Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

W pogoni za szczęściem

Nowa znajoma Russella

Autor:kasiats
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Obyczajowy
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2010-01-04 21:28:26
Aktualizowany:2011-08-12 22:35:26


Następny rozdział

Ja jestem w całości autorką tego tekstu. Jest też umieszczony na serwisie deviantArt i digart, pod tym samym tytułem i nickiem (kasiats). Miłego czytania.


Chłopak pędził na rowerze po ulicy, rozbryzgując wodę w kałużach. Mijał domy raz po raz, wjeżdżając na chodnik, to znów zjeżdżając na ulicę, gdy jakaś staruszka wygrażała mu pięścią, „pomstując'' na: ”tę okropną, dzisiejszą młodzież”. Jednak on tego nie słyszał. W uszach miał słuchawki mp3. Pędził tak przez jeszcze kilka minut, gdy nagle zahamował ostro i rozejrzał się po okolicy, w której się znalazł. Zaklął pod nosem, gdy zauważył, że nie jest to już znane mu osiedle. Mieszkał na poligonie już drugi tydzień, a przy jego praktycznie codziennych kursach do sklepu i z powrotem znał na pamięć ulice, które przemierzał.

Nagle zrozumiał, że nie zgubił się. Po prostu zbyt długo jechał prosto. Zawrócił rower i ganiąc się w myślach, zdjął słuchawki z uszu i wyłączył odtwarzacz. Uśmiechając się pod nosem do swojej lekkomyślności pedałował, trochę wolniej niż przedtem, do celu. Na kilkanaście metrów przed sklepem przełożył nogi przez ramę i zeskoczył z roweru. Ledwo co zdążył zatrzymać siebie oraz rozpędzony pojazd, ponieważ tuż przed nim wyrósł jak spod ziemi inny. Znów zaklął pod nosem, tym razem jeszcze szpetniej niż poprzednio. Przypatrzył się intruzowi, który zagrodził mu drogę. Stał tam cały czas, jednak chłopak nie zauważył go, pewnie przez roztrzepanie. Postawiwszy swój pojazd na stopce, przyjrzał się baczniej temu, co mu przeszkodziło. Ten rower był prawie dokładnie taki sam jak jego. Różnił się jedynie stopniem zużycia oraz brudu.

- Oj, Russell, Russell. Staranować taki rower? - zapytał sam siebie, jednak zaraz przypomniał sobie, co robił ze swoim i uśmiechnął się szeroko, pokazując szereg białych, równych zębów, na wspomnienie własnych wyczynów.

Prawą ręką przejechał po linii kierownicy, w zamyśleniu dotknął palcami hamulców, jego dłoń ujęła przerzutkę i bezwiednie nacisnęła ją. Hałas przeskakującego łańcucha tak zaskoczył Russella, że ten odskoczył niechcący przewracając rower. Przechodząca właśnie tędy kobieta popatrzyła się na niego z niezadowoleniem. To otrzeźwiło chłopaka na tyle, by udać się do sklepu w celu zrobienia codziennych zakupów.

Przekroczywszy próg, rozejrzał się po wnętrzu. Russell nie zważając na ludzi, którzy stali w kolejce podszedł do stoiska z jabłkami. Wziął malutki, czerwony owoc i podniósł na wysokość nosa. Następnie głęboko wciągnął powietrze. Uwielbiał ten zapach. Nie namyślając się wiele, jedną ręką ciągle trzymając jabłko przy nosie, drugą sięgnął po reklamówkę. Jednak zamiast reklamówki, dotknął dłoni kogoś innego.

- Przepraszam - powiedziała właścicielka dłoni, rumieniąc się, zabrała siatkę i wrzuciła w nią kilka owoców. Następnie podeszła do następnych stoisk, a Russell stał, jak rażony gromem, przez sekundę czy dwie. Po upływie tego czasu zarumienił się, zabrał torbę i wrzuciwszy do niej jeszcze dwa jabłka i dwa grejpfruty, ustawił się w kolejce za dziewczyną, której ręki dotknął.

- Jeszcze torebkę migdałów - poprosiła starszą panią, sprzedającą w tym sklepie.

- Już, złociutka - powiedziała sprzedawczyni i odwróciła się, by zabrać produkt, o który prosiła klientka.

Russell nie wiedział, co się z nim dzieje. Miał wrażenie, jakby każda komórka jego ciała chciała poznać tę dziewczynę. Starał się hamować emocje, co tak dobrze wychodziło mu przez ostatnich parę ładnych lat, ale teraz jak najszybciej chciał porozmawiać z nią. Działała na niego w jakiś niepojęty sposób.

„Russellu Coenie, zachowuj się normalnie. To przecież zwykła dziewczyna. Jak możesz być taki głupi?” - Jednak te myśli nie zdążyły przemknąć przez głowę chłopaka, gdyż dziewczyna się odwróciła.

