Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Dajmitoproszę

Rozdział 6

Autor:Alira14
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Fikcja, Mroczne
Uwagi:Fusion, Yaoi/Shounen-Ai, Przemoc
Dodany:2011-08-29 08:00:53
Aktualizowany:2012-08-26 16:35:53


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

***

Każda miłość ma swoje granice. Ironia zastanawiał się gdzie ma jego. Z racji tego, że jednak naprawdę poszedł do Plotki na… cóż, plotki, pewnie gdzieś w okolicach Czarnobyla. To tłumaczyło tę promieniującą głupotę… Jak tylko zaczął się szykować do wyjścia (sprawdzić ubranie minimum dziesięć razy, czy nie ma na nim podejrzanych pyłków, dwukrotnie wypastować buty, po czym na wszelki wypadek zrobić to jeszcze raz, kąpać się nie krócej niż półtorej godziny i wypolerować z osobna każdy ząb) „Perełka” zaczęła się oburzać, że jakim prawem tylko on idzie, że ona też chce. Nawet przez chwilę zastanawiał się czy nie wziąć jej ze sobą, nikt nie lubi cierpieć samotnie, ale nigdy nie był sadystycznej natury. Zresztą sama zrezygnowała przy pytaniu czy chce aby następnego dnia całe miasto trąbiło, że Ironia zerwał z Homo na rzecz małej lolitki. Wnioskując z zielonego koloru jej twarzy doszedł do wniosku, że nie chciała. Stanął przed drzwiami o odcieniu takiego różu, że musiał się narodzić w laboratorium, gdzie wojsko pracowało nad specjalną bronią biologiczną wywołującą migrenę. Jest jeszcze teoria, że są na tej planecie istoty, które lubią tak oślepiający kolor, ale to by było czyste szaleństwo. Już Ironia miał zapukać do drzwi, kiedy sobie coś uświadomił - zaraz, zaraz obiecał, że pójdzie wypytać o informacje, ale nie, że wejdzie do środka! Ma jeszcze czas żeby zwiać i z bezpiecznej odległości zadzwonić z komór…

- O, Ironia, jak miło cię widzieć! Widzisz, Hipek, mówiłam ci, że ktoś stoi przed drzwiami! Przecież wiesz, że mam doskonały słuch! Och Irek, czemu nie wchodzisz? Jakie to urocze, że nawet ty potrafisz być speszony! No chodź, chodź, upiekłam nową porcję ciasteczek!

Gdy Plotka ciągnęła kotowatego za rękę w stronę puchatego salonu, temu w głowie kołatała się tylko jedna myśl. Brzmiała ona:

„Szlag!!!”.


***


Kiedy w filmach grozy twórcy chcą przedstawić salę tortur, nastawić widza psychicznie na nadchodzące mrożące krew w żyłach sceny, zazwyczaj pokazują jakąś piwnicę z łańcuchami i plamami krwi na podłodze. Filmy grozy się mylą. Prawdziwe sale tortur mają ściany obite różowym pluszem, jasnozielone meble i kolekcję gipsowych pastereczek na półkach. Nie wspominając o porcelanowych pieskach i kotkach. Ironia spróbował odwrócić wzrok od czegoś, co wyglądało jak krzyżówka szpica z buldogiem. Wręcz czuł jak ta figurka zagląda mu do wnętrza duszy… Hipokryzja tradycyjnie stał w drzwiach, w każdej chwili gotów wyrzucić niechcianego gościa za fraki przy jakiejkolwiek próbie kontaktu fizycznego z jego żoną. Z jakiegoś powodu uroił sobie, że jego oblubienica to chodzące ucieleśnienie seksu, o której marzą nie tylko śmiertelnicy, ale też bogowie. Ironia ośmielał się mieć inne zdanie, ale wolał go nie wygłaszać na głos. Wziął do ręki lukrowane ciastko w kształcie kangura w spodenkach i zastanowił się, czy na pewno chce to ugryźć. Musiał być dzielny, Plotka się mu przyglądała.

- No jedz, są prościutko z pieca!

