Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Czas bieli

Czas bieli 2

Autor:Rinsey
Korekta:Dida, Dida
Serie:Slayers
Gatunki:Akcja, Fantasy, Romans
Uwagi:Wulgaryzmy
Dodany:2011-01-17 16:32:10
Aktualizowany:2013-05-13 00:12:10


Poprzedni rozdział

Kopiowanie całości lub fragmentów bez zgody autorki zabronione.


- Padaj, padaj, padaj, padaj, padaj!!! Proszę zacznij padać… - błagał Hyoji. Niebo jednak niemiłosiernie wciąż milczało. Chłopiec podszedł jeszcze bliżej bramy wyjściowej. Był zupełnie sam, wszyscy czekali w domach na śnieg, który był wyznacznikiem rozpoczęcia obchodów. - Błagam! Oddaj mi brata! On musi dzisiaj wrócić… Nawet pani Lina chciała go poznać… - kontynuował wciąż swoją rozpaczliwą prośbę, lecz firmament wciąż nie odpowiadał.

- Nie pozwolę na to! Larisso, oddaj mi go! - krzyknął. - Albo cię do tego sam zmuszę… - zagroził, lecz zupełnie bez przekonania. Gdy ponownie nie doczekał się jakiekolwiek znaku, obejrzał się za siebie i przełykając ślinę, wyruszył poza bramy miasta.


***


Denya Kievi siedziała niespokojnie w fotelu. Jako rdzenna mieszkanka Lyventer wyczuwała negatywną energię otaczającą miasto. Powód jej podenerwowania był prosty. Zdarzyło się coś, co miało się nigdy nie wydarzyć. Nie spadł śnieg, potężna bariera nie została odnowiona i powoli zaczynała słabnąć. Jednak nie to stanowiło największe zmartwienie karczmarki. Hyoji zniknął bez śladu i miała prawo obawiać się najgorszego. Nie widząc innej możliwości, zwróciła się o pomoc w szukaniu syna do swych gości. Gdyby nie martwiła się tak bardzo o swoje dziecko zauważyłaby, że szermierz o blond włosach i uzdrowicielka o pięknych szmaragdowych oczach, zanim usłyszeli jej prośbę, wyglądali na naprawdę szczęśliwych. Uczucia te można było rozpoznać po szczegółach takich jak ciągłe wymienianie uśmiechów czy też charakterystyczny błysk w oczach. Mała adeptka białej magii zachowywała się jak zawsze, pełna aż za pozytywnej energii, dopiero po usłyszeniu złych wieści się poważnie zmartwiła. Niestety nie można było tego samego powiedzieć o przywódczyni grupy. Jej zwykle tryskające płomieniem życia oczy z jakiegoś powodu przygasły. Pomimo tego, jak usłyszała o zaginięciu Hyojiego, natychmiast się zobowiązała, że sprowadzi chłopca z powrotem.


***


- Hyoji, gdzie ty jesteś? - pytała ruda czarodziejka, chociaż wiedziała, że nikt jej nie odpowie. Jedyną reakcją otoczenia był powiew lodowatego wiatru, co stanowiło kolejny paradoks tej sytuacji. Temperatura spadała niemiłosiernie, a jednak oczekiwanego śniegu wciąż miasteczko nie mogło się doczekać. Nagle zauważyła przygarbioną staruszkę, co było dosyć dziwne, gdyż na ulicach nikogo nie było.

- Przepraszam panią! - krzyknęła Lina. Kobiecina pomimo faktu, że wyglądała na przygłuchą, zareagowała od razu.

- Słucham drogie dziecko. - zwróciła się uprzejmie.

- Czy nie widziała pani przypadkiem w okolicy małego chłopca? - spytała pośpiesznie czarodziejka.

- Chłopca… Hm… chyba widziałam… - odpowiedziała powoli. W Linę natychmiast wstąpiła determinacja.

- Ale gdzie? I kiedy? - dopytywała zawzięcie.

- Hm… wydaje mi się, że przy bramie wyjściowej. Mówił coś o Larissie, że niby ją do czegoś zmusi… Haha… - Staruszka zaczęła podejrzanie chichotać, a po chwili, jej rechot przeszedł w głośny, nietłumiony śmiech. - HAHAHAHAHAHA!!! Zmusić do czegoś Larissę to tak jakby prosić się o śmierć, hahaha… - kontynuowała już nie tyle do Liny tylko do siebie. Czarodziejka ze zdziwieniem spojrzała na staruszkę i ujrzała w jej oczach szaleńczego zeza. Nie wątpiła jednak w słowa staruszki. Słyszała o drugiej części legendy. Może nie znała jej wszystkich szczegółów, ale wiedziała, że poza granicami miasta wznosiło się sanktuarium Larissy. Kiedyś czytała o nim w jakiejś księdze jako o przykładzie miejsca zakazanego. Spojrzała tylko na ciemności tlące się za granicami miasta kontrastującymi z jasnymi marmurami, z jakiego wykonano większość budynków Lyventer. Wiedziała, że w takiej sytuacji byłoby bezpieczniej nie wyruszać w pojedynkę, ale z jednej strony szkoda było czasu, a z drugiej miała ogromną ochotę na wysadzenie czegoś. Nie namyślając się dłużej, czarodziejka samotnie przekroczyła powitalną bramę.


***


Zelgadis zaklął w duchu. Oczywiście musiał zapomnieć o jednej najważniejszej książce, właśnie wtedy kiedy był o krok od odnalezienia drogi do laboratorium Anerianów. Stał z mieczem umoczonym w świętym źródle znajdującym się w dobrze strzeżonej jaskini na północ od Lyventer. Niedaleko leżały rozkładające się już trupy bestii, które musiał pokonać w drodze do krypty. Zanurzenie jakiegokolwiek przedmiotu w poświęconym wodopoju miało zagwarantować ochronę przed wszelkimi złymi duchami, które mogły stać na drodze do przybytku rodziców Ayheyleen. Szermierz wyciągnął miecz z wody i raz jeszcze zaklął. Nie miał wyjścia, musiał wracać do Lyventer. Miał tylko czas do północy, odnalezienie właściwej drogi było w końcu możliwe tylko 24 grudnia. Nie wiedział czemu, lecz cały czas słyszał w głowie słowa obłąkanej staruszki - „Uważaj dzisiaj młodzieńcze, bowiem dzisiaj możesz stracić to co jest dla ciebie najważniejsze.” Na początku wcale się tym nie przejmował, ale przez to jedno zdanie nie mógł się pozbyć myśli, że jeżeli dzisiaj nie dotrze do laboratorium Anerianów, to straci swą szansę na zawsze. Zelgadis jednak szybko odgonił te myśli i ruszył szybkim krokiem do wizytowanego wcześniej miasteczka.


***


Lina wędrowała dobre pół godziny, jednak miała wrażenie, że jej poszukiwania trwają całą wieczność. Myślała, że już nie zdoła odnaleźć chłopca, gdy nagle ujrzała niewysoki cień powstający w nikłym świetle księżyca.

- Hyoji! - zawołała. Dziecko zatrzymało się i obróciło w jej stronę.

- Pani Lino, co pani tu robi? - spytał zaskoczony.

- Jak to co ja tutaj robię? Szukam cię, ty ośle! Co ty sobie wyobrażasz?! Wiesz jak się wszyscy o ciebie martwili?! - wrzeszczała czarodziejka, dając upust swej złości i zmartwieniu.

- Ja przepraszam, ale ja muszę przekonać Larissę, aby oddała mi śnieg, aby oddała mi brata… - W jego oczach zaczęły się tlić łzy. Czarodziejka spojrzała na niego łagodniej. Chłopiec był w stanie poświęcić wszystko dla odzyskania brata, który prawdopodobnie nie żył. Widziała jednak zarys złowrogiego budynku, który był teoretycznie sanktuarium Larissy. Nawet abstrahując od wszystkich legend, wyczuwała potężną negatywną energię w górującym nad okolicą budynkiem. Najprawdopodobniej to właśnie ta moc negowała oczyszczający opad.

- To zróbmy tak, ja dla ciebie przywrócę śnieg, ale ty w zamian wrócisz do domu i powiesz mamie, aby się nie martwiła. - zaproponowała.

- Ale.. ja nie chcę pani tu samej zostawiać! - sprzeciwiał się.

- Mój drogi, nie masz wyjścia. Albo wracamy razem i nie ma śniegu albo grzecznie się stąd oddalisz i pozwolisz mi się zająć tym problemem. - powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu. Chłopiec spojrzał na nią niepewnie.