Jej szare oczy spoczęły na Russellu, pod którym momentalnie ugięły się kolana. Jednak stał dalej i studiował w milczeniu twarz nieznajomej. Rysy miała dość delikatne, jednak ostro zarysowany podbródek świadczył o uporze i sile woli. Linia ust wyrzeźbiona była stanowczo, aczkolwiek zmysłowo, prawdopodobnie wiele osób myślało już o połączeniu swych warg z jej. A oczy? Oczy miały kolor żelaza. Ilekroć ktoś w nie spojrzał miał wrażenie, że patrzy na ostrze miecza. Patrzyły one na człowieka hardo, bez lęku. Przyglądały się światu z ciekawością jakby chłonąc każdy szczegół, jednak czaiła się w nich czujność. Włosy, które każdemu, kto je widział mówiły jedno, były ciemnobrązowe. Opadały na ramiona, w całkowitym bezładzie i chaosie. Jednak nawet chaos to uporządkowana całość. Całe oblicze sprawiało miłe wrażenie. Dziewczyna była niewątpliwie szczęśliwa. Tryskała z niej radość, ale i coś jeszcze. Russell nie umiał tego rozszyfrować.

W tym momencie dziewczyna odwróciła się po raz kolejny i chłopak nie mógł nadal wpatrywać się w nią.

- To wszystko Eli? - zapytała sprzedawczyni, podając jej paczuszkę migdałów i wystukując szybko, jak na swój wiek, ciąg znaków na kasie fiskalnej.

„A więc tak się nazywa! Ciekaw jestem czy to jej imię czy jakieś przezwisko? Tak czy inaczej. Pasuje do niej” - rozmyślał Russell, przestępując nerwowo z nogi na nogę.

- Tak, proszę pani - odrzekła Eli, zabierając siatki z lady. Były, co najmniej dwie. Jedna z jabłkami, marchewką, pomidorami i sałatą. Druga z jakimś słoikiem, małą paczuszką migdałów oraz kiścią czerwonych i zielonych winogron.

- Do widzenia! - zawołała dziewczyna odchodząc.

- Eli? - zatrzymała ją sprzedawczyni.

- Słucham.

- Pozdrów babcię! Mam nadzieję, że niedługo ją zobaczę- rzekła kobieta, ważąc zakupy chłopaka.

- Oczywiście - odparła ze śmiechem i wyciągnęła rękę, by popchnąć drzwi, prowadzące na zewnątrz.

Wtedy w Russella coś wstąpiło. Nie patrząc na rachunek, rzucił na ladę dokładnie dwa razy więcej niż należało się za towar, zabrał swoją siatkę i wypadł na zewnątrz. Nie zważał na słowa kasjerki, że zapłacił za dużo. On MUSIAŁ ją dogonić. Gdy zjawił się przed sklepem, zobaczył ją jak wsiada na rower. Sam chciał już wskoczyć na swój, lecz nie zdążył. Eli zwinnie wskoczyła na siodełko. Gdyby Russell nie był tak zaabsorbowany zauważyłby, że zrobiła to nad wyraz zgrabnie, biorąc pod uwagę, że był to rower męski. Położyła ręce na kierownicy, a nogi na pedałach i już odbiła się lewą nogą od ziemi, już chciała stanąć na pedałach, by jechać w szalonym pędzie. Jednak, gdy prawą nogą naciskała pedał, spadł jej łańcuch. Tak po prostu. Pedał wykonał tylko połowę ruchu, jaki miał wykonać, a dziewczyna o mało co nie uderzyła swym ostro zarysowanym podbródkiem w kierownicę. Zdezorientowana popatrzyła po sobie. Zeszła z roweru, postawiła go na stopce i obeszła dookoła, by sprawdzić stan łańcucha. Gdy tylko zauważyła, że spadł, zaklęła szpetnie, nawet Russell to zauważył. Eli kopnęła stopkę i wyciągnęła rękę, by podnieść tylne koło, lecz chłopak był szybszy. Dziewczynę to widocznie wytrąciło z równowagi. Była w największym stopniu zdziwiona. Russell odzyskał już pewność siebie oraz nienaganne maniery, które wiele osób wprawiały w zakłopotanie lub rozśmieszały.

- Kłopoty z rowerem, miła pani? - rzekł ze szczerym uśmiechem.

To „miła pani” wprawiło Eli w zdumienie, o ile jeszcze coś mogło ją zdziwić. Jednak szybko zreflektowała się i z zagadkową miną spojrzała na chłopaka.

