Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Zamaskowany

Więzi

Autor:kimoki
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Akcja, Fantasy, Mistyka, Mroczne, Przygodowe, Romans
Uwagi:Self Insertion, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2011-07-23 08:00:47
Aktualizowany:2014-06-18 16:32:47


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Pole należy wypełnić w przypadku zamieszczenia tłumaczenia opowiadania zagranicznego. Wymaganymi informacjami są: odnośnik do oryginału oraz posiadanie zgody autora na publikację. (Przypominamy, że na Czytelni Tanuki zamieszczamy tylko te tłumaczenia, które takową zgodę posiadają.)

Dla własnych opowiadań, autor może wyrazić zgodę lub zakazać kopiowania całości lub fragmentów przez osoby trzecie.


Wreszcie nadszedł dzień, w którym Naru miał zostać poddany egzekucji. Zentharis uważnie przyglądał się miejscu, w którym się znajdowali. Plac egzekucyjny był wielki. Widziany z lotu ptaka wyglądał jak kopuła, do której prowadziły tylko dwa wejścia. Pierwsze z nich stanowiły schody od wewnątrz rozstawione w czterech miejscach, prowadzące na widownie. Drugim wejściem, były drzwi wychodzące z lochów na plac. Rafael, Zen i Kristina znajdowali się na widowni w specjalnym miejscu, skąd widoczność była zadziwiająco dobra. Wyglądało jak pomieszczenie, odizolowane od reszty publiczności z wystarczającą ilością wolnej przestrzeni by móc wstać i zrobić kilka kroków nie wadząc o nic. Oddzieleni byli od reszty drewnianą ścianką, a schody, którymi tam się dostali, były zarezerwowane specjalnie dla tego miejsca. Byli wysoko i lekko wysunięci przed widownią, co sprawiało, że mieli doskonały widok na to co się dzieje na trybunach i jednocześnie w centrum placu.

- Możecie czuć się swobodnie, dostaliście miejsca godne władców. Wszystko ze wzgląd na to, że był waszym towarzyszem. - rzekł do nich książę stojąc przy barierce i spoglądając w dół. W jego głosie można było wyczuć nie tylko nutkę ekscytacji, lecz coś więcej. Towarzysze zastanawiali czego tak naprawdę oczekuje.

Na samym dole czekała już czwórka strażników. Z ich punktu widzenia widownia nie znajdowała się bardzo wysoko. Mogli spokojnie podejść do ściany i wyciągnąwszy swą dłoń złapać kogokolwiek za kołnierz. Wszędzie słychać było krzyki, lud niecierpliwił się z każdą upływającą minutą. Nie mogli się doczekać tego, czego oczekiwali przez pięć długich lat. Egzekucji potwora. Drzwi dolnego wejścia otworzyły się. Zapanowała cisza. Na plac wszedł spokojnie chłopiec z zawiązanymi czarną przepaską oczami, nieuzbrojony, ze skrępowanymi łańcuchami rękoma, lecz wciąż wyglądał na zadowolonego i pewnego siebie. Wszyscy rozpoznali Naru. Pewnym krokiem szedł wciąż do środka, pod stopami czując piach. Nie miał górnej części garderoby, zastępowały ją liczne bandaże, którymi był poobwijany. U pasa zwisała mu czarna szata, przykrywająca jego szare, potargane i brudne już od kurzu spodnie. Tłum nagle ożywił się jeszcze bardziej. Ludzie krzyczeli, bluzgali i rzucali różnymi przedmiotami w stronę chłopca. Zen, Rafael i Kristina przyglądali się temu wszystkiemu wiedząc, że nic nie mogą zrobić. Naru zatrzymał się. Mimo iż miał zawiązane oczy spojrzał w stronę gdzie przebywali jego towarzysze jak i jego brat jak gdyby wiedział, że tam są i spoglądają na niego. W końcu uśmiechnął się podekscytowany dając zobaczyć jak bardzo niecierpliwił się na tą chwilę.

- Drodzy poddani! - zaczął uroczyście książę Lucjan stojąc wciąż przy barierkach. - Wszyscy z niecierpliwością czekaliśmy na ten dzień. Na dzień, w którym zemścimy się na bestii, która sprawiła, że musieliśmy zbudować tak pełne smutku i tęsknoty miejsce jak „Cmentarz setki”. Dzisiaj zemścimy się na osobie, która zamordowała naszego świętej pamięci króla Maksymiliana de Vanderberga. Mojego ojca. - Wziął głęboki oddech. - Niech egzekucja się zacznie! - krzyknął wyciągając z pochwy swój miecz i kierując go ku niebiosom.

- Jak będzie wyglądała egzekucja? - zapytała zaniepokojona Kristina.

- Z początku będzie walczył z tymi czterema strażnikami, potem zobaczycie. - odpowiedział Lucjan.

- Co to za dziwne obrzędy? - zapytał tym razem zaskoczony Rafael.

- Normalnego człowieka skazalibyśmy na ścięcie głowy, lecz on mimo wszystko jest członkiem rodziny królewskiej. Dla każdego wojownika honorem jest zginąć w walce, więc przynajmniej tyle mogę dla niego zrobić. - rzekł książę po czym zajął swoje miejsce oczekując widowiska.

- Czemu więc Naru wciąż ma zawiązane oczy i ręce? - dopytywała wciąż Kristina.

- Oni nie mają szans.. - rzekł cicho Rafael, lecz wszyscy i tak usłyszeli.

Zaczęło się, czterech pewnych siebie żołnierzy uzbrojonych w halabardy ruszyło do ataku przy wiwacie tłumu.

Naru ze stoickim spokojem, podniósłszy swe skrępowane ręce, zablokował łańcuchem wymierzony na wprost niego atak aby zaraz potem wymachnąwszy nogą w tył kopnąć kolejnego przeciwnika, który znienacka próbował ciąć go w plecy, halabardzista skulił się z bólu przez co otrzymał kolejny szybki kopniak w podbródek, który rzucił nim w pobliską ścianę po czym stracił przytomność. Naru chcąc szybko zakończyć pierwszy etap egzekucji złapał żołnierza, którego miecz zablokował łańcuchem za dłonie, blokując wciąż więzami jego broń podskoczył. Robiąc salto porwał nieprzyjaciela w powietrze po czym szybkim ruchem kończąc akrobacje uderzył nim o ziemię i natychmiast odskoczył w bok unikając ciosu w głowę. Pozostało jeszcze dwóch przeciwników, Naru chociaż mógł zdjąć opaskę z oczu nie zrobił tego, jak by chciał pokazać jak słabych dostał przeciwników. Bandaż na jego klatce piersiowej zabarwił się szybko na czerwono. Ci co znali słabość chłopca wiedzieli, że jego rany wcale nie były wyleczone, lecz ten jak zwykle niczym się nie przejmował. Stał niedaleko ściany czekając na odpowiednią okazje, by po chwili jakby wyczuwając, że jego przeciwnicy też znajdują się na odpowiedniej pozycji zniknąć i znikąd pojawiając się i odbijając od tejże ściany pozostawiając na niej krwawy ślad kopnąć halabardzistę w potylicę tak mocno, że ten uderzył w swojego kompana i po chwili obaj znaleźli się na ziemi nieprzytomni. Pierwsza runda wygrana. Lud znów poprzez rzucanie przedmiotami i bluzgi wyrażał swoje niezadowolenie. Żołnierze zostali zebrani z placu egzekucji.

Naru poczuł coś niepokojącego zerwał swe więzy z dziecinną łatwością i zdjął opaskę, przed nim stali jego towarzysze mierzący bronią w jego stronę. Nawet Kristina trzymała w ręku sztylet. Chłopiec spojrzał na widownie, lecz prócz księcia nie było tam nikogo innego.

- Lucjanie, czyżbyś był takim tchórzem by nasyłać na mnie tych ludzi?! - krzyknął do swego brata, lecz ten wciąż milczał. Oczy jego przyjaciół chociaż otwarte były bez wyrazu. U każdego z nich na czole widniała, ledwo widoczna gołym okiem różowa poświata. Naru wiedział, że są kontrolowani, lecz prócz tej trójki na placu boju nie było nikogo innego. Kolejny etap rozpoczął się. Chłopiec wciąż bez broni, przeszedł do pozycji obronnej, rozglądając się uważnie. Pierwszy ruszył w jego stronę Zentharis wyciągając swój naświetlony świętym światłem miecz osłabił przeciwnika. Naru odskoczył w bok i upadł na ziemię. Zaraz obok niego pojawił się Rafael, który ruszył ze swymi sztyletami, głowa Naru po chwili już znajdowała się pomiędzy dwoma ostrzami należącymi do buntownika, który już miał go kopnąć, lecz ten zrobił przewrót w tył i odskakując wciąż starał się trzymać dystans. Za chwilę obok siebie ujrzał Kristinę, ze skierowanym w jego stronę sztyletem, próbując ją ominąć znów upadł. Czuł już krew wypływającą z jego ran i spływającą po całym jego ciele. Walka była ciężka, zbyt ciężka. Chociaż chłopak zdawał się nieczuły i obojętny nie potrafił podnieść ręki na swoich towarzyszy, a tym bardziej na Kristinę, dziewczynę, którą przysiągł chronić nawet za cenę swego życia. Mimo iż mógł to wygrać, to wciąż uciekał. Unikał każdego z kolejnych wymierzonych w niego ciosów, powoli już padał z wyczerpania, krew lała się z niego nurtem. Po chwili stał już w kałuży krwi. W pewnym momencie wyczuł coś, zdawał się mieć plan, lecz już bardzo słaby nie zauważył jak jego przeciwnicy biegną do niego, został przebity ostrzami ze wszystkich stron, wciąż jednak był opanowany. Osunął się na kolana podpierając rękami o ziemie. Przeciwnicy przebiwszy go oddalili się, chłopiec klęczał tak jeszcze chwilę jak by czekał na odpowiedni moment. Nagle ku zdziwieniu wszystkich wystrzelił jak z procy w stronę ściany na wprost niego i zatrzymał pięść paręnaście centymetrów przed nią. W tej chwili miejsce, w które wymierzył cios zaczęło nabierać kształtów aby już po chwili ukazać się w formie nieprzytomnego człowieka.

- Jednak nie kamuflowałeś się wystarczająco dobrze. - rzekł chłopak po czym odsunął się dwa kroki i upadł z braku sił.

Zen, Rafael i Kristina odzyskali świadomość. Oszołomieni wciąż rozglądali się w około zadając sobie myślach pytanie „Co ja tu robię?”. Za chwilę do ich uszu dotarł wiwat tłumu. Okrzyki radości i pochwały co przerwał przeraźliwy krzyk Kristiny. Elf i nożownik zauważyli drżącą dziewczynę, której sztylet wypadł z dłoni. Klęcząc koło prawie martwego już towarzysza wciąż spoglądając na swe zakrwawione dłonie. W tej chwili chłopcy zdali sobie sprawę, że dzierżą swoje ostrza. Upuszczając je stali nieruchomo w miejscu próbując przypomnieć sobie ostatnie chwile, powoli zaczęły wracać do nich wspomnienia.

- N - Naru.. Hej obudź się Naru! Nie udawaj, przecież ty nie możesz tak po prostu umrzeć, jesteśmy za słabi, żeby Cię zabić! Wstawaj Naru! - krzyczała wciąż i szturchała chłopca roztrzęsiona dziewczyna, lecz ten wciąż leżał nieprzytomny.

- N - nie możesz umrzeć! - krzyczała dalej. Zaczęła przypominać sobie ostatnie chwile. - Tyle razy uratowałeś mi życie.. Ja nie mogłam Cię zabić.. Ja.. Ja Cię.. Ko.. Ja cię kocham! - wykrzyczała i pocałowała go. Nikt nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa, niektórzy nawet się popłakali, lecz stało się coś dziwnego. Oczy Kristiny, zaczęły przebarwiać się na jasny błękit. Całe jej ciało pokryła błękitna poświata a wiatr zaczął mocno wiać w różnych kierunkach, dziewczyna była w centrum wszystkiego tuląc wciąż zakrwawione ciało. Jej włosy jak by za sprawą tego wiatru podniosły się do góry, cała krew zaczęła z powrotem wracać do chłopca, którego wszystkie rany zaczęły się goić. Wszystko to trwało chwilę, w końcu dziewczyna straciła przytomność a jej wygląd wrócił do normy. Naru otworzył oczy, nie wiedział co się stało, lecz zauważył leżącą obok niego nieprzytomną Kristinę.

- Arandimera. - szepnął do siebie Zentharis. - Więc jesteś.. - Nie zdążył dokończyć. Straże przybiegły razem z medykami. Zabrali dziewczynę i wciąż zszokowanych chłopców na widownię. Po drodze przez lochy minęli się z księciem Lucjanem, który najwidoczniej nie zdążył zauważyć co się przed chwilą stało.

Jeszcze przez dłuższy czas lud szalał, po wejściu księcia na arenę rozbudził się jeszcze bardziej. Gdy chłopcy zostali odprowadzeni na widownię zaczynał się trzeci ostatni etap egzekucji.

- Witaj braciszku. - Podekscytowany widokiem swego młodszego brata Naru całkowicie zapomniał o wydarzeniach jeszcze sprzed chwili. - W końcu to czego tak oczekiwaliśmy.

- Wykończę Cię własnymi rękoma w uczciwej walce, tak jak to Ty uczyniłeś z naszym ojcem. - książę Lucjan podniósł rękę w górę jakby wyczekiwał czegoś. Chwilę potem zostały mu rzucone dwie bronie zakończone z dwóch stron ostrzami. Odmiany halabardy, które mieli okazje ujrzeć w jaskini buntowników w wiosce św. Alexii. Jedną z nich rzucił swemu bratu. - Tym razem zrobimy to na moich zasadach.

- Więc podarowałeś mi część swojego życia gdy byłem umierający tylko po to by teraz mi je odebrać?

Tłum ucichł. Ludzie zastanawiali się o co właśnie chodzi. Zen i Rafael byli jednak zszokowani najbardziej.

- O czym Ty mówisz? - Lucjan próbował zataić przed wszystkimi swój uczynek.

- Myślałeś, że się nie dowiem? Ale mniejsza z tym zacznijmy wreszcie. - rzucił swemu bratu wyzwanie nie zważając na okoliczności, w których się znajduje. Książę zdawał się zdenerwować usłyszawszy to, lecz wciąż starał się wyglądać na spokojnego. Walka zaczęła się. Obaj ugięli nogi i złapali włócznie w obie ręce tak by przednie ostrze skierowane było w stronę przeciwnika a drugie chroniło plecy. W tym jednym momencie wyglądali bardzo podobnie do siebie, jak bracia. Ruszyli, pierwszy zaatakował Lucjan swoim pchnięciem, którego uniknął Wergiliusz i skierował swoje uderzenie w klatkę piersiową brata, który je sparował. Wszyscy byli podekscytowani. Lud krzyczał. Książę zaatakował tym razem kopnięciem przed którym jego brat odskoczył, lecz nie zaprzestał na tym. Nim jeszcze postawił swą stopę z powrotem na ziemię zaatakował z obrotem unikając jednocześnie pchnięcia skierowanego w jego stronę. Naru podskoczył aby już po chwili zrobić kilka skoków w tył.

- Wergiliusz de Vanderberg. Geniusz, który nie wycofuje się podczas walki, lecz wciąż napiera na przeciwnika, który posiadł potęgę najpotężniejszego z demonów. Właśnie wycofał się by zachować dystans w walce ze mną. Czuję się zaszczycony. - powiedział książę z satysfakcją w głosie.

- Walczysz z błogosławieństwami jednego ze swoich dworskich magów, lecz to mogę zrozumieć. Nie rozumiem czemu nie walczysz na poważnie. Zawsze byłeś kiepski w walce halabardą. - odpowiedział mu spokojnie chłopiec.

- Czemu więc nie użyjesz swojej ogromnej siły w walce ze mną? Czemu ze mnie drwisz nawet w takiej sytuacji? - krzyknął książę nerwowo.

- Nigdy nie chciałem, żeby zamieniono mnie w potwora. Nie użyję tej siły, lecz nie powiem Ci czemu.

Zdenerwowany Lucjan ruszył do ataku, lecz Naru wciąż tkwił w defensywie unikał każdego wymierzonego w niego ciosu jak by czekał na dogodną okazję by zaatakować. Uważnie przyglądał się przeciwnikowi po czym ruszył z kolejnym pchnięciem. Książę zrobił unik atakując jednocześnie. Obaj drasnęli się w policzek. Walka nie ustawała, żaden z nich nie chciał odpuścić. Dla ludu było to widowisko na najwyższym poziomie. Walczyli z sobą zażarcie zadając sobie kolejne rany, lecz od żadnego z nich nie dało się wyczuć nienawiści. Żaden z nich nie miał w planach zabić. Po chwili bracia odskoczyli od siebie na kilka metrów.

- Tak jak się spodziewałem. Wielki z Ciebie wojownik. Czemu więc zabiłeś króla? - Zdyszany i cały brudny Lucjan stanął pod ścianą przyglądając się swemu bratu.

- Gdybym tego nie zrobił królestwo nienawidziło by dzisiaj nas obu.

- O czym Ty mówisz? Co ja mam z tym wspólnego? - Młodzieniec denerwował się coraz bardziej.

- Najwidoczniej nie przejrzałeś królewskich edyktów z tamtych czasów, i innych dokumentów nie sprawdziłeś też co naprawdę działo się na tym cholernym „obozie”. - Naru tracił powoli zimną krew.

- Nie mógłbym tego zrobić. Ojcu należy się najwyższa cześć ufam mu do samego końca i nie zdradzę jak Ty. Właśnie dla tego powstał Cmentarz setki. By uczcić jego cześć jak i jego dzielnej armii! - krzyknął książę.

- Ten Twój cmentarz nigdy nie powinien istnieć! Prawdziwym cmentarzem jest stare laboratorium na obrzeżach stolicy to dzieciom, które tam zmarły należy się cześć! - Wściekły Wergiliusz zrobił coś niespodziewanego. Złamał o szybko podniesione kolano swoją halabardę na dwie części i odrzucił je.

- Co Ty robisz? Walcz bo inaczej zginiesz! - groził swemu starszemu bratu Lucjan, lecz widząc brak reakcji z jego strony zaatakował. Naru stał wciąż nieruchomo, do samego końca przyglądał się. Do momentu aż ostrze zatrzymało się między jego oczami.

- Drżą Ci ręce. - stwierdził skazany.

- Zamknij się! Czemu się nie bronisz?!

- Jeśli mam zginąć, chcę byś to Ty mnie zabił. Pokaż wszystkim jak bardzo mnie nienawidzisz, spraw by Twoje królestwo odczuło ulgę widząc śmierć potwora. Lecz pamiętaj, że nie jestem taki bo chciałem a Ty wszystko zrozumiesz rozkopując Edykty z przeszłości. - Położył Lucjanowi dłoń na ramieniu. - Dalej zrób to. Pokaż wszystkim, że jesteś dobrym władcą. Mimo wszystko głęboko w Ciebie wierzę.

- Czemu? Czemu mimo tego iż jednym ruchem mogę Cię zaraz pozbawić życia Ty mówisz, że we mnie wierzysz? - Wahał się coraz bardziej.

- Bo jesteś moim młodszym bratem. - Po usłyszeniu tych słów Lucjan upuścił broń.

- Egzekucja zakończona, zabrać skazanego do Lochów! - rozkazał. Lud nie krył swojego niezadowolenia, lecz nie stracili wiary w swego władcę.


***


Kristina otwierała powoli swe oczy rozglądając się dookoła. Gdy już odzyskała świadomość spostrzegła się, że obok niej siedzą Zentharis i Rafael trzymając ją za dłonie. Leżała w wielkim łóżku na środku pokoju niespecjalnie zdobionego.

- Co się stało? - zapytała niespokojnie dziewczyna wciąż rozglądając się niepewnie.

- Zrobiłaś coś niezwykłego. - odpowiedział jej szybko elf wpatrując się wciąż głęboko w jej oczy z niedowierzaniem.

- O co Ci chodzi?, gdzie jest Naru? Czy on żyje? - Niepokojąc się próbowała wstać z łóżka, lecz chłopcy szybko zatrzymali ją.

- Zen zdajesz się wiedzieć więcej niż nam mówisz. Wykrztuś to wreszcie z siebie! - krzyknął zirytowany buntownik.

- Zacznijmy od tego. Zdajesz sobie sprawę z tego kim właściwie jesteś? Kim byli Twoi rodzice? - dopytywał podejrzliwie Kristinę Zen.

- Jestem zwykłą dziewczyną ze wsi jak i moi rodzice. Wciąż nie wiem o co Ci chodzi. - Niepokoiła się coraz bardziej.

- Niesamowite.. - Zamyślił się na chwilę jak gdyby sięgał w swej imponującej historycznej wiedzy gdzieś bardzo odlegle w przeszłość. - Pierwsza i nie wiadomo czy nie jedyna Aep Darf, którą spotkałem. Cholera teraz już wiem.

- O czym Ty mówisz? O czym wiesz? Kim są Aep Darf? - Niepewna swego pochodzenia zaczęła denerwować się.

- Opowiem wam pewną historię. Historię świata. - Zamyślił się na chwilę aby już po chwili zacząć mówić. - Kiedyś, jeszcze za czasów wojen między demonami i wysłannikami niebios. Trwał kryzys. Paladyni wraz z demonami wybijali się wzajemnie, lecz cierpieli na tym także inne boże stworzenia. Prywatna wojna piekła z niebem zaczęła zamieniać się powoli w wojnę globalną, z niewiadomych przyczyn ludzie i zwierzyna także zaczęła się wybijać. Zdarzało się też, że zuchwałość ludzka pozwalała im na ataki skierowane w stronę świętych wojowników i piekielnych pomiotów, co nigdy nie wychodziło im na dobre. Nikt nie pamięta już o co konkretnie poszło, lecz zmiany, które nastąpiły zdawały się nieodwracalne. Nikt nie mógł już zapanować nad tym co ludzie wyczyniali, świat zmierzał ku zagładzie. Wojna nie ustępowała, demony łaknące wciąż coraz więcej krwi łudziły ludzi. - Tu wziął kolejny głęboki oddech przeciągając się przy okazji. - Aż w końcu nie wiadomo skąd pojawiła się pewna piękna kobieta. Pojawiała się na przed każdą mającą się zacząć bitwą, lecz do owych walk nie dochodziło. Twierdziła, że jest Aep Darf - Strażniczką równowagi. Zachwianej przez ciągłe wojny. Nikt nie brał jej na poważnie, lecz po pewnym czasie demony przestały opuszczać piekło jak i paladyni zaznali spokoju. Ludzie przestali toczyć wojny. Kobieta związała się ze zwykłym człowiekiem i rzekła: „Pojawię się znów, gdy świat będzie tonął.” - Zakończył.

- Imponujące, lecz co to ma wspólnego ze mną? - Dziewczyna wciąż nie rozumiała.

- Pamiętasz co się stało gdy pocałowałaś Naru?

- Tak. - Zarumieniła się.

- Według starych elfich zapisków. Kobieta ta w ten sposób przywróciła do życia podczas jednej z wojen swego lubego.

- Czyli mogę leczyć Naru za każdym razem gdy będzie poważnie ranny? - Zapytała uradowana Kristina.

- Niestety nie, jest to czar jednorazowy i wiążący. Jesteście teraz powiązani, lecz nie wiem na jakiej zasadzie to działa.

Kristina posmutniała.

- Niesamowite. - powtórzył Zentharis. - Jesteś.. Po tylu latach..

- Uspokój się. - zwrócił mu uwagę Rafael. - Skoro pojawiła się w dzisiejszych czasach, jest to bardzo niepokojące. Zważając na ostatnie słowa tej kobiety.

- Tu niestety masz rację, lecz pozostało nam tylko obserwować. Mam tylko dziwne wrażenie, że chodzi tu o Naru. - Zapadła cisza.

- Myślicie, że Naru wie? - zapytała niespokojnie dziewczyna.

- Wie zapewne więcej niż nam się zdaje.

- Czemu tak sądzisz?

- Po prostu to czuję.

- Tu się muszę z Tobą zgodzić. - potwierdził Rafael.


***


- Śmiało, zapraszam do siebie. - rzekł Lucjan do zdezorientowanych towarzyszy swego brata, przyprowadzonych przez straże do pałacu. - Jak się czujesz? - zapytał Kristiny, która wciąż szukała czegoś wzrokiem.

- Dobrze. - odrzekła. - Gdzie jest Naru?

- Przepraszam was za to Co zrobiłem. Jest mi przykro, że użyłem was jak narzędzi przeciwko Wergiliuszowi. - przeprosił wszystkich kłaniając się przy tym uroczyście. - Zaraz się tu pojawi. - dodał w odpowiedzi na zadane mu pytanie.

- Tak łatwo Ci nie przebaczymy. - odburknął Rafael.

- Od dzisiaj to jest wasz nowy dom. - rzucił Naru wchodząc do sali, ubrany w białą koszulę i ciemne spodnie. Wyglądał jak prawdziwy książę.

- Jak to? Pogodziliście się? - Zdziwił się elf.

- Nie, ale doszliśmy do porozumienia, Lucjan odpowie na wasze pytania, lecz już nie dzisiaj. Szykujcie się do przeprowadzki. - powiedział krótko

- Naru nic Ci nie jest? - pytała zatroskana jak zwykle dziewczyna. Podbiegając i oglądając dokładnie czy nie została gdzieś jakaś niewyleczona rana.

- Jak widać mam się dobrze a teraz idźcie za Benjaminem, oprowadzi was. - Wskazał palcem na odświętnie ubranego starca. Mimo iż mieli jeszcze wiele pytań, które chcieliby zadać zgodzili się nie chcąc stresować swego towarzysza. Poszli zwiedzać swój nowy dom.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.