- Naprawdę może pani przywrócić śnieg? Jest pani na tyle potężna?

- Ależ oczywiście, że tak! Rozmawiasz z najpotężniejszą i najpiękniejszą czarodziejką Liną Inverse! - oznajmiła, biorąc się pod boki i wyprężając się dumnie.

- I obiecuje pani, że wróci pani cała? - spytał, wciąż patrząc na nią nieufnie. Lina spoważniała i doszła do wniosku, że chłopak musi wyczuwać negatywną aurę nie gorzej od niej. Po chwili jednak się uśmiechnęła i powiedziała:

- Obiecuję, a teraz już idź. - Ponagliła go, gdyż czuła, że złe siły przybierają na mocy. Chłopiec niechętnie zawrócił i rzucił jeszcze na odchodne.

-Dziękuję. - Czarodziejka się odwróciła i spojrzała na chłopca. „Mam nadzieję, że uda mi się dotrzymać obietnicy” - pomyślała i skierowała się w stronę ponurego zamczyska.


***


Zelgadis zdziwiony wszedł do miasteczka. Nikogo nie było na ulicy, a co więcej nie padał legendarny biały puch. Wyczuwał słabnącą aurę wokół miasta. To wszystko wzbudziło w nim nieprzyjemne przeczucie, że stało się coś niedobrego. Przyśpieszył kroku i ruszył w kierunku karczmy, gdzie się zatrzymała drużyna. Już w momencie kiedy naciskał klamkę miał wrażenie, że nie spodoba mu się to, co usłyszy.

- Panie Zelgadisie! Wreszcie pan wrócił! - Usłyszał okrzyk Amelii. Dało mu to trochę do myślenia. Czyżby Lina jeszcze nie powiedziała reszcie, że postanowił ich opuścić w dzień wigilii? To do niej niepodobne. Rozejrzał się po izbie. Na fotelu siedziała zapłakana karczmarka tuląca do siebie syna. Można było się domyśleć, że chłopiec wrócił niedawno po świeżych śladach po błocie. Niedaleko siedzieli Gourry i Sylphiel z zatroskanymi minami.

- Gdzie jest Lina? - spytał od razu.

- Tego nie wiemy. Poszła szukać Hyojiego, a teraz chłopiec wrócił sam bez niej. - Wyjaśniła księżniczka. Na te słowa chłopiec oswobodził się z matczynych objęć i zwrócił się do zebranych.

- Ona powiedziała, że przywróci śnieg, a mi kazała wracać.

- A gdzie się po raz ostatni widzieliście? - dopytywał mistrz szamanizmu.

- W sanktuarium Larissy. - powiedział cicho chłopiec. - Martwię się. Tam była jakaś taka zła energia. Nie chciałem zostawiać pani Liny samej, ale kazała mi wracać samemu. - Skończył jeszcze ciszej. Zelgadisa przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

- Lina weszła sama do sanktuarium Larissy? - spytał z niedowierzaniem. - W jaką stronę dokładnie się kierowałeś? - Mag był coraz bardziej zdenerwowany.

- Na południe od bramy głównej. - wybąkał zdenerwowany Hyoji.

- Dziękuję. - powiedziała szybko chimera. Wyczuwając, że chłopiec jest bliski załamania gospodyni wstała i wzięła syna na ręce.

- Zabiorę go tylko do jego sypialni i zaraz wrócę, muszę wam coś powiedzieć. - zwróciła się do grupy i pośpiesznie wyszła. Zelgadis jednak tylko pokręcił głową.

- Dziękujemy, ale nie trzeba. Wiem chyba wszystko co trzeba o tym miejscu. - Starał się zachować spokój w rozmowie z karczmarką. Zdziwiona grupa spojrzała na chimerę.

- O czy pan mówi, panie Zelgadisie? Panna Lina jest w niebezpieczeństwie? - spytała zdziwiona Amelia.

- Naprawdę nie mam pojęcia co ta idiotka wyprawia, ale trzeba ją powstrzymać. - powiedział, kierując się do wyjścia.

- Panie Zelgadisie, idzie pan sam? - zawołała za nim zatroskana Sylphiel. Jednakże nie doczekała się już odpowiedzi, gdyż chimery już nie było.


***


„Co za idiotka!” - myślał wkurzony szermierz. Był przekonany, że czarodziejka wiedziała, w co się pakuje, a mimo wszystko zdecydowała się grać bohaterkę. Paradoksalnie wrócił się właśnie po książkę, gdzie była zawarta informacja o sanktuarium Larissy. Jednak pierwotnie ta informacja miała mu posłużyć do wyznaczenia lokalizacji laboratorium Anerianów, a nie do szukania nieodpowiedzialnej czarodziejki. Szybko zdał sobie sprawę, że czas mija, że północ jest coraz bliżej i aby mógł odnaleźć zaginiony przybytek musiałby kierować się w zupełnie przeciwną stronę. W uszach jednak wciąż brzmiały mu słowa: „Uważaj dzisiaj młodzieńcze, bowiem dzisiaj możesz stracić to co jest dla ciebie najważniejsze.” Zaklął już chyba kilkunasty raz tego dnia i wypowiedział zaklęcie:

- Raywing!!!


***

„Zapisuję to w tych księgach, aby moi potomkowie strzegli się sanktuarium Larissy. Nie wolno dać się zwieść sielankowej nazwie. Pod żadnym pozorem, powtarzam, pod żadnym pozorem, nie wolno się udawać w to straszliwe miejsce. To właśnie tutaj przeklęta członkini rodu Anerianów zawarła pakt z Mazoku. Gdy bariera jej świętej siostry chroni Lyventer, nic nikomu nie grozi, ale biada tym, którzy znajdą się w tym miejscu w dzień wigilii świąt zimowych, kiedy to bariera jest najbardziej podatna na zakłócenia. Trzeba pamiętać, że żadna z sióstr całkowicie nie opuściła tego świata. Tak jak Ayheyleen wciąż broni Lyventer w postaci bariery, tak też Larissa jako zły duch cały czas próbuje przełamać osłonę, a we wspomnianym dniu wigilii świąt zimowych ma na to największe szanse. Biada temu kto znajdzie się w sanktuarium Larissy w tym dniu.”


***


Czarodziejkę przeszedł dreszcz, jak przekraczała próg ponurego zamczyska, jednak odegnała od siebie złe przeczucia i ruszyła przed siebie. Musiała przywrócić śnieg bez względu na wszystkie uzasadnione i nieracjonalne pobudki. No i przy okazji miała ochotę dowalić jakiemuś Mazoku. Szła długim korytarzem tak długo aż doszła to ogromnej, ponurej sali. Na środku stała piękna kobieta z długimi, czarnymi włosami w ciemnej szacie. Cały czas inkantowała złowrogie zaklęcie. Na początku nie zwróciła na Linę najmniejszej uwagi. Dzięki temu czarodziejka miała czas do przeanalizowania sytuacji. Domyśliła się natychmiast, że to właśnie ten urok skutecznie blokuje oczyszczającą moc Ayheyleen. Sposób na zatrzymanie demonicznej istoty był prosty w teorii, lecz trudniejszy w wykonaniu. Czarodziejka rozpoczęła wypowiadać własne zaklęcie mające na celu zmuszenie kobiety do zaprzestania rzucania uroku.

- Tyś, który ciemniejszy od zmroku… - Przy wypowiadaniu zaklęcia czarodziejka cały czas nerwowo parzyła na istotę stojącą po środku sali. Przypuszczała, że zjawa nie zwracała na nią uwagi, gdyż nie uważała, że Lina stanowi dla niej zagrożenie. Mistrzyni czarnej magii uśmiechnęła się do siebie. „Zaraz się przekonamy…” i wypowiedziała ostatnią kwestię aktywującą całą formułę - Dragon Slave!!! - Ogromny strumień energii poleciał w stronę kobiety. Zaklęcie jednak zaczęło się zachowywać nietypowo. Zamiast uderzyć bezpośrednio w cel, otoczyło swą ofiarę. Czarodziejka na początku się zdziwiła, lecz później się uśmiechnęła do siebie. Zaczęła manewrować energią tak, aby zaczęła się poruszać coraz szybciej wokół tajemniczej postaci. I po chwili czerwonooka osiąganęła swój cel. Moc Shabranigdo wpadła w rezonans z aurą przeciwniczki. Dopiero wtedy kobieta spojrzała z nienawiścią w stronę Liny.

- Przestań człowieku albo marnie skończysz. - powiedziała zjawa nieziemskim, głębokim głosem.

- Niestety nie mam wyjścia, obiecałam komuś, że cię powstrzymam. - odparła dumna ze swojego zaklęcia czarodziejka. Po czym wzmocniła moc Dragon Slave, co przełożyło się na rozbicie energii zjawy. Na chwilę zapanowała cisza, jednak moment później, kobieta zwróciła się do Liny.

- Czekałam całe wieki, aby zniszczyć tę przeklętą barierę, a ty nędzna dziewczyno przeszkodziłaś mi. Za to zginiesz tutaj. - powiedziała złowrogo. Czarodziejka obserwując wroga, otworzyła ze zdziwienia szerzej oczy, jak zauważyła, że jak tylko kobieta zakończyła inkantację, zniknęło całe jej piękno. Jej twarz stanowiła teraz wykrzywiona grymasem zwierzęca morda. Lina przełknęła nerwowo ślinę, gdy poczuła gromadzącą się negatywną aurę i musiała błyskawicznie odskoczyć, kiedy potwór wysłał w jej stronę pocisk potężnej energii. Mistrzyni czarnej magii chciała rozpocząć inkantację potężniejszego zaklęcia, ale jej przeciwniczka była zbyt szybka. Prędko okazało się, że z jakiegoś powodu jej zaklęcia były tutaj o wiele słabsze niż normalnie. Niewątpliwie, był to skutek bycia na terytorium wroga. Dziewczyna robiła więc jedyną rzecz, na jaką mogła sobie pozwolić: wykonywała uniki i stosowała magiczne bariery. Niestety nawet ta strategia nie przyniosła optymistycznych rezultatów, gdyż w pewnym momencie zjawa zapędziła czarodziejkę w kozi róg.

- Teraz już mi się nie wymkniesz. - zagrzmiała.

- Zobaczymy. - odparła Lina ze złośliwym uśmieszkiem, po czym powiedziała:

- Break! - Znikąd pojawiły się rozstrzelone po całej podłodze kule ognia, łącząc się w jednej potężnej eksplozji. Gdy wszystko ucichło, czarodziejka ostrożnie rozejrzała się po sali. Liczyła na to, że tak silny wybuch, o ile nie zabije potwora, to chociaż trochę spowolni ruchy wroga. Niestety to założenie drogo ją kosztowało, gdyż po chwili została trafiona strumieniem energii. Ponieważ jednak w ostatniej chwili dziewczyna wyczuła zagrożenie, próbowała się uchylić przed atakiem. Uratowało ją to przed raną śmiertelną, lecz nie uchroniło przed bolącą raną tuż nad biodrem. Czarodziejka syknęła z bólu i z wielkim trudem zdołała wstać. Bezpośrednio nad nią unosiło się monstrum.

- Jesteś niezwykle potężna i stanowisz dla mnie zagrożenie. Ale nie martw się, w nagrodę będziesz umierać długo i boleśnie. - Uniosła rękę i zanim Lina zdążyła zareagować, wbiło się w jej ciało mnóstwo cieniutkich igieł. Ich największe natężenie wystąpiło na wysokości jej uda. Czarodziejka krzyknęła z bólu i pozbawiona sprawnej nogi od razu opadła na ziemię.

- Albo nie, zabiję cię szybko, bo jeszcze znowu coś wymyślisz. - Cofnęła zaklęcie lewitacji i wylądowała w pewnej odległości od rudowłosej. Ponownie uniosła dłoń i nad jej ręką zaczęły się materializować te same igiełki, które wcześniej poobijały czarodziejkę. Maleńkie sztylety szybko zaczęły się formować w potężne ostrze. Zjawa wzięła zamach, a dziewczyna nie była w stanie się ruszyć... Czuła intensywny ból biodra i uda, jednak nie docierało do niej, że to jej ostatnie chwile… No cóż przynajmniej spełniła pierwszą część obietnicy, śnieg powinien wrócić… Gorzej z tą drugą częścią…

Zamknęła oczy i czekała na ostatni cios, który o dziwo wciąż nie nadchodził. Zdezorientowana czarodziejka uniosła powieki i jej oczom ukazał się niespodziewany widok. Na wysokości serca zjawy był wbity miecz świecący jasnym blaskiem. Potwór wydał z siebie przerażający krzyk.

Za byłą kobietą stał Zelgadis, który w zimnej furii przekręcił miecz wewnątrz ciała swojego celu. Monstrum krzyknęło jeszcze przeraźliwiej. Dopiero kiedy szermierz był pewny, że obiekt jego ataku nie żyje, wyjął broń i zaczął podchodzić do rannej mistrzyni czarnej magii. Znalazł się przy niej błyskawicznie, aby dokładniej przyjrzeć się jej ranom. Po raz kolejny zaklął w myślach. Czuł rządzę mordu i żałował, że widmo już nie żyło bądź też zostało oczyszczone mocą świętego źródła. Gdyby spóźnił się chociaż chwilę… Pokręcił głową i odpędził od siebie te myśli.

Lina podparła się na łokciach i patrzyła się na chimerę w szoku. Zelgadis bez słowa pomógł jej się podnieść do pozycji półsiedzącej, ustawiając ją tak, aby się o niego opierała plecami, a sam rozpoczął inkantację Recovery nad jej raną tuż nad biodrem. W końcu czarodziejka wykrztusiła z siebie:

- Zel, co ty tutaj robisz? - Chimera przez chwilę nie odpowiadała, po czym, nie przerywając leczenia, odezwała się.

- Czy ciebie popierdoliło? - wycedził przez zęby.

- Że co? - spytała, czując, że jej zdziwienie zaczyna ustępować złości.

- Z jakiej racji przyszłaś tutaj sama?! Na mózg upadłaś czy co?! - wydarł się nawet nie próbując się opanować. Lina powstrzymała u siebie pierwszy wybuch i chwilę później odparła chłodno:

- Chyba zapomniałeś o tym, że to ty Zelgadisie zostawiłeś mnie samą. - Na te słowa mistrz szamanizmu, który miał już przygotowaną mówkę skierowaną do nieodpowiedzialnej czarodziejki, zamilkł. Dziewczyna nie przerywała ciszy, upajając się chwilą, kiedy chimera wreszcie nie miała jej co odszczeknąć. Szermierza uderzyła prawdziwość tego stwierdzenia. Do tego fakt, że Lina nazwała go pełnym imieniem, wzmacniało wymowę tego jednego zdania. Nigdy by nie przypuszczał, że czarodziejka będzie miała do niego taki żal. Ten jeden raz, musiał się przyznać do błędu.

- Przepraszam. - powiedział cicho, nie odwracając wzroku od jej rany.

Zaskoczona rudowłosa obróciła się do niego.

- A za co dokładnie mnie przepraszasz? - spytała, świdrując go spojrzeniem.

- Jak to, „za co”? No chyba za to, że zostawiłem cię samą. Chociaż i tak nie zmienię zdania, że zachowałaś się teraz niezwykle głupio. Od kiedy podejmujesz takie samobójcze akcje? -odpowiedział, patrząc jej w oczy.

- Jak ktoś ci bliski w taki sposób, w jaki ty to zrobiłeś, pokazuje ci, że nic dla niego nie znaczysz, to boli, wiesz? - wytłumaczyła dosadnie.

Mężczyzna poczuł raz jeszcze jak ściska go poczucie winy.

- Odebrałaś to w taki sposób? - zapytał cicho.

- Każdy by to tak odebrał, niewrażliwy kretynie! - wykrzyczała mu prosto w twarz.

Zelgadis, który już powierzchownie uleczył jej ranę nad biodrem, ułożył czarodziejkę w taki sposób, że praktycznie siedziała mu na kolanach, aby mieć wygodniejszy dostęp do obrażenia na jej udzie. Z drugiej strony cieszył się, że ma pretekst do trzymania Liny blisko siebie. Przez jedną straszliwą chwilę myślał, że przybył za późno. Ciepło, którym zawsze emanowała, sprawiało, że mógł od siebie odgonić to nieprzyjemne wrażenie. Mistrzyni arkanów czarnej magii na wskutek tej bliskości lekko zarumieniła się.

- No dobrze, więc przepraszam cię także i za to i przyrzekam, że to się już nie powtórzy. -powiedział stanowczo. Zamierzał dotrzymać obietnicy. Obłąkana staruszka jakimś cudem miała rację. Prawie stracił to, co było dla niego najważniejsze. Nie chciał doświadczać tego strachu, jaki dzisiaj przeżył, nigdy więcej.

- Tak jasne, do następnego razu. - Lina spojrzała na niego z niedowierzaniem.

Zelgadis obdarzył ją złośliwym uśmieszkiem.

- To jak? Zakładamy się?

- Dobra. - odpowiedziała czarodziejka z błyskiem w oku, po raz pierwszy w życiu zawierając zakład, którego nie chciała wygrać.

- No, mniej więcej skończyłem. - oznajmił w nawiązaniu do leczenia jej ran. Pomimo zatamowania krwawienia Linę czekały jeszcze długie godziny kuracji u Sylphiel i leżenia w łóżku.

- Dzięki. - powiedziała czarodziejka, usiłując się podnieść. Chimera szybko udaremniła tę akcję, biorąc czarodziejkę na ręce, która z zaskoczenia wydała z siebie krótki okrzyk.

- Chyba nie uważasz, że jesteś się w stanie samodzielnie poruszać? - zapytał groźnie mężczyzna.

- Nie dowiem się, dopóki nie spróbuję. - odparła z nerwowym uśmiechem.

- Nawet nie próbuj. - ostrzegł.

Lina westchnęła tylko i oparła głowę o chimerę. Zelgadis uśmiechnął się lekko i skierował do bram Lyventer.


***


Kiedy wylądowali na dachu karczmy, stało się to, na co wszyscy czekali od dawna. Z nieba zaczęły spadać małe błyszczące kryształki. Miejscowi mieli rację, to nie był zwyczajny śnieg. Delikatny puch sprawiał, że całe miasto zaczęło emanować jasną, ciepłą poświatą. Śnieg oczyszczający serca muskał policzki wszystkich, którzy wyszli mu na powitanie. Zapanowała wszechobecna radość i w jednej chwili znikąd wyłoniły się odświętnie ubrane kapłanki. Kiedy zaczęły wykonywać swój taniec, czas się zatrzymał. W każdym geście tliła się niesamowita gracja i wdzięk. Ceremonia w rytm padającego śniegu stanowiła nieziemskie zjawisko.

Lina spojrzała w dół i otworzyła oczy ze zdumienia. Mały Hyoji tulił się do wysokiego chłopca o tych samych zielonych oczach. Ucieszony malec odwrócił się w stronę stropu, jakby wyczuł energię dwojga przybyłych. Jego usta utworzyły szczery uśmiech i dziecko krzyknęło głośno:

- Dziękuję!

Przykuło to uwagę pozostałych członów grupy.

- Panno Lino, jest pani cała?! - krzyknęła zmartwiona Amelia.

- Lina co ci się stało? - pytał lekko zdenerwowany Gourry. Nie można było mu się dziwić. Czerwonooka, chociaż jak się nie ruszała, czuła się w miarę w porządku, to nie wyglądała jednak zbyt zdrowo. Ślady krwi na całym ubraniu robiły swoje.

- Panie Zegadisie proszę ją natychmiast zanieść do pokoju! Trzeba opatrzyć jej rany! -krzyczała równie zaniepokojona Sylphiel.

- Jeszcze chwilę… Chcę obejrzeć ten taniec do końca. - powiedziała słabo Lina.

Mistrz szamanizmu tylko pokręcił głową.

- Nie ma mowy. Sylphiel ma rację. Święta spędzisz grzecznie w łóżku. - oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu, kierując się do jej pokoju.

- Ale Zel, co was kosztuje parę chwilek? - Próbowała grać na zwłokę, aby obejrzeć jak najwięcej widowiska.

- Nas nic, ale ciebie wiele. Zaraz mogą ci się znowu otworzyć rany. Dziewczyno, dostało ci się potężną czarną magią! Chyba powinnaś wiedzieć lepiej ode mnie, że głupie Recovery nie na długo może coś zdziałać! - odparł już zdenerwowany.

- No dobrze, już dobrze, nie oburzaj się tak. - Dała za wygraną, gdyż faktycznie zaczęła powoli odczuwać ból w okolicach biodra i uda. Zanim jednak wróciła do budynku czarodziejka najpierw spojrzała na szczęśliwych braci, a chwilę później ukradkiem na Zelgadisa. Spojrzała po raz ostatni z wdzięcznością na padający biały puch. Hyoji jakimś cudem miał rację. Ten śnieg faktycznie spełniał ludzkie życzenia.

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.