Ubrany był gustownie, koszulka, bluza z kapturem, kurtka, a jednak miał troszkę za szerokie ciemne jeansy. Przez ramię zwisała mu torba, z której wystawała jakaś książka. Eli mogłaby przysiąc, że to Sapkowski. W jednaj ręce trzymał siatkę, drugą nadal podnosił rower. Na szyi wisiał sznurek ciemnych koralików. Twarz wykrzywiał mu łobuzerski uśmiech. Na pewno był szczery. Spomiędzy rozchylonych warg przebłyskiwały równe, białe zęby. Oczy, przymrużone lekko, były granatowe. Niesforna. czarna czupryna sterczała na wszystkie strony. Chłopak miał ciemną karnację i urodę cudzoziemca. Wskazywał na to też obcy akcent. Cała sylwetka sprawiała wrażenie szczerej i otwartej.

- Kieta mi spadła, mocium panie.- powiedziała prosto z mostu Eli. Russell zdębiał. Otworzył szeroko oczy i patrzył się na nią, jakby spadła z księżyca. Po chwili Eli zaczęła się śmiać.

- Wiedziałam, że nie jesteś stąd - powiedziała pomiędzy jednym wybuchem śmiechu, a drugim. Russell otrząsnął się ze zdziwienia i zapytał:

- Ładnie to tak naśmiewać się z nieznajomych? A tak poza tym, co to jest „kieta”?

- Nie jesteś nieznajomym - odpowiedziała dziewczyna.

- Jak to nie? - Eli już po raz drugi wyprowadziła go z równowagi.

- Znasz moje imię. Więc mnie znasz. Gdybyś mnie nie znał nie pomógłbyś mi. Nawiasem mówiąc jeszcze mi nie pomogłeś. - Russell był w stanie najwyższego zdumienia. Jak jakaś dziewczyna z poligonu mogła go przegadać?! I do tego trzy razy doprowadzić do stanu bezbrzeżnego zdumienia?!

- Skąd wiesz, że znam twoje imię? - zapytał, chcąc być przebiegłym.

- No nie mów mi, że nie słuchałeś sprzedawczyni w sklepie. Wypowiedziała je, co najmniej dwa razy! Do tego jeszcze nie kłam, że nie przypatrywałeś mi się, gdy odwróciłam głowę. - W tym miejscu Russell nie wytrzymał. Po prostu nie wytrzymał. Parsknął, mrugnął dwa razy oczami, jeszcze raz parsknął i jeszcze raz zamrugał. Nie mógł uwierzyć, że ta dziewczyna właśnie to powiedziała.

- To, że znam twoje imię nie znaczy, że ty znasz moje.

- Masz rację. Jednak widząc cię w „Kirshe” mogę powiedzieć dwie rzeczy. Albo jesteś tu przejazdem i nie muszę znać twojego imienia, bo po co? Albo mieszkasz gdzieś na tym osiedlu, a to oznacza, że i tak prędzej czy później je poznam.- Russella już tylko lekko zaskoczyła ta odpowiedź.

- A druga rzecz? - Chciał ją przechytrzyć, ale ona jak widać miała już przygotowaną odpowiedź.

- Lubisz jabłka.

- Co?!

- Lubisz jabłka - odpowiedziała Eli ze zniecierpliwieniem.

- Dlaczego tak uważasz?

- Byłeś w „Kirshe”. Czyli wyczułeś, że tam są lepsze niż w sklepie naprzeciwko. Po drugie. Jeszcze nigdy nie widziałam osoby, która by miała tak szczęśliwą minę wąchając jabłko - odrzekła Eli z zadowoloną miną, kładąc ręce na biodrach.

- Dobrze - powiedział zdenerwowany już Russell - więc uważasz, że wiesz o mnie wszystko?

- Nie, z chęcią dowiedziałabym się jednej rzeczy.

- Co może być ciekawe dla osoby tak spostrzegawczej jak ty?

- Dlaczego chłopak twojego pokroju, wybiega jak szalony za dziewczyną mojego pokroju i kłóci się z nią zamiast jej pomóc?- zapytała ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy.

- Moi drodzy! - Eli i Russell odskoczyli od siebie jak oparzeni. Nie zauważyli jak bardzo zbliżyli się podczas tej wymiany zdań. Ich twarze dzieliło tylko kilka centymetrów.

Przerwała im dziwna kobiecina. Była, co najmniej o głowę wyższa od Russella, który był dość wysoki jak na swój wiek. Wyglądała jak tyczka. Wysoka i przeraźliwie chuda. Na twarzy miała wyraz ciągłego niezadowolenia ze świata. Usta pomalowane zbyt czerwoną szminką. Siwe, niemal białe włosy miała zebrane na czubku głowy w sztywny kok.

