Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Natural Born Sailors #96

Autor:Kyo
Serie:Sailor Moon
Gatunki:Komedia, Parodia
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2009-03-03 16:19:05
Aktualizowany:2009-03-14 14:26:06


Oryginalny koncept - Samuel.


Streszczenie poprzednich odcinków:

Gosia Twardowska jest zwykłą uczennicą jednego z warszawskich gimnazjów, chociaż w części #33 była w liceum, ale autorowi widocznie się odmieniło. Na czym skończyłem? Aha, na gimnazjum. Pewnego dnia otrzymuje od czarodziejskiego kotka o imieniu Mruczek broszkę, dzięki której może zmieniać się w piękną Czarodziejkę z Księżyca! W swojej nowej postaci walczy z wszelkim złem i niesprawiedliwością, przynajmniej teoretycznie. Niebawem dołączają do niej pozostałe Czarodziejki - Ania Wodnik, pochodząca ze starej, szlacheckiej rodziny i cierpiąca na kompleks małych piersi, Renia Hinowska, która bardzo chce zostać księdzem a przynajmniej ministrantem, chociaż, cholera, nie może, Magda Kinowska, której temperament za starych dobrych czasow byłby w stanie powalić całą armię carską i Monika Kraft (dzięki niebywałej odwadze zwana przez koleżanki WarKraftem) łącząca błyskotliwą inteligencję z niezwykłą wprost charyzmą. W walce wspiera je tajemniczy Leon Zawodowiec. Tym razem dzielne Czarodziejki stawiają czoła obcym kradnącym ludzkie podro... tfu, wątroby! Na dodatek pojawiają się dwie nowe Czarodziejki cholera wie skąd, które nawet do końca nie wyglądają jak Czarodziejki... prawdę mówiąc z takim wyglądem mówienie o "wyglądaniu" to czyste nieporozumienie... w każdym bądź razie pojawiają się i jak na razie scenarzyści nie mają pomysłu co dalej.

Tak czy inaczej, w tym roku Gosia i jej koleżanki kończą gimnazjum. I ponieważ jest jesień, a one uważają, że nie mają szans na dostanie się do jakiejkolwiek porządnej szkoły średniej, powoli popadają w alkoholizm.


Natural Born Sailors S, część (jak dobrze pójdzie) 96,

- Ofiary Namiętności. Heniek w potrzasku! -

...or something.


- Zjadłabym coś. - odezwała się marzycielsko Gosia walcząc z narastającą czkawką - Już nie mogę pić na czczo.

- Mmmm - przytaknęła średnio przytomnie Magda, która ciągle jeszcze czuła na języku posmak wczorajszego, nie do końca przegryzionego zacieru - Co?

Gosia westchnęła ciężko.

- Kto dzisiaj stawia? - zapytała zrezygnowanym głosem.

- Mmmm - odpowiedziała niekoniecznie na temat Magda - Co?

- Pytałam kto dzisiaj stawia. Wczoraj stawiałam ja, a dzisiaj kto?

- Mmmmm. Anka. Chyba. A jaki dzisiaj dzień tygodnia?

Gosia podrapała się w zamyśleniu po kolanach. Zauważyła, że jakoś szybciej jej się myśli podczas intensywnej stymulacji kolan. Jednak nie tym razem.

- Nie wiem. - powiedziała płaczliwie i westchnęła o jakieś czterdzieści kilo ciężej niż poprzednio - Skąd mogę wiedzieć, przecież walimy gaz dzień w dzień od miesiąca... eee... jaki teraz jest miesiąc?

- No to Anka. - podsumowała Magda nie bacząc na to, że kontekst zdołał jej po świńsku umknąć - A o co pytałaś?

- Nieeeeeeee, tylko nie Anka! - jęknęła rozdzierająco Gosia - Znowu będzie gin. A mnie mdli po ginie, błe.

- Październik. - odparła z lekkim opóźnieniem Magda.

- Nie wiem. - dodała na wszelki wypadek, bo jakoś umknęły jej ostatnie słowa koleżanki.

Gosia nagle zamrugała oczami i rozejrzała się dookoła.

- O rany! - oznajmiła zszokowanym tonem - Jesteśmy na prze...

Nagle rozległ się przeraźliwy ryk klaksonu i wizg hamulców.

- He? - zapytała nieprzytomnie Magda.

