Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Mój Pierwszy Gej

Część dwudziesta: Czarek’s Part 4. „Przechodzę na wegetarianizm!”

Autor:Ariel-chan
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Komedia, Obyczajowy, Romans
Uwagi:Yaoi/Shounen-Ai
Dodany:2010-10-12 15:12:54
Aktualizowany:2010-10-12 15:12:54


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Nie kopiować, nie rozpowszechniać bez wiedzy i zgody autorki ;3


Część dwudziesta: Czarek’s Part 4.

„Przechodzę na wegetarianizm!”


Bajkopisarz, też mi! A kto tu ma takie pomysły, jak z pisaniem bajki „tylko dla dorosłych”, co? No chyba nie ja!

Ty, kochany, lepiej byś mi powiedział, od kogo dostałeś anonimowego SMSa w urodziny!

Tak mnie to gryzło, że aż musiałem pobawić się w szpiegowanie mojego chłopaka… Zacząłem od najprostszego sposobu i przejrzałem jego archiwum na GG. Traf chciał, że akurat ta wariatka napisała… To musiałem się jakoś bronić, nie?

Ale, żeby nie było! Ja wcale nie jestem zazdrosny, czy coś… W ogóle. Nie mam o co.

Nie mam, więc nie jestem.


***


Wczoraj odwiedził mnie ojciec Marcina. Ze stresu ledwie co udało mi się cokolwiek wyjąkać. Obawiałem się, że usłyszę coś rodem z telenoweli w stylu: „Zostaw mojego syna”, albo nawet… „Zostaw mojego syna, bo jak nie to…”, i tu adekwatne do naszej sytuacji groźby i właściwie… pomyliłem się tylko w metodzie. Nie za pomocą gróźb, a używając podstępu i udając „dobrego” tatusia… ojciec próbuje nas rozdzielić.

Ale to, co proponuje, wcale niczego o nas… to znaczy o mnie i Marcinie nie przesądza i nie jest takie złe, wręcz przeciwnie, mogłoby się to obrócić na naszą korzyść…

Nie mówiąc Marcinowi słowa (moje kochanie i tak uczyło się do egzaminów), nie wiedząc, jaką dać ojcu odpowiedź, zadzwoniłem do Dellci i poprosiłem o spotkanie. Wiem, że można na niej polegać, a potrzebna mi była czyjaś obiektywna opinia. Ona od razu zaczęła panikować, musiałem zapewnić, że nie chodzi o rozstanie się… Bo nie chodzi. Bynajmniej nie o wieczne…

Zgodnie z umową, we wtorek czwartego maja, spotkałem się z dziewczyną na mieście. Wybraliśmy jakąś małą, pustą kawiarenkę. Spojrzałem na zegarek: godzina jedenasta, Marcin właśnie pisał maturę z polskiego. Mocno trzymam kciuki, kochany.

Delianne, tym razem nie z kurwikami w oczach, a lekkim strachem, czekała na moją opowieść. Uzbroiłem się w odwagę i zacząłem mówić w czym rzecz:

- Chodzi o studia Marcina. Jego ojciec kapnął się, dlaczego Marcin zrezygnował z poznańskiego uniwersytetu na rzecz naszego. Wie, że Marcinowi nie chodzi o uczelnię… a o mnie. Wiesz, Marcin musiałby zostawić mnie na rok i zamieszkać w Poznaniu. Ojciec zaproponował, bym przekonał Marcina do zmiany zdania. Jeżeli mi się uda i Marcin pójdzie do Poznania… bo tam jest lepsza uczelnia, zapewniającą lepszą przyszłość i tak dalej… obiecał, że będzie go tam utrzymywał. A jeśli za rok będę chciał do niego dołączyć… mnie również. W sumie uważam, że to dobry pomysł, ale... - spojrzałem, oczekując tym razem ja odpowiedzi. Widziałem po jej minie, iż nie jest zadowolona…

- Czaruś, kochanie, ty sobie zdajesz sprawę, że ojciec Marcina nie jest bezinteresowny? Owszem, może i zależy mu w pewien sposób na przyszłości syna, ale on chce to zrobić, tylko dlatego... bo myśli, że wy się za ten czas rozstaniecie, że Marcin… no nie wiem! Zapomni o tobie, a ty o nim? Bzdura… Zresztą, nie rozumiem jego rozumowania ani trochę, orientacji wam to przecież i tak nie zmieni!

- Wiem… - przyznałem szczerze. - Zdaję sobie z tego sprawę, ale… ja w ogóle nie biorę tego pod uwagę. Nie rozstaniemy się, ja… - zawahałem się, ale dokończyłem: - Będę na niego czekał… i on na mnie, nic się między nami nie zmieni…

- Ach, o to się akurat nie martwię, wiem, że się przez coś takiego nie rozstaniecie, ale… Ten zły człowiek nie ma wcale takich szczerych intencji, chce albo was rozdzielić, albo się was pozbyć, żebyście mu wstydu nie przynosili, a najprawdopodobniej… i jedno i drugie! Nie zgodziłeś się, oczywiście?

