Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Rewolucjonista

Rozdział 5

Autor:Ayanami
Serie:One Piece
Gatunki:Dramat, Przygodowe
Dodany:2012-05-21 15:21:27
Aktualizowany:2012-05-21 15:21:27


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zabrania się kopiowania treści tego opowiadania.


"Historie tworzą ludzie"

-Clover

Wiele opowieści starych żeglarzy, którzy u kresu swego życia zstępowali na ląd, było w połowie prawdą, w połowie fascynującą i wciągającą, nie rzadko jednak krwawą, bajką. Ci,którzy żyli mieli dość odwagi by żeglować po niezbadanych,dalekich wodach, mieli w zwyczaju opowiadać historie dotyczące tychże mórz i oceanów. Ci, którzy zwiedzili małe i duże wyspy,sławne i nieznane, zazwyczaj opowiadali historie o tychże lądach.I tylko ci, którzy ponad lądy i morza cenili sobie ludzi, których przyszło im spotkać w czasie długich rejsów i licznych przygód,opowiadali historie, które zdolne były przetrwać wiele lat.

"Niekiedy przypadek, bądź przeznaczenie sprawia, że drogi dwójki obcych sobie ludzi krzyżują się"

-Pell


Wyjaśnienia, którymi uraczyła go jego niedoszła dusicielka, były krótkie i niezwykle oszczędne. Z pięciominutowego monologu dziewczyny, Sabo zdołał dowiedzieć się tylko tyle, że jego towarzysze zostali najpewniej pojmani przez królewskich żołnierzy i że wyspa, na której się rozbili, nie posiada nazwy.Jakkolwiek trudno byłoby te informacje przetrawić, postanowił, że na razie nie będzie naciskał. Szatynka nie wyglądała na skorą do głębszych dyskusji.

- Przywieźliście chociaż jakieś leki?

Pod zgryźliwą otoczką jadu dało się wychwycić lekkie podenerwowanie.

Sabo przytaknął po chwili namysłu.

-Na co ci one?

Spojrzenie, które otrzymał nawet drzewo wprawiłoby w zakłopotanie.

- Hmm, do czegóż to mogą służyć leki? - No nie wiem, rowów się nimi raczej nie kopie, nie uważasz? I czemu, na Boga, tak wytrzeszczasz te patrzałki? Zamknij je lepiej, bo ci jeszcze piasku naleci, dzieciaku.

- Przypominasz mi trochę jadowitą jaszczurkę -palnął bez namysłu.

Szatynka parzyła na niego z szeroko otwartymi oczami. Jej usta rozwarły się w szoku. A kiedy wreszcie się zreflektowała i w pełni dotarł do niej sens jego słów,niedowierzanie ustąpiło miejsca oburzeniu. Zacisnęła wargi tak mocno, że przypinały poziomą kreskę. Cała aż się zrobiła czerwona z wściekłości.

- Jak śmiesz!? Porównujesz mnie do gada!? - Aż sapnęła. - Ty zszargany, brudny wieśniaku, bez krzty obycia i kultury! Co ty możesz wiedzieć, smażąc się całe życie na słońcu i szorując zapluty przez starych dziadów pokład statku!

Chłopak przetarł dłonią tył szyi, jak miał w zwyczaju, gdy był zakłopotany. Najwyraźniej uderzył w czułą strunę i nie bardzo wiedział co z tym fantem zrobić. Rzadko miał styczność z kobietami.

W armii Rewolucjonistów była ich zaledwie garstka, a i podczas misji nawet gdy je spotykał, nie zamieniali choćby jednego słowa. Jedynymi przedstawicielkami płci przeciwnej, z jakimi w życiu miał do czynienia, była Dadan, jego rodzona matka oraz Amelia. Z czego ta pierwsza ani nie wyglądała jak typowa kobieta ani się tak nie zachowywała, a z dwie ostatnie nie zostawiły po sobie zbyt miłych wspomnień.

- To znaczy... no... wiesz... - plątał się, nie bardzo wiedząc jakich słów powinien użyć. Przepraszać bynajmniej nie zamierzał. - Nie chodzi mi o to, że masz twarz jaszczurki... To znaczy! - widząc jej minę, dotarło do niego, że stąpa po cienkim lodzie. - Chodzi oto, że... Jesteś ładna. Zupełnie nie jak jaszczurka... Um...Chciałem powiedzieć... Twój głos jest...

- Daruj sobie. Pokaż mi te leki i trzymaj kłapaczkę zamkniętą, jeśli chcesz żebyśmy się dogadali.

Sabo z ulgą przyjął zmianę tematu i ruszył przez ładownie, po drodze podnosząc z podłogi swój kapelusz.

Przez całą drogę spoglądał ukradkiem na dziewczynę, która starała się być jak najdalej od niego, tworząc pomiędzy nimi tak dużą przestrzeń, na ile pozwalał wąski korytarz. W pewnym momencie zauważył, że idzie równo z nim, ani na chwilę nie zostając w tyle, a czasem nawet wyprzedzając go o krok na prostych dystansach. Jakby próbowała być pierwsza, nawet mimo swojej niewiedzy. Ze zmarszczoną twarzą wpatrywała się w przestrzeń, a jej dumne spojrzenie nie zbaczało na boki, wciąż utrzymując linię prostą. Jakby od zawsze przemierzała te korytarze. Przerażające.

W końcu jednak pokonali przedsionek i zatrzymali się przed drzwiami, które z pewnością przykuwały spojrzenie. Były zrobione z jasnego drewna i wyglądały znacznie ładniej i schludniej niż drzwi do reszty pomieszczeń znajdujących się pod pokładem. Na wąskich framugach znajdowały się ręcznie zdobione wzory, a okrągła klamka błyszczała nawet w półmroku, jaki ich otaczał.