Nie zdążyła dokończyć. Szary, pudełkowaty kształt rozpędzonego żuka przemknął obok przerażonej Gosi i rąbnął w jej koleżankę wyrzucając ją na dobre parę metrów w górę. Magda zamachała rękami, wzruszyła ramionami widząc nieefektywność prób pozostania w powietrzu i głucho plasnęła o ziemię. Żuk wreszcie wyhamował zostawiając na jezdni ślady spalonej gumy. Zapadła martwa cisza.

- Listopad? - odezwała się po chwili Magda.

Z bocznego okienka wozu wychyliła się głowa o jasnych, splątanych włosach i twarzy sprawiającej kłopoty przy próbach identyfikacji płci jej właściciela. Bezpłciowiec wychylił się do tyłu próbując zobaczyć, kogo udało mu się potrącić. I, niestety, wychylił się za daleko.

- Heniek! - zaśliniła się Magda i skoczyła w stronę żuka.

Pet wypadł z kącika ust pobladłego bezpłciowca. Głowa natychmiast schowała się z powrotem do szoferki, zgrzytnął wrzucany pospiesznie bieg. Wóz parsknął, zapiszczał oponami, i byłby ruszył z kopyta do przodu, gdyby w tym samym momencie Magda nie dopadła go i nie wpiła się z całej siły w rurę wydechową. Przez chwilę trwało pełne napięcia zmaganie przy dźwiękach wyjącego wniebogłosy silnika, aż wreszcie zgrzytnął darty metal, żuk wyrwał przed siebie zostawiając metr gumy na jezdni oraz ślad krwi po rozjechanym kocie. I rurę. W rękach zachwyconej Magdy.

- Urwałam mu rurę - wyszeptała natchnionym głosem zwyciężczyni, a gwiazdki zachwytu zamigotały w jej przekrwionych oczach.


Tymczasem w kryjówce tak tajnej, że nawet sami ukrywający się mieli problemy z jej odnalezieniem prof. dr hab. Tomoje zachichotał opętańczo i w poczuciu dobrze spełnionej pracy rozprostował ramiona. A potem odwrócił się czując na sobie czyjeś taksujące spojrzenie i przyjrzał się opartej niedbale o framugę kobiecie. Ponieważ wynik pierwszej inspekcji nie przyniósł żadnego rezultatu, profesor poprawił okulary, jeszcze raz zachichotał opętańczo i ponowił próbę identyfikacji. Jedynym bezsprzecznym faktem, który udało mu się stwierdzić było to, że kobieta musiała się składać w przeważającej części z silikonu.

- Cześć - zagaił radośnie profesor - Nie miałabyś ochoty pobawić się dzisiaj wieczorem w lekarza? A tak przy okazji, nie wiesz może gdzie podziewa się moja asystentka, Kalesonite?

Kobieta odchrząknęła.

- Ja jestem pańską asystentką, profesorze. I nazywam się Skamienielite.

- Aha - powiedział nie zrażony Tomoje - To przynajmniej jeden problem mamy z głowy. No to co z tym lekarzem?

Skamienielite skrzywiła się.

- Dzisiaj wieczorem mieliśmy się bawić w crash testy.

- Aaaa, faktycznie! - zawołał ucieszony profesor i skupił się na dwóch silikonowych piłkach umocowanych z przodu kobiety - Poduszki powietrzne.

Asystentka westchnęła ciężko i zeszła po schodach rytmicznie bębniąc biodrami o poręcze. Podeszła do biurka profesora i nachyliła się nad nim.

- Co to jest, profesorze?

- Bibliografia do mojej magisterki. - odpowiedział dumnie Tomoje.

- Przecież pan już ma magisterium. - powiedziała spokojnie Skamienilite.

- Naprawdę?!

- Tak, jest pan profesorem czy nie?

- Jestem...?

- Tak.

- Aha. - przyznał zakłopotany Tomoje i podrapał się po nosie - A gdzie ja w ogóle jestem? I co ja tu robię?

Skamienilite westchnęła.

- Musimy odnaleźć osobę o zdrowej wątrobie - wyjaśniła znudzonym tonem - Przeszeczepimy ją Wielkiemu Fenolowi, dzięki czemu będzie się on mógł przebudzić ze Stanu Zbetonienia i ściągnąć z Ukrainy naszego Wielkiego Sponsora i Bimbrownika Wszechczasów, Faraonowa.

Profesor zamrugał oczami.

- Całą osobę?

- Co całą osobę?

- Przeszczepić...?

Skamienilite stęknęła i plasnęła się głucho w czoło.

- Nie, tylko wątrobę.

- Aha. - zgodził się uprzejmie Tomoje - A po co?

Widząc siniejącą od wzbierającej furii asystentkę dodał szybko:

- W sensie ogólnym, oczywiście.

Skamienilite z cichym sykiem sprężonego powietrza powróciła do standardowej palety kolorów.

- Żeby zapanować nad światem. A pocóżby innego?

- Aha. - uśmiechnął się ulegle profesor, nie ważąc się na pytanie po jaką jasną cholerę ma panować nad światem.

Asystentka zerknęła na niego z nieukrywaną wyższością.

- I chyba nie muszę dodawać, że Wielkim Fenolem jest pańska córka, Honorata.

- No wiecie co, Kandelabryte - zgorszył się Tomoje - Taki spojler w połowie serii!

- O w mordę - jęknęła ciężko Skamienilite - Znowu popieprzyły mi się odcinki.

Profesor w odpowiedzi zachichotał opętańczo.


- Musimy znaleźć Wielkiego Fenola - burknęło Heniek i nerwowo zabębniło palcami po kierownicy żuka - Trzy talizmany, które doprowadzą nas do niego zamknięte są w trzech zdrowych wątrobach. Będą nasze.

Siedząca obok Marysia Kajowska zatrzepotała długimi, smoliście czarnymi rzęsami (które specjalnie na ten wieczór przez cały dzień barwiła markerem) i spojrzała na t o z uwielbieniem.

- Kocham cię, Heniu - pisnęła.

Heniek westchnęło ciężko, po czym nie odrywając oczu od drogi wyciągnęło rękę i trzasnęło Marysię mniej więcej w potylicę.

- Nawet jeśli będziemy musiał...eee...liły poświęcić właścicieli tych podrobów? - zapytała skupionym tonem Marysia.

- Nawet wtedy. - odparło poważnie Heniek.

- W imię pokoju?

- W imię pokoju. - przytaknęło Heniek - Nie mamy wiele czasu. Nadchodzi Wielki Ochlaj. I na dodatek muszę odzyskać rurę, bo mnie szef zeżre.

Przez chwilę obydwie... obydwoje... e...

Przez chwilę panowała cisza.

- Kocham cię, Heniu - pisnęła wreszcie Marysia i zamrugała rzęsami, co w dusznej szoferce żuka zadziałało jak mały wentylator.

Heniek postanowiło puścić to mimo uszu.


W pomieszczeniu śmierdziało. I to śmierdziało tak, że wszystki cukrownie zebrane do kupy wydawały się być przy tym smrodzie jedną maleńką perfumerią. Na dodatek było ciemno, pojedyncza, dramatycznie uczepiona sufitu żarówka migotała, rzucając nierzeczywiste cienie na coś bezkształtnego, przypominającego z grubsza leżącego na boku niedźwiedzia.

No i śmierdziało. Aha, o tym już pisałem.

Profesor Tomoje odchrząknął i poczochrał się po brodzie.

- Honoratko, córuś, jak się czujesz? - zaćwierkał wreszcie z idealnie symulowaną troską w głosie.

Coś bezkształtnego odsapnęło.

- Rzygać mi się chce. - odpowiedział zachrypnięty, wcale męski baryton - A poza tym tutaj występuję jako Wielki Fenol, Honoratka pojawia się za jakieś dziesięć odcinków.

- Aha - powiedział po raz kolejny profesor w ten sposób znacznie zawężając swój słownik.

Na szczęście niezręczna cisza została przerwana przez Wielkiego Fenola.

- Co z wątrobą dla mnie?

- No... robi się - miauknął pospiesznie profesor.

- Co to znaczy: robi się? - zawarczał Wielki Fenol, a Tomoje pobladł i głośno przełknął ślinę. W tej chwili przypomniał sobie co się działo, kiedy podczas jednej z poprzednich akcji próbował zastosować półśrodki w postaci podrobów wieprzowych. I jakie obelgi wykwikiwał wtedy Wielki Fenol.

Na szczęście wyżej wymieniony zinterpretował odgłos przełykania dość opacznie, bo westchnął ciężko i pociągnął nosem.

- Ja też bym się napił. - powiedział żałośnie.

Profesor odetchnął z ulgą.

- To ja już pójdę. Przyszykować narzędzia. Tym razem mamy pewniaka, będzie wątróbka jak marzenie. - zaświergotał szybciutko i ewakuował się z zaciemnionego pokoju.

Stojąc już z plecami opartymi o masywne, stalowe drzwi i z chusteczką przy wilgotnym czole, zachichotał opętańczo na użytek pary przechodzących obok szczurów i dyndającego ponuro z sufitu pająka. W końcu trzeba pielęgnować własny image.

- Kalafioryte! - wrzasnął kiedy już doszedł do siebie - Melduj się po Gajmonia i zabieraj się do roboty!


- Uch... - sapnęła ciężko Magda siłując się brzęczącą upiornie zawartością plecaka.

- Po cholerę ciągniesz ze sobą ten złom? - zdziwiła się Gosia.

Magda podniosła głowę i spojrzała na nią znacząco.

- Aha - mruknęła Gosia widząc Unię Europejską w oczach koleżanki i zaśliniony, wniebowzięty uśmiech od ucha do ucha. - Dobra. Ty się baw, a ja się wysikam.

Pokręciła głową i skręciła w stronę krzaków zostawiając Magdę w środku bitwy z niesforną, nie mieszczącą się w plecaku rurą wydechową.

- Ech... prawie... prawie cię mam... - stęknęła Magda - A może by tak wypieprzyć książki?

Nagle poczuła chłód na ramieniu. Spojrzała w dół, zobaczyła zaciśniętą na swoim obojczyku brudną, kościstą łapę o zielonej skórze. Odruchowo popatrzyła wzdłuż łapy, jej oczy zatrzymały się na obrzydliwym, tępym pysku o wystających kłach, wielkim, fioletowym nosie i wypukłych ślepiach w kolorze straży pożarnej.

- Kopsnij na wino, panienko - zaharczał potwór zionąc siarką zmieszaną z jabłkami.

- Łaaaaaaaaaaaaaa! - rozdarła się Magda.

- Oj! - jęknęła Gosia w biegu naciągając majtki.

- Azaliż to... azaliż to Gajmoń! - zawołała Ania, która pojawiła się tam cholera wie skąd. - W tej sytuacji najrozsądniejszym działaniem jakim możemy się wykazać jest transformacja lubo przemiana i podjęcie z nim walki! Potęgo Merkura, Odziej Mnie W Pióra!

- Potęgo Księżyca, Okraś Me Lica! - zawtórowała jej Gosia w dalszym ciągu naciągając majtki, które aczkolwiek będąc już naciągniętymi zaczynały się jej w okolicach biustu.

- Łaaaaaaaaaa! - zawyła histerycznie Magda, po czym przypieprzyła intruzowi na odlew heńkową rurą. Padł.

- Hurra! - ucieszyła się Czarodziejka z Księżyca - Dowaliłyśmy mu! Hurra!

Klepnęła po plecach Magdę, która stała pociągając bezmyślnie nosem i przenosząc wzrok to na ściskaną w dłoni rurę, to na powalonego przeciwnika.

- Aczkolwiek osobnik ów ciosem fatalnym powalony Gajmoniem być mi się nie wydaje. - odezwała się nagle pochylona nad zewłokiem Czarodziejka z Merkurego.

Zapadła cisza.

- Jeszcze raz. - poprosiła Czarodziejka z Księżyca.

- Ona mówi, że to nie Gajmoń. - przetłumaczyła wciąż nieswoim głosem Magda.

- A kto?

- Jakiś żul. - odparła dziwnie lakonicznie Czarodziejka z Merkurego. Podniosła głowę i otaksowała Magdę krytycznym spojrzeniem. - Zabiłaś jakiegoś zgreda, sieroto.

- Du not anderestimejt de pałer of de dark sajd of de rura. - powiedziała poetycko zwyciężczyni z zachwytem w oczach przyglądając się narzędziu zbrodni.


- Bladź - zabulgotała lewitująca tuż nad dachem pobliskiego wieżowca Czarodziejka z Uranu i poruszyła nerwowo czułkami. - I dwie dychy poszły się rąbać. Taka skrewa, a gość wyglądał na solidnego harpagana.

- Kocham cię, Heniu. - pisnęła uczepiona jej środkowego tentakla Czarodziejka z Neptuna.

Czarodziejka z Uranu zgrzytnęła wściekle i przyrżnęła jej kopytem w czoło.

- Przecież mówiłam ci tysiąc razy żebyś tak mnie nie nazywała kiedy jestem w tej postaci!

