Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Zamaskowany

Choroba

Autor:kimoki
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Akcja, Fantasy, Mistyka, Mroczne, Przygodowe, Romans
Uwagi:Self Insertion, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2013-08-13 11:10:07
Aktualizowany:2014-06-21 21:29:07


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Pole należy wypełnić w przypadku zamieszczenia tłumaczenia opowiadania zagranicznego. Wymaganymi informacjami są: odnośnik do oryginału oraz posiadanie zgody autora na publikację. (Przypominamy, że na Czytelni Tanuki zamieszczamy tylko te tłumaczenia, które takową zgodę posiadają.)

Dla własnych opowiadań, autor może wyrazić zgodę lub zakazać kopiowania całości lub fragmentów przez osoby trzecie.


Z samego rana obudziło ich pukanie do drzwi.

- Wybaczcie, że was niepokoję o tej porze, ale.. - Książę przerwał w połowie. Stojąc tak chwilę w osłupieniu nie mógł wykrztusić z siebie ani jednego słowa. „To jakiś żart, lub magia, to niemożliwe” - plątanina myśli odbijała się echem w jego głowie. „Może to po prostu z przemęczenia?” - Błądził myślami.

- Długo tak jeszcze będziesz tu stać w milczeniu? - zapytał nagle chłodny znany mu dobrze głos.

- Vergil.. Jak to możliwe? Przecież Ty.. - Nie mogąc zebrać myśli zaczął się jąkać.

- Jeszcze nie mogę sobie pozwolić na spoczynek Ty dobrze o tym wiesz. - odpowiedział chłopiec. - A teraz wchodź, nie mam zamiaru stać w drzwiach przez resztę dnia. - dodał po czym ruszył w głąb mieszkania. Po chwili już wszyscy siedzieli przy stole.

- Słyszałem ostatnio pogłoski o pewnym mężczyźnie, który według świadków wygląda zupełnie jak.. - Lucjan przerwał wpatrując się uważnie swemu bratu.

- Długo jeszcze zamierzasz mi się tak przyglądać? - zirytował się obserwowany.

- Jak to możliwe? Kiedy i jak to się stało? Ty widzisz? - zmienił temat, nie mogąc skupić się na wieściach, które docelowo miał im przekazać.

- Wczoraj, podczas walki z tym Nekromantą. Nie wiem jak, po prostu wróciłem, można powiedzieć, że odrodzony. - odpowiedział Naru, chociaż mówiąc to zdawał się być nieobecny.

- Rozumiem, wybaczcie, że nie zdołałem wam pomóc. Wszystko stało się tak szybko. Dopiero dzisiaj rano otrzymałem raporty dotyczące wczorajszego wydarzenia. Ostatnimi czasy po różnych okolicznych wioskach krąży mężczyzna, który według licznych opisów wygląda zupełnie jak Ty Vergiliuszu.

- Jak to możliwe? - wtrącił się nagle Zen.

„On próbuje stworzyć drugiego Ciebie.” - słowa Izaaka nagle zaczęły brzmieć w głowie Naru.

- Nie mam pojęcia, ale możliwe, że to jakaś mistyfikacja. - rzekł książę.

- Niemożliwe! - Nagle poderwał się Naru po czym wstał i skierował się do drzwi.

- Naru o co chodzi? - zapytała Kristina.

- O nic, muszę się przewietrzyć.

- Jeszcze jedno. - zaczął nagle Lucjan. - Nasza matka zaginęła niemal dzień po Twoim pogrzebie. Rzekomo, zaraz przed zniknięciem rozmawiała prawdopodobnie z jakimś magiem. Czy to może być ten człowiek, z którym walczyłeś? - zapytał.

- Nie, to nie on. - odpowiedział błyskawicznie.

- Skąd wiesz? - padło kolejne pytanie. - Czy wczoraj, czy Ty go zabiłeś? Zdawał się znać Cię. Wiesz kim jest? - wypytywał Rafael.

- Tak, zabiłem go.. - Na chwilę popadł w zamyślenie, jak gdyby ciągle błądził gdzieś myślami. - Dawno temu.. - dodał.

- Mówił coś o obietnicy. Powiedz nam co o nim wiesz. - rzekł elf, lecz chłopiec zniknął już za zamykającymi się drzwiami. - Czy on zawsze był taki nieobecny, zamknięty i tajemniczy? Lucjanie - zapytał zirytowany sytuacją.

- W czasach, gdy jeszcze spędzaliśmy czas jak bracia był bardzo otwarty, ciekawski, ciepły i energiczny. Zawsze życzliwy i ufny. Kierował się honorem i chwałą naszego rodu. W jego oczach, był blask, którego nie potrafię opisać, lecz który już dawno musiał zniknąć. On diametralnie się zmienił. Gdyby nie wygląd, nigdy bym go nie rozpoznał. Czasem nawet odnoszę wrażenie, że to po prostu obcy człowiek który tylko wygląda jak mój brat. - odpowiedział zakańczając westchnięciem.

- Lucjanie.. - Kristina próbowała go pocieszyć widząc, jego zmartwione oczy.

- Ojciec, wyrządził mu naprawdę ogromną krzywdę. Matka, odeszła przymykając na to oko a ja po prostu pozostałem wierny ojcu. Mimo to, on wrócił i przyjął na siebie piętno, ojcobójcy i zdrajcy, piętno mordercy setki ludzi i dzieci. Wziął na swoje barki ciężar, którego zapewne żadne z nas nigdy nie zdoła pojąć, którego żadne z nas nie zdołało by unieść. Tylko po to, żeby uchronić mnie przed podobnym losem. A ja w nienawiści do niego, próbowałem go zabić.. - Z jego oczu szybko spłynęły łzy. Łzy tak skryte, że niemal niezauważalne.

- Naprawdę jesteście braćmi. - rzekła Kristina dostrzegając to.

- Jego umysł już został przejęty przez chęć zemsty, lecz o duszę wciąż walczy z demonem. Kristino, proszę Cię. Wspieraj go jak tylko możesz, bo myślę, że tylko Ty jesteś w stanie przywrócić utracony blask jego oczu a nawet jeśli nie, to przynajmniej przywrócić mu spokój. - poprosił, klękając przy tym na jedno kolano przed dziewczyną.

- Nie martw się. Póki żyję, nie pozwolę mu na zgubę. Jestem mu to winna. - odpowiedziała.

***


Obraz powoli stawał się coraz wyraźniejszy, zza mgły wyjawiać się zaczęły kontury i szczegóły. Po chwili zdał sobie sprawę, że chłód, który czuje na plecach to zimna podłoga, a on sam był nieprzytomny przez pewien czas. „To miejsce.. Ach! Moja głowa.. Ja.. Co ja tu robię?” - myśli bezustannie krążyły w jego głowie. „To przecież.. Skąd się tu wziąłem?” - Wstając zdał sobie sprawę, że znajduje się w miejscu, od którego wszystko się zaczęło.

- Gdzie moje miecze? - zapytał sam siebie, gdy już tylko na dobre odzyskał przytomność. Gdy tylko do jego uszu dobiegł dźwięk kroków, odwrócił się, lecz spostrzegł tylko szkarłat, który natychmiast zniknął za rogiem. Pobiegł tam bez zastanowienia, wciąż kierując się źródłem dźwięku i co jakiś czas widokiem fragmentu czegoś czego sam nie był pewien. Biegnąć tak nieświadomie wydostał się na zewnątrz ruin laboratorium, w których się znajdował. Nie minęła nawet chwila gdy otoczyli go strażnicy.

- Kim jesteś!? Czego tu szukasz!? - Rozległy się krzyki straży. - Ahh to Ty. Brat naszego władcy. - Uspokoił głos, gdy tylko dostrzegł zamaskowanego chłopca. Mimo, iż strażnik zdawał się być spokojny, jego podejrzliwy i nieufny wzrok wlepiony w Naru mówił sam za siebie, „No tak, w końcu jestem królobójcą.” - Oprzytomniał wciąż lekko zdezorientowany chłopak.

- Czy widzieliście jak ktoś stąd wychodził? - zapytał nagle.

- Nie, tylko Ciebie. - odpowiedział mężczyzna. „Dziwne, czemu mam wrażenie, że znam tą osobę.. I gdzie do cholery moja broń?” - zirytował się chłopiec minionym wydarzeniem. Po chwili jednak bez słowa ruszył do domu, czując jedynie ból w okolicach potylicy.

- Gdzie Ty byłeś tyle czasu? Zaczynaliśmy się martwić. - powitał go głos Kristiny gdy tylko dotarł do domu. - Czemu masz krew za kołnierzem? - dodała po chwili zaskoczona, po czym natychmiast zaczęła go opatrywać.

- To nic takiego. - rzekł krótko.

- Nie wierzę Ci, odkąd nagle wyszedłeś niemalże bez słowa wyjaśnienia minęło kilka godzin. Teraz wracasz zakrwawiony i próbujesz mi wmówić, że to nic takiego? Za kogo Ty mnie masz? - zirytowała się.

- Gdzie reszta? - zmienił temat.

- Ruszyli za Tobą, jakiś czas po Twoim wyjściu otrzymaliśmy wieści, że byłeś na szlaku do Św. Alexi. Co tam robiłeś? - zapytała.

- Nie możliwe, nie byłem tam. Musimy ruszać. Dzieje się coś dziwnego, możliwe, że coś im grozi. - dodał po czym szybko wyszli w poszukiwaniu powozu, który by ich zawiózł na szlak. Siedząc już w powozie w drodze do miejsca, gdzie przebywają ich towarzysze chłopiec wciąż czuł coś dziwnego, co chwila uważnie przyglądał się nieświadomej tego Kristinie. „Dziwne.” - pomyślał. Nie potrafiąc określić przyczyny niepokoju jechał w zadumie aż w końcu dotarli na miejsce. Gdy tylko dojechali ich oczom ukazało się pobojowisko, pełne umiejętnie zabitych demonów. Bez problemu rozpoznał dzieło elfa. Dodatkowo odczuwał znajome osłabienie, towarzyszące mu za każdym razem gdy Zen użyje magii, lub wyciągnie broń. Mimo to, najbardziej niepokoił go fakt, iż doskonale poznawał miejsce, w którym przebywali, chociaż nie potrafił przypomnieć sobie skąd.

- Tam są! Rozmawiają z kimś. - Z zadumy wyrwał go głos Kristiny, wskazującej palcem na pewien specyficzny kawałek terenu w lesie, na którym nie było żadnej zieleni. Ziemia była tam jałowa a aura tego miejsca nieprzyjazna. „Skąd tu tyle demonów?” - zastanawiał się chłopak wciąż próbując przypomnieć sobie skąd zna to miejsce. „Ta postać. To..” - Gdy tylko ujrzał człowieka w białym fartuchu, ruszył pewnie przed siebie zapominając o wcześniejszych wątpliwościach.

- Naru! uważaj to..

- Ach, czyż to nie mój ulubiony obiekt doświadczalny? Trochę minęło od naszego ostatniego spotkania, wiedziałem, że przeżyjesz. - przerwał mu nagle głos „Doktorka”. Nie minęło wiele czasu jak chłopiec nagle pojawił się za nim wymierzając kopniaka w głowę, lecz ten zablokował atak jednocześnie próbując zaatakować łokciem przeponę chłopca, również bez skutku. - Widzę, że nauczyłeś się co nieco o opanowaniu a to nie dobrze, dzisiaj wyjątkowo będę potrzebował Twojego gniewu. - zaśmiał się. Chłopiec zdał sobie sprawę, z obecności ogromnej ilości demonów, z którymi walczyli już Zen wraz z Rafaelem. Lekko zdezorientowany nie zauważył nawet jak jego przeciwnik zniknął by nagle ponownie pojawić się przed nim wymierzając mu cios tak potężny, że cisnęło nim na kilka dobrych metrów. Leżąc tak i próbując dojść do siebie przypomniał sobie nagle aurę miejsca, w którym był. „Przecież to tutaj pierwszy raz walczyłem z demonem!” - oprzytomniał. „Gdybym tylko miał przy sobie swoje miecze, rozczłonkował bym drania.” - pomyślał i czuł jak gniew w nim wzbiera jednocześnie błądząc wzrokiem za Kristiną, której nie mógł nigdzie dostrzec. „Coś jest nie tak..” - Myśl ta nie dawała mu spokoju.

- Myślisz, że masz teraz czas na dezorientacje? - usłyszał głos a po chwili poczuł ból w okolicach żeber oraz jak jego ciało pod wpływem siły uderzenia unosi się w górę. Przez moment przed oczami miał swojego oponenta, czując jego oddech i wpatrując się w oczy, które budziły w nim grozę, oraz uśmiechnięty wyraz twarzy przez który miał ochotę zabić. Widząc jak ten wymierza mu już cios pięścią zwinnie machnął ręką sprawiając, że spod ziemi nagle wybił się betonowy słup, który skutecznie powstrzymał atak, lecz nim jeszcze dobrze wylądował poczuł jak otrzymuje serię potężnych ciosów po czym ostatni wbił go z powrotem w ziemię. - Wciąż taki słaby, w tym stanie nie jesteś mi do niczego potrzebny. Musisz być silniejszy, silniejszy niż ja, udowodnij mi swoją potęgę. Mam pewne plany wobec Ciebie, ale nie martw się jeśli przeżyjesz to co Cię czeka hm.. - zamyślił się. - Nowe doświadczenie da o sobie znać.

Chłopiec czuł jak powoli traci nad sobą panowanie, jego maska powoli pękała, lecz w tym momencie poczuł straszliwe pieczenie w okolicach szyi. Powodem pieczenia okazał się amulet, który nosił. Wisiorek z jakimś elfim kryształem, skutecznie uniemożliwiał mu użycie demonicznych mocy. - Hm.. Widzę, że mamy ciekawe towarzystwo. - zaśmiał się ponownie. W tym momencie Naru spostrzegł, że w miejscu, w którym przebywają pojawiły elfy, które najwidoczniej wyczuły demony tu grasujące. Nie minęła chwila gdy poczuł kolejne kopnięcie. Tym razem uderzył o jakiś wielki kamień wokół niego rozrysowane były jakieś kręgi. Przyglądając się dokładnie dostrzegł dwa miecze wbite w nim. „Przecież to moja broń! Skąd ona się tu wzięła?” - pomyślał po czym spojrzał na swojego wroga i od razu wstał chcąc dobyć swoich mieczy. W tym momencie usłyszał krótki, lecz zarazem przeraźliwy krzyk. Gdy tylko spojrzał w stronę źródła owego niepokojącego dźwięku dostrzegł Kristinę przebitą na wylot ręką demona. Widok ten zaparł mu dech w piersiach. Poczuł ogromną falę złości, która go wypełniła. Głośny śmiech Doktorka potęgował to wszystko. Poczuł jak jego maska ponownie się kruszy, jednocześnie czując jak rękojeści mieczy go palą wraz z amuletem. Nie zważając na to jednak pozwalał sobie na większy napływ emocji. W jego głowie brzmiała już tylko jedna komenda „Zabić!”. Za chwile zdał sobie sprawę, że jego ciało płonie, palone magią paladynów, którzy poradziwszy sobie sprawnie z przeciwnikami ustawili się w kółku wokół niego recytując coś co brzmiało jak pieśń. Zdezorientowani towarzysze uklęknąwszy przyglądali się całemu zdarzeniu. Płonące ciało ich przyjaciela i przeraźliwy ryk jaki z siebie wydobywał sprawiał, że ich serca chciały się zatrzymać. W tym momencie amulet nałożony na szyję Naru pękł. Płomienie jakie tym razem trawiły jego ciało zmieniły kolor ze złocistego na czarne. Wypełniały również kręgi wokół miejsca, w którym stał. Ziemia zaczęła się trząść a wkoło rozbrzmiewały złośliwe chichoty i śmiech przeciwnika, którego nie było już widać wraz z pieśnią paladynów, którzy zdawali się wiedzieć co się dzieje. Ciało Naru przechodziło szybką transformację w formę demona. „Co się ze mną dzieje? To za szybko.” - błądził myślami. - „Coś mnie woła, czuję dziwny zew.” - niepokoił się, lecz po chwili przestał już kompletnie zwracać na to uwagę. Ziemia rozstąpiła się, a ze szczeliny czuć było złowrogą atmosferę, Obok niego spod ziemi wyjawiły się schody, prowadzące prosto w głąb szczeliny, z której prawie natychmiast zaczęły wylewać się demony. Niczym fala zła zalewające okolice. Elfy skończyły swą pieśń a cały teren wokół nich stał się ogromnym lasem, którego drzewa wyznaczały granice miejsca, w którym byli nie pozwalając dzieciom mroku na zalewanie okolic. Paladyni niezwłocznie zabrali się do walki.

- Naru! Wracaj! - Zabrzmiał z daleka głos Zena desperacko próbującego dobiec do chłopca, który w swej potwornej postaci powoli schodził schodami w głąb samego piekła, które jednak zaczęło się zamykać pod wpływem kolejnej elfiej pieśni. Gdy ten już schodził.

- Co wy robicie? Wydostańcie go stamtąd! - krzyczał Rafael, lecz Ci nie przestali. Po chwili szczelina ponownie się zamknęła a las zaczęła zalewać fala światła, która paliła wszystkie pobliskie demony. W tym również mogiła Kristiny spłonęła a głównego sprawcy zdarzenia już dawno nie było. Po chwili wszystko się skończyło. Chłopcy siedzieli zdezorientowani próbując połapać się w sytuacji.

- Musicie iść z nami. - dotarł do nich głos jednego z elfów. - Sprawa przybrała w tym momencie najgorszy obrót. A Ty Zentharisie weź się w garść, jesteś paladynem, nie możesz pozwolić by przez Twoje emocje spadła Twoja skuteczność. - zrugał towarzysza.

- Nie możecie go winić. To co się właśnie wydarzyło było niespodziewane. - Rafael stanął w jego obronie.

- Póki żyjecie wszystko można jeszcze naprawić. A teraz chodźcie z nami, ojciec chce z wami mówić. To ważne. - zakomunikował po czym wraz ze swymi towarzyszami pomógł im wstać.


***


Nastał nowy dzień w domu elfów, mimo ogromnych drzew zasłaniających swymi koronami nieboskłon było wyjątkowo ciepło i jasno. Chłopcy wstali ze swych łóżek, które wyglądem przypominały hamaki zrobione z ogromnych liści i łodyg po czym wyszli z domu, który był jak by naturalną pusta przestrzenią w ogromnym drzewie, gdzie się znajdowali. Na zewnątrz powitał ich jeden z elfów z dnia poprzedniego.

- Witajcie, mam nadzieję, że wypoczęliście. Dzisiaj czeka was ciężka dyskusja. Wybaczcie, że nie mogliśmy rozmawiać wczoraj, lecz ojciec zdecydował, że lepiej dla was będzie jeśli wypoczniecie. Emocje nie są dobrymi doradcami w takich sytuacjach. Proszę za mną. - zakomunikował po czym ruszył przed siebie, w stronę wielkiego drzewa matki, które już doskonale znali.

- Naru! Zen! Rafaelu! - Powitał ich na wejściu znajomy głos, który jednocześnie wprawił ich w osłupienie.

- Kristina! Ale jak? - Zdziwili się chłopcy.

- Gdy tylko wyruszyliście w pogoń za waszym przyjacielem z rozkazu ojca zabraliśmy ją z waszego domu, by zapewnić jej bezpieczeństwo. - oznajmił elf. A towarzysze poczuli jak nagle wielki kamień spadł z ich serc. Fala ulgi i radości, jaką w tej chwili czuli była nie do opisania.

- Gdzie jest Naru? - Niepokoiła się dziewczyna. - Czemu go z wami nie ma? - Jej dłonie drżały.

- Spokojnie, zaraz wszystko wam wyjaśnimy. Teraz chodźmy do ojca. - rzekł przewodnik, po czym poprowadził chłopców dalej. Gdy tylko dotarli do wielkiej znajomej sali powitał ich głos starego elfa:

„Witajcie w moim domu.” Po czym wskazał im miejsca do siedzenia.

- Dobrze się spisałeś mój synu. Amulet i pieczęć, którą nałożyłeś na przyjaciela, oraz miejsca, które oznaczyłeś sprawiły, że mogliśmy prawie natychmiast wam pomóc.

- Wybacz ojcze, że znowu nie udało mi się go powstrzymać. - odparł Zentharis.

- Nie bądź dla siebie taki surowy. To co się stało było zasadzką, zaplanowaną tak inteligentnie, że dopiero w ostatniej chwili spostrzegłem się co się dzieje. Póki żyjecie, moje stare serce jest wolne od trosk, jeszcze wszystko można naprawić.

- Co się stało z Naru? - zapytała ponownie Kristina.

- Spokojnie, wszystko zaraz się wyjaśni. - odpowiedział jej starzec.

- W jaki sposób.. Kristina.. Jest tu z nami? - zaczął Rafael nie do końca wiedząc jak się wyrazić.

- To co widzieliście wczoraj to był demon, który przybrał jej postać z polecenia Tamaela. Ona jest Aep Darf. Gdy tylko wyczułem zasadzkę, kazałem przyprowadzić ją tutaj w celu zapewnienia bezpieczeństwa.

- Co znaczy Aep Darf? - zapytał ponownie.

- W naszym języku oznacza to to samo co w waszym „Pierwsza”, albo lepiej „Pierwotna”. - odpowiedział Zentharis. - Lecz co się właściwie stało? - dodał.

- Masz rację synu, Aep Darf oznacza człowieka pierwotnego, pierwsza rasa ludzkości, o której nawet ja nie mam kompletnej wiedzy. Wiadomo nam tylko tyle, że od nich wszystko się zaczęło, niestety najstarsze elfie zapiski, które mogły mieć jakieś dane na ten temat przepadły już podczas pierwszej wojny demonów z paladynami. Wieki temu. - wyjaśnił gładząc swą długą brodę. - Miejsce, w którym wczoraj się znaleźliście. Było miejscem, w którym jak wam zapewne wiadomo wasz przyjaciel stoczył lata temu swoją pierwsza walkę z demonem. Wiecie może skąd on się tam wtedy wziął?

- Wiem tylko tyle, że utworzyła się w tamtym miejscu, szczelina łącząca ten świat z piekłem, którą potem jednak zapieczętowałem. - odpowiedział Zen.

- Masz rację. Wiele ludzkich pokoleń temu, podczas wojen z demonami na ludzkich ziemiach było kilka takich miejsc. Są to drzwi pozwalające demonom wchodzić do naszego świata i ludziom do ich. Lecz zapieczętowaliśmy je. Czasem demony znajdują jakieś drobne szczeliny, które wykorzystują do wychodzenia, ze swego domu. To jest właśnie jedno z tych miejsc. Planem nosiciela Tamela było sprowokowanie waszego przyjaciela, by otworzył wrota piekieł i udał się w głąb. Jedyną rzeczą, jaka mogła go wówczas sprowokować była śmierć Aep Darf, osoby, która jest kluczem. - wyjaśnił.

- Skoro to miejsce zostało zapieczętowane przez prastarych paladynów, to jakim sposobem Naru zdołał przełamać pieczęć? - zapytał Zen.

- W tym chłopcu drzemie potężna siła. A jego oręż również ma ciekawe magiczne właściwości. W tamtej chwili jego potęga była największa, lecz nie da się ukryć, że i my elfy wpadliśmy w zasadzkę nosiciela Tamaela. Podczas ich spotkania w stolicy, jego oręż uległ uszkodzeniu, który my przekuliśmy na miecze, które dzierży teraz. Do złamania elfiej pieczęci potrzebny był również elfi pierwiastek, który jest w mieczach. Ten człowiek jest bardzo niebezpieczny. - odpowiedział stary elf poprawiając się na swym tronie.

- Chcesz nam czcigodny elfie powiedzieć, że Naru przebywa teraz w piekle? Dla czego? Czemu został tam wysłany. - zapytała Kristina.

- Nie wiem, lecz oczywistym jest, że musimy go stamtąd wydostać. Niestety nie wystarczy, że otworzymy wrota. Potrzebna nam ekspedycja, która go stamtąd wyciągnie. W momencie otwarcia się przejścia wasz towarzysz zapewne poczuł, że to miejsce go wzywa. Podejrzewam, że to Samael zostawił coś w tamtym miejscu, w momencie przywołania go i umieszczeniu w ciele tego chłopca.

- Oczywiście my z Rafaelem się tam udamy! - oznajmił Zen.

- Ja też idę! - wyrwała się dziewczyna.

- Nie ma mowy! - odparł Rafael. - Już raz widzieliśmy Twoją śmierć, choć nie prawdziwą to wciąż nie było to nic przyjemnego. Ne chcemy widzieć tego ponownie. Dodatkowo Naru by nas poćwiartował gdyby się dowiedział, że zabraliśmy Cię do siedliska najgorszego zła.

- Jesteśmy w stanie otworzyć wrota na pewien czas, ale niestety wy jesteście zdani sami na siebie. Moje dzieci będą pilnowały wejścia, bo w momencie zerwania pieczęci demony zaczną uciekać z piekła jak wczoraj. Naszym zadaniem będzie je powstrzymać przed rozprzestrzenianiem się. Wbrew temu co się wam wydaje najrozsądniejszym jest aby dziewczyna ruszyła z wami. - rzekł starzec.

- Co takiego? Ojcze to zbyt niebezpiecznie. - buntował się Zen.

- Rozumiem Twoje obawy, lecz ona jest kluczem. Tylko ona potrafi uspokoić chłopca nawet w swej demonicznej postaci. Ona jest tam niezbędna.

- Idę z wami! - upierała się. Czując jednocześnie ulgę, że może iść wspomóc swego przyjaciela.

- Rozumiem ojcze, będziemy jej strzegli.

- Synu.. - zaczął starzec wpatrując się uważnie w Zena. - Wszyscy jesteście moimi dziećmi, lecz to w Tobie płynie moja krew. Jesteś moim następcą i dumnym paladynem. Wkroczysz do miejsca, gdzie Twoje umiejętności będą jedynym na co możesz liczyć. Wierzę w Ciebie, lecz pozwól, że to powiem.. Wróć bezpiecznie. Wraz ze swymi towarzyszami. - Wyraz jego twarzy pokazywał niepokój, który starał się ukryć.

- Spokojnie staruszku. Osobiście mnie szkoliłeś, wiem co robię.

- Rozumiem. - uspokoił się nieco. - Cztery dni zajmą nam przygotowania do otwarcia i zapieczętowania wrót piekieł. Wykorzystajcie ten czas dobrze. Pamiętajcie, że to bardzo ważna i delikatna misja. Idźcie się przygotować. - zakończył starzec. Towarzysze wrócili do swojego domu. Dni mijały powoli na przygotowaniach do rozpoczęcia misji wyciągnięcia przyjaciela z piekła. Zen spędzał czas na modlitwach, błogosławieństwach i rytuałach, Rafael całe dnie spędzał na ćwiczeniu umiejętności walki a Kristina na rozwijaniu sztuki uzdrawiania. Gdy nadszedł ten czas wszyscy stawili się w miejscu, gdzie znajdowała się pieczęć. Elfy były już gotowe.

- Witaj bracie. Czy jesteście gotowi? - przywitał ich jeden z paladynów.