- Elizabeth Louiso d'Sainte-Hermi! Jak możesz całować się z chłopakiem w miejscu publicznym? Nie mówię już o tym, że w twoim wieku w ogóle nie powinnaś się całować! Młode, przyzwoite dziewczęta nie powinny… - krzyczała staruszka.

- Tak, pani Hopkins - potakiwała Elizabeth z zaciśniętymi zębami. - Jednak prze pani, muszę pani zwrócić uwagę, że nie całowałam z tym osobnikiem płci męskiej.

- A ty młody człowieku, kim jesteś?! - wykrzyknęła pani Hopkins, przerzucając wzrok z Eli na Russella.

- Nazy…

- Nie obchodzi mnie jak się nazywasz!! Wyglądasz na starszego od obecnej tutaj Elizabeth i powinieneś zachować rozsądek i nie folgować sobie z młodszą od siebie!! - Tutaj pani Hopkins zrobiła sobie przerwę. by zaczerpnąć tchu po tych wszystkich krzykach.

- Jeżeli nie obchodzi panią jak się nazywam, dlaczego pani o to pytała? - powiedział Russell dumnym tonem. Pani Hopkins zamrugała kilkakrotnie oczami, zebrała się w sobie i pewnym krokiem wmaszerowała do sklepu. Od strony dziewczyny dobiegło westchnienie ulgi.

- Dzięki.

- Nie ma za co. Tak właściwie to, kim ona była?

- Moja nawiedzona nauczycielka geografii. Cała 2c uwielbia po prostu ten przedmiot - powiedziała mocno ironizując Eli.

- Naprawdę masz na imię Elizabeth Louisa d'Saint-Hermi?

- Wiesz, co? Mam wrażenie, że robimy wszystko nie po kolei! - Brwi Russella uniosły się w górę.

- To znaczy? - zapytał zainteresowany.

- Czy słyszałeś kiedyś o kimś, kto najpierw patrzy się jak ciele w obraz na inną osobę, później leci za nią i stara się pomóc w rezultacie kłócąc się z nią, a chwilę później zostaje posądzony o całowanie się z tą osobą? - Eli doprawdy umiała streścić całą sytuację w jednym zdaniu.

- Nigdy. Zacznijmy, więc od początku.

- Cześć. Jestem Elizabeth d'Sainte-Hermi. Nazwisko rodem jak z powieści Dumasa.

- Pasuje do ciebie. Nazywam się Russell Coen. Nie tak jak pisarz czy muzyk, ale jak…

- Wiedźmin.

- Co powiedziałaś?

- Jak wiedźmin.. Jak Coën. - Wzruszyła ramionami.

- Niesamowite - wyszeptał Russell zdumiony. - Czytałaś Sapkowskiego?

- To mój ulubiony autor. Ty masz jego książkę w torbie. Mogę wiedzieć, którą część? - Chłopak zmieszał się i otworzył torbę, wyciągając książkę. Podał ją Eli.

- „Pani Jeziora”. Mogłam się tego spodziewać po chłopaku.

- Ty nie lubisz tego tomu?

- Lubię, mówiłam, patrząc na okładkę. - Roześmiali się serdecznie. Coś takiego mogły wiedzieć tylko osoby nadające na tych samych falach.

- Muszę wracać - powiedziała dziewczyna po chwili zastanowienia.

- Odprowadzę cię - zaofiarował się Russell i w kilku susach pokonał odległość dzielącą jego rower od jej i wrócił.

- Chodźmy więc. Tak ogólnie, to ile masz lat? I gdzie mieszkasz?

- Lat mam 17. Mieszkam przy ulicy Artois 10. A ty?

- Też 17. Ale ulica Duez 11. Musisz chodzić do jakiejś szkoły, więc tylko pytanie, do jakiej?

- Nie wiem.- Russell wygrzebał z kieszeni wymięty skrawek papieru, i z dumą odczytał: - Szkoła imienia Filipa Pięknego numer 4, klasa: 2c. Wychowawca: pan Joinville. - Elizabeth zatrzymała się i wpatrywała się w Russella z mieszaniną zaskoczenia i radości.

- Nie wierzę - powiedziała w końcu - po prostu nie wierzę.

- Co się stało?

- Nie dość, że mieszkasz przy ulicy dokładnie prostopadłej do mojej, to jeszcze masz czelność chodzić ze mną do klasy. Jak to wytłumaczysz?

- Przeznaczenie? - zapytał z kpiącym uśmiechem.

- Wierzysz w takie rzeczy? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Eli.

- A ty nie?

- Dlaczego miałabym wierzyć?

- Stop! To nie ma sensu - powiedziała kończąc tę dyskusję Eli. - Opowiedz coś o sobie!

- Dlaczego?

- No, wiesz. Nie często pojawia się nowy, tajemniczy chłopak na osiedlu. Chcę być pierwszą, która go pozna.

