Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Zmagania Brooka

Autor:Freida5
Korekta:IKa
Tłumacz:howler
Serie:One Piece
Gatunki:Dramat, Komedia, Przygodowe
Dodany:2009-11-06 19:26:38
Aktualizowany:2009-11-06 19:34:38


Zamieszczone za zgodą autora. Oryginał: Brooks Battle


Witaj ponownie Brook.

- Kto to pow… - Brook przystanął zaskoczony nieomal wywracając swoją filiżankę herbaty i futerał na skrzypce. Potrząsnął głową, aby przepędzić resztki snu ciążącego mu na powiekach. - Niedobrze. Nie wolno mi spać, muszę strzec Sunny - powiedział do siebie. Spojrzał na plażę, gdzie na piasku widniało osiem par odcisków bosych stóp wiodących wprost do dżungli. Właśnie wylądowali na kolejnej wyspie, do której przywiódł ich Log Pose. Wyglądała na opuszczoną, ale każdy z członków załogi miał taki czy inny powód, aby chcieć ją zwiedzić. Nawet jeżeli tym powodem było jedynie wyrwanie się na chwilę ze statku. Ciągnęli więc słomki, a Brook wylosował najkrótszą. Musiał więc zostać i mieć oko na Sunny. Zaraz po losowaniu Robin spojrzała na niego uważnie.

- Jeżeli chcesz, mogę popilnować statku - powiedziała miękko, z jak zwykle tajemniczą miną. Brook jednak po prostu się zaśmiał i odparł, że towarzystwa dotrzyma mu jego muzyka. Ale teraz, wraz z upływem dnia zrozumiał, dlaczego Robin to zaproponowała. Dołączył do załogi zaledwie około miesiąca temu, a pięćdziesiąt lat samotności trudno jest zapomnieć…

Sunny była jednak o wiele przyjaźniej wyglądającym statkiem, niż jego stara łajba, szczególnie bez tych wszystkich martwych współczłonków załogi zalegających na pokładzie. Oparł się więc o drzewo i popijał swą ulubioną herbatkę. Skrzywił się, była zaledwie ciepława.

- Smakuje okropnie… Chociaż nie powinienem w ogóle tego czuć, bo i tak nie mam języka! Szkieletowy dżołk! - powiedział sam do siebie śmiejąc się chrapliwie.

Wracamy do klasyków, co Brook?

Brook zastygł, ze szczęką rozwartą na oścież. Nagle zauważył filiżankę grzechoczącą o podstawek. To on sam nią trząsł. Po chwili odstawił ją ostrożnie i zerwał się na równe nogi. Wyciągnął skrzypce.

- Najwyższy czas, abym trochę poćwiczył - zawołał z entuzjazmem.

Spoko, ignoruj mnie. Poczekam.

Brook wzdrygnął się, wciąż jednak uśmiechał się szeroko. Zagrał całe „Bink’s Sake” tak szybko i głośno, jak tylko zdołał, harcując jednocześnie po pokładzie statku. Po trzeciej zwrotce zauważył, że traci oddech, zrobił więc przerwę opierając w półprzysiadzie ręce o kolana.

- Ha! Ciekawe, czy pozostali to słyszeli? - zapytał wycierając rękawem czoło. - Pewnie tak! Echo z pewnością zaniosło piosenkę na wyspę, a oni ją usłyszeli i pokrzepili się jej tonami. Yohohoho - zaniósł się swoim charakterystycznym śmiechem.

Nie da rady kościsty chłopcze. Wciąż tu jestem. Co będziemy dziś robić?

Smyczek i skrzypce uderzyły o pokład wypadając z luźnych palców muzyka.

- Dlaczego wróciłeś? - wyszeptał.

Nigdy cię nie opuściłem Brook. Ty po prostu ostatnio ze mną nie rozmawiałeś. Szczerze mówiąc, trochę to zraniło moje uczucia.

Brook zaśmiał się ponownie, tym razem zdecydowanie zbyt radosnym śmiechem.

- Prawda, nie rozmawialiśmy ostatnio! A to dlatego, że cię już nie potrzebuję. I byłoby wspaniale, gdybyś już więcej się do mnie nie odzywał.

No, Brook! Nie bądź taki! W końcu nigdy nie wiesz, kiedy ponownie będziesz potrzebował towarzystwa. Kto wie? Może ta załoga wkrótce zginie, a ty znowu będziesz miał tylko mnie, przez następne pięćdzie...

