Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Zemsta Nidori

Autor:Loko
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Fantasy, Przygodowe
Uwagi:Przemoc
Dodany:2009-11-19 08:00:39
Aktualizowany:2009-11-19 18:37:39


Garrett siedział w zapadłym barze w najbardziej oddalonym i najobskurniejszym zakątku miasta. Karczma nazywała się Tajemniczy Ogród. Z ogrodem łączyły ja tylko zwiędłe roślinki przy nieumytych szybach. Z tajemnicą wiązało się pytanie: czemu ochrona - zamiast na przykład wyrzucić leżącego w kącie i pijanego mieszczucha Vritka - siedzi przy stole i gra w kości, bluźniąc przy tym i rozlewając piwo. Garrett popatrzył na nich przez chwilę, lekko już pijany powiedział, patrząc na kolejny rozbity kufel:

- Cóż za marnotractwo... - poczym czknął, i popatrzył na swoja butelkę.

Od godziny sączył piwo „Pan Tadeusz”, czekając na przyjście posłańca od króla Adonarda, zwanego przez pospólstwo Wiedźminem, gdyż za młodu, jeszcze jako szczeniak, zwykł ganiać po wsiach z niemałą armią przy boku, tam wypytywał starostwo lub chłopów o to, czy nie ma jakich wiedźm w pobliżu. Jeśli ktoś wskazał mu chatę wieszczki lub miejscowej lekarki, król leciał do chałupy, siłą wyciągał babę na środek osady, nakazywał rozpalić stos i - ku uciesze dzieci - spalić kobietę. Teraz, gdy lata już minęły i magia została powszechnie zaakceptowana, król otrzymał niechlubne przezwisko, a magowie niechętnie z nim współpracowali. Trzeba również przyznać, że z Adonarda była niezdara jakich mało. To talerz przewrócił, to wazon stłukł. Raz nawet zabił kota nieudolnie go głaskając. Jako że nie mógł przyjąć do wiadomości swojej irytującej cechy, uznał, że jest to spowodowane klątwami wykrzykiwanymi przez baby palone na stosie. Zaczął wzywać różnej maści szarlatanów, wieszczów i wróżbitów, aby rzeczoną klątwę odczynili. Jeden z nich powiedział mu, że jeśli będzie nosił na małym palcu prawej dłoni pierścień o nazwie Zemsta Nidori (lub po prostu Zemsta), urok nie będzie się go trzymał. Król czepił się pomysłu i począł wysyłać posłów za granicę swego państwa w poszukiwaniu artefaktu. Po około roku, w mieście rozeszła się plotka: podobno pierścień jest w posiadaniu maga, który zamieszkuję wieżę na wyspie nieopodal miasta. Pewnego dnia po prostu przybył tam i się urządził. Nikt nie wie, co się stało z miastowym latarnikiem, który tam przebywał. Ludzi niewiele to obchodziło, gdyż mag przejął jego obowiązki. Teraz król chciał wysłać posła do maga. Nikt się zbytnio nie kwapił do roboty, gdyż podejrzewano, że jeśli czarodziej zobaczy posłańca (drugiego już) od króla posądzonego o tępienie magii, poseł skończy jako kupka pyłu. Garrett był wędrowcem, przemierzył pół kontynentu w poszukiwaniu złota, kamieni szlachetnych i sławy. Jak na razie dorobił się tylko dwuręcznego miecza, niewątpliwie gnomiej roboty, przesyconego jakąś magią. Nie wiedział za bardzo, na czym działanie czaru polega, ale dzięki niemu miecz emanował niebieską poświatą, a runy nadawały mu jeszcze poważniejszy wygląd. Był też niesamowicie lekki i poręczny, a Garrett już przyzwyczaił się go używać, gdy argumenty słowne nie pozwalały mu osiągnąć zamierzonego celu. Dziadyga w pewnym mieście za parę sztuk złota przetłumaczył mu runy na mieczu. Nadawały mu nazwę Potop. Garrettowi to nie przeszkadzało i często nawet zwracał się do miecz po imieniu, gdy przez kilka tygodni był sam na szlaku. Można nawet powiedzieć, że był to jego jedyny przyjaciel.

Drzwi karczmy otworzyły się głośno, ale skrzypnięcie zostało zagłuszone przez ochroniarzy i innych gości, którzy nie starali się zachować ciszy ani trzeźwości. Do środka wszedł dostojnym krokiem niski, łysiejący jegomość w wyblakłym czerwonym stroju ze złotymi zdobieniami. Popatrzył chwilę po gościach, po czym krzyknął do hałasującego tłumu:

- Poselstwo od króla Adonarda!

Postał jeszcze chwilę, po czym zirytowany brakiem reakcji dobył dzierżonego przy pasie rapiera i uderzył nim w butelki stojące na ladzie. Hałas, jaki przy ty uczynił, uciszył całą karczmę. Poseł schował broń i powtórzył już ciszej:

- Poselstwo od króla Adonarda.