- Jak chcesz. Ale moja historia nie jest ani trochę tajemnicza.

- Skoro tak mówisz… Ale opowiadaj. - Więc Russell opowiadał. O tym, że urodził się na Sycylii, we włoskim mieście o nazwie Mesyna. Mieszkał tam do 9 roku życia, a później przeprowadził się do Marsylii. Opowiadał też o swojej rodzinie. O matce Francuzce. O sycylijskim ojcu. I o bracie.

- Cała nasza rodzina jest dziwna. Ojciec, jak na Sycylijczyka przystało, ma temperament. Matka jest chodzącą słodyczą. Jednak, jak zdenerwuje się, to nie dobrze jest być w pobliżu. Enrique - ma hiszpańskie imię i chyba dlatego bardzo przypomina Hiszpana, ma temperament ojca. Jest człowiekiem czynu. Prawie wcale nie zastanawia się nad swoim postępowaniem. No i jest uparty. Na pewno, gdyby został na Sycylii dźgałby się nożami wraz z innymi. - Eli podniosła brew do góry.

- Nadal?

- To Sycylia. Tam nigdy nic się nie zmieni.

- Być może. A ty?

- Co „a ja?”? - zapytał Russell zdezorientowany.

- No, po prostu.

- Ja? Rodzice nie byli zgodni, co do mnie. Mama chciała bym nazywał się Jacquess. A ojciec - Vito Pauli Luca. Enrique wywalczył dla mnie jakieś normalne imię. Russell Edward. - Parsknął. - Nie wiem skąd wytrzasnął takie imiona!

- Czego od nich chcesz? Całkiem ładnie się prezentują! - Russell parsknął, ale wolał nie wdawać się z nią w dyskusję. W związku z tym opowiadał dalej:

- Więc oto ja, Filozof, włóczykij, zdolny leń, malarz bez pędzla, wariat, dżentelmen, gdy mu się to podoba, a nade wszystko Artysta!

- W jakim wymiarze jesteś artystą? - zadała pytanie Eli.

- Ja wszystko potrafię podnieść do rangi sztuki - rzekł chłopak, obdarzając swoją rozmówczynię jednym z jego czarujących uśmiechów. - Jednak teraz ty opowiedz o sobie.

- Muszę? - zapytała się dziewczyna, wzdychając.

- Ja uchyliłem rąbka tajemnicy o sobie. Teraz twoja kolej - odpowiedział Russell, patrząc jej w oczy.

- No dobrze. Na Duez 11 mieszkam od urodzenia, z rodzicami i babcią. Babcia też nazywa się Elizabeth. Nie jest taka stara, ale przeżyła wiele. Zawsze ma dużo do opowiedzenia. Kiedy była młoda, uwielbiała malować i robić zdjęcia, i dalej to robi. Jest matką mojej mamy. Moja rodzicielka nazywa się Nicoletta a…

- A masz jakiegoś Reimara w rodzinie? Albo Aucassina? - zapytał się chłopak lekko ironizując.

- A żebyś wiedział! - odrzekła Eli uśmiechając się do niego. - Mój wujek, brat mamy nazywa się Aucassin. - Chłopak odwzajemnił uśmiech. - Mama jest sceptycznie nastawiona do opowieści babci. Nigdy jej nie wierzy i uważa, że to same wymysły. Jednak ja tak nie uważam. Czegoś takiego po prostu nie da się wymyślić. Z resztą, ja uwierzyłabym we wszystko, byleby było to dobrze opowiedziane…

- Eli… Eli… Eli …- Russell starał się jej przerwać, jednak dopiero, gdy Eli zrobiła przerwę, by zaczerpnąć oddechu, chłopak doszedł do głosu: - Może wróć do opowiadania o swojej rodzinie? Bo jak się rozgadasz to trudno cię zastopować.

- Och, przepraszam - odrzekła Elizabeth, rumieniąc się. - Czasem tak mam. Moja mama to sędzina. Większość oskarżonych, aż się jej boi. W domu też czasem ma rolę arbitra. Tata nazywa się Xavier. Pochodzi z Paryża. Jest szefem wydawnictwa, no i w wolnym czasie tłumaczem i redaktorem. Zazwyczaj go nie ma w domu, a jak jest to tak, jakby go nie było. Prawie cały czas pracuje przy komputerze. Ewentualnie gra w brydża. Czasem nawet pozwala mi przeczytać książkę przed tym, jak trafi na półki sklepowe.

- Fajnie - rzekł Russell przeciągając samogłoskę. - Też tak chcę! - Na kilka sekund zapadła cisza.

- Tu mieszkam - zawiadomił chłopak swoją towarzyszkę, wskazując ręką na duży, nowoczesny dom.

- Wiem.

- Skąd? - zainteresował się tym faktem. Ta dziewczyna nigdy nie przestanie go zadziwiać.

- Mówiłeś - wypomniała mu. - Zresztą, moi znajomi się śmieją, że mam mapkę tego osiedla w głowie. A poza tym, patrzyłam jak ten dom się buduje.

- Słucham? Jak? - Russell był szczerze zdumiony tym faktem. Przecież on mieszka na takim odludziu!

- Gdy przechodzi się praktycznie codziennie tą ulicą, zauważa się różne rzeczy.

- Czyli ty widziałaś jak tu kopią fundamenty? - Dziewczyna przytaknęła. - I jak się tu wprowadzałem? - Znowu przytaknęła.

- Nie pamiętasz dziewczyny, która krzyknęła uwaga, gdy niosąc wielkie pudło nie widziałeś gdzie idziesz? - W umyśle Russella na nowo rozegrała się ta scena. Deszczowy dzień. Przyjazd tutaj i zobaczenie tego ukończonego domu po raz pierwszy. Później noszenie tych wszystkich pudeł. Gdy zabrał to ze swoimi rzeczami, nie widział nic, przez wielki karton zasłaniający pole widzenia. Szedł instruowany przez brata, który rozproszony, nie zauważył, że Russell idzie wprost na słupek od ogrodzenia. Wtedy usłyszał ten głos:

- Uwaga! - Zatrzymał się, by zidentyfikować miejsce, z którego dobiegał. Chyba nikt inny go nie słyszał. Powoli opuścił pudło i postawił je na ziemi. Przeczucie podpowiedziało mu, by odwrócił się w lewo. Uczynił to. Wtedy zobaczył Ją. Stała pod drzewem, rosnącym po drugiej stronie drogi. Była wyprostowana, jakby wcale nie bała się deszczu. Ręce trzymała w kieszeniach szarej bluzy z kapturem, narzuconym na głowę. Na sobie miała jeszcze czarne, krótkie spodenki oraz granatowo-białe trampki. Jedno z kolan było przewiązane bandażem. Russell nie mógł dojrzeć jej twarzy. Kaptur skutecznie ją zasłaniał. Jednak miał on wrażenie, że dziewczyna się uśmiecha do niego. Sekundę później odwróciła się i odeszła. Chłopak zdążył jedynie zauważyć, że szła ona lekkim krokiem, prawie niezauważalnie utykając na jedną nogę, nim czyjaś ciężka dłoń spadła mu na ramię.

- Co się stało braciszku? - zapytał Enrique. - Za dużo swoich gratów przywiozłeś tutaj?

- Nic się nie stało. Dam radę. - Russell zastanawiał się, kim mogłaby być ta tajemnicza dziewczyna. Jednak natłok zajęć spowodował, że zapomniał o tym zdarzeniu. Dopiero teraz, gdy Elizabeth wyciągnęła je na światło dzienne, powróciło ono do niego z pełną mocą.

- Mon dieu - wyszeptał do siebie - jesteś niesamowita.

- Jestem tylko sobą - odpowiedziała, uśmiechając się szeroko. - Powinnam wracać - rzekła dziewczyna i wskoczyła na siodełko.

- Cz…czekaj! - Russell zająknąwszy się na tym słowie popędził za dziewczyną. - Odprowadzę cię!

- Nie musisz, to niedaleko. Sama się odprowadzę - rzuciła przez ramię, odbijając się od ziemi. Chłopak jednak był szybszy. Jednym susem znalazł się przed nią, opierając dłonie na kierownicy i pochylając się lekko do przodu. Twarz Eli znalazła się zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy. Serce Russella gwałtownie przyśpieszyło. Tłukło się w piersi, jakby miało zaraz wyskoczyć. Dziewczyna wstrzymała oddech. Obydwoje zamarli. W głowie Russella myśli gnały jak szalone. „Mój Boże...! Pierwszy raz jestem tak blisko dziewczyny… A co by się stało, gdybym ją pocałował...? Mój Boże…! Jaka ona ładna...! Ale nie, dostałbym w twarz gdybym to zrobił… Nie mogę… Nie powinienem… Mój Boże!” Elizabeth powoli wypuściła powietrze przetrzymywane w płucach. Chłopak poczuł na twarzy zapach miętowej gumy do żucia. Ten aromat przywrócił mu trzeźwość myślenia. Lekko odchylił się do tyłu, jednak nadal pozostając dość blisko niej, rzekł powoli, wpatrując się w jej oczy:

- Obiecałem, że cię odprowadzę. I zrobię to. - Eli skinęła głową, niezdolna wydobyć z siebie głosu. Russell powoli prostując się, rzucił przelotne spojrzenia na swój dom. - Poza tym, i tak mam już przechlapane. - Gdy to powiedział, w oknie salonu poruszyła się firanka. Przez ten czas Elizabeth zdążyła już dojść do siebie.

- Więc ścigajmy się. Kto pierwszy dotrze do mojego domu wygrywa - powiedziała, uśmiechając się tryumfalnie.

- Ale ja nie wiem gdzie ty mieszkasz! - krzyknął Russell wskakując na rower.

- Jedź za mną! - odkrzyknęła startując. Chłopak szybko dogonił ją. Przez cały czas, każde z nich starało się wyprzedzić drugie. Jednak żadne nie było dostatecznie szybkie, by prześcignąć rywala. W końcu dziewczyna zahamowała ostro i stanęła przed furtką miłego dla oka, dość staroświeckiego domu. Sekundę później Russell nacisnął hamulec i gwałtownie zatrzymał się koło Eli.

- Wygrałam - oznajmiła, przeczesując palcami włosy.

- Żądam rewanżu! - Chłopak zaśmiał się przyjaźnie.

- Może następnym razem - dziewczyna zsiadła z roweru - za kilka dni nawiedzę cię.

- Będę czekał. - Russell wyszczerzył zęby w uśmiechu. Elizabeth popchnęła dłonią furtkę, która otworzyła się z głośnym skrzypnięciem. Postawiła rower na stopce, zabrała zakupy i dwoma susami pokonała kilka schodków na ganku. Położywszy rękę na klamce, odwróciła się w stronę chłopaka i uśmiechnęła do niego, machając mu na pożegnanie. Russell odmachał jej, odwzajemniając uśmiech. Dziewczyna weszła do domu, a on odczekał jeszcze kilka chwil i odjechał.

***

Elizabeth szybko zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami. Wzięła głęboki oddech starając się uspokoić.

- Nie daj ponieść się emocjom. To prawdopodobnie było tylko przywidzenie. Twoja wybujała wyobraźnia, znów płata ci figle. - Jednak dziewczyna wcale nie była tego taka pewna. Najszybciej jak tylko potrafiła pobiegła do kuchni, rzuciła na stół zakupy i wyjrzała przez okno. Całkowity widok zasłaniały krzewy, jednak Russell stał w takim miejscu, że Elizabeth mogła się mu dokładnie przyjrzeć.

- Niesamowite - wyszeptała. Na jej twarz powoli wpływał uśmiech. Chłopak stał tam przez chwilę, spoglądając w okna. Następnie powiedział coś i odjechał. Z zamyślenia wyrwał ją, dochodzący z salonu głos jej babci:

- Eli? To ty?

- Tak babciu! Zakupy są w kuchni! - odkrzyknęła, kierując się do swojego pokoju. Doszedłszy tam, rzuciła się na łóżko i sięgnęła po komórkę, która zaczęła wydawać denerwujące dźwięki.

„No tak. Sms od Didinne” - pomyślała. - „Ale, zaraz. Ona jeszcze jest z rodziną na Karaibach!” - Zaciekawiona zaczęła czytać.

Od: Didinne

Eli! Ratuj! Jak ja się tutaj nudzę!

Plaża, hotel, restauracja, tańce.

To takie monotonne! Do tego muszę

Mieszkać z paniusiami! Pociesz mnie!

U ciebie z pewnością jest lepiej!

Na poligonie zawsze się coś dzieje!

Pewnie teraz jesteś gdzieś z Alexem

I zapomnieliście o biednej Dominique

Cierpiącej na Karaibach… :(

- Cała ty, Dominique. Odpoczywasz sobie w ciepłych krajach i jeszcze ci to nie pasuje - rzekła Eli. Jednak zaraz odpisała przyjaciółce.


Chuda blondynka w słomkowym kapeluszu leżała na leżaku, mierząc swoje otoczenie wzrokiem pełnym niezadowolenia. Pod ręką miała telefon, napój z lodem i książkę. Komórka nagle zaczęła wibrować, więc dziewczyna szybkim ruchem wysunęła klawiaturę i zaczęła czytać.

Od:Eli

Przesadzasz! Na pewno nie jest tak źle!

W lecie poligon jest na pewno równie

Zajmującym miejscem jak plaża, gdzieś na

Karaibach. Nie, Alexa nie widziałam od

Twojego wyjazdu. Pojechał do matki. Tutaj

zostałam tylko ja :( Ale może nie będę tu

taka samotna? :) Resztę powiem jak wrócisz!

Dominique dmuchnęła na niesforny kosmyk, który ośmielił się wypaść z jej misternie ułożonej fryzury.

- Jędza! Żeby tak rozbudzić ciekawość!

Do: Eli

Osz ty! Jak możesz tak rozbudzać moją

Ciekawość, a później nie dokańczać!