- Przestań! - powiedział Brook już normalnym tonem zaciskając mocno pięści. Jego oddech stał się nierówny. - Coś takiego jest niemożliwe! Luffy i reszta są silni. Nie dadzą się tak łatwo pokonać.

Och, ale przecież może się wydarzyć tyle różnych rzeczy! Mogą natrafić na jednego z shichibukai lub pirackich władców. Mogą nawet jeszcze raz spotkać tego interesującego, niedźwiedziowatego kolesia, na którego natknęliście się na Thriller Bark.

Brook podniósł swoje skrzypce.

- Jeżeli chcesz mnie nastraszyć, to coś takiego nie podziała. Poradzimy sobie z nimi wszystkimi, kiedy przyjdzie na to czas - powiedział przykładając smyczek ponownie do strun.

Mogą cię po prostu porzucić.

Dreszcz wstrząsnął ciałem Brooka, a poruszony smyczek wywołał przeraźliwy skrzek skrzypiec.

Tak, w końcu jaki pożytek mogą mieć z jakiegoś żałosnego szkieletu, który nie potrafił nawet odzyskać własnego cienia! Już niedługo twoi przyjaciele zdadzą sobie sprawę, że tak naprawdę tylko zajmujesz miejsce na statku i zostawią na morzu, tam gdzie twoje miejsce.

- Oni nigdy by tego nie zrobili. Jestem ich towarzyszem.

No tak, ale czy oni mieli już kiedyś za przyjaciela kogoś tak bezużytecznego jak ty? Bardzo wątpię.

Brook ostrożnie odłożył swoje skrzypce do futerału. Przez chwilę stał tylko, głęboko oddychając.

- To wszystko tylko podłe sztuczki, by mnie złamać. Jesteś tylko głosem w mojej głowie.

Może i jestem jedynie głosem, ale rzeczywiście siedzę twojej głowie.

Zaśmiał się powolnym, złowieszczym śmiechem, zupełnie innym, niż śmiech Brooka.

Widzę wszystko. Każdą prawdę, przed którą się kryjesz. Każdy szczegół, którego nie chcesz zauważyć. Może oni i mówią, że jesteś ich przyjacielem, ale my wiem swoje, prawda? Oni po prostu się ciebie boją.

Brook osunął się na kolana, a obfity pot zrosił jego czoło.

- To nieprawda… - powiedział. Jednak rzeczywiście często o tym już przedtem myślał. - Opłyniemy świat dookoła. I wtedy znów będę mógł zobaczyć Laboon’a . Obiecali mi to.

Dobry Boże, a ty znów o tym wielorybie? Wiesz równie dobrze jak ja, że to głupie stworzenie już dawno nie żyje.

- Luffy i pozostali…

Okłamali cię. Może potrzebowali kolejnego wojownika do swojej załogi, więc wymyślili jakąś bajeczkę o spotkaniu z wielorybem. A może po prostu jesteś przydatny jako mięso armatnie.

Brook uśmiechnął się.

- Ha! To co mówisz nie ma sensu. Skoro sądzą, że jestem tak bezużyteczny, to dlaczego mieliby kłamać, po to abym pozostał w ich załodze? - Głos na chwilę ucichł. Brook spojrzał w górę, dysząc ciężko. Czy głos przepadł na dobre? Wtedy usłyszał kolejny śmiech, a jego serce, mimo, że tak naprawdę go nie miał, prawie stanęło.

Prawda, prawda! Sam sobie przeczę. Jesteś bystry jak zawsze, jak na tak twardogłowego przystało. Ale z drugiej strony, nie jestem tu, aby filozofować. Jestem tu, by dostarczać ci rozrywki. Czyż nie, Brook?

- A! I tu się mylisz! - odparł zapytany, szczerząc zęby i wstając sprężyście. - Mogę pooglądać akwarium, odwiedzić bibliotekę, iść na bocianie gniazdo, a nawet znów poćwiczyć „Bink’s sake”. Mam teraz mnóstwo rzeczy, które mogę robić, więc nie potrzebuję twojego towarzystwa. A teraz idź precz! Ja chyba zaparzę sobie herbatki, i poćwiczę szermierkę! - Brook zrobił kilka kroków do tyłu.

