Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Zamaskowany

Zniknięcie

Autor:kimoki
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Akcja, Fantasy, Mistyka, Mroczne, Przygodowe, Romans
Uwagi:Self Insertion, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2013-07-19 08:00:51
Aktualizowany:2014-06-21 21:28:51


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Pole należy wypełnić w przypadku zamieszczenia tłumaczenia opowiadania zagranicznego. Wymaganymi informacjami są: odnośnik do oryginału oraz posiadanie zgody autora na publikację. (Przypominamy, że na Czytelni Tanuki zamieszczamy tylko te tłumaczenia, które takową zgodę posiadają.)

Dla własnych opowiadań, autor może wyrazić zgodę lub zakazać kopiowania całości lub fragmentów przez osoby trzecie.


Kolejny poranek był już słoneczny, poranna rosa pokrywała trawę, a krople deszczu wciąż powoli skapywały z zielonych liści wysokich drzew. Nawet kwiaty wokół jej pięknie przyozdobionego domku, wskazywały na dobry dzień, lecz rzeczywistość zadecydowała inaczej. W chatce rozległo się ciche pukanie.

- Matko! To ja Lucjan. - zawołał młody mężczyzna. Tego dnia ubrany jak najbardziej uroczyście. Po chwili zapukał znowu, nie dając za wygraną, lecz odpowiedziała mu tylko głucha cisza.

- Tam nikogo nie ma. Miłościwy Panie. - zawołał nagle jakiś staruszek przechodzący nieopodal.

- Wiadomo Ci może starcze, gdzie teraz podziewa się właścicielka tego domku? - zapytał chłopiec ze zdziwieniem w głosie.

- Wczorajszego wieczoru gdy tylko wróciła, rozmawiała z jakimś zakapturzonym jegomościem przed drzwiami. Wyglądała na bardzo zdruzgotaną. Zdawało się jak by o coś prosiła. Dzisiaj natomiast jeszcze dobrze nie zaświtało jak gdzieś wybiegła z nadzieją w oczach.

„Coś jest nie tak.” - Przemknęło przez myśl chłopcu. - „Czy to może mieć związek z tym, co powiedziała wczoraj?” - Zastanawiał się, aż w końcu wykrztusił z siebie z nieukrywanym niepokojem:

- Starcze, skąd Ci tyle wiadomo na temat tej kobiety?

- Miłościwy Panie, w tych stronach wszyscy, wszystko wiedzą. To mała wioska, wystarczy wyjrzeć za okno.

- A wiadomo Ci może coś na temat tego zakapturzonego jegomościa? - zapytał nagle z niepokojem.

- Niestety nie, wczorajszego wieczoru, osoba ta, przybyła tu - a raczej, pojawiła się chwilę przed jej wejściem do chatki. Dokładnie w tym miejscu, w którym miłościwy Pan stoi. Po czym po rozmowie rozstali się.

- Jak to „pojawił się”?

- Tak po prostu, znikąd.

Pożegnawszy się i podziękowawszy za informacje Lucjan oddalił się. - „Kim była ta zakapturzona postać, o której wspominał. Jak to do cholery pojawiła się znikąd. Jak w ogóle można pojawić się znikąd.” - Już zbliżał się do powozu, aż nagle oprzytomniał. - „Może to był czarodziej? Co czarodziej, chciał od mojej matki?

A może czego ona mogła chcieć od czarodzieja? O co tu do cholery chodzi?” - Bijąc się z myślami chłopiec wsiadł do pojazdu:

- Do stolicy. - rozkazał woźnicy, po czym nie wydał z siebie już żadnego dźwięku.

***


Gdy tylko wrócił do domu od razu skierował się w stronę swojego gabinetu.

- Witaj Panie - rzekł służący otwierając mu drzwi. Chłopiec w milczeniu wszedł po czym siadając przy swym biurku zabrał się do przeglądania jakichś papierów. - „A co jeśli to naprawdę jest mag? A może nawet Wizard? A jeśli to ten sam, który zabił mojego brata?” - Siedząc tak w milczeniu, zaczął coś pisać. - „Nie zaakceptuję tego.” Obraz nagłej fali spokoju odchodzącej matki i chłodny ton głosu przemknął mu przez myśl. Nagle trzasnął ręką w biurko, spoglądając na koperty, w które zapakował swoje listy zawołał:

- Henry!

Drzwi gabinetu otworzyły się, po czym do środka wszedł służący, który jeszcze chwilę temu otwierał mu drzwi.

- Tak, Panie? - Zabrzmiał w sali jego głos. Stał tak chwilę w milczeniu, po czym książę podniósł się i wręczył mu zapieczętowane listy.

- Wyślesz to w odpowiednie miejsca. Każ przynieść mi spis gości z wczorajszego pogrzebu. - rozkazał po chwili zastanowienia po czym wrócił ponownie do swoich dokumentów. Mijały godziny, lecz ten wciąż zaciekle czegoś szukał, aż w końcu przerwał mu dźwięk otwierających się drzwi.

- Panie, o to dokumenty. - Chłopiec wstał od stołu po czym odebrał papiery. Przeglądając je mruczał do siebie coś co chwilę. Nadeszło południe Kristina stała nad grobem jak gdyby wyczekiwała cudu. Chociaż dobrze zdawała sobie sprawę, że żadnego nie będzie. „A może jednak?”

- Idiotka! - mówiła sama do siebie. Wioska od rana żyła swoim życiem jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Jak gdyby dzień poprzedni nie istniał.

- Stoisz tu już dwie godziny, wracajmy już do domu. - Dotarł do jej uszy znajomy głos.

- Rafael? Co Ty tu robisz?

- Martwiliśmy się a ten grób był jedynym miejscem w tej wiosce, gdzie spodziewałem się Cię spotkać. Jak widać przeczucie mnie nie myliło.

- Tak wiele mu zawdzięczam. Już raz oddał mi połowę swego życia a teraz oddał drugą.. Ja - przerwała nie mogąc przez chwilę wydusić z siebie ani jednego słowa.

- Nie jesteś winna jego śmierci. Wszyscy nosimy to brzemię, lecz to była jego decyzja. Nie mogliśmy nic zrobić.

- Mogłam mu chociaż udzielić pierwszej pomocy!

- Głupia! Gdyby ktokolwiek mógł cokolwiek zrobić nie stalibyśmy tu teraz. Pomyśl o nim, póki masz go w sercu, wciąż będzie żył.. Nasz wieczny ponurak.

„Coś jest nie tak.” - Rafaela nagle przeszły dreszcze, wyciągnął swe sztylety i wyczekiwał czegoś w skupieniu.

- O co chodzi? - zaniepokoiła się dziewczyna.

- Czuję czyjąś obecność, bardzo nieprzyjazną aurę.

„Czy to możliwe, żeby to byli ci sami ludzie?”. - W jednej chwili rozległ się krótki jęk, w okolicy pojawił się Zen chowając swoje ostrze. Mimo wszystko Rafael nie odczuł żadnej ulgi, niepokojące uczucie wciąż trzymało go w napięciu.

- Zen co tu się dzieje? - zapytał nagle.

- Nie mam pojęcia. Przed chwilą zabiłem jednego z tych umarlaków, z którymi walczyliśmy wczoraj. Mimo to, też to czujesz prawda? - Młody elf wciąż nie zdejmował dłoni z rękojeści.

- Jest ich cała masa. Kristina idziemy do domu, nie możesz tu dłużej być. - dodał nagle Rafael.

„Czy oni chcą czegoś od Naru?” - pomyślała, lecz posłusznie ruszyła za chłopcem. - „Co tu się dzieje?”

- Nie ma potrzeby być takim nerwowym. - odezwał się nagle głos, który wszyscy doskonale pamiętali. Wysoka postać powoli kierowała się w stronę grobu, po czym uklękła a jej długie czarne włosy powiewały na wietrze. Mimo swej szlachetnej wówczas postaci mężczyzna ten budził coraz większy niepokój.

- Po co tu przyszedłeś? Czego jeszcze chcesz? - Chciał wiedzieć Rafael kipiąc ze wściekłości.

Mężczyzna klęczał jeszcze przez krótką chwilę po czym wstał, przyłożył dłoń do ust po czym tę samą dłoń przyłożył do nagrobka.

- Przyszedłem tylko uczcić pamięć przyjaciela. - rzekł po dłuższej chwili milczenia. - „Nie możliwe.. Przyjaciela?!” Wszyscy osłupieli z wrażenia nie mogąc zrozumieć co się właściwie wokół nich dzieje.

- O czym ty do cholery mówisz!? Zabiłeś go! Nawet nie żartuj w ten sposób! - wykrzyknął Zen po czym powoli ruszał w stronę przeciwnika z obnażonym ostrzem.

- Więc jesteśmy kwita.. Spokojnie - dodał chłodnym, spokojnym tonem a lodowate spojrzenie jego czarnych niczym smoła oczu przeszywało duszę. Chłopiec miał wrażenie jak by rozmawiał z samym Naru. - Czyż nie miał spoczywać w pokoju? Przynajmniej przez jeszcze jakiś czas. To nie ja go zabiłem, zrobiło to jego źródło, lecz jego śmierć tylko utwierdziła mnie w świadomości, że był za słaby aby dotrzymać danego mi wtedy słowa..

- Jakiego słowa? - przerwała nagle Kristina wpatrując się w jego oczy i nie mogąc odgadnąć charakteru tego człowieka. - „Mimo iż wygląda inaczej, czuję się jak bym rozmawiała z Naru. Jak to możliwe? Czemu czuję od niego żal? Czemu jego oczy ukazują mi dokładnie to samo co jego oczy..” - Nie mogąc zebrać myśli dziewczyna z niecierpliwością wyczekiwała odpowiedzi.

- Nie przyszedłem tu walczyć, przynajmniej nie teraz. Lecz zwiastuję wam, wkrótce tu wrócę. Przygotujcie się, nie ma sensu wyczekiwać pomocy ze strony królestwa, nie zdąży.. To będzie rozstrzygająca bitwa, ostatnia próba.. Dla niego. Nie zawiedź mojego zaufania. - szepnął po czym powoli zaczął znikać niczym mara, by już wkrótce rozpłynąć się w powietrzu.

- Cholerny nekromanta! - krzyknął elf.


***

Dookoła rozciągała się mroczna przestrzeń, w której powoli kroczył. Nie mogąc dojrzeć kompletnie nic i nie słysząc nic prócz uporczywego ciężkiego dyszenia oraz łoskotu łańcuchów. - „Gdzie ja jestem?” - szedł tak w zamyśleniu próbując sobie cokolwiek przypomnieć. - „Jedyne co pamiętam to.. Ach, no fakt.. Więc tak to wygląda.” - Mimo iż zdawał się być w pełni opanowany i pogodzony z losem dźwięki dochodzące z otchłani nie dawały mu spokoju.

- Nie miałeś jej przypadkiem chronić? - zabrzmiał ochrypły głos gdzieś z oddali. - Uwolnij mnie, będę jej strzegł.

- Więc to jednak Ty. Myślisz, że z kim masz do czynienia? Gdziekolwiek jesteś nie uwolnię Cię z Twych więzów. - odpowiedział pewnie, czując jednocześnie dziwny niepokój. Wkoło rozległ się szaleńczy śmiech.

„O co mu chodzi?” - przystanął na chwile by pozbierać myśli.

- Głupcze! Ty naprawdę uważasz, że to ja jestem skrępowany? - zaśmiał się ponownie. - Ja ze swych więzów uwolniłem się już dawno temu. A Ty?

Wtedy uświadomił sobie, że ten niepokojący łoskot dobiegła od jego ciała a jego ruchy są bardzo ciężkie. ”Cholera, kiedy? Jak?” - Miotał się próbując zdjąć z siebie łańcuchy a śmiejący się głos irytował go coraz bardziej.

- Coś Ty mi zrobił? - Chłopiec powoli tracił zimną krew. Krzyknął próbując znaleźć swe miecze.

- Hahaha, głupi mały człowieczku. Nie pamiętasz? Sam je sobie nałożyłeś, dawno temu i to czy się z nich uwolnisz zależy tylko od Ciebie.

- Skoro nie ograniczają Cię żadne więzy, czemu chcesz bym Cię uwolnił?

- Jestem uwięziony wewnątrz Ciebie, jestem częścią Twojej duszy. Ograniczasz sam siebie, czemu więc i ja muszę cierpieć Twoją głupotę? To jak? Dobijmy targu! - namawiał go coraz uporczywiej. - Ja będę jej strzegł.

- Mam Cię tak po prostu uwolnić? Masz mnie za idiotę? Dobrze wiem co planujesz. Mam lepszy pomysł, Ty przestaniesz ze mnie drwić i ubijemy inny interes. A do tego jeszcze coś mi obiecasz. - rzucił a na jego niewidocznej twarzy rysował się niepokojący uśmiech. Głos dostał ponownego ataku śmiechu.

- A to ciekawe.. Zamieniam się w słuch..


***


Był już wieczór grupa towarzyszy znowu stała nad grobem. Zen wykonywał jakieś elfie rytuały mające na celu zabezpieczenie grobu przyjaciela.

- Mam złe przeczucie. - zaczął elf kreśląc jakieś symbole na grobie.

- I prawidłowo. - zabrzmiał słyszany już jakiś czas temu głos. Dobrze nie skończył swej wypowiedzi, gdy w jego stronę świsnął jeden ze sztyletów Rafaela, który przeleciał przez niego niczym przez powietrze. - To tylko iluzja, nie przejmujcie się tym. Czas zacząć zabawę! Słyszysz mnie przyjacielu?! - krzyknął przybysz, wówczas towarzysze zdali sobie sprawę, że są otoczeni z każdej strony. Nie minęło jednak wiele czasu, gdy wokół nich pojawili się też mieszkańcy wioski. Wszyscy mężczyźni ramię w ramię z widłami, pałkami i wszystkim co tylko wpadło im w ręce gotowi oddać życie za swój dom i za rodziny. Chociaż nogi trzęsły im się ze strachu, w głowie mieli obraz nieznajomego młodzieńca, który oddał życie w ich obronie. Wszyscy ruszyli, w nierówny bój przeciwko armii nieumarłych, która wyłoniła się zza wszelkich rogów. Kristina, oglądała to wszystko z samego centrum wydarzeń. Bez przerwy biegając od jednego rannego do drugiego, służąc pomocą medyczną.

- Czemu to robisz nekromanto? - zapytała czując coraz większe zmęczenie.

- Dla pieniędzy oczywiście. Bez nich moje plany się nie ziszczą. - padła odpowiedź

- Czemu się nie pokarzesz tchórzu!? - krzyknął zdenerwowany Zen próbując zlokalizować gdzie on się znajduję. Mimo iż czuł jego obecność, w tłumie walczących ludzi i nieumarłych nie mógł nic dostrzec.

- Zrobię to, gdy nadejdzie odpowiedni czas. - odpowiedział chłodno. Bitwa chociaż od samego początku była nierówna, Zen zdążył poczynić drobne przygotowania tuż przed nią. Aby upewnić się, że mieszkańcy będą mieli jak się bronić, pobłogosławił każdą rzecz, która mogła służyć im za broń. Tylko dzięki temu miał pewność, że każdy wyprowadzony cios przez człowieka, który nie jest paladynem, przyniesie skutek. Oblężenie powoli dobiegało końca, ludzie nie mieli już sił do walki a przeciwników nie było końca za każdym jednym zabitym pojawiało się dwóch nowych. Nawet Zen i Rafael walczyli wyczerpani wierząc, w nieuniknioną porażę. Tylko Kristina chociaż nie miała już kompletnie sił, wciąż biegała i leczyła ludzi, jako jedyna wciąż wierzyła, wciąż czekała na cud. Nagle rozległ się potężny łomot, płyta nagrobna wystrzeliła w górę jak pod wpływem eksplozji aby przypadkiem spaść i zmiażdżyć jednego z przeciwników. Przyjaciele momentalnie spojrzeli w stronę grobu, wokół którego unosiła się wielka mgła z piachu, pyłu i kurzu, nie pozwalająca dostrzec nic, prócz niewyraźnych zarysów sylwetki. Walka toczyła się dalej, nikt nie zwrócił uwagi na to co się wydarzyło. Dziewczyna skupiła całą swoją uwagę na mgle, w którą co jakiś czas wbiegali przeciwnicy aby po chwili „wyprysnąć” stamtąd rozczłonkowani. Pył powoli się rozrzedzał, lecz gdy już całkowicie opadł nie dostrzegła tam nikogo, tylko jak by rozsadzony grób przyjaciela. Po chwili rozległ się łomot spadających ciał. Gdy tylko spojrzała w stronę palisady dostrzegła spadające z niej zmasakrowane członki i korpusy przeciwników, lecz gdy tylko podniosła wzrok znów nie dostrzegła nikogo. Tym razem usłyszała świst i trzask zaraz obok swojej twarzy. Gdy tylko się odwróciła dostrzegła grot strzały złamanej w dłoni tuż przed jej twarzą. Serce zaczęło jej łomotać gdy tylko powoli przesuwała wzrok od dłoni do samego ramienia, ukrytego pod brudną już z pyłu i krwi koszulą. Gdy tylko dotarła do powiewającego na wietrze szkarłatu jego włosów, jej oczy zalały się łzami. Kiedy tylko je otarła sylwetka zniknęła. Wystrzeliła przed siebie, siekając wszystko co stanęło jej na drodze zostawiając za sobą tylko podniesiony kurz i szczątki nieprzyjaciół. Zentharisowi udało się w końcu zlokalizować prawdziwe położenie nekromanty w tłumie. Niezwłocznie poinformował o tym Rafaela i gdy tylko odwrócili się w tamtym kierunku zdążyli dostrzec lecącą w sam środek tłumu sylwetkę z obnażonymi ostrzami, która uderzając w coś na samym środku wytworzyła coś w rodzaju fali uderzeniowej, która przecięła w pół najbliższych nieprzyjaciół. To co wtedy zobaczyli dodało im wszystkim sił do walki. - „To niemożliwe.” - dudnił im w głowie głos, lecz oczy pokazywały co innego.

- Więc jednak się pojawiłeś. - zabrzmiał głos nekromanty, który powoli nabierał ekscytacji.

- Przepraszam Balzac, lecz jak widzisz wciąż nie złamałem danego Ci przed laty słowa. - W tym momencie uchylił się przed ciosem i wymierzył przeciwnikowi potężnego kopniaka, który cisnął nim w budynek, na którym znowu rozpłynął się jak mara. Ożywieńcy jeden pod drugim zaczęli upadać po czym powoli zmieniając się w popiół lecieć wraz z wiejącym wiatrem aby na dobre zniknąć. Pozostali już tylko oni, walczący mężczyźni, grupka przyjaciół i postać w oddali, przesuwająca powoli dłoń po swej twarzy jak gdyby coś naprawiała. Wtedy Rafael dostrzegł, że nakładał maskę. Gdy tylko skończył jak gdyby znikąd niespodziewanie na szyję rzuciła mu się Kristina.

- Naru! Ty.. Ty.. Jak mogłeś mnie tak zostawić!? - krzyczała zapłakana ściskając go z całej siły, tak jak by za chwilę miał znowu zniknąć i już nigdy więcej nie wrócić.

- Przecież obiecałem, że będę Cię strzegł. - rzekł chłodno jak zawsze, tak, że dreszcz przeszedł jej po plecach, lecz za chwilę poczuła, że i on odwzajemnił jej uścisk. Stali tak przez chwilę aż dziewczyna została wyrwana z jego uścisku przez Rafaela, a święte ostrze Zena już lśniło pod jego gardłem.

- Skąd mam wiedzieć, że nie jesteś jednym z pupilów tego nekromanty? - zapytał nieufnie elf wpatrując się głęboko w jego szkarłatne oczy.

- Zen przestań, on uratował mi życie! - krzyknęła dziewczyna. - „To jakiś cholerny cud.” - odbijało się echem w głowie nożownika, który wciąż jednak trzymał Kristinę.

- Podczas mojej nieobecności odpowiedzialność za jej ochronę spada na was. - zaczął tak chłodno, że chłopcy poczuli dreszcze zimna. A ten zrobił krok w przód. - A gdzie byliście, gdy strzała prawie ją zabiła? - jego głos zaczął brzmieć coraz głośniej i nabierać gniewnego tonu. - Gdyby coś jej się stało, to obiecuję wam. Wstał bym zza grobu chociażby jeszcze z tysiąc razy i powyrywał bym wam wszystkie kończyny, a zaczął bym od Ciebie długouchy. Zrobiłbym to tak brutalnie, że w waszej elfiej szkółce zaczęli by mówić o nowym rodzaju demona. - zakończył niskim tonem a Zen z wrażenia upuścił swój miecz.

- J.. Jego nie da się z nikim pomylić. - rzekł nożownik czując jak nogi zaczynają mu drżeć.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.