- Dobrze, Heniu. - przytaknęła spolegliwie Czarodziejka z Neptuna - Yyyyy... znaczy się... yyyy... yyyyyyy...

- Mniejsza z tym. Pomyśl lepiej jak teraz mam odzyskać tę rurę.

Zapadła głucha cisza. Czarodziejka z Uranu łypnęła na towarzyszkę trzecim okiem, a potem westchnęła i otarła sobie lewym górnym tentaklem pot spomiędzy rogów.

- W porządku - odezwała się zrezygnowanym bulgotem - Już nie myśl. Zostaw to mnie, w końcu co dwie głowy to nie jedna.


- Wyłaź. - mruknęła Gosia kręcąc się pod drzwiami publicznej toalety. Czuła się trochę niepewnie, zawstydzały ją zapraszające spojrzenia przechodzących obok facetów.

- Zaraz - stęknęła Magda.

Gosia westchnęła ciężko i zrobiła kolejne kółko starając się liczyć nadepnięte kafelki i ignorować jakiegoś podstarzałego Don Juana mrugającego do niej namiętnie z ostatniego boksu.

- Co ty tam robisz tyle czasu?

- Odreagowuję stres. - odparła spokojnie Magda.

- To odreagowuj szybciej... suszy mnie.

- Przecież masz tu krany.

Następne kółeczko. I jeszcze jedno. I jeszcze. I wtedy drzwi otworzyły się, wyszła zza nich Magda z błogim wyrazem rozmarzenia na twarzy.

- Przynajmniej spuść wodę. - poradziła Gosia, ale jej koleżanka zbyła radę obojętnym wzruszeniem ramionami. Wzięła od niej plecak z rurą po czym obydwie wyszły po schodach na górę.

- Dobrze. - odezwała się po chwili Magda.

- Co dobrze?

- Mi dobrze.

- Aha. - odpowiedziała niepewnie Gosia i zerknęła na nią badawczo. Magda uśmiechnęła się do niej promiennie, a potem ziewnęła rozdzierająco. Ziewnięcie jednak urwało się w połowie, szczęki zwarły z zatrważającym kłapnięciem, zaś zmrużone dotąd oczy wybałuszyły do granic możliwości.

Zaskoczona Gosia powędrowała wzrokiem za tym spojrzeniem... zamrugała raz... drugi raz... ale uparte widmo opryskanego błotem, szarego, pudełkowatego żuka bynajmniej nie zsunęło się jej z siatkówek. Co więcej, przez zsuniętą szybę wychylała się upstrzona jasnymi włosami, górna końcówka Heńka okraszona makabrycznym wyszczerzem. Gosia dopiero po chwili zrozumiała, że ów wyszczerz pełnił u zjawy funkcję przyjaznego uśmiechu.

- Rany, Magda, widzisz to...? - zapytała w osłupieniu.

Puste miejsce obok, w któym jeszcze przed chwilą stała jej koleżanka przyjęło pytanie z chłodną obojętnością, zaś adresatka gnała już w stronę żuka z radosnym tup-tup-tup wybijanym w rytmie kenijskiego sprintera i zostawianymi za sobą w pędzie strumyczkami śliny. Zdobyczna rura pobrzękiwała w jej plecaku.

- O nie - jęknęła Gosia - O nie.

- Eeee... cześć... - zaczęło Heniek, z trudem artykułując przez makabryczny wyraz twarzy, ale zmierzająca w stronę żuka z prędkością i skutecznością pocisku Tomahawk dziewczyna nie pozwoliła mu... jej... e... temu dokończyć.

Była jesień.

Trochę ślisko.

Magda nie wyhamowała i przyrżnęła całym impetem w burtę wozu, który zazgrzytał i przechylił się niebezpiecznie w bok. Siła uderzenia odrzuciła ją do tyłu prawie o metr. Siedząca na miejscu pasażera Marysia pisnęła.

- Heniuuuu! - zawyła Magda i skoczyła w stronę okna. Tym razem rozpłaszczyła się na szybie, którą Heniek zapobiegliwie zdążyło zasunąć.

Marysia zachichotała histerycznie.

Magda oderwała się od szyby i zabębniła w nią wściekle pięściami z dziką a wilgotną determinacją na twarzy. Heniek zbladło, ale po chwili z powrotem przyjęło makabryczny wyszczerz na pysku. Drgające niepewnie mięśnie zdradzały rozmiar wysiłku włożonego w zapanowanie nad własną mimiką.

- Eee... eeee... - zaczęło Heniek starając się przekrzyczeć łomot pięści - Może... może... eeee... może chcesz...

Urwało i przełknęło głośno ślinę.

- Chcę! - zawyła Magda - Chcę, Heniu, chcę! Teraz, zaraz, tutaj, gdziekolwiek! Kocham cię, Heniu!

Marysia zaztrzepotała rzęsami z wyrazem tępego niedowierzania w cudownie kretyńsko turkusowych ślepkach.

- ...chcesz się z nami wybrać na przejażdżkę? - wyartykułowało wreszcie Heniek, przy czym brzmiało to jak seria z kałasznikowa.

- Taaaaaaaaaaaaaak! - ryknęła Magda. Żuk zadygotał. - Taaaaaaaaak! I na przejażdżkę, i na przelotkę! Ooooooch, Heniu! Kocham cię!

Rzuciła się do klamki. Heńkiem szarpnęło, w ostatniej chwili stuknęły wciskane blokady. Magda nie dała za wygraną, przemknęła przed czołem wozu i załomotała drzwiami od strony pasażera. Marysia kwiknęła.

- Otwieraj! Otwieraj! Otwieraj! Otwieraj! - wrzasnęła Magda trzęsąc samochodem w sposób jednoznacznie sugerujący możliwość wywrócenia go i dobrania się do zawartości od podwozia.

Heniek stęknęło i przechyliło się do tyłu. Zgrzytnęły odsuwane tylne drzwi. Nie zdążyły odsunąć się nawet do połowy, kiedy Magda wykonała popisowego kica do środka.

Żukiem zachybotało. Ryknął odpalany silnik, wóz wyrwał do przodu z obowiązkowym metrem gumy na asfalcie i klekocącym o błotnik rozjechanym kundlem na oponie.

A Gosia patrzyła na to wszystko szeroko otwartymi od szoku oczami, podobnie jak stojąca nieopodal wycieczka uśmiechniętych, obwieszonych kamerami Japończyków.


Żuk tymczasem pędził Wisłostradą zajmując w porywach wszystkie dostępne pasy ruchu. Nie było w tym nic dziwnego zważywszy na fakt, że jego kierowca prowadził przewieszony przez fotel w pozycji przywodzącej na myśl skomplikowne złamanie kręgosłupa. Co więcej, oczy miał zasłonięte naciągniętymi na głowę białymi majtkami w czerwone serduszka a jedną rękę wykręconą do tyłu metodą znaną z filmów ze Stevenem Seagalem. To, że co chwila powtarzał "O kurwa" na zmianę z "O Jezu" chyba nie powinno już budzić niczyjego zdziwienia.

Z tyłu żuka, tam, gdzie znikała głowa kierowcy, coś się niemiłosiernie kotłowało, stękało, jęczało i cmokało, zupełnie jakby horda wygłodzonych raptorów walczyła o jednego kotleta.

Za to siedząca na miejscu pasażera dziewczyna o kręconych, turkusowych włosach wyglądała zupełnie normalnie, patrząc przed siebie z wyrazem obojętnego znudzenia i łagodnym tonem informując kierowcę o przeszkodach na drodze.

A z tyłu się kotłowało. Rany, i to jak się kotłowało.

- Heniu, polonez. - powiedziała spokojnie Marysia.

- O kurwa!

- Heniu, daj trochę w lewo, wjeżdżamy na chodnik.

- O Jezu!

- Heniu, na światłach prosto.

- O kurwa!

- Heniu, potrąciłeś staruszkę.

- O Jezu!

- Heniu, odbij w prawo albo wjedziemy do Łazienek.

- O kurwa!

Z tyłu coś brzęknęło.


- Cześć - powiedziała Gosia do komórki, którą dostała w wakacje od mówiącego kota, ksywa Mruczek, w celach rzekomo zaszpanowania. Komórka miała coś około 30 cm długości, 9 szerokości i 5 grubości, razem z ładowarką ledwie mieściła się w gosinym plecaku. Owa specyficzna poręczność dawała za to poczucie bezpieczeństwa, gdyż sam jej widok wzbudzał respekt i wywierał nieodparte wrażenie, że komórka, przy bezpośrednim trafieniu w głowę, może zabić. No i przede wszystkim było wyraźnie widać, że KTO JAK KTO, ALE GOSIA MA KOMÓRKĘ.

- Skąd wiedziałyście, że jestem pod rotundą?

W tym momencie do drugiej komórki (jako że wszystkie Czarodziejki zostały w nie zaopatrzone, widocznie gdzieś była promocja) dorwała się Renia. Ze słuchawki popłynęło długie i kwieciste zdanie a la Proust rojące się od głupich pip, rur, dup i krów z obowiązkowym "O Boże, co ja mówię!" w roli puenty.

- Aha - miauknęła Gosia, wciąż nie mając pojęcia skąd one do cholery mogły wiedzieć, że jest pod rotundą - A Heniek porwał Magdę.

Po drugiej stronie zapadła głucha cisza.

- Co? - stęknęła wreszcie Renia.

- No, Heniek porwał Magdę. - wyjaśniła nieco zaskoczona reakcją Gosia - Do żuka. Znaczy się, Magda Heńka. Porwała.

Znowu cisza.

- Co? - stęknęła ponownie Renia.

- No bo wiecie, Heniek wzią...yyy...ął ją na przejażdżkę... żukiem... znaczy się... bo ona tego... rurę... i... i... no zróbcie coś, bo on ją... za tą rurę zarżnie, albo coś... no weźcie coś zróbcie! - zawyła wreszcie Gosia.

Parę osób czekających w kolejce do bankomatu drgnęło nerwowo i zerknęło na nią spode łba.

W słuchawce ponownie zapadła cisza.

- Dobra. - odpowiedziała w końcu Renia.

- No to cześć.

- No cześć.


- Heniek z Magdą zalali rurę i teraz rżną się na cmentarzu. - oznajmiła z nietajonym obrzydzeniem w głosie Renia wyłączając komórkę.

- Na cmentarzu? - czytająca właśnie Koran w oryginale Ania spojrzała na nią badawczo - Jakże to: na cmentarzu?

- Nie wiem - parsknęła Renia - Ale Gośka mówiła coś o żukach, więc pewnie na cmentarzu.

- Niech im Bóg wybaczy - dodała sięgając po leżący na stole jej Marsjański Flamasterek - Bo ja ich zatłukę.


Marysia siedziała w środku żuka zaparkowanego byle jak w parkowej alejce w Łazienkach i oglądała swoje paznokcie, podczas kiedy w krzakach jakieś dziesięć metrów od wozu coś szeleściło, mlaskało i rzęziło. Zastanawiała się właśnie, dlaczego ma akurat dziesięć paznokci, skoro ma dziesięć palców i jakby to wyglądało gdyby miała paznokci na przykład dwanaście. Jej kosmetyczka na pewno byłaby zachwycona. Tylko gdzie mogłaby je mieć? Wszystkie palce już zajęte. A gdyby tak... na łokciach? Swetry by się trochę zaciągały, ale co tam.

I była już o krok od podjęcia decyzji o wyhodowaniu paznokci na łokciach, kiedy z krzaków wypadło Heniek w stanie niekompletnego negliżu, wymachując tryumfalnie podłużnym, metalicznym przedmiotem.

- Odpalaj! - zawyło - No odpalaj, na co czekasz, do cholery?!

Marysia przekręciła kluczyk.

Szczęście im sprzyjało. Silnik zaskoczył, ryknął na wysokich obrotach.

W tym momecie z krzaków wyskoczyła Magda w negliżu kompletnym i rzuciła się w pogoń za pędzącym ile sił w nogach uciekinierem.

Heniek dopadło żuka, odbiło się i widowiskowym szczupakiem wskoczyło do środka.

- Jedź! - zakwiczało histerycznie i zerknęło za siebie w popłochu.

Magda była tuż za jego plecami i z ogniem płonącym w oczach szykowała się właśnie do przygwożdżenia ofiary drapieżnym skokiem.

Wóz szarpnął, zapiszczał gumami i wyrwał do przodu unosząc ze sobą wgniecioną w bieżnik wiewiórkę.

- Stóóóóóóóóóóóóóóóóóój! - wrzasnęła Magda - Zdrajco jeden!

Skoczyła, ale żuk już pędził po parkowej alejce unosząc Heńka. Z rurą. Cholera jasna.

Nagle olśniło ją.

- Z tamtej strony nie ma wyjazdu! - wrzasnęła uszczęśliwiona - Uaaahahahahahahaha!

Heniek dostrzegł to również. Żuk zajęczał w kontrolowanym poślizgu, pudełkowaty kształt zachwiał się ryzykownie. Magda wzniosła błyskawiczne modły do wszelkich możliwych bóstw z prośbą o natychmiastowe i nieodwołalne wypieprzenie się samochodu, ale widocznie bóstwa miały dziś wychodne. Bezlitośnie odarta w ten sposób ze wsparcia metafizycznego Magda wypadła na środek alejki i stanęła w pozycji futbolowej szykując się do przechwycenia zawracającego żuka.

- Doskonale - odezwała się Skaminielite, która właśnie pojawiła się cholera wie skąd i cholera wie po co. - Odbierz jej wątrobę, Gajmoniu.

- Ta jes! - szczeknął Gajmoń i z właściwym sobie debilizmem rzucił się na nie spodziewającą się niczego Magdę.

Magda nie spodziewała się niczego do tego stopnia, że nawet nie spojrzała na atakującego ją Gajmonia, skoncentrowana na szarżującym żuku.

- Uaaaaa! - zawył potwór materializując się tuż przed jej nosem.

- Nie zasłaniaj! - ryknęła Magda i trzasnęła go zaciśniętą pięścią w sam środek pyska. Wyrzucone siłą uderzenia cielsko zawirowało w powietrzu i spadło prosto pod koła pędzącego wozu, a dokładnie pod pewne elementy jeża rozsmarowanego na lewej przedniej oponie.

Coś mlasnęło.

Skamienielite przełknęła ślinę.

Szary, rozmazany kształt przemknął bokiem ciągnąc za sobą klekot uderzającego o błotnik dzioba i wycie urwanego wydechu.

Magda rzuciła się w stronę mijającego ją żuka, ale było już za późno.

Po chwili wszystko się uspokoiło. Ptaki, spłoszone rykiem silnika, wróciły na gałęzie drzew. Rodzina zamordowanego jeża rozpoczęła przygotowania do pogrzebu. Cały park stał się jakby bardziej zielony i bardziej słoneczny...

- Ojejejej - zajęczał Gajmoń, trzymając się za ślad opony na mordzie.

Magda spojrzała na niego nienawistnie.

- To wszystko przez ciebie. - warknęła i ruszyła w jego stronę, energicznie wybijając rytm bosymi stopami - Skoro Heniek uciekł, to na bezrybiu i rak ryba.

- Nieeeeee! Nienienienienienienienienie! - zawył rozpaczliwie Gajmoń próbując odczołgać się na bezpieczną odległość, ale Magda dopadła go bez wysiłku.

Skamienielite znowu przełknęła ślinę.

- Ty jesteś następna. - zapowiedziała ponuro Magda przekrzykując stęki i kwilenia Gajmonia.

Asystentka Profesora Tomoje zbladła jak ściana.


- Dalibóg, cóż to? - zapytała Ania zerkając badawczo na wchodzącą właśnie do pokoju Renię z dorodnym siniakiem na czole i opuchniętym policzkiem.

- Łopata. - odburknęła niechętnie.

- Łopata...? - zdziwiła się dystyngowanie Ania. - Azaliż Heniek naruszył twą nietykalność osobistą przy pomocy szpadla lubo łopaty?

- Nie Heniek.

- Magda? - Ania wytrzeszczyła oczy jeszcze bardziej - Być nie może.

- Nie, nie Magda.

- Kto zatem?

- Grabarz - burknęła ponuro Renia - I kierowniczka zakładu pogrzebowego.


Koniec części 96.


Pamiętaj:

0-800 140 068 - Pomarańczowa Linia, pomaga rodzicom, których dzieci piją.

0-700 212 146 - Pomarańczowa Linia w Niebieskie Śledziki, pomaga rodzicom, których dzieci piją bez zakąszania.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Serika : 2009-03-03 22:49:13
    O mruuuuu....

    Czytałam to ostatnio lata temu, ale bawi mnie nadal - Heniek, który... która... e... no, z mackami i trzecim oczkiem do pary z Marysią o kretyńsko turkusowych ślepkach są po prostu przeuroczy. Zwłaszcza, gdy w grę wchodzi rura i prowadzenie po Łazienkach. I w ogóle. Dzięki, dawno się tak nie obśmiałam :)

  • Grisznak : 2009-03-03 17:38:23
    heh

    Nie da się ukryć, że wciąż super się to czyta. Michiru (pardon, Maryśka) z tej wersji jest jeszcze bardziej skrzywiona niż moja z "CS". Zaś całe H&M została tu nader uroczo sparodiowane.

    I Ania lubiąca gin...

  • Skomentuj