Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Anioł Śmierci

Rozdział 2 - Gość

Autor:dariusman
Serie:Death Note
Gatunki:Dramat, Kryminał, Mroczne
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Wulgaryzmy
Dodany:2008-07-16 09:15:56
Aktualizowany:2008-07-14 22:30:56


Poprzedni rozdział

Mochnackiego obudziły promienie wschodzącego słońca. Spojrzał na zegar na nocnym stoliku: była godzina szósta, więc do właściwej pobudki brakowało jeszcze pół godziny. Usiadł i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że rzucił się na posłane łóżko w ubraniu. Jeszcze raz rzucił okiem na stolik - a konkretnie na brązowy zeszyt, który tam leżał. Więc to nie był sen - pomyślał. Przypomniał sobie wczorajszy dzień. Rozpoczęło się ono trupem małej dziewczynki, a kończył trupem osiłka. I to on zabił tego osobnika. Nie, nie byłem to ja - próbował się przekonywać - Pewnie zawału dostał z emocji. Był to tylko przypadek, że padł tuż po tym jak wpisałem go do Notesu. Jednak intuicja podpowiadała mu coś innego.

Bał się zeszytu. Z jego powodu został postawiony w sytuacji, której nie dało się racjonalnie wytłumaczyć. Dodatkowo, nie był w stanie pojąć odruchu, który kazał mu wpisać nazwisko Minerskiego.

Prokurator mimo wszystko próbował funkcjonować jak zwykle. Zjadł śniadanie, sprawdził pocztę e-mail, zatelefonował do matki, wykąpał się, włożył czyste ubranie, spakował do teczki laptop z dokumentami. Włożył również Notes, po czym wyszedł z mieszkania.

Na ulicy przywitał go ciepły poranek. Mała uliczka była pełna ludzi śpieszących do pracy, szkoły, uczelni. Była jak miasto w pigułce: ludzie dobrze sytuowani egzystowali tuż obok biedoty. Brud obok czystości. Tak samo jak cała Warszawa, ta uliczka była pełna kontrastów. Mochnacki wsiadł do samochodu i wyjechał do pracy. Podczas drogi starał się nie myśleć o Notesie, który mimo tego wciąż błądził w jego myślach. Po piętnastu minutach był już na parkingu żółto-kremowego budynku Prokuratury Okręgowej. Gdy wysiadał z samochodu, nagle ogarnęła go ochota ucieczki daleko stąd - i to z Notesem Śmierci. Jednak wszedł do budynku.

Pozornie wszystko było jak zwykle. Na jasnym, biurowym korytarzu mimo wczesnej pory już krzątali się urzędnicy, sekretarki, było nawet kilku dziennikarzy. Nie raz był słychać dźwięk telefonów, hałas kserokopiarek i włączanych komputerów - codzienny szum biura. Mochnacki kilka metrów przed swoim gabinetem spotkał dobrego znajomego, Stanisława Plicha. Był to wysoki blondyn noszący źle skrojoną marynarkę. Właśnie nalewał sobie kawę z automatu.

− Cześć − przywitał się Mochnacki.

− O, cześć, cześć. Jak tam sprawa tego pedofila?

− Nie chcę o tym mówić.

− Jakieś problemy?

− Z szefem. Każe mi zwlekać z wydaniem aktu oskarżenia i uznaniem tego osobnika za winnego. Pewnie wie, że to delikatna sprawa i boi się „postąpić pochopnie”.

Plich machnął ręką:

− Zawsze był tchórzem. Czy to prawda, że ON osobiście przyszedł do twojego biura?

− Tak. Wczoraj była nowa ofiara i zdenerwował się.

− Kurde, no nie mogę − westchnął Plich − No nic, ja mam robotę. Miłego dnia.

− Ok., cześć.


***


W swym biurze Mochnacki siedział za biurkiem i jeszcze raz przeglądnął wszystkie akta sprawy Piotrusia Pana. Tak naprawdę formalny nadzór nad śledztwem objął dopiero dwa tygodnie temu. Poprzednio śledztwo prowadził Plich, który poprosił o pomoc znanego ze swej inteligencji Mochnackiego. W efekcie to on rozpracował mordercę. Zwierzchnicy zdecydowali więc, że całość sprawy przejdzie pod jego kuratelę. Teraz w myślach szybko podsumował całość. Przejrzał raz jeszcze wszystkie dostępne mu zdjęcia. Sprawdził wyniki sekcji zwłok i analiz krwi. Przeczytał notatki z relacji świadków. Wszystko wskazywało na Minerskiego. Czemu więc jego szef zwlekał z wydaniem listu gończego i aktu oskarżenia? Przecież drań nie żyje - nagle wpadło mu do głowy. Szybko wyrzucił z siebie tę myśl. Nie chciał, by Notes zaprzątał jego uwagę. Ale i tak czuł, jak zeszyt przyciągał niby magnes.

