Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Wammy's House

Przedszkole

Autor:Yumi Mizuno
Korekta:Dida
Serie:Death Note
Gatunki:Akcja, Dramat, Kryminał, Mroczne, Obyczajowy
Uwagi:Przemoc, Erotyka, Wulgaryzmy
Dodany:2010-06-27 08:01:03
Aktualizowany:2010-12-18 13:04:03


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Plac zabaw, dookoła wszystkie dzieci, te znane i te mniej, bawią się radośnie, tylko ja, sama, stoję, patrzę, czekam, na co? Nie wiem. Zerkam na swoje dłonie, są wielkie, ja jestem wielka, dorosła.

- Yatenshi! - Ktoś mnie woła, po nazwisku, odwracam się. Starzec, dziadek! Grupka żywych i grupka duchów. Dziadek powoli staje się duchem, chcę biec, ale nie mogę się ruszać z miejsca. Kiedy już go nie ma, jako jedyny żywy pozostał L. Ale i ten powoli staje się duchem. Łapię go za dłoń, uśmiecha się do mnie i proponuje wafelka, podczas kiedy ja płaczę. Łkam rzewnie łzami, połączonymi z krwią. Potem to pulsowanie, mechaniczne, bolące pulsowanie, z każdą chwilą coraz głośniejsze, wyrywa mnie z koszmaru i przywraca światu rzeczywistemu.

Sufit, biały sufit zobaczyłam, dźwięk budzika był straszny. Podniosłam się, wakacje dobiegły końca, a mnie czekał pierwszy dzień w przedszkolu. Budzik był w kształcie czarnego kota, któremu oczy chodziły na boki w rytm sekund, na czarnym brzuszku miał cyfry świadczące o godzinie. Ziewnęłam i pacnęłam go w głowę, by się zamknął.

Jak na zawołanie, pomimo wczesnej pory, Amy stała już w drzwiach. Tym razem jeszcze w piżamie, a poczochrane blond włosy odstawały jej na wszystkie strony.

- No, no, no, kogo my tu mamy. Mama nasza będzie chodziła do szkoły - zachichotała radośnie i podeszła do mnie. Nim zdążyłam coś odpowiedzieć, ta już rozbierała mnie z koszulki i spodenek w których spałam.

- Która godzina? - Przecierałam oczy, kiedy to ona podawała mi mój nowy mundurek.

- 6:15. Masz dziesięć minut na ubranie się, pięć na spakowanie - zaczęła wyliczać. Gdybym ja jeszcze wiedziała ile to jest te dziesięć minut.

Niechętnie zaczęłam zapinać guziki koszulki. Amy mlasnęła kilka razy, z niesmakiem kręcąc głową.

- Fiołek! Robisz to odwrotnie. Czekaj no - mruknęła i zaczęła mnie ubierać. Uśmiechała się, nuciła, teraz mogę śmiało powiedzieć, że czuła się tak, jak gdyby własne dziecko do szkoły posyłała. Jakby na rzeczy nie patrzeć, tak właśnie było.

Wtedy do pokoju wszedł Watari. Zadowolony, dziadek spoglądał na mnie jak zawsze rześki. Nie wiem jak dorośli to robili, że bez znaczenia na porę dnia czy nocy, zawsze byli pełni energii.

Kiedy już byłam ubrana Dziadzio wziął mnie na ręce i przeniósł do wielkiego lustra, stojącego w przedpokoju. Teraz to widziałam dokładnie mój strój. Biała bluzeczka zapinana na guziki w kształcie kwiatków, rękawki i kołnierzyk miały wyhaftowane miniaturki herbu szkolnego. Sukienka niebieska, wygodna i białe skarpetki. Ponownie ziewnęłam i przetarłam oczy, mimowolnie oparłam czoło o klatkę piersiową dziadka. Patrzył się na nas z dumą.

- Jeść - wymamrotałam tylko. On się zaśmiał.

- Już, już księżniczko. Wiesz jaki jestem z ciebie dumny? - powiedział w końcu.

- Zrobiłeś to specjalnie - odezwał się za nim głos B. Chłopak stał w czarnej piżamie, patrząc się na Watariego zza czarnej grzywki. Wcale nie był zadowolony. Obok niego stał L, w buzi trzymał lizaka i wyglądał na bardziej zadowolonego niż jego brat.

- Tak - przyznał się dziadek, w oczach L widziałam błysk, jak gdyby to co mówił było prawdą, B natomiast przygryzł dolną wargę i zacisnął pięść ze złości. Już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale przerwała mu Amy:

- A wy co tutaj małe łobuzy? - Wyskoczyła z pokoju i stanęła w progu, patrząc bacznie na chłopców. - Spać, macie jeszcze godzinę snu! Wiecie ile to jest?

- Sześćdziesiąt minut, każda minuta ma sześćdziesiąt sekund, czyli trzysta dwadzieścia sekund snu - powiedział L, nawet nie patrząc na pokojówkę.

Kobieta prychnęła pod nosem i stanęła miedzy mną i dziadkiem, a bliźniakami. Bez słowa Watari ruszył na dół, do pustej jeszcze jadalni. Po przygotowaniu mi posiłku i drugiego śniadania, ładnie zapakowanego w różowe pudełko w kształcie serca, wsiadł ze mną do auta. Z niesmakiem patrzyłam nie tyle na skórzany plecak, w którym znajdowały się książki z podstawami liczenia czy pisania, co na o pudełeczko właśnie. Jego kolor stanowczo nie spodobał mi się.

W drodze do mojej szkoły dziadek opowiadał jak to on dni nauki spędzał. Co się wtedy robiło i tak dalej. Wspominał też, że był mniej więcej w moim wieku, kiedy to wybuchła jakaś wojna.

Szczerze, nie myślałam za bardzo, w ogóle nie myślałam. Poprzedniej nocy wbrew zakazowi samego pana Zero, S zakradła się do mojego pokoju, rozmawiałyśmy prawie przez całą noc. Tak więc dziadek był zmuszony wnieść mnie do szkoły. Pierwsze kroki skierował do pokoju, w którym byli tylko dorośli, moi nauczyciele. Po przedstawieniu się, jeden pan, ubrany w garnitur zaprowadził nas do mojej sali lekcyjnej.

Ściany jak i meble były zachowane w jasnych, ciepłych kolorach, na ścianach wisiało mnóstwo wycinanek ze słonikami, słońcem, kwiatkami czy serduszkami. Za podłogę robił dywan z autostradą, a dookoła wszędzie walały się zabawki. Przed nami stała wysoka pani, włosy miała kasztanowe, zawiązane z tyłu czarną wstążką, ale kilka niesfornych kosmyków opadało jej na twarz. Ubranie jej w kolorach pastelowych się chowało, dzisiaj, głównie w brązach. Rozdzielała właśnie dwójkę urwisów. Kiedy zorientowała się w naszej obecności, od razu zapomniała o chłopakach i podeszła do nas. Byłam bardzo śpiąca, oczy same mi się kleiły, to też prawie usypiałam na rękach dziadka, nie chciało mi się nawet skupiać nad słowami mojej wychowawczyni, która co nieco podekscytowanie reagowała na uwagi dziadka, zapewniając go, że wszystko będzie dobrze.

Oddał mnie jak jakąś zabawkę, pomachał dłonią i już go nie było, wtedy to słodka aura snu zniknęła i w przerażeniu zorientowałam się, że owa kobieta przyciska mnie mocno do siebie.

- Jestem Emily, będę twoją wychowawczynią - mówiła, uśmiechając się od ucha do ucha. Nie odezwałam się, zabrakło mi słów. Wszystko stało się tak realne. Kolory raziły swoją barwą, szepty i śmiechy zdawały się hałasem wielkim, i jeszcze to uczucie. Choć było nas tyle, nie wiem, wiele, to jednak czułam się niczym wysepka bezludna na oceanie. Nie słuchałam już monologu pani, zlewał się z krzykami dzieci. Odwróciłam twarz, niepewnie śledząc ich wzrokiem.

W każdej z pulchnych różowych twarzyczek wiedziałam coś, co mi się nie podobało. Moja rodzina może nie zawsze czysta, to jednak żadne z nich nie było obślinione, śmierdzące, z kipami na wierzchu. Okropność. Przerażona wtuliłam twarz w pierś nauczycielki, cała dygocząc ze strachu. Jedyne o czym marzyłam to powrót do domu.

- Co się trzęsiesz Kiki? - zapytała się mnie kobieta.

- Dziadzio - szepnęłam tylko.

- Przyjdzie tutaj za sześć godzin - poinformowała mnie uprzejmie i delikatnie odłożyła na ziemię.

- Ile to jest? - powiedziałam, tuląc teraz do siebie skórzany plecak nie podnosząc głowy.

- No cóż. - Widać było, iż główkuje jak mi to wytłumaczyć, po chwili jednak poddała się i zaprowadziła do grupy moich rówieśników. Trzech chłopców bawiło się w policjantów i złodziei, podczas gdy dwie dziewczynki, ubrane tak samo jak ja robiły dom dla lalek, dyskutując o tym gdzie ma stać łóżko.

- To jest Kiki, będzie od dzisiaj z nami chodzić do klasy, przywitajcie się - powiedziała nauczycielka, tylko nieliczne ją usłyszały. a jednostki posłuchały, wymuszone „cześć”, wypowiadając.

Resztę dnia spędziłam siedząc na zielonym krzesełku przy oknie, skulona, tuląc do siebie mój tornister. Godziny wydawały mi się wiecznością, w końcu, kiedy słońce miało już zachodzić, a intuicja podpowiadała m,i że za kilka chwil zacznie się wieczorynka, w progu sali pojawił się dziadek. Pierwsze kroki jednak zamiast do mnie, skierował do wychowawczyni. Ostrożnie ześlizgnęłam się ze swojego siedzenia i podbiegłam do dziadka, łapiąc się kurczowo nogawki jego spodni. Jednak ten, zamiast zwrócić na mnie swoją uwagę, ze skupieniem słuchał tego, co mówiła wychowawczyni.

- Uważam, ze jest nieśmiała. - Usłyszałam i podniosłam wzrok. Rozmawiali o mnie tak, jak gdyby mnie w ogóle nie było. - Cały czas siedziała w jednym miejscu, nie podchodząc do żadnego z dzieci. Nie reagowała kiedy inne ją zaczepiały - mówiła dalej nauczycielka.

To jakieś inne mnie zaczepiały? Ona kłamała! Szarpnęłam dłonią Watariego, nie zareagował.

- Postaramy się jej pomóc! Jutro będą zajęcia grupowe - wyjaśniła z ekscytacją w głosie pani Emily.

- Dziękuję pani bardzo - powiedział w końcu dziadek. Ukłonił się i wyszedł z sali. Biegłam za nim, dopiero w aucie się odezwał, kiedy już miałam zapięte pasy. Patrzyłam się wtedy na niego pytająco, kiedy po policzkach ciekły mu łzy.

- Dziad...ku? - zaczęłam powoli, płakał przeze mnie? Przecież byłam grzeczna, nic nie zrobiłam złego. Po chwili jednak zaczął się śmiać. Smutek w moich oczach dał miejsce zdziwieniu.

- Wszystko dobrze Purpurowa. Cieszę się, że mam ciebie z powrotem - wycedził w końcu i nim zdarzyłam zareagować już byłam w jego objęciach. Tulił mnie mocno do piersi. Słyszałam jak bije mu serce, szybko. Z tego wszystkiego i mi łzy z oczu popłynęły lecz dałam mówić dziadkowi. - Wiem jaka jesteś. Niestety gdzie indziej nie ma miejsc, by ciebie posłać. Będziesz musiała wytrzymać tam jakiś czas. Potem poszukamy dla ciebie innego miejsca - wyjaśnił mi, wyprostowując się.

- Nie - krzyknęłam szybko, z trudnością powstrzymując łzy.

- Podoba ci się tam? - zapytał z nadzieją w głosie.

- Nie, ale to nie znaczy, że mam mieć łatwiej! - Zbuntowałam się i zacisnęłam pięści. - P zawsze powtarza, że trudności są po to by z nimi walczyć, natomiast V uważa, że jak źle jest teraz, to potem będzie nam łatwiej iść, jak jest źle! - Tymi słowami przekonałam dziadka. Uśmiechnął się lekko, przytaknął. Oboje nie lubiliśmy mówić za wiele, to też bez zatrzymywania się ruszyliśmy do domu.

Już w bramie czekała na mnie cała rodzina. Nawet pan Zero, Amy oraz B. Gdy tylko wysiadłam, szybko znalazłam się w objęciach S, która to wręcz krzyczała z radości. N od razu zaczął dobierać się do mojego plecaka w poszukiwaniu pracy domowej z matematyki i mało nie umarł ze śmiechu, widząc na jakim poziomie się uczę i co sprawia mi trudność. Oburzona wyrwałam mu z rąk zeszyt ćwiczeń.

Po wieczorynce i kolacji poszłam do pokoju. Jutro powtórka z rozrywki. Starałam się usnąć, ale nie udawało mi się to.

Puk, puk, puk. Rozległo się po mojej jaźni. Ponownie kilka puknięć i zgrzyt otwieranych nienaoliwionych zawiasów. Potwór! Na pewno jakiś potwór! Przerażona schowałam głowę pod kołdrą.

- Fiołek - szepnął do mnie znajomy głos. Kiedy ktoś zerwał mi nakrycie głowy szybko zobaczyłam trzy postacie. L, S i B siedzieli na moim łóżku. Zadowolona dziewczyna wpatrywała się we mnie.

- Fiołek, powiedz mi jedną rzecz - zaczęła powoli. - Możemy przespać się z tobą? - Bezpośrednia była. Przytaknęłam.

Kilka chwil i już wszyscy byliśmy w łóżku. Po obu stronach miałam bliźnięta, a za L leżała S.

Teraz usnęłam. Lecz długo sen mój nie trwał bowiem ciszę przerwał B. Przyglądał się drzwiom wyjściowym. Gdy i mnie obudził, nieco zaspana zauważyłam, że ktoś po korytarzu chodzi, szybko. Kilka osób. Przerażona popatrzyłam na chłopców, którzy to siedzieli w milczeniu niczym dwa posągi. Jedna z nieznanych nam osób zatrzymała się przed moimi drzwiami, pociągnęła za klamkę i gdy tylko pchnęła drzwi poduszki powędrowały w jej kierunku.

- Dzieciaki! - krzyknął rozzłoszczony pan Zero. Otrzepując się z piór policzył nas, zanotował i kazał zostać w tym pokoju. Kiedy L zapytał dlaczego, zdradził nam tylko tyle, że M zachorował i został przeniesiony do izolatki w obawie o rozprzestrzenienie się dziwnej choroby.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.