Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Mój Pierwszy Gej

Część dwudziesta czwarta: Marcin’s Part 9. Obciach w bibliotece

Autor:Ariel-chan
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Komedia, Obyczajowy, Romans
Uwagi:Yaoi/Shounen-Ai
Dodany:2010-11-20 19:25:31
Aktualizowany:2010-11-20 19:25:31


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Nie kopiować, nie rozpowszechniać bez wiedzy i zgody autorki ;3


Część dwudziesta czwarta: Marcin’s Part 9.

Obciach w bibliotece.


Szlaban, phi, też wymyślił. Życie mi do góry nogami wywrócił, a teraz jeszcze będzie mi szlabany dawał. Jak dziecku! Teoretycznie, to tylko tydzień i jeszcze te parę dni bym wytrzymał, ale… Czyż on nie jest uroczy, jak się złości?

Nie, nie wytrzymam bez niego nawet minuty dłużej… Nie tykać go, owszem, ale w ogóle nie widzieć? To już jakaś paranoja. Dzień po niefortunnej (dla niej) wizycie Dellci, poszedłem wyciągnąć rękę do tego mojego dziecinnego chłopaka. Wiedziałem, że on pierwszy tego nie zrobi, a co do szlabanu… niech już mu będzie, byle znów ze sobą normalnie rozmawiać. Tylko… jak mam to zrobić? Szepnąć parę słodkich słówek i już wszystko będzie w porządku?


Wślizgnąłem się bez pukania do Twojego pokoju. Jak zwykle, siedziałeś na ziemi i grałeś na konsoli. Nawet na mnie nie spojrzawszy, mruknąłeś, udając wciąż obrażonego:

- Czego?

Nabrałem właściwej mi pewności siebie, uśmiechnąłem się po swojemu. Czując mój ruch, odwróciłeś wzrok od gry. Ze zmarszczonymi brwiami patrzyłeś, jak zbliżam się i klękam za Tobą. Patrząc mi prosto w oczy, powiedziałeś:

- Nawet się nie waż.

- Brakuje mi cię, skarbie…

- Nie obchodzi mnie to. - odwróciłeś głowę z powrotem w stronę ekranu, ale grę miałeś na pauzie.

- Wiesz, że to dlatego, że cię kocham. - to nie było pytanie.

- Wiem. Ale to niczego nie zmienia. W Poznaniu nie będziesz mnie miał przy sobie…

- Teraz mam.

- To nie ma nic do… Nie dotykaj mnie! - krzyknąłeś oburzony, bo rączki za bardzo mi się zaczęły zbliżać do Twoich pleców.

- Czaruś... Daruj, błagam. Torturujesz mnie.

- Wcale nie tortu…! - odwróciłeś się do mnie szybko, nie dokończyłeś zdania, bo prawie zetknęliśmy się nosami. Zarumieniłeś się, zorientowawszy się, jak blisko moja twarz znajduje się Twojej.

Ha! Mam Cię…

Usta same Ci się otwarły gotowe na wszystko... ale, na złość, nie sięgnąłem ich. Zamiast oplotłem Cię mocno ramionami i pocałowałem w kark.

- Jeśli teraz mi pozwolisz… - szepnąłem. - …obiecuję, że resztę szlabanu grzecznie przeczekam. Ale nie dłużej niż tydzień. - zaznaczyłem, żeby nie było nieporozumień.

Czułem, jak mięśnie Ci się rozluźniają i zaczynasz mi ulegać… Teraz już pad wypadł Ci z rąk, gra sama się włączyła i szybko oznajmiła Game Over. Ale kto by się czymś podobnym przejmował w takiej chwili? Ty nie, ja tym bardziej…

Kiedy rozchyliłeś wargi, zapraszająco, nie było już zmiłuj się, całowałem Cię wpierw delikatnie, potem coraz mocniej. Zanim się obejrzeliśmy, tarzaliśmy się po ziemi, niepomni świata, całując się i śmiejąc… z własnej głupoty.


***


Delianne dzwoniła, by mnie, krótko mówiąc, ochrzanić. No tak, przecież nie zaprzeczę, bardzo nieładnie się ostatnio zachowaliśmy. Przeprosiłem ją, ale byłem tak zły na tego mojego Czarusia, że czuję się poniekąd usprawiedliwiony. Tak, też sądzę, że to była durna kłótnia, bo to on ma czasem durne pomysły… choć ja nawet dobrze się bawiłem, hehe, on jest po prostu rozkoszny, jak się złości. Co? Oczywiście, pogodziliśmy się, długo to nie trwało…

- A co ze szlabanem? Przestał obowiązywać?

- Teoretycznie zgodziłem się, by go dotrzymać. Ale wystarczyło trochę się upokorzyć, popodlizywać odpowiednio... i Czarek sam go zniósł. - uśmiechnąłem się pod nosem, przypominając sobie nasze wczorajsze „pogodzenie się”…

Usłyszałem jeszcze stłumione „To seme ma jakieś fetysze”, cokolwiek to miało znaczyć, pożegnałem się i rozłączyłem.