Zjadł kawałek. Niesamowicie słodkie, ale jadalne. Na twarzy gospodyni pojawił się wielki uśmiech, nałożyła mu kolejną porcję na talerz. Znowu będzie musiał na kolację spożyć dużą ilość tabletek na zgagę… Problem z Plotką nie polegał na tym, że była w jakiś sposób okrutna czy złośliwa. Nie, zawsze była radosna i świergotliwa, lubiła otaczać się ludźmi. Problem był w czymś innym. Ta kobieta zawsze wychodziła z założenia, że wie dużo lepiej od swojego rozmówcy, czego mu trzeba. Jako argument podawała fakt, że posiadając taką ilość dzieci jest praktycznie archetypem matki. Nikt przy zdrowych zmysłach nie próbowałby się kłócić z tą kobietą. Kątem oka zauważył jakąś kartkę papieru. Poczuł lekki atak paniki. Na szczęście to był tylko rysunek, może tym razem uniknie go koszmar oglądania albumów z fotografiami. Plotka miała na nie przeznaczony osobny pokój.

- O, spodobał ci się rysunek Juniora? Nauczycielka w szkole kazała im narysować na kartce papieru całą rodzinę. Oczywiście wszyscy byśmy nie zmieścili się na takim małym papierku, ale Juniorek jest sprytny i zaczął doklejać taśmą klejącą inne kartki. Ta jest siedemdziesiąta trzecia.

- Wychowawczyni nie wyda się podejrzane, że rodzina ma tak dużo członków?

Plotka machnęła ręką i zachichotała.

- Moje małe kłamstewko nie jest głuptasem. Zaniósł na lekcje tylko pierwszą kartkę. Mój maluszek jednak jest ambitny i tak kocha mamusię, że postanowił skończyć portret naszej rodzinki. Mój mały słodziaszek! - pani domu zaczęła świergotać, a Hipokryzja uosabiał sobą jeden wielki zachwyt dla tego szczebiotu. Pewnie uważał, że w tej chwili jego żona wygląda przeuroczo. Kotowatemu byłoby łatwiej znieść towarzystwo Plotki, gdyby była w jego typie. Niestety nie była. Posiadała burzę niesamowicie kręconych rudych włosów, zasłaniających połowę jej twarzy - rozmówca widział tylko szerokie usta i nos. Nosiła długie tipsy i odkąd Irek tylko pamiętał, przez większość czasu była ubrana w wiśniowy szlafroczek, kupiony zapewne przez kochającego męża. Nie miał zielonego pojęcia jakiej jest tuszy, albowiem Plotka była w permanentnej ciąży - gdy tylko kończyła się jedna, to praktycznie zaraz zaczynała się następna. Chuda szyja sugerowała, że kiedyś mogła być szczupła. Brzuch oczywiście niesamowicie duży, pewnie niedługo będzie kolejny poród. Cóż, kłamstwa same się nie urodzą. A przynajmniej te odpowiedzialne za szerzenie tych mniejszych. Zaczął się zastanawiać jak wypytać o potrzebne informacje, przy tym nie nasuwając wiecznej matce jakiś głupich pomysłów. Nagle Plotka przysunęła się do niego i zaczęła strzepywać mu coś z ramienia. Hipokryzja drgnął.

- Iruś, czy ty w ogóle prałeś tę marynarkę? Jakieś pyłki na niej masz!

Szlag. Czyli jutro całe miasto będzie gadało, że Ironia chodzi w ubraniach wysmarowanych kleikiem. Tyle jeśli chodzi o kilkugodzinne czyszczenie odzieży!


***


Przyłapałam Homo na tym jak próbował pozbyć się pomidorówki podlewając nią kaktusa. Nie wiem, co mnie bardziej dobiło - stopień jego desperacji czy jego wiara, że nie zauważę kaktusa upapranego czerwoną breją. Kiedy spojrzałam na niego złowrogo, zaczął mi wciskać kit, że to taki specjalny nawóz do roślin pustynnych. Może podręcznik do geografii ostatni raz miałam w ręku, gdy potrzebowałam podpałki do ognia, ale nawet ja wiem, że tylko w snach pomidory rosną na pustyni. Mamrocząc coś o wstrętnych małych potworach położył się na łóżku udając, że śpi. Dobrze wiem, że czeka, aż sobie pójdę, by móc tym razem spróbować wylać zupę przez okno. Nie ze mną te numery. Będę sobie siedzieć cichutko i go pilnować. Ładnie wygląda jak tak leży. Długie błyszczące się blond włosy, delikatna cera, subtelnie zarysowane mięśnie pod ubraniem... Tylko ta pomarańczowa koszulka w różowe trójkąciki psuje efekt.

- Młoda.

- Co znowu? Nie pomogę ci w pozbyciu się pomidorów.

- Ile razy mam powtarzać: ja się ich nie pozbywałem, ja nawoziłem kaktusa!

- Ta, jasne... Może tego, który zaraz wyrośnie mi na dłoni?

- Złośliwy kudłacz... Zajrzyj do szuflady biurka, tej drugiej od góry, mi się nie chce wstawać.

Heh, pewnie znowu chce flamastry by dorysowywać wąsy znienawidzonym aktorom z magazynów. On naprawdę jest niemoż...

- Homo...

- Dla ciebie PAN Homo. O co chodzi?

- Tu są tylko tabletki na mdłości.

- Ironia mówił, że od tamtej afery wciąż masz problemy żołądkowe. Jak znowu będzie ci niedobrze, to weź sobie jedną. Powinno pomóc.

- Dz... Dzięki. - Poczułam jak zdradziecka czerwień pojawia mi się na policzkach. Szlag, czemu on jest gejem?


***


Sharkie Gogan była profesjonalistką. Wiedziała, na czym polega zarówno dobre wejście, jak i wyjście. Z tego powodu zaczęła krzyczeć dopiero po wydostaniu się z Urzędu Wojewódzkiego. Sięgnęła do najbliżej stojącego krzewu ozdobnego i z furią rozwaliła go na strzępy. W teorii rośliny nie powinny odczuwać strachu, ale krzaki wiedziały swoje. Każdy z nich próbował położyć się na ziemi, by chociaż w ten sposób zwiększyć swoją odległość od wściekłej kobiety-rekina. Przechodzący obok ludzie mieli na tyle instynktu samozachowawczego by oślepnąć na daną scenę. Kiedy już Sharkie skończyły się wszystkie znane przekleństwa, a z krzewu zostało wspomnienie, kobieta-rekin stopniowo się uspokoiła i wzięła do ręki telefon komórkowy.

- Drań zdecydowanie musi mi dokupić torebkę - warknęła pod nosem wybierając numer, a napisy zmaterializowane na trawniku ułożyły się w westchnienie. Kogoś spotka coś niemiłego.


***


Cierpienie czuł, że spotka go coś niemiłego. Miał złe przeczucie już od samego rana, po prostu wiedział, że fatum na niego czatuje. Ten dzień zaczął się niepokojąco dobrze. Nie dość, że obudził się bez żadnych nowych ran na ciele, pies sąsiadów polizał go po ręce, a mleko nie było przeterminowane, to jeszcze w autobusie ustąpiono mu miejsce. Jemu! Wszechświat zapewne planował osłabić jego czujność i w najmniej oczekiwanym momencie zaatakować kolejną złośliwością losu, ot co. Nie z nim jednak te numery, siedzi w tym fachu już wystarczająco długo by nie marnować go na naiwny optymizm. Wypił już siódmą herbatę z melisą od czasu przebudzenia. Najbardziej stresujące było czekanie. Podskoczył nerwowo na dźwięk dzwonka swojej komórki.

- Halo, tak, przy telefo... - nie zdążył dokończyć, zaatakowało go stado słów i powarkiwań. Pod wpływem usłyszanych informacji zrobił się biały na twarzy.

- Co?! Dopłata za trudne warunki pracy?!? Jaka dopłata za trudne warunki pracy?!? Ty tylko miałaś pogrzebać w kartotek... - warknięcia stały się głośniejsze, przerażony odsunął słuchawkę jak najdalej od siebie, bojąc się, że rozmówczyni znajdzie sposób by odgryźć mu głowę na odległość.

- Dobrze, zgadzam się, zgadzam się! Ale dostaniesz ją dopiero jak wnuczka do mnie wróci, nie wcześniej! - Wrzaski przemieniły się w mruknięcia, a potem nastała cisza. Spocony Cierpienie odłożył komórkę na stół, a przygotowaną ósmą filiżankę melisy wylał do zlewu. Przez minutę rozkoszował się faktem, że już nie musi czekać na najgorsze. Nic gorszego od wściekłej kobiety-rekina wszechświat wymyślić nie mógł.