- Tak. - potwierdził krótko Zen. Elfy ustawiły się w kole i zaczęły recytować swą pieśń, aby za jakiś czas miejsce to stało się lasem z ogromnych drzew. A za chwilę zostało zalane przez święte światło.

- Przygotujcie się, w chwili gdy zdejmiemy pieczęć pojawią się te bestie. Bądźcie ostrożni i nie oglądajcie się za siebie. My sobie poradzimy. Wejdziecie zaraz po pierwszej fali.

- Rozumiem. - odparł.

- Jeszcze jedno. - dodał elf. - Ojciec powiedział, że będzie się o was modlił. Wróćcie bezpiecznie, nie narażajcie starca na troski. - rzekł paladyn z przyjaznym uśmiechem po czym oddalił się. Zentharis wraz z towarzyszami schowali się za pierwsze wielkie drzewo znajdujące się za nimi. Elfy rozpoczęły kolejną pieśń. Ziemia zaczęła się trząść i rozstępować. Atmosfera zrobiła się cięższa, ze szczeliny zaraz zaczęła wylewać się fala demonów. Drużyna Zena natychmiast po niej ruszyła w stronę schodów. Schodzili powoli, a czym głębiej szli tym ciemniej i głucho się robiło.

- Stąpajcie powoli, nie wiadomo co może nas tu czekać. - ostrzegł ich Zen. Towarzysze posłuchali jego rady, szli powoli, a panująca cisza przenikała ich na wylot. Bez problemu mogli usłyszeć swoje oddechy, oraz bicie serc. Wszystkie zmysły były maksymalnie wyczulone, mimo butów czuli dokładnie skaliste podłoże pod stopami. A w mroku co chwilę widzieli jakieś przerażające kształty, co kilka sekund ciarki przechodziły im po plecach. Nagle grunt po którym stąpali, skruszył się i w ciągu jednej sekundy znaleźli się kilka poziomów niżej. Gdy tylko się podnieśli blask płomieni na chwilę ich oślepił. Kiedy tylko wzrok przywykł wzdrygnęli się. Znajdowali się wciąż na skalistej ścieżce ciągnącej się w dal, a wokół nich było morze gorącej magmy, w której płonęły pomniejsze demony wydając z siebie przerażający ryk. Powietrze było ciężkie, towarzysze czuli duszności a atmosfera działała niekorzystnie na ich zmysły. Idąc tak widzieli wbite w ściany inne demony za pomocą płonącej stali a z góry na ich ciała skapywała magma. Co jakiś czas jakieś dziwne latające stworzenie wydziobywało kawałek ich ciał. Stworzenie to miało długi dziób ozdobiony wewnątrz ostrymi niczym brzytwa ząbkami. Było całe białe, szerokie skrzydła tworzyły gorący podmuch wiatru a skóra była tak cienka, że bez problemu było widać kości. Miało cztery ogony każdy zakończony ostrzem, które wbijał w swą ofiarę, parą łap, którymi ją trzymał i dwóch członków przypominających nogi. Oczu zaś nie posiadały, oczodoły ich były puste a z wewnątrz wydobywał się czarny dym. Stwór ten leciał na posiłek. Gdy tylko podleciał do ofiary końce każdego z jego ogonów zaczęły płonąć czarnym płomieniem, po czym wbił je w ofiarę, jej ryk sprawiał, że największy z twardzieli miękł. W łapach miał już dwie płonące rurki, które z pasją wbił w przybitego do ściany demona, sprawiając wrażenie jak by dobrze się bawił. Po czym nogami oparł się o jego ciało i trzymając rurek wbitych w niego swymi ostrymi ząbkami zaczął wyszarpywać skórę demona, który z każdą chwilą się regenerował. Rafael widząc ten widok zwymiotował prosto do lawy, lecz gdy tylko spojrzał weń ujrzał przeraźliwie wykrzywiony pysk, kolejnego z czarcich pomiotów. Z lawy wynurzyły się trzy jak by płetwy, lecz były całe kościste. Nożownik nie chcąc wnikać co to właściwie jest dostrzegł tylko jak to coś rozszarpuje pod magmą jakieś ciało. To co widział w sumie z panującą atmosferą sprawiło, że krzyknął.

- Rafaelu. Musisz się uspokoić. To miejsce to jakiś obłęd, lecz jeśli którekolwiek z nas pozwoli sobie na to, żeby emocje wzięło nad nami górę. Będziemy zgubieni. - uspokajał go Zen. Chłopiec starał się posłuchać jego rady, lecz gdy tylko wstał poczuł jak nogi uginają się pod nim a dłonie drżały mu tak jak jeszcze nigdy w życiu.

- Przepraszam, że was tu zabrałem. Jesteście tylko ludźmi a to jest piekło. - rzekł elf parząc na klęczącą już i całą drżącą Kristinę, która zakrywała swe oczy i wzdrygała się z każdym usłyszanym rykiem. Elf z trudem pomógł im się podnieść i trzymając ich szedł dalej. „Co powinienem zrobić? Jeśli nie wydostaniemy stąd Naru coś złego może się stać. Cała ta sytuacja jest niepokojąca, lecz oni są już na krańcu ludzkiej wytrzymałości. Nawet ja czuję, że powoli tracę zmysły.” - Elfem szarpały dylematy, lecz wciąż podążał na przód. Wiedział, że najgorsze co mogą teraz zrobić jest zatrzymanie się. Mimo iż czuł jak powoli ogarnia go zmęczenie. „Jest źle, nawet nie zaczęliśmy dobrze poszukiwań a już mamy dość.” - niepokoił się. Nagle z zamysłu wyrwał go przeraźliwy krzyk Kristiny.

- Widzę jego śmierć, znowu! Proszę przestań krzyczeć! Nie róbcie mu tego!

- Przestań nie mogę tego słuchać! Zamknijcie się! - krzyczał tym razem Rafael. „Jasna cholera nie mamy wyboru. Musimy wracać oni już nie mogą. Ta atmosfera jest, jest.. To jakieś piekło.” - stwierdził w myślach.

- Proszę uspokójcie się. Macie omamy, to przez te demony i całe to otoczenie. - Zentharis próbował ich uspokoić, lecz nie dawało to żadnych rezultatów. Wszystko wskazywało na to, że są zgubieni. Gdy tylko elf zaczął kierować się w odwrotną stronę szukając wyjścia spostrzegł, że zostali otoczeni. Przez demony i te dziwne latające stworzenia. A w lawie, która również ich otaczała zbierało się coraz więcej tych dziwacznych pływających stworzeń. Stojąc tak sam w mroku, oświetlanym tylko przez magmę oraz płonące stalowe kołki wbite w demony na ścianie. Czuł nadchodzącą śmierć. Demoniczne ryki i krzyki towarzyszy wyprowadzały go z równowagi. Wrogowie byli coraz bliżej. Czuł jak jego dłonie drżą, miał wrażenie, że za moment upuści swój miecz niezdolny do dalszej walki.

