Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Rewolucjonista

Rozdział 7

Autor:Ayanami
Serie:One Piece
Gatunki:Dramat, Przygodowe
Dodany:2012-05-30 08:00:50
Aktualizowany:2012-05-26 10:11:50


Poprzedni rozdział

Zabrania się kopiowania treści tego opowiadania.


„Koronę powinni wkładać tylko ci, którzy zdolni są poświęcić nawet własne życie w bronie swojego królestwa i swoich poddanych”

- Dalton

W świecie zdominowanym prze morza i oceany, jedyny stały ląd stanowiły wyspy - te mniejsze i te większe - rozsiane to tu, to tam. Dawniej nie wielu było takich, którzy potrafili odgadnąć ich położenie bo i mapy nie istniały od zawsze. Na większości owych wysp żyli ludzie, pod rządami swego króla i prawowitego władcy. Tak było od zawsze, tak jest i teraz.

„Król, który opuszcza swój lud nie zasługuje by dzierżyć berło”

- Nefertari Cobra


Zmrok zapadł stosunkowo wcześnie. Mira postanowiła, że wyruszy dokładnie o północy, miała więc wystarczająco dużo czasu na mentalne przygotowania. Świadomość iż od niej zależy życie Miki'ego była niesamowicie ciążąca i dziewczyna miała irracjonalne wrażenie, że gdyby znajdowała się teraz w morzu, poszłaby na dno niczym kotwica. Bała się. Nie przyznałaby się do tego głośno nawet przed samą sobą. Ale bała się. Najbardziej przerażała ją myśl, że kiedy będzie zmuszona uciekać, jej ciało odmówi jej posłuszeństwa. I znieruchomieje, zupełni bezbronna, zdana na łaskę i niełaskę swych wrogów.

Westchnęła ciężko, potrząsając głową. Kilka kosmyków opadło na jej bladą warz, ale nie odgarnęła ich. Odegnała od siebie wszystkie czarne scenariusze, które przez ostatnie dwie godziny zdążyła spisać jej rozszalała, pobudzona strachem wyobraźnia. Pamiętała jak ojciec często powtarzał: „Nie można być pewnym, że coś się nie uda zanim się choćby nie spróbuje”.

Gdy stojący w przedpokoju, wiekowy zegar wybił północ, zatrzymując wskazówki na dwunastce, szatynka wsunęła bose stopy w czarne czółenka, przewiesiła przez ramie pusta torebkę i ruszyła w stronę okna. Nie chciała ryzykować, że zbudzi śpiącego na kanapie Sabo, dlatego też nie zamierzała przechodzić przez cały salon tylko po to by dotrzeć do drzwi.

Parapet znajdował się na szczęście stosunkowo nisko dlatego nie miała żadnych problemów z wdrapaniem się na niego. Porównując to do wdrapywania się na pochylony okręt, nie było to dla niej żadnym wyzwaniem. Jeszcze łatwiejszy okazał się skok na twardą ziemię. Trwał tylko ułamki sekundy i obyło się bez niepotrzebnych hałasów. Trudniejsza okazała się sama podróż przez las. Mimo iż mieszkała w okolicy od dłuższego czasu, wciąż nie czuła się pewnie. Zwłaszcza teraz, gdy zapadła bezksiężycowa noc, w lesie było jeszcze ciemniej i straszniej niż zazwyczaj. Starała się patrzeć pod nogi aby nie potknąć się o wystający korzeń albo nie nadepnąć na suchą gałąź. Takie odgłosy mogłyby zwrócić uwagę zwierząt, które mogły się czaić w pobliżu. Często jednak podnosiła wzrok, by spojrzeć przed siebie, w obawie, że zabłądzi. Każde drzewo wokół niej wyglądało tak samo: to przed nią, za nią i to obok niej. Nie miała przy sobie kompasu i była zdana tylko na własny zmysł orientacji w ternie. Słyszała gdzieś za sobą pohukiwanie jakiego ptaka, być może sowy, nie była pewna, ale nie odwróciła się, aby to sprawdzić.

Kiedy wreszcie udało jej się wymknąć z leśnej pułapki, znalazła się na obrzeżach Miasta Lauda.

Zamek stał na wzgórzu, na północ od Źródła Enriona. Od zachodu chronił go stromy klif, a od południa gęsty las, gdzie swoje siedliska miały Leorny. Jedyną bezpieczną drogą była więc droga wiodąca przez to właśnie miasto, znajdujące się na wschodzie wyspy.

Miasto Lauda było jednym z największych miast na wyspie i stanowiło jej reprezentacyjną część. Na środku ryneczku, gdzie w każdy weekend otwierano liczne bazary, stała duża, dwupoziomowa fontanna, z pozłacanymi zdobieniami i marmurową figurą syreny. Syrena była piękna, choć zimna i nieruchoma. Ojciec Miry często mawiał, że żadna figura ani malowidło nie oddadzą jednak pełnego uroku prawdziwej syrenki, chociaż z tego co Mirze było wiadomo, sam żadnej nigdy nie widział. Znał te stworzenia jedynie z licznych opowieści swojego pradziada, który pasjonował się w morskich podróżach, mitach i legendach. Ta syrena - marmurowa i stara tak bardzo, jak stara jest wyspa - miała wysoko uniesioną głowę, a dłonie, splecione jak do modlitwy, przyciskała do swych pełnych, odsłoniętych piersi, w miejscu, gdzie powinno bić serce. Ale kamienne figury nie mają serc. Z rozwartych ust syreny spływał wolno strumień krystalicznie czystej wody. Dawno temu, gdy Mira była jeszcze małą dziewczynką, często przychodziła tutaj, nad tą fontannę, by móc wsłuchiwać się w uspakajający, cichy szum i patrzeć na to zastygłe, pełne dumy i smutku oblicze kobiety o rybim ogonie. Chociaż dorośli mawiali, że syrena modli się do Boga by miał w swej opiece ich wyspę, Mira była przekonana, że syrena po protu śpiewa. Smutną, przepełnioną tęsknotą pieśń, zwrócona w kierunku rozległego morza. Może tęskniła za ukochanym, którego pochłonął żywioł, a może po prostu tęskniła za domem - morską tonią pełną barw i tajemnic, skarbów i różnorakich ryb o tęczowych łuskach. Tak błyszczących i zachwycających jak jej własny syreni ogon.

Poustawiane wzdłuż głównej ulicy latarnie były pomalowane na jasny kolor zieleni, a pobliskie sklepy z drewnianymi fasadami przykuwały spojrzenie ozdobnymi szyldami.

Centrum handlu i rozrywki, teraz było uśpione. Światła pogasły już dawno w każdym oknie. Mira wolała jednak kluczyć wąskimi bocznymi uliczkami, niż wędrować główną ulicą, ryzykując, że zostanie dostrzeżona przez któregoś z mieszkańców, który akurat dziś cierpiał na bezsenność z powodu zbyt wielu kubków wypitej kawy.

Po dwudziestu minutach nieustającego marszu, dotarła do celu. Wielka masywna brama zdawał się być zamknięta na amen. Nie wielu jednak wiedziało, iż w bocznej ścianie zamku znajdowały się dużo mniejsze drzwi, których używała głównie służba. Mira wygrzebała z kieszeni klucz, modląc się w duchu, aby wciąż pasował. Gdy więc usłyszała szczęk zamka, odetchnęła z ulgą.

Wysoko sklepione, wyłożone marmurem pomieszczenia były z pewnością imponujące, chociaż bił z nich nieprzyjemny chłód. Mira przywykła do ich widoku, wychowywała się w tych murach przez trzynaście lat swojego życia. Jako mała dziewczynka biegała po tych krętych schodach przykrytych czerwonym dywanem, znajdujących się tuż za lewą kolumną, zdającą się podtrzymywać całą tą potężną konstrukcję.

Ruszyła schodami w górę, starając się stawiać duże lecz lekkie kroki. Gdy znalazła się na piętrze, tuż przy drzwiach do jej dawnego pokoju - wiedziała, że gdyby weszła do środka zobaczyłaby przestronny, pomalowany na różowo pokój z wielkim łóżkiem z baldachimem, satynową pościelą i miękkimi niczym puch poduszkami - na krótką chwilę straciła czujność. I szybko tego pożałowała.

Poczuła wielką, spoconą dłoń zatykającą jej usta. Na chwilę zamarła w przerażeniu, ale zaraz potem oprzytomniała. Tym razem gra toczyła się o zbyt wielką stawkę. Nie mogła pozwolić aby strach ją sparaliżował.

Korzystając z faktu, iż mężczyzna nie zdążył jeszcze opleść wielką łapą jej wąskiej talii, ugryzła go w wewnętrzną część dłoni i wyrwała się. Słyszała za sobą głośno przekleństwo, a później krzyk, który układał się w czyjeś imię - zapewne jego towarzysza z nocnej warty.

Biegła tak szybko jak tylko mogła. Toczyła wewnętrzną walkę ze strachem i chęcią płaczu, która naszła ją zupełnie niespodziewanie. Pomimo wszystko nie zamieszała się jednak poddać. Musiała być silna. Dla siebie, ale przede wszystkim dla Miki'ego.

Nie wiedziała od jak dawna obaj strażnicy pracowali na zamku, ale jednego była pewna: nie znali go tak dobrze, jak ona. I chyba tylko dzięki temu udało jej się ich zgubić, chowając się w pokoju z ukrytym wejściem. W pomieszczeniu panowały egipskie czeluści, ale Mira wiedziała, że ów pokój jest bardzo mały i przed wieloma laty robił za skrytkę na najcenniejsze księgi, które żona Lauda, pierwszego króla wyspy, bała się umieścić w głównej bibliotece.

Oparła czoło o zimną ścianę i wzięła głęboki wdech, by się uspokoić. Miała miękkie kolana i obawiała się, że za chwilę ugną się pod jej ciężarem. Miała skostniałe palce i nie była pewna czy to z powodu strachu, czy może po prostu z zimna. Przez chwilę prostowała je i zginała na przemian, aż wreszcie stały się nieco cieplejsze i swobodniej mogła nimi poruszać. Gdy jej oddech nieco się uspokoił, postanowiła wyjść z pokoju, wcześniej rozglądając się dyskretnie po korytarzu. Wciąż słyszała czyjeś pospieszne kroki, ale uznała, że bezpieczniej już raczej nie będzie i opuściła swoją kryjówkę.

Jeszcze zanim opuściła dzisiejszej nocy swoją bezpieczną chatkę, zastanawiała się, gdzie może znaleźć antidotum. Na myśl przychodziło jej tylko jedno miejsce - sypialnia Druzjana. Tylko on z przybyłej na wyspę zgrai piratów znał się na tworzeniu trucizn, i Mira miała nadzieję, że tworzył także odtrutki.

Sypialnia pirata znajdowała się na tym samym piętrze, lecz w zupełnie innej części zamku. Dotarcie do niej zajęło jej więc nieco czasu, tym bardziej, że musiała być bardzo ostrożna by żaden z poszukujących ją piesków króla jej nie złapał. I tak miała wiele szczęścia, że na trafiła na dwójkę głupców, którzy najwyraźniej byli przekonani, że stawianie na nogi wszystkich mieszkańców zamku z powodu jednej małej dziewczynki byłoby czynem zupełnie niepotrzebnym, a może nawet śmiechu wartym.

W korytarzu, w którym się znalazła było kilkoro drzwi. Nie była pewna, które prowadzą do sypialni Druzjana, a które do pokoi jego pirackich towarzyszy. Z bijącym sercem podeszła do jednych z nich i najdelikatniej i najciszej jak tylko się dało, nacisnęła na klamkę. Drzwi ustąpiły niemal od razu, nie wydając przy tym żadnych głośniejszych dźwięków. W środku było dość ciemno, ale ponieważ łóżko stało tuż przy otwartym oknie, Mira mogła dostrzec postać która na nim leżała - tyłem do niej, pogrążona w spokojnym, głębokim śnie. I dziewczyna wiedziała już, że popełniła kolejny błąd. Druzjan był blondynem - jedynym blondynem w tej pirackiej hołocie - a ten tutaj, miał włosy czarne jak smoła.

Przeżuła w ustach przekleństwo i opuściła pokój równie szybko i cicho, jak do niego weszła.

Drzwi do pokoju obok również okazały się otwarte. Najwyraźniej piraci mieszkający w zamku nie bali się nikogo i niczego. Albo po prostu nigdy nie przyszło im do głowy, że znajdzie się ktoś kto spróbowałby wkraść się do zamku i ich okraść. To pomieszczenie było tej samej wielkości i meble były poustawiane tak samo. Wyjątkiem był fakt, iż w tym pokoju okno zostało zasłonięte grubymi, bordowymi kotarami. Było jednak jasno gdyż na małym stoliku stojącym przy łóżku paliła się świeca. Świeca była prosta i biała, wysoka na jakieś dwadzieścia centymetrów i lekko zwężająca się przy knocie. Płomyk zachwiał się i o mało nie zgasł, gdy Mira otwierała i zamykała za sobą drzwi, wpuszczając do środka powiew chłodnego powietrza. Tym razem miała pewność, że dobrze trafiła. Jasne kosmyki włosów uśpionego mężczyzny, w wątłym blasku ognia, były niemal pomarańczowe. Tuż przed nią leżał Druzjan - człowiek odpowiedzialny za śmierć jej ukochanego ojca. Patrząc na jego spokojną twarz, czuła rosnącą złość i obrzydzenie. Jak ten potwór, który zabił tylu niewinnych ludzi może tak spokojnie spać!? Z trudem kontrolując nagłe pragnienie uduszenia mężczyzny poduszką, Mira rozejrzała się wokoło, mrużąc oczy. Na drewnianym prostokątnym stole, na którym leżała posrebrzana taca z owocami, nie było żadnych fiolek ani butelek, właściwie nic, co wyglądałaby na antidotum. Tylko kilka papierów, sztylet i paczka papierosów.