***


Nie było trudno nakierować Plotkę na rozmowę o życiu innych personifikacji. Problem polegał w zasugerowaniu jej konkretnej bo mogłaby zacząć coś podejrzewać. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebował Ironia, to by po całym świecie rozniosła się wieść, że ma romans z Szaleństwem. Na samą myśl o czymś takim przechodziły go ciarki po całym ciele. W ciągu pięciu minut zdążył się dowiedzieć, że Śmierć flirtuje z nieletnim, Prawdziwa Miłość planuje porzucić Zazdrość dla Stephenie Meyer, Apatia wstąpiła do Ku Klux Klanu, a Pruderia otworzyła pięciogwiazdkowy burdel. Kiedy Plotka przeszła do rekomendowania świeżych kurczaków z jakiegoś targu, Ironia stracił nadzieję, że uda mu się czegokolwiek dowiedzieć. Los jednak okazał się łaskawy.

- O, Iruś, sprawa kurczaków coś mi przypomniała. Wiedziałeś, że podobno Szaleństwo praktykuje voodoo? Słyszałam, że za sprawą czarnej magii stworzyła sobie nieśmiertelnego niewolnika!

- Nieśmiertelnego niewolnika, powiadasz? Opowiedz mi o nim coś więcej...


***


Wyjątkowo znudzone Szaleństwo spoglądało na to co wyprawia jego zabawka. Bieganie w kółko? Jest. Niezrozumiały krzyk? Jest. Wbijanie sobie palców w twarz i próba wydłubania własnego oka? Jest. Kiedy było młodsze, takie ataki je bawiły, ale kiedy było się świadkiem czegoś takiego już milionowy raz, to się robiło zwyczajnie nudne. Gdyby chociaż idiota w tym dodał coś od siebie, jakąś wewnętrzną pasję, ale nie, musiał się zachowywać tak jakby ktoś mu podsuwał kolejne fragmenty scenariusza do czytania. Tak, przywalanie głową o ścianę już było, więc teraz pewnie będzie się turlał po podłodze... O, już zaczął, takie to ekscytujące, że zasnąć można. Nie opłaca się nawet zmieniać w Jenny. Johnny z niesmakiem przeżuwał ostatnie ciastko z pudełka, które wcześniej dostał od znajomej bibliotekarki. Były za słodkie więc posypał je pieprzem. Pupilek zdążył już wrócić do siebie, a właściwie to nie do siebie. Już drugą godzinę rozwalał cały pokój krzycząc „nic nie czuję, nic nie czuję!”. To znaczy, krzyczał, bo w pewnym momencie wpadł na genialny pomysł by trzeci raz w tym miesiącu wyrwać sobie zęby. Teraz tylko pluł krwią, ale nie trzeba było dużo rozumu, by się zorientować, co krzyczy. Nudny i nieoryginalny. Lepiej, aby finał był ciekawy, bo w końcu sam zadzwoni do kogo trzeba, tylko po to, by móc sobie popatrzeć jak stara wiedźma go goni... Krąg życia zbytnio Szaleństwa nie interesował. Z trupami czy bez, żądało rozrywki. Nie jego wina, że agresja jakoś zawsze była bardziej widowiskowa. Marionetka chyba się uspokoiła. Kretyn tępo patrzył się w ścianę, dotykając palcami swoich dziąseł. Pięć minut później Johnny mógł podziwiać swojego pupilka jak ten na czworakach łazi po całym pokoju i wkłada sobie zęby z powrotem na miejsce. Okazało się, że jeden trzonowy utknął w szczelinie, gdzie podłoga łączy się ze ścianą. Pupilek wbił tam widelec i zaczął nim machać. Szaleństwo wymieszało kawę z majonezem i wzięło dużego łyka. W końcu prawdziwa rozrywka!


