Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Wammy's House

Urodziny Purpurowej

Autor:Yumi Mizuno
Korekta:Dida
Serie:Death Note
Gatunki:Akcja, Dramat, Kryminał, Mroczne, Obyczajowy
Uwagi:Przemoc, Erotyka, Wulgaryzmy
Dodany:2010-06-13 08:00:08
Aktualizowany:2011-01-06 11:56:08


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

- Lato, słońce, wiatr, drzewa. Istnieje 70% prawdopodobieństwa, iż będziemy zaraz grać w piłkę. Znowu. Nienawidzę sportów. Ogólnie gier zespołowych. Swoją drogą, oglądałaś wiadomości? Ten morderca jest na 58% mężczyzną i jestem niemal pewny że... - mówił L, patrząc na mnie swoimi czarnymi oczami. Właśnie siedzieliśmy na ławce. On z batonikiem w dłoni, a ja z małą lalką, udającą niemowlę na rękach. Cień otulał nasze ciała, podczas gdy inni bawili się dookoła nas.

Cała rezydencja stworzona była dla takich jak my. Poza licznymi pokojami, pozornie stworzonymi do zabaw, tak naprawdę kształcącymi mózgi niezwykłych mieszkańców, mieliśmy jeden basen, pole do biegania, plac zabaw. Wielki hotel dla maluchów. Raj na ziemi.

Żadne z nas nie chodziło do szkoły, nawet do przedszkola. No, może po za mną, nie byłam taka jak oni i wszyscy o tym wiedzieli. Mimo to opiekowali się mną i wręcz starali się zatrzeć różnice między nami.

Jako jedyne dziecko miałam zacząć chodzić od tego roku do przedszkola, dziadkowi nie udało się czegoś tam załatwić i musiałam iść. Lecz na razie były wakacje.

- Fiołek, słuchasz mnie? - Moje rozmyślania przerwał L. Patrzył się na mnie, teraz odwrócony był nie tylko twarzą, a całym ciałem, tak dziwna pozycja nie sprawiała mu trudności, choć siedział w kucki kolana mając pod brodą, i te gołe stopy.

- T... tak - wyjąkałam i wzrok swój skierowałam na lalkę. Nic przed nim nie dało się ukryć. Wzruszył ramionami i powrócił do swojego monologu o możliwości ukrywania się przestępców z ostatniego wydania wiadomości gdzieś w porcie. Nie wiedziałam skąd to wie, a kiedy pytałam się o to, wyjawiał mi poszlaki jakie policja przeoczyła, czy uznała za mniej ważne, setki argumentów, słów i tez, których mój dziecięcy umysł nie był w stanie pojąć. Kiedy skończył i począł jeść batonika, podbiegła do nas S.

Zadowolona i rozpromieniona mistrzyni systemów alarmowych i wszelakich innych zabezpieczeń. Choć była mała, już potrafiła tak oszukać kamery i czujniki ruchu, że nikt nie odgadywał, kto w nocy zakradał się do lodówki, wypijając całe mleko. Nikt oczywiście poza nami. Za informacje od L’a i moje wiadomości odnośnie momentu, gdy dziadek chodzi spać, dzieliła się z nami swoim łupem.

- Wiecie jaki dzisiaj dzień? - zapytała zadowolona, uśmiechając się od ucha do ucha.

Pokręciłam przecząco głową z zainteresowaniem patrząc na dziewczynę.

- W kalendarzu jest napisane, że to piątek, ale ty z pewnością zaraz przybliżysz nam, o co chodzi - stwierdził L, pokazując na nią palcem umazanym w czekoladzie, zresztą nie tylko dłonie miał w lepkiej mazi, ale też całą twarz.

- To też - przyznała mu rację i zaraz szybko złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła. Siłą faktu wstałam, a lalka upadła na ziemię. Wszyscy co byli w promieniu kilku metrów od nas popatrzyli się na nią.

„Mama” - jedno słowo, które mówiło wszystko.

Nagle nastała cisza, wszyscy byliśmy sierotami, wszyscy mieliśmy przybranego ojca - Watariego i każde z nas miało dwadzieścia pięć sztuk rodzeństwa. Najstarsi, A, Y, Z i X oraz dziwna V byli naszymi opiekunami. Szybko do nas podbiegł X, wysoki, zadowolony i uśmiechnięty. Geniusz jak chodzi o historię. Pomimo swojego wieku - ośmiu lat mógł wykładać co najmniej w liceum. Podniósł lalkę i oddał mi ją. Znacząco popatrzył na L, który to zszedł z ławki i począł wycierać twarz w białe rękawy swetra. Może nie byłam tak inteligentna jak oni wszyscy, ale miałam intuicje. Niech mnie bogowie chronią, oni coś ukrywają!

- Chodź kochanie - powiedziała sympatycznie S i pociągnęła mnie za sobą. Jej czerwone włosy delikatnie opadały mi na twarz, zasłaniając pole widzenia.

Ciągnęła mnie jakiś czas, nie podobał mi się ciągły obraz jej pleców lecz cóż mogłam powiedzieć?

Kiedy w końcu odsłoniła mi oczy, ukazał się przede mną wielki stół, okryty śnieżnobiałym obrusem, zastawiony przeróżnymi daniami. Kilka kroków dalej stała góra prezentów. Jak mniemałam wszystkie były dla mnie. Zaskoczyło mnie bowiem moja nowa rodzina pamiętała, choć byłam u nich niespełna rok. Wszyscy wiedzieli, że mam urodziny.

Dziadek ubrany w smoking, przystojnie wyglądał i nie jak na swoje lata. Pozostałe rodzeństwo poubierane było normalnie. Może nieco czyściej niż zwykle.

Wzrokiem powędrowałam po twarzach zebranych i zorientowałam się, że brak trzech osób. Pierwszą z nich był pan Zero. Nie było go z nami, stał w oknie swojego gabinetu wraz z pokojówką Amy, oboje mieli kieliszek szampana i upijali właśnie z niego kilka łyków.

Brakowało mi jeszcze B - brata bliźniaka L. Zawsze odizolowywał się od nas, w końcu my zaczęliśmy odizolowywać się od niego. Mimo wszystko ja ciągle starałam się utrzymywać z nim kontakt.

Ostrożnie podeszłam do stołu. Zaparło mi dech w piersiach, wszyscy tak bardzo się starali bym czuła się wśród nich dobrze. Tak, to raj na ziemi, a oni są moimi bogami.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.