Jak ja dawno nie miałem okazji, żeby sobie poćwiczyć. Może zostanę na kilka złudnych chwil? Teraz, jak poznaliśmy nowych ludzi, mam kilka pomysłów.

Brook obrócił się gniewnie, chociaż nikogo tam nie było.

- Nic takiego się nie wydarzy! Nie będę już wyobrażał sobie niczego w tym stylu! Mam teraz wokół siebie wspaniałych ludzi i nie wolno mi myśleć o tak nieprzyzwoitych rzeczach!

O, naprawdę? Jesteś pewien? Kiedyś całymi godzinami potrafiłeś rozmyślać i marzyć o ludziach, których spotkałeś podczas swoich podróży. O wszystkich, którzy cię skrzywdzili. Martwych. O każdej kobiecie, której kiedyś choć w najmniejszym stopniu pożądałeś…

Brook sapnął gniewnie i wyciągnął miecz.

- Nie będę tego słuchał. Możesz sobie gadać ile chcesz, ale ja zamierzam zająć się innymi rzeczami.

Jak sobie życzysz. Ale wiesz, o co mi chodzi. Na przykład ten samuraj. Jak on śmiał się wtrącać do twojej walki z tym zombie. Mógłbyś zrobić z nim to, co z tym kolesiem, którego spotkałeś w Rougetown. Czym on ci tak zalazł za skórę? A, pamiętam! Ukradł twój portfel zaraz po wypłacie. Och, przypomnij sobie te rzeczy, które chciałeś mu zrobić. Mógłbyś zakraść się do jego pokoju, kiedy by spał, a potem go związać. Następnie powoli odrzynałbyś kawałki skóry z jego przedramion. I nawet gdyby krzyczał i błagał o litość, to cały czas byś go obdzierał, aż pozostałyby z niego tylko i wyłącznie kości. Tak jak z ciebie.

- Przestań, przestań, przestań! - Brook wrzasnął upuszczając swój miecz, by zatkać sobie uszy. - Nie będę cię słuchał! Nie mogę wrócić do tamtego życia!

Trafiłem w czułe miejsce, prawda? A myślałem, że jesteś zajęty ćwiczeniem fechtunku. A skoro już przyciągnąłem twoją uwagę, to może ci opowiem o tej całej Nami. Wspaniała kobieta. Czy możesz sobie wyobrazić, jak przeczesujesz jej włosy swoimi palcami i dotykasz delikatnie…

Brook wrzasnął i walnął głową w drzewo, cały czas uderzając wściekle pięściami w swoją czaszkę.

- Nie będę myślał w ten sposób o Nami. Ty sadysto! Ty demonie! Ty śmierdzący stary zbolu! Wynoś się z mojej głowy!

Oooo, to smutne, prawda? Bardzo chciałbym wyjść z tej twojej zmurszałej, starej makówki, ale niestety utknąłem tu chyba na dobre.

Jego pięści powoli przestały uderzać w głowę i opadły bezwładnie po bokach. - Jak ja mam się ciebie pozbyć? Jak sprawić, byś zniknął? - zaszlochał Brook.

Tylko ty to wiesz. Przecież to ty mnie stworzyłeś. Stworzyłeś mnie mniej więcej dziesięć lat po tym, jak znalazłeś swoje własne ciało i zrozumiałeś, że może upłynąć następne dziesięć, zanim nadejdzie pomoc. Ja byłem twoim towarzyszem, twoim najlepszym przyjacielem, twoim jedynym pocieszeniem na tym piekielnym statku. Teraz masz już innych ludzi, którzy spełniają te role. Luffy, Zoro, Nami, oni teraz są twoimi towarzyszami. Ja jestem tylko głosem w twojej głowie.

Głos, poprzednio tak pełen jadu i podłości, teraz brzmiał żałośnie i smutno. Brook z ciężkim westchnięciem usiadł na pniu drzewa.

- Przepraszam. Zawsze byłem słaby. I tak długo samotny. Nigdy nie powinienem był polegać na tobie. Tak mi przykro, że cię stworzyłem.

Taaaak, mnie też.

Nastała cisza. Oddech Brooka zwolnił i uspokoił się. Sięgnął za siebie i wyciągnął termos. Po nalaniu sobie filiżanki herbaty i wypiciu łyka odstawił naczynie z powrotem na podstawkę.

