Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Zamaskowany

Do celu

Autor:kimoki
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Akcja, Fantasy, Mistyka, Mroczne, Przygodowe, Romans
Uwagi:Self Insertion, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2011-06-07 20:51:26
Aktualizowany:2014-06-18 16:32:26


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Pole należy wypełnić w przypadku zamieszczenia tłumaczenia opowiadania zagranicznego. Wymaganymi informacjami są: odnośnik do oryginału oraz posiadanie zgody autora na publikację. (Przypominamy, że na Czytelni Tanuki zamieszczamy tylko te tłumaczenia, które takową zgodę posiadają.)

Dla własnych opowiadań, autor może wyrazić zgodę lub zakazać kopiowania całości lub fragmentów przez osoby trzecie.


Parę dni po opuszczeniu domku Izaaka, dotarli do kolejnej wioski, która wyglądała dość ubogo jak gdyby niedawno skończyła się wojna.

- Więc jeszcze się nie pozbierali.. - szepnął cicho Naru, którego nikt nie usłyszał. Kristina zauważyła, że chłopak staje się coraz bardziej nerwowy czym bliżej byli celu swej podróży.

- Gdzie się znajdujemy? - zapytała Dziewczyna.

- To peryferie stolicy. - odpowiedział Naru zaciskając swe pięści i zatrzymując się. - Gdy tylko uzupełnimy zapasy ruszymy prosto do stolicy.

- Wygląda jak by przez tą wioskę przeszło całe wojsko, cóż tu się mogło wydarzyć? - dziwił się Rafael.

Naru założył na głowę kaptur i nic nie mówiąc ruszył przed siebie. Reszta poszła za nim. Wszystko było w ruinie, budynki wyglądały jak by zaraz miały się całkowicie posypać, ludzie spoglądali na nich nieufnie w szczególności przyglądając się Naru.

- Musicie sami sobie poradzić z zapasami, ja muszę gdzieś iść. - oznajmił cicho Naru.

- Gdzie? - zaniepokoiła się Kristina.

- Nie martwcie się o mnie. - rzekł i poszedł. Po kilkudziesięciu minutach znaleźli wreszcie gospodę i nieopodal targ, gdzie sprzedawane były tylko produkty niezbędne do życia po bardzo wygórowanych cenach.

- 30 srebrnych monet za chleb? Żartujecie sobie? - zdziwił się Zen.

- Mości Panie ulituj się, nasza wioska jest bardzo biedna staramy się tylko przeżyć. - rzekł do niego ochrypłym głosem staruszek, siedzący za straganem.

- Co tu się stało? - zapytał Rafael.

- Stare dzieje, nie rozpamiętujemy przeszłości.

- Czemu więc król nie zainteresuje się wami? - zapytała Kristina.

- Nasz król nie żyje, czekamy na koronacje nowego dzięki, któremu znowu wrócimy do życia. Może kupicie pieczywo? - namawiał ich wciąż starzec.

- Dobrze więc, proszę oto złota moneta, kupimy u pana trochę rzeczy, ale najpierw proszę powiedz nam kto będzie nowym królem. - zapytał Rafael.

- Oh, dziękuję mości Panie. Nowym królem będzie panicz Lucjan De Vanderberg. Niedługo będzie pełnoletni i zasiądzie na tronie.

- Dziękujemy starcze, musimy ruszać. - pożegnał się Zen.

Po kilku godzinach zakupów ruszyli do gospody, w której mogli przenocować.

- Ciekawe gdzie podziewa się Naru, już prawie noc. - zmartwiła się Kristina.

- Zapewne nie wróci na noc. - stwierdził Zentharis.

- Skąd wiesz? - zapytali jednocześnie Rafael z Kristiną.

- Widzieliście jak mieszkańcy na niego patrzyli? Tak samo jak on patrzy na innych ludzi, z nienawiścią i pogardą. Myślę, że on ma coś wspólnego z tym co stało się tej wiosce, mieszkańcy też tak myślą, chcą się tylko upewnić.

- Martwię się o niego. - niepokoiła się dziewczyna.

- Nie martw się w końcu to Naru, on sobie poradzi. - pocieszył ją Rafael i rozeszli się do swoich pokoi.

***

Wczesny rankiem zbudził ich krzyk.

- Potwór! Potwór, który niemalże zrównał nasza wioskę z ziemią lata temu jest poza miastem! - krzyczał mężczyzna biegnąc koło gospody, w której nocowali, Zen, Rafael i Kristina niezwłocznie ruszyli za nim.

- Gdzie jest ten potwór? - zapytali gdy go dogonili.

- Na północ poza wioską. - odpowiedział zagadnięty.

Po paru minutach dotarli na miejsce, lecz ujrzeli tylko swojego towarzysza.

- Naru co Ty tu robisz? Widziałeś potwora, o którym głośno w wiosce? - dopytywał Zen.

- Musimy się stąd wynosić. - oznajmił zdenerwowany Naru.

- Czemu? - zapytała Kristina. Nim jednak ten zdążył odpowiedzieć zjawili się mieszkańcy wioski, z pochodniami i widłami dając wyczuć od siebie chęć mordu, patrząc pogardliwie na zakapturzonego chłopca.

- To właśnie on jest przyczyną naszego ubóstwa. - Rozległ się znajomy ochrypły starczy głos. Znany im już dziadek ze straganu podszedł do chłopaka i ściągnął mu kaptur z głowy.

- Wtedy nie miał maski, lecz to na pewno on!

- Spalić go! Zarżnąć go! Niech cierpi! - ryczał gniewnie tłum, Zen, Rafael i Kristina patrzyli wciąż na Naru, który nie zaprzeczał zarzutom.

- Naru co tu się stało dziewięć lat temu? - zapytał Rafael.

- Domyślcie się, musimy stąd uciekać. - szepnął do nich. Wziął Kristinę w ramiona i wyszeptał słowa, których nikt nie był w stanie zrozumieć. Wokół nich podniósł się czarny gęsty dym, który nie pozwalał nic dostrzec. Po chwili gdy opadł nikogo już nie było.

- Szukać ich!

Chłopcy wciąż biegli w stronę murów stolicy, których rysy nakreślały się powoli w oddali.

- Naru co to było? Ten czarny dym. - zapytała Kristina będąc wciąż noszona przez niego.

- Nie wiem.

- Naru co się stało dziewięć lat temu? - dopytywał Zentharis.

- Dowiecie się w swoim czasie, biegnijcie. Za niedługo będziemy na miejscu. - oświadczył nie zatrzymując się. Jakiś czas potem byli już pod murami, tłum zgubili już jakiś czas temu za sobą pewni, że są już bezpieczni. Naru postawił z powrotem Kristinę na ziemi. Podeszli do bramy. Chłopiec wciąż nie ściągał kaptura z głowy. Wejścia strzegło dwóch uzbrojonych w halabardy strażników.

- Jak się dostaniemy? Nie mamy przecież żadnych dokumentów? Ja jestem Elfem, Rafael buntownikiem, a Kristina cholera wie skąd.. A ty zaś jesteś wielką niewiadomą. - rzekł Zen.

Naru milczał, podszedł do strażników.

- Nie przejdziecie bez okazania dokumentów. - ryknął na niego jeden z nich, lecz chłopak nie przejął się tym, podwinął rękaw i pokazał im ramię.

- Prze -

- Uciszcie się, przepuście nas i udawajcie, że nic się nie stało. - szepnął do nich.

- Naru czego oni się tak przestraszyli? - zaciekawił się Rafael chwilę po przekroczeniu bramy.

- Dowiecie się w swoim czasie. - odpowiedział jak zwykle tajemniczo.

- Szukajcie jakiejś gospody a ja muszę coś załatwić. - powiadomił ich ponownie.

- Tym razem idę z Tobą! - zdecydowała Kristina.

- Dobrze, więc wy poszukajcie czegoś.

- Niech Ci będzie. - zgodzili się. - Spotkamy się za godzinę.

Rozeszli się, miasto było bardzo duże, a na samym środku dumnie ukazywał się zamek. Jak na stolice przystało miejsc pracy, straganów i szkół nie brakowało, jak i ze znalezieniem gospody nie było problemu. Wszędzie dookoła biegły gdzieś jakieś uliczki, lecz wszystkie prowadziły do dwóch miejsc do królewskiego dworu jak i do...

- Gdzie idziemy? - zapytała Kristina.

- To miejsce znane jest tutaj jako Cmentarz setki. Zaraz będziemy na miejscu.

Gdy w końcu dotarli dziewczyna zauważyła przy bramie wielką tablicę na której napisane było: „Cmentarz setki. Miejsce spoczynku stu mężów i ojców zamordowanych na służbie. Dzielnie walczących dla króla podczas walki z potworem lata temu. Niech spoczywają w pokoju u boku króla.” Idąc w górę cmentarza dziewczyna rozglądała się, wszędzie były groby strażników królewskich, lecz to nie byli zwykli strażnicy, to byli najlepiej wyszkoleni ludzie w całym królestwie.

- Podobno wśród najbliższych strażników królewskich byli też Wizardzi.

- Był aż tak potężny?

Zaciekawiona towarzyszka usłyszała przypadkiem rozmowę ludzi nieopodal, lecz szli wciąż w górę.

W końcu doszli na sam szczyt do największego grobu, na którym napisane było:

„Maksymilian De Vanderberg król Vanderbergu” Niżej widniał herb ukoronowanego ptaszka zamkniętego wewnątrz okręgu. Kristina przypomniała sobie zdarzenia z wioski św. Alexi.

- Wróciłem.. Ojcze. - szepnął Naru, uklęknąwszy najpierw pod grobem.

- Naru więc Ty.. Ten herb.. - Nie potrafiła zebrać słów ze zdziwienia.

- Tak, jestem pierwszym po tron księciem Vanderbergu Wergiliusz De Vanderberg.. Ten herb - kontynuował odsłaniając swoje ramie. - To mój herb rodzinny. Ptak w koronie oznacza, że to nie Vanderberg jest naszym królestwem, lecz wolność.

- Więc Twój ojciec, jego ludzie.. Przykro mi. Przyszedłeś po tron?

- Nie przejmuj się, to ja ich zamordowałem, tronu wyrzekłem się dawno temu, teraz pierwszeństwo ma mój młodszy brat Lucjan. - rzekł sucho.

- Ty, zabiłeś króla? Swojego ojca? Czemu? - zapytała przestraszona.

- Nie masz pojęcia kim był ten człowiek.. Do czego był zdolny, pochłonęła go żądza władzy, nie zawahał się by użyć do swych celów nawet swych najbliższych. Był potworem.., lecz nic dziwnego ,że jestem jaki jestem, jaki ojciec taki syn, ja tylko jeszcze otrzymałem formę, której on tak pragnął.

- Naru..

- Wracamy. - rzekł po czym powstał i ruszył w dół. - Musimy spotkać się z resztą jak się umawialiśmy. - zakończył.

- Naru a co z Twoją mamą? - zapytała Kristina gdy wychodzili już z cmentarza.

- Nigdy nie było dane mi jej poznać i lepiej, żebyśmy się nie spotkali. - odpowiedział bardzo chłodno.

- Czemu?

- Lepiej zaoszczędzić jej wieści, że zrodziła potwora. - zakończył i zbliżali się już powoli do miejsca spotkania.

- Hej! - Pomachał do nich z oddali Rafael.

- Znaleźliśmy dosyć miłą i tanią gospodę tam niedaleko. - oświadczył uradowany nożownik.

- Widziałem po drodze też coś co może zainteresować Kristinę. - wtrącił elf.

- Co takiego? - zapytała dziewczyna.

- Mówiłaś, że chcesz poznać tajniki uzdrawiania, tam niedaleko jest szkoła, gdzie szkoleni są młodzi uzdrowiciele.

- Ale nie stać nas na to. - powiedziała zawiedziona spuszczając głowę w dół.

- Pieniądze to moje zmartwienie, nie Twoje idź się zapisz. - pocieszył ją Naru.

- Ale -

- Beż żadnych „ale”, zrobię wszystko co w mojej mocy by zapewnić Ci to, czego potrzebujesz. - przerwał jej. Szczęśliwa, posłuchała chłopaka i udała się w wyznaczone przez Zena miejsce.

- Hej, Ty, tak Ty! - zawołała ją dziewczyna stojąca pod murami wielkiego budynku, koło szkoły medycznej. - Chcesz kupić kamień, który zdradzi Ci myśli Twego lubego? - zapytała.

- Jaki kamień? - dopytywała zaskoczona Kristina.

- Weź tą próbkę. - Podarowała jej mały kamyk. - Zobaczysz efekty, jeśli zechcesz więcej przyjdź tutaj.

***

Minął jakiś czas Naru z towarzyszami niepokojąc się o Kristinę, która już dość długo nie wracała, poszli do budynku, ku któremu zmierzała, lecz to co zobaczyli przeraziło ich. Budynek od wewnątrz był zrujnowany, nikt nie przeżył, wszędzie leżały trupy.

- Musieli zginąć niedawno, ciała jeszcze nie są zimne. - stwierdził Rafael.

- Co tu się mogło stać?

- Gzie jest Kristina? - Zaniepokoił się chłopak. Po dokładnym rozejrzeniu się ich oczom ukazała się mała karteczka wsunięta w ręce recepcjonistki. „Jeśli chcesz ją odzyskać rusz do znanego Ci dobrze miejsca. Pozdrawiam, twój stary znajomy”

- Co to znaczy? - zastanawiał się elf.

- Cholera, wiem gdzie jej szukać. - zdenerwował się Naru.

***

Krisina powoli otwierała oczy, po chwili zaczęła odzyskiwać świadomość, podnosząc się rozglądała dookoła, lecz nie mogła rozpoznać niczego co ujrzała, starała się przypomnieć sobie, ostatnią godzinę, lecz nie pamiętała nic. Wszędzie można było dostrzec ślady walki, odbite na blachach ślady pazurów, gdzieniegdzie nawet zaschnięte ślady krwi. Połamane drewniane belki i schody. Była sama, zdezorientowana podparła się o ścianę by nie upaść. Spostrzegła jedynie, że miejsce, w którym się znajduje ma wiele pięter, wskazywały na to liczne zrujnowane już schody porozstawiane w różnych zakątkach pomieszczenia, w którym była. Na ziemi leżały też drobiny szkła całe w szkarłacie.

- Zgubiłaś się? - Dotarł do jej uszu przyjemnie brzmiący głos. Odwróciła się i spostrzegła wysokiego mężczyznę, z długimi czarnymi włosami i tego samego koloru oczami. Nosił okulary, jego twarz była już trochę pomarszczona, lecz wciąż był dobrze zbudowany. Miał na sobie biały fartuch.

- Gdzie ja jestem? Co to za miejsce? Co się ze mną działo? Czemu tu jestem? - pytała niespokojnie dziewczyna.

- To pozostałości po laboratorium, w którym kiedyś pracowałem, prowadziliśmy badania nad czymś niezwykłym. - opowiadał z pasją mężczyzna po chwili podając jej dłoń. - Chodź poprowadzę Cię.

- Wybacz, ale nie rozumiem o czym mówisz. - przeprosiła dziewczyna.

- Nie szkodzi, w tych czasach ludzie nie rozumieją wielu rzeczy, nie jestem z tych czasów. - powiedział tajemniczo. Kristina nie przejęła się tym co powiedział, wzięła to za zrzędzenie starszych ludzi typu „Za moich czasów..”.

- Jak widzisz, Laboratorium, to ten wielki rozpadający się budynek, w którym się znajdujemy.

- Co się tutaj stało?

- Cóż.. - Zamyślił się na chwilę, drapiąc za głową. - Eksperyment wymknął się spod kontroli. - zaśmiał się. - Przeżyłem tylko ja. - zaśmiał się znowu. Kristina nie rozumiała z czego tak się cieszył, lecz ten objął ją ramieniem i prowadząc opowiadał dalej.

- Prowadziliśmy badania nad ludźmi. O tam jest wyjście już niedaleko. - Wskazał palcem na drzwi.

- Co Pan tutaj robi? - zapytała. W tej chwili do budynku wszedł Naru z towarzyszami. Gdy tylko chłopiec ujrzał mężczyznę jego źrenice gwałtownie zwęziły się, chwycił za metalowy pręt odstający od ściany i złapał się drugą ręką za serce.

- Naru co się dzieje? - zaniepokoili się, lecz ten nie odpowiadał.

- Naru? - zdziwił się mężczyzna. Maska zaczęła rozpadać się w niewiarygodnie szybkim tempie oczy zalewać czernią, pręt, który trzymał pękł, nim jednak części spadły na ziemię Naru zniknął by po chwili pojawić się przed Kristiną. Kopnąć mężczyznę tak mocno, że wpadając na drzwi zrobił w nich duże wgniecenie. Lecz ten nie skończył, zniknął znowu, by zaraz zmaterializować się przy ofierze i kolejnym ciosem ręki przebić jego brzuch. W tym momencie był już bez maski, a jego oczy i włosy były czarne jak najciemniejsza czerń. Jego ciało emitowało czarny dym.

- A więc jednak pamiętasz mnie E27! - Złapał chłopca za szyję jedną ręką a drugą powoli wyjął jego rękę, ze swego brzucha. - A może powinienem powiedzieć książę Wergiliuszu?

***

Wczesnym rankiem, gdy słońce grzało na placu królewskim bawiła się szczęśliwie dwójka dzieci, walczyli ze sobą patykami niczym wielcy wojownicy swymi mieczami.

- Wiesz Lucjanie, jutro już kończę dziesięć lat i jadę na obóz szkoleniowy, będę się uczył sztuki wojażu i magii, Mam zamiar być wielkim wizardem i walczyć za nasz kraj. - powiedział z dumą mały chłopiec o czerwonych oczach i włosach. - Chyba będę za wami tęsknił, ale wrócę jako wielki wojownik.

- Nie martw się Wergill, za rok znowu się spotkamy, też mam zamiar się uczyć. - pocieszał go jego młodszy brat.

- Paniczu Wergiliuszu, pański ojciec Cię wzywa. - Podszedł do nich starszy mężczyzna, ubrany uroczyście. Chłopiec poszedł wraz z nim do zamku, Młody Lucjan zaś bawił się dalej sam. Wergiliusz wraz ze starszym panem, prawdopodobnie ze służbą podszedł do wielkich drzwi komnaty, w której rezydował jego ojciec.

- Wejdźcie! - krzyknął król jak gdyby wiedział, że już przybyli. Służący otworzył wielkie drzwi a ich oczom ukazało się dwóch mężczyzn.

- Tak więc Wergiliuszu poznaj swojego przyszłego mentora, Zwą go „Doktorkiem” tak więc się do niego zwracaj. - Wskazał swym palcem młody król z długimi szkarłatnymi włosami i tego samego koloru oczami, w uroczystych królewskich szatach na dobrze zbudowanego mężczyznę o długich czarnych włosach w białym fartuchu i okularach na nosie.

- Jutro o północy wyruszamy do obozu szkoleniowego, nie będziesz samotny, wraz z Tobą wyruszy jeszcze setka innych dzieci ze stolicy. Przyszła gwardia królewska! - powiedział facet w okularach.

- Chciałbym zacząć trenować już dziś! - niecierpliwił się chłopiec.

- Nie martw się, jeszcze zapamiętasz ten trening. - zaśmiał się przyszły mentor.

***

Północ, jedenastoletni Wergiliusz wraz z innymi dziećmi z królestwa dotarli do wielkiego budynku co ich bardzo zaskoczyło.

- Mieliśmy przecież obozować. - skarżyły się dzieci.

- Będziecie obozować w mym laboratorium, czyż nie zabawnie? - zaśmiał się Doktorek. Po czym wszyscy weszli do środka, po otwarciu się Wielkich metalowych drzwi ich oczom ukazały się srebrne metalowe ściany i pełno ludzi w białych fartuchach wciąż gdzieś śpieszących.

- Podzielimy was teraz na grupy, z racji, że jest was wielu. W każdej z grup będzie trzydzieści osób Wergiliuszu, Ty jesteś dwudziesty siódmy w Grupie E. Będziemy was wołać po waszych numerach więc w tym przypadku E27. - przemawiał do nich Doktor i wraz ze swymi ludźmi odprowadził ich do swoich pokoi, które jak się później okazały były zimnymi celami z kratami w oknach. Mijały miesiące dzieci uczyły się sztuk walki i magii, zbliżał się wielki egzamin, lecz Doktorek był bardzo zainteresowany Wergilem. Jego rany leczyły się prawie w natychmiastowym tempie..

Nadszedł dzień ostateczny, po czterech długich latach nastoletni już chłopcy byli grupami wyprowadzani na wielką salę, dostawali w ręce same miecze i tarcze.

- Tak więc rozpoczynamy wielki egzamin mający wyłonić wśród was najsilniejszego, który będzie miał szanse zdobyć moc najsilniejszego z demonów i stać się najpotężniejszym wojownikiem wszech czasów. - zaśmiał się mężczyzna w okularach. - Dzisiaj jest was tu ostatnia piętnastka wczoraj poprzednia przeszła tą samą selekcje. Zasady są proste, walczycie aż ostanie się z was tylko jeden.

- To znaczy, że mamy się pozabijać? Zwariowałeś? Przez te cztery lata zdążyliśmy się zaprzyjaźnić, nie mam zamiaru skrzywdzić żadnego z nich. - burzył się nastoletni szczupły chłopiec w samym środku, grupy. Gdy tylko skończył mówić został brutalnie zamordowany przez Doktorka, który rzucił w jego głowę sztyletem. Śmierć była natychmiastowa.

- Jeśli będziecie się opierać spotka was ten sam los, jeśli przetrwacie to przeżyjecie i zostaniecie wypuszczeni na wolność. Grupy od A aż do waszej przeszły już tą selekcję. - uświadomił ich dumnie. Tak zaczął się koszmar dzieci, które pod wpływem strachu zaczęły wybijać się wzajemnie.

W końcu został już tylko jeden, Wergiliusz, chociaż początkowo był cały poraniony, to po paru minutach nie zostało na nim nawet zadrapania. Ze strachu i zmęczenia stracił przytomność. Gdy się zbudził znajdował się w celi, w której zamykano ich podczas przerw od treningów.

- Zginęło Sto czterdzieści pięć dzieci w moim wieku.. Dziś zginie ostatnia piątka. Nie mogę umrzeć. - mówił do siebie chłopiec, za oknem wschodziło słońce. Jakiś czas potem przyprowadzono ich na tą samą salę co poprzednim razem, rozpoczęła się walka. Chłopiec stłumił swe uczucia głęboko w sercu i walczył aż w końcu pozostał tylko on.

- Brawo można powiedzieć, że zabiłeś Sto czterdzieści dziewięć dzieci. Jak się czujesz? - zaśmiał się jak zwykle ten sam Mężczyzna.

- Mój ojciec dowie się o wszystkim i zawiśniecie! Każdy z was! - krzyknął chłopak, krew lała się z niego, lecz to nie była jego krew.

- Mówisz o królu? Mamy na to jego zgodę. Łap! - krzyknął do niego i rzucił świstek, na którym widniały podpisy zgody wszystkich ojców dzieci, którzy byli w najbliższej straży królewskiej prócz tego, kwota jaką król płacił na cele szkolenia. Wergiliuszowi zaparło dech w piersiach gdy to ujrzał, stracił zaufanie do wszystkich, ścisnął świstek w dłoni i wymierzył swój miecz przeciwko swemu mentorowi.

- To samo czeka Twojego braciszka, gdy tylko skończymy z Tobą, mamy już z królem umowę. - zaśmiał się. Po chwili zniknął z miejsca, w którym stał a chłopca ogarnął mrok. Gdy się zbudził przywiązany był srebrnymi łańcuchami do metalowej belki, nie miał na sobie górnej części garderoby a na jego klatce piersiowej nakreślone były jakieś dziwne symbole, wszyscy już tam stali i przyglądali się.

- Tutaj zaczyna się Twoje nowe życie E27! - krzyknął do niego Doktor wymachując rękami i wymawiając jakieś niezrozumiałe słowa, ziemia zaczęła się trząść i nagle jakby znikąd pojawił się duch najstraszniejszego z demonów Samaela.

- Oto i Twoja ofiara! - krzyknął mężczyzna i wskazał na skrępowanego chłopca. Demon ruszył w jego stronę.

- Przestań! - krzyczał przestraszony Wergiliusz, lecz nic już nie mogło zatrzymać demona.

***

Magiczny kamyk w kieszeni Kristiny drżał, widocznie reagował na wspomnienia Naru i zobrazował je. Rozległ się huk chłopiec został brutalnie rzucony o podłogę i zaraz potem rzucony siłą kopnięcia w brzuch w ścianę z przeciwnej strony sprawiając, że gruz posypał się na niego. Zen i Rafael skierowali swe ostrza w stronę mężczyzny przygotowani do ataku.

- Nie wtrącajcie się! - ryknął Naru.

- Ale -

- Nie wtrącajcie się bo was zabiję! - zagroził swym towarzyszom, którzy pod wpływem tejże groźby schowali swe ostrza i przyglądali się.

- Pamiętasz co się potem stało? - śmiał się wciąż mężczyzna z przeszłości chłopca. - Przypomnij sobie Twoją nienawiść do mnie!

***

- Muszę coś załatwić zajmijcie się resztą. - powiedział mentor Wergiliusza i wyszedł. Nastoletni królewicz klęczał jeszcze przez jakiś czas zdezorientowany, w miejscu jego serca w klatce piersiowej pojawiła się pusta dziura. Nie czuł już nic prócz nienawiści, która wciąż narastała, po chwili jego oczy zaczęły zalewać się czernią jak i jego włosy, jego ciało nie było już skrępowane, z niewiadomych mu jeszcze powodów więzy były zerwane. Wszyscy naukowcy stali wokół niego i przyglądali się wynikom swoich badań, lecz niedługo. Nagle ktoś krzyknął, na krótko przed swą śmiercią poprzez przebicie serca czyjąś ręką, spojrzeli na słup, do którego przywiązany był chłopiec, lecz nikogo tam nie było. Wtedy dopiero zdali sobie sprawę, że znajdują się w wielkim niebezpieczeństwie, ale było już za późno. Chwilę potem rozległy się kolejne krzyki, a krew rozbryzgiwała się po ścianach, wszyscy byli brutalnie mordowani przez chłopaka, któremu odebrano człowieczeństwo..

Wieść rozeszła się po całym królestwie laboratorium zostało niemalże zrównane z ziemią a potwór, który tego dokonał zmierzał do zamku królewskiego, stu najsilniejszych strażników królewskich stało już w najbliższym otoczeniu króla w stanie najwyższej gotowości, stu ojców, setki martwych dzieci. Okno w sali tronowej roztrzaskało się z hukiem, do środka wpadł wściekły syn króla, który świadomy już wyciągnął miecz i bez wahania przebił nim jednego ze strażników. Za chwilę prawie uniknął kolejnego ciosu w brzuch został draśnięty, lecz rana nie goiła się, w tym momencie zrozumiał, że stracił swą naturalną zdolność samoregeneracji, lecz nic już nie miało dla niego znaczenia. Od dziecka uczony zabijania, nie wahał się mordował jednego po drugim aż ze strażników nie pozostał nikt, tylko sam król siedzący wciąż spokojnie na swym tronie. Po chwili podniósł się jednak, rozmowa z synem nie miała już dla niego znaczenia, eksperyment wymknął się spod kontroli, pozostała już tylko próba ujarzmienia go siłą. Rozpoczęła się walka. Syn walczący z ojcem do śmierci. Chłopiec poharatany po poprzedniej walce nie był już tak pewny zwycięstwa, lecz nie mógł się już wycofać. Uderzył kierując swe ostrze w stronę głowy króla, który sparował cięcie swym mieczem i zaraz potem kopnął go w brzuch, w głowę i ciął przez plecy, lecz młodzieniec nie czuł już nic prócz nienawiści i chęci mordu, wyprostował się i pobiegł znowu, unikając pierwszego wymierzonego w niego ciosu, uchylając się próbował swym kopniakiem zwalić króla z nóg, ale ten odskoczył aby za chwilę z wyskoku wykonać cięcie, które syn zablokował, jednakże otrzymał cios pięścią, wycieńczony już upadł. Leżąc chwilę zauważył miecz leżący samotnie wśród trupów straży. Podniósł go i poczuł się pewniej, gdyż od zawsze w tajemnicy uczył się walki dwoma ostrzami, ruszył do ataku, lecz zmuszony był się bronić, zablokował mieczem cięcie wymierzone w jego szyję następnie odciął ojcu rękę, a drugim ostrzem ciął go przez wskroś na klatce piersiowej. Król krzyknął z bólu i upadł.

- Chcesz mieć krew własnego ojca na rękach!? - krzyknął do Wergiliusza wystraszony ojciec, patrząc jak wymierza mu ostateczny cios.

- Obaj mamy na rękach krew setki dzieci. - rzekł i zamachnął się.

- Bękarcie! - krzyknął król. Do sali wszedł zaspany Lucjan, widząc całe zamieszanie zaczął krzyczeć, posiłki już biegły, lecz było za późno, serce ich ojca zostało już przebite a zabójca wyskoczył oknem.

***

Kamień rozpadł się na części w kieszeni dziewczyny był już bezużyteczny. Naru podniósł się a jego ciało zaczęło ulegać transformacji. Ze skroni zaczęła wyrastać my para rogów, a skóra bladła do koloru kości, z tyłu zaczął wyrastać mu biały ogon zakończony ostrzem. A z oczu zaczęły spływać mu czarne łzy, które po zetknięciu z ziemią przyjmowały postać czarnej pary i znikały rozwiane przez wiatr nie pozostawiając po sobie śladu, jego palce zamieniały się w ostre niczym diament szpony, a zęby w kły. Ciało doktora uległo podobnej transformacji.

- Widzisz, jesteśmy podobni. - zaśmiał się ku zdziwieniu wszystkich.

- Nie porównuj mnie do siebie! - krzyknął i ruszył do ataku. Mimo wszystko Naru zachowywał wciąż resztki świadomości, mimo iż na plecach wisiały mu jego miecze nie używał ich. Gdy tylko dobiegł do przeciwnika zadał mu cios w podbródek, którego siła rzuciła nim do góry tak wysoko, że przebił sufit, chłopiec podskoczył tak wysoko, że szybko dotarł do niego i kopnął go aż jego przeciwnik przebił podłogę piętra, na którym znajdowali się wszyscy i spadł piętro niżej, lecz zanim wściekły zdążył podążyć za swym celem nagle wróg pojawił się przed nim uderzając go w twarz, chłopak wpadł na ścianę, robiąc w niej głębokie wgniecenie, lecz nim zdążył się ocknąć otrzymywał kolejne uderzenia .

- Naru! - krzyknęła przerażona Kristina biegnąc w jego stronę, lecz Zen zatrzymał ją.

- Co robisz? - denerwowała się.

- Jeśli tam pójdziesz zginiesz! To już nie jest walka ludzi! - Trzymał ją zmartwiony elf.

- Zróbcie coś!

- To jego walka. - odpowiedział Zentharis przyglądając się z trwogą. Naru wciąż obrywał. Otrzymał cios kolanem w brzuch po czym gdy z bólu skulił się z jego pleców przeciwnik ściągnął jego miecze, lecz one nie zareagowały. Otrzymawszy kopniak w głowę leciał znowu w stronę tej samej ściany po przeciwnej stronie co wcześniej, lecz nim doleciał nieprzyjaciel rzucił w niego tymi ostrzami, które wbiły się w niego jeden obok drugiego. Chłopiec osunął się po ścianie. Ogarnięty nienawiścią chciał wyjąć je z siebie, zmierzał już rękami do rękojeści mieczy, jego towarzysze wiedzieli czym to grozi. Szybko podbiegli by go zatrzymać, lecz byli niczym liść na wietrze, odepchnął ich jak gdyby nigdy nic.

- To koniec, musisz się jeszcze wiele nauczyć. - powiedział spokojnie „Doktorek”, z jego pleców wyrosły kościane skrzydła, na których wyleciał na zewnątrz. Wściekły Naru złapał za rękojeści miecza, ostrza zapłonęły ogromnym czarnym płomieniem, który pochłonął go całego. Zaczął krzyczeć a z jego oczu płynęły nurtem czarne łzy. Kristina chciała podbiec do niego, lecz wciąż była trzymana przez Zena. Nie mogli już nic zrobić. Chłopiec wysuwał ze swego ciała powoli ostrza, lecz płomień wciąż je trawił, ryczał niczym bestia a jego ryk rozległ się po całym królestwie. Wszystko zaczęło się trząść i sypać, Naru wciąż wyciągał powoli ostrza z siebie aż, w końcu mu się udało, jak gdyby nigdy nic powstał, lecz miecze na jego oczach zaczęły pękać, aż w końcu rozpadły się całkowicie na pięć części. Chłopiec długo się nie dziwił, wkrótce ogarnął go mrok, padł na twarz niczym kłoda.

- Naru! - Dotarł do jego uszu tylko ten jeden krzyk jego towarzyszy a jego ciało przybrało na powrót ludzką formę. Dziewczyna uklęknąwszy obok niego przytuliła je do siebie, z jej oczu płynęły łzy. Miejsce, w którym się znajdowali wyglądało o wiele gorzej niż poprzednio, wkoło zrobiło się spokojnie, lecz tylko przez chwilę, Zen szybko zebrał z ziemi części mieczy Naru i schował je, chwilę potem do ruin dotarło kilku strażników i dwóch medyków.

- Pójdziecie z nami! - krzyknął do nich przywódca całego zbiorowiska.

- Ale Naru, on.. - Nie mogła zebrać słów dziewczyna łkając wciąż i trzymając mocno ciało nieoddychającego już prawie wcale chłopca. Obwiniała wciąż siebie, iż jej umiejętności były wciąż za małe aby mu pomóc.

- Chłopca zabrać do uzdrowicieli a wy pójdziecie z nami! - krzyknął ponownie na nich.

***

Minęło pięć dni. Towarzysze przesłuchani przez wojsko nie mieli żadnych wieści na temat stanu swojego przyjaciela. Kristina siedziała z resztą w parku i denerwowała się.

- Hej, słyszałeś? Morderca poprzedniego króla został złapany!

- Tak, podobno siedzi teraz w pałacowym areszcie pilnie strzeżony przez samego księcia i czego na swój wyrok!

- Powinni go od razu zabić, ale słyszałem, że książę też jest osłabiony..

Rozmowa grupki ludzi dotarła do ich uszu i ruszyli natychmiast w stronę pałacu.

- Panie grupka młodych ludzi prosi o audiencje z Tobą. - rzekł do księcia strażnik bramy.

- Któż taki? - zapytał.

- Młoda dziewczyna, chłopiec i elf. Grupa, która towarzyszyła Twojemu bratu.

- Wpuśćcie dziewczynę i nikogo więcej. Chwilę potem do wielkiej sali królewskiej weszła Kristina w towarzystwie tego samego starszego człowieka. Ujrzawszy księcia uklękła. Książę Lucjan był wysoki i dobrze zbudowany, miał jasno - brązowe włosy, czerwone oczy i łagodne rysy twarzy. Dumnie podszedł do dziewczyny, pomagając jej wstać.

- O co więc chodzi? - zapytał ją uprzejmie. Czyż nie jesteś towarzyszką Wergiliusza?

- Naru, on.. Chcę się z nim zobaczyć. Proszę.. - poprosiła śmiało dziewczyna.

- To niemożliwe. - Zamyślił się na chwilę chłopiec.

- Proszę! On tyle razy uratował mi życie i tym razem też prawie umarł, chcę zobaczyć co się z nim dzieje, w jakim jest stanie, nie mogę go teraz zostawić! - Podniosła głos.

- Hmm.. Dobrze więc, masz chwilę, żeby z nim pogadać. - Ustąpił książę i odprowadził ją osobiście do lochów zamkowych aż pod samą celę więźnia, po czym oddalił się.

- Naru, Ty żyjesz! Jak się cieszę. - krzyknęła dziewczyna podbiegając do krat, z oczu płynęły jej łzy, lecz ten milczał. - Jak się czujesz? Co się z Tobą stanie? - dopytywała . Chłopiec siedział pod ścianą niewielkiej celi, w której mieściła się tylko jedna prycza. Cały obandażowany i poobijany.

- Jutro moja egzekucja, odbędzie się publicznie na wielkim placu egzekucyjnym. - odpowiedział jak by w ogóle tym faktem nie zmartwiony, w jego głosie można było odczuć nutkę ekscytacji.

- Naru to Twój brat! Nie można nic z tym zrobić? Pogadam z nim, coś się ustali i Cię wypuszczą!

- Nie! - zaprzeczył stanowczo.

- Więc uciekaj! Jesteś silny zdołasz to zrobić z łatwością! - Próbowała mu pomóc bezsilna dziewczyna, lecz ten wciąż zaprzeczał. Chwilę potem zszedł do nich książę. Naru uśmiechnął się do niego jak by z niecierpliwością oczekiwał swojej egzekucji, lecz ten spojrzał na niego pogardliwie.

- Do zobaczenia jutro, Lucjanie.. - rzekł.

- Też nie mogę się doczekać.. - odpowiedział sucho po czym bez słowa zabrał Kristinę.

- Chcę być jutro wraz z przyjaciółmi na egzekucji. - rzekła bezpośrednio dziewczyna przed opuszczeniem zamku, jak by nie miała już nic do stracenia.

- Jakże zuchwale., lecz dobrze. To publiczna egzekucja więc możecie na niej być. Jako iż to wasz towarzysz a ja jestem wyrozumiałym władcą wyznaczę wam miejsce, z którego będziecie widzieli najlepiej co się dzieje. - odpowiedział łagodnie po czym pożegnał dziewczynę.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.