***


Wiadomość o torebce trochę ją uspokoiła. Jednak nie tyle by przestała cicho przeklinać pod nosem. Trzeba będzie zadzwonić do ojca i go jakoś uprzedzić. Sharkie westchnęła. Matka temu przybłędzie Chochlikowi, czy jak się tam zwał, pewnie by wybuchnęła śmiechem w twarz i opowiadała znajomym jako zabawną anegdotę, ale ojciec... Tatuś był człowiekiem. Na wieść o tym, że jego najukochańsza jedynaczka jest w ciąży, zdążyłby dostać zawału, wylewu i paraliżu jednocześnie zanim udałoby jej się go poinformować, że to bezczelne kłamstwo. Zależało mu, więc był słaby. Harry Gogan zaraz po Nadziei był najbardziej troskliwą, opiekuńczą i łagodną istotą jaką Sharkie znała. Nigdy się nie gniewał, był praktycznie niezdolny do agresji. Kiedy go obrażano stał tylko i słuchał spokojnie, z wyrazem twarzy pełnym życzliwości do świata. O ile własnej matce kobieta-rekin z radością zrobiłaby krzywdę (z wzajemnością: pani Harpia z domu Rogożyn chciała w dokumentach dziecka pod rubryką „Imię” wpisać „Duży Wrzód Na Tyłku”, ale mąż po raz pierwszy i ostatni w swoim życiu głośno zaprotestował, po czym wpisał własną propozycję), to na ojca by nawet głosu nie potrafiła podnieść. Sama nie wiedziała. czemu. Było w nim coś takiego, co kazało go chronić. Może miał z tym coś wspólnego fakt, że u ludzi-rekinów jest bardzo rozwinięty instynkt... nazwijmy to własności - dotknij coś mojego, a twoich zwłok będą szukać po kawałku w każdym kraju. Tatuś był matki, ale z racji więzów krwi, należał też i do córki. A Sharkie wolałaby już pójść na randkę z tym... Demonem marki demon niż w jakikolwiek sposób zranić swojego tatulkę. Usiadła na ławce w celu wyszperania drugiego śniadania. Przypomniała sobie, że oddała je Zwierzętom. Z nerwów zazgrzytała zębami. Jak pech to na całego. Cóż, jak nie może zjeść własnego jedzenia, to uszczęśliwi zamówieniem ludzi z pobliskiego baru kanapkowego. Wątpiła jednak by jakakolwiek ilość jedzenia mogła uśpić w niej tę wielką żądzę mordu jaką właśnie czuła... No nic, grunt, że już wie jak podejść do całej sprawy. Poznać adres, gdzie i jak dojdzie do morderstwa, po czym przyśpieszyć akcję i voila. Kolejny czyjś świat ocalony. Musiała tylko znaleźć pewną bardzo lubiącą tańczyć niezupełnie starszą panią... Popatrzyła na dróżkę rowerową.

- Jeżeli myślisz, że w ramach „elementu komediowego” lub „budowania napięcia” będę zwiedzać wszystkie kluby by znaleźć Śmierć, to muszę cię rozczarować. Prawdziwa Miłość wysłała mi sms-a z adresem, gdzie będą dzisiaj balować, z pytaniem czy tym razem wpadnę. Pokazałabym na ciebie palcem głośno robiąc „ne-ne-ne-ne-ne!”, ale jestem na to zbyt dojrzała.

Napis na dróżce wydał z siebie tylko kolejne literowe westchnięcie. Sharkie wyjęła portfel i radośnie się uśmiechając, podążyła w stronę kanapkowego baru. W tym samym momencie pełniący wartę przy kanapkach chłopak poczuł niezrozumiałą dla siebie chęć ucieczki, najlepiej do Mozambiku. Kiedy zobaczył duży uśmiech na twarzy następnej klientki, zrozumiał, że Mozambik to zdecydowanie niewystarczająco duża odległość.


