Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Dom Wariatów

Złoty interes (rozdz. 2)

Autor:DuchDucha
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Komedia, Parodia
Uwagi:Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2010-07-20 09:15:01
Aktualizowany:2010-09-14 21:54:01


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Jeśli chcesz rozpowszechnić opowiadanie, to zaznacz, że autorem jest DuchDucha i wskaż na blog http://zanapar.blog.onet.pl/.


Burczenie w brzuchu nie dawało Maćkowi ani chwili spokoju. W końcu stwierdziwszy, że trzeba nakarmić tego pasożyta, narzucił na siebie jakiś stary płaszcz, wziął do ręki futerał z gitarą bez kilku strun, które znalazł gdzieś w magazynie i poszedł w miasto. Na głównym deptaku, wyjąwszy swój sprzęt z futerału, zaczął grać. Co prawda, robił to pierwszy raz w życiu, więc nie potrafił zagrać żadnej melodii. W każdym razie żadnej, którą dałoby się rozpoznać. Ludzie dawali mu pieniądze tylko po to, żeby przestał zawodzić, albo przynajmniej przeniósł się w inne miejsce.

Zachęcony tym aktem szczodrości, Maciek cyklicznie przenosił się pod różne restauracje i wkurzał ich szefów. W końcu jeden z nich zaoferował mu układ. „Będziesz pracował dla mnie na wyłączność.” Wymieniona suma zadowoliłaby każdego, a co dopiero przymierającego głodem młodziana i bez namysłu podpisał cyrograf. Maciek sumiennie wywiązywał się z obowiązków służbowych przez cały kolejny dzień, póki następny restaurator nie zaproponował mu podobnej posady. W ten sposób, równie nagle co nieoczekiwanie, jego usługa okazała się być wyjątkowo cenioną. Spływające od kilku niewiedzących o sobie pracodawców do jego kieszeni pieniądze szybko zmieniały się w małą fortuną. Musiał tylko pamiętać, aby nie koncertować w pobliżu jednego ze swoich chlebodawców, lecz wyjątkowo wredna złośliwość losu sprawiała, iż restauracje przy których zwykł grać bankrutowały. Zadowoleni z takiego obrotu spraw pracodawcy, kazali mu przesiadywać u innych jego pracodawców. Teraz jego „broń” nabrała właściwości broni obusiecznej.

Pewnego dnia, gdy tak wybrał się do pracy, zauważył naprzeciwko zwyczajowo zajmowanego przez siebie stanowiska pracy żebraka, w jeszcze nędzniejszym ubraniu niż on sam, ciemnych okularach i z błagalną kartonową tabliczką zawieszoną na szyi. „Wspomóżcie biednego, beznogiego, ślepego, głuchego, sparaliżowanego starca.” Nie zważając na to, Maciek przystąpił do swoich codziennych czynności zawodowych. Dał popis swoich najwyższych umiejętności, szarpiąc za struny zupełnie chaotycznie i nieprzemyślanie. Struny jęcząc niby z bólu, pękały jedna za drugą, wydając jękliwy odgłos, jakby umierała w nich dogorywająca dusza.

Wtem, biedny, beznogi, ślepy, głuchy, sparaliżowany żebrak, czerwony na twarzy i z pulsującymi żyłami na czole, wstał na dwóch równych nogach, zamaszystym krokiem podszedł do opętanego szaleńczą grą Macieja i dał mu w zęby, powalając go tym samym na brukowany chodnik. Wyrwawszy mu z rąk narzędzie pracy, zaczął nim okładać po całym ciele, z okrzykiem: „Znajdź sobie uczciwe zajęcie cwelu!”. Na szczęście nie trwało to długo, bo ten stary szmelc dość szybko się rozleciał w drzazgi. Jednak wtedy zaczął go kopać nowymi, świecącymi się od pasty butami, przy wyraźnej aprobacie i oklaskach okolicznej gawiedzi. Gdy przestał, można było się wreszcie zwlec z chodnika, zabierając przy okazji to co zostało ze sprawnego jeszcze przed chwilą chłopaka.

Tego samego wieczora próbował się spotkać ze swoimi pracodawcami, aby dostać wypłatę, ale ci nie mieli najmniejszego zamiaru wywiązać się ze swoich obowiązków.

Ocierając z twarzy krew i strupy pomyślał: „Może menel miał rację”.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.