Jakiś tydzień później, koło dwudziestego, czy tam dwudziestego pierwszego maja, zauważyłem, że Dellcia gdzieś przepadła i sam się z nią skontaktowałem. Właściwie to miałem powód. Musiałem się poskarżyć, że ten niedobry mój chłopak mnie… szantażuje. Grozi mi, że jeśli nie pojadę studiować do Poznania, to ze mną zerwie. Acha, jasne. Bo on niby nie chce chodzić z kimś, kto go nie słucha i nie respektuje jego zdania. Acha, kolejne przekręcenie oczami. Kiedy mi to powiedział, wyśmiałem go i stwierdziłem, że to groźba bez pokrycia. To jest tak możliwe, jak to, że przestaniesz jeść słodycze, Czareczku. W każdym razie… zerwanie jest niemożliwe, ale to, że się obrazi i będzie się na mnie fochał przez cały boży rok jest baaardzo prawdopodobne. A ja więcej celibatu nie zniosę. Tak więc, ponieważ ostatecznej decyzji jeszcze nie podjąłem, zdecydowałem się składać papiery i tu, i do Poznania.


***


Dwudziesty szósty maj, Dzień Matki, a ta kobieta, która moją matką nie jest, wyciąga mnie z domu. Owszem, nudziło mi się, ale w czym ja ci mam pomóc?! W napisaniu pracy dla siostry… o myślicielach i wychowaniu dzieci? Po pierwsze, dlaczego ty piszesz pracę dla siostry, po drugie… czemu na taki temat? Ech, ale że i tak nie miałem nic ciekawszego do roboty, dałem jej się zaciągnąć do biblioteki. Pomiędzy szukaniem po książkach Arystotelesa i innych myślicieli, musiałem odpowiadać na jej dociekliwe pytania. W domu wszystko się ładnie układa, nawet z ojcem jakoś tak normalnie już rozmawiam, a i z Czarkiem nie kłócimy się o pierdoły. Poza tym, z tego co zrozumiałem, Czarek chyba naprawdę ma jakiś konkretny powód, obstawiający za tym Poznaniem.

- To chyba ma związek z czymś, co zasugerowała mu jego mama. Pytałem ją o to, ale zastanowiła się tylko chwilę… - opowiadałem Dellci szeptem. - …i stwierdziła, że chyba wie, co jej głupiutkiemu synkowi chodzi po tym głupiutkim łebku… ale mi nic nie powie, by go jeszcze bardziej nie zawstydzać. No to się wkurzyłem. Teraz za wszelką cenę próbuję wyciągnąć to z samego Czarka, ale milczy jak grób, a ja nie mam pojęcia, o co mu może chodzić.

- Może Czarek… zamierza rzucić tu szkołę i na ostatni rok przenieść się z tobą do liceum w Poznaniu?

- O… A o tym to nie pomyślałem. - przyznałem szczerze. - Ale to raczej mało prawdopodobne, Czarek jest zbyt nieśmiały, żeby tak nagle zmieniać szkołę.

- Też prawda.

Znalazłszy już prawie wszystkich potrzebnych Dellci filozofów, przypomniałem sobie nagle, że przecież mieliśmy iść po świeże kwiaty dla „pani mamy” i że jej głupiutki synek lada moment się tu po mnie zjawi... Boże drogi, żeby tylko nie narobił nam obciachu, żeby tylko nie narobił mi obciachu…

- Te, a jakie jest prawdopodobieństwo zaciągnięcia Czarusia między półki i no wiesz… poobściskiwania go trochę? - rzuciła Dellcia.

- Ha! Prawdę mówiąc, też się nad tym zastanawiałem… - zmarszczyłem brwi i rozejrzałem się, raz i drugi po pomieszczeniu. - Ale raczej marne, czytelnia jest trochę mała, a Czarek… cicho to on się zachowywać nie umie, wierz mi.

- Wierzę! - aż jej oczy rozbłysły z radości. - Musimy się umówić na jakąś swobodniejszą rozmowę, najlepiej bez Czarusia, bo inaczej od razu zacznie się burzyć…

- ACH, TU JESTEŚCIE! - rozległo się niespodziewanie na całą czytelnię, a może i dwupiętrową bibliotekę, aż robotnicy za ścianą ucichli, a wszyscy ludzie popatrzyli zgodnym ruchem głowy… na mojego chłopaka, który właśnie wchodził do środka z uśmiechem od ucha do ucha. - Wszędzie was szukałem, a wy tu! - wydarł się, biegnąc prawie, że w podskokach, w niestety…. naszą stronę,

Złapałem się za głowę. No brawo! Szukać Czytelni Głównej. Co ty, pierwszak, który pierwszy raz na oczy widzi tutejszą bibliotekę?

- Idź, precz, ja cię nie znam! - machnąłem mu ręką, a jak tylko zrobił minę zbitego psiaka, musiałem mu darować.

