Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Z miłości

Część 1.

Autor:Arien Halfelven
Serie:Harry Potter
Gatunki:Dramat
Dodany:2008-02-24 11:31:35
Aktualizowany:2008-03-09 10:58:43


Następny rozdział

Zamieszczone za zgodą Autorki. Fanfik został opublikowany pierwotnie na Forum Mirriel. Z miłości.


- Lupin.

Czarodziej odwrócił się, zaskoczony. Po zebraniach Zakonu Snape znikał zwykle szybciej, niż zdołałbyś powiedzieć „bahanka”. A już na pewno ani mu było w głowie kogoś zagadywać, zwłaszcza Remusa.

- Gapisz się na mnie, jakbym odwołał pełnię - mruknął pogardliwie Mistrz Eliksirów. - Ale, przepraszam. Zapomniałem, że masz zbyt stargane nerwy, żeby taki podejrzany Śmierciożerca jak ja mógł się do ciebie znienacka odzywać.

- Severusie... - Lupin uśmiechnął się ze zmęczeniem. - Słucham cię. Co mogę dla ciebie zrobić?

Czarne oczy studiowały przez chwilę jego twarz.

- Odprowadź mnie.

Remus zdumiał się jeszcze bardziej. Rzecz jasna, Snape nie wysilił się na ton prośby czy zachęty - rzucone niecierpliwie ni to wyzwanie, ni to rozkaz, cały on. Ale - o co mu chodziło? Porozmawiać mogli równie dobrze na Grimmaud Place, wszyscy już się zdeportowali. I - „odprowadź”? Do Hogwartu? Co to miało znaczyć? „Odaportuj mnie”?

- Ekhemmm... Na piechotę? - spytał delikatnie. Rozmówca rzucił mu gniewne spojrzenie.

- Nie, na miotle. Oczywiście, że na piechotę! Jesteś aż tak tępy?!

- Upewniam się tylko... Zwykle deportowałeś się stąd pod Hogwart... - przypomniał Remus.

Kolejne nieodgadnione spojrzenie.

- Nie dziś. Idziesz czy nie?

Lupin zmierzwił bezradnie siwiejącą czuprynę. Chyba nie wypadało odmówić... Po tylu latach Snape’owi znienacka zachciewa się wspólnych spacerów... Co mu chodzi po głowie?! Cóż, nie dowie się, jeśli nie pójdzie.

- Skoro tak ładnie prosisz... - uśmiechnął się spokojnie. Snape spojrzał na niego dziwnie, ale nie skomentował.

- Zbieraj się, nie będę czekał do nocy - rzucił tylko i oparł się o drzwi.

***

Raczej nie chodziło mu o rozmowę, skoro nie odezwał się ani słowem, kiedy opuszczali dom Blacków i wychodzili w noc. Remus ruszył za nim bez pytania, ale czuł się trochę nieswojo, kiedy Snape maszerował szybkim krokiem, nawet nie oglądając się na niego, jakby było mu wszystko jedno, czy drugi czarodziej za nim idzie. Albo jakby był pewien, że to robi. Bo, oczywiście, szedł. Lupin uśmiechnął się - leciutko, smutnawo, przelotnie. Bycie ostatnim Huncwotem - ostatnim prawdziwym Huncwotem - musiało zobowiązywać... "Idziesz czy nie” - rozsądek nakazywał ostrożność, duma radziła skląć - grzecznie - i zostawić na środku chodnika, wspomnienia odsyłały do świętego Munga na relaksacyjne, kilkumiesięczne polegiwanie. Zaś ostatni Huncwot łykał przynętę razem z haczykiem, wędziskiem i ręką, odgryzał palce wędkarza i szedł za ciekawym tropem. Remus uśmiechnął się jeszcze raz na tą myśl. Tym razem uśmiech przetrwał nieco dłużej, ale również zbladł. Przecież nie było już Huncwotów. Jeden nie stworzy całości. W niczym, co by ją spełniło. A za wysoką, ciemną sylwetką Snape’a szedł tylko Remus Lupin, który nie potrafił powiedzieć „nie”. Który wierzył w przyjazne gesty. I który bardzo chciał wiedzieć, co tym razem chodziło po głowie Severusowi Snape.

Długo kluczyli po mugolskim Londynie - w końcu Lupin rozpoznał znajomą ulicę, ale nie bardzo mógł uwierzyć, że to tam Severus go prowadzi. Ledwo widoczne w ciemności, niskie budynki, śmietnisko, w którym grzebał bezpański pies... Jasnowłosy czarodziej zwolnił kroku, przez moment nie mogąc oderwać wzroku od zwierzęcia. To głupie. To takie głupie... Ale, tutaj... Pies podniósł łeb - czujne, półdzikie spojrzenie spotkało się z łagodnym, intensywnym wzrokiem mężczyzny.

- Lupin!

Remus zamrugał. Pies, oczywiście, uciekł już dobrą chwilę temu, a on wpatrywał się jak dureń w obudowany wzgórkami śmieci kontener. Snape wyprzedził go znacznie i stał teraz pod znajomą budką telefoniczną, w postawie wyrażającej zniecierpliwienie, ale nie był chyba szczególnie rozzłoszczony.

A to już było naprawdę dziwne.

- Tutaj? - spytał Lupin, kiedy spowolnionym specjalnie krokiem dołączył w końcu do Mistrza Eliksirów. Ten bez słowa - i bez jednego gniewnego spojrzenia - zgarnął go do środka budki i podniósł słuchawkę.

- Severus Snape i Remus Lupin. Do Departamentu Tajemnic. Sprawa tajna - wycedził. Remus pobladł lekko, ale Snape nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Kiedy automat wypluł dwie plakietki, czarodziej wepchnął jedną towarzyszowi w dłoń i przytrzymał go mocno za ramię, kiedy budka zjeżdżała w dół - patrzył mu przy tym badawczo w twarz, jakby obawiał się, że zechce się znienacka zdeportować. Lupin odchrząknął nerwowo.

- Po co mnie tu prowadzisz? W środku nocy?

Czarne oczy spojrzały bez wyrazu.

- Zobaczysz...

Zjechali do pustego holu - Snape wciąż zaciskał dłoń na ramieniu Remusa.

- Nie ucieknę ci! - zaprotestował Gryfon. - To znaczy... Powiedz mi po prostu...

- Zobaczysz - uciął Mistrz Eliksirów. Pociągnął drugiego czarodzieja korytarzem, wyciągając z fałd płaszcza różdżkę, ale nie było tutaj nikogo - tylko woda lała się z odbudowanej, złocistej fontanny. Korytarz, winda... Palce Snape’a coraz mocniej wbijały się w ramię Lupina.

- Na Merlina, po co tam idziemy?!

- Ja nigdzie nie idę... Ja tędy tylko przechodziłem. Cicho bądź, Lupin.

- Severusie! Powiedzże...

- Cicho bądź. Nie dla mnie. Dla niego.

- ...

Winda, zgrzytając niemiłosiernie, zjechała w końcu do Departamentu Tajemnic. Korytarz i okrągłe pomieszczenie pełne drzwi. Remus zadrżał, kiedy Snape puścił znienacka jego ramię. Ten niezbyt przyjazny gest dawał przynajmniej jakąś namiastkę pokrzepienia. Słodki Merlinie... Co ten człowiek wymyślił?! Do tej pory Remusowi zdawało się, że doskonale wie, czego się po swoim wypróbowanym nieprzyjacielu spodziewać, ale przecież... Nie. Nie, nie, nie. To była po prostu kolejna, głupia myśl, jeszcze głupsza niż patrzenie w oczy każdemu psu na londyńskich śmietniskach. To przecież był Snape. I Syriusz. Nie. Niemożliwe. Nierealne. Ruszył szybciej do przodu, ale jego towarzysz zatrzymał go w miejscu, znowu zaciskając dłoń na jego ramieniu.

- Tamte drzwi. - Wskazał końcem różdżki - nad progiem zapalił się srebrny ognik. - Ale, Lupin. Posłuchaj mnie przez chwilę. Uważnie. - Czarne oczy wpatrywały się w twarz Gryfona tak intensywnie, jakby chciały przeniknąć go na wylot. Remus nie mógł się jednak domyślić, czy Severus wciąż jest zniecierpliwiony, zły, czy zdenerwowany.

- Lupin. Nie wszystko w życiu jest takie proste, jak się wydaje. Pomyśl nad tym przez chwilę, zanim tam wejdziesz. To raz. A dwa, ponieważ nie wszystko w życiu jest proste, przysięgnij mi, że kiedy tam wejdziesz, nie zrobisz nic... gryfońskiego.

Remus bez trudu domyślił się, że był to raczej eufemizm dla ostrzejszego słowa, ale i tak mocno się zdziwił.

- Ja... Nie rozumiem...

- Jasne, że nie rozumiesz. Ty w ogóle nic nie rozumiesz. Lupin, są pewne zasady. Są... Układy, które można zawierać. Przestrzenne. A wy, Gryfoni, tylko byście pędzili na łeb i... Nieważne. Pomyśl, zanim zrobisz cokolwiek. I przysięgnij, że nie zrobisz nic gryfońskiego.

- Ja...

- Przysięgnij!

- Przysięgam...

- Nie wszystko jest takie proste, na jakie wygląda. I przysiągłeś nie reagować po gryfońsku. Pamiętaj.

- Nie wszystko jest takie proste, na jakie wygląda. I przysiągłem nie reagować po gryfońsku. Pamiętam - powtarzał oszołomiony Remus.

- Lupin. To nie są żarty. Jeśli zrobisz coś... Jeśli zrobisz cokolwiek, pożałujesz, że się w ogóle urodziłeś. I jeśli myślisz, że do tej pory podle cię traktowałem, to nie widziałeś podłego traktowania.

- Ale... Dlaczego...

- Nie dla ciebie. Dla... Dla niego.

- Co?!

- Wchodź!

- A ty?!

- Ja tędy tylko przechodzę...

Odszedł o kilka kroków od drzwi i odwrócił się plecami. Remus splótł palce i zacisnął powieki. Słodki Merlinie... Nie. Nie, nie, nie. Nie-mo-żli-wość.

Wszedł do środka.

Kamienny amfiteatr, kamienne podium, kamienny łuk. Czarna, falująca kurtyna.

Ktoś siedział na podium - jasnoszare oczy wpatrywały się spokojnie w Lupina. W kąciku warg przysiadł życzliwy uśmiech, gotów wypłynąć na pierwszy przyjazny sygnał ze strony Remusa.

Są... Układy, które można zawierać. I przysięgnij, że nie zrobisz nic gryfońskiego.

- Witam - przywitał się uprzejmie Lucjusz Malfoy.

***

[i]Maj 2005[i]

Następny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.