Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Po drugiej stronie barykady

Część pierwsza

Autor:sahugani
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Akcja, Komedia, Przygodowe
Uwagi:Wulgaryzmy, Songfik
Dodany:2010-03-28 08:00:34
Aktualizowany:2010-03-29 19:51:34


Następny rozdział

W tekście są wplecione fragmenty powieści Sienkiewicza - "Potop".


Peja rozmyślał. Rzadko mu się to przydarzało, dlatego i łatwo nie szło, ale starał się. Rozejrzał się po swojej kanciapie. Siedząc głęboko w zielonym zdezelowanym fotelu mógł obejrzeć ją całą. Widział już ją wielokrotnie, więc stwierdził, że kolejna obserwacja nie ma sensu. Decks stał w kącie pokoju za sterami swojej konsoli i zapodawał bita.

„To trudna decyzja” - myślał Rychu - „Tyle lat wrzucałem metalowcom, a teraz miałbym nagrać z nimi piosenkę? Przecież to są fagasy, które nic oprócz darcia mordy nie potrafią zrobić. Ale jednak spróbowałbym czegoś nowego…”

Peja otrzymał propozycję nagrania piosenki z zespołem Sweet Noise, na ich nową płytę - Revoltę. Nie wiedział, jaką decyzję podjąć: czy zjednoczyć się z wrogiem w słusznym celu, czy być opornym na wszelkie innowacje.

- Sykuś, nawijaj! - zachęcił go Decks.

- Zamknij ryj, nie widzisz, że myślę! - zdenerwował się Rychu.

- Ale już dawno nic nie rapowałeś! Tylko o tak siedzisz, kuwa, bez sensu! - odparł DJ.

- Bo muszę podjąć ważną decyzję, a czas nagli.

Decks umilkł i patrzył w Peję, jakby ten przed chwilą skończył wykład na temat fizyki kwantowej. Raper zrezygnowany, naprowadził kolegę:

- Bo muszę szybko kurwa powiedzieć: tak albo nie.

Trzeba podkreślić, że do Decksa wszystko lepiej docierało, kiedy mówiło się jasno, zwięźle i używało wulgaryzmów. Tak zwany język ludzi ulicy.

Obaj zamilkli. Peja znowu zaczął myśleć, a Decks bawić się konsolą. Z nudów zapodawał takie skrecze, o których nikt z was nawet nie śnił :D. Powstałe dźwięki były na tyle dziwne i nietypowe, że w kanciapie utworzyła się dziwna atmosfera, która nawet wyrwała Rycha z jego rozterek. Działo się coś niezwykłego.

- Decks, przerwij to kurwa! - krzyknął nagle Peja.

- Ale co?! - zdziwił się DJ i jeszcze raz przekręcił winyl.

O jeden raz za dużo…

Chłopaki mieli wrażenie, jakby wszystko wokół rozmyło się, jakby odjechało gdzieś w dal, a oni zostali w miejscu. Widzieli dziwne znaki, jasność, ciemność, widzieli fraktale (ale i tak nie wiedzieli co to jest). To była bardzo dziwna podróż

***

Peja otworzył oczy. Siedział w jakimś niezwykle małym pomieszczeniu. Właściwie mieściło się tam tylko krzesło i on, siedzący na nim. Odwrócił głowę w prawo. Zobaczył drewnianą kratkę. „No kurwa” - pomyślał - „psy wyczaiły, że mam trawę! Ale żeby tak od razu w takiej gównianej budzie zamykać!”.

Jak bardzo raper zdziwił się, kiedy do kraty z zewnątrz podszedł jakiś wąsaty, dziwnie ubrany mężczyzna. Uklęknął i rzekł:

- Niech będzie pochwalony.

- Eee… - wydał z siebie Rychu.

- Moja godność - Babinicz. - kontynuował mężczyzna - Wyznam teraz waszej świątobliwości cóżem obiecał.

- No dobraa. - wystękał Peja, ale nie rozumiał zupełnie o co chodzi. Babinicz kontynuował:

- Prawdziwe nazwisko moje jest: Kmicic. Tak, ten sam, któren to postrach siał w Rzplitej całej, zdrajca Matki Naszej Kochanej - Ojczyzny, z Radziwiłłami w komitywie. Jam ci on jest. Chciałbym jednak naprawić swoje uczynki i jeśli waszmość pozwoli - wyspowiadać się.

- Możesz. - niepewnie rzekł raper.