- Powiedziałem, że się zastanowię, ale… chyba to zrobię. Marcin zasługuje na wszystko, co najlepsze i nie mogę mu… egoistycznie rujnować szansy na karierę… To… mam go przekonywać… czy nie? - a jednak zapytałem dla pewności.

- Nie, Czaruś, ty nie masz go do niczego namawiać, masz z nim po ludzku o tym porozmawiać. Powiedz mu, dlaczego TY uważasz, że powinien iść do Poznania, jak się zgodzi, gratuluję, jak nie… ja się cieszę, bo tak osobiście… średnio mi się ten pomysł podoba! Nie możecie mnie tutaj zostawić… - och, czyżby się obraziła? Wybacz, ale o tobie to nie pomyślałem nawet przez moment… - To nie jest tragedia? Racja… To jest KATASTROFA, a nie tragedia!

Spuściłem wzrok i tylko potwierdziłem… Znaczy się, to, że powinienem z nim pomówić, nie że byłaby to katastrofa, ponieważ jak dla mnie… To nie jest głupi pomysł. Zwłaszcza, że już już… pewne piękne rzeczy zaczynały mi chodzić po głowie…

Niewiele zdążyliśmy na ten temat porozmawiać, a usłyszałem mój telefon.

- No co, już nie umiesz beze mnie wytrzymać? - tak, to był Marcin, skończył pisać i od razu dzwonił, by się dowiedzieć, gdzie jestem. - Jesteśmy. - poprawiłem go. - Z Dellcią w Dolce Vita… No to cześć. - po rozłączeniu powiedziałem dziewczynie: - Marcin już do nas leci... Ledwie zdążył maturę napisać… - wywróciłem oczami, ona się zaśmiała i spytała, czy kupić mi coś słodkiego… Że co? Czy JA chcę coś słodkiego? Chyba… zapomniałaś z kim rozmawiasz, kobieto!

Ale gdy ujrzałem to „coś” mina mi zrzedła. Przechodzę, kurde, na wegetarianizm!

- Ja TEGO nie zjem... - wskazałem palcem na… różowy jak Doda deser w kształcie… bo ja wiem, świnki chyba. Bezczelna kobieta, różowe cosie będzie mi wciskała do jedzenia, prawie się obraziłem. A ona tylko wzruszyła ramionami i że jak nie chcę, to sama sobie zje… Już chciała mi te lody zabrać, ale spojrzałem na nią jak na intruza i chyba… odruchowo zacisnąłem ręce na tym pucharku....

Kit! „Wegetarianizm” od jutra. Machnąłem w myślach ręką i jak zacząłem się zajadać… ~ymm, pyszności, beznadziejnie wygląda, ale w smaku!~… to zaś wydawało mi, że ta wariatka „dziwnie” i „podejrzanie” się na mnie gapi… Nawet po niej nie spodziewałem się czegoś takiego, bo nagle palnęła:

- Mogę cię pokarmić łyżeczką?

- Hę? - spojrzałem na nią PRAWIDŁOWO, czyli jak na debilkę i odparłem całkiem poważnie: - Jeszcze czego! Trzymaj się ode mnie z daleka, wariatko! - porąbało ją, czy co? Co ja, pięcioletnie dziecko jestem, żeby mnie KARMIĆ?!

- Wiem, baka ze mnie… ale karmienie ukesia różowym deserem? Hiiii, subarashiiii ! *.* - ona się, jak przypuszczam, rozmarzyła w nieznanym mi języku, a ja jadłem z miną zapewne o taką: =.=’, gdy nagle usłyszałem: - Ale Marcinowi dasz się pokarmić, jak przyjdzie, prawda?! - no teraz to się prawie zakrztusiłem tymi lodami… Co ty chcesz mnie zabić, kobieto?! Nie chciałbym umrzeć przez deserek! I spojrzałem na nią ze współczuciem, jak na niedorozwiniętą.

- Chyba oszalałaś. - odpowiedziałem poważnie, zastanawiając się, czy nie powinienem był ominąć „chyba”.

Delianne westchnęła jakoś tak z zawodem i nagle… zobaczyłem JEGO. Pędził już do nas… do mnie na łeb na szyję… Boże, jak on pięknie wygląda… Zaniemówiłem, totalnie zachwycony na widok mojego chłopaka w garniturze (jeszcze nigdy go takim nie widziałem…), a ta „jaoistka” prawie zaśliniła nam stolik.

Myślałem, że Marcin pocałuje mnie na przywitanie, albo co, ale… na szczęście, powstrzymał się i przysiadając się do naszego stolika, ze śmiechem spytał:

- Co to za narady wojenne beze mnie, co?

Nie umiałem odpowiedzieć…

Bo wciąż patrzyłem w niego jak w obrazek...

- Oo, jaki ładny różowy deser! - zauważył Marcin, co ledwie do mnie dotarło. - Może cię pokarmię, co, Czaruś? Bo, o dziwo, jeszcze wszystkiego nie zjadłeś! No powiedz „aa”! - zabrał mi z ręki łyżeczkę, a ja… w tej chwili to chyba bym pokiwał, nawet gdyby zapytał, czy chcę się z nim kochać tu i teraz, więc… Ku mojemu własnemu zdziwieniu pokiwałem… a że usta akurat miałem otwarte... Nie widziałem za wiele poza Marcinem i tą łyżeczką, jednak wydaje mi się, że Dellcia zaczęła skakać z radości, bo że piszczała, to coś słyszałem…

Ludzi wprawdzie nie było (obsługa też się gdzieś pochowała), ale i tak musiałem się zrobić czerwony ze wstydu. Dziad jeden, wykorzystał moje „zachwycenie się” na jego widok, zaczarował mnie… i nakarmił nie jedną… a dwoma łyżeczkami lodów… zanim zdążyłem oderwać się od jego przepięknego… hipnotyzującego wzroku (tak, to wąż! Zahipnotyzował mnie!) i opieprzyć go:

- Zwariowałeś?! A jak ktoś to widział?!

Zaśmiał się.

- Tak, ona. - wskazał na uradowaną Dellcię.

Taaa, cieszcie się, cieszcie, więcej czegoś takiego… TY nie doświadczysz, a ona nie ujrzy!

- Oboje macie takie same durne pomysły… Wielkie dzięki! - udałem, że się focham, zabrałem mu szybko łyżeczkę i resztę skończyłem sam. On nic, tylko się śmiał…

Jezu, jak on się pięknie śmieje tymi niebieskimi oczami… Ale więcej mnie nimi nie zahipnotyzujesz, o nie! Nie jestem aż tak podatny na twoje wdzięki…

~Chyba zaraz się rozpłynę~…

Przez to zamieszanie z, jak to się wyraziła Delianne, „karmieniem ukesia różowym deserem” (to o mnie, ale nic złego, prawda? Chyba naprawdę zaczynam rozumieć jej język!) prawie zapomniałem, po co tu w ogóle przyszliśmy!

Skorzystałem z jej rady i powiedziałem Marcinowi, o co chodzi… a to, jak się z miejsca okazało, było mało taktycznym i niedelikatnym błędem. Marcin zdziwił się, dlaczego sugeruję mu studiowanie w Poznaniu akurat teraz, a ja, głupi, przyznałem się od razu, że rozmawiał ze mną jego ojciec. Musiałem mieć minę zbitego psa, gdy oczy Marcina… mojego kochanego Marcina zmieniły się momentalnie na samo wspomnienie „tatusia” i zapłonął w nich gniew.

Nie zważając na nic, złapał mnie za rękę i tylko rzucił Dellci:

- Wracamy, zanim nam ojciec zwieje. Cześć. - co? Tylko tyle? Obejrzałem się za dziewczyną, ewidentnie zdezorientowaną i wkurzoną i sam zbyt przerażony, by coś powiedzieć, poczłapałem się za Marcinem, który zresztą ciągnął mnie za sobą, czy tego chciałem, czy nie. Zdenerwował się… i to poważnie.

Fuck, szykuje się rzeź… Teraz go za jaja na płocie powiesi, a ja będę czuł się winny!

- Bardzo jesteś zły? - odważyłem się spytać po drodze, kiedy cisza już zaczynała mi ciążyć.

- Jestem.

- Ale… na mnie?

- Nie na ciebie… Na ojca.

- Kiedy to jest całkiem dobry pomysł…

Zatrzymał się, puścił moją rękę i teraz dopiero spojrzał na mnie z gniewem.

- Tak. Na ciebie też jestem zły. A tego człowieka chyba zabiję za decydowanie o takich rzeczach za moim plecami. To MOJA decyzja, nie jego, nie twoja, w każdym razie nie waż się być po jego stronie, ja od tego człowieka niczego nie chcę.

- Ale Marcin… Ja rozumiem, ale…

- Ale co?

- Ale to by była szansa… moglibyśmy tam, no wiesz…

- Co wiem?

- Zamieszkać razem…

Tak, wiem, że i teraz razem mieszkamy, ale to… tylko we dwóch… na swoim… było by co innego.

Marcin spojrzał na mnie dużo łagodniej (wiedziałem, że długo się na mnie gniewać nie potrafi), objął mnie prawie niezauważalnie… chyba zrozumiał poniekąd.

Przynajmniej udało mi się na tyle ostudzić jego chęć mordu, że nie było w domu rzezi, a ojciec nie wylądował ani na płocie, ani innymi ciekawym obiekcie…

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Seran-chan : 2010-10-12 20:27:42
    ^_^

    Ach te świnki ^_^ deserkowe, marcinowe, delianowe i inne denerwujące ukesia stworzenia xD jakiż on jest słodziachny, tak intensywnie rozmyślać o tym co dobre dla ukochanego i odrzucić na bok swe hm... potrzeby miłości ;) Nom ciekawa jestem jak to się skończy...

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu