Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Psychoza Bogów

5.

Autor:Clemerina
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Mroczne
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2011-01-09 00:09:30
Aktualizowany:2011-01-09 00:09:30


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Proszę nie kopiować.


Zeus podniósł wzrok na malutką buteleczkę, trzymaną w dłoniach matki. Przeczesał palcami ciemne włosy i wciąż trzymając dłoń na rękojeści miecza, westchnął cicho, kryjąc się za olbrzymim głazem, obserwując nieco nerwową Reję, w której ruchach można było dopatrzyć się pewnej sztywności. Nadszedł czas. Teraz to on przejmie dziedzictwo.

Patrzył jak Kronos po kolei wypluwa ze wstrętem całe swoje potomstwo, przeklinając za głupotę samego siebie. Stał nad nim, dumnie wznosząc głowę i czekając. By móc wymierzyć ostateczny cios, który miał zakończyć to całe przeklęte koło. Przymknął na chwilę oczy. Nie ma już nic.

Precyzyjne uderzenie, które trenował od dawien dawna i ta dziwna egzystencjalna pustka, gdy patrzył, na podnoszącą się Herę i otumanioną Demeter. Spojrzenie na po raz pierwszy uśmiechniętą twarz matki, obejmującą kolejne dzieci, kiwnięciem głowy utwierdzając go w słuszności wyboru. Tak trzeba było.

To już koniec.

***

Życie to tylko gra.

Powtarzasz to, wciąż mnie mamiąc tą złudną nadzieją, wodzisz po obrzeżach skrajnej świadomości, by w końcu zostawić na krawędzi, odludziu, jakim jest wiara w samą siebie. Jednakże wracasz. Po co? Surrealność świata zaczyna zanikać, codzienność nabiera blasku, a ja wreszcie zdaję się coś znaczyć. Wyciągasz do mnie dłoń. Dlaczego? Stałeś się zbyt toksyczny.

Moje przekonania powoli zaczynają blednąć, pozostawiając po sobie pustkę, którą bezskutecznie staram się zapełnić. Wbrew mojej woli powoli zamieniasz mnie w swoją marionetkę. Zabawkę. Boję się tego, jednocześnie wciąż chcąc byś obracał w pył wszystkie moje marzenia. Za co? Uzależniłam się. Ta chora zabawa w kotka i myszkę zaczyna mnie coraz bardziej wciągać. To staje się coraz bardziej nienormalne.

Ale czy kiedykolwiek normalne było?

***

Wchodziła po betonowych, znajomych niemalże od zawsze schodach i czuła, że coś jest nie tak. Coś się zmieniło od jej wczorajszego wyjścia. Dziwne, targające nią uczucie, zmusiło do szybszego bicia serca i biegu po kolejnych stopniach. Pierwsze piętro, drugie, trzecie. Przeraźliwie długi korytarz, który wydawał się nie kończyć. Wreszcie drzwi. Przejście do jej mieszkania i azylu. Drzwi, które na pewno zakluczała.

- Otwarte - jęknęła, podtrzymując się framugi. Weszła do środka, rozglądając się nerwowo po wszystkich pomieszczeniach. Sterylne mieszkanie przestało wydawać się bezpiecznym schronieniem przed całym złem tego świata. Wciągnęła nerwowo powietrze, opadając na szarą kanapę. - Nie ma jej. Zniknęła.

Hana. Jej kochana kotka o żółtych, przenikliwych oczach zniknęła, zostawiają ją na pastwę losu. Podniosła się z niechęcią i zdjęła ciepłą kurtkę i buty, które zostawiały po sobie mokre ślady. Zamknęła szafkę, zerknęła w swoje odbicie i zamarła. Odwróciła się szybko, sięgając za ramę niewielkiego obrazka i wyciągając mały kwiat, przywiązany do kremowej koperty. Otworzyła ją szybko, z powrotem siadając na kanapie w salonie.

List nie był długi. Napisany by ranić, przestraszyć i zmotywować do bezsensownego działania, sprawiał wrażenie wyroku śmierci, pachnącego intensywnym zapachem goździków. Zmuszał do myślenia i pobudzał głupią nadzieję, że może jej się uda. Zbliżała się ostatnia rozgrywka, której nie zamierzała przegrać.

Wstała i podeszła do okna, opierając się o parapet. Słońce oślepiało ją swoimi promieniami, mieniącymi się wszystkimi kolorami tęczy na świeżym śniegu, który utrzymywał się pomimo nadchodzącej wiosny. Świat powoli budził się do życia, a bogowie przeciągali się ospale, z góry spoglądając na ludzi. Westchnęła cicho, zgniatając trzymany w dłoni list.

***

Budziła się. Drżące powieki zwiastowały kres niekończących się koszmarów, przywracając pomału do opuszczonej przez umysł rzeczywistości, rodząc jednocześnie zalążek strachu, że nic nie będzie takie jak być powinno. Delikatnie, niemal niezauważalnie rozluźniła zaciśnięte od dłuższej chwili palce na prześcieradle, ponownie uspokajając swój oddech.

Zmory zaczynały znikać, niemal tak samo, jak zanikało panowanie Ciemności w jej ułomnym Świecie. Ciche westchnięcie wydostało się z jej ust, powoli zamykających się i zamieniających w tak charakterystyczne dla niej podniesienie kącików ust. Powieki zadrgały delikatnie, wciąż jednak się nie unosząc. Jeszcze przez kilka sekund będzie się znajdować w swoim własnym więzieniu.

Mur, otaczający jej umysł powoli pękał, stwarzając wizję drogi ucieczki. Dłoń, leżąca na białym prześcieradle delikatnie się uniosła, jednak po chwili opadła, znów zamieniając ją w bezwolną lalkę. Półuśmieszek zamieniał się momentami w szeroki uśmiech, wciąż zachowując pozory nieruchomego ciała. Niemal niewidoczny ruch stopy, ściągający trochę niżej jasną pościel, sprawił, że pojawiły się dreszcze.

Oddech przyśpieszył na moment, stając się urywanym, na tę jedną sekundę, która miała zaważyć na całym jej dalszym losie. Powietrze zamieniło się w obłoczek pary, znikając po chwili, gdy jej klatka piersiowa uniosła się ponownie, wciągając do środka lodowate powietrze.

Nareszcie, po długiej, trwającej dla niej niemal wieczność nocy, nadszedł poranek, ciągnąc ze sobą przebudzenie. Powieki delikatnie, niemal z wysiłkiem uniosły się, powoli ukazując światu kryjące w sobie coś niezwykłego tęczówki.

Budziła się.

***

Stara, dawniej niebywale romantyczna kawiarnia, miała w sobie coś mrocznego. Weszła do środka i mimowolnie westchnęła, patrząc na stare modele samochodów i pięknie zdobione porcelanowe lalki, ustawione na ciemnych, dębowych regałach. To miejsce miało swój charakter.

Na środkowym, udekorowanym małym bukietem czerwonych kwiatów stoliku, stała filiżanka z gorącą czekoladą z dużą ilością bitej śmietany. Rozejrzała się dookoła, powoli siadając na obitym czerwonym aksamitem fotelu. Coś tu nie pasowało, nie tego oczekiwała. Gdzie się podziały tak charakterystyczne dla niego listy?

Nagle z głośników, z których płynęła dotychczas spokojna, jazzowa piosenka, dobiegł ją cichy śmiech. Wzdrygnęła się, robiąc łyk niewiarygodnie dobrego napoju. Więc tak to zamierza rozegrać. Rozpięła kurtkę, rozglądając się po raz kolejny. Wciąż była sama.

- Wchodzimy w decydującą fazę, marionetko - usłyszała. Napięła delikatnie mięśnie. Nie dało się nie słyszeć radości w jego głosie. - Powinienem ci być wdzięczny. Gdyby nie twoje dziecinne próby odnalezienia mnie, wciąż mogłabyś siedzieć w swoim, nie powiem, przytulnym mieszkanku, zastanawiając się kim tak naprawdę jestem. A teraz, wreszcie się spotkamy. Cieszysz się, prawda? - Cichy śmiech rozniósł się dookoła. Spojrzała na stojące przed nią goździki, które roztaczały niezwykle przyjemny zapach. - To był twój ostatni bezpieczny przystanek, marionetko. Dokończysz pić czekoladę i wyjdziesz stąd. Skręcisz w lewo i przejdziesz przez dość duży, nieco zapuszczony plac. Wejdziesz do sklepu, do którego wiodą czerwone, papierowe kwiaty. Do zobaczenia, marionetko.

Wstała, spojrzała na niedokończoną czekoladę i wyszła, zostawiając po sobie nie do końca opróżnioną filiżankę i zmiętą serwetkę.

Otworzyła szeroko oczy, nie wierząc w to, co widziała. Dotknęła lekko oblodzonej balustrady, na której znalazła trzy papierowe kwiaty do złudzenia przypominające bukiet. Salon sukien ślubnych. Odgarnęła denerwującą grzywkę. Więc tak to chce rozegrać. Westchnęła cicho, wchodząc do oświetlonego budynku. W końcu to miała być cena za wydostanie się z tego koszmaru.

Przechodziła pomiędzy pięknie wyeksponowanymi sukniami, które dumnie wisiały na manekinach, poszukując małego bukietu goździków. W końcu znalazła - przypięte do eleganckiej, wykończonej trenem czarnej sukni, której widok zapierał dech w piersiach. Westchnęła ponownie, delikatnie dotykając niezwykle delikatnego materiału i cofnęła się, dostrzegając małą, złożoną karteczkę, leżącą na podłodze. Podniosła ją i rozwinęła. Przeczytała.

- Co? - zapytała samą siebie, przerywając niemiłą dla uszu ciszę. - Mam ją... założyć? Nie ma mowy. Jest na to zbyt piękna.

Przeczytała po raz kolejny. Spojrzała na suknię, która miała w sobie coś hipnotyzującego. Tego dla wolności nie zrobi. Wybiegła, delikatnie poślizgując się na oblodzonych schodach i wbiegając do położonego niedaleko parku. Uspokoiła się, zaczynając szybko maszerować. Niech to się wreszcie skończy.

Odwróciła się gwałtownie, czując obserwujące ją od dłuższego czasu spojrzenie. Zaczynało się ściemniać, a krwisty zachód słońca nie napawał jej optymizmem. Zmrużyła delikatnie oczy, dostrzegając coś w oddali. Szybko cofnęła się, dłonią zakrywając usta, by nie krzyknąć. Bo w oddali dostrzegła ludzką postać.

Ruszyła biegiem przed siebie, natrafiając wreszcie na kwiatowy szlak, prowadzący do ukrytej między drzewami furtki. Westchnęła, przystając i próbując zwalczyć w sobie pokusę ucieczki. Zrobiła jeden krok do przodu. Drugi, trzeci, czwarty. W końcu weszła do zadbanego ogrodu, intuicyjnie kierując się w stronę osłoniętej wysokimi drzewami werandy. Stanęła, ponownie wpatrując się w drewniane drzwi. Wzięła głęboki oddech i weszła.

Zdjęła czapkę, rozglądając się ciekawie po dość eleganckim wnętrzu, powoli idąc do przodu. Podłoga skrzypiała pod jej stopami, potęgując wrażenie zagrożenia.

- Znalazłaś mnie. - Usłyszała ze szczytu schodów. Odwróciła się nerwowo i zobaczyła młodego mężczyznę o jasnych, przywodzących na myśl anioła, włosach. Uśmiechnął się drapieżnie, wyciągając broń. - A ja dostałem ciebie.

***

- Znalazłaś mnie - powtórzył. Zszedł powoli, napawając się jej strachem i patrząc jak powoli cofa się pod ścianę, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami. - Ale nie tego się spodziewałaś, prawda? No cóż, lubię zaskakiwać. W końcu jesteś naprawdę wyjątkowa marionetko. Jako jedyna niemal znalazłaś mnie przed czasem. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się tego.

