadomemu Nastrojowi Mistrza Eliksirów i każde rozsądne stworzenie powinno trzymać się od niego z daleka.

Każde rozsądne stworzenie.

Oddanie. Współczucie. Pocieszenie.

Severus Snape odwrócił się bardzo powoli.

- Zaraz tu wymrze jakiś zagrożony gatunek - wycedził przez zęby.

Złote oczy nie zmieniły tonacji.

Oddanie. Współczucie. Pan smutny.

- Jestem ZŁY. Ja nie bywam smutny. I gdybym chciał, żeby mnie pocieszać, kupiłbym sobie szczeniaczka. A potem bym go udusił poduszką i powiesił u sufitu ku przestrodze dla potomnych.

Oddanie. Poparcie. Zjadłbym szczeniaczka.

- A, do Hadesa z tobą... - mruknął w końcu Snape i wrócił do wygładzania po raz setny kołnierzyka.

Oddanie. Głupie, denerwujące serduszka. Uwielbienie. Oddanie.

- Jasssne...

Cóż, czas najwyższy się zbierać. Jego partnerka na bal pewnie już czekała. Mistrz Eliksirów uśmiechnął się krzywo do lustra. Nawet w jego oczach wypadło to wyjątkowo wrednie. Wredny Severus Snape. On to potrafi uprzyjemnić kobiecie Walentynki... Na Hadesa. Co za z przeproszeniem uszu Winca wał nieotynkowany wymyślił tę nazwę?! I kto kazał Narcyzie mieć dzisiaj ten jakże uroczy jubileusz? Cóż - bal u Narcyzy Malfoy w towarzystwie wrednego Severusa Snape. Sam miód. Cóż, skoro i tak jest wredny, powinien to robić częściej. Uśmiechnął się jeszcze raz - znacznie bardziej wrednie. Charytka zapewniła go, że wszystkie jego zalecenia zostały wypełnione w najdrobniejszych szczegółach, on sam miał więc szansę bawić się całkiem nieźle na tym balu. Panna Meridian zaś pod wpływem poobcowania przez jeden wieczór z rozrywkami Mistrza Eliksirów miała szansę pożałować pochopnej decyzji o wplątaniu się w wojnę, zrezygnować już nazajutrz z członkostwa w Zakonie i wrócić do swoich smoków. Z pożytkiem doczesnym i wiecznym dla niej. Sam miód. Wredne instynkty w pełni zaspokojone, obowiązki członka Jasnej Strony Mocy takoż. Zdecydowanie powinien robić to częściej.

***

Powinna to robić częściej. O mały włos, a przesiedziałaby kolejne Walentynki, podtykając ogniomiotom krowie udka. A tu - proszę. Bal u Śmierciożerców z najwredniejszym demonicznym samcem w zasięgu różdżki. Nie, żeby był bardziej demoniczny czy samczy od ogniomiota. No, może i był, nie znała go jeszcze. Ale na pewno przynajmniej przynależał do jej gatunku. A to, wbrew opinii części czarodziejskiego społeczeństwa, jednak się liczyło. W każdym razie - powinna robić to częściej. Jeżeli wyjście na służbowe zakonne przyjęcie ze złośliwym demonicznym samcem dawało tyle przyjemności, to co dopiero, gdyby się znalazł jakiś przystojny, jasnowłosy, błękitnooki, elokwentny czarodziej o olśniewającym uśmiechu? Czemu ona właściwie tak nie znosiła Walentynek...

Keira odwijając z siebie powoli płaszcz z kapturem oddawała się takim właśnie beztroskim marzeniom. Severus Snape nadchodził ku niej w nieskazitelnym stroju balowym i z wrednym a demonicznym uśmieszkiem na twarzy. Cały zaś Hogwart przenikała dziwna, niespokojna atmosfera, jakby jakiś upiór czy inszy Grindewald czaił się za rogiem, zacierając zachłanne łapska. Niby wszystko było zgodne z walentynkowym porządkiem świata, ale - coś jednak wprowadzało dysonans. Czerwone serduszka dyndały beztrosko u wszystkich sufitów. Nagle jednak zaczęły przypominać samobójców, których nieodwzajemniona miłość pchnęła do zawiśnięcia u pułapu i odebrania sobie życia. W niemiłosiernie miłosne serenady i ballady wkradły się nuty pogrzebowe i nawet nie można było o to oskarżyć bliźniaków Weasley. Uczniowie przemykający korytarzami ciaśniej dopinali szaty - zewsząd wiało... grozą?