Zapukał chyba tylko z czystego przyzwyczajenia. Nikt nie odpowiedział, więc pociągnął za klamkę. Drzwi były zamknięte.

- To kajuta naszego lekarza pokładowego - wyjaśnił pospiesznie, zauważając uniesioną sceptycznie brew i nieco poirytowane spojrzenie Miry. - Jeśli na tym statku są jakieś leki, to tylko tutaj.

- Masz klucz? - zapytała, a Sabo mógłby przysiąc, że w jej głosie pobrzmiewała nuta wręcz desperackiej nadziei. I irytacji. Jakby zaraz miała dodać rtyidiotor1;.

- Nie. Ale mam coś równie przydatnego - odparł z łobuzerskim uśmiechem. Och, jak dawno tego nie robił! Na samą myśl przebiegł go dreszcz ekscytacji. Rzucił szybkie spojrzenie na zamek.

Był stary i tak łatwy do pokonania, że te drzwi już można było uznać za otwarte. Pospiesznie przeszukał kieszenie swoich spodni, aż w końcu znalazł swój mały, czerwony scyzoryk,z którym nie rozstawał się od dobrych dziesięciu lat. Wyciągnął go bez ociągania. Tak jak przypuszczał, drzwi ustąpiły niemal od razu, gdy zaczął przy nich majstrować.

Kajuta, do której weszli była dosyć mała. W rogu stało jednoosobowe łóżko, a przy przeciwległej ścianie leżało przewrócone biurko, pod którym walały się butelki i fiolki z różnokolorowymi płynami. Niemal całą podłogę pokrywały jakieś papiery i drobniejsze przedmioty.Tuż pod niewielkim, okrągłym oknem, stała niska, podłużna szafa z ciemnego drewna. Wyglądało na to że musiała być na stałe przymocowana do podłogi, bo podczas sztormu, nie przesunęła się ani o minimetr, nawet jeśli okręt pozostawał pochylony pod sporym kątem.

- Tam powinny być leki. - Sabo wskazał na ową szafę. - Wyciągnij wszystko, co może się przydać. Ja w tym czasie skoczę do siebie po swój plecak.

Już po kilku minutach zlazł się na górnym pokładzie. Pobieżnie zlustrował wzrokiem wszystkie szkody, jakie dotknęły ich kręt, nie miał jednak czasu by się nad tym rozwodzić. Pognał do swojej kajuty.Była sporo mniejsza od tej, w której zostawił Mirę i panował w niej dużo mniejszy chaos. może dlatego, że w swoich skromnych czterech kątach, Sabo nie miał nic prócz hamaku i małej komody, w której trzymał kilka ubrań. Na haczyku przemontowanym do drzwi,wisiała zaś jego niebieska kurtka. Nie była mu jednak teraz potrzebna, jako iż wyspa, na której się obecnie znajdował,zdawała się być tą z rodzaju letnich. Sądząc po lekkim stroju niedoszłej dusicielki, raczej niemożliwe było, by na zewnątrz panował chłód. Chociaż, kto ją tam wie. Przeszedł jednak obok niej zupełnie obojętnie i zaczął rozglądać za swoim pomarańczowym plecakiem. Znalazł go po chwili, przygniecionego kartonowym pudłem, w którym chłopak trzymał swoje dzienniki pokładowe i inne zapiski. Ostrożnie odstawił pudło w kąt pomieszczenia, mając nadzieję, że dane mu będzie wkrótce do nich wrócić. Te dokumenty były dla niego niezwykle cenne, ale wiedział,że wzięcie ich ze sobą nie jest dobrym pomysłem. Tylko by zawadzały. Z ciężkim westchnieniem opuścił więc swoją kajutę,trzymając w rękach plecak, do którego wcześniej upchnął dwie koszulki, jedną parę spodni i swoje gogle - jedyną pamiątkę wziętą z rodzinnego domu.

Gdy wrócił pod pokład, gdzie w milczeniu spróbował pomóc dziewczynie, przy czym został ofuknięty i wygoniony, bez słowa ubrał plecak i ruszył przed siebie.

W dżungli pozwolił, aby prowadzenie objęła Mira. Nie specjalnie podobał mu się fakt, iż ufnie maszeruje za osobą, które jeszcze nie tak dawno próbowała go udusić, ale i perspektywa zabłądzenia w tej puszczy niezbyt go pociągała.

Sabo miał mnóstwo pytań, ale, jakby na przekór własnej ciekawości, w milczeniu przedzierał się przez chaszcze. Dziewczyna idąca przed nim również nie paliła się do wyjaśnień i jakby tego było mało,najwyraźniej odnalazła przyjemność w uprzykrzaniu mu tej - i tak nieprzyjemnej - wędrówki, co jakiś czas naciągając i puszczając suche gałęzie drzew i krzewów, które później w mało delikatny sposób, pieściły jego twarz.

Za którymś razem z kolei, czuł, że jego cierpliwość jest na wyczerpaniu. W życiu kierował się trzema zasadami: nie kopać leżącego, nie zabijać i nie bić kobiet. Jednak miał wrażenie, że w pobliżu Miry, ostatnia z jego świętych zasad stoi pod znakiem zapytania. I kiedy był już niemal pewien, że za chwilę wybuchnie, ich uszu doszedł głośny ryk, od którego ziemia pod ich stopami zadrżała.

Mira zamarła w niemym przerażeniu.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.