Zapadła cisza. Stanął przed nią, przykładając jej lufę broni do czoła. Delikatnie dotknął czoła dziewczyny, odgarniając kilka kosmyków i zakładając za ucho. Patrzył, jak drgają jej powieki, oczekując morderczego kliknięcia. Roześmiał się cicho i popchnął ją w stronę salonu. Zdezorientowana otworzyła oczy, nieśmiale stawiając kolejne kroki. Odwróciła się, mimo przerażenia próbując udawać dzielną.

- Nie zabijesz mnie? - zapytała, obejmując się rękoma. Nagle, pomimo strachu, okazała pewnego rodzaju zirytowanie całą tą sytuacją. - Zakończmy to wreszcie. Jestem zmęczona tymi wszystkimi grami.

- Nie tak szybko - prychnął cicho, na moment przyjmując pozę rozkapryszonego nastolatka. Popchnął ją delikatnie do tyłu, a w jego oczach pojawiły się niebezpieczne przebłyski. Cofnęła się jeszcze bardziej, tracąc buntowniczą postawę. - Chyba nie chcesz umrzeć tak jak całe to miasto? Taką pustą, bezosobową śmiercią, jaka ich dotknęła? - mówiąc to wciąż zmuszał ją do cofania się. Deski przeraźliwie skrzypiały w rytm ich kroków. - Powiedziałam ci, że jesteś inna, jedyna w swoim rodzaju, a ja nie lubię się powtarzać. Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo to mnie potrafi wkurzyć. A teraz - wolną ręką sięgnął po leżący na oparciu czarny materiał - przebierz się. W końcu umiera się tylko raz, nieprawdaż?

Patrzył, jak powoli poprawia sukienkę, strzepując niewidzialne gołym okiem pyłki. W końcu wyprostowała się, odgarniając włosy do tyłu. Mimowolnie wstrzymał na chwilę oddech. Była piękniejsza niż to sobie wyobrażał. Broń włożył do kabury i podał jej wolną rękę. Zdziwiona chwyciła ją, wahając się przez moment. Bała się, a to wywoływało jego uśmiech. Wreszcie wszystko szło po jego myśli.

- Wyglądasz naprawdę cudownie. - szarmancko pocałował ją w dłoń, z rozbawieniem dostrzegając jej reakcję. Lubił ten moment, dla niego warto się było starać. Patrzenie na twarze ofiar, które powoli tracą orientację co się wokół nich dzieje, było najlepszą nagrodą. - Mam nadzieję, że zgłodniałaś, bo kolacja czeka na stole.

Trzymając ją w silnym uścisku, przeszedł do jadalni, a ona razem z nim. Lekko zdezorientowana, nie czuła się zbyt dobrze w butach na obcasie, od czasu do czasu potykając się ze zdenerwowania. Podeszli do stołu, elegancko udekorowanego czerwonymi goździkami, na widok których obydwoje uśmiechnęli się ironicznie. Pomógł jej usiąść, siadając po drugiej stronie stołu.

- Częstuj się. - Wskazał liczne potrawy, w tym jego ulubione owoce morza. Nalał sobie wina, zmrużonymi oczami przyglądając się, jak nieco nieśmiało nakłada sobie odrobinę sałaty i polewa ja jogurtowym sosem. - Nie boisz się. Czemu?

- Może dlatego, że już oswoiłam się z myślą, że zginę? - Podniosła wzrok i spojrzał w przepełnione nie wyrażonym smutkiem oczy. Odłożyła sztućce. - Przecież to wszystko tylko kolejna gra, mająca odpowiedzieć na twoje pytanie, kiedy tak naprawdę się załamię. Teraz, siedząc przed tobą i czując na sobie ten kpiący wzrok, czy może w decydującym momencie, kiedy będziesz pociągał za spust? Bo przecież tak to się wszystko skończy, prawda? - łamiącym głosem dopowiedziała ostanie zdanie. Nalała sobie wina i upiła nieco. Wzięła głęboki oddech i normalnym głosem dokończyła, wciąż wpatrując się w jego szare, przypominające srebro oczy. - Ja zginę, a ty wyruszysz na poszukiwanie kolejnej ofiary, która będziesz mógł zabić, delektując się jej strachem.

- Wierz mi, że śmierć żadnej z nich nigdy nie dorówna twojej. - Posłał jej czarujący uśmiech, wciąż nie wychodząc z roli. - Już samo to, że rozmawiasz ze mną i masz jeszcze ochotę silić się na sarkazm i ironię jest wyjątkowe. Masz rację. Tak to się wszystko skończy, bo nie ma innego zakończenia. Ironia ludzkiego losu, nieprawdaż? Zginiesz, mając świadomość bycia igraszką w rękach bogów, w których już nikt dawno nie wierzy. - Zamilkł na chwilę, podchodząc do niej i gestem zmuszając do wstania. - Już czas.

Poprowadził ją do ogromnej biblioteki, której atmosfera mimowolnie wywoływała dreszcze na jej ciele. Czuł, pomimo marynarki garnituru, że naprawdę się bała. Uniósł lekko kąciki swoich ust. Nareszcie znów zaczyna być normalna.

- Zapytaj - powiedział. Stając w odległości kilku kroków od niej. Wyjrzał przez okno na ciemny park. - Zapytaj, bo każdy zawsze pyta.

- Dlaczego?

- Dlaczego, co? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Odwrócił się w jej stronę. Stała tam. Wciąż była, mimo że mogła spróbować ucieczki. - Dlaczego ty? Nie wiem. To nie zawsze zależy ode mnie, rzadko kiedy mam możliwość wyboru. Nikomu nie mówię, że właśnie tę chcę zabić. To tylko głupi impuls.

- Nie, nie o to chciałam zapytać. Dlaczego zabijasz?

- Bo to kocham - odparł z rozbrajającą szczerością. Wyciągnął pistolet, odwracając się w jej stronę. Powoli odblokował broń. - To wszystko ma w sobie niewyobrażalne pokłady adrenaliny, a koniec nigdy nie jest taki sam. Patrzenie na rodzące się przerażenie, które pojawia się teraz także u ciebie, słuchanie przyspieszającego rytmu serca i urywanego oddechu. W tym jest coś naprawdę hipnotyzującego. Zamknij oczy, marionetko.

- Lucy. - Odwróciła się, czując jak po twarzy zaczynają płynąć łzy przerażenia. Nie wycierała ich, nie próbowała zahamować. Niech płyną. - Chociaż raz nazwij mnie moim imieniem.

- Zamknij oczy, Luce. Zaśniesz.

Kliknięcie bezpiecznika i jej mocniej zaciśnięte oczy. Urywany oddech, wywołujący ironiczny śmiech samym swym istnieniem. Huk wystrzału i jej bezwolne, opadające ciało. Zamknęła oczy, uśmiechając się delikatnie. Nareszcie to wszystko się skończyło. Pozostał tylko intensywny zapach czerwonych goździków.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Yumi : 2011-01-13 18:02:47

    w takim razie czekam z niecierpliwością ;)

  • Clemerina : 2011-01-13 12:24:51
    W pewnym sensie.

    W pewnym sensie to już koniec, ale jest jeszcze szósty rozdział, który tak jakby wyjaśnia to, czego nie można zrozumieć w tym opowiadaniu, a jest tego tutaj dość dużo.

  • Yumi : 2011-01-10 14:16:05

    No właśnie, czy to już koniec?

    Bo jest świetne, naprawdę. Uwielbiam te opisy.

    Całość jest co najmniej... intrygująca. I zdecydowanie ma swój klimat.

    Cóż, jeżeli to już koniec to czekam na inne Twoje opowiadania :)

  • Subaru : 2011-01-10 08:11:09

    Czyżby już koniec? Nie nastraja optymistycznie ^^' Piękny rozdział. I jak zwykle świetne opisy.

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu