Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Wammy's House

Więzienie obłędu

Autor:Yumi Mizuno
Serie:Death Note
Gatunki:Akcja, Dramat, Kryminał, Mroczne, Obyczajowy
Uwagi:Przemoc, Erotyka, Wulgaryzmy
Dodany:2014-06-28 08:00:14
Aktualizowany:2014-06-27 21:26:14


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

To co teraz trzymasz w dłoni jest notatnikiem z myślami jednego starca. Nazywam się Roger Ruvi, a to jest moje sprawozdanie.

Dnia 3 sierpnia roku pańskiego 1988, Quillsh Wammy przyjechał do mnie do domu, niby to rozmawiać. Jednak to co nas połączyło to nie były pogaduszki o latach szkolnych gdy w jednej kobiecie się kochaliśmy. To przeszłość.. Przemyśleń i wspomnień nie powinienem umieszczać w miejscu jakim jest notes, ale… muszę to z siebie wyrzucić. Chodzę po tej ziemi już 49 lat i jestem zadowolony z życia. Mieszkając w Londynie prowadzę przytułek dla biednych kobiet z dziećmi. Mojemu przyjacielowi udało się bardziej, zawsze był lepszy niż ja i otworzył swój własny przytułek. I to nie byle jaki. Godzinami przez telefon chwalił się swoimi literowcami. Lecz gdy przyjechał do mnie po wręczeniu mi teczki z osiągnięciami jego pupili zaczął opowiadać o wnuczce swojej. Nie interesowała mnie za bardzo sprawa małej dziewczyny która nie była geniuszem. Ale słuchałem cierpliwie jak kultura nakazywała uśmiechając się do mojego przyjaciela.

Od ośmiu lat się z nim nie widziałem i miałem nadzieję że odnowię z nim zerwane więzy znajomości.

Pewnego dnia, dokładnie 5 sierpnia przedzwonił do niego jego zastępca. Dziwną rolę mieli bowiem Watari podawał się za opiekuna, a na piśmie dyrektorem był ktoś inny. Jednak nie mieszałem się w sprawy jego przytułku. Czyściłem wtedy akurat kolekcję medali na półce kiedy mój gość wszedł do pokoju, blady tak jak gdyby zobaczył samą Miłościwie nam Panującą, i pognał do pokoju który mu pokazałem by w nim nocował. Nie dbając o krawat czy nawet o buty wyszedł z mojego domu do wcześniej przygotowanej taksówki rzucając tylko coś w drzwiach że musi rozwiązać kilka spraw u siebie. Tego samego dnia wieczorem przedzwonił do mnie że jest już u siebie i prosi mnie o przyjazd do sierocińca. Po długim namawianiu mnie Watariemu udało się namówić staruszka takiego jak ja aby ten złożył odwiedziny w domu. 6 sierpnia przyjechałem pod budynek Wammys House. Był taki jaki na zdjęciach. Jednak żadne dziecko nie bawiło się na zielonej trawie, może dlatego że słońce niedawno wzeszło? Poprawiłem kapelusz i wziąłem w ręce podręczny bagaż. Poprawiając jedną ręką mankiety tak by nie wyglądać nadmiernie niechlujnie zapukałem w drewniane drzwi kołatką. Drzwi natychmiast otworzyła mi kobieta niższa i pełnej piersi. Od stóp do głowę miała czarny strój. Patrzyła na mnie zielonymi oczami najpierw złośliwie potem wściekle tak jak pies który zaraz ma się rzucić na ofiarę. Bałem się ze mnie pogryzie! Uśmiechnąłem się jednak przyjaźnie i ukłoniłem jak przystało

-Jestem przyjacielem Watariego - Wyjaśniłem - Czy…

Nie dokończyłem. Kobieta otworzyła szerzej drzwi i od razu zobaczyłem biały fartuszek zawiązany na udzie. Czyli do była ta pokojówka z temperamentem wilczycy dumą orła i charakterem niań kującej murzyńskiej matki? Prawie się wyszczerzyłem w uśmiechu kiedy zobaczyłem jak Watari rozpościera dłonie by mnie objąć. Kilka razy klepnęliśmy się po plecach i przyjaciel zapraszającym gestem wpuścił mnie do domu.

-Dziękuje że przyjechałeś - Odparł mężczyzna nieco smutno prowadząc mnie wąskim korytarzem przed siebie. Wszystko było czyste a powietrze pachniało kwiatami. Na podłodze nawet leżały płatki. Jeden z pokoi które mijałem miał pod sobą wycieraczkę zrobioną z chryzantem.. Zdziwiłem się lekko

-Żaden problem. Powiedz dlaczego wyjechałeś tak wcześnie?- Zacząłem wzrok przenosząc na jego plecy

-Jedna z moich podopiecznych dostała ataku, ataku serca, pogotowie nie nadjeżdżało i spanikowana pokojówka zadzwoniła po mnie - Odparł, bez uczuć, emocji, tak jak gdyby przed chwilą je wszystkie wyrzucił przez okno. Ale to nie możliwe! Coś co mówi, ma dwie ręce i dwie nogi oraz serce, a nawet lata i pływa. Ma uczucia. Zmarszczyłem brwi i westchnąłem. Pociągnąłem nosem.

-I co z nią? - Rzuciłem odwracając się i patrząc na oddalający się ode mnie bukiet.

-Dziś jej pogrzeb - Odparł Watari zatrzymując się przy innych drzwiach pod którymi leżała czarnowłosa dziewczyna. Przebrana była w czarne spodenki zaczynające się od kolan, czarne skarpetki i czarne półbuty. Czarny sweter z białym kołnierzem do którego przyczepiona była czarna wstążka. Czoło opierała o zamknięte wrota tak, że nie widziałem jej twarzy. Dłonie, małe, dziecięce miała uniesione nad głową i ułożone w taki sposób jak gdyby chciała wbić paznokietki w przeszkodę. Po chwili byłem zaskoczony gdy moja dedukcja okazała się słuszną. Dziewczęce dłonie do góry i na dół przesuwały się po powierzchni podczas gdy ona podniosła głowę wysoko by na nas popatrzeć. Na chwile przeniosła wzrok fioletowych oczu na mnie, potem na dziadka. Objęła go mocno i zaczęła płakać. Mówiąc że nie odpowiada. Zdziwiony przeniosłem wzrok na Pana Wammy ten tylko pokiwał głową w geście, że wyjaśni mi potem. Odepchnął dziewczynkę od siebie delikatniej wcześniej gładząc ją po głowie.

W sekretariacie u niego zasiadłem już przebrany najedzony i umyty. Dzieci wszystkie były ciche, nawet się nie śmiały. Zdziwiony przeglądałem zebrane tutaj papiery o dzieciakach. Były takie, jak gdyby one były normalnymi ludźmi a nie przyszłością całego narodu, a może nawet i świata? Co mnie zaskoczyło. Większość miało w rodzicach biologicznych wpisane trzy znaki. Kreskę pionową, ukośną i coś co przypominało spłaszczone C. Lecz niektórzy mieli po prostu wpisanych. Dzieci przychodziły do Wammys w różnym wieku, niektóre siedziały tutaj od noworodka a inne zasmakowały trochę w życiu na ulicy. O jak na przykład ten B. Miał szczęście!

Jako niemowlęta został rozdzielony z bratem przez to że ojciec i matka się rozwiedli. Wkrótce ona umarła w wypadku samochodowym zostawiając dwu letniego chłopca samego, a on w rok po jej śmierci zostawił swojego syna pod progiem sierocińca by potem strzelić sobie w głowę na moście w Wintchester. B i L znaleźli się znowu, na pewno są przyjaciółmi. Teraz bardziej ciekawa wydawała mi się ta dziewczyna. Wyglądała jak chora psychicznie albo co najmniej obłąkana… Uśmiechnąłem się do siebie. To byłoby wykluczone. Nie mogła byś obłąkana. Śmierć jej przyjaciółki to nie powód do rozpaczy aż tak wielkiej. Albo i może. Popatrzyłem na zegarek. Pogrzeb już trwał. Westchnąłem i poszedłem na cmentarz. Z tego co wyczytałem V jest kolejną osobą chowaną tutaj.

-On..tam…jest - Usłyszałem za sobą szept dziewczyny. Odwróciłem się i spojrzałem pod siebie. Ta sama czarna co spod drzwi stała przy Watarim, a więc to ta jego wnuczka. Watari odwrócił się do mnie plecami a potem zmusił ją siłą by uczyniła to samo…

Kto? Co? Jak? Natychmiast odszedłem od zasypywanego grobu i podszedłem do przyjaciela patrząc na dziewczynkę zaniepokojony. Była blada, cała blada… Oczy małe, przerażone. Popatrzyłem na Watariego pytająco. Kiwnął głową i puścił małą Kiki. Natychmiast kucając przed nią położyłem ciepłą dłoń na jej ramieniu a drugą łapiąc jej małą brodę by nie odwracała ode mnie wzroku.

-Hej… Co się dzieje? - Zacząłem powoli i ostrożnie. Dziewczynka pociągnęła nosem i jedyne co zrobiła to zaczeła płakać, wybuchnęła płaczem rzucając mi się na szyję. Moje nieszczęście tylko takie, że dzieci nie mają pojęcia o swojej sile, a ja czułem się raczej jak gdyby mi zawiązywała stryczek niż przytulała ze strachu. Jednak objąłem ją i podniosłem. Chude nogi dyndały i powiewały w powietrzu. Dopiero kiedy doniosłem ją pod sierociniec mała się odezwała, nie, ona szeptała, zimno i pusto, choć tyle w tym było smutku, a nawet łza prośby

- Ufałam.. Ufałam mu… Mojemu przyjacielowi.. Teraz on ją zabił… I będzie zabijał więcej.. I… On… Tam… był… Widziałam go… Chował się za krzyżem - Teraz to zrozumiałem że nie mówiła do mnie, tylko do drugiego chłopca idącego za nami. Młodzieniec starszy od niej, o nie wiele więcej ale wysoki. Miał nieuczesane czarne włosy i trzymał paznokieć od lewego kciuka w ustach. Zmarszczyłem brwi i odstawiłem ją na ziemię. Nie odwróciła się by na mnie popatrzeć. Podziękować. Złapała tylko go za dłoń. Kojarzyłem jego opis. To musiał być ten cały L.

-Wat! - Krzyknąłem w końcu do oddalającego się przyjaciela. Był już w pomieszczeniu. Na miłość Boską. Co się tutaj dzieje!!??. Dziewczyna traci zmysły. Wszyscy są tacy… Jak gdyby chcieli powiedzieć ci, idź stąd. Nie chcemy tutaj nowych! To nie była rodzinna atmosfera, a Watari nie wychowywał ludzi tylko maszyny! Bez uczucia! Kosztem swojej własnej wnuczki!

Rzuciłem się by wbiec do jego pokoju. Nie przejmowałem się butami i kapeluszem. Po prostu wpadłem do środka. Tak. Wygarnąłem mu wszystko. I wyszedłem. Ot tak po prostu wyszedłem. Na podwórku siedział tylko jeden chłopak. Ten sam z którym szła Kiki.

-L! - Warknąłem na niego, a kiedy tylko znalazłem się przy nim. Zobaczyłem że ma zakrwawioną dłoń. Od własnej krwi, zaciął się gdzieś jednak jego twarz nie wyrażała bólu. Czyżby ten … czymś ich szprycował? -Idziemy do szpitala - Odezwałem się biorąc chłopca na ręce.

-B- Szepnął

-Co? - Zdziwiłem się idąc przed siebie

-Nazywam się… B… - Powtórzył głośniej i zaczął się wyrywać - Słuchaj… Bo powiem tylko raz.. Żaden szpital… Zginie jeszcze czworo.. Tak musi być.. - Mówił z nienawiścią zarówno w głosie jak i w oczach. Słysząc ten głos, zrozumiałem, że on lubi ranić ludzi…

-Ty zabiłeś tamtą? - Zapytałem zdziwiony

-Tłumacz to sobie jak chcesz - Wsadził ręce do kieszeni lekko krzywiąc się jak rana dotknęła wnętrza spodni.

-A ty jak to robisz? - Zapytałem prostując się

-Tłumaczę to jednym stwierdzeniem”Tak musi być, przeznaczenie” - Po tych słowach zaczął biec przed siebie a ja zrozumiałem że nie wytrzymam tutaj ani chwili dłużej. W ogóle po co mnie on tutaj zaprowadzał? Gdybym miał być opiekunem w takim miejscu jak to chyba umarłbym z nerwów! Ale nie, moje rzeczy zostały w środku. Musiałem po nie wrócić. Idąc tym samym korytarzem myślałem na spokojniej o tym co się tutaj dzieje, co ja tutaj robie. Horror. Życie tutaj musi być horrorem też dla nich. Okiem rzuciłem na dywanik z uwiędłych już kwiatów… Potem minąłem tamte drzwi przy których rano była Kiki. Następne były moje a zaraz obok Watariego.. Spakowawszy się postanowiłem się pożegnać. Wziąłem więc walizkę i bez pukania uchyliłem drzwi od sypialni Watariego. Na parapecie paliła się jedna świeca. Po jednej ścianie miał regał z książkami. Po drugiej zaś łóżko. Przy oknie patrząc się na płomień, na bujanym krzesełku siedział starzec. Mój przyjaciel. Smutne niebieskie oczy wpatrywał w taniec ognia jednocześnie tuląc do piersi swoją wnuczkę która to spała. Spała spokojnie, spała. Z zamkniętych ust Pana Wammy wydobywały się ciche pomruki, ale widać było że chce jej śpiewać, Bliżej nieokreślony utwór wydobywał się z jego ust, po policzku pokrytym zmarszczkami poleciała łza. Nie pożegnałem się w końcu. Stałem tak i patrzyłem się na ten obraz. Opuszczając to miasto, zimne, smutne i spokojne cieszyłem się że mogę odpocząć. Czułem się tam jak w horrorze. Trzecie dziecko które mu umarło. Teraz wiem dlaczego mnie zaprosił. Abym zrozumiał wreszcie. Że to ja, z nas dwóch, mam szczęście. Pokazał mi swoje życie, swoje łzy, swój smutek. Kiki traci zmysły. On to wie. B stracił zmysły, on to wie. L coś knuje, on to wie. Ale, jest bezsilny. Pozostaje mu jedynie czekać. Jego największym wrogiem jest on sam. Biedny Watari, biedny starzec, biedny przyjaciel oraz, biedny ja. Kończę na dzisiaj sprawozdanie z pobytu w Wammy’s House. Kończę po późno już. Będę Modlił się do Boga aby ten przytułek odnalazł kiedyś szczęście i spokój.

Amen.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.