„Możesz spocząć i się uspokoić. Jestem tutaj.” - Do uszu elfa dobiegł łagodny głos. Czuł falę łagodzącego chłodu. Gdy tylko się odwrócił jego oczom ukazał się błękit. Najpiękniejszy błękit jaki kiedykolwiek widział.

- Te oczy.. - Nie mogąc wykrztusić słowa widział jak otacza ich błękitna aura. - Czyżby i mnie nerwy pękły? - pytał sam siebie. Po chwili jednak poczuł falę spokoju, jaka go ogarnia a zbliżające się demony. Zaczęły się cofać. Jej świetlista postać dodała mu pewności.

- Kristina Ty.. Aep Darf przebudziłaś się.

Kobieta, podeszła do skulonego Rafaela uklękła przy nim i położyła dłoń na jego czole.

- Bądź spokojny, wszystko jest już dobrze. - rzekła. W tym momencie Rafael również poczuł falę spokoju, przestał się trząść i po chwili wstał dochodząc do zmysłów.

- Co się dzieje? Co się stało z Kristiną? - zapytał.

- Jestem i nie jestem Kristiną. Jestem Aep Darf w ludzkim języku zwana pierwotną. Ta dziewczyna to drobna i słaba istota, która jednak będąc na skraju załamania nieświadomie wezwała mnie. Ruszyliście do samego piekła na ratunek swemu przyjacielowi, mojego wybranka. Jestem z was dumna, że tyle wytrzymaliście w tym domu mroku. Pozwólcie jednak, że teraz ja poprowadzę. Spokojnie już nic wam nie grozi. Ci ludzie nie zaatakują nas. - rzekła spokojnie.

- Ci ludzie? O czym Ty mówisz? Przecież to demony, Znasz to miejsce? - zapytał elf.

- Pozwólcie, że w drodze opowiem wam pewną historię. Skupcie się na niej. Być może dzięki temu oderwiecie się od tego miejsca. - zaczęła prowadząc ich przez mrok powoli a jej łagodny głos działał uspokajająco, wsłuchując się w niego nie słyszeli już ryków. - Te stworzenia, które tu widzicie. Kiedyś były ludźmi, lecz nie do końca. Jestem pierwotną. Przedstawicielką pierwszej rasy zamieszkującej ten świat. Wtedy nie było jeszcze mroku i światła. Nie było demonów i elfów, byliśmy tylko my. Potężniejsi, niż jakikolwiek ówczesny wizard. Każdy z nas posiadał jakąś wyjątkową umiejętność. Lecz w miarę czasu coś się zmieniło. Nasi ludzie zaczęli łaknąć większej władzy. Niszczyli i palili dzieci ziemi. Drzewa, rośliny i zwierzęta. Nie wszyscy, lecz część z nich. To oni zapoczątkowali zło. Pewnego razu doszło do morderstwa. Nasi ludzie zaniepokojeni tym wydarzeniem byli zmuszeni zbudować więzienie, z którego nawet on się nie wydostanie, gdzie odpokutuje swoje zbrodnie, lecz z czasem coraz więcej ludzi zaczęło mordować. Rozpoczął się rozłam, do tego mrocznego miejsca zaczęło trafiać coraz więcej ludzi. A wszystko zapoczątkował Samael. To on zabił jako pierwszy, a jego brat Tamael chcąc uwolnić go z tej twierdzy poszedł jego śladem. Miejsce, które miało być ich więzieniem stało się ich domem. Wtedy powstał podział na mrok i światło. Z biegiem czasu era istot idealnych się zakończyła. Część z nas chcąc dalej żyć w zgodzie z naturą zamieszkali w lasach stając się Elfami. - spojrzała na Zentharisa. - A część przystała do Samaela i jego brata. Z wiekiem stając się demonami. Pozostali zaczęli budować miasta i osiedlając się w różnych miejscach dzielić się, powoli tracąc swoją potęgę i zapominając o pochodzeniu. Dziś są zwykłymi ludźmi. Lecz niektórzy korzystając z mocy światła lub mroku zaczęli zakładać pewne klany. - Tym razem spojrzała na Rafaela.

- Ciekawa historia powstania ludzkości. Ciekawi mnie jaka jest Twoja umiejętność. - zaczął Rafael.

- Ja potrafię czytać w sercach. - odpowiedziała spokojnie.

- Czy w takim razie serce Naru naprawdę jest pochłonięte przez żądzę zemsty? - zapytał Zen.

- W jego sercu nawet ja nic nie widzę przejrzyście. Lecz zemsta nie jest jego jedynym celem.

- Więc co nim jest? - zapytali.

- On szuka pewnych odpowiedzi, niestety nie potrafię odczytać jakich. On zamknął swoje serce bardzo dawno temu.

- Jak to możliwe, że jesteś tu teraz z nami? - zapytał Zentharis przyglądając jej się z uwagą.

- Ta dziewczyna, posiada duszę pierwotnej. Nie jest tego świadoma, lecz kiedyś w pełni się przebudzi. Z biegiem czasu przetrwała tylko jedna pierwotna istota, nie należąca do żadnej z grup, które stworzyli. Z czasem związała się ze zwykłym człowiekiem. Właśnie dla tego jest taka wyjątkowa. Ten chłopiec i nosiciel Tamaela, oni zdają się być najbliżej stania się na powrót pierwotnymi.

- Jak to? - Zdziwili się jednocześnie.

- Ich dusze, nie bez powodu bracia ich zaakceptowali jako swe naczynia. Oni są powiązani z pierwszymi i ze sobą, lecz przed moim wybranym jeszcze długa droga. Oni są potężni, lecz ja będę wspierać tylko jego.

- Dziękujemy Ci. Gdyby nie Ty, nie przetrwalibyśmy tutaj. - rzekł elf.

- Wyczuwam go, jest tuż przed nami. - stwierdziła po czym przyśpieszyła. Po chwili ujrzeli przyjaciela, który w swej ludzkiej formie walczył z demonami go otaczającymi i latającymi stworzeniami które latały nad nim jak sępy wokół padliny. Gdy tylko się zbliżyli stworzenia cofnęły się.

- Naru! - krzyknął Zen biegnąc do niego, lecz ten zniknął aby za chwilę pojawić się przed nim i kopnąć go z taką siłą, że o mało nie wpadł do lawy. Następnie ruszył na Rafaela, który w ostatniej chwili uniknął ataku płonącym mieczem, lecz nie zdążył ustrzec się przed kolejnym kopnięciem. W jego oczach był obłęd.

- Naru nie poznajesz nas? Przybyliśmy Cię uratować! - Krzyknął Rafael. Ten spojrzał na nich swymi szkarłatnymi oczyma po czym uklęknął i zaczął krzyczeć.

- Jak to możliwe, że jest w swojej ludzkiej formie? - zainteresował się Zen.

- Nie bez powodu demony uciekają z tego miejsca, Samael jest tym, który jest najpotężniejszy, lecz również cierpi tu najbardziej. W swoim sprycie wycofał się, pozwalając by jego nosiciel przyjął to na siebie. - odpowiedziała kobieta. W tym momencie Naru ruszył na nią z obnażonymi ostrzami, ta jednak pewnie powoli szła w jego kierunku. Gdy ten znajdował się tuż przed nią gotowy by wymierzyć ostateczny cios. Ona wyciągnęła swą delikatną jaśniejącą błękitną poświatą dłoń i skierowała ją w stronę czoła chłopca. Naru zatrzymał się wpatrując się w głęboki błękit jej oczu.

- Już dobrze. Nie pozwolę na Twoją zgubę. - szepnęła a płomienie z jego mieczy wygasły. Chłopiec zaś uspokoił się, zamknął oczy i upadł. Zen wraz z Rafaelem bez chwili zwłoki podnieśli się i wzięli go pod ramiona by razem wraz z nieprzytomnym towarzyszem opuścić to straszne miejsce.

- Mój czas tutaj dobiegł końca. Ta dziewczyna jest jeszcze zbyt słaba na utrzymanie świadomości i tej formy, lecz jest naprawdę silna i zdeterminowana, że potrafiła utrzymać mnie aż do teraz. Jestem z niej dumna. - rzekła kobieta gdy byli już u samego wyjścia po czym uklękła aby przywrócić Kristinie władzę nad sobą.

- Przepraszam, chyba ze strachu straciłam przytomność. - rzekła dziewczyna jak gdyby nie świadoma całego zdarzenia.

- Kristina! Jesteś przytomna? Dzięki bogu. - rzekł Rafael. - Nie przepraszaj, wszystkich nas uratowałaś. - dodał wskazując na niesionego na barana nieprzytomnego Naru. Gdy go ujrzała uśmiech rozpromienił jej twarz. Po chwili byli już na zewnątrz. Elfy widząc to z powrotem zapieczętowali wrota.

***


Tej nocy obudził ich przeraźliwy krzyk. W jednym momencie wszyscy zerwali się z łóżek i pobiegli do komnaty, z której się wydobywał. Na miejscu była już Kristina.

- Już dobrze Naru. Jesteś wśród nas. Tak się cieszę, że wreszcie się obudziłeś. - Uspokajała roztrzęsionego chłopca szepcząc.

- Vergil, wszystko w porządku? Niech ktoś zawoła tego druida! - rozkazał Lucjan, po czym podbiegł do łóżka brata. - Jak się czujesz? - zapytał ponownie. Naru leżał tak jeszcze przez chwile i z nieobecnym wzrokiem odrzekł tylko:

- Już w porządku.

- Na pewno wszystko dobrze? Naru spałeś przeszło tydzień Badała Cię Anna, lecz nie mogąc Ci pomóc posłaliśmy do druida, który uleczył was po incydencie we wsi Kristiny. - zaniepokoił się Zen, lecz ten nie odpowiedział, leżał tylko zdając się być myślami całkowicie gdzie indziej. Po chwili do pokoju, wszedł znajomy staruszek.

- Jest wciąż zmęczony, wciąż nie doszedł do siebie. Dajcie mu odpocząć. - rzekł po krótkich, lecz dokładnych oględzinach wpatrując się bardzo uważnie w jego oczy.

- Czy ja mogę zostać? - zapytała Kristina trzymająca mocno dłoń chłopca.

- Myślę, że również powinnaś odpocząć, mimo iż Twoja obecność działa na niego kojąco. Pozostawiam wybór Tobie. - odpowiedział po czym wypraszając wszystkich sam wyszedł zostawiając ich samych.

- Tym razem to ja będę Cię strzegła. - szepnęła mu a ten ponownie usnął.

- Gdzie Naru? - zapytał Lucjan następnego dnia widząc brak brata, jedząc wraz z ze wszystkimi śniadanie.

- Rano powiedział mi, że musi się przejść. - odpowiedziała Kristina.

- Puściłaś go samego? Jak się czuł? - zapytał druid.

- Powiedział, że musi trochę pooddychać świeżym powietrzem w samotności. Kazał mi odpocząć a potem zniknął.

- Trzeba na niego uważać, był w naprawdę złym stanie. Nie wiem dokładnie przez co przechodził, ale rany duszy goją się o wiele wolniej niż rany ciała. - rzekł druid. - A jak spędził noc? - zapytał.

- Całą noc się rzucał, budził się chyba z cztery razy jeszcze w ciągu ostatniej nocy. Cały roztrzęsiony przez chwilę wyglądał jak by miał zaraz krzyczeć, lecz za każdym razem spoglądał na mnie tym nieobecnym wzrokiem i mówił, że wszystko jest w porządku po czym z powrotem kładł się spać.

- Nie dziwię mu się. - zaczął Rafael z poważną miną. - To co tam się działo.. My zaczęliśmy popadać w obłęd zaledwie kilka chwil po wejściu po niego. On tam przebywał kilka dni.

- Mam nadzieję, że nie pozwoliłaś mu zabrać ze sobą broni. - zainteresował się starzec.

- Nie gdy wychodził postawiłam mu warunek, że pozwolę mu spokojnie wyjść jeśli nie weźmie jej ze sobą. Zgodził się.

- Panie przepraszam, że przeszkadzam przy śniadaniu, ale wydarzyło się coś nieoczekiwanego! - nagle w jadalni pojawił się członek straży.

- Co się stało? - zaniepokoił się książę.

- Jakiś młody człowiek zaczął się awanturować w pobliskim barze, po czym cały zdemolował. Zaatakował nawet klientów, kilku miejscowych pijaków. - zakomunikował.

- Czemu więc nie zajmie się tym straż? - zapytał zaskoczony.

- Straż jest na miejscu, lecz nie potrafi sobie z nim poradzić. Jest nadludzko silny, zrujnował cały bar.

- A jak wygląda?

- Nosi na twarzy maskę.. - Nie zdążył dokończyć jak trójka towarzyszy zerwała się od stołu i pobiegła.

- Zaraz go tu sprowadzimy! - krzyknął Rafael przed wyjściem. Gdy tylko wyszli ich uwagę od razu przyciągnęły liczne krzyki i hałas, w momencie jak doszli na miejsce ich oczom ukazał się ich przyjaciel, który z dziwnym niepokojącym spojrzeniem rzucał właśnie kolejnym strażnikiem.

- Naru uspokój się! - krzyknął Zen natychmiast biegnąc do niego. Chłopiec obejrzał się po czym podszedł do niego chwiejnym krokiem i złapał go za kołnierz.

- Nie zrobicie tego ponownie, nie oszukacie mnie! - krzyknął, elf wyczuł jak dłonie jego towarzyszą drżą, lecz czuł też alkohol.

- Niemożliwe, Ty się upiłeś? - zapytał z niedowierzaniem na niego. Za chwilę na ramieniu pijanego chłopca pojawiła się delikatna dłoń. Gdy ten obejrzał się dostrzegł Kristinę.

- Ta aura.. Pamiętam.. - wyszeptał po czym upadł. Rafael natychmiast podbiegł do niego by go obejrzeć.

- On usnął. - stwierdził szybko. - Musimy go zanieść do domu nim narobi jeszcze większych kłopotów. Gdy tylko dotarli do zamku i położyli w jego komnacie po chwili ciszy mogli usłyszeć ciche przekleństwa, które cedził przez język.

- Co mu strzeliło do głowy, żeby się upić? - zdziwił się Lucjan.

- Coś jest nie tak. W czasie naszej podroży jeszcze nigdy nie widziałam, żeby pił. Sam z pogardą spoglądał na pijanych ludzi. - odpowiedziała Kristina. - Dajmy mu lepiej odpocząć. Jutro z nim porozmawiam. - dodała po czym wszyscy wyszli. Chłopiec spał aż do dnia następnego rzucając się i krzycząc co jakiś czas. Rankiem słabym krokiem siadł do stołu by zjeść ze wszystkimi śniadanie. Co chwila pijąc duże ilości wody.

- Czyżbyś miał dolegliwości alkoholowe? - zainteresował się Lucjan.

- Ucisz się. - burknął Naru.

- Co Ci strzeliło do głowy, żeby się upić i zdemolować przy tym cały bar. Do tego atakując wszystkich wkoło. Jak można być aż tak pijanym, dobrze wiesz, że powinieneś nad sobą panować! - zrugał go brat. W tym momencie szklanka pękła w dłoni jego brata a nóż świsnął obok niego rozcinając mu policzek.

- Szlag! Nie trafiłem. - krzyknął po czym wstał od stołu.

- Naru zwariowałeś? Co się dzieje?! - krzyknęła zaskoczona bezzwłocznie biegnąc do niego.

- Nie pozwolę Ci ponownie.. Nie jestem taki głupi! - krzyczał co chwila jednak łapiąc się za głowę a z jego twarzy lał się pot.

- Kristina, sprawdź jego czoło, nie podoba mi się to. Z jego spojrzeniem również jest coś nie tak. - zareagował druid również wstając. Chłopiec natomiast ukląkł na jedno kolano wymachując rękami dookoła.

- On jest cały rozpalony i roztrzęsiony! - krzyknęła dziewczyna trzymając dłoń na jego czole.

- Zaprowadźcie go do łóżka i uważajcie na niego, ma halucynacje. Lucjanie, niech Twoja służba niezwłocznie przyniesie mi nieco gorącej wody i misę z wodą zimną. - nakazał druid jak gdyby nie przejmował się pozycją ustalając priorytety. Po chwili wszyscy już byli w jego komnacie kładąc półżywego, rozedrganego chłopca na łóżko.

- Tak duszno.. - pojękiwał wciąż rzucając się po łóżku. Nie minęła minuta jak do pokoju wbiegł druid ze szklanką z jakąś zielonkawą cieczą i Lucjan z misą i ręcznikiem.

- Odejdźcie wy plugawe.. - krzyczał chłopak wyrywając się,

- Wszyscy wyjdźcie. Kristino otwórz okna i pomóż mi tutaj. - nakazał ponownie druid a wszyscy posłusznie wykonali jego polecenia. - Zamocz ten ręcznik w tej misie i połóż na jego czoło. Ja go napoję. - dodał po wyjściu wszystkich.

- Co to jest? - zapytała robiąc posłusznie to co jej kazano.

- W obu przypadkach to są specjalne zioła. Jedne skutecznie mają zbić temperaturę a drugie po prostu go uspokoić.

- Czemu to zrobiłeś? - zapytał chłopiec już półprzytomny.

- O co chodzi Naru? Co się dzieje? - przejęta dziewczyna zbliżyła ucho do jego twarzy, by lepiej go słyszeć.

- Czemu na to pozwoliłaś? Czy tak naprawdę coś dla was znaczyłem? Kim więc jestem? - mówił coraz słabiej i ciszej aż w końcu zamilknął.

- Co mu jest? - zapytała cicho.

- Jego dusze trawi jakaś choroba, której pochodzenia nie znam. - odpowiedział starzec.

- Czy możliwe, że zaraził się nią będąc w tamtym miejscu?

- Mówiliście, że był w tym piekle cztery dni. Wasza wytrzymałość skończyła się zaledwie parę chwil po przybyciu tam. W takich miejscach czas płynie całkiem inaczej. Obawiam się, że on postradał zmysły a w jego przypadku jest to szalenie niebezpieczne. Nikt nie będzie w stanie go powstrzymać z czasem nawet Ty. Myślę, że koniecznym będzie skrócenie jego męki i zabicie go. - rzekł ponuro.

- Nie możliwe! Na pewno jest coś co możesz zrobić. Proszę nie wydawaj na niego wyroku.

- Prócz pojenia go ziołami nie jestem w stanie nic zrobić nawet ja pomimo wiekowej wiedzy. Jego umysł jest zniszczony, nie jestem w stanie się tam dostać. Nie odróżnia już przyjaciół od wrogów. Mało tego coraz bardziej traci kontakt z rzeczywistością. Jego wzrok mówi sam za siebie. A teraz muszę powiadomić resztę. Opiekuj się nim. - rzekł po czym wyszedł.

- Nie bój się. - szeptała cicho czując jak jego dłonie drżą. - Nie możesz odejść nie po tym co mi obiecałeś. Drugi raz nie zniosę Twojej śmierci. - zaczęła łkać.

***


- Co?! Twierdzisz, że mamy go ubić jak jakiegoś wściekłego psa?! Przecież to mój brat! - krzyczał wściekły Lucjan.

- Sugeruję tylko najrozsądniejsze rozwiązanie. Prędzej czy później go stracicie. Umrze w nieopisanych mękach, żyjąc w swoim koszmarze. Ja nie potrafię mu pomóc. Jego mózg jest zniszczony potrzeba kogoś kto potrafi zregenerować tkanki. Nie ma obecnie takiego medyka na świecie, to jest niemożliwe.

- Przecież niedawno go odzyskaliśmy. Straciłem ojca, moja matka zaginęła a Vergil dopiero co wrócił nie mogę i jego stracić. Jest moją jedyną rodziną.

Nieoczekiwanie ich uszu dobiegł ryk i huk. Za chwilę usłyszeli krzyk Kristiny. Gdy tylko dobiegli do pokoju ujrzeli Naru z w połowie ukruszoną maską i cały zdemolowany pokój oraz Kristinę stojącą w kącie i powoli zbliżającego się do niej chłopca.

- Naru uspokój się! Nie poznajesz nas? - krzyknął Zen podbiegając do niego, lecz ten odepchnął go po czym ponownie ryknął niczym demon i wyskoczył przez okno. Chłopcy od razu podbiegli do okna widząc jak ich przyjaciel biegnie ulicami miasta. Po czym wyskoczyli za nim. Po dłuższej chwili udało im się jednak dostrzec tylko znajomego nekromantę znikającego jak mara z ich przyjacielem zarzuconym na ramię niczym wór.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.