Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Wammy's House

Krwawa manga

Autor:Yumi Mizuno
Korekta:Dida
Serie:Death Note
Gatunki:Akcja, Dramat, Kryminał, Mroczne, Obyczajowy
Uwagi:Przemoc, Erotyka, Wulgaryzmy
Dodany:2010-10-30 11:14:36
Aktualizowany:2010-12-21 22:27:36


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Uwielbiam święta, to najlepszy okres w roku, kiedy cała rodzina spotyka się w jednym miejscu i spożywa przygotowane wcześniej przez Amy potrawy.

Choć na to nie wyglądam, uwielbiam też towarzystwo innych ludzi. Pozornie jako jedyny, zawsze najdalej, zawsze sam, choć w odosobnieniu moim wiem, że sam nie jestem. Dziwną mam filozofię życiową, wiem, heh. Głuptas ze mnie, lepiej wezmę się za pracę.

No tak, kim jestem? Inżynierem, właśnie poprawiam projekt pewnej budowli dla P. A moja litera? Tak, N. Jestem N. Osiemnasta litera alfabetu łacińskiego. Moje prawdziwe imię? Szczerze? Nie martwię się o nie, choć ja nie pamiętam, to z pewnością Zero gdzieś ma to zanotowane albo Watari. Nieważne. Tak, skoro to ma jeden metr, to by nic się nie zawaliło, tamta podpora musi mieć... siedemdziesiąt sześć centymetrów.

- N! - Cóż to, kto mnie woła. Dziewczęcy głos. Hm, to musi być. Tak, nie myliłem się. Właśnie wbiegła niebieskowłosa dziewczyna. V. Znowu coś do mnie ma? - Słuchaj, możesz mi pomóc - odezwała się, zaglądając do mojego pokoju. Ją jedyną nie przerażał bałagan w nim panujący oraz zapiski na ścianach. Nie moja wina, że czasem brakowało mi już kartek i musiałem zapisywać ważne obliczenia na ścianach czy meblach. Przeskoczywszy kilka śrubokrętów, linijkę i cyrkiel, podeszła do mnie i kucnęła. Lekko głowę przechyliwszy w bok ze swoją kamienną twarzą mówiła dalej: - Ty, zejdziesz na dół. Amy właśnie piecze, Zero coś kupuje przed internet, wszyscy coś robią, tylko nie ty - prychnęła, przytykając mi zimny palec do nosa. Chyba przed chwilą była na podwórku, bowiem jeszcze miała rumiane policzki.

- I jak mniemam, oddelegowali ciebie byś mnie z pokoju wyciągnęła? - Uniosłem brew w udawanym zdziwieniu. Wszystko było oczywiste, pytanie zbędne, ktoś kto obserwował nas z boku, mógłby pomyśleć, że jestem takim typem człowieka, co stroni od obowiązków czy zabaw grupowych. Tak jednak nie jest, pragnę ich z całego serca, ale sam, nie mam odwagi dołączyć się do reszty.

- A no i owszem. - Wywróciła oczami i złapała mnie za rękę. Mimowolnie wypadł z niej trzymany przeze mnie wcześniej ołówek.

Nie popatrzyła na to jednak, choć ja wyciągałem w jego kierunku drugą dłoń, by go podnieść, z oporami czy też nie, wyciągnęła mnie w końcu z pokoju i poszliśmy razem, to znaczy ja byłem ciągnięty a ona ciągnęła.

Moim oczom ukazało się największe pomieszczenie w całym sierocińcu. Szklarnia, która znajdowała się za głównym budynkiem, miast szkieł przeźroczystych miała witraże. Kolorowe mozaiki i ogrodzenie z krzyżami dawały wrażenie kościoła, a nie sierocińca. Takie jednak było zamierzenie pana Zero, co by nikt nie uważał nas za bezbożników. Pomimo naszej wiedzy i odseparowania nas od świata, wiedzieliśmy, że musi być coś na górze, choć to co każdego dnia wiedzieliśmy, to czego się nauczyliśmy, świadczyło przeciw tej dziecięcej wierze.

- N! Słuchaj, pomożesz mi ubierać choinkę! - Usłyszałem z tłumi zadowolony głos małej Kiki. W zasadzie to różnica między nami wynosiła zaledwie cztery lata, lecz zawsze mogłam nazwać ją małym kociakiem.

- Jasne - burknąłem, wsadzając ręce w kieszenie.

Potem wszystko się zaczęło, dziesiąte moje święta znowu spędzić mi przyjdzie z nimi, ale nie na pokaz byłem cichy. Niedługo zbliżał się okres kiedy miała urodziny I, a cóż ta dziewczyna co serce i duszę światu mitycznemu i dziwnemu oddała, mogła chcieć? Nie wypadało nic nie dać jej na urodziny, to tez postanowiłem zapytać się jej wprost. Akurat miałem ku temu okazję, siedziała właśnie pod choinką.

A co do tej. Ta była wielka i zielona, żywa w wielkiej glinianej donicy stała dumnie, pokazując swoją potęgę przed nami. Aż strach łapał, że przyjdzie nam, dzieciom, ubierać takiego kolosa.

Nim się obejrzałem, moje nogi same poniosły mnie do I. Dziewczyna poprawiła okulary i popatrzyła na mnie, nie odzywając się nawet na chwilę.

- Cześć I - powiedziałem, spokojnie.

- Cześć N - odpowiedziała równie monotonnie co ja.

Nie mieliśmy wspólnego języka, jej fantazja i moje racjonalne podejście od życia z gruntu skazane było na niepowodzenie i sprzeczki w najmniejszym szczególe. Nie wypierała się jednak wyjątkowego antytalentu odnośnie tego, w czym to ja byłem dobry, a ja nie krytykowałem jej pisaniny, która dla mnie była nie do pojęcia, bo ileż można spędzać czasu w świecie elfów i krasnoludów?

- Co chcesz... - Nie dokończyłem, przerwała mi.

- Mangę.

- Jaką?

- Nie wiem. Pomyśl. Byleby była krwawa - powiedziała spokojnie i podała mi zieloną bombkę.

Krwawa manga, co? Trzeba będzie iść na miasto.

Księgarnia, za księgarnią. W żadnej nie wiedzą co to manga, albo jak to się je. Raz nawet sprzedawczyni zapytała się mnie czy przypadkiem nie kultywuję czarnej magi, bo od tego ma książki, ale o mangach nie słyszała. Cóż to za świat? Nie wiem.

Po długiej i mozolnej wędrówce poczęło robić mi się zimno. Mocniej więc do siebie przytuliłem mój szalik i kątem oka dostrzegłem ziemię obiecaną. Na półce wystawowej widniała manga, szybko wszedłem do tego sklepu, jakie szczęście! Cały regał pełen mang. Fundamenty są, teraz wznosić trzeba parter. Zacząwszy od najniższej półki, szukałem takiej mangi w której będzie mnóstwo krwi.

A co to? Całująca się para mężczyzn? Z przerażeniem w oczach odstawiłem ten tom na bok. Nie, tego było za dużo. Następna, może by się jej spodobała. Albo i nie, patrząc na słodycz, która płynęła z tego tomu aż nie dobrze mi się zrobiło. Następna. O, tutaj trochę jest krwi, kilka stron dalej, dobrze, nie trochę, aż cieknie purpurowa ciecz. Dobrze. No to kupujemy tę.

Oczywiście z kupnem miałem trochę problemu, kto dziesięciolatkowi sprzeda tak drastyczną mangę? Udało się jednak po kilku telefonach do Watariego.

Byłem już przy sierocińcu, wystarczyło przejść przez jezdnię. Na podwórku zobaczyłem bawiące się moje rodzeństwo, grupka lepiła bałwana, inni zaś rzucali w siebie śnieżkami. Popatrzyłem w lewo, potem w prawo i znowu w lewo. Nikogo. Zadowolony z tobołkiem w ręce pobiegłem przed siebie, niestety ziemia była śliska i wywinąłem orła. Natychmiast rodzeństwo zza czarnych krat patrzyło na mnie, jedni się śmiali, inni milczeli. Mimowolnie sam też zacząłem się śmiać. Starając się podnieść, widziałem już pierwszych literowców przechodzących przez płot wysoki by mi pomóc. Zdaje się to był A i R.

Pisk z prawej strony, przerażenie na twarzy Watariego, krzyk dziewczyn, kiedy popatrzyłem by się zorientować, za jasno by stwierdzić co to było, potem już tylko ciemność.

Trzy dni potem

Ponownie wszyscy wychowankowie Watariego i Zero szlochali, rzucając kwiaty do grobu chłopca. Największe poczucie żalu miała I, bo to ona postawiła wymaganie mangi na urodziny, potem V. Ta znowu obwiniała się, że kazała mu wyjść z pokoju.

Kolejnego dnia w miejskich nekrologach widniało takie ogłoszenie:

„Dnia 10 grudnia 1988 roku zginął dziesięcioletni chłopiec imieniem Juzeppe Serrio - sierota z sierocińca Wammys Hause.”

Nic więcej, nic mniej.

Rozwścieczony Zero rzucił gazetą o ziemię. Łzy same nabiegały mu pod powieki, tegoroczne święta nie będą radosne.

- Uspokój się, złapią tego pirata drogowego - powiedział Watari, podnosząc gazetę z ziemi.

- Tak, czarne porsche odjechało tak samo jak przejechało chłopca! Trzeba go było łopatami z ziemi ściągać! - warknął mężczyzna, opadając na fotel. Czuł bezradność i nieopisaną wściekłość do świata.

Nienaoliwione zawiasy drewnianych drzwi do gabinetu zaskrzypiały, a w progu stał L. Patrzył na mężczyzn z powagą i wściekłością w czarnych oczach.

- Nie pirat drogowy. To nie przypadek. Nie mam dowodów. Ale to nie przypadek. Ktoś stara się nas wszystkich zabić - powiedział poważnie, pozostawiając mężczyzn w osłupieniu.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.