Garrett wstał lekko zachwiawszy się, z zamiarem podejścia do posła. W tym samym momencie od stołu obok wstały jeszcze dwie postacie. Chłopak był szeroki w ramionach, miał wyblakłą kurtkę z czarnej skóry pozbawioną rękawów. Rękawy ciemnej koszuli, którą nosił pod nią, miał podwinięte do łokci. Czarny szal, który miał na szyi, zasłaniał mu pół twarzy, aż dziw, że mógł przez niego oddychać. Spod czarnej bandamy, którą miał na głowie, wystawały ciemnobrązowe włosy do ramion. Oczy miał jasne, wzrok niemiły. Na plecach nosił dwa krótkie, szerokie i zakrzywione miecze, były identyczne. Dziewczyna była prawie naga, jedynie to co nie miało być zauważone, było przysłonięte brązową skórą nabijaną ćwiekami. Od jej paska zwisały w dół, z przodu i z tyłu dwa fantazyjnie zdobione pasy skóry, które miały już tylko dodawać uroku. Buty sięgały kolan. Były wykonane z cienkiej skóry. Typowe buty podróżnika. Włosy związała sznurkiem na środku głowy, co tworzyło długi koński ogon biegnący w górę, a potem opadający aż do pasa. Jej nagie uda były naznaczone sporą liczbą blizn, z oczu patrzyło jej troszeczkę lepiej niż kompanowi. Na plecach miała bardzo długą i bardzo cienką wygiętą szablę. Niewątpliwe obydwoje preferowali szybki styl walki i - sądząc po udach dziewczyny - nie byli wprawnymi wojownikami. Garrett spojrzał na nich starając się skupić wzrok na jednym punkcie. Para spojrzała na niego. Z koloru włosów i oczu, z postawy i ze spojrzenia można było wywnioskować, że są rodzeństwem. Poseł widząc ich reakcję, zbliżył się do nich i zagadał:

- To wy zgłosiliście się jako ochotnicy do wyprawy na Wyspę Skarbów?

Pierwszy człowiek, jaki popłynął na wyspę (zwaną potocznie Driss) po przybyciu maga i który niósł dla niego dary, opowiadał potem, ze mag ma w swojej komnacie tyle kosztowności i artefaktów, ze nie stać by było na nie nawet samego króla. Stąd przyjęła się nazwa Wyspa Skarbów.

- Tak - odpowiedziała dźwięcznie dziewczyna.

Chłopak przytaknął. Garrett, mimo że nie spodziewał się towarzystwa, również schylił głowę. Zestawili więc dwa stoły razem, irytując tym samym barmana. Usiedli, poseł przy jednym boku, Garrett przy drugim, rodzeństwo obok siebie przy trzecim. Wędrowiec położył na stole swój szeroki Potop.

- Dobrze, zacznijmy od formalności - rozpoczął poseł. - Jestem Curio, królewski sekretarz.

- Garrett z Doliny Braa - burknął wędrowiec.

- Ja jestem Kłamczucha, a on Skąpiec - powiedziała miło dziewczyna.

Przy stole zrobiło się cicho, Curio patrzył na rodzeństwo, jedną brew miał uniesioną. Garrett przestał bawić się butelką, którą trzymał w ręce.

- Poprawcie mnie jeśli się mylę - zaczął - ale czy jestem tak pijany, że źle zrozumiałem, czy wasze imiona są dość... no jakby to ująć...

- Głupie? - wpadł mu w słowo Skąpiec, jego głos był twardy i suchy, dodatkowo zagłuszony przez szal - Nie my je wybieraliśmy.

- Nie wnikam - odrzekł Garrett

- Eee... dobrze, przejdźmy do konkretów - Curio naprowadził na bezpieczniejsze tematy do rozmowy. - Najpierw pytanie: ile już wiecie?

- Pozwólcie, że ja zacznę - powiedział Garrett z grymasem na twarzy.

- Może jak kac ci minie? - zaproponowała Kłamczucha swoim miłym tonem.

- Pomysł dobry, aczkolwiek nie ma teraz na to czasu. Ja wiem tyle, ile król napisał na kartkach, które w karczmach do ścian przybijacie. Chce odzyskać jakiś artefakt, ma go mag zamieszkujący starą latarnię morską, na wysepce nieopodal miasta.

- Ten mag to Faraon. Nikt nie wie, jaką magią się zajmuje. Odnowił i umagicznił latarnię, nie wiadomo czego się po nim spodziewać. Można uznać, że jest nekromantą, gdyż nie znaleziono ciała latarnika - uzupełniła Kłamczucha.

- Pierścień, którego chce król i który jest w posiadaniu Faraona, to Zemsta Nidori. Legenda mówi, że król Sigismund zdradzał swą małżonką Nidori z nimfą wodną z pobliskiego jeziora. Królowa wbiła mu sztylet pod żebra i wrzuciła do wody, by był ze swoją ukochaną. Srebrny sztylet potem przetopiono i zrobiono z niego pierścień. Najprawdopodobniej elfy nasyciły go swóją magią, ale legenda mówi, ze dusza Sigismunda została w sztylecie, a później w pierścieniu. Nazwano go Zemsta Nidori, albo po prostu Zemsta. Działanie czaru nie jest powszechnie znane. - dodał Skąpiec.

Garrett lekko zszokowany natłokiem informacji, odparł:

- Skąd wy to wszystko wiecie?

- Od znajomego gnoma, z Władcy Pierścieni.

- Macie wstęp do najbardziej wykwintnego i najdroższego jubilera w mieście?

- Jak już mówiliśmy - mamy tam znajomego

- Nieważne, macie jakiś plan co do maga?

- Nie - uciął Skąpiec.

- Tak więc znacie szczegóły - powiedział Curio. - Chciałbym dostarczyć ich więcej, ale człowiek, który był na wyspie, otrzymał od maga zakaz odpowiadania o niej.

- A nagroda? - Garrett nie mógł zapomnieć o tradycjach najemników.

- Trzy tysiące w złocie i klejnotach, podział zależy od was.

- Po tysiąc na głowę? - Garrett spojrzał na rodzeństwo

- Pół na pół - odparł Skąpiec. - My bierzemy tysiąc pięćset

- Hojna oferta dziękuję.

- Ustalicie to między sobą, wypływacie jutro. Na przystani będzie na was czekał statek, Nazywa się „Przedwiośnie”, kapitan jest poinformowany o waszym przybyciu. Ja wracam do zamku. Powodzenia i żegnam.

Mówiąc to, Curio wstał i wyszedł z baru. Przy stole zapadła cisza, jedynie Garrett czasem pociągał łyk Pana Tadeusza. Skąpiec i Kłamczucha patrzyli na niego wyczekująco. Wędrowiec skończył piwo, butelkę odstawił na stół. Zagadał:

- Chyba musimy wykupić pokój na noc... - rzucił okiem na ochronę, która właśnie biła się o liczbę oczek na kościach. Wokół nich zebrał się mały tłum, który darł się i obstawiał zakłady. Paru mężczyzn gapiło się jednoznacznie na uda Kłamczuchy, ale leżący na stole Potop i szable rodzeństwa trzymały ich na swoich miejscach.

- ...ale może nie tu - dokończył.

- Mamy pokoje „Pod Widnokręgiem”, możesz spać u mnie, są dwa łóżka - rzekł Skąpiec.

- Dzięki, może opowiecie mi o sobie? - Garrett próbował zachęcić ich do rozmowy.

- Ty pierwszy - odparła Kłamczucha.

- Czemu?

- Bo nas jest dwoje, a ty jesteś pijany - odparł Skąpiec.

Powiedziawszy to, wyciągnął rękę z zamiarem podniesienia lekko Potopu. Ku jego zdziwieniu podniósł miecz palcem o kilka cali.

- Lekki co?

- Nie da się ukryć.

- Mówisz czy idziemy spać?

- Dobra, tak więc, pochodzę z Doliny Braa, na wschód stąd. Wyruszyłem z miasta, aby użyć sobie życia i nabić kiesę. Błąkałem się długo po zamkach, dworzyszczach, jaskiniach i innych miejscach owianych legendą. Nigdy nie udało mi się zdobyć żadnych bogactw. Jedyne co mam to ten miecz.

- Gdzie go zdobyłeś? - zapytała Kłamczucha.

- Historia sprzed paru miesięcy. Pewien troll nie chciał mnie przepuścić przez most. Powiedział, że zrobi to jeśli pójdę do Jaskiń Normanthoru niedaleko miasta Moror.

- Znamy to miejsce.

- Tym lepiej. Legendę jaskiń też znacie? Nie? To dobrze, bo jej nie ma. W każdym razie ten trollowaty gbur zasypał wejście kamieniami gdy wszedłem. Chyba mu się nudziło na tym moście. Przez sześć tygodni błądziłem po tych jaskiniach. Była tam wioska goblinów. Chciały mnie schwytać i ograbić, ale się przeliczyły. Jeden z nich miał Potop.

- Potop?

- Miecz. Tak czy inaczej, było tylne wyjście, w obozie goblinów. Wylazłem tamtędy. Chciałem iść i pokazać trollowi, co o nim myślę. Okazało się, że dzień po tym jak zasypał mnie w jaskini, jakiś mag rozsmarował jego trzewia na całej długości mostu.

- Imponujące.

- Bardzo. A ja błąkałem się dalej, mając za towarzysza jedynie miecz. Niedawno zabiłem wyvernę, która naprzykrzała się mieszkańcom pewnej wsi. Chłopi uzbierali trochę grosza i miałem za co wypić. Trzy dni temu znalazłem w karczmie ogłoszenie, które mówiło, że za wykonanie prostego zdaje się zadania jest niemała nagroda. Straż przed wejściem do zamku cofnęła mnie i kazała czekać tu na posła. Koniec. Wasza kolej.

Rodzeństwo spojrzało po sobie, po chwili Kłamczucha zdecydowała się zacząć.

- Uciekliśmy z cyrku.

- O, to dopiero nowość. Zwykle słyszy się o odwrotnych przypadkach.

- Ile z nich jest potwierdzonych?

- Żaden.

- Tak więc, po ucieczce z cyrku, w którym się wychowaliśmy, również błądziliśmy po lasach. Na szczęście umiemy o siebie zadbać.

Garrett spojrzał z powątpiewaniem na uda dziewczyny. Nie zauważyła jego wzroku.

- Pewnego dnia uratowaliśmy gnoma z obozu bandytów. Okazało się, że pracuje w tym mieście, we Władcy Pierścieni. Zapewnia nam pieniądze na nocleg i jedzenie.

- Nie myślałem, że wdzięczność w tych czasach jeszcze istnieje

- Nieważne. Podsłuchaliśmy też ciekawą rozmowę bandytów. Jakiś baron czy inny wyżej postawiony człowiek zabił siostrę jednego z nich, chyba szefa szajki. Planowali zabić go podstępem, jakąś klątwą bodajże. Jeden z nich wyruszył z obozu. Chyba poszedł do tego barona, a wyglądał niczym druid albo eremita. Kiedy się oddalił, wyrżnęliśmy cały obóz i uwolniliśmy Parcivala, gnoma. Ruszyliśmy śladem bandyty, ale zgubiliśmy się w lesie. Na długi czas. Potem Parcival jakimś cudem znalazł drogę do tego miasta i oto jesteśmy. Niedawno przekazał nam plotkę o tym, że król poszukuje jakiegoś artefaktu. Teraz jesteśmy tu.

- Zaiste, ciekawa historia - powiedział Garrett w zamyśleniu. - Chciałbym wam coś zaproponować.

- Słucham?

- Czy po odzyskaniu pierścienia moglibyśmy wyruszyć razem? Może ten baron jeszcze żyje i moglibyśmy go ostrzec.

- Dziwna propozycja.

- Ja po prostu... mam dość bycia samemu i rozmów tylko z mieczem, a was chyba nic tu nie trzyma.

Znów spojrzeli po sobie.

- Jeden warunek - powiedział Skąpiec.

- Słucham.

- Dasz nam tysiąc pięćset sztuk złota na konto drużyny.

- Znaczy moją część nagrody? Za członkostwo w trzyosobowej drużynie?

- Tak, i wiedz, że pieniądze w drużynie są wspólne.

Garrett uśmiechnął się, tak jak - sądząc po oczach - Skąpiec. Uścisnęli sobie ręce.