Nie grozą. Smutkiem... Rozpaczą...

- I ty mi powiesz, Albusie, że wszystko jest w porządku?! - Opiekunka Gryffindoru była tak zdenerwowana, że na jej policzki wystąpiły czerwone plamy. Osaczyła Dyrektora w zacisznym kąciku, udekorowanym różowymi serduszkami, a teraz najwyraźniej zamierzała siłą wydobyć z niego jakieś odpowiedzi.

- Ależ, droga Minerwo... - Dumbledore uśmiechnął się łagodnie. - Czyżbyś zauważyła coś niepokojącego?

- Wszystko mnie niepokoi! Nie możesz lekceważyć tego, co się dzieje.

- A... co się dzieje?

- Nic! Nic złego się nie dzieje! A jednak wszyscy chodzą jak struci, tacy potulni i zaniepokojeni, jakby się zaraz miało zdarzyć jakieś nieszczęście, jakby tu jakiś demon w furii miał przelecieć...

- Żadnej furii tu nie czuję - przerwał stanowczo Dyrektor.

- Racja - przyznała niechętnie. - To coś innego... Ale da się to wyczuć! I wcale mi się to nie podoba! Nie wiadomo skąd to się bierze! Nigdy wcześniej w Hogwarcie nie było takiego... czegoś!

- Może najwyższy czas... - mruknął Dumbledore w swoją brodę.

- Słucham?!

- Wyjaśni się, gdy przyjdzie czas - rzekł głośniej, patrząc jej niewinnie w oczy. Zmarszczyła powątpiewająco nos.

- Czyżby? Żeby tylko nie wynikło z tego jakieś nieszczęście! Naprawdę powinieneś coś zrobić, bo ty, oczywiście, wiesz o co chodzi. I, oczywiście, nie powiesz mi?!

Dyrektor Hogwartu wykazał ogromne zainteresowanie przechodzącym obok nich Mistrzem Eliksirów.

- In all your fantasy

you always knew

that man and mystery...

Were both in you

And in this Labyrinth

Where night is blind

The Potion Master Severus is here

Inside my mind - zanucił, jakby do siebie.*

- Aa...albusie?!!

Starzec obrzucił profesor McGonagall przepraszającym spojrzeniem.

- Och, wybacz... Przedawkowanie tragicznej muzyki...

Keira Meridian i Severus Snape spotkali się w sali wejściowej jak Hades i Persefona na kwitnącej łące Hellady. Z tym, że ani on nie był pedofilem-kidnaperem, ani ona płaksiwą, małoletnią, bezradną ciapą bez gustu. Obyło się więc bez przemocy, ale z wielkim trudem...

Severus machnięciem różdżki opuścił klatkę na podłogę i przyjrzał się swojej towarzyszce, starając się wczuć w ogląd świata Narcyzy Malfoy. Okazało się to niełatwe, choć przecież i w Mistrzu Eliksirów wiele rzeczy budziło niesmak. Uznał zatem kreację Keiry za akceptowalną. Czerwona, dopasowana w talii suknia z imponującym dekoltem i bez rękawów, miała bezbolesny dla oczu nie-walentynkowy odcień, dziwnie zharmonizowany z jego własnymi dodatkami, a pseudo - abstrakcyjny, haftowany deseń, który po bliższym wpatrzeniu się ujawniał, rzecz jasna, smoki, niemal go rozbawił.

Niemal.

- Coś ty taki smutny? - bystre oczy prawdziwej snaperki zaraz dowierciły się gdzie nie trzeba.

- Coś ty taka wesoła?! - Severus skrzywił się z odrazą. Twarze obojga tak z miejsca spochmurniały, że można by tu bez trudu wysnuć metaforę pierwszej kłótni małżeńskiej Hadesa i Persefony. Zachłanne spojrzenia tłumu podglądających bezczelnie hogwartczyków już, już wypatrywały godnych Podziemi wyładowań, ale... Dzień taki świąteczny, on taki samczy i demoniczny, a ona taka snaperska i kobieca, kto to widział się wyładowywać na oczach bezczelnego, zachłannego tłumu? A guzik. A różdżka w oko tłumowi.

- Smucę się, że tak nędzny ze mnie partner dla tak cudownej istoty jak ty - wycedził Snape szarmancko, choć przez zęby.

- Weselę się, że będę mogła spędzić cały wieczór w twoim towarzystwie - odrzekła Keira promiennie, choć trochę dziko. Mistrz Eliksirów przysunął się do niej kocim ruchem i dłonią w czarnej rękawiczce ujął jej dłoń. Patrzyli sobie w oczy, głęboko, aż do dna duszy, gdzie jak w hogwarckim jeziorku odbijały się spetryfikowane szokiem sylwetki zamarłe w sali wejściowej.

- Locomotor klatka - mruknął Snape, ujął smokerkę pod ramię i wyszli - prezent dla jubilatki lewitował za nimi w powietrzu, zaś w całym holu panowała niezmącona, oszołomiona cisza.

ŁŁŁŁUP.

Gipsowe popiersie Makryny Marnej spadło z podstawy i rozbiło się w drobny mak.

- Istotnie, słodka była ta charytka... Ale może Malfoyowie będą ją dobrze traktować... - rzekł Dyrektor z powątpiewaniem w głosie.

W przedsionku Mistrz Eliksirów odwrócił się, słysząc hałas.

- Ooo... Czyżby coś spadło?

- Tak to brzmiało. Chcesz wrócić? - zdziwiła się smokerka.

- Nie, nie. Ostatnio w Hogwarcie często coś spada. Przywykłem... - mruknął Snape i musnął długimi palcami klatkę z charytą. - Zbierajmy się. Czeka na nas powóz ze stangretem.

Pomógł Keirze włożyć płaszcz.

- Więc jednak nie ten dementorowy jęk mody... Przyznam, że mi ulżyło.

- Jak mnie, gdy cię przed chwilą zobaczyłam - odpaliła natychmiast Keira z czarującym uśmiechem.

- Słucham?

- Gdy się ostatnio widzieliśmy, miałeś nader oryginalną fryzurę... Już się obawiałam, że dziś wykorzystasz ten patent... Ogromnie mi ulżyło.

- Dyrektor za mało mi płaci...

- Mnie nawet nie zaczął... Ale zawsze mogę sobie odbić w naturze...

- Hmm?!

- Bo wiesz, masz coś, na czym mi zależy...

- Keiro Meridian.

- Taaak?

- Tego - smoka - nie ma. Którego słowa w „tego smoka nie ma” nie rozumiesz?

- Jeszcze o tym porozmawiamy.

***

Jazda powozem na bal poniekąd walentynkowy w towarzystwie Severusa Snape’a przypominała transportowanie rozdrażnionego rogogona na zapoznanie z samicą. Jak by się wtedy biedna smokerka nie próbowała ustawić, zawsze potykała się o smocze kończyny - w tym przypadku o długie nogi Mistrza Eliksirów, wyciągnięte przez pół powozu w geście „tak usiadłem i nie myśl, kobieto, że się ruszę”. Ale to nie taki znów problem w całkiem wygodnym pojeździe, zwłaszcza w porównaniu z katorżniczym przewozem smoków. Humory miał za to jej towarzysz całkiem porównywalne ze smoczymi, przez co poczuła się zupełnie swojsko. Życie było jednak piękne - jak mawiała jej babcia, LIB, Luks I Byczo. A jeśli nawet nie było, to należało się cieszyć tym, co akurat było pod ręką. Drobne zaś utrudnienia potraktować ze stoickim spokojem - albo, jak światłowstręt, przeczekać pod kapturem, albo, jak chimeryczne samcze nastroje, łagodzić snaperską magią. Ewentualnie cieszyć się również utrudnieniami. Z tym ostatnim dusza Keiry, nieskończenie odległa od masochizmu, miała niekiedy kłopot. Na szczęście jednak nie dzisiaj - bowiem ani nie było pod ręką zbawiennego kaptura, ani jej samczy i nastrojowy towarzysz nie był chimerycznym gadem, na którego można by wpłynąć. No, dobrze, może był gadem, jeśli wierzyć plotkom, ale czy chimerycznym? Na ile zdążyła się zorientować, w przeróżnych okazjach służył mu ten sam humor, a raczej jego brak. Nie mylić z brakiem poczucia humoru, rzecz jasna. Fascynujący mężczyzna. Ale ćśś. Gdyby wiedział, jakie rzeczy ją fascynowały, uciekłby do Voldemorta. A może nie? Ech. Na pewno tak. Gdyby mężczyźni nie bali się niestereotypowych kobiet, miałaby już dawno zajęte te Walentynki. Ech. Kąciki ust mimowolnie opadły jej w smętnym grymasie.

- Dzięki ci, Slytherinie! - mruknął Snape. - Od tych promiennych uśmiechów zaczynałem już dymić.

Nie, żeby jej bronił prawa do uzewnętrzniania radości życia. Nie, żeby żałował, że akurat ją zaprosił. Kiedy pomyślał, że miał do wyboru na przykład zabrać ze sobą taką Nymphadorę Tonks, która prócz obłąkanych uśmiechów zalewałaby go bez przerwy potokiem paplaniny, podjęta decyzja wydała mu się w pełni uzasadniona. Jednakowoż, jazda powozem na bal poniekąd walentynkowy w towarzystwie Keiry Meridian przypominała leżenie na pachnącym sianku i wygrzewanie się w promieniach słońca. Z przyczyn najzupełniej oczywistych, kiedy jest się Severusem Snape’em, od takiego zajęcia można dostać jedynie nerwicy. Nigdy bowiem nie wiadomo, kiedy coś wypełznie z siana i wysunie zęby jadowe, a słoneczko razi we wszystkie części ciała, o przypiekaniu nie wspominając. Życie, o czym Mistrz Eliksirów Hogwartu doskonale wiedział, było wredne i tylko czekało, jakby tu nieuważnego delikwenta przydybać z opuszczoną różdżką. Dlatego też różdżkę należało utrzymywać w pełnej gotowości, zwłaszcza w okolicznościach przeklętego balu Narcyzy i jazdy powozem ze szczerzącą się smokerką. Na Hadesa, szczęśliwie bezsensowne uśmiechy zadowolenia z całego świata szybko jej przeszły. Przewidywalne. Taki już jego urok. Po prostu ma to „coś”, o czym daremnie marzą poślednie, szeregowe Dementory. I bardzo dobrze.

- A ty ciągle smutny - użaliła się Keira.

- A ty ciągle wesoła! - zdegustował się Severus.

- Bo życie takie piękne! - Smokerka obdarzyła go najbardziej snaperskim z uśmiechów. - A ty co?!

- Bo życie takie podłe - odparował z najbardziej snapowskim grymasem. Keira zrezygnowała ze snaperskich sztuczek, lecz bynajmniej nie z uśmiechu.

- To będzie niesamowity wieczór! - oznajmiła z entuzjazmem. - Ty taki malkontencki, ja taka optymistyczna, Malfoy’s Manor takie mroczne podobno, gospodarze tacy śmierciożerczy, twój plan taki nieodgadniony, normalnie powieść gotycka. Do kogo mam robić słodkie oczy, żeby cię wprawić w szał zazdrości?

Przełknął cierpką uwagę.

- Mnie niełatwo wprawić w szał - oznajmił tylko.

- W to nie wątpię - przyznała. - Ale zawsze mogę spróbować.

Przełknął kolejną cierpką uwagę.

- Nie dław się tak. Wiem, to tylko wyjście służbowe, a nie randka. Jednak możemy coś poudawać, zaimprowizować - z tego, co mi mówiłeś, im więcej zamieszania, tym Malfoy będzie szczęśliwszy.

Przez chwilę tylko patrzyli na siebie - ona z pełnym rozbawienia wyzwaniem, on z chłodnym wyrachowaniem.

- Zamierzasz się dobrze bawić - powiedział spokojnie - bez nagany czy niesmaku, po prostu stwierdził fakt.

- Owszem - przyznała natychmiast. - Ty nie?

- Za dużo wiem - odparł bez wyrazu. - Ale ty się nie krępuj. Będziesz miała dość okazji. Szał zazdrości jest wliczony w ten nieodgadniony plan. Nie mój szał, co prawda, lecz cóż - nie można mieć wszystkiego. A jeśli coś nie wypali z planem, dojdzie i do improwizacji. Baw się więc dobrze.

- O nie nie nie, mój panie. Idę na bal z tobą i bawię się z tobą. Albo wcale.

- Więc zepsuję ci rozrywkę, bo i tak nie będę się dobrze bawić.

- W porządku! Ryzyko wkalkulowane.

- W co niby?

- W pracę w Zakonie. W pójście z dowolnym facetem na dowolny bal. Ty przynajmniej zapewniłeś mi tę rozrywkę i jeśli jej nie spożytkuję, to z własnego wyboru.

- Więc spożytkuj! Jedziesz na imprezę, imprezuj.

- Jadę z ponurym pesymistą, będę ponuro pesymistyczna.

- To ci lojalność, dla całego Hufflepuffu by starczyło.

- Szczęście, że nie poszłam do Hogwartu, bo Tiara nie miałaby gdzie mnie przydzielić. Na dom Helgi jestem za bardzo rozlazła, a już dla moich skarpetkowych dewiacji nikt by tam nie miał zrozumienia. A gdzie indziej... Nie ma szans.

- Ekhemmm... Skarpetkowe dewiacje?

- Ty lubisz zimne, ciemne lochy. Ja lubię ciepłe, kolorowe skarpetki. To jeden z fundamentów mego życia. Teraz, w tym powozie, bez skarpetek w czerwone ghulowe główki na nogach, co więcej, oddalając się od tych skarpetek, czuję się niepewna. Naga. Bezbronna. No, z tym to może lekka przesada, ale tylko lekka. Ale sam powiedz, czy nie wolałbyś się zbliżać do swoich lochów, niż się od nich oddalać?

Cisza.

- No, właśnie. Skarpetki... Od tygodni nie kupiłam żadnych nowych skarpetek. Marzę, żeby przed powrotem do bazy znaleźć takie, których jeszcze nie mam. Wiesz o jakimś sklepie pończoszarskim w okolicach Pokątnej? Czy może pewne pytania powinny pozostać milczeniem?

Severus Snape z nieodgadnioną miną przyglądał się swojej rozmówczyni. Spoglądała na niego z żartobliwą zaczepką, uśmiechając się trochę autoironicznie.

- Cóż... - odezwał się po chwili - widziałem na Nokturnie skarpetki w Mroczne Znaki.

- Takich nie mam - przyznała. - Ale czy chcę?

- Różowe w pomarańczowe Mroczne Znaki - uściślił Snape. Keira zamrugała z nieszczęśliwą miną.

- Nie skorzystam?

- Mądrze.

- Kto robi takie skarpetki?!

- Daltonista...

- Ładne mi wytłumaczenie!

- Spokojnie... Obok wisiały zielone skarpetki w czerwone centaurzyki z ludzikami na grzbiecie. Ludziki kolorowe.

- Daltonista i idiota. Czy on nie zna żadnego centaura?! To nie konie wyścigowe!

- Hola, hola. Nie ja robiłem te skarpetki.

- Ale patrzyłeś na nie!

- Sam nie wiem, co mnie napadło. Chyba jakaś dewiacja.

- Chyba tak! Gdzie to w ogóle jest?

- Tuż obok sklepiku z żywymi rzadkimi owadami.

- A, jasne... Różowe w pomarańczowe Mroczne Znaki. Merlinie...

- Kolor można przetransmutować.

- To już nie będzie to samo. To będzie... skarpetka wtórna.

- A kto o tym będzie wiedział?

- Ja. A teraz także ty. Czemu kupujesz robale do eliksirów zamiast je transmutować?

- Bo składniki nienaturalnego pochodzenia mają inne właściwości!

- Skarpetki też.

- A... Aha.

- Ekhemm... Przepraszam... Czy państwo przyjechali może na przyjęcie do Malfoy’s Manor?

Keira i Severus z zaskoczeniem odwrócili się w stronę drzwiczek od powozu, w których z grymasem chłodnego rozbawienia na twarzy stał sam Lucjusz Malfoy, ubrany w tradycyjny strój balowy z ciężką, aksamitną peleryną.

- Taki był nasz pierwotny zamiar, ale możemy jeszcze zmienić zdanie - mruknął Snape. - O co chodzi, umawiałem się na konkretną godzinę, czy co?

- Ach nie, nie, najmocniej przepraszam, już sobie idę! Kimże ja jestem, żeby przynaglać... - Arystokrata cofnął się, pochylając się po drodze do Severusa. - Weź jednak pod uwagę, że moja małżonka oraz cały tłum gości, wyglądający przez wszystkie okna i pękający z ciekawości, z kim tak długo siedzisz w zamkniętym powozie, mają nadzieję, że jednak się nie rozmyślisz i nas łaskawie nawiedzisz. To raz. A dwa, że obiecałeś mi przyjść i rozruszać to przyjęcie.

- A co, źle mu idzie?! - odpaliła natychmiast Keira. Lucjusz zwrócił na nią spojrzenie.

- Cóż, w sumie... Zwracam honor, przyjacielu. Tym niemniej, decydujcie się szybciej. - Wycofał się z pojazdu, zatrzaskując za sobą drzwiczki. Smokerka i Mistrz Eliksirów spojrzeli na siebie, po czym bez słowa zaczęli się zbierać do wysiadania. Severus odkrył jeszcze na moment klatkę z charytą. Istotka otwarła senne oczęta i spojrzała na niego niechętnie.

- Jesteśmy na miejscu - oznajmił jej czarodziej. - Znasz plan. Znasz zasady. I wiesz, co ci przypiekę, jeśli coś sknociłaś.

W zielonych oczach zabłysło oburzenie profesjonalisty posądzonego o dyletantyzm.

- No dobrze, dobrze. Widziałem efekty. Liczę na ciąg dalszy dzisiaj wieczorem. Nie zawiedź mnie, a zrobię to, co obiecałem.

Z prętów klatki wysunął się kremowoskóry paluszek, który Snape ze śmiertelną powagą musnął własnym palcem. W oczach obojga zabłysło wyrachowane zadowolenie.

- Plemię żmijowe! - westchnęła Keira. - Chyba nie chcę wiedzieć, co wy knujecie.

Czarne, bezdenne oczy spojrzały na nią z bezdenną przewrotnością.

- Zobaczysz.

Państwo Malfoyowie, obydwoje jasnowłosi i wyniośli, stali już teraz razem w holu, oczekując wzbudzającej tyle emocji pary.

- Twój przyjaciel... - mruknęła z niesmakiem Narcyza, utrzymując jednak chłodny uśmiech gospodyni idealnej. Na gładkim czole Lucjusza pojawiła się mała, choć wielce znacząca zmarszczka.

- Mój przyjaciel - potwierdził z naciskiem. - I nie tylko mój...

W ciemnych oczach kobiety błysnęła nagła złość, zmieszana jednak ze strachem - nic nie powiedziała, dopóki Snape i jego towarzyszka nie pokazali się w wejściu.

- Co za żałosny osobnik - westchnęła, wydymając usta. Zmarszczka na czole Lucjusza nieco się pogłębiła. Slytherinie... I nawet nie mógł jej przyprawić o rumieńce. Nie tak, jakby chciał - żadnych cruciatusów w domu. Slytherinie... I nawet nie robiła tego z głupoty. Ani ze złośliwości. Po prostu taki miała charakter i niestety musiała go uzewnętrzniać.

- Czy chociaż raz nie mógł czegoś zrobić z włosami? Nie słyszał o transmutacji? - krzywiła się pani Malfoy.

- W starciu z jego eliksirami najpotężniejsza magia transmutacyjna pokornie wędruje w kąt - odparł zimno jej mąż. - Zresztą, bez tych włosów nie byłby w pełni Severusem.

- Też mi!

- Nie zrozumiesz...

Narcyza nie rozumiała.

- Wygląda jakby je namaszczał smarem do zawiasów - orzekła autorytatywnie.

- Dlatego wyszłaś za mąż za mnie, a nie za niego. - Naprawdę bardzo chciał zakończyć już ten temat. Rozumiał, że każdy nie do końca kontrolowany przejaw życia mógł wzbudzać w tej kobiecie wstręt. Nie, nawet on tego nie rozumiał. Ale, już na pewno nie rozumiał, czemu musi się z nim tym faktem dzielić. Szczęśliwie odczepiła się - chwilowo - od Severusa.

- Co to za dziewczyna? Przyprowadził pewnie jakąś prostaczkę. Na moje przyjęcie. Żałosna. W takiej sukni? Przy takiej nadwadze? - Narcyza uniosła dumnie głowę na łabędziej szyi; wzgarda promieniowała z niej jak z innych kobiet zmysłowe fluidy. Lucjusz westchnął.

- I dlatego ożeniłem się z tobą, a nie z kimś takim jak ona - mruknął pod nosem, z prawdziwie malfoyowskim samozaparciem nie dodając nic o błędach młodości. Mruknięcie było bardzo ciche, a żona, pogrążona w niesmaku, jak zawsze nie zwracała uwagi na jego życie wewnętrzne. Zdziwił się zatem wielce, kiedy znienacka złapała go za rękę, wbijając mu w dłoń paznokcie.

- Czy nie...

- Śmieje się! Ze mnie! - wysyczała Narcyza. Twarz jej pobladła, zdumione oczy nabrały chorobliwego blasku. - Ta... Ta przybłęda w za ciasnej sukni się ze mnie śmieje!

- Nie śmiej się - mruknął Snape, kiedy stanęli w progu.

- Wcale się nie śmieję - odburknęła Keira. Rzeczywiście, wyjątkowo przestało jej być do śmiechu. Posiadłość Malfoyów arystokratycznie mroczna i powalająca na kolana. Goście arystokratyczni, mroczni i wpatrzeni w nich z wampirzą zachłannością. W tle zaś gospodyni - wysoka, smukła jak gazela i wbijająca woodooistyczne szpileczki wzgardliwych spojrzeń we wszystkie mankamenty figury Keiry. LIB. LIB. To tylko - cholerna gazela. Wysmukła, wyskubana gazela, jak większość afrykańskich zwierzątek sucha jak pieprz i pozbawiona wyższych warstw emocjonalnych. Tym niemniej wciąż gazela. Co z tego, że sama Keira nie była ani hipopotamem, ani nosorożcem, ani bawołem nawet. Przy gazeli i antylopa bawołem.

- Śmiejesz się - upierał się Snape półgębkiem, prowadząc ją pomaleńku do gospodarzy. - A to bardzo nieładnie. Gdzie twoje puchońskie cnoty?

- Węże je zjadły.

- Węże, też coś. Ona była Krukonką. A w ogóle, to tylko zgorzkniała malkontentka. Zbyt w dodatku zajęta brzydzeniem się wszystkim dookoła, żeby zauważyć, że od takich min robią się zmarszczki.

- Rzuci zaklęcie politura i już nie będzie miała zmarszczek.

- Nie na wierzchu, ale gdzieś na innym poziomie istnienia one na zawsze pozostaną.

- Severusie, bo, bo... Bo naprawdę zacznę się śmiać. Zresztą, co za różnica? Kto będzie wiedział, że ta... Jak jej...Hiacynta?

- Narcyza.

- Kto będzie wiedział, że Narcyza ma zmarszczki utajone?!

- Ja. A teraz także ty.

Teraz to ona musiała sobie wbić paznokcie w dłoń, żeby się nie roześmiać.

- I masz, wredny Ślizgonie, teraz się śmieję.

- Widzę - mruknął Snape z błyskiem zadowolenia w oczach. - I Narcyza też widzi, sądząc po minie. Dossskonale.

Keira zerknęła spod oka w stronę gospodyni - zaiste, gazeli wdzięk jakby się rozmył w szoku. Popatrzyła z kolei na towarzysza.

- Nigdy nic nie mówisz ot tak, po prostu? Bez ukrytych intencji?

Odpowiedział jej wyrachowanym spojrzeniem.

- Nie w miejscach publicznych. Jestem Wężem. Jestem jedną wielką ukrytą intencją. Rozczarowana?

- Serce mi pęknie - westchnęła kpiąco. - Prysły marzenia o uroczym, mrocznym rycerzu, który myśli tylko o tym, jakby mnie rozweselić. Tym niemniej ci się udało. Zapamiętam te zmarszczki.

- Zapamiętaj. Idziemy się witać. Ja podaję prezent. Jasne?

- Jak twoja lśniąca zbroja, mój nieco wybrakowany rycerzu.

- Witajcie...

- Jakże nam przyjemnie...

- Zaszczyceni...

- Zachwyceni...

- I, oczywiście, Keira Meridian.

Smokerka i Mistrz Eliksirów przez ceremonię powitania prześliznęli się gładko jak para splecionych ogonami węży. Rodowód panny Meridian, mimo pożałowania godnych sympatii politycznych, był wszakże bez zarzutu - nawet Narcyza musiała zasznurować usta, a Lucjusz posłał Severusowi pełen uznania grymas. Kpiące uśmieszki nowoprzybyłych niewiele gościom i gospodarzom wyjaśniały, podsycały zaś jeszcze ciekawość, tym bardziej, że ani Snape, ani jego partnerka nie kwapili się do skracania grzecznościowych formułek. W końcu jednak trzeba było przejść do rzeczy.

- Droga Narcyzo... Jakże ten czas leci... - zagaił kwestię urodzinową Severus, Keira zaś obrzuciła jubilatkę współczującym spojrzeniem treści „co widać i słychać”.

- Cóż, znamy się tak długo, wiesz, że nie jestem mistrzem elokwencji... W imieniu swoim i mojej pani życzę ci po prostu, aby całe twoje życie było cudowne i udane jak... jak ten wspaniały bal.

Przy słowach „wspaniały” Keira dla odmiany potoczyła dookoła omdlewającym wzrokiem, wyrażając tym skrajny zachwyt, co chyba nieco ujęło panią Malfoy.

- Cóż, dziękuję... - zaczęła głosem o ćwierć tonu cieplejszym. Snape jednak nie dał jej dokończyć.

- To zaś od nas obydwojga w dowód uczucia... Nie, żeby ci była potrzebna... Może jednak zechcesz ją zatrzymać. - Zamaszystym gestem odsłonił z klatki nieprzejrzystą draperię. Zaraz po tym... Czy stało się to z rozmysłem, czy przypadkiem, tego Keira nie mogła wiedzieć na pewno, węszyła tu jednak cześć Tajnego A Nieodgadnionego Planu. Spod tkaniny buchnęła chmura zielonkawego pyłu, który otoczył lekką mgiełką całą czwórkę ze szczególnym uwzględnieniem Narcyzy i Snape’a. Zaskoczona pani Malfoy zaczęła gwałtownie mrugać. Jej twarz jakby nieświadomie łagodniała pomalutku, delikatniała, a kiedy kobieta przestała trzepotać powiekami, spojrzała na zielonowłosą charytkę w klatce już zupełnie miękko.

- Ooooch... - westchnęła, urzeczona. Skrzydlata istotka wpatrywała się w nią bez zmrużenia oczu, ze słodkim uśmiechem na twarzy i urokiem w każdym przegięciu ciała.

- Ooooooooch... - poniosło się po holu i dalej.

- Myślę, że będzie godną ciebie towarzyszką... Takie podobieństwo zasługuje na połączenie... Możesz nosić ją na ramieniu, a jej magia wdzięku będzie na twoje rozkazy - dotknie nią, kogo zechcesz i jak zechcesz. A jeśli dość mocno ją ze sobą zwiążesz, podzieli się z tobą tą magią... - szeptał Severus z oparów zielonej mgły. Narcyza posłała charytce maślany uśmiech - w pełni przez istotkę odwzajemniony. Może za wyjątkiem dziwnego wyrachowania w ukradkowych spojrzeniach, rzuconych zza skrzydła, kiedy nowa pani wyciągała ją z klatki i usadzała na swoim ramieniu. Natychmiast jednak zwróciła się tylko do tejże pani, z uroczą minką tuląc się do jej policzka. Dookoła wirowało trochę zielonego pyłu.

- Pokażę moją śliczną gościom - oznajmiła błogo jubilatka i odeszła, zostawiając męża ze Snape’em i Keirą. Lucjusz spoglądał za nią wzrokiem bez wyrazu.

- Z rogogonem zapewne byłby kłopot...? - mruknął.

- Noc jeszcze młoda... - odparł z przewrotnym uśmieszkiem Severus.


CDN

*Fragment piosenki z musicalu "Upiór w operze" Andrew Lloyd Webera.

(Luty, 2005)

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.