Po czym Kmicic począł opowiadać swoja burzliwą historię, pełną łez, rozpaczy, pomyłek i nieszczęść. Peja wyjął ze swojej szerokiej bluzy z kapturem kartkę i długopis. Stwierdził, że facet nieźle nawija i można by to zapisać:

Wyszedł z domu, i nie wrócił - ze swoimi się skłócił … nie, lepiej będzie: z całym światem się skłócił. Przez co ukochaną zasmucił… nie, kurde to lamersko brzmi… przez co rodzinę zasmucił… no nawijaj ziomek dalej, ok. jego ziomy też zepsuci, którzy są dla niego wszystkim…

„Fajnie koleś nawija, jeszcze jakby rymował to byłby dobrym raperem. A tak, ja sobie skorzystam z tego tekstu, hehe” - szelmowsko zaśmiał się sobie w myślach Peja.

Kmicic nawijałby dalej, a raper wciąż by to zapisywał gdyby nie DJ Decks. Otóż nagle skądś dało się słyszeć głośny, zedytowany komputerowo i skreczowany dźwięk:

- P… Pej… Peja… Peja… Peja. (tu nagle zupełnie innym tonem) Co to za miejsce? (i znowu) P… Pej… Peja… Peja… Peja.

I tak w kółko, do tego w tle zapętlony bit.

Raper uświadomił sobie, że istotnie nie wie gdzie jest. Jakby zamieszania było mało, od kratki oderwał się Kmicic słysząc otwierające się drzwi.

- Ksiądz Kordecki? - zdziwił się patrząc na postać, która właśnie weszła - Myślałem, że jeno waszej wielebności można tutaj się poddać konfesji w tym tutaj konfesjonale.

- Bo otóż tak jest. - odparł zakonnik.

- Toć siedzi tam jakiś braciszek! - rzekł Kmicic.

- Nie może to być! Dyć nikt prócz mnie tam nie wchodzi!

- Bo ja przez przypadek… - zmieszany Peja opuścił (jak się okazało) konfesjonał.

- PSUBRAT! - Babibicz alias Kmicic chwycił w porywie złości rapera za bluzę.

- Zostaw go waść! - uspokoił szlachcica zakonnik - Przecie to braciszek. Spójrz mój dobrodzieju - kaptur, głowa ogolona… jeno ten habit jakiś dziwny…

Peja zrozumiał, że został wzięty za kogoś innego, ale dla dobra swojej sytuacji nie wypierał się z bycia duchownym. Tak na wszelki wypadek.

- Bo ja jestem z Poznania. Widocznie inna moda. - rzekł.

- Powiedże jeno, dlaczego żeś tutaj bez pozwolenia siedział? - spytał Kordecki - Za-li każdy może sobie wchodzić do świątyni Najświętszej i konfuzję czynić?

- I cóż to za hałas piekielny?! - zirytował się Kmicic, podczas gdy DJ nie przerywał wymiatać na swojej konsoli.

- Decks, idioto, wyłącz to! - krzyknął Rychu rozglądając się wkoło, bo nie wiedział, gdzie dokładnie jego kolega jest.

Z konfesjonału tuż obok wyszedł wierny towarzysz Peji, wyciągając ze sobą swój sprzęt. Uśmiechnął się tępo i spojrzał na obecnych.

- Sykuś, co to kurwa za lamusy? - spytał.

Zanim Peja zdążył zareagować, porywczy szlachcic Kmicic dobył szabli i trzymał jej ostrze przy szyi didżeja.

- Jeszcze jedno słowo psie, a twój czerep u mych nóg będzie leżał! - krzyknął.

Ostro zareagował na to ksiądz Kordecki. Ustawił się między sprawcami zamieszania i krzyknął:

- W tym świętym miejscu, żadna krew nie zostanie przelana! Wytłumaczcieże waszmościowie, kto jesteście i czego tutaj szukacie.

Peja na poczekaniu zarfistajlował (starał się nie rymować) bajeczkę, że przyjechali tylko obejrzeć klasztor, a do konfesjonałów trafili przez przypadek, i że jeśli trzeba, to oni sobie stąd szybko pójdą.

- Wasza godność? - zapytał duchowny.

- Tak, myślę, że jestem godny. - odparł opryskliwie Rychu.

Nastało kłopotliwe milczenie, więc Decks przerwał je jakimś skreczem na konsoli (jak to się robi w talk-showach).

- Wasze nazwiska? - naprowadził przybyszów Kordecki,

- No nie znacie mnie? - zdziwił się raper - Jestem Peja!

- Ksiądz jegomość powiedział: „nazwiska”, a nie „przydomki”! - oburzył się Kmicic.

- Ryszard Andrzejewski z Poznania… - wydukał Onomato - A to jest… - przerwał wskazując na Decksa. Tyle lat się już znali, ale jakoś zawsze zwracał się do kolegi ksywą, więc zapomniał jak on się nazywa. Czekał więc, aż DJ sam się przedstawi. Niestety jego bystry-inaczej pomagier na to nie wpadł. Peja widząc beznadziejność sytuacji znów zdał się na swoją improwizację.

- … to jest Dekiusz… Deksiński! - oznajmił triumfalnie.

- A cóże za instrument piekielny trzymasz waszmość w dłoniach? - zainteresował się młody szlachcic.

- To jest konsola! - odparł dumnie DJ.

- Dokładniej porozmawiamy później. - oznajmił przeor - Pójdźcie waćpanowie do wolnych komnat, jakożem spowiadać będę teraz pana Babinicza.

Peja i Decks natychmiast wykonali polecenie duchownego. Maszerowali przez pięknie ozdobiony hol. Nagle raper zapytał.

- Jak ty ziomek odpaliłeś konsolkę? Przecież tu nie ma nigdzie żadnej wtyczki do prądu!

- Bo ja tu mam kurwa bateryjki! - z dumą odparł DJ - I mogę ileśtam bez prądu wymiatać!

Po czym kilka kolejnych chwil znowu milczeli. W końcu Decks nie wytrzymał presji i zapytał:

- Ej Sykuś, ale co to wszystko kurwa jest?

- Nie wiem i nie rozumiem. - odparł zadumany raper - To nie mój rap, nie moja rzeczywistość. Ludzie tutaj jakoś dziwnie nawijają i chyba nie lubią hiphopu. Albo wcale go nie kumają. Musieliśmy ostro popić wczoraj, że nawet ni chuja nie pamiętamy.

- Ale my nic nie waliliśmy! Ja zapodawałem bita, a ty myślałeś! - oburzył się DJ.

- Tyle i ja pamiętam. Musiało stać się coś później… Wszystko się okaże jutro.

- Co się stanie?

- Dowiemy się kurwa, o co chodzi!

- Aha. To zajebiście!

Weszli do jakiegoś pokoju z łóżkami i tam już zostali. Nikt ich nie wołał, więc chłopaki spędzili tam trochę czasu. Znaleźli sobie jedzenie i picie i tam spędzili ów dzień do końca.

Nazajutrz z rana dziwny i niezwykły ruch panował w klasztorze. Bramy były wprawdzie otwarte i nie tamowano przystępu pobożnym, nabożeństwo odbywało się zwykłym trybem, ale po nabożeństwie nakazano wszystkim obcym opuścić obręb klasztoru. Sam ksiądz Kordecki, w towarzystwie pana miecznika sieradzkiego i pana Piotra Czarnieckiego, oglądał szczegółowie blanki i skarpy podtrzymujące mury z wewnątrz i z zewnątrz. Nakazano też tu i ówdzie poprawki; kowale w mieście dostali rozkaz przygotowania osęków, dzid, poosadzanych na długich drągach, kos, sztorcem na drzewcach zatkniętych, maczug i kłod ciężkich, nabijanych hufnalami. A ponieważ wiedziano, że i tak w klasztorze był znaczny zapas podobnych narzędzi, wnet też poczęto gadać po całym mieście, że klasztor rychłego oczekuje napadu. Coraz nowe rozporządzenia zdawały się potwierdzać tę pogłoskę.

Nasi bohaterowie (Peja i Decks) przynajmniej dowiedzieli się, że są w Częstochowie. Do budynku zbierała się masa ludzi, czego chłopaki w zupełności nie rozumieli, ale udawali, że jest inaczej (udawanie mądrego to specjalność hiphopowców). Zrozumieli, że ktoś ich tu będzie napadał, ale nic dokładnie.

- Rychu, a może to jakaś ustawka? - spytał DJ.

- Nie za dużo tu ludzi? Musimy stąd szybko wybijać Decks i wracać do domu. - odparł Peja.

- Waćpan gorączka jakże i ja jestem. - wtrącił się do rozmowy Kmicic - Można na słówko? - skinął na rapera.

- Ty no sorry ziomek, za tą akcję z konfe… no tam wiesz… ja nikomu nic nie powiem… ale nawijkę to ty ziomuś masz. - wydukał Peja.

- Parol kawalerski, że nie powiesz waść nikomu? - upewnił się pan Andrzej.

- Co tam tylko chcesz! Ale muszę przyznać, że kozak jesteś naprawdę! - chciał uspokoić szlachcica raper.