- Dziękuję

- Nie ma za co - odparła Kłamczucha, również po wymianie uścisku

Chcieli zamówić sobie jeszcze po piwie, ale odgłosy, jakie docierały ze strony stołu ochroniarzy wskazywały na to, że zaraz zacznie się burda. Zatem wstali i wynieśli się czym prędzej. Po krótkim spacerze dotarli do zadbanego lokalu „Pod Widnokręgiem”. Kłamczucha wytłumaczyła karczmarzowi zaistniałą sytuację i ten pozwolił zostać Garrettowi bez wnoszenia dodatkowej opłaty. Skierowali się do swoich pokoi. W komnacie Skąpca faktycznie były dwa łóżka, zaczęli przygotowywać się do snu. W końcu stało się to, na co Garrett wyczekiwał od momentu zobaczenia ud Kłamczuchy - Skąpiec zdjął swój szal. Ku szczeremu i głębokiemu zdziwieniu wędrowca chłopak miał normalną, przyozdobioną kilkudniowym zarostem twarz. Jednak gdy Skąpiec zdjął koszulę, wątpliwości powróciły.

- Nie umiecie walczyć, prawda? - zapytał wskazując na głęboką bliznę przecinającą klatkę piersiową chłopaka.

Skąpiec spojrzał na wskazane miejsce.

- Mylisz się umiemy. Cyrk to zabawa tylko dla publiczności, to chyba dzieło Tavika, naszego tresera zwierząt. Jeśli dobrze pamiętam, to właśnie jemu pierwszemu spadła głowa podczas naszej ucieczki.

- Aaa... więc to była tego typu ucieczka.

- Miało być cicho i finezyjnie, ale sam wiesz jak to bywa.

- W pełni to rozumiem.

- Tak więc pierwszy zginął Tavik, potem chyba Denal, już dokładnie nie pamiętam. W każdym razie potem Kłamczucha wypuściła zwierzęta i dopiero była zabawa. Przeżyli tylko Even, poszedł za potrzebą w krzaki i tam chyba usnął, pijak jeden i stara wróżka Tabitha. Zawsze była dla nas miła i leczyła rany, jeśli się takowe zdarzały.

- Jak tak ciebie słucham, to wydaje mi się, że tylko wy mieliście dość dziwne imiona...?

- My i jeszcze był Klepsydra. Kłamczucha odcięła mu nogi. Mówię ci - nie ma nic zabawniejszego niż widok czołgającego się kaleki. - powiedział naprawdę rozbawiony - Wracając do pytania, tamci dołączyli do cyrku, my się w nim urodziliśmy.

- A więc wasi rodzice...

- Najprawdopodobniej zginęli wtedy, ale cóż, takie życie. Nawet ich nie znaliśmy, tam wszyscy byliśmy „braćmi” i „siostrami”. My byliśmy najmłodsi i najbardziej dręczeni.

- Dobra, już rozumiem. Przepraszam za podejrzenia.

- Nie ma za co. Po prostu nie szukaj dziury w całym.

Poszli się na zmianę wykąpać, po czym położyli się. Garrett długo nie mógł zasnąć, myślał. O swoich nowych towarzyszach, o samotności, o mieczu, w końcu o zadaniu, z jakim mają się jutro zmierzyć. Próbowała przypomnieć sobie wszystko co wie, o magach i ich obyczajach. Pamiętał dzień, w którym magowie i ludzie podpisali dokument, mówiący o wzajemnej akceptacji. Działo się to w czasach, gdy on chodził do szkoły, w Dolinie Braa. Nauczyciel historii kazał im się nauczyć tego dokumentu na pamięć. Zawierał on dwie przysięgi, zwykłych ludzi i czarodziejów. Ludzka mówiła między innymi o akceptacji, przysięga magów mówiła o obietnicy pomagania ludziom w potrzebie, nieukrywania przed nimi sekretów czarów, o udostępnianiu swoich badań nad arkanami magii. Umowę zawarto na Wzgórzu Vivaldiego nieopodal miasta Tulii. Nagle Garrettowi coś przyszło do głowy.

- Skąpiec?

- No? - powiedział chłopak rozbudzonym głosem, zupełnie jakby czekał na pytanie, najwidoczniej też nie mógł usnąć.

- Ten mag, Curio mówił, że on zabronił mówić temu człowiekowi który go odwiedził, o tym, co robi na wyspie.

- No tak, co w związku z tym?

- Przysięga magów zabrania mu tego robić.

- Jak tak teraz o tym wspominasz, to faktycznie nie powinien...

- Tak więc...

- Ale - przerwał Skąpiec - może to być nekromanta, ich przysięga nie obejmowała.

- Tylko czy nekromanta nie zrównałby miasta z ziemią?

- Po co? Może po prostu prowadzi jakieś badania. A ludzie z miasta mogliby mu się przydać, no i pamiętaj o latarniku.

- Dla mnie to dziwne, trzeba odnaleźć tego człowieka, który był u niego z darami.

- Naciągana ta twoja teoria.

- Mnie się wydaje, że mam rację, trzeba go znaleźć.

- Dobra, biorę to na siebie, tylko nie zapomnij, że jutro wypływamy.

- O której?

- Curio nie sprecyzował, uznajmy, że w południe. Od rana pójdziemy poszukać twojego posłańca, a potem...

- Ty pójdziesz - przerwał Garrett - bo muszę ci powiedzieć, że zainteresowała mnie wasza historia. Ja poszukam jakichś informacji na temat tego waszego barona. Popytam, czy może nie była żadnych ataków na takowych ostatnimi czasy.

- Jak chcesz. Ustalone, wyruszymy o szóstej nad ranem. U karczmarza zostawimy wiadomość dla Kłamczuchy.

- Mi to odpowiada, dobranoc.

- Dobranoc.

Kłamczucha obudziła się około dziesiątej, jak wywnioskowała po pozycji Słońca na niebie. Przebrała się w swoją skąpą, niekrępującą ruchów zbroję, zarzuciła szablę na plecy i wyszła z komnaty. Idąc korytarzem stanęła obok drzwi do pokoju swoich towarzyszy. Nie usłyszała nic, co mogłoby wskazywać na to, że są w środku. Zeszła na dół, do gospody. Lekko zirytowało ją to, że jej brata ani Garretta nie ma w barze. Karczmarz, zauważywszy ją, krzyknął:

- Panienko! Panienko!

- Już, już słucham.

- Dwóch młodzieńców, jeden w czerwonym skórzanym pancerzu i jasnymi włosami, o, dotąd - wskazał ręką szyję - i drugi, gębę miał w szal zawiniętą...

- Wiem którzy, przecież wczoraj z nimi wchodziłam - zauważyła.

- Możliwe, pamięć już nie ta, w każdym razie kazali przekazać „spotykamy się w południe, przy wejściu do portu”.

- Ahaa... dobrze, dziękuję za wiadomość.

Wciąż zirytowana dziewczyna zamówiła posiłek i zjadła. Nie mogąc wymyślić nic ciekawego do roboty, wróciła do pokoju. Postanowiła zaostrzyć szablę, jednak uznała, że tylko zepsuje ostrzę, w końcu to Skąpiec dbał o uzbrojenie i znał się na tym. Znudzona padła na łóżko. Przypomniała jej się babka Tabitha i sytuacja, gdy byli jeszcze małymi dziećmi. Wtedy to Klepsydra uderzył wyjątkowo boleśnie jej brata w nogę. Babka Tabitha opatrzyła mu ją, a ona śpiewała Skąpcowi różne piosenki, aby przestał płakać. Kilka dni później nazbierał dla niej jej ulubionych stokrotek i powiedział jej, że pięknie śpiewa. Wiedziała, że kłamie, gdyż wszyscy z cyrkowej ekipy, mówili zawsze żeby się zamknęła, bo nie umie śpiewać. No może z wyjątkiem babki Tabithy. Jednak wtedy to pierwszy raz ktoś ją docenił. To był jej najszczęśliwszy dzień. Rozpamiętując te chwile, zaczęła sobie podśpiewywać. Po chwili rozśpiewała się na dobre, zaczęła krzątać się po pokoju zupełnie beż żadnego celu. Tak minął jej czas oczekiwania na południe. W końcu zeszła na dół do karczmy. Przywitały ją tam zdziwione i pytające spojrzenia gości i barmana.

- Co się stało? - zapytała.

- To panienka tak śpiewała? - odparł karczmarz.

Kłamczucha dopiero teraz zdała sobie sprawę, jaki hałas musiała robić. Zrobiła się czerwona na twarzy, opuściła głowę, zacisnęła pięści i odrzekła:

- Ja przepr...

- Myślałby kto, że syrena tam na górze siedzi - barman zignorował jej odpowiedź

Kłamczucha podniosłą zdziwione spojrzenie. Ludzie patrzący się na nią, uśmiechali się. Spojrzenia mieli życzliwe. Kłamczucha wciąż czerwona jak piwonia, przeprosiła wszystkich i wybiegła na zewnątrz. Uradowana pobiegła w stronę portu. Przy bramie zobaczyła swojego brata i Garretta. Żywo nad czymś dyskutowali, ich śmiech niósł się echem po całym porcie. Dziewczyna zbliżyła się do nich:

- Widzę, że już się zaprzyjaźniliście.

- Ależ oczywiście, teraz zachwycamy się otaczającymi nas elementami przyrody - odpowiedział Garrett.

- Na przykład jakimi?

- Na przykład takimi - odparł wędrowiec, wskazując na chłopa, który załatwiał się w rynsztoku.

- Wspaniale, teraz będę musiała znosić towarzystwo dwóch cyników zamiast jednego - uśmiechnęła się Kłamczucha. - Dobra, teraz gadajcie, gdzie was rano wywiało.

- Byłem poszukać informacji na temat waszego barona - zaczął Garrett. - To najprawdopodobniej Baron Erfar von Nicci. Niedawno zmarł na jakąś dziwną chorobę, dzień po zarażeniu. Niedaleko jego posiadłości zauważono tamtego dnia człowieka przypominającego druida. Już mu raczej nie pomożemy.

- A ty? - Kłamczucha spojrzała na brata.

- Otóż, nasz towarzysz uznał, że człowiek, który był u Faraona na wyspie, coś ukrył. Miał rację, zgadnij kogo wysłali na Wyspę Skarbów w charakterze posła? Jussufa...

- Jussufa Młota? Tego banitę?

- Tak. Adonard najwidoczniej uznał, że jeśli mag go usmaży, to nic się nie stanie. No i Jussuf, jak to rasowy złodziej i bandyta, gdy zobaczył co mag trzyma u siebie w wieży, postanowił położyć na tym łapę. Powiedział mi, że drzwi wejściowych do wieży strzeże ogromny potwór. Trzeba mu podać hasło. Faraon oczywiście jako mag, ma obowiązek wpuszczać ludzi do swojej wieży, jeśli tego pragną. Kazał potworowi przekazać hasło ludziom, miało być powszechnie znane

- To po co w ogóle to hasło? - zapytała Kłamczucha

- Potwór wpuszcza ludzi, przecież są też żywiołaki mówiące ludzkim głosem i inne kreatury tego typu. Dobra, nie przerywaj już. W wieży jest komnata, nazywana przez potwora Komnatą Tajemnic. Każdy człowiek, który tam wejdzie, napotka co innego. Na końcu sali są drzwi, którym trzeba podać drugie hasło. Po czym prosto do Faraona. Jussuf uznał, że nie powie nikomu, jak dostać się do wieży, a sam zbierze ekipę, pójdzie tam i ograbi maga. Wyjątkowo nieinteligentny człowiek.

- I tak po prostu ci to powiedział?

- Nie. Musiałem mu obiecać, że weźmiemy go na wyspę i pomożemy mu zabić Faraona.

- Czyś ty oszalał?! Gdzie...

- Spokojnie, chwilę potem miał przykry wypadek. Potknął się i upadł prosto na przejeżdżający obok wóz pełen uzbrojenia.

- A....

- A ciało wrzuciłem do studni wdowy Muriel. Ta starucha i tak z niej nie korzysta, więc nieprędko go znajdą. Ten głupiec podał mi oba hasła, inaczej stałby tu z nami.

- Wiecie co - wtrącił Garrett - my tu gadamy, a kapitan Przedwiośnia dość znacząco się na nas od pewnego czasu patrzy. Może chodźmy?

Ruszyli więc w kierunku statku. Dźwięczna nazwa idealnie pasowała do zadbanego statku, jednak nie mieli zbytnio czasu podziwiać jego piękna, gdyż kapitan na ich widok rzucił tylko „w końcu” i bez słowa odbił od portu. Wyspę Skarbów było widać z brzegu, więc podróż nie trwałą zbyt długo. Wkrótce stanęli na piaszczystym brzegu wysepki, którą bez trudu dałoby się obejść w parę minut. Ruszyli ścieżką w górę, ku wieży. Po chwili stanęli zszokowani na widok tego,co ukazało się ich oczom. Przed wrotami do wieży stał ogromny i budzący niechęć stwór. Był dwa razy większy od normalnego człowieka i miał grubą, ciemnoczerwoną, zrogowaciałą skórę. Miał krótkie nogi, nadrabiał to jednak ogromnym torsem. Budową ciała przypominał golema, dlatego też nie mógł przyłożyć swych masywnych rąk do boków. Jednak golemy mając zazwyczaj kamienną budowę, są mniejsze i krępe, on przechadzając się przed wrotami wieży, robił to zgrabnie i płynnie. W końcu bohaterowie przemogli się i podeszli do monstrum, z bliska dojrzeli na jego małej głowie duże żółte oko z pionową źrenicą.

- Witam - głos rozległ się w ich głowach, potwór nie miał ust.

- Eee... czym ty jesteś? - nie wytrzymał Garrett.

- Jestem tylko sługą mojego pana, nazywa mnie Latarnik.

- Więc... - Kłamczucha patrzyła szeroko otwartymi oczami na potwora - to ty jesteś tutejszym latarnikiem? To to się z tobą stało.

- Tak - odpowiedział beznamiętnie Latarnik. - Nie chciałem go wpuścić do mojej wieży, więc zamienił mnie w to. Powiedział, że jeśli będę mu służyć w tej postaci przez dziesięć lat, odmieni mnie z powrotem. Czas na tej wyspie wolno płynie...

- Dobrze, teraz chcemy się dostać do środka - odparł Skąpiec.

- Hasło?

- Chwileczkę - chłopak wyjął z kieszeni karteczkę - to będzie „lalka”

- Dobrze, możesz wejść.

- A my? - zapytała Kłamczucha.

- Lalka - odparł Garrett.

- Lalka - powtórzyła Kłamczucha.

- Nie, tylko jeden człowiek na raz - odparł stwór. - On - uniósł rękę, wskazując na Skąpca.

Garrett odskoczył w bok i pobiegł szybkim krokiem w kierunku drzwi. Latarnik z niesamowitą szybkością odwrócił się i uderzył wędrowca pod żebra. Garrett stracił oddech na chwilę. W tym samym momencie rodzeństwo dobyło broni. Skąpiec zaczął kręcić się z odbierającą mowę szybkością. Wirując naokoło stwora z mieczami w rękach, zawadził o jego plecy i bok tnąc je i rozsiewając naokoło krew. Kłamczucha wbiła szablę w kolano potwora. Latarnik, zaskoczony atakiem, chciał się odwrócić, ale Garrett, któremu już wróciły zmysły, wyskoczył do przodu ze swoim Potopem. Zamachnął się. Ręka stwora z ohydnym mlaśnięciem odpadła od reszty ciała. Skąpiec przestał wirować, wbił obydwa miecze w plecy stwora. Kłamczucha wyszarpnęła szablę z nogi stwora, skoczyła nad nim, robiąc fantazyjne salto i lądując mu na ramionach. Wbiła ostrze głęboko w żółte oko. Garrett, czując co się święci, odskoczył w bok, Skąpiec w tył, zostawiając miecze w plecach monstrum. Kłamczucha wyciągnęła szablę, ochlapując krwią uchylone drzwi wieży. Zeskoczyła na ziemię. Latarnik runął ciężko na brzuch. Jego krew spływała szybko w dół ścieżki. Garrett usiadł na ziemi, Kłamczucha również straciła władzę w nogach i upadła na kolana obok niego. Skąpiec wyjął swoje miecze ze zwłok.

- Jussuf mówił o potworze, spodziewałem się w najgorszym przypadku smoka.

- Już nie żyje, jakby na to nie spojrzeć - odparł Garrett i wstał, pomógł podnieść się dziewczynie.

- Nic ci nie jest? - spojrzała na jego żebra.

- Nie połamał mnie i mogę chodzić. Przeżyję, idziemy dalej.

Podeszli do drzwi wieży, Skąpiec pchnął je. Przed nimi rozciągała się długa na kilkaset metrów sala, pogrążona w mroku.

- Dajcie mi chwilę - Garrett skierował się w prawo, idąc wzdłuż boku wieży. Po chwili wyłonił się z drugiej strony.

- Co ty robisz? - zapytała Kłamczucha.

- Obszedłem wieżę dookoła.

- Brawo, tym samym udowodniłeś, że jest okrągła - odparł Skąpiec.

- Ta sala nie ma prawa się tam zmieścić.

- To magiczna wieża, jeśli takie rzeczy cię dziwią, to może nie idź dalej...

- Dobra, wchodźmy.

Drzwi same się za nimi zamknęły, pogrążając ich w ciemności. Jedynie na końcu sali, przy drzwiach, paliły się pochodnie. Oni stali w kilkusetmetrowym korytarzu, prowadzącym do sali w której znajdowały się dwa rzędy kolumn, na jej końcu były oświetlone drzwi. Ruszyli do przodu. Garrett pierwszy, za nim Kłamczucha, ostatni Skąpiec. Pomieszczenie było duże, zbudowane z czarnego kamienia, który mógłby być zwykłem granitem, gdyby nie jaśniejące blado w ciemnościach, fioletowe wzory jakimi był zdobiony. Świecące linie, przesuwały się lekko, stwarzając wrażenie przesuwania się komnaty. Nagle jedna z płyt podłogowych na które nastąpił Garrett zapadła się w podłogę. Naokoło nich rozległ się złowieszczy syk. Kłamczucha pierwsza zorientowała się, co się dzieje, kucnęła i podcięła nogą Garretta, który runął na ziemię. Skąpca nie zdążyła, ze ścian wystrzeliły długie na metr kolce. Cztery przeszyły na wylot Skąpca, jeden przebił koński ogon Kłamczuchy. Dziewczyna patrzyła przerażona na swojego brata, Garrett tak samo, po chwili zorientował się, że przyciska ręką płytę, która uaktywniła pułapkę. Podniósł drżącą dłoń. Kolce z powrotem wsunęły się w ściany. Skąpiec upadł na plecy, nie dawał żadnych znaków życia. Kłamczucha klęknęła przy nim. W mroku Garrett nie widział jej reakcji.

- Chodź, zostaw go - wędrowiec pociągnął dziewczynę za rękę. Ruszyli w głąb sali, jaśniejące wzory zaczęły poruszać się szybciej, rozpraszając tym samym uwagę. Gdy szli między kolumnami, Garrett zerwał linkę znajdującą się na wysokości kostek. Usłyszeli jakiś okropny zgrzyt nad sobą, spojrzeli w tym kierunku. Z sufitu leciała w ich kierunku uwieszona na łańcuchu metalowa kula z gęsto rozsianymi, opływowymi wypustkami. Zdziwiony Garrett nie zdążył odskoczyć. Kula trafiła go pod żebra, dokładnie tam, gdzie Latarnik. Poleciał kilka metrów w tył i wypluł krew, Kłamczucha doskoczyła do niego.

- W porządku? Możesz iść? - zapytała słabym głosem.

- Mogę, ale dwa razy... - powiedział Garrett z grymasem bólu na twarzy.

Dziewczyna pomogła mu wstać. Tym razem zwracała uwagę na sznureczki przywiązane do każdej z kolumn. Dotarli do drzwi, w świetle świec zobaczyli, że cali są w krwi Skąpca. Garrett zamierzał jakoś pocieszyć Kłamczuchę, ale nagle zza ostatniej kolumny wypadł na nich mechaniczny strażnik. Był to wielki, metalowy twór, pod jego pancerzem szły kable i druty, które dawały mu życie. Dobyli swoich broni, ale nim zdążyli cokolwiek zrobić, robot odrzucił Garretta w tył, następnie złapał za gardło Kłamczuchę i podniósł ją na wysokość swojej twarzy. Jak dziecko, które chce się czemuś przyjrzeć. Garrett wstał, zaczął biec w kierunku maszyny, doskoczył do niej i ze złością przeciął plecy stwora. Mechaniczny strażnik puścił Kłamczuchę, która upadła jak szmaciana lalka. Wędrowiec w szaleńczym napadzie ciął stwora, przecinając niewidoczne kable i obwody, dopóki maszyna nie upadła w kałuży oleju. Chłopak upuścił miecz, podparł się rękami o kolana. Oddychał tak przez chwilę, starając się nie zauważać krwi Skąpca, którą był ubrudzony od stóp do głów. Podniósł Potop i podszedł do Kłamczuchy, po to by zobaczyć dokładnie to, czego się obawiał. Dziewczyna patrzyła pustym wzrokiem w dal, z ust spływała jej po szyi strużka krwi. Garrett ze ściśniętym gardłem podszedł do drzwi, wciąż dzierżąc Potop. Drzwi wyglądały zwyczajnie, były drewniane ze zwykłą klamką. Jedyne co różniło je od zwykłych domowych drzwi, to sporej wielkości kamienna twarz, lub raczej czaszka, która znajdowała się na wysokości głowy Garretta. Jej oczodoły jarzyły czerwonym światłem.

- Hasło? - usłyszał w swojej głowie. Zapomniał go, odwrócił się i ruszył w kierunku Skąpca. Z jego ciała wziął kartkę, wrócił pod drzwi. Papierek był zakrwawiony, ale dało się odczytać hasło.

- Wesele - wychrypiał.

Drzwi otworzyły się, ukazując mu spiralne schody. Ruszył powoli na górę, dotarł do drugich drzwi. Zapukał.

- Proszę wejść.

Wszedł do środka, do sporej komnaty, która zakręcała w prawo. Najprawdopodobniej otaczała wieżę. Ściany zastawione były półkami, na których leżały różnej maści pierścienie, amulety, bronie, a nawet wielki złoty klucz. Garrett zrezygnowany nie rozglądał się wokół, dlatego też jego oczom umknęła oddalona część sali. Leżały tam stosy kości, wnętrzności oraz różne przedmioty codziennego użytku. Na biurku rozłożone zostały rysunki ludzkiego ciała, gestów i mudr. Zza rogu wyłonił się Faraon. Był w pomarańczowej szacie, zdobionej złotą nicią. Miał długie siwe włosy, choć na środku głowy już wyłysiał, szara broda sięgała mu do pasa. Wzrok i wyraz twarzy miał życzliwy, zupełnie jakby zobaczył wnuczka, który przyszedł go odwiedzić po długim czasie.

- Widzę, że Komnata Tajemnic nie była dla was życzliwa, ale cóż, trzeba było nie zabijać Latarnika. A teraz, czego tu chcesz? - powiedział.

- Król urzędujący w tym mieście chce pierścień, Zemstę - odpowiedział cicho Garrett.

- Dobrze, rozumiem, skontaktuję się z nim w tej sprawie. Dziękuję za wiadomość, możesz już iść, przerwałeś mi w ważnej czynności. Latarnik przecież sam nie ożyje.

- Nie. Nie przyszedłem tu poinformować cię o tym. Przyszedłem po pierścień.

- Nie dam ci go. Chyba że zaoferujesz coś w zamian? Rozumiesz, my kolekcjonerzy nie lubimy rozstawać się z naszymi rzeczami. Tak więc mam ci pomóc, czy wyjdziesz sam?

Ostatnie słowo uderzyło Garretta gorzej niż Latarnik. Wyszarpnął Potop i rzucił się na maga. Gdy ostrze już miało go dosięgnąć, ten po prostu zniknął. Garrett, wybity z rytmu, zatoczył się. Poczuł coś na lewym ramieniu, to była ręka Faraona. Chciał się odwrócić, ale mag właśnie skończył szeptać formułę. Eksplozja, jaka wytworzyła się pod jego dłonią, oderwała rękę Garrettowi, a jego samego odrzuciła na półkę z przyrządami alchemicznymi. Runął na ziemię, a obok niego z ogromnym hukiem spadały retorty, moździerze i alembiki. Faraon wziął ze zwłok Garretta Potop, przyjrzał mu się. Wsadził miecz pod pachę i ruszył w głąb wieży, mrucząc pod nosem:

- Ciekawe po co mu Zemsta... ale jeśli zaoferuje odpowiednią cenę...


***

- Który to miał być palec, Curio?

- Mały. Prawej dłoni.

Król był tego dnia uradowany. Po długich negocjacjach za dwadzieścia tysięcy sztuk złota z królewskiego skarbca, zakupił od maga z wieży pierścień, który miał odpędzić jego klątwę. Nałożył go na palec.

Później mówiono, że Faraon umyślnie zabił króla, podsyłając mu przeklęty pierścień. Ludzie długo debatowali nad tym, co zrobić. Kilku z nich chciało ruszyć na maga i siłą rozwiązać problem. Popłynęli więc statkiem na wyspę. Nie minęła godzina jak wrócili przerażeni. Wyspy strzegły cztery okropnie zdeformowane monstra, które nie chciały nawet słuchać o wejściu do wieży.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Loko : 2009-11-24 15:58:13

    Czas się wytłumaczyć. Opowiadanie było pisane już spory kawał czasu temu, zapewne teraz wyglądałoby już zupełnie inaczej. Z czystego lenistwa nie napisałem go na nowo, wrzuciłem po prostu tekst żywcem wyszarpnięty ze strony mojej szkoły. Cóż, moja wina. Jeśli chodzi o zbyt dużo informacji, to tu problem polega na tym, że wymyśliłem dokładnie każde zdarzenie wspomniane w tym opowiadaniu, ale skupiłem się tylko na wyprawie po pierścień. Może wezmę się za siebie i napiszę jeszcze kilka opowiadań nawiązujących do Zemsty, i rozwijających niektóre wątki. Nad językiem pracuję ciągle, więc powinno być tylko lepiej.

    PS. Hisayo, właśnie brutalnie uświadomiłaś mnie, że przez całe życie źle zapisywałem słowo "marnotrawstwo", dziękuję.

  • Hisayo : 2009-11-22 17:58:19

    Jest też jedna literówka (gdzieś na początku), której jak na złość nie mogę drugi raz odnaleźć :)

    W pierwszym zdaniu "mówionym", "marnotractwo", zamiast "marnotrawstwo". Oprócz tego innych błedó nie wyczaiłam.

  • moshi_moshi : 2009-11-22 17:07:34
    Niezłe.

    Faktycznie zakończenie może zaskoczyć, problem polega na tym, że nie jestem przekonana czy w tym wypadku jest to zaleta. Stworzyłeś całkiem sympatyczne postacie tylko po to, żeby na końcu  kliknij: ukryte je ubić i zamienić w potworki co nie do końca mnie przekonuje. Sam pomysł jest fajny, ale odrobinę "niedoszlifowany": dialogi są zbyt toporne i teatralne, źle się je czyta, opisy postaci, a zwłaszcza ubioru, zbyt szczegółowe. Za dużo chcesz powiedzieć naraz, opowiadanie jest krótkie, dlatego coś kosztem czegoś - albo rozbudowana charakterystyka bohaterów, albo skupienie się na historii. Zamiast dokładnego opisu zbroi Kłamczuchy, wolałabym dowiedzieć się więcej na temat porwania gnoma czy przeszłości Garreta. Poza tym, popracuj nad językiem, niektóre zdania są dziwne, powtórzenia zdarzają się często i "sztuczne" dialogi, o których już pisałam. Jest nieźle, ale brakuje wprawy :)

    PS Korekta troszeczkę przysnęła : Najprawdopodobniej elfy nasyciły go swóją magią, ale legenda mówi, ze dusza Sigismunda została w sztylecie, a później w pierścieniu. Nazwano go Zemsta Nidori, albo po prostu Zemsta. Jest też jedna literówka (gdzieś na początku), której jak na złość nie mogę drugi raz odnaleźć :)

  • Antares : 2009-11-19 15:59:07

    Zakończenie mnie trochę zaskoczyło. A to plus. Nadużywasz "miał", "miała" w opisach postaci.Poza tym w małych fragmentach kumuluje się bardzo dużo informacji. Niekiedy nawet za dużo jak dla mnie. Byłoby czym obdzielić kilka długich opowiadań. Ale ogólnie całkiem fajny utwór.

  • Skomentuj