Nagle zadzwonił telefon. Mochnacki podniósł słuchawkę.

− Prokurator Piotr Mochnacki, słucham.

− Panie prokuratorze, tu komisarz Zagórski. Mam dla pana ważną wiadomość.

− Co się stało?

− Jacek Minerski nie żyje!

Mochnacki zamarł. Dreszcz przeszedł mu po plecach. A więc to działa!.

− Czy… czy jest znana przyczyna śmierci? I czas też?

− Gospodyni odkryła go martwego około godziny ósmej trzydzieści. Jego ciało właśnie bada lekarz.

− Teraz jest dziewiąta czterdzieści pięć? − prokurator spojrzał na zegarek − No, około godziny dwunastej powinny być wyniki.

Rozłączył się. Stanął przy oknie. Wydał kilka głębokich wydechów i zapalił papierosa. Patrzył się na ulicę. Na chodnikach było dużo drzew. Uwagę Mochnackiego zwrócił chłopak prowadzącego labradora. Nie wiedział dlaczego, ale patrząc na niego zadawał sobie pytanie: Co, gdyby to on otrzymał ten zeszyt? Jak by zareagował? Wziąłby to na powaznie?.


***


Prosektorium przypominało zwykły gabinet lekarski, z tą różnicą, że zamiast łóżka pod ścianą, na wprost wejścia był ulokowany metalowy stół na kółkach. Na nim leżało ciało chudego mężczyzny z podgoloną brodą. Przy nim krzątał się doktor Marcin Firla. Był to niski człowiek, o krótkich kasztanowych włosach. Zza okularów patrzyły się piwne, przenikliwe oczy.

W pewnym momencie ktoś zapukał. Firla się odwrócił

− Proszę − zaprosił doktor.

Do gabinetu wszedł Mochnacki.

− Cześć − przywitał się.

− Ach, witaj. Przyszedłeś po wyniki? Już kończę, najważniejsze już wiem.

− A co konkretnie?

− Wiesz, cała ta jego śmierć jest dziwna.

Mochnacki podszedł do ciała.

− Przyczyną śmierci był atak serca w okolicach godziny 21.45. Ot tak, po prostu − rzekł Firla.

− Co to znaczy?

− Nie znalazłem przyczyny zawału. Facetowi nagle się serce zatrzymało. Wszystko wskazuje na to, że tuż przed śmiercią był zdrowy jak ryba. No, może niezupełnie zdrowy, gdyż był lekko przeziębiony, prawdopodobnie nabawił się tego w nocy z przedwczoraj na wczoraj.

− Czyli kiedy zamordował dziecko.

− Tak, ale to nie mogło być przyczyną ataku. Wiem, że około pół godziny przed śmiercią brał jakieś pastylki, ale nie znalazłem nic, co by wskazało, że miał jakąkolwiek alergię na to lekarstwo. Nie było też w krwi żadnej substancji trującej. Zawał serca z niczego. Nie umiem to wytłumaczyć.

Na twarzy Mochnackiego malowało się uczucie, które lekarz mylnie uznał jako zdziwienie. Prokuratorem targały inne emocje - przerażenie się mieszał w nim z entuzjazmem.

To działa!

− To zakończyło sprawę − rzekł. Robił wszystko, by lekarz nie wiedział, co się w jego wnętrzu dzieje − zasłużył na to.

− Nie wiem. Moim zdaniem powinien być jeszcze osądzony, żeby wszyscy wiedzieli, że to on. Nawiasem, czemu prokurator okręgowy nie chciał uznać śledztwo za zakończone, tylko dalej drążył?

− Coś go powstrzymywało. Dowiem się, co. W każdym razie, wszystkie akta sprawy są już uporządkowane i zarchiwizowane. Brakuje tylko twojego podsumowania autopsji.

− Jutro będzie gotowe. Czyli pójdziesz już do domu. Teraz, o czwartej? Nie chcesz wpaść na piwo o szóstej, w tej naszej knajpce?

− Nie − od razu odpowiedział Mochnacki − Po tym wszystkim mam zamiar iść do domu i odpocząć w spokoju.

Muszę spokojnie przemyśleć sobie kwestię zeszytu - dodał w myślach.

− Co? − Firla wyglądał na zawiedzionego, choć doskonale rozumiał prokuratora. − Szkoda. To może innym razem?

− Na pewno tak. Trzymaj się − Mochnacki podał rękę lekarzowi, po czym opuścił gabinet.

Mochnacki szybko przymierzył korytarz gmachu sądu. Przed wejściem musiał tylko przejść przez elegancko zaaranżowany holl. Na zewnątrz zaskoczyła go zachmurzona pogoda. Słońce przyświecało tylko przez małą przerwę w chmurach, promienie padały akurat na Pałac Kultury. Wyglądał niesamowicie, skąpany w słońcu pośrodku szarości, w jakiej znalazła się reszta miasta. Lecz obłoki przesuwały się, a Pałac powoli tonął w półmroku. Prokurator obserwował to zjawisko, po czym wsiadł do auta. Podczas jazdy miał czas na przemyślenia.

Teraz nie ma wątpliwości. Wszystko się zgadza, przyczyna i czas. Wciąż czuł się zgubiony. Nie wiem, co robić. Nie, wiem, co zrobić, tylko nie wiem, czy starczy mi sił. Jego moc mnie teraz przerasta. Ale chcę naprawić ten świat.


***


Gdy wszedł do domu, była już godzina piąta. Umył się i przebrał w domowe ubranie. Gdy zakładał koszulę usłyszał szum w kuchni. Mochnacki odruchowo sprawdził, co tam się dzieje. Zamarł na widok tego, co zobaczył.

Było to szkaradne, obrzydliwe. Blado-granatowa skóra, ubrany w czarne łachmany, ciemne skrzydła. Czerwone ślepia, szeroko uśmiechnięta gęba z ostrymi ząbkami. Unosił się w powietrzu. Patrzył się prosto na prokuratora. Mochnacki nie był w stanie nawet krzyknąć. Całe jego ciało było sparaliżowane ze strachu.

− Nie musisz się mnie bać − odezwał się stwór nienaganną polszczyzną − Jestem Ryuuk, shinigami.

− Czy… m?

− Jestem shinigami, czyli po japońsku „bóstwo śmierci”. Jestem prawowitym właścicielem Notesu Śmierci. Wpisując nazwiska do zeszytu, bierzemy pozostały przewidziany czas życia, dzięki czemu nie umieramy.

− Czyli mam ci oddać Notes? − zapytał Mochnacki. Powoli się uspakajał.

− Nie, teraz ty jesteś jego posiadaczem. Oznacza to, że będę musiał ci towarzyszyć póki nie stracisz własność nad Notesem.

− Kiedy to nastąpi? − prokurator był zdziwiony, że tak szybko wybył się strachu.

− Kiedy umrzesz lub zrzekniesz się go. W tym drugi przypadku, stracisz wszystkie wspomnienia związane z Notesem.

Mochnacki przypatrzył się shinigamiemu. Jednej rzeczy był ciekaw.

− Jak się dowiadujecie, ile wynosi przewidziany czas życia czyjeś osoby? A jak poznajecie jego prawdziwe imię?

− Imię i czas życia widzimy dzięki naszym specjalnym oczom. Nie zdradzę ci tych danych, ale możesz mieć oczy, jeśli dasz mi połowę swojego przewidzianego czasu życia. Czy chcesz, byśmy zrobili mały kontrakt?

Możliwość ujrzenia czyjegoś imienia? - rozważał Mochnacki - Ciekawie to brzmi… ale może zabraknąć czasu.

− Tą kwestię pozostawmy otwartą. Teraz, jak już wiem, o co chodzi z tym zeszytem, mogę przejść do dzialania.

− Co chcesz zrobić?

− Mam zamiar oczyścić świat od łajdaków. Wtedy będzie lepiej na naszym świecie.

Mochnacki przeszedł do sypialni, wziął Notes, długopis i laptop, z tym poszedł do salonu, gdzie położył je na stolik przed kanapą. Zrobił sobie jeszcze kawę w kuchni. Tymczasem shinigami obserwował prokuratora z ciekawością.

Mochnacki usiadł na kanapie, właczył laptop i kliknął pewną ikonkę na ekranie komputera.

− Niedawno utworzono sieciową bazę danych wszystkich przestępców, tych, którzy odsiadują jeszcze wyrok, tych jeszcze ściganych oraz tych, których procesy są w trakcie. Są tu wszystkie dane, wraz ze zdjęciami. Mam tu wszystko, czego na razie potrzebuję. Zrobimy małą akcję.

Ryuuk się zaśmiał. Podobał mu się taki obrót spraw.

− Dzisiaj zacznie się sąd − powiedział prokurator i wypił dwa łyki kawy.

Już nie miał żadnych wątpliwości. Wziął długopis i zaczął pisać.

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Melly : 2012-06-23 12:53:50

    Twój styl jest niezły, ale mam dwie uwagi w pierwszym rozdziale notes był czarny, a tu nagle zrobił się brązowy? I na samym początku rozdziału w dwóch sąsiadujących ze sobą zdaniach użyte zostało słowo "rzucić". Drugie zdanie mogło brzmieć np ukradkiem spojrzał na stolik, nie! Na zeszyt w którym odruchowa zapisał imię chuligana...

  • Grisznak : 2008-07-16 14:40:29
    ...

    Mam tu jedną, ale poważną uwagę - nie wydaje mi się, aby bogowie śmierci mieli narodowość. Toteż Ryuk przedstawiający się Polakowi nie powie o sobie "shinigami", tylko "śmierć", ewentualnie "bóg/anioł śmierci", tak jak jest to przyjęte w danej kulturze.

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu