Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Piąty Wysłannik

Autor:Ysengrinn
Korekta:Dida
Serie:Władca Pierścieni
Gatunki:Fantasy, Przygodowe, Science-Fiction
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2009-04-24 18:34:00
Aktualizowany:2009-04-24 18:34:00


Nie miałem wielkich problemów z odnalezieniem miejsca „lądowania” - jego statek ciągnął za sobą długą i malowniczą smugę czarnego dymu - problemy zaczęły się, gdy dotarłem na miejsce. Pojazd wpadł do morza około kilometra od brzegu, ale ku memu niejakiemu zdziwieniu, nie tylko uderzył w wodę jak kamień, ale też podobnie jak kamień nie miał najmniejszego zamiaru wynurzać się na powierzchnię. Niepokojące, wskazywało to na zalanie części przedziałów i awarię systemu bezpieczeństwa. Czym prędzej pogłaskałem kulę sterującą, zmieniając geometrię skrzydeł i dziobu „Srebrnego Pelikana”.

- Wodujemy - poleciłem.

- Wedle rozkazu, mistrzu - odpowiedział duch pojazdu. - Klasycznie czy z fantazją?

- Nie mamy czasu na klasykę, czeka nas mała wycieczka podmorska.

- Zrozumiałem.

„Pelikan”, teraz bardziej obły i wydłużony, wyłączył i uszczelnił silnik energetyczny, przełączył silnik antygrawitacyjny na wartość ujemną, wysuwając jednocześnie dwie składane śruby. Zaczęliśmy gwałtownie obniżać pułap, by wreszcie z głośnym pluskiem wpaść do wody. Moje przeczucie po raz kolejny okazało się pożytecznym doradcą, gdy zasugerowało, iż amfibia może okazać się przydatna w tej misji ratunkowej. Ponownie pogładziłem kulę, najpierw wyłączając pole siłowe, przytwierdzające moje ciało do siedzenia, następnie uruchamiając system detektorów podwodnych. Z cichym szumem śrub zaczęliśmy zanurzać się coraz głębiej, „Srebrny Pelikan” automatycznie włączył więc światła wewnętrzne i zewnętrzne. Był już wieczór, toteż bardzo szybko woda za szybą kabiny stała się czarna jak smoła, jedyne co widziałem, to niesione prądami drobinki.

- Zmienić muzykę na coś odpowiedniejszego?

- Nie, dziękuję. Ten repertuar mi odpowiada.

Bateria czujników i szperaczy rozpoczęła skanowanie dna morskiego, poczynając od punktu, w którym powinien spaść, gdyby poruszał się w linii prostej, i dalej w kierunku zgodnym z biegiem prądów. Pojazd zniosło dalej niż przypuszczałem i odnalezienie go zajęło około pół godziny. Zaczynałem się już niepokoić, na szczęście w końcu namierzył go detektor promieniowania. Statek, zapewne jakiś model wahadłowca, był niewielki, sporo mniejszy od „Pelikana”, wyraźnie jednak przystosowany do podróży w przestrzeni kosmicznej. Skonstruowany w typowym dla Amanu stylu eleganckiego minimalizmu, przypominał trochę pień drzewa. Był poważnie uszkodzony, ale wyglądało na to, że przedział transportowy i kokpit nie uległy zniszczeniu.

- „Srebrny Pelikanie”, czy nasz gość żyje?

- Tak, wykrywam funkcje życiowe w jego kabinie. Czy mam wydobyć jego statek na powierzchnię?

- Tak. Wysuń dziobowy generator pola siłowego i przełącz na ręczne sterowanie.

Kula sterująca zmieniła kolor ze złotego na czerwony, wskazując na zmianę trybu działania. Położyłem na niej dłoń i zacząłem wodzić palcami, ustawiając częstotliwość, moc i zasięg pola holującego, wreszcie zaś aktywując je. Jak bardzo rozwinięta nie byłaby nasza technologia, zawsze wolałem sam pokierować ważnymi i delikatnymi czynnościami, nigdy do końca nie ufając w możliwości sztucznych umysłów. Tym różniłem się od mych noldorskich kolegów, zawsze bagatelizujących mój sceptycyzm, czym zresztą się nie przejmowałem. Wreszcie aktywowałem pole - strumień koloru ciemnego miodu wystrzelił spod dziobu „Pelikana”, opływając rozbity pojazd i zaciskając na nim migotliwy uścisk. Ostrożnie, starając się nie spowodować większych zniszczeń, skróciłem długość promienia o jedną trzecią, podnosząc statek z dna. Uniósł się powoli, podnosząc chmurę pyłu i skalnych odłamków, nic na szczęście nie wskazywało na to, by za chwilę miał się rozlecieć.

- Wynurzamy się, „Pelikanie” - powiedziałem, nie zdejmując dłoni z kuli. - Powolutku, stopniowo przestawiaj silnik antygrawitacyjny z wartości minus cztery do jeden.

- Nie będziemy wzbijać się w powietrze?

- Nie ma takiej potrzeby. Odholujemy naszego gościa do brzegu i sprawdzimy czy nie potrzebuje pierwszej pomocy. Nie musimy się spieszyć z powrotem do Mithlondu.

***

- Witaj przyjacielu - uśmiechnąłem się, podając mu rękę. W odpowiedzi usłyszałem tylko niewyraźnie mruknięcie.

Byliśmy już na brzegu, słabe fale obmywały statek przybysza, uwalony na plaży niczym martwy wieloryb. „Pelikan” osiadł na piasku niedaleko, oczekując mojego powrotu. Przybysz nie wyglądał na podzielającego moją radość. Nie przyjął mej pomocnej dłoni, lecz usiadł w piasku, opierając się o klapę włazu awaryjnego i wyprostowując nogi. Ciężko oddychał, co nie dziwiło, jeśli w jego wahadłowcu uszkodzony został system podtrzymywania życia. Zwrócił twarz w stronę zorzy, jaką pozostawiło po sobie zachodzące słońce i najwyraźniej nie miał zamiaru przerywać ciszy. Nie wyglądał zbyt imponująco - dużo niższy ode mnie, lekko przygarbiony i szczupły, ubrany w znoszone i bezbarwne szaty. Jego długie włosy i broda pozlepiały się w szare strąki. Słowem - typowy mól książkowy, świata niewidzący poza swymi studiami i badaniami, nie przywiązujący do swojego wyglądu najmniejszej wagi. Nie bardzo przypominał dostojnych i postawnych mędrców, którzy przybyli tu przed nim.

- Muszę ci przyznać, że wiesz jak dokonać efektownego wejścia. - Postanowiłem go wyręczyć w zadaniu nawiązania dialogu. - Mam wszakże nadzieję, że nie chciałeś w ten sposób ominąć kontroli celnej w moim skromnym porcie.

- Zderzyłem się z jakimś piekielnym odłamkiem, szerokim przynajmniej na łokieć - burknął. - Nie wiem jakim cudem szkielet statku to wytrzymał.

- Ach, resztki Númenoru - powiedziałem takim tonem, jakbym opowiadał o hałaśliwym sąsiedzie. - „Kilka lat po jego zniszczeniu w ogóle niemożliwa była podróż międzygwiezdna, a deszcz spadających gwiazd był chyba częstszym widokiem niż normalny - także z powodu konsekwencji, jakie strącenie przeklętego kosmicznego molocha miało dla klimatu planety” - pomyślałem. Do dziś przyroda nie wyleczyła się z tamtych ran, a niebo wciąż zasnuwa chmura pyłu i popiołu. - Ostrzegaliśmy, że na orbicie w dalszym ciągu trochę ich krąży. Co prawda potrzeba strasznego pecha, żeby...

- Nie myśleliście o uprzątnięciu ich?

- Myśleliśmy, że zabawniej będzie zostawić je, by po naszym odejściu biedzili się z nimi ludzie. A poważnie, po ostatniej wojnie ledwo stać nas na ekspediowanie kolejnych statków Prostą Drogą, Valarowie zaś konsekwentnie odmawiają pomocy materialnej i umywają ręce.

- Cóż... W sumie wypadałoby się przedstawić.

Podniósł się na nogi szybciej i żwawiej niż się spodziewałem, sądząc po jego wyglądzie, wytarł rękę o płaszcz i wyciągnął ją w moją stronę. Także jego uścisk był zaskakująco krzepki.

- Nazywają mnie Olorin z Ogrodów Lorien. Uczeń Nienny, Pani Miłosierdzia. - Skłonił się. - Czy słusznie przypuszczam, iż mam przyjemność z Cirdanem, Budowniczym Okrętów?

- Zaiste, takie imię przyjąłem - westchnąłem teatralnie. - Czyżby do Valinoru także dotarła ta nieszczęsna moda i brodaty elf był tam rzadkością?

- Na pewno brodaty elf przybywający z Endoru - uśmiechnął się przybysz. Uśmiech czynił z niego zupełnie innego człowieka. - Czy Ennoru, jak go nazywacie wy, Sindarowie. Pośród starych mieszkańców Eldamaru elfickie brody mają jakby większe powodzenie.

- Dodałeś otuchy strapionemu sercu, przyjacielu. Cóż, późno już. Pomogę ci wyciągnąć ze statku twe rzeczy osobiste i udamy się do Szarych Przystani. Jutro przyślę tu kogoś, by zabrać ten wrak do naprawy.

- Dziękuję - odparł jakby nieobecnym tonem, wpatrując się w przestrzeń. Po chwili zadarł głowę i spojrzał prosto w ciemne niebo. - To smutne...

- Hm?

- Bezgwiezdne niebo. Nawet nie zastanawiałem się jakie to przygnębiające - nie widzieć gwiazd od tylu lat. Musiało być ciężko zwłaszcza wam, których przodkowie znad jeziora Cuiviénen zakochali się w nich od pierwszego wejrzenia.

- To prawda. Choć ma to też swoje dobre strony - odparłem. Spojrzał na mnie pytająco, toteż poczułem się w obowiązku wytłumaczyć. - Nad Amanem, na który prędzej czy później musimy się przenieść, świecą inne gwiazdy, toteż opuszczając Śródziemie, elf musi na zawsze pożegnać swoje ukochane towarzyszki. Ujmując rzecz brutalnie, rozłąka jest łatwiejsza, kiedy stare gwiazdy są niewidoczne dla oczu.

- To bardzo prozaiczne podejście.

- To podejście, jakiego nabawiasz się, przyjacielu, po tysiącach lat budowania statków. Już dawno zacząłem łapać się na tym, że wszystko rozpatruję w kontekście przeszkody, bądź ułatwienia w niekończącym się eksodusie mej rasy.

- Także przybycie mnie i moich kolegów? - uśmiechnął się lekko.

- Owszem - potwierdziłem, nie bardzo wiedząc czemu zebrało mi się nagle na chwilę szczerości. - Valinor przysyła przecież was, Istarich, by ostatecznie zakończyć sprawę Pierścieni Władzy.

- Hmm... Trochę nadinterpretujesz, przyjacielu. Owszem, przybyliśmy dlatego, że Pierścień Jedyny nie został zniszczony i w dalszym ciągu nad Śródziemiem wisi groźba powrotu Saurona. Ale wcale nie jest pewne, że zniszczenie Jedynego pociągnie za sobą utratę mocy przez pozostałe.

- Wiem, wszakże mam głęboką nadzieję, że pociągnie. Te nieszczęsne błyskotki sprawiły więcej szkody niż pożytku.

- Dlatego, że miały pomóc w odtworzeniu dawnej chwały Endoru i tym samym zatrzymać migrację?

- Dlatego, że od początku było wiadomo, że to mrzonki. Projekt Celebrimbora przedłużył tylko agonię naszej cywilizacji za cenę straszliwego zagrożenia, które od tamtej pory wisi nad Śródziemiem. To zresztą typowy przykład niefrasobliwości Noldorów w podejściu do technologii, która już nie pierwszy raz mści się na nas wszystkich. Ja od początku byłem przeciwny całemu pomysłowi.

- Przedłużyło agonię, powiadasz... - Olorin zamyślił się wyraźnie. - Cóż, patrząc na to tylko z punktu widzenia Eldarów i waszej podróży na Aman rzeczywiście można odnieść takie wrażenie. Wydaje mi się jednak, że byłoby to niesprawiedliwe z punktu widzenia wszystkich młodszych ras, które też przecież miały skorzystać na mocy Pierścieni. Owszem, Celebrimbor widział świat inaczej niż ty, nie powinieneś jednak mieć mu za złe, że jego godne pochwały idee, dały godne pożałowania rezultaty. Nawet ty nie rozpoznałeś wtedy w Annatarze Saurona.

- Nie chciałbym przeszkadzać, mistrzu Cirdanie - niespodziewanie wtrącił się mój statek - ale dostojna Eirien przesyła pytanie, kiedy wrócisz i dla ilu osób ma przygotować kolację.

- Wkrótce - odparłem, przewracając oczyma. Nie umknęło to uwadze Olorina, który stłumił śmiech. - Dla dwóch, chyba, że zechce nas zaszczycić swoim towarzystwem.

- Przekażę niezwłocznie.

- Eirien to moja gospodyni, choć czasami zachowuje się niczym niańka - wytłumaczyłem przybyszowi. - Lepiej zbierajmy się już, gotowa przylecieć tu i pogonić nas chochlą do gotowania. Możemy zresztą kontynuować w drodze.

- Zaiste. Idę zatem po moje rzeczy. Zaraz będę z powrotem.

Mój gość z powrotem zszedł do środka swego pojazdu, ja zaś zamyśliłem się, mimochodem włączając gestem muzykę, moje ulubione ballady z Lothlorien. Piąty spośród Istarich miał być zarazem ostatnim. Piątka starców, przysłanych by służyli jako doradcy i nauczyciele śmiertelników. Przede wszystkim ludzi. Po ostatniej wojnie moja opinia o młodszej rasie nie była najlepsza, mówiąc parlamentarnie. To z ich powodu, abstrahując od lekkomyślności Celebrimbora, w ogóle potrzebna była interwencja Valarów. Gdyby nie ten głupiec Isildur... Cóż, Isildur nie żył od ładnych paru lat, zdradzony przez Pierścień, którego odmówił zniszczyć. Nie było sensu do tego wracać. Chciałem wierzyć, że Olorin, Curumo i pozostali naleją trochę oleju do głów, w przeciwnym razie ludzie gotowi doprowadzić do zniszczenia tego wszystkiego, co ten umęczony świat jeszcze ma do zaoferowania. Ich państewka, graniczące z Lindonem, bez przerwy ze sobą wojują, a Gondor bawi się w imperializm i ujarzmia kolejno wszystkich sąsiadów. Przyszłość Ennoru była trudna do przewidzenia, jedno było jednak pewne - wcześniej czy później powróci Sauron, powróci też jego Pierścień. Nas elfów będzie już wtedy niewielu na tym świecie (zresztą już było nas niewielu), toteż tylko od ludzi będzie zależało, czy ulegną Cieniowi, czy też się mu przeciwstawią.

Zastanowiłem się nad słowami przybysza. W zasadzie miał rację - Pierścienie mogły stać się bezcennym darem dla wszystkich mieszkańców Śródziemia, jeśli zostałyby odpowiednio wykorzystane. Tymczasem obecnie służą tylko powiernikom i garstce ich poddanych, odtwarzając cieplarniane warunki z czasów, gdy klimat świata jeszcze nie oszalał. Ja sam ze swego Pierścienia praktycznie nie korzystałem - przyjąłem go głównie dlatego, że byłem jedynym zaufanym Sindarem Gil-Galada, a oddanie wszystkich Trzech w ręce Noldorów uznałem za ryzykowne.

Odebrałem od Olorina niedużą torbę i pomogłem mu wydostać się na zewnątrz, kiedy zaś wstawał, podjąłem decyzję i ściągnąłem Pierścień z palca. Narya, Pierścień Ognia, nie był mi do niczego potrzebny. Spośród wszystkich pięciu Istarich, Olorin co prawda był najbardziej niepozorny, sprawiał jednak wrażenie najbardziej ze wszystkich przenikliwego i zaangażowanego w swą misję. Na pewno znajdzie dla niego lepszy użytek niż ja.

- Czeka cię ciężka praca przyjacielu - zacząłem poważnym tonem, wyciągając w jego stronę dłoń z leżącym na niej klejnotem. Zaskoczyłem go, szybko jednak wyprostował się i spoważniał, pojmując znaczenie tego gestu. - Przekazuję ci zatem Naryę, Pierścień Ognia, by wspierał cię w twej misji. Pomoże wzniecać płomień nadziei w sercach wątpiących i wytrwać w świecie, który ogarnia chłód.

- Cóż... Dziękuję. Mam nadzieję, że okażę się godny powierzonego mi zaufania.

- Wierzę, że tak się stanie. Ja muszę tu pozostać i nadzorować przebieg migracji. Będę jednak czekał na ciebie ze statkiem, gdy już nadejdzie kres twego zadania.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Socki : 2010-01-18 07:17:36
    jednak nie

    Co do stylu, fabuły etc...nie mam nic. Ogólnie fic super poprawny...ale chyba nie potrafię się przekonać do fica napisanego na podstawie L.O.T.R-a >.<"

    Co nie umniejsza wartości pracy- jakby co

  • Solarius Scorch : 2009-09-18 12:28:06

    Bardzo ładnie napisane, z uczuciem i świadomością stylu. Dość krótkie niestety jak na taką tematykę, raczej wprawka - momentami miałem wrażenie, że autor się spieszył. Ale nic to, należy się pochwała.

  • Skomentuj