Upss... Tatuś tu zmierza! Muszę

Kończyć. On chyba nie wie, że piszę z

Jego komórki. Buźki :** 3-maj się!

Wracam za 3 dni! Na 30 będę!

Wcisnęła WYŚLIJ! i szybko starała się dostać się do barku, gdzie mogłaby położyć telefon i udać, że o niczym nie wie. Oczywiście usunęła wszystkie smsy. Jednak Lilli i Laura, małe, bliźniacze potworki, pokrzyżowały jej te plany. Wskoczywszy zza kolumny, wystraszyły ją okropnie. Didinne poślizgnęła się i z wrzaskiem wpadła do basenu. Włącznie ze słomkowym kapeluszem i komórką swojego taty.

- Lilo! - krzyczała wypluwając wodę. - Zapłacicie mi, wy małe diablice! Niech ja tylko was dorwę!

***

Serce Russella wypełniała radość. Nie wiedział co się z nim dzieje, ale miał wrażenie, że nic nie jest niemożliwe. Drogę do domu przejechał, jak przez sen. Dopiero zatrzasnąwszy drzwi uświadomił sobie co go czeka. Nie zdążył wypowiedzieć w myślach słów: ”O Boże, mam przechlapane”, a z kuchni wyszła ciemnowłosa kobieta w towarzystwie muskularnego, opalonego mężczyzny.

- Gdzie ty się włóczyłeś?! - zapytała głosem z lekkim francuskim akcentem matka Russella. - Normalnie taki kurs zabiera cię jakieś 20 minut! Teraz nie było cię prawie półtorej godziny! Coś ty robił, przez ten czas?! - Chłopak otworzył usta by wytłumaczyć. Wprawdzie sam nie wiedział co powiedzieć, ale liczył, że jakiś pomysł wpadnie mu do głowy, gdy zacznie. Jednak Enrique, opierający się o framugę drzwi, rzekł, uśmiechając się złośliwie:

- Całował się. - Kobieta odwróciła się na pięcie i lodowatym wzrokiem przeszywała pierworodnego.

- Czy to prawda, Enrique?

- Sam widziałem. - Dla potwierdzenia swoich położył prawą rękę na sercu. Jego matka odwróciła się tym razem w stronę Russella.

- Czy to prawda, Russell? - Chłopak spojrzał ponad jej ramieniem na brata. Ten podniósł brew do góry w geście, który oznaczał mniej więcej : ”Ciekaw jestem co teraz zrobisz, ale nie martw się, nic ci nie pomoże”. Widząc, że Enrique nie ma zamiaru mu pomóc, dokonał szybkich kalkulacji. Następnie spuścił głowę, by nie widzieć pierwszego wybuchu gniewu, cicho odrzekł:

- Tak. - Przez chwilę kobieta nic nie mówiła, ale zaraz wybuchła:

- Mój Boże Russell! To Cudownie! - Enrique zastygł z głupkowatym wyrazem twarzy. Russell poderwał głowę i wlepił oczy w matkę, jakby była niespełna rozumu. - Już myślałam, że coś jest z tobą nie tak! Jak ja się cieszę, że jesteś normalny! - Chłopak spojrzał pytająco na brata. Pierworodny wzruszył ramionami z nieskrywaną bezradnością. Tymczasem matka ciągle wykrzykiwała coś w radosnym uniesieniu. Gdy widocznie skończyły się jej okrzyki, podbiegła do Russella i ucałowała go, mówiąc: - Przygotuję teraz twoje ulubione danie! Trzeba to uczcić! - W podskokach zmierzała do kuchni. Po drodze pogłaskała jeszcze Enrique po głowie. Znalazłszy się tam, nucąc coś z „Upiora w operze”, wyciągała garnki. W tym czasie pierworodny podszedł to swojego brata i zmierzwił mu włosy ze słowami:

- Któżby pomyślał? Myślałem, że się wścieknie i zacznie krzyczeć, że „Przynosisz hańbę rodzinie! Nie zasługujesz na nazwisko Coen!” i tak dalej…

- Nie jestem tobą - odgryzł się Russell. - Poza tym zdajesz sobie sprawę, że to było kłamstwo?

- Ta - Enrique spojrzał na swoją matkę krzątającą się w kuchni - ale nie uświadamiajmy jej tego.

- Masz rację. Ostatnio była tak szczęśliwa, gdy się dowiedziała, że jednak nie pójdziesz do więzienia. - Chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu do brata. Jednak mówiąc to zarobił porządnego kuksańca.

Następny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Subaru : 2010-12-23 13:58:15

    Bardzo zgrabna i ładnie napisana historia ^^ Tylko czemu porzucona? Brak weny?

    Nie wnikam, ale chętnie poczytam dalej ^^

  • Skomentuj