Dostał w zamian cios „z liścia” w twarz.

- Nie będziesz waćpan mnie porównywał do tych psubratów z Ukrainy! Za-li i oni, i ja zdrajcy, jeno ja pragnę naprawić swe winy!

- Luz bracie… - powiedział Peja trzymając się jeszcze za policzek.

Ale Kmicic oddalił się w celu rozmowy z przeorem Kordeckim. Niedługo później dało się słyszeć jakieś hałasy. Wszyscy biegli do murów, by dowiedzieć się o co chodzi w zaistniałeś sytuacji. Peja patrzył za oddalającym się tłumem. Zamyślił się.

- Chodź Decks obczaimy, co tam za akcja. - rzekł nie odwracając się.

Tymczasem jego kolega dziergał długopisem HWDP na ścianie. Rychu „sprzedał” mu kopa w plecy.

- Debilu w kościele jesteśmy, daruj sobie!

- Sykuś, musimy się dowiedzieć, co tu się dzieje! - stwierdził DJ.

- Masz rację. Jeśli to miejsce jest normalne to wszyscy muszą tu znać „Jest jedna rzecz”!

Obaj pobiegli na mury. Zdziwili się trochę, widząc jakieś wojska u bram, tłumy ludzi na murach i ogromne zamieszanie. Plan mieli gotowy. Peja wbiegł na jakieś wzniesienie, Decks odpalił konsolę, zapodał bita, a Rychu krzyknął:

- JEST JEDNA RZECZ, DLA KTÓREJ WARTO ŻYĆ: …! - po czym skinął na ludzi na murach, by dokończyli.

Rozochocony tłum zgodnie odparł mocnym głosem:

- POLSKA!

- I nie zmienia się nic? - prawie wyszeptał zaskoczony Peja.

Raper nawet nie wiedział, że właśnie w ten sposób wywołał w rodakach wielki wybuch patriotyzmu, który zaowocował rozpoczęciem walki ze Szwedami.

W chwilę potem jasny płomień oświecił podnóże klasztoru. Wrzeszczowicz kazał zapalić zabudowania przy kościele Świętej Barbary. Pożar, ogarnąwszy stare domostwa, wzmagał się z każdą chwilą. Wkrótce słupy czerwonego dymu wzbiły się ku niebu, wśród których świeciły jaskrawe języki ognia. Na koniec jedna łuna rozlała się na chmurach.

Przy blasku ognia widać było oddziały konnych żołnierzy przenoszących się szybko z miejsca na miejsce. Rozpoczęły się zwykłe swawole żołnierskie. Rajtarowie wyganiali z obór bydło, które, biegając w przerażeniu, napełniało żałosnym rykiem powietrze; owce, zbite w gromady, cisnęły się na oślep do ognia. Woń spalenizny rozeszła się na wszystkie strony i dosięgła wyniosłości murów klasztornych. Wielu z obrońców po raz pierwszy widziało krwawe oblicze wojny i tych serca zdrętwiały z przerażenia na widok ludzi gnanych przez żołnierzy i sieczonych mieczami, na widok niewiast ciąganych po majdanie za włosy. A przy krwawych blaskach pożaru widać było wszystko jak na dłoni. Krzyki, a nawet słowa dochodziły doskonale do uszu oblężonych.

- DECKS, SPIERDALAMY! - krzyknął raper widząc otaczający ich chaos.

Razem ze swoim przyjacielem udali się w głąb klasztoru. Peja uderzył się otwartą dłonią w czoło.

- Teraz kurwa kumam! Decks, kojarzysz taka książkę „Potop”? - zapytał.

DJ spojrzał na towarzysza z pogardą:

- Sykuś, co ty, książki czytasz? - zaniepokoił się.

Rychu uśmiechnął się ironicznie. „Zbili żółwia”.

- Nie no, co ty - film oglądałem. - uspokoił przyjaciela - Tam była dokładnie taka sama akcja. Kmicic - zdrajca kraju, który chciał odkupić swoje winy, ratując klasztor w Częstochowie. Tylko, że to był XVII wiek! W jakiś sposób wywołałeś swoją konsolą dźwięk, który cofnął nas w czasie i skierował właśnie tutaj!

- Że kurwa co? - Decks nic nie zrozumiał.

- Że kurwa musisz odtworzyć ten dźwięk, żebyśmy wrócili do domu, bo ja nie zamierzam tutaj bić się ze Szwedami! Co to, to nie! To już było, nasi wygrali bez naszej pomocy!

- Że kurwa co?

Peja załamał ręce.

Następny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.