Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Udomowienie

Autor:Minamoto, literatiwannabe
Redakcja:Mai_chan
Serie:Stargate SG-1
Gatunki:Obyczajowy, Romans
Dodany:2008-06-22 00:01:21
Aktualizowany:2015-10-14 17:34:21


Tytuł oryginału: Domesticated Equines

Zgoda: jest


***

- Jesteś pewna, że chcesz się w to pakować?

Zmrużyła oczy.

- Całkowicie. A ty?

- Carter, nie masz pojęcia jak bardzo.

Szczera odpowiedź ją zaskoczyła i wywołała na twarzy uśmiech.

- Więc skąd to nagłe pytanie?

- Tylko sprawdzam. Związki na odległość są trudne.

- Tak słyszałam - powiedziała powoli nie do końca pewna, dokąd zmierza ta cała dyskusja.

- Wiesz w sumie... robimy to od niedawna...

- No tak - zgodziła się Sam, myśląc, że właśnie w takich momentach wydawało się, jakby ich związek nie posunął się do przodu ani o jotę i był taki sam jak wcześniej - uroczy, ale trochę kłopotliwy.

- A poza tym tak naprawdę jestem raczej stary. I marudny.

Sam roześmiała się, nie wiedząc jak zareagować.

- Jack, czy ty próbujesz odwieść mnie od ślubu na kwadrans przed rozpoczęciem ceremonii?

- Cóż, kiedy to mówisz w taki sposób, brzmi to dosyć idiotycznie.

- Bo to jest idiotyczne.

- Nie. Ja tylko... chcę, żebyś była naprawdę, ale to naprawdę pewna.

- Och na litość... Jack! Tak, jestem pewna. Poza tym jestem już dużą dziewczynką - gdybym nie była pewna to bym ci powiedziała.

Przez chwilę naprawdę wyglądał na sceptycznie nastawionego.

- No cóż, sama pod tym względem nie możesz się poszczycić zbyt wielką listą osiągnięć.

Unosząc wzrok ku górze policzyła w duchu do dziesięciu.

- Czy ty próbujesz mnie wkurzyć? Teraz? Naprawdę?

- Nie! Ja tylko... - Gdy nerwowym gestem rozluźnił ciasny krawat, wyglądał na trochę zagubionego. - Ja naprawdę, ale to naprawdę chcę to zrobić. I chcę jedynie, żebyś ty też była pewna. Bo jak już będzie po wszystkim i będzie już po części oficjalnej, to będzie naprawdę dobrze, jeśli nie zamknę nas w mojej chatce i już nigdy cię z niej nie wypuszczę. W tym momencie pozbycie się mnie naprawdę nie wygląda na złą opcję.

Był naprawdę irytujący. Na swój uroczy sposób.

- Na szczęście mimo twojego zachowania, nie mam zamiaru nic w tym kierunku robić. Poza tym jestem do ciebie raczej przywiązana.

Wyszczerzył się.

- Szczęściarz ze mnie.

- Żebyś wiedział.

Na szczęście w końcu przestał zachowywać jak idiota i ją pocałował. Co, z jej punktu widzenia, nigdy nie było złym pomysłem. Nigdy.

Kiedy w końcu się odsunął i oparł swoje czoło o jej, uśmiechnął się w sposób który nieczęsto widziała.

- Tak przy okazji, wyglądasz dzisiaj naprawdę... no... naprawdę super.

Dziwne, jak szybko stało się to jednym z jej ulubionych zwrotów. Odpowiedziała uśmiechem.

- I co, zamierzasz się zatroszczyć o moje cztery litery?

Jego mina wyrażała święte oburzenie.

- Tak przy ludziach? Samanto, nigdy bym cię nie podejrzewał o takie myśli.

Nie mogła się powstrzymać - wybuchła niekontrolowanym chichotem.

***

Jack zwykle uważał, że bycie przygniatanym przez kogoś do podłogi nie jest przyjemne.

Jednak fakt, że tą osobą była jego żona, która w dodatku właśnie całowała go w sposób wyprawiający dosyć interesujące rzeczy z jego ciśnieniem, spowodował, że był raczej skłonny do zmiany nastawienia.

- S-sam... - Udało mu się złapać oddech pomiędzy pocałunkami i lekką dezorientacją spowodowaną przez miękkie, ciepłe kształty pod jego dłońmi. - M... może bym najpierw - o Boże - ... z-zdjął płaszcz.

- Jack - odparła bardzo spokojnie. - Nie miałam cię przez dwa tygodnie. - Zamruczała mu prosto w usta. - Zamknij się i rozbieraj. Już.

- Wiesz kochanie, myślę, że to będzie raczej trudne, biorąc pod uwagę, że to ty leżysz na mnie. - Jego ręce kontynuowały radosną wędrówkę w dolne rejony jej ciała. - Czy możemy to kontynuować w sypialni? Moje kolana będą cię za to bardzo kochać.

- Sypialnia jest za daleko - mruknęła, zaczynając rozpinać jego koszulę.

Objął ją w talii.

- Cóż malutka, jeśli chcesz potem nieść kulawego staruszka do łóżka...

Sam wydała z siebie głębokie westchnienie i zeszła z niego, podając rękę i pomagając wstać.

- Dobra. I nigdy więcej mnie tak nie nazywaj.

- Może misiaczku? - odpowiedział Jack wstając z lekkim pomrukiem i błyskawicznie zamykając ją w objęciach.

- Jack, nie zmuszaj mnie do zrobienia z tego miesiąca - zagroziła wsuwając dłoń pod jego koszulkę.

***

- Czy ty się ze mnie śmiejesz? Wiesz, że wcale mi to nie pomaga. I zaczyna mnie wkurzać - gniewnie stwierdziła Sam.

Jack tylko ją obserwował, nadal się lekko krztusząc.

- Nic na to nie poradzę. Praktycznie siedzisz w mojej suszarce.

Ciężko odetchnąwszy, dała spokój upartej maszynie i siadła na podłodze obok.

- Kiedy pakowałam ten nabój do suszarki, miałam dwie skarpetki. Dwie cudowne, pasujące skarpetki. Teraz mam jedną białą i jedną granatową. Jakim cudem z pary szarych skarpetek zrobiła się jedna biała i jedna granatowa?

- Może w mojej suszarce jest międzywymiarowe coś tam? - zasugerował O'Neil nieudolnie.

Popatrzyła na niego nieżyczliwie ze swojego miejsca na podłodze.

- Nie odzywaj się teraz do mnie. Nie lubię cię.

- Dlaczego? Bo ja mam parę pasujących skarpetek? Nic nie poradzę na to, że moja własna suszarka lubi mnie bardziej niż ciebie. W końcu dłużej mnie zna.

A teraz się dąsała. W naprawdę uroczy sposób.

- A twoja pralka zafarbowała mi bieliznę na różowo.

Wzruszył ramionami.

- W każdym wypadku różowy jest lepszy niż biały. - Pomyślał, że na miejscu będzie wytknięcie, że zmiana koloru bielizny miała więcej wspólnego z jej uroczym brakiem doświadczenia w praniu, a mniej z jego pralką.

- No dobra, proszę szanownego pana, skoro jesteś taki mądry, to może mi powiesz, gdzie się podziały kluczyki od samochodu? Wiesz, że muszę złapać samolot?

Jack sięgnął w dół i podciągnął ją, a potem usadowił na szczycie suszarki.

- To proste - ukryłem je.

- Dlaczego... dlaczego to zrobiłeś?

Szczerze mówiąc, w tamtym momencie wyglądało to na świetny pomysł - opóźniać wyjazd Sam tak długo jak to było możliwe.

- Wtedy nie przypuszczałem, że popadniesz w gorączkę przedwyjazdową i będziesz obrażać moje sprzęty domowe. Myślałem, że odwrócę twoja uwagę na tyle, żebyśmy poszli do łóżka.

- Ty... Naprawdę cię nie lubię.

Skrzywił się, a potem pochylił się i ugryzł ją w szyję.

- Nawet troszkę?

- Ani trochę.

- Choroba. Nic nie zmieni twojej decyzji?

Udawała, że coś rozważa.

- Cóż, może wymyśliłabym jedną, czy dwie rzeczy, które mogłyby zadziałać...

Sukces! Kto powiedział, że bycie złym nie popłaca? Pochylając się bliżej, Jack musnął jej ucho i, pomiędzy pocałunkami, mruknął.

- Hej, Carter?

- Hrm?

- Masz we włosach paprochy z suszarki.

***

- Ne jezdem choby.

Sam zerknęła na męża skulonego w dosyć żałosny sposób na kanapie.

- Och, nie jezdeś, tak?

- Doh. Ne jezdem - stwierdził uparcie.

Przewracając ze zniecierpliwieniem oczyma, postawiła torby w holu i powiesiła płaszcz, a następnie podeszła do niego i sprawdziła mu temperaturę przykładając grzbiet dłoni do czoła.

- Jack, jesteś cały rozpalony.

Kontynuował dąsy.

- Ne byo sze du ob weku. Ne jezdem choby!

- Półtora tygodnia trudno nazwać wiekiem, Jack. Z pewnością my znikaliśmy dłużej.

Nie wydawał się tym pocieszony.

- Ja czubem sze duszej!

Naprawdę, jak można było się kłócić z taką argumentacją? Tak po prawdzie to zawsze wydawało się trwać dłużej. A poza tym, teraz był raczej żałosny.

- Cóż, już jestem. A jeśli dasz mi chwilę, może przyniosę ci koc. I dostaniesz trochę zupy.

Wyglądało, że to przyciągnęło jego uwagę.

- Supę? Samieszasz zobyć supe?

- Zamierzam otworzyć puszkę i podgrzać ją na kuchence. Ale tak, zamierzam zrobić zupę. Coś jeszcze?

Próbując wykorzystać sytuację do samego końca, pociągnął nosem.

- Mosze moglipysmy opejrzeć "Simbsonów"?

Roześmiała się i pocałowała go w czoło.

- Widzisz, już zaczynasz się lepiej czuć.

***

- Przylatujesz we wtorek? - zapytała Sam.

- Taak. Myślisz, że Daniel mógłby mi pomóc z tym esejem? - zapytała Cassie.

- Przypuszczam, że tak. Albo ja to zrobię - odparła.

- Na pewno nie będziecie z Jackiem zbyt zajęci? - podpuszczała ją Cassie.

- Cassie!

Sam mogła sobie wyobrazić szelmowski uśmiech na twarzy młodej kobiety.

- No co? Myślisz, że nie wiem, że robicie to przy każdej nadarzającej się okazji?

- Cassie! - Odpowiedź była raczej piskiem, spowodowanym przez decyzję Jacka o skorzystaniu ze świetnej okazji do pocałowania jej w kark. Wykręciła się, marszcząc brwi. Odpowiedział nieskruszonym uśmiechem, po czym otoczył żonę ramionami i przyciągnął do piersi, wtulając twarz w jej włosy.

- Muszę iść na zajęcia - powiedziała Cassie, nieświadoma aktualnego miejsca przebywania O’Neilla. - Mogę zadzwonić później?

- Jasne. Trzymaj się słonko.

- Ty też, Sam. Pozdrów ode mnie Jacka.

Telefon się rozłączył i Sam odwróciła głowę, mrucząc, gdy całował ją po szyi.

- Masz naprawdę najgorsze na świecie wyczucie czasu...

***

Najpierw zauważył to na pudełku po pizzy. Poszedł tylko do drugiego pokoju, żeby się przebrać z munduru i kiedy wrócił, one tam były. Dziwne, trudne do odszyfrowania naukowe symbole, nagryzmolone na całym pudełku pizzy.

Zignorował je, w końcu to tylko pudełko od pizzy.

Potem było lustro w łazience. Nagryzmolone na skroplonej parze i ściekające grubymi kroplami sprawiały raczej niepokojące wrażenie, kiedy mył zęby. Kiedy próbował je odczytać, cyfry go trochę dezorientowały i szybko się poddał.

Ale nadal nie miało to większego znaczenia. Jak przypuszczał, to tylko jeden ze skutków ubocznych mieszkania z astrofizykiem.

Ale naprawdę, w końcu to zaczęło zachodzić troszkę za daleko.

W czasie oglądania filmu myślał, że coś go łaskocze. Ale nie spodziewał się, że jego żona będzie wypisywać wokół jego kolana jakieś fizyczne równania. Delikatnie zabrał jej długopis, wyrywając ją z głębokiego zamyślenia. Popatrzyła na niego trochę nieprzytomnie.

- Przepraszam

- W porządku. Ale nie sądzę, żebym na tatuaż wybrał akurat równania naukowe. Coś cię gryzie?

- Tylko praca. Staram się NIE pracować w ten weekend.

- To będzie dosyć niebezpieczne dla każdej płaskiej powierzchni w domu - drażnił się.

Teraz zaczęła wyglądać na lekko zirytowaną.

- Powiedziałam, że przepraszam.

Wzruszył ramionami.

- W porządku. Serio. Tylko postaraj się unikać pisania dziwnych, mądrych rzeczy na ścianach. Pozycja szalonego naukowca jest już zajęta przez Daniela. Nie sądzę, żeby którakolwiek grupa przyjaciół wytrzymała aż dwoje.

***

- Boli mnie głowa - odparła krótko.

- Ale...

Popatrzyła spode łba.

- Masz dwie zdrowe ręce. Użyj ich.

- To... nie to samo... - stwierdził ciut zdezorientowany.

- Jack. Czuję się tak, jakby moja głowa była rozłupana na pół. Jestem wyczerpana fizycznie i umysłowo - odpowiedziała Sam mrużąc oczy. - Nie obchodzi mnie, że to nie jest to samo. Ja idę do łóżka. Ty śpisz na kanapie.

- Carter...

- Kanapa - powtórzyła wchodząc do sypialni i zatrzaskując drzwi.

- ... mogę chociaż zmienić ubranie? - zapytał proszącym tonem.

Drzwi odpowiedziały mu ciszą.

Zajrzał do środka i znalazł ją skuloną po jednej stronie łóżka.

- Carter?

- Mam to w nosie - zabrzmiała stłumiona odpowiedź.

Jack przeszedł przez ciemny pokój, ściągając podkoszulkę i bokserki. Popatrzył na skuloną postać, wziął głęboki oddech i wślizgnął się do łóżka za nią.

- ...zdaje mi się, że kazałam ci spać na kanapie.

- Kazałaś - odpowiedział przytulając się do jej pleców.

- To nie jest kanapa.

- Nie - Pocałował żonę w ramię. - Spróbuj się trochę przespać, dobrze?

- A chcesz mieć granatowe jaja? - warknęła.

- Przeżyję.

Mruknęła i przytuliła się do niego plecami. Jack znów pocałował żonę w ramię, a potem objął w talii.

- Przykro mi, że miałaś zły tydzień.

- Taa, mnie też - westchnęła. - W tej chwili marzę tylko o tym, żeby przestała mnie boleć głowa.

- Przynieść aspirynę? - zapytał.

- Nie. Chcę tylko odrobiny snu - wymamrotała.

Jack uniósł głowę na tyle, żeby pocałować ją w policzek, a potem mocniej przytulił i lekko pogładził po włosach.

- Śpij. Jestem pewien, że pewien miły, ciężko pracujący generał mógłby dać ci jutro dzień wolny.

- Nie musi - wymamrotała niewyraźnie sennym głosem. - Potrzebuję tylko ośmiu godzin nieprzerwanego snu.

Delikatnie zaczął masować jej skroń i czoło. Westchnęła, gdy poczuła lekki pocałunek na karku.

- Dobrze?

- Mhmm...

- Świetnie - Znów pocałował Sam w szyję, w tym czasie palcami rysował delikatne wzory na jej policzku i czole. - Kocham cię.

- Wiem - szepnęła odwracając się nagle i przytulając. Ręka kobiety ześlizgnęła się w dół. Jack opuścił niżej dłoń i splótł palce z jej, po czym pocałował ją lekko.

- Śpij - powtórzył. - Zajmę się wszystkim.

Wtuliła się w ramię męża, jej oddech zwolnił i pogłębił się. Jack delikatnie wyplątał rękę z uścisku i przeciągnął palcem wskazującym po jej przedramieniu, rysując przypadkowe zakrętasy, zmieniające się czasem w symbol przypominający ten z wrót. Samantha westchnęła.

- Też cię kocham.

- Wiem - Pocałował ją w czubek głowy i przytrzymał w ramionach dłuższą chwilę. - Sam?

- Mhm?

- Czasem... - Przerwał, a potem zdecydował się dokończyć rozpoczętą myśl. - Czasem chciałbym, żebyś nie pracowała tak ciężko.

- Jack...

- Wiem - Znów ją pocałował. - Świat cię potrzebuje. Tylko... Nie cierpię patrzeć jak bardzo jesteś zmęczona.

- Warto - wymamrotała na wpół śpiąco. - Świat potrzebuje SG-1.

- Taa - Posłał jej słaby, niechętny uśmiech. - Wszyscy potrzebujemy.

Szturchnęła go delikatnie w bok, zbyt zmęczona by otworzyć oczy.

- Całej SG-1, Jack. Dawnej i obecnej.

- Jasne - Wyszczerzył zęby. - Jesteśmy najfajniejsi.

- Bez wątpienia - Uśmiechnęła się słabo. - Hej...

- Carter?

Znów go szturchnęła.

- Naprawdę musisz przestać mnie tak nazywać.

- Przecież nie będę mówił O'Neil. To tak jakbym mówił sam do siebie - marudził. Zachichotała.

- Niedługo dadzą mi kilka dni urlopu. Chcesz się wybrać gdzieś na łono natury?

- Niemamnicnaprzeciwko rybko...

***

Poranki spędzane w domku w towarzystwie Sam zdecydowanie różniły się od poranków spędzanych z nią w jakimkolwiek innym miejscu. Jack nigdy nie musiał się zastanawiać, czy naprawdę lubiła tu przebywać - nie musiał, widać to było gołym okiem.

Gdy spędzali czas gdziekolwiek indziej, wydawało się zawsze, że gdzieś tam w ich głowach tyka zegar nastawiony na jakąś sadystyczną częstotliwość. Taką, która bezustannie im przypomina, że są tu tylko chwilowo i zostało im X dni, godzin czy minut spędzonych razem.

W chatce ich wewnętrzny zegar wydawał się nie pracować dobrze.

Tak więc zamiast sennego, szybkiego seksu z Sam o poranku, co jednak nie było tym, co lubił, miał leniwą, zostającą-w-łóżku Sam. Ten rodzaj Sam, na który uwielbiał patrzeć, ponieważ była wtedy taka... nie-Carterowska. Owijała się kocem, chrapała mu w ucho i czasem śliniła się mu na koszulkę. Dłużej zostawała w piżamie i domagała się śniadania do łóżka.

I, sądząc po odgłosach dochodzących z łazienki, śpiewała pod prysznicem. I to okropnie, bo tak naprawdę nie umiała zaśpiewać czysto ani jednej nuty. Ale jak widać to jej nie zrażało.

Kiedy w końcu wyłoniła się z łazienki, była doskonała - mokra, różowa, rozgrzana i owinięta tylko w ręcznik. I nadal śpiewała.

- Wiesz, że fałszujesz - stwierdził, kiedy przekopywała walizki w poszukiwaniu czystej bielizny.

- Przeszkadza ci to? - zapytała beztrosko.

Dotarło do niego, że właściwie nie przeszkadzało.

- Nie.

Nagrodą był uśmiech.

- Słusznie. - Z roztargnieniem podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. - Wiesz, naprawdę uwielbiam to miejsce. Bardziej niż się spodziewałam.

W sumie i tak się tego domyślał. Niemniej jednak, miło było to słyszeć.

***

Coś łaskotało Sam w nos. Zaspanym skrawkiem świadomości zarejestrowała ten fakt i w pierwszym odruchu próbowała to coś odepchnąć. Jednak to uparcie wracało.

- Przestań - zaprotestowała słabo i odepchnęła łaskoczący ją palec, zasłaniając twarz ramieniem i blokując dostęp no nosa.

- Nie - Jack był uparty. - Obudź się. Proszę?

Mrucząc pod nosem Sam przesunęła się trochę i odsłoniła twarz na tyle, żeby na niego popatrzeć.

- Dobra. Dlaczego mnie budzisz o wpół do drugiej nad ranem?

- Ponieważ teraz już jest oficjalnie nasza rocznica i chciałem ci zadać jedno pytanie. Wprawdzie chyba mógłbym z nim poczekać do rana, do odpowiedniej chwili, czy czegoś w tym rodzaju, ale nagle zdałem sobie sprawę, że teraz jest ten właściwy moment i nie chciałem go stracić. Sama wiesz, zawsze tak robię.

Cała ta przemowa była trochę zbyt skomplikowana do zrozumienia dla kogoś, kto został właśnie obudzony z głębokiego snu. Na szczęście, przez ostatni rok Sam przywykła do toku rozumowania męża.

- W porządku, o co chciałeś mnie zapytać?

Zamiast natychmiast przejść do rzeczy, Jack z nieodgadnionym wyrazem twarzy sięgnął i odgarnął kilka kosmyków z jej twarzy, obwodząc przy tym palcem kontury i kończąc jego wędrówkę na czubku nosa.

- Cóż, minął już rok. Żałujesz czegoś?

Zdziwiła się, jak mógł się nad tym w ogóle zastanawiać.

- Tylko tego, że nie zrobiliśmy tego wcześniej - odparła.

Uśmiechnął się.

- Taak. To całe cholerne ratowanie świata.

- Zaiste - stwierdziła z poważną miną.

Całym ciałem poczuła jego wibrujący, miękki śmiech.

- Serio. Chciałabyś coś zmienić? Czegoś innego?

Wzruszyła ramionami.

- Może więcej czasu. Za mało spędzam go z tobą. Ale jestem cholernie szczęśliwa z tym, co mam.

- Popracuję nad tym. Jestem pewien, że moglibyśmy razem z Thorem dojść do czegoś.

- Och, mógłbyś, serio?

- Cóż, Thor by mógł dojść. Ja najprawdopodobniej bym się tylko przyglądał.

- To by było raczej... nieprzyzwoite - drażniła się.

Parsknął.

- Tylko bez świńskich dowcipów o Thorze. To obrzydliwe.

- Obrzydliwe?

- A masz lepsze określenie?

Teraz, kiedy o tym wspomniał...

- Nieszczególnie.

- Zatem obrzydliwe - stwierdził przyciągając żonę do siebie. - Czy kiedykolwiek ci mówiłem, że jestem naprawdę, ale to naprawdę zadowolony, że zaciągnęłaś mnie do Vegas, a potem zrobiłaś co tylko chciałaś?

- Ja chyba pamiętam zupełnie inaczej to, co się wtedy działo...

- Ech, wiesz co mówią o pamięci - Wycofał się szybko, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. - Chcę żebyś coś wiedziała - powiedział po chwili milczenia.

- Co konkretnie?

- Ja... - skrzywił się lekko ale kontynuował. - Chcę, żebyś wiedziała, że jeśli bym musiał, przeszedł bym znów przez wszystko, co się wydarzyło w ciągu ostatnich dziesięciu lat, jeśli to skończyłoby się tutaj, w tym miejscu. No wiesz, z tobą.

To było piękne, wzruszające i słodkie w niepowtarzalny sposób zastrzeżony tylko dla Jacka. - Dziękuję.

Nadal miał poważny wyraz twarzy.

- Naprawdę tak myślę.

Wyciągnęła się i pocałowała go przelotnie.

- Wiem.

- Dobrze - odpowiedział. - Więc warto było się obudzić.

- Zdecydowanie.

Jego uśmiech był co najmniej sugestywny - zdążyła się już do tego przyzwyczaić.

- Tak myślałem. Więc...

- Więc?

- Rocznica - zaobserwowano. Dowcipne docinki - zaobserwowano. Wzruszająca chwila - zaobserwowano. Seks w tej chwili?

Wciąż się uśmiechając i patrząc mu prosto w oczy, Sam wyciągnęła się i przesunęła bliżej.

- Zaobserwowano.


Koniec


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Mikekun : 2009-11-23 19:28:38

    U mnie romanse nie zawsze wchodziły, ale ten jest dobry i to doceniam.

    Jednakże sceny miłosne są z strony technicznej słabe, ale nadrabiają to sytuację ...

  • :) : 2009-07-30 14:39:03

    super:) strasznie mi się podoba:)10/10 :)

  • Ishamael : 2008-06-26 18:16:07

    Ciepły, sympatyczny fic, mam średnie pojęcie o Stargate, ale to opowiadanko mogłoby spokojnie służyć za kolejny odcinek każdego dobrego tasiemca.

    Gratuluję.:)

  • Skomentuj