Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Bitewniaki

Autor:Joanna „Szyszka” Pastuszka
Korekta:Avellana
Kategorie:Manga i Anime, Inne
Dodany:2008-07-14 12:00:08
Aktualizowany:2009-09-27 22:32:09

Dodaj do: Wykop Wykop.pl


Ilustracja do artykułu

Mangi bitewne - dziwaczne bronie, techniki, półtonowe mieczory i wyskoki na kilkanaście metrów w powietrze, tudzież radosne łamanie praw fizyki i biologii sprawiają mi niekłamaną przyjemność. Serie te zazwyczaj są lekkie, przyjemne w czytaniu i niesamowicie długie, co zapewnia rozrywkę na wiele wieczorów. Najlepsze jest to, że niezależnie, czy to gonienie za kosmitami, poszukiwanie skarbu, pokonywanie ultramegaoprawcy i zbrodniarza, czy też turniej rycerski - bitewniaki rządzą się pewnymi prawami, które sprawiają, że nawet sięganie po nowy tytuł jest niejako powrotem na znajome śmieci.

Weźmy na przykład bohaterów: mamy drużynę liczącą jakieś 3-5 osób. Główny bohater, jego ukochana (albo jeszcze-nie-wiem-że-ukochana), najlepszy przyjaciel/ulubiony rywal (który tak naprawdę głównego bohatera nie znosi pasjami, ale idzie z nim, bo nie ma nic innego do roboty oprócz patrzenia mu na ręce), okazjonalnie mały krzykacz (chyba, że główny bohater to mały krzykacz), arogancki typ jestem-lepszy-więc-ci-pomogę albo typ mam-mięśnie-i-nie-zawaham-się-ich-użyć (tylko nie proście go o myślenie). Sporadycznie pojawia się „ta druga”, która bezczelnie podrywa głównego bohatera, zazwyczaj macha biustem i wyrozumiale zrzeka się praw do miłości na rzecz „tej pierwszej” na końcu mangi. Nawet jeśli pojawiają się inne postacie, są one traktowane po macoszemu, ot, dostaną dwa-trzy rozdziały dla siebie i tyle. Pozwala to zachować odpowiednią równowagę i nie rozmieniać historii na drobne.

Taki główny bohater zazwyczaj ma jakieś -naście lat, sterczące kłaki na głowie i jeden mały ostry ząbek, który pokazuje, gdy głupio się uśmiecha. O tak, główny bohater zazwyczaj nie grzeszy rozumem, ale ma czyste dzielne serduszko i dzięki temu panny się roztkliwiają, a panowie utożsamiają. Dodatkowo pomniejsi wrogowie czują szacun po skopaniu tyłka i w krytycznym momencie udzielają pomocy przy pokonywaniu głównego bossa mangi. Za to ukochana głównego nie za bardzo wie, czy jeść zupę nożem, czy widelcem, ale ma duże wilgotne oczy i dzielnie trzyma się w niewoli, kiedy kolejny boss popełni gafę i ją sprzed nosa naszej paczki sprzątnie. Ponadto jest wzorcową japońską żoną czyli wstaje o piątej rano, by zrobić jakieś upierdliwie małe rozkoszne ciasteczka, jej poglądy ograniczają się do „główny bohater jest wspaniały, jak śmiesz go obrażać” i ogólnie podąża z ręczniczkiem grzecznie trzy kroki za walczącymi.

Kolejną postacią jest milczek, zazwyczaj wielki chłop o groźnej aparycji i sercu ze złota, okazjonalnie rumieniący się przy płci przeciwnej. Podejrzewam, że mangacy wprowadzają taką postać, żeby zajmowała dużo przestrzeni w kadrze i żeby nie trzeba było tła i dialogów wymyślać.

Moim ulubieńcem zdecydowanie jest „ten drugi”. Zazwyczaj nastawiony negatywnie, malkontent, wyniosły i w okularach, bo inteligentna bestia z niego, więc trzeba to jakoś pokazać. Gardzi naszym głównym bohaterem, ale oczywiście daje się oczarować jego czystym dzielnym serduszkiem, więc lezie i kopie tyłki wrogom, nieustannie podkreślając, jak to bardzo wszystkich nie lubi. Mój zdecydowany faworyt, szczególnie, że o ile główny bohater ma jakieś uber-moce z kosmosu, o tyle nasz „drugi” ma po prostu wiele cierpliwości i pracuje jak szalony nad sobą, żeby głównemu dorównać. W krytycznym momencie główny bohater zdaje sobie sprawę, że talent to nie wszystko (zazwyczaj kiedy nasz drugoplanowy typ dostaje tęgie wciry i po raz setny przekracza barierę swoich możliwości) i bierze się do roboty. Od tego momentu wiadomo, że manga zmierza ku końcowi, hi hi.

Ta „druga” czyli konkurencyjna panna, zazwyczaj nie jest ciekawą postacią, ot, chodzący biust i sprawność fizyczna. Idealny sposób, by młodym czytelnikom uświadomić, że może i dziewczyna z pasjami takimi, jak twoje, jest super i pociągająca, ale powinieneś się zainteresować tą, która lepiej gotuje i mówi tak, żeby w żadnym przypadku nikt jej nie usłyszał. Nie, przedsiębiorcze i samodzielne kobiety nie mają łatwego życia w mangach...

Bitewniaki mają wiele wariacji - czasem bohaterów jest nieco więcej, czasem jest więcej panien, czasem mamy wielu wrogów, czasem tylko jednego, ale wyjątkowo wrednego. Jedno jest pewne - przy długaśnych tasiemcach można spokojnie spodziewać się przynajmniej 20 tomów dobrej zabawy. Wyraźnie widać, jaki jest przepis na dobrego bitewniaka, więc zawsze z przyjemnością sięgałam po serie mające 20+ tomów.

Ilustracja do artykułu

Cóż, tak było przynajmniej dotychczas. Niestety, im bardziej zaglądam do domku Prosiaczka, tym bardziej Prosiaczka w nim nie ma. Ot, weźmy takie Naruto: zaczęło się klasycznie, ślicznie i przedzierałam się przez kolejne tomy dokładnie wiedząc, kto przejdzie na „drugą stronę mocy” i dlaczego, nastawiałam się na dobre kilkanaście tomów rozrywki i muszę przyznać, że prawie do końca pierwszego głównego wątku byłam wniebowzięta. Ładne toto, dynamiczne, świetnie tłumaczone, wpasowane w klimat. Wprowadzanie kolejnych bohaterów przyjęłam spokojnie, bo wiadomo, że jakiś nawracany wróg czy komediowy akcent musi być, poza tym już powiedziałam, 3-5 to dobra liczba. Schody zaczęły się, kiedy bohaterów było więcej niż potrafiłam zapamiętać, a autor usilnie próbował uczynić ich równorzędnymi. Poza tym zaczęłam mieć dziwne wrażenie, że niedługo pojawi się osoba z wioski fasolowej, która będzie posiadać kilkanaście „otworów wylotowych” dla gazów powstałych po zjedzeniu fasolki po bretońsku - tak dziwne stawały się poszczególne techniki. Zupełnie jakby autor nie wiedział, o czym pisać, więc przejrzał sobie encyklopedię mutacji genetycznych. No i kreska, kreska! Wołająca o pomstę do nieba degradacja stylu! Ja, wychowana na Flame of Recca, Houshin Engi czy choćby Oh! My Goddes, gdzie kreska piękniała w miarę rozwoju serii, jestem zdruzgotana. Weź proszę, Czytelniku, pierwszy tom Kenshina i porównaj go z tomem choćby 20. Nawet u Enzo w Edenie widać postęp kreski, choć autor jest tak wysokiej klasy, że trudno w to uwierzyć W przypadku przygód małego ninja mamy do czynienia z paraliżem i lobotomią rysownika. Ble.

Ilość bohaterów jest również bolączką Bleacha. Owszem, paru głównych i wyraźnych jest, ale potem zaczęli się mnożyć jak króliki. No i wrogowie przybywali w postępie geometrycznym. Przypominam - nawet w Czarodziejce z Księżyca (też seria bitewna! To, że innej klasy, to inna bajka, proszę mnie nie linczować!) zaczynaliśmy od stada wrogów, których liczba systematycznie malała - tutaj mamy do czynienia z przyrostem na pęczki. No i wszyscy się nawracają, a jak. Nie, nie mogę. Jestem w stanie spokojnie przeżyć 30-35 tomów mangi, ale nie więcej - potem robi się sieczka. A szkoda, bo Bleach na przykład jest śliczny, choć i tak od niego wolę niedokończoną serię Zombie Powder tegoż samego autora. Krótsze i równie ładne.

Sprawdza się zasada „co za dużo, to niezdrowo” - im więcej bohaterów, im więcej tomów, tym gorzej. Lepiej sięgnąć po starą dobrą, stereotypową seryjkę, która dawno się skończyła, zamiast grzęznąć w coraz nudniejszym bagnie współczesnych bitewniaków.

Dobra, dość marudzenia: wiadomość z ostatniej (no, prawie ostatniej) chwili - Inu-Yasha się skończył. Może wreszcie będę mieć motywację, żeby przeczytać? Skoro już nie ciągną go na siłę, może będzie całkiem dobry? Znając Rumiko Takahashi i jej talent, to pewnie nie skończy się rozwiązaniem wszystkich wątków, ale co tam. Przynajmniej bohaterów nie ma na kopy...


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Szyszka : 2008-07-15 14:39:34
    "Bitewniaki"

    ha, sęk w tym, że "shounen" oznacza kategorię "dla młodych chłopców" i takie Oh, My Goddes też pod ową kategorię podpada, lekkie spodsugestywne ecci również. Bitewniak - też tego słowa nie lubię, ale jest najbliższe temu, o czym pisałam :)

  • Keii : 2008-07-15 10:47:40
    Tekst zdecydowanie dobry

    Dowcipne wytykanie tendencji w shounenach o długości "w sam raz". Tylko tytuł wydaje mi się strasznie niepasujący, gdyż słowo "bitewniak" kojarzy mi się bardzo jednoznacznie z figurkowymi grami bitewnymi. Nie wiem, czy było to przez autorkę zamierzone. Opisywane serie zwykłem zaś (nie tylko ja chyba) tytułować po prostu "shounenami" :)

  • Maciek : 2008-07-14 23:44:29
    ...

    Zabawny dosyć artykulik :P

    ale nie zgodzę się co do kreski w naruto, bo wg mnie właśnie ładnieje, robi się klarowniejsza, bardziej szczegółowa i mniej zamaszysta. przynajmniej do 26 tomu bo potem to raczej zaczyna schylać się ku syntetyzmowi.

    A co do technik to owszem, owszem, i powiem szczerze, że pomysł fasolkowej techniki autorki tekstu nie ustępuje pomysłom autora ;p

  • Skomentuj