***


Ekstaza szybko schowała się za jeden z rozwalonych koszy na śmieci, leżących w ciemnym zaułku. Z trudem powstrzymywała płynące łzy. Dobrze wiedziała, że podczas płaczu nieświadomie zaczyna kwilić jak małe dziecko, a ostatnie czego potrzebowała, to żeby „kochana” siostrzyczka ją usłyszała! Odczepiła od naszyjnika lusterko-wisiorek, który zaczęła nosić ze sobą właśnie na takie przypadki jak ten i ustawiła pod odpowiednim kątem, by sprawdzić czy ONA i jej goryl stoją gdzieś w pobliżu. Pust... cholera jasna, wciąż jest, tylko zmieniła się w Johnny'ego. W tej formie Szaleństwo było mniej agresywne i zachowywało się jak prawdziwy dżentelmen (pod warunkiem, że prawdziwy dżentelmen nie ma nic przeciwko morderstwom i gwałtom), więc pewnie będzie próbowało „ugłaskać” Ekstazę, by z nim odbyła mały „przyjacielski spacer”. Może i lubiła tandetne błyskotki oraz przykrótkie spódniczki, ale młodsza siostra Szaleństwa nie była skończoną idiotką. Jak tylko zobaczyła idącą w swoją stronę Jenny, natychmiast zwiała, nie czekając nawet na kłamliwe „Kochana Ekstazko, jak się dawno nie widziałyśmy, musimy porozmawiać!”. Ostatnim razem po takiej „rozmowie” była zamknięta w lodówce na wysypisku śmieci i miała tlenu na pół godziny. O nie, kolejny raz wrobić się nie da! Zaczęła intensywnie myśleć. Nie może nikogo wezwać na pomoc przez komórkę, bo jeszcze Johnny ją usłyszy i będzie po niej. Szaleństwo by jej nie zabiło, mimo wszystko rozumiało ideę posiadania „rodzeństwa” i było łagodniejsze niż w stosunkach z innymi istotami. Problem w tym, że różnica między relacją tego cholerstwa z Ekstazą, a resztą świata, była tak duża jak różnica między 99,99 kilogramami a 100 - nikt normalny tego nie wyczuje. Kiedy Johnny popatrzył w stronę gdzie ukryła się Ekstaza, szybko schowała lusterko. Zaczęła czuć się tak, jakby własne serce utknęło jej w gardle i zaczęło ją krztusić. Desperackie czasy wymagają desperackich wyczynów. Złożyła ręce do modlitwy. „Boże, to ja, Ekstaza, bardzo Cię przepraszam za to, że ostatnio się nie odzywałam. Błagam, pozwól mi stąd uciec, a obiecuję, poprawię się. Obiecuję rzucić palenie, mniej pić, a z tych pięciu chłopaków z którymi aktualnie chodzę, wybiorę sobie tylko jednego i będę z nim się umawiać dłużej niż tydzień! Błagam, zacznę nawet uprawiać recykling, tylko pozwól mi uniknąć przerobienia na kebab!” Kroki były coraz bliżej, Ekstaza zaczęła się oswajać z myślą, że to już koniec, resztę dni spędzi w cyrku dziwadeł przerobiona na ludzką kaczkę, kiedy usłyszała, że coś zmusiło Johnny'ego do zatrzymania się.

- Idioto, przestań wodzić oczami za tą prostytutką. Jest za stara i w ogóle niepodobna do twojej „ukochanej!”. Po co ja się produkuję, przecież w ogóle mnie nie słyszy... - Głos Szaleństwa z męskiego przeszedł w damski; zmienił się w Jenny. - Kochanie, rozumiem, że tęsknisz, ale nie zdradzaj mnie z tą zdzirą. Obiecuję ci, że jak mnie znajdziesz, napoję cię i nakarmię w należyty sposób...

Głos brzmiał coraz bardziej namiętnie i seksownie, Ekstaza postanowiła zaryzykować i znowu wyjęła lusterko by zobaczyć co się dzieje. Jenny stała tyłem do niej, przytulona do tego świra, szepcząc mu coś do ucha. Jakaś kobieta ciężko pracująca patrzyła na nich spode łba, zrobiła palcami kółko wokół głowy i poszła sobie w jakieś mroczniejsze rewiry miasta. Odległość między tą niebezpieczną parą, a kryjówką Ekstazy wynosiła jakieś 5 metrów. Dziewczyna postanowiła zaryzykować. Trzymając się ściany wyczołgała się z obślizgłego zaułka na szeroką ulicę, pełną sklepów i ludzi. Zauważyła stojący na przystanku autobus, szybko do niego wbiegła i stał się cud - niemalże natychmiast drzwi się zamknęły, a maszyna ruszyła, oddalając Ekstazę od zagrożenia. Odetchnęła z ulgą po czym usiadła na jednym z wolnych siedzeń, zastanawiając się na czym tak właściwie polega recykling i jak zadecydować, którego chłopaka sobie zostawić. Chyba trzeba będzie rzucić kostką...


***


Kocham cię, kocham cię, nigdy, ale to nigdy nie zrobiłbym nic, żeby cię zdenerwować, najdroższa... Masz rację, zupełną rację, tamta kobieta byłaby tylko obrazą dla twojej czci... Ach, już niedługo się spotkamy, obiecuję ci to, obiecuję...


***


Kiedy do Szaleństwa Ironia nie zbliżyłby się choćby dopłacali, to młodszą siostrę tego dziwadła kotowaty uważał za całkiem uroczą istotkę, taki typ słodkiej i niewinnej dziewczyny. Dlatego trochę go zdziwiło, gdy wracając do domu autobusem i ujrzawszy znajomą twarz przyjacielsko klepnął Ekstazę w ramię, a ta nerwowo podskoczyła z głośnym krzykiem.

- Spokojnie, spokojnie, to tylko ja! Ekstazka, stało się coś?

- N-nie, nic, tylko miałam dosyć... nerwowy dzień. T-tak, bardzo, bardzo nerwowy dzień... - dziewczyna odwróciła wzrok intensywnie przyglądając się swojej sukience. Sądząc po zapachu była upaćkana octem i zawartością kociej kuwety. Homofobia opowiadał Ironii, że u Ekstazy takie rzeczy zdarzały się minimum raz w tygodniu. W dni takie jak ten przychodziła na tradycyjne wieczorne spotkania paczki znajomych, ale zamiast podrywać kolejne „ciacha” siadała cicho w kąciku i kontemplowała kształt parasolki w swoim drinku. Cała grupa już zdążyła się przyzwyczaić, przestali zadawać pytania typu „Ekstaza, czy ty jesteś cała upaćkana kaczym pierzem?” i bez żadnego słowa składali się dziewczynie na Czekoladową Bombę Zawałową. Ot, uroki posiadania niezrównoważonego psychicznie rodzeństwa. Podobno kiedyś dostała od Szaleństwa na urodziny obwiązanego sznurówkami i stokrotkami zdechłego pawia, bo „kolorystycznie pasował jej do ubrania i mogłaby go sobie doczepić do innych breloczków”. Co Ekstaza zrobiła z tym prezentem, nie wie nikt. Na wszelki wypadek jednak każdy gość będący u niej w domu wszystkie paszteciki jakimi był częstowany przez panią domu, wywalał przez okno. Ironia zastanawiał się przez chwilę czy nie wypytać dziewczyny co się dzieje u Szaleństwa, by móc porównać informacje od Plotki z rzeczywistością. Jakoś miał problem z wiarą w nagłą miłość wariata do praktyk voodoo, ale ten fragment o nieśmiertelnym niewolniku miał w sobie trochę sensu... Ekstaza pociągnęła nosem, dzielnie próbując powstrzymać się przed rozbeczeniem na oczach Ironii. Dziewczyna odkryła, że po ramieniu cieknie jej coś, co przy odrobinie szczęścia było sokiem pomidorowym. Pytanie jej o cokolwiek byłoby odpowiednikiem kopnięcia szczeniaczka, a kto by chciał skrzywdzić szczeniaczka? Bez słowa podał jej chusteczkę i pogłaskał po głowie.

- Dz-dziękuję... Byłeś w odwiedzinach u Plotki?

- Skąd wiesz?

- Masz nienaturalnie wyprostowany kołnierzyk i pachniesz krochmalem.

Ironia westchnął i po raz kolejny odkąd wyszedł z domu gadatliwego rudzielca, spróbował zgiąć sobie wredny fragment koszuli.


***


Mężczyzna z tramwaju... Sama nie wiem, czemu wracam do tego, można by powiedzieć, zaledwie szczegółu mojego życia. Najpierw mnie to wspomnienie budziło z krzykiem, a teraz pojawia się też na jawie, prześladuje mnie w myślach. Skąd wiem, że z powodu bólu zabił żonę i siebie? Prosta sprawa - umiem czytać, a gazety nie służą tylko do przykrywania się nimi. Niejaki Ireneusz Arnikowski, lat 44, nauczyciel matematyki lub fizyki, nieważne. Ważny jest fakt, że przeze mnie pisali o tym wszędzie. Nie pisali by, gdyby udało mi się go powstrzymać. Czasami myślę, że to wszystko się wydarzyło bo za mało się starałam. Gdybym tak jak przy ratowaniu Homofobii wymiotowała część przez okno i dalej jadła to cierpienie, oni nadal by żyli. Już nawet nie jestem pewna czy ktokolwiek przeżył. W każdej gazecie pisali praktycznie inną wersję wydarzeń... Nigdy nie zapomnę tego ogromu cierpienia u jednego człowieka, w pewnym momencie nawet odniosłam wrażenie, że jest w smaku podejrzanie znajome... Boję się zasnąć, znowu będę świadkiem tego niemego krzyku o pomoc. Odnoszę wrażenie, że dlatego mój umysł wraca do tego zdarzenia, bo zapomniałam o czymś ważnym, ale to bardzo ważnym. Tylko co to mogło być?


***


Szaleństwo popatrzyło z rozczarowaniem na swoją maskotkę. To przez tego kretyna jego siostrzyczka uciekła. Trzeba będzie znowu na nią czatować, by móc przypadkowo ją spotkać i zapytać o adres tamtych dwóch gejów. Dziewczyna musiała go znać, skoro się z nimi przyjaźniła. Oczywiście Szaleństwo wiedziało gdzie mieszka Ekstaza, ale co to za zabawa tak zwyczajnie pójść do niej z wizytą? Nuda. W obydwu postaciach - jako Jenny i jako Johnny, w jakiś sposób pojmowało, że rodzinę, zwłaszcza tę bliską, wypadałoby traktować lepiej od takiego powiedzmy, plebsu. Problem w tym, że w encyklopedii życia Szaleństwa nawet słowo „lepiej” miało własną, wyjątkową definicję. Na swój sposób kochało siostrę. Po przypadkowej śmierci ojca i samodestrukcji matki (przestało na nią istnieć zapotrzebowanie w tym świecie...) uważało się nawet za coś na kształt opiekuna małej Ekstazki. Z tego powodu nie mogło dopuścić by krewniaczka się nudziła. Coś mu mówiło, że Ekstazę trzeba trzymać w miarę daleko od swoich zabawek, bo dziewczyna nie umie się nimi bawić. Jeszcze by zepsuła... Z tego powodu samo się brało za zapewnianie siostrzyczce rozrywki. Wróciło do postaci Johnny'ego i wyciągnęło małą książeczkę z kieszeni. Gdyby Ekstaza wiedziała, że ten posiada kopię jej kalendarzyka z całym rozkładem jej dziennych aktywności, prawdopodobnie z krzykiem zamknęłaby się w sejfie. Szaleństwo jednak uważało, że należy wiedzieć o każdym kroku siostrzyczki, by jej pilnować. O proszę, jutro z samego rana idzie na siłownię, a potem do parku na jakiś festyn... Nieroztropna, przecież budynek dalej mieszka Uzależnienie... Szaleństwo rozumiało wagę dobrego flirtu, uwodzenia, lubiło nawet seks, nigdy jednak nie zrozumiało idei budowania relacji trwalszych niż ziewnięcie. Marionetki miały dawać z siebie wszystko, nie ono. Ono miało tylko brać. Obserwując jednak inne personifikacje, zwłaszcza związek Prawdziwej Miłości i Zazdrości, doszło do wniosku, że może jego siostrzyczka potrzebuje w swoim życiu czegoś tak nudnego. Oczywiście Ekstaza nie wie co dla niej dobre, więc trzeba było pilnować, z kim się umawia. Gdyby w piętnastym wieku jako Jenny nie porwała Uzależnienia, poważnie pobiła węgorzem i wrzuciła do nieczyszczonej zagrody z krowami, pewnie teraz krewniaczka wychowywałaby nudne bachory tego idioty. Johnny zastanowił się przez chwilę. Uzależnienie chyba zrozumiało co Szaleństwo próbuje mu subtelnie przekazać robiąc mu na klatce piersiowej tatuaż „Wara od mojej siostry”, ale nie zaszkodzi podejść tam godzinę wcześniej i kretyna odwiedzić. Uśmiechnął się. Jutrzejszy dzień zapowiadał się na bardzo miły.

***

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.