Stojąca niedaleko łóżka szafka z wiśniowego drewna, w ciemnościach wyglądała jak czarny, masywny cień. Podeszła do niej, kierowana intuicją. Drzwiczki były zamknięte na klucz. Rozejrzała się więc ponownie. I wreszcie to znalazła czego szukała, a z wrażenia aż sapnęła. Mały, srebrny kluczyk, pasujący jak ulał do zamka od szafki, przewieszony był przez szyję Druzjana. Łańcuszek był cienki i nie wyglądał na szczególnie wytrzymały, ale nie wyobrażała sobie aby mogła go zerwać nie budząc przy tym mężczyzny. Cóż, odpuszczenie w tym momencie, kiedy jest tak blisko upragnionego celu również nie wchodziło w rachubę.

Zgarnęła włosy w wysoką kitkę, by nie przeszkadzały i pochyliła się nad uśpionym ciałem. Lekko drżącymi dłońmi chwyciła kruszec po obu stronach szyi mężczyzny i zaczęła ostrożnie ciągnąc w przeciwne kierunki.

Mira nigdy nie należała do ludzi wierzących, a przynajmniej tej wiary w żaden sposób nie praktykowała, ale w tej chwili przeżegnała się w duchu, mając nadzieję, że Bóg będzie miał ją w swojej opiece.

Ale Bóg najwidoczniej jej nienawidził, a może był akurat wtedy zbyt zajęty pomaganiem jakiejś innej księżniczce, z innej części świata, próbującej okraść złego pirata. Bo właśnie w chwili gdy udało jej się zerwać łańcuszek i pochwycić kluczyk, Druzjan otworzył szeroko swoje zielone oczy i złapał jej nadgarstek w żelaznym uścisku. Pisnęła zaskoczona. Chciała odskoczyć jak oparzona, ale silne pociągnięcie zakleszczonej ręki sprawiło, że upadła na kolana, tuż przy łóżku. Mało brakowało, a uderzyłaby twarzą o jego drewnianą ramę. Starała się wyrwać, korzystając z tego, iż Druzjan wciąż wydawał się nie do końca rozbudzony, ale nie miała szans z jego siłą. Po chwili mężczyzna wstał i spojrzał na nią tak, jakby była tylko nędznym robakiem przerywającym jego sen. Nie wyglądał ani na złego ani na zaskoczonego. Był po prostu niezadowolony. Wstał, ciągnąc ją za sobą do góry, bez najmniejszego wysiłku i potrząsając jej ciałem jak szmacianą lalką. Po czym uderzył ją otwartą rękę w twarz. Pod wpływem siły ciosu jej głowa odleciała nieco w bok. Najgorsza była jednak świadomość, że gdyby Druzjan rzeczywiście użył całej swojej siły, teraz jej twarz wyglądałaby jak grudka mięsa. W zamian za to czuła jedynie piekący ból w lewym policzku.

- Mirralett - wypowiedział jej pełne imię, jakby smakował je na języku. - Nie sądziłem, że aż tak bardzo spieszno ci by dołączyć do ojca .

Mira posłała mu nienawistne spojrzenie. Jak śmiał kpić z jej ojca!?

Druzjan dalej patrzył na nią jak na niegodnego uwagi insekta. Z tą różnicą, że teraz, gdy wiedział już z kim ma do czynienia, uśmiechał się - przerażająco szerokim, niemal sadystycznym uśmiechem, który był obietnicą wielu godzin bólu i powolnej śmierci.

W szatynkę wstąpiła nowa fala siły. Napędzana niepohamowaną złością, kopnęła mężczyznę tam, gdzie kopniak mógł zadziałaś możliwie najszybciej. Gdy Druzjan zgiął się wpół, Mira chwyciła go za masywny kark i uderzyła bokiem jego głowy o drewnianą ramę łóżka - tą samą, o którą wcześniej ona sama omal nie uderzyła. Pirat bezdźwięcznie osunął się na posadzkę. Był nieprzytomny, ale Mira wiedziała, że uderzenie nie było wystarczająco silne by na dłuższy czas pozbawić go przytomności. Musiała działać szybko.

Drżała, otwierając zdobytym z dużym wysiłkiem kluczykiem zamek czarnej szafki. Górne półki oznaczone były białą naklejką z namalowaną czaszką - symbolem śmierci. Na białych, plastikowych stojakach, umieszczono kilkadziesiąt różnokolorowych fiolek i nie trzeba było być geniuszem, aby wiedzieć, że to trucizny. Mira znała ich siłę - wystarczyła tylko jedna kropla, aby sprowadzić na człowieka śmierć. Te niższe półki przepełnione były zaś setkami maleńkich buteleczek wykonanych z zielonego szkła i zakorkowanych niczym stare, drogie wino. Na ich widok Mira niemal rozpłakała się ze szczęścia. Zgarnęła kilkanaście butelek i wrzuciła je do swojej niedużej, skórzanej torebki.

Dostrzegłszy kątem oka drgnięcie ręki Druzjana i zrozumiawszy, że mężczyzna wkrótce się obudzi, czym prędzej opuściła jego pokój, wybiegając na korytarz. Umknięcie dwójce strażników, którzy wciąż jej szukali, nie było tak trudne jak wcześniej - teraz nie musiała już być tak ostrożna i cicha jak wcześniej. Zdobyła to czego chciała i mogła już tylko skupić się na ucieczce.

Kiedy była przy bramie, poczuła szarpnięcie za ramie i z przerażeniem pomyślała, że znów została złapana. Ale gdy ujrzała Sabo, jęknęła cicho.

- Nie strasz mnie tak. Chcesz żebym dostała zawału?! - krzyknęła szeptem. - I co ty tu, do diabła robisz?

- Zdobyłaś antidotum? - zapytał chłopak, zupełnie ignorując jej wcześniejsze słowa.

Mira była wciąż zbyt oszołomiona tym wszystkim co zaszło w ciągu ostatniej godziny by wkurzyć się należycie mocno za tę zniewagę. Przytaknęła więc tylko, za co została nagrodzona szerokim uśmiechem swojego towarzysza. Z niezrozumiałych dla niej powodów czuła, że się rumieni i była wdzięczna losowi za to, że w zamku było zbyt ciemno by chłopak mógł to dostrzec. - Powiedz mi więc gdzie zwykle przetrzymują więźniów.

- W lochach - odparła niechętnie. Domyślała się co planuje Sabo i nie podobało jej się to. Nie miała jednak prawa go zatrzymywać. - Za schodami kryje się klapa w podłodze - dodała, wiedząc, że chłopak zrozumie.

Blondyn uśmiechnął się do niej raz jeszcze, tym razem z wdzięcznością, po czym pobiegł bez namysłu we wskazanym przez nią kierunku. Jakaś część niej chciała pobiec za nim, ale wiedziała, że nie może ryzykować iż znów ją złapią. Musiała jak najszybciej wrócić do Miki'ego i podać mu antidotum. Nie odwracając się więc za siebie, opuściła zamek i pognała w kierunku chatki.

Gdy dotarła do swojej oazy spokoju, opadła z sił. Czuła jak wszystkie emocje, które się w niej kłębiły - strach i nagła ulga, radość i złość - opuszczają ją powoli. Właściwie to czuła się jak przebity balonik, z którego uszło całe powietrze. Odczekała chwilę, aż dojdzie do siebie, po czym weszła do pogrążonej w mroku sypialni.

Świtało, gdy Sabo powrócił, prowadząc za sobą grupkę, znanych jej ze statku, ludzi. Sabo miał kilka skaleczeń świadczących o tym, że stoczył z kimś walkę. Biorąc pod uwagę fakt, iż nawet Leorn nie zdołał go poważnie zranić, ten przeciwnik, na którego Sabo natknął się w zamku, musiał być naprawdę silny.

- Co z chłopcem? - zapytał jak tylko się spotkali. Mira, choć nie chętnie, pozwoliła obcym odpocząć w jej skromnych progach, zastrzegając jednak, aby nie wchodzili do jej sypialni, w której spał Miki.

- W porządku. Temperatura spadła i nawet obudził się dwie godziny temu, na chwila minut. Myślę, że dojdzie do siebie.

Sabo skinął głową, na znak że rozumie. Jego twarz była blada i wyglądał na śmiertelnie zmęczonego. Chciała powiedzieć: „Powinieneś się przespać”, ale wtedy mógłby odnieść mylne wrażenie, że jego marny żywot cokolwiek ją obchodzi, a ona przecież wcale a wcale się o niego nie martwiła. Gdy nie wracał przez całą noc, a ona z wyczekiwaniem spoglądała to na drzwi chatki, to na wskazówki zegara, wcale się o niego nie martwiła. Ani trochę. Nawet tyci tyci.

Odwróciła się na pięcie, kierując na jedną z pobliskich łąk.

- Gdzie idziesz? - usłyszała za sobą głos blondyna. Nie odpowiedziała. Jedynie machnęła lekko uniesioną dłonią, dając znak, by poszedł za nią.


Grób składał się tylko z dwóch gałęzi związanych ze sobą morelową wstążką, tak aby formowały prowizoryczny krzyż. Mira uklękła przed nim kładąc na ziemi kilka polnych kwiatów, które zerwała po drodze. Chciała zrobić z nich bukiet, ale nie miała przy sobie nic czym mogłaby spleść ze sobą garść kwitnących roślin.

- To grób mojego ojca - odezwała się po dłuższej chwili ciszy. - Został otruty - dodała, odpowiadając na niezadane pytanie. - Zmarł pół roku temu.

- Przykro mi - mruknął chłopak, a jego ton i poważny wyraz twarzy dowodziły iż mówi szczerze.

Mira nigdy nie lubiła słuchać kondolencji. Może dlatego, że chociaż wszystkim było niby tak bardzo przykro po śmierci jej ojca, w czasie gdy umierał nikt nie wyciągnął do niego pomocnej dłoni. Mira znała powód i rozumiała go. Nie winiła żadnego z mieszkańców wyspy. Naprawdę. Po prostu... Nie czuła się dobrze, gdy ludzie, pod wpływem poczucia winy, zapewniali ją, że chociaż straciła ojca, nie jest sama. Że zawsze może na nich liczyć. Że zawsze jej pomogą. Były to obietnice szczere jednak bez pokrycia. Mira wiedziała, że gdyby naprawdę była w niebezpieczeństwie nikt nie przyszedł by jej na pomoc. Ludzie na tej wyspie za bardzo bali się piesków króla. Jedni drżeli w obawie o własne życie, inni za bardzo kochali swoich bliskich by ich narażać dla dobra obcej dziewczyny. Owszem, znali ją od urodzenia, ale wciąż była przecież obca. Była tylko bratanicą króla - tego samego, przez którego ich wyspa teraz cierpiała, a wielu z jej mieszkańców straciło żony, mężów, córki, synów.

Tym razem jednak, ku własnemu zaskoczeniu, Mira nie była zła ani zirytowana. Może nawet czuła wdzięczność. Nie była pewna.

- Kiedy odpływacie?

- Nie prędko - odparł z szerokim uśmiechem. - Jesteśmy rewolucjonistami, pamiętasz? - puścił jej oczko. - A ja mam do wyrównania rachunki z jednym ze strażników. Skurczybyk omal mnie nie zabił.

- Zostajecie. Och, jaka jestem szczęśliwa - stwierdziła chłodno, nie zmieniając wyrazu twarzy.

- Wierzę, że nie bez powodu znalazłem się na tej wyspie - wyznał, a jego ton stał się poważny, choć w kącikach ust wciąż czaił się delikatny uśmiech. - I myślę, że wciąż mam tu coś do zrobienia.

Mira odrzuciła włosy na plecy, wstając i prostując się.

- Ta... To z całą pewnością przeznaczenie - sarknęła., ruszając w drogę powrotną. - Nie licz jednak na to, że ty i reszta ferajny zamieszkacie u mnie - ostrzegła, przyspieszając. A słysząc za sobą ciche przekleństwa Sabo, nie mogła powstrzymać się od uśmiechu - pierwszego od wielu miesięcy.

Spojrzała w górę. Wschodzące słonce barwiło na różowo bezkresny nieboskłon. Nowy dzień zapowiadał się ciepło i bezchmurnie, niosąc ze sobą nadzieje na lepsze jutro.

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.