- I? Co teraz?

Nic nie poradzę na to, że takim mnie stworzyłeś. Zostanę tu tak długo, dopóki się ze wszystkim nie uporasz. Odwiedź psychiatrę albo co. Ja nie wiem.

- Będzie chciał zbadać mój mózg… I srodze go zawiodę, bo będąc tylko szkieletem nie posiadam takowego.

Boże, nie cierpię twoich głupich dowcipów.

Brook zaśmiał się miękko.

- Cóż, będziesz musiał z tym jakoś żyć, prawda?

- Heeeeeej Brook!

Zawołany wstał i spojrzał przez reling. Luffy gnał przed siebie plażą, z koszykiem krabów przymocowanym do pleców.

- Sanji znalazł mnóstwo takich na drugiej plaży! - Wyjął jednego kraba, prawie tak dużego, jak jego głowa. - Ten jest mój. Wspaniały, co?

Cała reszta podążała za nim.

- Hej, uważaj z tym! Ussop już pozwolił uciec całemu koszykowi tych stworów - powiedział Sanji rzucając mu piorunujące spojrzenie.

- Hej, to nie była moja wina! Ten duży mnie uszczypnął - odparł Ussop ciągnąc za sobą pusty kosz.

Chopper nagle rozejrzał się wokół siebie.

- Hmmmm? Czy Zoro nie był tuż za nami?

Nami chwyciła się za głowę.

- Na litość boską! Wy zostańcie tutaj i zacznijcie gotować. Chodź Chopper, znajdziemy go.

Biegnąc minęli Frankiego, który dźwigał ogromną górę drewna. Rzucił ją na środek plaży.

- Eh, to chodzenie strasznie mnie wygłodziło. Zacznijmy już to ognisko. [i]Fresh fire![i] - wykrzyknął podpalając stos. Sanji był już na pokładzie, napełniając ogromny gar wodą.

Brook patrzył na nich wszystkich w milczeniu. Podskoczył nagle, gdy na swoim ramieniu poczuł czyjąś rękę.

- Wszystko było w porządku podczas pilnowania statku? - zapytała go. - Chciałam wrócić szybciej i sprawdzić, co u ciebie słychać, ale znalazłam niewielkie ruiny w centrum wyspy i straciłam poczucie czasu.

Brook wziął głęboki oddech i klasnął w ręce.

- Dziękuje, Robin. Doceniam troskę. Ja… - Zawahał się, ale jeżeli był ktoś w tej załodze, komu mógłby się zwierzyć, to była ona. - Miałem małe kłopoty z samotnością. Myślałem, że dam radę…

- To zupełnie zrozumiałe. O czymś takim nie zapomina się natychmiast. Wiem o tym - Włosy opadły jej na twarz, mieniąc się w popołudniowym słońcu. - Jeżeli kiedykolwiek będziesz chciał porozmawiać, to wiedz, że zawsze będę miała czas, aby cię wysłuchać.

- Dziękuję. - Między nimi nastała chwila przyjemnej ciszy. Nagle Brook poczuł przemożny impuls, prawdopodobnie zainspirowany kimś siedzącym w jego głowie. - Przepraszam, ale muszę zapytać… Jakiego koloru majtki nosisz dzisiaj?

Robin uśmiechnęła się do niego.

- Myślę, że nic ci nie będzie. - powiedziała i puściła jego ramię. Zeszła po drabince i przyłączyła się do reszty załogi siedzącej wokół ogniska. Brook zobaczył Nami ciągnącą w kierunku reszty Zoro, na którego głowie widniał gigantyczny guz. Chopper zaraz zaczął opatrywać obrażenia.

- Hej! Brook, złaź tutaj! Co to za ognisko bez piosenek? - wrzasnął Luffy w kierunku statku.

Zawołany zerwał się do gotowości.

- Tak jest Kapitanie! - i zeskoczył z pokładu, ze skrzypcami gotowymi do działania. Podczas gdy grał, a reszta śmiała się i tańczyła, przemyślał jeszcze raz kilka rzeczy. Co z tego, że jest trochę szurnięty i brakuje mu kilku klepek. Teraz znajduje się pośród przyjaciół i wypełnia obietnicę złożoną Laboonowi. I jest tylko w połowie martwy.

To, że oszalał, jest niewielką ceną za tyle dobrodziejstw.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.