Delianne na szybko zaczęła pstrykać książkom fotki, bo już nie było czasu na przepisywanie, a o kserze widocznie nie pomyślała. Albo i co innego miała na myśli, bo widziałem, że próbowała ukradkiem zjechać na bok i zrobić zdjęcie Czarusiowi, ale, niestety, to moje kochanie było jak zwykle bardzo czujne. Choć humor to mu dopisywał, jakby wygrał w totka pięć milionów. Właściwie to narobił nam jeszcze większego obciachu, a ja serio zacząłem rozważać, czy go za karę nie zaciągnąć między te półki, gdzieś, gdzie ludzi nie ma, a nawet jeśli ktoś by przyszedł… co z tego? Kara byłaby tym większa. Już sobie zacząłem to wyobrażać, gdy uzmysłowiłem sobie, że faktycznie nie mamy czasu.

- Ludzie no, szybko, musimy się streszczać! Ledwie udało mi się dopilnować, by mama na godzinę została dziś w domu, nie możemy się z nią minąć, a jeszcze trzeba po te kwiaty! - jęczał nam nad głowami Czarek BARDZO głośno. Myślałem, że nas przechrzczą w tej czytelni. Bibliotekarka parę razy zwróciła nam uwagę, a potem już tylko patrzyła spode łba. Wiedziałem, że to „dziecko” nie umie się zachować w bibliotece. Więcej tu z nim nie przychodzę!

Delianne poszła oddać książki i stwierdziła, że idzie z nami. Przypomniało jej się, że i ona powinna kupić coś mamie z okazji Dnia Matki. Po drodze to moje „słońce” było tak ożywione, że miałem wrażenie, iż zaraz złapie mnie za rękę i ruszy dzikim pędem przede siebie, skacząc i śpiewając… Co byłoby nader interesujące, z chęcią bym tego doświadczył. I prawie by zagadał Delianne na śmierć, naprawdę, rzadko się zdarza, by był aż tak rozmowny.

- A ty wiesz, a ty wiesz? Marcin składa papiery do Poznania! ^_^

- No wiem, wiem. Szantażysto jeden. - o, dobrze go nazwała, prawidłowo. - Cieszysz się, jakbyście nie wiem… ślub mieli wziąć albo co.

Zaśmiałem się. Czarek trochę się speszył, ale tylko „trochę” i dalej nawijał jak najęty.

Ja nic nie mówiłem, tylko słuchałem i śmiałem się z tego mojego uroczego chłopczyka.

- Chciałbym już jechać do Poznania, żeby obejrzeć to mieszkanie, które wybrał tata Marcina. Mógłby je już kupić, bo trzeba tam gruntowny remont zrobić i w ogóle! - nawet nie widział tego mieszkania na oczy, a już chce się za remont zabierać, skubany! - Oczywiście, jakby co, mojego kota bierzemy ze sobą!

- A ja moje trzy chomiki. - wtrąciłem od niechcenia.

- Tak, jasne, żeby Ziuta miała co jeść! ^_^

- Co proszę?

- Żartuję przecież!

No nie wierzę. Nie słyszałem tego dowcipu od wieków. On musi być naprawdę nieziemsko szczęśliwy… z jakiegoś bliżej nieznanego powodu, bo nie wierzę, że tylko przez to mieszkanie!

Odwiedziliśmy kwiaciarnię, z różami w rękach (dobrze, że nie w zębach!) pożegnaliśmy naszą „yaoistkę” i w pośpiechu wracaliśmy piechotą do domu. Po drodze próbowałem złapać Czarusia za rączkę, ale się nie dał, mimo iż wciąż był cały w skowronkach, jakbyśmy faktycznie mieli się w tym Poznaniu ożenić… to znaczy wziąć ślub.

- O co tobie tak naprawdę chodzi, co? - spytałem.

- Nieee pooooowiem! - prawie śpiewał Czaruś.

- No weź... Kiedyś i tak się dowiem.

Zatrzymał się nagle, rozejrzał na boki. Nikogo w pobliżu. Kiwnął, że mam się nachylić, to mi powie na ucho.

- To… jest… - zaczął pomału szeptem. - I tak ci nie powiem! - i musnął mnie ustami w policzek, tak szybko, że prawie bym tego nie zauważył. I zaraz zaczął przede mną uciekać. Tego to jeszcze nie było! No co za skubany… uroczy…

Chyba zakochuję się coraz bardziej. O ile to w ogóle jeszcze jest możliwe.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Chika Seki x3 : 2010-11-27 11:14:50
    Czaruś *.*

    Kyaaa~! Jak wpadłam na to opowiadanie to miałam takiego zaciesza, jak nigdy xD Czaruś jest przesłodki, jak je słodycze , które pożera~! Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg i jestem ciekawa tego ci się słodziakowi w główce ułożyło , że tak zaciesza x3

  • Alchenaed : 2010-11-21 17:18:33
    kya~

    Czaruś z rozdziału na rozdział wydaje mi się coraz bardziej uroczy. *-* Ale tutaj mnie tą radochą wręcz zdziwił, pytanie, co ten mały, diabelski Jigglypuff planuje. q__q

    To ze szlabanami urocze było, tylko Marcina szkoda. q_q A czarusiową mamę już lubię, cieszę się, że podchodzi do tego tak, a nie inaczej. ^ ^

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu