Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Księga Zanapara

Mariusz

Autor:DuchDucha
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Fikcja, Mistyka, Obyczajowy, Romans
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2011-09-21 09:28:25
Aktualizowany:2011-09-27 23:18:25


Poprzedni rozdział

Jeśli chcesz je udostępnić, to napisz, że autorem jest DuchDucha i podaj link http://zanapar.blog.onet.pl/


„Dziś chyba już nikt nie zdaje sobie sprawy z potęgi skandalu.”

Tytus Aleksander z rodu Korneliuszy

Następnego ranka było chłodno. Zenon odziany w grubszy płaszcz z kapturem zawitał w progi domu młodego przyjaciela. Zwał się on Mariuszem i pochodził z jednej z bocznych gałęzi rodu Justynianów. Będąc jego dalekim kuzynem, Zenon miał nadzieję zjednać go sobie jako sojusznika w walce przeciw homonovusom. Zastał go na ścieżce przed jego własnym pałacem, mieszczącym się na wzgórzach w górę rzeki Karus. Mariusz odziany był w szarą luźną bluzę, spod której wystawały rękawy kolejnej tym razem obcisłej bluzy. On sam nie wyglądał na arystokratę, raczej na zubożałego szlachcica, starającego się uwłaczającą godności pracą własną zarobić na własne utrzymanie.

- Witam. Co cię sprowadza do mojego domu? - zapytał młody pan.

- A co to za powitanie?! Nie można już odwiedzić przyjaciół? - Zenon usiłował ukryć, zakłopotanie pod płaszczykiem zdziwienia, jednak robił to tak nieudolnie, że trudno było się nie zorientować, iż jego niespodziewane przybycie ma w sobie ukryty cel. Dawny zwyczaj nakazywał przyjąć gościa z honorami odpowiadającymi jego pochodzeniu. Status przy oficjalnych wizytach wymagał zapowiedzi odpowiedniej prezencji i orszaku. Zenon przybył bez uprzedzenia, sam i najwyraźniej przyszedł pieszo. To naprawdę mogły być zwykłe, nieoficjalne i niezobowiązujące przyjacielskie odwiedziny. Z drugiej strony życie nauczyło go już niczego nie brać za pewnik. Właśnie od takich niezobowiązujących odwiedzin zaczęła się tragedia jego rodziców, która zakończyła się ich śmiercią. On sam cudem unikną podobnego losu tylko dzięki wstawiennictwu i ochronie rodu Korneliuszy.

- No dobra, wejdź. - Wypowiadając te słowa, Mariusz skierował otwartą dłoń na pałac w oddali. Drogę do niego przebyli w milczeniu.

Weszli i rozgościli się w pokoju reprezentacyjnym. Dom ten robił wrażenie na odwiedzających, już tylko z daleka. Z bliska widać było odpadające tynki i wyblakłe barwy. Jeszcze dziesięć lat temu ród miał wystarczająco dużo pieniędzy oraz służby, aby móc sobie pozwolić na słodkie nicnierobienie i zupełnie niepraktyczne przedmioty zbytku. Dziś był obszerny, pusty i zimny, miał jedną młodziutką służącą przygarniętą przez jego ojca na rok przed śmiercią i jednego sługę, który do niedawna sprawował nad nim testamentową opiekę prawną i traktując go niemal jak członka rodziny, nie miał serca go ot tak wyrzucić na ulicę.

- Zagotuj wodę. - powiedział do służki, po czym zwracając twarz do kierunku gościa, zapytał: - Napijesz się zioła?

- Jasne - odparł Zenon.

Obaj rozsiedli się przy okrągłym stoliku w fotelach obitych bladą skórą. W kominku nieopodal bielił się popiół pozostały tu jeszcze z ostatniej nocy. Widać, dziewczyna nie zdążyła jeszcze posprzątać paleniska.

- Co tam ciekawego? - spytał Mariusz.

- Wyprawa Korneliuszy wróciła.

- Tak? Trzeba się upomnieć o swoje.

Zenon zdziwił się. Czy u niego też jest tak źle, jak u niego? Jeśli nie stać go na szpiegów, to być może. A może nie miał go kto wprowadzić w ten cały świat intryg rodowych. Po chwili zastanowienia stwierdził, że ta pierwsza myśl była bardziej prawdopodobna. Wtem do pokoju weszła służąca w ciemnym roboczym stroju, chuście na głowie i tacką z dwiema porcelanowymi filiżankami zaopatrzonymi w wieczka i małym dzbanuszkiem. Postawiła ją na stoliczku, ukłoniła się i wyszła.

- Teraz jesteśmy sami - przerwał na chwilkę - możesz powiedzieć, co cię naprawdę sprowadza?

Zenon zawahał się chwilę.

- Korneliusze. - Zenon wzdrygnął się, a na jego twarzy pojawił się grymas obrzydzenia. - Ojciec chce skazić naszą szlachetną krew tymi pokrakami.

Mariusz podnosząc wieczko z filiżanki, a potem samą filiżankę popił mały łyczek.

- Ale... nie rozumiem... czego ty ode mnie chcesz? - przerywał zdanie. - Mam im wysłać gratulacje, czy jak?

Zenon oparł się na fotelu, wbijając w Mariusza wzrok z niedowierzania, po czym błądząc oczami po stole, jego grymas zmienił się we wściekłość.

- Jak to co?! Taki wstyd? Ludzie będą nas wytykać palcami! - wrzeszczał, wstając z fotela - Myślałem, że mi pomożesz?

Mariusz spokojnie odłożył filiżankę na stół.

- W czym?

- W czym?! Masz więcej powodów, by ich nienawidzić niż ja! - kontynuował swój wywód. - To przez nich twoi rodzice poszli na szafot, zabrali ci majątek i zamierzasz im to puścić płazem?!

- To było bardziej skomplikowane.

- Ta jasne!

- Zginęli, bo baron z Sekstusów chciał odzyskać Nazairę, Korneliusze wzięli mnie pod opiekę i tylko dlatego przeżyłem, a majątek rozkradli złodzieje, których prawo nazywa spadkobiercami. Wszystko, co mi się pozostało zabezpieczyli Korneliusze. Używali tego w interesach, ale po osiągnięciu przeze mnie wieku męskiego wypłacili mi wszystko z procentem - dodał. - W przyszłości chcę brać udział w ich wyprawach.

Zenonowi przyśpieszył oddech.

- Gdzie twoja duma? - zapytał drżącym głosem Zenon.

Mariusz bez słowa wychylił filiżankę, położył ją na stoliku, złapał za dzbanuszek, zalał zielono-brązowe liście i zakrył wieczkiem filiżankę.

- Odpowiedz mi. - Zenon usiłował zachować spokój.

Mariusz rozejrzał się po pokoju.

- „Duma zabija w pierwszej kolejności dumnych”. Wiesz, co znaczy to powiedzenie?

- A ty znasz to? „Uczesz i umyj psa, pies pozostanie psem”.

Mariusz podrapał się po karku i po chwili zastanowienia dał jasną odpowiedź, ucinającą wszystkie spekulacje:

- Nie mogę ci pomóc.

- Będziesz tego żałował.

Wypowiadając te słowa, Zenon odwrócił się i zamaszystym krokiem wyszedł z pokoju. Wtedy Mariusz zdał sobie sprawę z tego, że jego gość nawet nie tknął ziółek. W jakąś minutę potem do pokoju weszła służka, wyszarpując sobie chustę z ciemnych włosów.

- Nienawidzę tej chusty - oznajmiła. - Poszedł.

- No i dobrze. - Wskazał jej miejsce, gdzie jeszcze moment temu siedział Zenon. - Usiądź.

Zsunęła buty i spoczęła tak żeby mogła jednocześnie wygodnie i swobodnie podkulić nogi oraz bokiem do oparcia, tak by nie musieć się przesadnie wyginać spoglądając na niego. Przy okazji zdjęła wieczko zimnej filiżanki.

- Słyszałaś wszystko.

- Słyszałam.

- Sylwia. - Mariusz się zamyślił. - Chciałbym, abyś znowu to dla mnie zrobiła.

Dziewczyna chwyciła go za dłoń i delikatnie podniosła ją do góry, ucałowała jej zewnętrzną stronę, a następnie przyłożyła ją sobie do twarzy, na której błyszczały dwie gwiazdy.

- Mariusz. Dla Ciebie wszystko.

- Pójdziesz na zakupy na targ i przy okazji wstąpisz do Korneliuszy i sprzedasz im informację, że mogą mieć komplikacje z finalizacją umowy matrymonialnej. - Później dodał: - Dobrze się targuj.

- To będzie sporo warte.

- Wiesz to najlepiej. W końcu jesteś ich szpiegiem.

Uśmiech znikł z jej twarzy, a oczy przestały błyszczeć. Rzuciła jego ręką, jakby chciała ukarać go za jego niewiarę w jej posłuszność, po czym szybko zerwała się z fotela. Ręka odbiła się od ciała chłopaka, uderzyła w stolik i rozlała obie filiżanki.

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.