Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Brave: Journeyman

Rozdział VIII

Autor:Setsuna
Serie:Warhammer Fantasy
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans
Uwagi:Przemoc
Dodany:2008-06-09 08:00:22
Aktualizowany:2008-06-08 11:38:20


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Rankiem na podwórzu zebrali się wszyscy. Harry założył lekki pancerz pod płaszcz. Grymi wspomniał w rozmowie, że krasnolud jest zawsze gotowy do walki, toteż nie wyglądał inaczej niż na co dzień. Igor, bo tak nazywał się wielki Kislevita, miał długie włosy, zaplecione z tyłu i ufarbowane na czerwono. U pasa zwisał mu ciężki, dwuręczny miecz, zaś u stóp leżał spory wilk, który okazał się Wasylem. Magik przybył ostatni. Zamiast swoich wymyślnych ciuchów miał zwykły płaszcz, co odbierało mu resztki magicznego wyglądu. Chłopak wytłumaczył Igorowi, gdzie leży jego wioska i w szóstkę (a z Wasylem w siódemkę) wyruszyliśmy. Przez większość drogi starałem się rozmawiać z Igorem, gdyż jako jedyny z nas znałem nieco kislevski, a Igor porozumiewał się naszym językiem z pewnymi trudnościami. Okazało się więc, że w czasie wojny przebywał w Imperium, ranny w trakcie potyczki ze zbójcami. Cały czas był zły z powodu nieuczestniczenia w ubiegłorocznej kampanii. Kiedy dowiedział się, że ja i Gen braliśmy w niej udział, podziękował wylewnie nam obojgu i dodał, że to dla niego zaszczyt móc jechać u naszego boku.

Althar - młody czarodziej początkowo milczał, jednak stopniowo dał się wkręcić w rozmowę. Okazało się, że skończyły mu się fundusze na dalszą naukę u maga, który go uczył i teraz jechał do domu, nie wiedząc za bardzo, co ze sobą zrobić. Zaraz dodał, że mimo iż jest uczniem, to zna sporo czarów i potrafi zrobić z nich użytek. Cóż, w sytuacji w której mieliśmy do czynienia z czymś nieludzkim, każda magia mogła się przydać, nawet jeśli jej użytkownik nie prezentował się imponująco.

Po godzinie jazdy dotarliśmy do wioski. Kiedy wjechaliśmy pomiędzy chałupy, powitała nas cisza. Rozmowy umilkły i wszyscy bacznie rozglądaliśmy się wkoło i nasłuchiwaliśmy jakichkolwiek odgłosów. Nawet Wasyl nie szczekał, tylko wodził nosem po ziemi, najwyraźniej szukając czegoś. Nagle Igor zeskoczył z konia i uklęknął. Przez chwilę bacznie przyglądał się czemuś na ziemi. Kiedy podniósł wzrok na wszystkich, którzy na niego patrzyli, w jego oczach malowało się niedowierzanie.

- Wiżu, że oni wszyscy stąd po prostu paszli. Tu są ślady, ale ślady równoj grupy, niet przemocy.

- Czyli czary - skwitowałem. - Pojedziemy za śladami.

Igor wysforował się naprzód. Jechaliśmy teraz wolniej, gdyż co jakiś czas zatrzymywał się, by przyjrzeć się śladom.

- Hej, patrzcie! - krzyknęła nagle Genevieve, wskazując coś dłonią.

Unieśliśmy wzrok we wskazanym przez nią kierunku. Na horyzoncie, nie tak znowu daleko, widać tam było wieżyczki i fragmenty murów.

- Zamek - powiedział Grymi. - Pewnie siedzi w nim cholerny czarodziej albo coś jeszcze gorszego.

- Przekonamy się na miejscu - stwierdziłem.

- Cokolwiek by to było, nie oprze się temu. - Potrząsnął wymownie toporem.

Pod mury zamku dotarliśmy po niedługim czasie. Kiedy tam przybyliśmy, okazało się, że budowla była nieco większa niż nam się początkowo wydawało. Zwodzony most był opuszczony, a brama otwarta. Ślady prowadziły do środka.

- Dobra, zobaczmy, kto się za tym kryje - powiedział Harry.

- Nie, stój - zatrzymał go Grymi. - Nikt nie trzyma otwartych drzwi od domu, a zwłaszcza nie w tych czasach.

- Może jest samotny i potrzebuje towarzystwa? - zażartowała Gen.

Grymi podszedł do mostu i nie wchodząc nań, uderzył toporem w drewno. W tej samej chwili most zniknął. Widzieliśmy uniesiony most i głęboki dół najeżony kolcami.

- Na Sigmara, gdybyśmy tam wpadli...

- Byłoby po was. Na szczęście znam takie numery.

- Ale czy ktoś ma jakiś pomysł, jak dostać się do środka?

Cóż, teraz rzeczywiście mieliśmy problem.

- Może wystarczy zapukać?

- A może by nasz czarodziej coś zrobił?

- Nie znam takich czarów. - Althar popatrzył na nas bezradnie.

-Ja znaju, jak to zrobic - powiedział nagle Igor.

Zsiadł z konia, zdjął swój płaszcz i zbroję. Wszedł do dołu, a następnie wyłonił się z niego pod murami. Kiedy już tam był, zaczął wspinać się po, z pozoru gładkich, kamieniach. Wstrzymując oddech, przypatrywaliśmy się bacznie temu niezwykłemu wyczynowi kislevskiego siłacza. Po pewnym czasie wspiął się na mur i zniknął z drugiej strony. Nastąpiła chwila ciszy i nagle usłyszeliśmy odgłos opuszczanego mostu.

- Przyznam, robi wrażenie - powiedział Grymi i pierwszy wjechał na most, my zaś ruszyliśmy za nim.

Wtedy naszych uszu dobiegł odgłos walki. Dobiegał z wieży mostu. Zeskoczyłem z konia i pobiegłem tam. Wspiąłem się po krętych schodach i ciężko dysząc dotarłem na górę. Igor ze swym ciężkim mieczem odpierał atak kilku zbrojnych. Pierwszy rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że to zombie. Kilku leżało już na ziemi w kawałkach. Ich zbroje były zardzewiałe i w szczątkach. Igor trzymał ich na dystans, jednak wystarczyło, że któryś przedarłby się przez jego obroną i nasz przyjaciel mógł mieć problem. Nie czekając na resztę, wyciągnąłem miecz i ruszyłem mu na pomoc. Pierwsze uderzenie spadło na plecy jednego z tych zgniłków, rozwalając go na kawałki. Wykorzystując element zaskoczenia, uderzyłem w następnego, odrąbując mu czaszkę. Igor, widząc odsiecz, wydał z siebie okrzyk bojowy i uderzył, jednym ciosem obalając trzech wrogów i rozcinając ich na pół. Po chwili w wieży jedynym, co zostało z zombich był ich smród.

- Swołocze syny - mruknął Igor. - Dzięki za pomocz, drugu.

- Drobiazg - odparłem. - Wracajmy na dół.

Schodząc natknęliśmy się na resztę drużyny, jednak ich odsiecz była już zbyteczna. Samo spotkanie zombich nie wróżyło jednak dobrze całej sprawie. Jeśli były zombie, to ich kreator też musiał gdzieś być.

Skierowaliśmy się do zabudowań. Starając się zachować maksimum ostrożności, szliśmy jedno koło drugiego z obnażoną bronią. Szerokie, dwuskrzydłowe odrzwia zaskrzypiały, pchnięte przez Grymiego, jednak otworzyły się bez oporu. Weszliśmy do środka. Przedsionek oświetliło światło słońca, które wdarło się przez szeroko otwarte wrota. Surowe, kamienne ściany nie były w żaden sposób zdobione. W dalszej części korytarza widać było zatknięte w ściany pochodnie, a ich światło świadczyło o tym, że zamek bynajmniej nie był zamieszkały tylko przez martwiaki. Z przedsionka prowadziły schody na górę, rozwijające się po obu bokach oraz krótki korytarz, po przejściu którego dotarliśmy do sporej sali. Jako że i z niej było kilka wyjść, należało zastanowić się nad jakąś taktyką badania tego miejsca.

- Rozdzielmy się - zaproponował Harry. - W ten sposób więcej sprawdzimy.

- Ale osłabimy nasze siły - odparłem.

- Przecież tu jest pusto - powiedział Althar. - Weszliśmy do zamku i na co jak dotychczas trafiliśmy? Na kilku zombich.

- Pan tych zombich gdzieś tu pewnie jest - powiedziała Genevieve. - Pewnie nas obserwuje i zastanawia się, jaki by tu numer nam wykręcić...

W tym momencie pod stopami Gen otworzyła się podłoga. Nikt nie zdążył nic zrobić, kiedy Genevieve z krzykiem spadła w dół.

Wszyscy cofnęli się o krok do tyłu. Podbiegłem na skraj otworu i zacząłem ją wołać. Nie odpowiadała.

- Lina! - krzyknąłem. - Dajcie linę!

- Chcesz tam zejść? - spytał Harry.

- A myślisz, że co? Dajcie linę i przywiążcie ją do czegoś albo przytrzymajcie.

Igor bez słowa zawrócił do stojących na zamkowym dziedzińcu koni. Szybko powrócił, niosąc zwój liny. Wszyscy ją chwycili, a ja trzymając się jej, powoli opuszczałem się w dół zagłębienia. Kiedy w końcu poczułem grunt pod nogami, krzyknąłem:

- Dobra, jestem na dole. Dajcie jakieś światło! Ciemno tu tak, że nie widzę czubka swojego nosa.

- W porządku, masz! - Usłyszałem głos Althara i nagle wokół mnie zamigotało kilka jasnych kul światła, rozjaśniając pomieszczenie.

Było ono niewielkie. Jednak nie miałem czasu na przyglądanie się szczegółom. Niedaleko mnie na ziemi leżała Genevieve. Podbiegłem do niej i ukląkłem.

- Gen? Żyjesz?

Oddychała, choć powoli. Nie widać było poważniejszych obrażeń.

- Gen? Gen?

- Co jest Znalazłeś ją? - Krzyknął ktoś z góry.

- Tak. Jest nieprzytomna, ale żyje!

- Dietrich? - Usłyszałem jej słaby głos - To ty?

- Tak kochanie, spokojnie.

- Boli mnie głowa.

- Spadłaś z dużej wysokości.

Otworzyła oczy.

- Wszystko w porządku? - spytałem.

- Chyba tak. Czuję się jakby ktoś dał mi wiosłem w plecy i boli mnie głowa, ale poza tym wszystko dobrze.

- Sigmarowi niech będą dzięki.

- Hej, pospieszcie się! - Usłyszałem głos Harry’ego - Mamy tu towarzystwo!

Nagle lina spadła, a z góry dobiegły nas odgłosy walki i szczekania Wasyla.

- Harry?! Co jest?! - krzyknąłem.

Wobec braku odpowiedzi ponowiłem okrzyk, jednak także i tym razem nikt mi nie odpowiedział.

Przyjrzałem się pomieszczeniu, w którym się znajdowaliśmy. Jak już wspomniałem, nie było ono okazałe, a prowadziło zeń jedno wyjście, osłonięte kratą. Gen wstała, a usłyszawszy odgłosy walki z góry, spytała:

- Co tam się dzieje?

- Nie wiem dokładnie, ale chyba nasi przyjaciele mają kłopoty.

Wtedy usłyszeliśmy warkot unoszonej kraty. Z korytarza, który blokowała, dobiegły nas odgłosy kroków, świadczące o nadciąganiu tu licznej grupy. Wkrótce stamtąd wyłoniła się horda żywych trupów. Smród rozkładających się zwłok wypełnił loch.

Stanęliśmy obok siebie. Kiedy pierwsze wygrzebańce zbliżyły się, natknęły się na nasze miecze. Każde z nas było niezłym szermierzem, jednak we dwójkę stanowiliśmy prawdziwą maszynę do zabijania. Instynktownie, bez słów, każde z nas wiedziało, co zrobi drugie. Podejrzewam, że spory w tym udział miały nasze miecze, prezent ślubny od Marii - czarodziejki z Nuln. Faktem jednak było, że nacierające na nas zombie ginęły jeden po drugim, rozsiekiwane na strzępy. Trupi odór wypełniał salę. Sądzę, że ktoś, kto nie będąc na wojnie, nie spotkał się z nim wcześniej, miałby teraz nieliche problemy.

Jednak i nasza sytuacja nie była dobra. Początkowo wrogów nie było wielu. Teraz jednak przybywało ich i oboje cofaliśmy się pod ścianę, nie chcąc pozwolić na otoczenie nas. Pod nogami walały się kawałki trupów. Ich kończyny miały wyjątkowo nieprzyjemny zwyczaj chwilowego ożywania. W efekcie odrąbana dłoń potrafiła chwycić za nogę, a odcięta głowa ugryźć. I choć zombie padały pod naszymi mieczami jeden za drugim, to trzeba było znaleźć jakieś wyjście. Męczyliśmy się, a wtedy wróg łatwo zyskałby przewagę.

- Uważaj! - krzyknąłem, tnąc odruchowo martwiaka, który próbował zajść Gen z boku.

Miecz przeszedł przez głowę, rozłupując czaszkę. Zombiak upadł, lecz po chwili wstał. Już bez głowy, ale wciąż szedł w naszym kierunku. Tak jak wiele innych. Wtedy do odgłosów walki dołączył jeszcze jeden: ryk szarżującego krasnoluda. Grymi wpadł z toporem pomiędzy zombich. Za nim atakował Igor. Tych dwóch siłaczy czuło się jak ryby w wodzie. Szczątki zombich aż fruwały w górze, kiedy oni rozdawali ciosy. Dzięki nim wkrótce uporaliśmy się z resztą martwiaków.

- Dzięki - powiedziałem, kiedy ostatni z truposzy padł unieszkodliwiony. - Ale wy chyba też mieliście kłopoty?

- Pchi - fuknął Grymi. - Pestka. Ci tam na górze mieli odwrócić naszą uwagę. To chyba wy mieliście umrzeć. On chce nas wybić osobno.

Po linach wspięliśmy się do góry. Choć i tam walały się szczątki zombich, to nawet pierwszy rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że natężenie walki było tu znacznie mniejsze. Wasyl wciąż jeszcze ganiał ruszające się gdzieniegdzie kawałki truposzy.

- Dobrze, że nic wam nie jest - powiedział Harry, kiedy wyszliśmy.

- Idziemy dalej? - spytał Althar. - Jeśli to początek, to wolę nie myśleć, co jest dalej.

- Idziemy - odparł Grymi. - Jeśli tak wyglądają wojska tego maga - to mówiąc kopnął głowę zombiego, leżącą na ziemi - to poradzimy sobie łatwo.

Ruszyliśmy więc dalej. Wasyl szedł koło Igora, gdyż po tym jak mało nie wpadł do kolejnej z ukrytych zapadni, stał się dużo bardziej ostrożny. Droga, którą obraliśmy, prowadziła ku schodom. Kiedy podeszliśmy do nich, z ich przeciwległego końca dojrzałem błysk światła. Odruchowo pchnąłem Genevieve na ziemię, krzycząc by inni uczynili to samo. Zdążyliśmy w ostatniej chwili, gdyż ponad głowami błysnęła nam kula ognia.

- Orczysyn! - zaklął Grymi. - Wali ognistymi kulami!

Ledwo skończył, a już poleciała następna.

- Niech ktoś coś szybko wymyśli! - krzyknął Harry - On nas usmaży!

- Althar! Zdjełaj coś!

Nasz magik leżał skulony obok Igora. Kiedy padła propozycja, by coś wyczarował, odparł:

- Ale co? Przecież on jest na pewno lepszy ode mnie!

Kiedy jednak nad głowami śmignęła kolejna kula, Althar wypowiedział kilka dziwnych słów. Usłyszeliśmy krzyki i hałas jakby ktoś spadał ze schodów. Wtedy na mnie wylądował ów rzucający ogniem jegomość. Bez chwili zastanowienia ciąłem mieczem, oddzielając głowę od reszty ciała. Krew trysnęła na mój płaszcz, więc szybko podniosłem się. Reszta także już wstała.

- Widzisz Althar - powiedziała Gen. - Jesteś całkiem niezłym magiem.

Althar uśmiechnął się.

- Ech tam, po prostu on był głupi. Rzucił na siebie osłonę przed pociskami, ale ja wyczarowałem śliską podłogę. Po prostu się poślizgnął.

Wszyscy roześmialiśmy się, gratulując jednak Altharowi pomysłu.

- Cóż, maga mamy z głowy - powiedziałem. - Poszukajmy i uwolnijmy jeńców.

- To chyba nie najlepszy pomysł - odezwał się Althar, a z jego twarzy zniknął uśmiech. - Mam wrażenie, że już to zrobiliśmy.

- O co ci chodzi? - spytała Genevieve.

- Popatrzcie na szatę tego maga - powiedział Althar. - To był nekromanta. Ta padlina zabijała ludzi, a potem ich ożywiała.

- Czyli wybiliśmy tych, których mieliśmy uratować? - spytał raczej retorycznie Harry.

- Niech to - mruknął Grymi. - Dlatego nie lubię magów.

- Obszukajmy zamek - zaproponowałem. - Może jest tu jeszcze ktoś żywy. A może ten drań miał jakieś skarby czy coś w tym guście.

Teraz już mogliśmy się rozdzielić. Poszliśmy trzema dwójkami. Ja i Genevieve sprawdzaliśmy komnaty u góry. Większość z nich urządzona była elegancko, można by powiedzieć, że z przepychem. Jednak nie było tam niczego, co mogłoby nas zainteresować.

Co prawda w jednej z komnat Gen znalazła wspaniałą, jak sama twierdziła, garderobę, pełną wspaniałych kobiecych ubiorów, ale nie mieliśmy czasu na ich kontemplowanie.

Kiedy już po dłuższym czasie weszliśmy do kolejnej, okazało się, że jednak dobrze zrobiliśmy, decydując się na ich obszukiwanie. Znajdowało się tam szerokie łoże. Na nim leżała rozciągnięta i uwiązana do rogów sznurami kobieta. Była ciemnowłosa, o smukłej budowie i bogatych kształtach. Jej nagość kryło kilka fałd materiału. Nie skrywały one jednak ani czerwonych śladów na brzuchu i piersiach, ani podbitego oka.

Szybko podbiegliśmy do niej. Gen szybko przecięła więzy. Kobieta jednak wciąż milczała. Gen starała się ją uspokoić, mówiła do niej, jednak jej próby nawiązania kontaktu z dziewczyną nie dały rezultatu.

- Zostaw ją - powiedziałem w końcu. - Jest w zbyt głębokim szoku, byśmy mogli jej pomóc. Może po pewnym czasie sama dojdzie do siebie i odejdzie stąd?

- Nie! - odparła Genevieve. - Zabierzemy ją stąd i zawieziemy do którejś ze świątyń. Tam jej pomogą.

- Zobaczymy co powiedzą na to inni - stwierdziłem. - Niech tu na razie zostanie.

Odwróciliśmy się i skierowaliśmy się ku wyjściu. Wtedy usłyszeliśmy szelest materiału.

- O, wstała - powiedziała Gen i oboje zwróciliśmy się ku łożu.

Kobieta stała obok niego. Wtedy spojrzałem w jej oczy. Nienawiść, która tam była, dostrzegłem zbyt późno.

Dwa strumienie magicznej energii, które popłynęły z jej dłoni, cisnęły nas pod ścianę. Czułem, jak potężna energia przepływała przeze mnie, paraliżując moje ruchy. Nie mogłem nawet poruszać palcami u nóg i rąk. Nie mogłem obrócić głowy i spojrzeć na Gen, mimo że leżała niedaleko mnie. Tymczasem tamta kobieta stała naprzeciw nas. Jej dłonie iskrzyły od energii i widać było wyraźnie, że szykuje kolejny czar. Wolałem nie myśleć, co się stanie, kiedy go rzuci. Jednak bezradność wywołana jej poprzednim zaklęciem, sprawiała, że mogłem jedynie patrzeć. Uniosła ręce ku górze i zaczęła głośno wykrzykiwać dziwne słowa. Dwa kolejne promienie wystrzeliły z jej dłoni.

Widziałem nadchodzącą śmierć. Wtedy oba promienie zamiast ku nam, wystrzeliły ku górze. Z piersi czarownicy sterczało ostrze topora. Krew trysnęła na mnie strumieniem.

Jednak wiedźma nie padła na ziemię. Odwróciła się tyłem do nas. Nie widziałem co się dzieje. Kiedy jednak usłyszałem ryk Grymiego, wiedziałem, kto przybył nam z pomocą. Grymi skoczył ku wiedźmie i obalił ją na ziemię. Nie bacząc na nic, wyrwał topór z jej piersi i wziął kolejny zamach. Jego potężny cios spadł, nim wiedźma podniosła się. Jej głowa potoczyła się po podłodze.

Grymi i towarzyszący mu Harry podeszli do nas.

- Ale was urządziła, co? - spytał krasnolud, podchodząc do mnie. - To minie, chyba nawet niedługo.

- Wiecie co - powiedział Harry - ta wiedźma była panią tego zamku. Tamten, którego załatwiliśmy na schodach, był tylko jej kochasiem. W lochach znaleźliśmy jeszcze kilku więźniów, którzy byli w stanie mówić. Od nich się dowiedzieliśmy, co tu jest grane. Pobiegliśmy od razu na górę.

- Zdążyliście w samą porę - powiedziałem, choć z trudem. - Usmażyłaby nas. - To udało mi się powiedzieć już wyraźniej.

Odzyskiwałem stopniowo czucie w całym ciele. Wkrótce i Gen mogła wstać.

- Ale przecież, kiedy ją znaleźliśmy była związana i pobita.

- Lubiła ostrą zabawę - powiedział Grymi. - Dostała jej w nadmiarze. - Kopnął leżącą głowę, która odbiła się od ściany i potoczyła koło mnie. Odsunąłem się z niesmakiem.

- Mam po uszy tego miejsca - stwierdziła Gen. - Wynośmy się stąd.

- Słusznie - przytaknął Grymi. - Śmierdzi tu magią.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.